- Opowiadanie: VonHallen - Po kapuście

Po kapuście

Postanowiłem udostępnić swoje stare opowiadanie, utrzymane w konwencji prymitywnego humoru mam nadzieję że kogoś rozbawi :)

 

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Po kapuście

Ruffalos od zawsze uwielbiał kapustę. Mimo tego, że od wielu lat, ba nawet od setek lat, był bogatym magiem nadal nie pozbył się nawyku częstego jej spożywania. Co prawda, musiał się ograniczać, bo niestety nawet on nie mógł w pełni oszukać mijającego czasu i jego jelita nie pracowały tak dobrze jak kiedyś. Zawsze bawiła go ta smutna ironia: potrafił przeżyć ponad tysiąc siedemset lat, umiał zasklepić śmiertelne rany tak szybko, żeby ocalić życie zaatakowanego, umiał przenieść górę w inne miejsce bo zasłaniała mu widok z okna, umiał rzucić klątwę która zmieniła permanentnie strukturę płciową pewnej rasy, a nie umiał powstrzymać własnych jelit przed produkcją i wypuszczaniem niemalże toksycznych wyziewów kiedy poje sobie kapusty. I tak, zamiast jeść ją codziennie, jadł ją tylko przy wyjątkowych okazjach – kiedy mógł odprawić swoich uczniów i nie planował żadnych spotkań. Dla jego apetytu, biorąc pod uwagę pozycję, bo warto wiedzieć że od samego Talesa żyjącego niemalże 1800 lat wcześniej aż po dziś dzień doradzał wartamskim królom, generałom i pomagał arystokratom, było to stanowczo za mało, więc Ruffalos przynajmniej jeden dzień w tygodniu przeznaczał na „badania”, które „muszą” odbywać się samotnie i w których nie wolno mu przeszkadzać. Zwykle rzeczywiście zajmował się wtedy odkryciami w dziedzinie magii, tyle że rozkoszując się smakiem swej ukochanej potrawy.

Dziś był dzień jego „badań” więc popierdując wesoło mag próbował udoskonalić czar wywołujący kulę ognia, tak, aby ogień nie mógł uczynić krzywdy rzucającemu. Oczywiście istniało zaklęcie uodparniające na ogień, ale dużo praktyczniej byłoby połączyć te dwa czary w jeden. Siłą rzeczy był już poparzony w kilkunastu miejscach, ale robił postępy, a słowo mocy działające w taki sposób powinno istnieć. Wszystkie słowa mocy pochodziły ze starodawnego języka, którym ponoć posługiwali się sami bogowie. Ruffalos był na tyle stary żeby pamiętać że to prawda. I tak skomplikowane czary powstawały z odpowiedniego sformułowania kilku prostych wyrazów pozostawionych ludziom i połączenia ich w jedno słowo. Wbrew pozorom to nie było tak proste, bowiem język ten posiadał nieraz po kilkanaście słów określających z pozoru tą samą rzecz, ale w inny sposób. Dla przykładu ogień nazywał się w nim inaczej w zależności od tego co trawił i jak był duży.

– BUR-HA-N’AAEL! – wykrzyczał mag kolejną wersję.

Jak zwykle z jego palców wytrysnęła kula ognia i uderzyła w którąś z kolei kupkę słomy imitującą cel. To pomieszczenie w rezydencji maga było „magiczną strzelnicą” w której to testował wszelkie czary mające uderzać w jakiekolwiek cele na słomie lub drewnie w zależności od tego co akurat mógł kupić w hurtowej ilości. Pomieszczenie było długie, wykute w kamieniu i puste, nie licząc glinianych tabliczek za plecami maga na których notował, uznając że papier mógłby zbyt łatwo tutaj spłonąć.

