– Człowieku czego nie rozumiesz? Nie wydamy twojej książki!
– Dlaczego?
Głośno uderzyłem w biurko.
– Dlaczego zawsze wam coś nie pasuje? Co ja robię źle? Wszyscy się na mnie uwzięli. Uwzięli! Co takiego jest w moich pracach, że nikt nie chce ich przyjąć? CO?
– Jesteś pieprzoną maszyną! W tym nie ma żadnych uczuć, żadnych emocji. Dać ci kartkę, obrócisz parę razy korbką i wychodzi z ciebie zimny, stalowy tekst. Tego się nie da czytać! A teraz do widzenia. Nie mam na ciebie czasu.
Redaktor wskazał palcem drzwi i już nawet na mnie nie patrzył. Czułem, jak wzbiera we mnie złość. Wyszedłem szybko zanim zdążyła przejąć nade mną kontrolę. Gdyby nie to, cała ta farsa mogłaby się skończyć dużo gorzej.
***
Zimno.
Poszedłem w kierunku najbliższego dworca kolejowego. Gonił mnie czas. Niedługo skończą mi się pieniądze pożyczone od miejscowej szajki, a wtedy nie będzie już dla mnie ratunku.
Nikt mi nigdy nie dał nic. Tylko pasja do pisania i nienawiść do Miasta zostały mi po matce. Czasem mam wrażenie, że to jedyne cechy jakie posiadam. Jakby matką moją była złość, a ojcem moim gniew, choć nigdy nie miałem okazji go poznać.
Ciemno.
Jeśli nie żyjesz dla korporacji, nie żyjesz wcale. Taka zasada zapisana jest na niewidzialnych kartkach tego zepsutego świata. Za bycie nieposłusznym trzeba płacić, a cenę każdy zna.
Splunąłem na chodnik, rozejrzałem się i zwinnie przeskoczyłem przez barierkę. Jeszcze tylko brakuje żebym płacił tym psom.
Wsiadłem do pociągu.
Gdy usiadłem na miejscu ogarnęła mnie otępiająca senność. Emocje związane z wizytą w wydawnictwie opadły i dopiero teraz poczułem jak bardzo zmęczony jestem. Moje powieki zaczęły powoli opadać. Płaszcz wydał się nagle niesamowicie ciepły i wygodny… I tak powoli… bez pośpiechu… odpłynąłem.
***
– Bileciki do kontroli!
Zerwałem się.
Głos usłyszałem jeszcze właściwie przez sen. Krople potu momentalnie pojawiły się na moim czole.
Gdzie ja jestem?
Niedobrze.
Bileter niebezpiecznie szybko się zbliżał. Zacząłem powoli, jak gdyby nigdy nic, iść w przeciwną stronę. Nie mogłem sobie pozwolić na zapłacenie mandatu.
– Proszę pana! Niech pan podejdzie, chciałbym sprawdzić, czy ma pan bilet.
Cholera, zorientował się.
Idę dalej powoli przed siebie, udając, że nic nie słyszałem.
Słyszę za sobą coraz szybsze kroki. Moje zmysły wyostrzyły się do granic możliwości.
Zerknięcie.
Bileter skupił się na mnie i zaczyna mnie gonić.
– Szlag.
Ruszam pełnym biegiem przed siebie. Przepycham się przez ludzi stojących w pociągu potrącając wszystkich po kolei.
Pociąg już prawie dojechał na stację, jeszcze tylko chwila…
Oglądam się za siebie.
Bileter biegnie za mną, ale bez przerwy wpada w potrącanych przeze mnie pasażerów.
Pociąg staje.
Drzwi otwierają się, ale dobrze wiem, że nie mogę jeszcze przez nie wybiec. Trzeba czekać do ostatniej chwili, żeby bileter nie zdążył wysiąść ze mną.
Szarpnięcie.
Złapał mnie za koniec płaszcza, ale było już za późno. Złapałem się siedzenia i zahamowałem najostrzej jak potrafiłem. Płaszcz nie wytrzymał i przerwał się, zostawiając pasek materiału zwisający z tyłu niczym ogon. Bileter wpadł we mnie z pełnym impetem, ale udało mi się ustać w miejscu i uderzyłem go łokciem w środek twarzy.
Zaskoczony bileter zachwiał się i złapał za nos a ja czym prędzej wyskoczyłem z pociągu.
Dźwięk zamykających się za mną automatycznych drzwi był dźwiękiem zwycięstwa.
***
Wysiadłem o jedną stację za wcześnie. Musiałem dać chwilę oczom na przyzwyczajenie się do znacznie ciemniejszej okolicy. Światła neonów z Miasta mają za mało mocy, aby skutecznie oświetlić Obrzeża, policja z Miasta ma za mało mocy, aby zapewnić mieszkańcom Obrzeży bezpieczeństwo, a władze Miasta mają mocy za dużo, żeby ich w ogóle Obrzeża obchodziły.
Zostało jeszcze sporo czasu nim nadejdzie świt. Rozejrzałem się. Parę osób patrzyło się na mnie podejrzliwie, ale tylko przez chwilę. Gość w podartym płaszczu, wyskakujący w biegu z pociągu tuż przed zamknięciem drzwi to całkiem normalny widok na Obrzeżach.
Nie zauważyłem nic szczególnego. Mój umysł, tak gwałtownie wybudzony ze snu, znowu stał się zaćmiony. Ta ostatnia noc, spędzona na wprowadzaniu poprawek do mojej książki, zdecydowanie daje się we znaki.
Już miałem ruszać w kierunku domu, gdy nagle kątem oka dostrzegłem ruch.
Ktoś idzie w moim kierunku.
Kto to jest?
Czy ja go znam?
Czego chce?
Bombarduję pytaniami mój zamglony mózg, ale nie odpowiada na żadne z nich.
Odwracam się w kierunku nieznajomego chcąc wyglądać na pewnego siebie, zanim w oczy zajrzy strach.
Tatuaż.
Nie jakiś zwykły tatuaż.
Tatuaż, który widziałem już w życiu zdecydowanie za dużo razy.
Zerwałem się do biegu.
***
Najpierw schodami w dół, zakręt w prawo, druga ulica w lewo, a potem znów w prawo, przejście podziemne, prawo, lewo i dalej…
Znałem drogę na pamięć. Wychowywałem się tu, tak samo moi rodzice. Znajomość ukrytych uliczek i skrótów jest niezbędna do przeżycia w miejscu takie jak to. Niestety mój przeciwnik wie o tym równie dobrze.
Świst.
Kamień przeleciał tuż obok mojej głowy.
Uff. Gdyby mnie trafił, byłoby po mnie, ale dzięki temu zdobyłem parę cennych sekund.
Rzucam okiem na goniącego mnie mężczyznę.
Szybki.
Nie znam go.
Młodzik?
Mają kogoś nowego?
Myśli przelatują mi przez głowę równie szybko jak zmniejsza się odległość między nami.
Docieram do podziemnego przejścia i zaczynam zbiegać po schodach.
Nagle coś podcina mi nogi od tyłu i z krzykiem upadam na ziemię.
Młodzik.
Musiał w pełnym biegu wskoczyć na poręcz i zjeżdżając po niej kopnąć mnie w zgięcie nóg.
Podrywam się najszybciej jak potrafię.
Chłopak wyciągnął nóż.
Unik.
Ostrze świsnęło mi nad głową.
Nie mam szans w bezpośredniej walce.
Rzuciłem się do tyłu. Nóż młodzika po raz drugi przeciął powietrze.
Dopadłem do śmietnika. Podniosłem go i ostatkiem sił rzuciłem w gangstera.
Metalowy pojemnik upadł przed jego nogami nie wyrządzając mu krzywdy, ale młodzik potknął się o śmieci, które wysypały się ze śmietnika. To dało mi szansę na ucieczkę.
Mocno już zmęczony chciałem zacząć sprint. Zmusić się do tego ostatniego wysiłku.
Ten ostatni krok, nim ogarnie mrok. Zabawnie się rymuje.
O czym ja myślę w takiej chwili?
Ruszyłem przejściem i…
Upadłem.
Zdziwiony patrzę się na swoją bezwładną nogę. Chwilę zajmuję mi zrozumienie co się dzieję.
Moje kolano rozkruszone przez upadek ze schodów nagle zaatakowało dotkliwym bólem.
Spróbowałem czołgać się, byle dalej od gangstera. Gdy zobaczyłem jednak, że nie mam już szans na ucieczkę, przestałem.
Ogarnął mnie strach, ale po krótkiej chwili przerodził się w coś w rodzaju… smutku. Spojrzałem w oczy napastnika.
Naprawdę młody.
Szkoda go.
– Ile masz lat? – zapytałem go
– A co cię to? Gdzie są pieniądze?
– Czy nie został jeszcze jeden dzień?
– Nawet nie próbuj. Doigrałeś się.
Podszedł bliżej i przystawił mi nóż do gardła.
– Jesteś jeszcze młody. Jesteś pewien, że chcesz to zrobić? Reszta życia cudzą krwią jest potem splamiona. A krew bardzo ciężko się spiera.
– Nie bądź głupi. Wiesz jaka jest cena za niepodleganie Miastu. Znamy ją i ty i ja.
Westchnąłem.
– I nie masz dla mnie litości, wiedząc, że nie miałem wyboru?
– Litość nie poznałem jej.
– No tak… A wychowywali cię twoi rodzice?
– A czy kogoś z Obrzeży faktycznie wychowują? Oczywiście, że nie. Wszystko brałem sam, wszystkiego nauczyli mnie oni.
Pokazał tatuaż.
– Jeśli jesteś pewien, że nie będziesz tego żałował, rób co musisz. Ja już nie mam dokąd uciec.
– Nie wiem co to żal.
Najpierw strach, potem smutek. Jeszcze mam ostatnią myśl.
Obie te emocje w tym momencie zniknęły, a na ich miejscu pojawiło się uczucie błogiego uwolnienia.
Nie musiałem już więcej uciekać.
To był koniec długiego, wyczerpującego, raniącego nie tylko ciało, ale też serce i duszę, sprintu.
Sprintu przez życie.
I wreszcie…
Został jeszcze jeden krzyk.
– …