Podszedł do wypalającej się już kupki i wetknął palec w ogień. Nic mu się nie stało. Z niedowierzaniem, ale też satysfakcją oglądał swą dłoń z każdej strony, a kiedy stwierdził że rzeczywiście nie ma śladu, jak rozradowane dziecko podbiegł do tabliczki i uzupełnił notatki. Później każe wszystkie tabliczki przepisać swojemu sekretarzowi. Tak, miał nawet sekretarza, podstarzałego skrybę, któremu zachciało się uczyć magii. Ruffalos spełnił jego życzenie w zamian żądając porządkowania jego notatek. Po prawdzie, to była naprawdę niska cena, bo jego mniej zdolni konfratrzy przyjmowali albo dzieci z bogatych rodzin za sowitą opłatą rodziców, albo ludzi których chcieli wykorzystywać seksualnie, co było jeszcze wyższą ceną patrząc na fakt że większość magów zanim odkryto mazidło (a właściwie Ruffalos odkrył) pozwalające się nie starzeć była starymi pomarszczonymi dziadami i babami. Z Ruffalosem sprawa miała się nieco inaczej. On nie musiał zażywać swojego specyfiku aby nie umrzeć, dawno temu jeden z bogów spełnił jego prośbę i uczynił go nieśmiertelnym i niestarzejącym się jednym słowem. Od tamtej pory wyglądał jak stateczny pięćdziesięciolatek, ale co ciekawe kompletnie osiwiał. Jednak maskował swój wiek skutecznie gęstą, długą i puszystą brodą, sprawiającą że wyglądał starzej, długimi luźnymi szatami i zabawnym, szarym szpiczastym kapeluszem z szerokim rondem. Wyglądał tak stereotypowo, że niektórzy sądzili że stereotypy wzięły się właśnie od niego. Oczywiście byli też magowie którzy zachowali znacznie lepiej prezentujące się fizyczne powłoki, ale to ci podstarzali z reguły byli potężniejsi i więcej ludzi pragnęło ich usług. Ruffalos zaś sprzedawał im niezwykle drogo właśnie to utrzymujące ich przy życiu smarowidło (które musieli stosować raz na tydzień) i w ten sposób mógł jednocześnie żyć bogato i spełniać prośby większości ludzi za darmo. Konfratrzy go nie znosili, lud uwielbiał, zresztą jako jedynego maga. Pozostałym nadludzkie moce dawały poczucie wyższości, ale nie Ruffalosowi, który przez wszystkie lata swego życia zdążył się nauczyć że nie ma ludzi lepszych i gorszych, są po prostu inni.  

Z rozmyślań wyrwał go… Jego własny bąk, brzmiący prawie jak zaklęcie które przed chwilą rzucił. Myśl o tym że mógłby rzucać kulami ognia tylną częścią ciała niemożebnie rozbawiła starca, choć wywołała tylko wesoły uśmiech na jego twarzy.

Nagle usłyszał kroki na korytarzu. To nie mogła być prawda, przecież wszyscy wiedzieli że nie wolno mu przeszkadzać. A jednak po chwili drzwi się otwarły, a do sali zaczęli wparowywać uzbrojeni ludzie. Czarodziej nie dowierzał temu co się dzieje, a ci spętali mu ręce i zakneblowali go w zastraszającym tempie, a potem ktoś uderzył go czymś ciężkim w głowę i zemdlał, słysząc jeszcze głos jednego z napastników:

– Kurwa, ale tu śmierdzi

Obudził się w ciemnym pustym pomieszczeniu bez okien, z żelaznymi drzwiami. Zdążył zorientować się że to cela zanim jeszcze usłyszał:

– O patrz, obudził się

– To otwieraj prowadzimy go do magików

– Ale nadal ładuje z dupy jakby burza szła – zawahał się jeden z głosów słysząc efekty kapusty

– To nie nasz problem, kazali prowadzić jak się obudzi.

– No dobra.

Tuż po tym drzwi się otwarły i dwóch obszarpańców z bronią u pasa złapało czarodzieja i zaprowadziło do obszernej sali w której ten rozpoznał katedrę jedynej istniejącej szkoły magii w Wartamie. Oprychy przywiązały go do ambony z której zwykle przemawiali mistrzowie i odeszli. Dopiero wtedy mag rozejrzał się dokładnie. Pomieszczenie było amfiteatrem, z zamkniętym dachem. Prawie wszystkie miejsca były zajęte przez jego konfratrów, a obok niego stał jeden z nich – Griffo, mag o najgorszej opinii i sporych umiejętnościach. On właśnie zabrał głos. Albo próbował, bo przeszkadzały mu w tym poważnie doskonale słyszalne gazy Ruffalosa.

– Przyjaciele… (Prr) Bracia… (Brrr) Kurwa mać… (Pum)

Niektórych próba przemówienia rozbawiła i teraz Griffo spoglądał po nich gniewnie. Ruffalos zaś myślał. Ale z obecnej sytuacji nie było wyjścia, chyba że…

– Ruffalos działa z premedytacją przeciwko magom, żądając zaporowych cen za maść dającą nam życie, więc ja, jako przewodniczący rady, skazuję go na śmierć – wyrecytował jednym tchem mówca.

Na widowni rozległy się oklaski, a w oczach skazanego zaświeciły łzy, może i Griffo mówił prawdę, ale ich było na to stać, a młodym, biednym czarownikom dawał maść nawet za darmo, a wszyscy zebrani zwykli korzystać z jego opracowań i szukać u niego pomocy jeśli coś im poszło wybitnie nie tak. Rozgoryczony, gdy kat zbliżał się do niego by ściąć go mieczem, bez wahania zrealizował swój plan. Na sali zabrzmiało głośnie Brr-Pum-P’aaa. A potem rozpętało się piekło. Mównica, więzy Ruffalosa i tylna część jego szaty spłonęły w jednej chwili, a ogień poszedł dalej, uderzył w ścianę amfiteatru i rozszedł się dookoła, sięgając niemalże każdego z zebranych.

Skazaniec zaś szybko wyjął knebel i teleportował się daleko, daleko stamtąd, zawiedziony przez ludzi którym mimo wszystko ufał i nikt go więcej nie widział. Z magów obecnych przy niedoszłej egzekucji przeżył tylko Griffo, oddalony od wszystkich ścian namiętnie zwany od tamtego czasu „obesrańcem”. I choć zdobył później recepturę na maść Ruffalosa, nigdy nie domyślił się że złośliwy autor dopisał tam niegdyś na wypadek kradzieży zupełnie niepotrzebny środek wywołujący impotencję. A sformułowanie „mieć przesrane” nabrało nowego znaczenia.

Koniec

Komentarze

Czy ten szort też niebawem zniknie, tak jak zamieszczone dziś opowiadanie Bolesla?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć VonHallen !!!

 

Niesmaczny tekst. Wątpię czy takie coś się sprzeda.

Jestem niepełnosprawny...

Opowiadanie “Bolesla” poszło do poprawki, niebawem je zamieszczę spowrotem

No cześć,

Dawno już niczego nie czytałem na portalu i tknęło mnie, żeby zacząć od tego. I cóż… odechciało się trochę. Opowiadanie trudno mi nazwać opowiadaniem, humor jest niskich lotów, stylistycznie również czuć, że to chyba początki. 

Nie myśl, że chcę być złośliwy, bo nie o to w tym chodzi. Umiesz kleić zdania, ale nie ma tym szorcie ani fabuły, ani psychologii, ani ciekawego komentarza. To, że jest stare wcale go nie ratuje, skoro zdecydowałeś się udostępnić. 

Dam ci radę, którą dostałem pod swoim starym opowiadaniem, od którego właściwie zaczynałem przygodę: CZYTAJ! Bardzo dużo czytaj. Mnie to pomogło bardziej niż może się wydawać.

Pozdrawiam i powodzonka

 

Zawsze coś da się poprawić

Gdy opowiadanie jest prymitywne i śmieszne to jeszcze możemy nad nim polemizować. Gdy jest prymitywne, niezręczne i na poziomie szkoły podstawowej… życzę ci abyś się podszkolił, gwarantuję, że za pół roku masz możliwość wykreować coś naprawdę ciekawego. Pozdrawiam

dosis facit venenum

Po przeczytaniu komentarzy spodziewałam się czegoś znacznie gorszego. Tu i ówdzie można znaleźć jakieś zalążki pomysłu, ale niestety cała fabuła podporządkowana jest finałowi, który sprowadza się do puszczenia bąka… No, nie porwało :-(

Warsztat wymaga dużo pracy.

It's ok not to.

Chciałem zacząć od jakichś pozytywów tego tekstu, ale niestety ich nie znalazłem. Przykro mi.

 

Żeby nie pozostawić tekstu bez jakiejś rady, to proponuję popracować nad interpunkcją. Choć akurat nie ona jest największą bolączką…

Слава Україні!

No, jest jakiś humor. Nisko lata, jakby zbierało się na nielichą burzę, ale jednak lata. Interesujący pomysł z tym… hmmm brzuchomówieniem.

A czy można zabić kogoś, kto dostał nieśmiertelność od bogów?

Ciekawe, co by się działo po kapuście z grochem…

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka