- Opowiadanie: marinho - Zabić Boga

Zabić Boga

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Zabić Boga

aka Ehrej Bob Crow

 

 

 

Ehrej Bob Crow wchodzi do gry

 

Czarne BMW z przyciemnianymi szybami mknie autostradą. Kierujący pojazdem Agent musi się spieszyć. Pół godziny temu zjadł sto świeżych łysiczek lancetowatych. Niedługo jego umysł zbombardują barwne wizje, ego ulegnie rozproszeniu, a on sam stanie się jednocześnie wszystkim i niczym. Da to ogromną przewagę w misji, którą musi niezwłocznie wykonać. Głos z anonimowego telefonu zlecił mu spotkanie z gnostyckim biskupem. Agent nie wie czego dokładnie się spodziewać. Gnostycyzm jest mglistym i niejednoznacznym pojęciem. Równie dobrze może trafić na świra w purpurowej, błyszczącej szacie, ekscentrycznych spiczastych butach zawijanych na końcu i mitrze na głowie, jak też na niezwykłego filozofa, palącego fajkę haszu w zaciemnionej bibliotece, pełnej bezcennych ksiąg. Tak czy inaczej, wiadomość zostanie dostarczona. Precyzyjnie.

 

*

 

Ehrej Bob Crow zastanawiał się cóż takiego może dziś zjeść. W lodówce znajdowały się jajka, a także surowe mięso, puszka koncentratu pomidorowego i majonez. W chlebaku leżała piętka chleba, co pięknie się składało, gdyż była to wystarczająca ilość do zagryzienia jajecznicy (bez kiełbasy) usmażonej na smalcu. Własnoręcznie przygotowany posiłek dawno temu stał się codziennością. Żona Ehreja nie potrafiła zająć się domem. Crow co i rusz natrafiał w lodówce na produkty pokryte pleśnią. Nigdy się do tego nie przyzwyczaił.

Po śniadaniu Bob lubił oddawać się rozmyślaniom. Niezwykle pomocna w tej czynności była szklana fifka nabita marihuaną. Myśli Ehreja, wzmocnione kilkunastoma głębokimi wdechami szarego dymu, ulatywały gdzieś bardzo daleko. Miał nieodzowne wrażenie, że nikt wcześniej nie był tam gdzie on. Wspinał się na wyżyny kosmosu i czuł, że nie ma już niczego więcej do odkrycia.

 

*

 

Crow osiąga to czego potrzebuje jedynie na krótką chwilę. Pragnienie nowych wrażeń staje się bezlitosne. Bob potrzebuje wtedy informacji z zewnątrz. Ehrej włącza holograficzny odbiornik informacji. W pomieszczeniu pojawiają się kolorowe światła i rozpoczynają szalony taniec. Uruchamia się stroboskop. Wszechświat klatkuje. Wyświetlają się wiadomości. Materializuje się kobieta obfitych kształtów. Jej czarne włosy spięte są w kucyk, a piersi wylewają się z dekoltu. Ehrej rozpoznaje miseczkę C+, to jego ulubiona. Pełne usta kobiety zaczynają się poruszać. Bob wsłuchuje się z uwagą, skupiając wzrok na ogromnych brązowych oczach spikerki.

– Szanowni państwo. Światowy Rząd proponuje wprowadzenie jednej waluty na terenie całego świata. Wybuchły zamieszki podczas nieoficjalnego spotkania członków Światowego Rządu w Grecji. Gnostycy zebrani od kilku dni pod pałacem moskiewskim zostali spaleni za pomocą rosyjskich miotaczy ognia, będących własnością oddziałów milicji. Sprawców nie zidentyfikowano. Przekaz tajnych informacji trwa. Wysłano kilku Agentów w celu powiadomienia specjalnie wyselekcjonowanych obywateli o nadciągających wydarzeniach. Życzę udanego jutra. Dobranoc państwu. – Hologram kończy się.

 

*

 

Ehrej był w szoku. Czy dobrze usłyszał? To mógł być ukryty przekaz… dograna wiadomość. Może ktoś zhakował jego sprzęt? Czy to możliwe, aby miał skontaktować się z nim Agent? Wiadomości jednoznacznie na to wskazywały. Został wrzucony do gry. Zaciągnął się głęboko dymem marihuanowym. Wziął z półki Kodeksy z Nag Hammadi, zacisnął złowróżebnie pięść i zakrzyknął:

– Wchodzę w to skurwysyny!

 

Ehrej Bob Crow odbiera komunikat

 

Agent nawet późnym wieczorem nosił ciemne okulary. Uwielbiał tę porę dnia. Gdy pozwalał sobie na chwilę odprężenia, przypominały mu się stare czasy, kiedy cieszył się ignorancją. Było to zanim wpadł w Sieć – psychologiczną pajęczynę o potężnej mocy. Siatka była niczym chińska pułapka na palce. Pomimo wszystko solidnie wykonywał swoją pracę. Bezustannie pozostawał dobrze naoliwionym trybikiem wielkiej machiny. Gdyby choć jeden malutki element, taki jak on, zawiódł, skończyłoby się to bardzo źle.

Za szybko dotarł do źródła, był zbyt zachłanny. Przyjął brzemię, aby posiąść najwyższą wiedzę. Spotkał osobę która pokazała mu to, co ukryte jest przed innymi ludźmi. Myślał, że zostanie artystą, że będzie brał udział w tworzeniu wielkiego dzieła rzeczywistości, lecz stał się zwykłym wyrobnikiem. Pracował wyłącznie według ustalonego wzorca, kreował bez finezji i bez indywidualności. Obiecywał światło, a potem oślepiał; zupełnie tak samo jak kiedyś postąpiono z nim. Oto on, rzemieślnik tworzący armię identycznych produktów bez żadnej estetycznej wartości.

– Potrzebuję nowego materiału, który nie podda się standardowej obróbce – rzekł cicho, parkując auto przed domem adresata wiadomości.

 

*

 

Ehrej nie może spać. Leży na łóżku paląc papierosa i rozmyśla o nadchodzącej informacji. Wstaje z rozleniwieniem, robi sobie kawę i siada przy stole. Obok popielniczki wypełnionej niedopalonymi skrętami, leżą listy z banku informujące o zaległych kredytach. Siedząc tak, Bob Crow czuje coraz większy ciężar. Ma wrażenie, że garbi się do samej ziemi, a rzeczywistość kuriozalnie wygina jego ciało. W prawym uchu pojawia się silny szum. Ehrej z trudem włącza staroświecki odbiornik telewizyjny. Na jedynym kanale bezustannie transmitowane jest przemówienie Generała Stukova, Naczelnika Światowego Rządu, który mówi o krwiożerczych terrorystach i zemście. Po chwili Stukov zmienia ton głosu na bardziej łagodny i zaczyna namawiać do korzystania z Ośrodków Ostatniego Tchnienia, gdzie dokonuje się legalnych eutanazji osób nieuleczalnie chorych, cierpiących na depresję, oraz zupełnie zdrowych, którym propaganda wystarczająco wyprała mózgi. W OOT pacjentom – jak nazywa się klientów – podawane jest Odiosum, narkotyk, którego odpowiednia dawka powoduje rozkoszną śmierć.

– Rozkoszna śmierć – stwierdza Ehrej. – Dzięki ci generale Stukov za twą łaskawość.

 

Szum w uchu nasila się. Obraz Stukova na ekranie ulega deformacji: na generalskiej twarzy pojawiają się okropne rany i ropne wrzody. Widok jest obrzydliwy. Ehrej odbiera zniekształconą wiadomość. Serce bije coraz mocniej i mocniej. Bob Crow wymiotuje na stół, niszcząc przy tym listy.

 

Za oknem prószy śnieg. Jest trzecia w nocy, a temperatura wynosi grubo poniżej zera. Na parkingu, pod czteropiętrowym blokiem stoi samochód na obcych dla tego miejsca rejestracjach. W środku, nafaszerowany psychodelicznymi substancjami Agent, w okularach przeciwsłonecznych na nosie i z wyciągniętym na wierzch językiem, kręci zawzięcie pokrętłem od niewielkiej elektrycznej skrzynki emitującej sygnały zniekształcające odbiór audio i wideo w telewizorze biskupa Ehreja Boba Crowa. Elektryczna maszynka buczy jak stara lodówka.

 

Ehreja Boba Crowa spotkania z młodym bogiem

 

Jakiś czas temu, w wyniku procesu zwanego anamnezą, dowiedziałem się wszystkiego, czego można się dowiedzieć. Moja percepcja została zaburzona. W mym mózgu powstały nowe połączenia nerwowe, które trwale zniekształciły zmysł wzroku. Za zamkniętymi oczami dostrzegam barwne wzory, symbole i światła. Teraz mogę przewidzieć, co wydarzy się za trzy lata.

Widzę ukrytą strukturę rzeczywistości. Wiem już czym jest rzeczywistość. Ja jestem rzeczywistością. Potrafię się zobiektywizować. Obserwuję wszystko w prawdziwej postaci. Doszedłem do granic poznania. Stałem na szczycie wszechświata i przeraziłem się. Dane było mi wejść w posiadanie tajnych dokumentów, które potwierdziły moje przypuszczenia. Już wiem jak i kiedy zakończyć całe to cierpienie.

 

*

 

Pamiętam jak spotkaliśmy się nocą, by obserwować gwiazdy, by patrzeć jak się zniekształcają i dziwnie poruszają po niebie. Pragnąłem widzieć znaki, światła, ogromnych przybyszów i eksplozję barw – zapowiedź niesamowitych zdarzeń. Chciałem napełnić się tą podniosłą chwilą przed czymś istotnym, kiedy można wznieść się w powietrze i polecieć tam gdzie nie ma rzeczywistości. Był ze mną Ehrej Bob Crow. Ja, młody bóg, piłem już ósme piwo holenderskiej marki. Crow mówił do mnie, jak zwykle sepleniąc i plując piwną pianą, która ściekała mu po dłoni i rękawie koszuli. Głośno beknął.

– Kurwa nie masz pojęcia, co dzieje się na świecie. Rodzi się ogromny ruch liczący miliony osób! Ludzie dzielą się informacjami niedostępnymi w mediach, na temat prawdziwego obrazu świata, polityki, ekonomii, religii. Mówiłem ci już. Internet w niemożliwie krótkim czasie przyśpieszył ewolucję świadomości. Dwa tysiące lat temu oświeconych ludzi było… no był jeden, a teraz są ich tysiące… może nawet sto czterdzieści cztery tysiące. – Po tej uwadze wyszczerzył zęby w sarkastycznym uśmiechu, przepuszczając pianę przez kąciki ust. – W każdym razie za trzy lata nastąpi apogeum, wszystko zależy, od tego co wtedy się wydarzy; od tego co zrobimy.

 

Najgorsze jest to, że jedyni szukający świadomości ludzie, którzy mogliby cokolwiek zmienić, zostali oszukani. Ehrej Bob Crow, poszukiwacz prawdy i badacz rzeczywistości, stał chwiejnie zjadając ostatnie dwadzieścia pięć łysiczek. Już po nim. Spojrzałem na zegarek wskazujący czwartą w nocy. Crow odprowadził mnie kawałek, wsiadł na swój rower z zepsutym oświetleniem i odjechał zanurzając się w ciemnościach. Czekało go dwadzieścia pięć kilometrów jazdy. Jeden grzybek na jeden kilometr, całkiem sprytnie.

 

*

Innej nocy wybieram się do ukrytego gabinetu Boba znajdującego się w obskurnej piwnicy. Ehrej urządził się dość nieźle: ma sofę, dywan oraz grzejnik elektryczny. Żarówka wisząca pod sufitem daje wątłe, przesiąknięte brudną żółcią światło. Gospodarz przeżuwa mały kartonik. Siadam na krześle naprzeciwko sofy. Nad głową Crowa znajduje się przymocowana do ściany półka uginająca się pod ciężarem tajemniczych ksiąg. Mój przyjaciel nie jest w dobrym humorze.

– Kim ty kurwa jesteś? – krzyczy – nie potrafisz nic o sobie powiedzieć! Czym się zajmujesz? Co robisz w wolnym czasie? Nigdy o tym nie opowiadasz. Istniejesz tylko w mojej głowie. Jesteś tylko robotem kurwa, bezmózgim. O co tu chodzi? Czym jest ta rzeczywistość?

 

*

 

Pewnego dnia spotkaliśmy się w jego oficjalnym mieszkaniu. Ehrej Bob podszedł do wiszącego na ścianie aparatu i drżąc na całym ciele wykręcił numer telefonu. Oczekując na połączenie przyglądał się uważnie otoczeniu. W pomieszczeniu walało się pełno różnego typu butelek po alkoholach. Na stole, obok czeskiego absyntu stało zakurzone radio, z którego sączył się wokal Jima Morrisona śpiewającego o końcu wszystkiego. Usłyszałem donośny głos ze słuchawki trzymanej przez Boba:

– Słucham!

– Masz to?

– To ty? Co się tak gorączkujesz? Zajęty teraz jestem. Odezwę się do ciebie wieczorem.

– Potrzebuję tego dużo więcej – rzucił Ehrej Bob, ale odpowiedziała mu głucha cisza.

Zaczął niecierpliwie chodzić w tę i z powrotem. Kwasowego doznania nie dawało się określić jako przyjemne lub nieprzyjemnie. To przeżycie jedyne w swoim rodzaju. Scalenie z rzeczywistością. Przytłaczające poczucie ciężkości materii było niebezpiecznie atrakcyjne. Potrzebował tego tu i teraz, a do wieczora pozostawało wiele godzin. Ehrej odkrył, że regularne przyjmowanie LSD zmniejszało efekt działania. Wszystko przez cholerną tolerancję fizjologiczną.

Czy czuł, że życie ma sens? Przed nim było jeszcze tak wiele doznań, mistycznych podróży oraz spotkań w zadymionych i dusznych barach, które tak bardzo uwielbiał. A ja byłem jak turysta – każdego dnia poznawałem nowych ludzi. Odchodzili i przychodzili. Czerpałem z nich pełnymi garściami, ile tylko zdołałem pomieścić. Zapaliłem jointa.

 

*

 

Kim są ci ludzie? Ci którzy przychodzą i odchodzą? Płyną jak nurt rzeki… coraz szybciej i szybciej, stają się jak rwący potok adrenaliny. Niekiedy jednak zwalniają, brzmią wtedy jak trąbka Milesa Davisa. Są gdzieś w tle wydarzeń, znikają dla świata, który udaje, że nigdy nie istnieli.

Pewnego mroźnego popołudnia Ehrej Bob Crow czekał na mnie w samochodzie na parkingu. Poprosiłem żeby zawiózł mnie do baru. Zamówiliśmy gorzką żołądkową. Moja ręka pracowała jak mechaniczne ramię robota na taśmie produkcyjnej. Poczułem się znacznie lepiej.

 

*

 

Nieustannie zmieniająca się układanka, płynne tryby, mechanizm otaczających się sfer. Nadchodzi wieczór. Na osiedlu za oknem niepodzielnie panuje cisza. Na niebie nie widać gwiazd ani księżyca. Rządzący tym terenem magik jest bardzo sprytny. Zna sztuczki, o których ja mogę tylko marzyć. Przejmuje kontrolę. Gdy zasypiam, paraliżuje moje ciało i zmusza je do wymierzenia klapsa w tyłek leżącej obok dziewczyny. Nikt nie ma pojęcia, co tu się tak naprawdę dzieje. Czym jest nauka, którą św. Paweł poprzez Teodusa przekazał Walentynowi z Egiptu? Może ktoś niebawem mi to zdradzi.

 

Żona Ehreja Boba Crowa pakuje wszechświat do walizki

 

Ehrej Bob Crow budzi się z koszmarnego snu. Gdzie był? Czy spotkał Boga? Ehrej zna Boga osobiście! To jego przyjaciel. Teraz przypomina sobie wszystko. Młody bóg przychodził do niego co jakiś czas, rozmawiali godzinami i odurzali się wszystkim, co tylko było pod ręką. Ale gdzie znajdował się w tej chwili? Czemu Ehrej tego nie wie? Ból głowy staje się nie do wytrzymania. Bob połyka dwie pigułki ketanolu i zapija je zimną wódką. Odgrzane w mikrofali krokiety z kapustą i grzybami sprawiają, że jego żołądek zaczyna normalnie funkcjonować. Nadchodzi odprężenie. Bob ze zdziwieniem znajduje w kieszeni spodni zalakowaną kopertę. Crow rozgląda się po mieszkaniu i stwierdza, że coś jest nie tak. Na podłodze leżą szczątki spalonego zaświadczenia o biskupich święceniach, które zdobył w wyniku biurokratycznej gry dla podstarzałych ekscentryków. Brakuje wielu przedmiotów. Żona Boba zabrała wszystkie swoje rzeczy. Ehrej Bob Crow jest smutny.

 

*

 

Agent wykonał swoje zadanie. Nie było to trudne, wystarczyło delikwenta wysłać na drugą stronę przytomności i wsadzić mu kopertę w gacie. Najgorsza praca czekała teraz niedoszłego denata. Musi uwierzyć w swoją misję, a wtedy nie będzie stanowił już problemu dla ludzkiej jedności. Agent też kiedyś myślał, że można wygrać ze Światowym Rządem. Walczył i oczerniał zawzięcie domniemane elity panujące nad tym upadłym kosmosem, dopóki nie dowiedział się prawdy. Wraz z prawdą przyszło zrozumienie. Wraz ze zrozumieniem wyszła na jaw cała maskarada. Sumienie wystrzeliło daleko poza zasięg percepcji. Od tamtej chwili zwykli ludzie byli dla Agenta niczym komary, pieprzone insekty, które chcą podstępnie i boleśnie wyssać krew należącą tylko do niego, tylko do jedności, tylko do Światowego Rządu.

 

*

 

Ehrej Bob Crow z przerażeniem stwierdził, że na kopercie znajdują się gnostyckie symbole. Informacja bez wątpienia pochodziła od Agenta. Skontaktowali się z nim. Czekał na to całe życie. Drżącymi palcami wyjął list i przeczytał wiadomość:

 

Musisz umrzeć nim miną trzy lata dokładnie od dziś. W przeciwnym razie zwycięży adwersarz, którego hipostazą jest Rząd Światowy. Tylko ty możesz powstrzymać ciemność. Oto gnoza. Zasłużyłeś na wiedzę po latach posługi. Wszystko teraz zależy od Ciebie.

 

Bobowi pociemniało przed oczami. Strach zapanował nad jego duszą. Przez otwarte okno do mieszkania wleciał biały gołąb, który spostrzegł upadającego biskupa i z przerażenia wypróżnił się na dywan. Panicznym lotem skierował się z powrotem ku oknu, i nim odzyskał wolność, uderzył skrzydłem o szybę. Ta kontuzja może kosztować go życie. Ogarniający wszystko fetor strachu stał się nie do wytrzymania.

 

*

 

Minęły trzy lata nim ponownie przyszedłem spotkać się z Bobem. Gdy zobaczyłem coś owłosionego, siedzącego w kącie i nerwowo obgryzającego palce pozbawione paznokci, stwierdziłem, że Ehrej nie jest w najlepszym stanie. Zrobiło mi się go żal. Gdy tylko mnie dostrzegł, poderwał się i wycelował we mnie skrywany dotąd w spodniach pistolet.

– To ty skurwysynu! Choć emanujesz boskością, istniejesz tylko w mojej głowie. Nie jesteś prawdziwy.

– Ehreju, to ja jestem prawdziwy, a ty nie – rzekłem. – Nie wiem dlaczego nie powiedziałem ci tego wcześniej. Po prostu… lubiłem twoją postać. Spotkania z tobą były dla mnie bardzo fascynujące. Jednak to, co było w tobie interesującego, nieodzownie wiązało się z cierpieniem. Nie zasłużyłeś na tyle.

– Wypierdalaj z mojej głowy! Mam ważne zadanie, muszę dziś umrzeć, aby powstrzymać Rząd Światowy. Muszę uratować ten świat.

– Ehreju, ten świat nie jest prawdziwy. To ja stworzyłem ciebie i wszystko czego doświadczyłeś. Określam się mianem Boga, choć nim nie jestem, jestem tylko kreatorem, demiurgiem. Przyszedłem, aby cię zbawić. Już nigdy więcej nie będziesz cierpiał.

– Przez całe życie czułem okropny ból, którego nie jestem w stanie opisać. Jedyne co miałem to moja misja. Nawet ty nie odbierzesz mi tego ot tak sobie.

 

-Kurwaaaaaaa! – krzyknął z całej siły i strzelił sobie w głowę.

Ehrej Bob Crow uratował wszechświat.

 

Nicość.

 

Koniec

Komentarze

Poczekam, jak ocenią inni...

A ja poczekam, aż wytrzeźwieję. Takie teksty to nie na sobotni wieczór, nie wolno patrzeć, nie wolno bez strachu w ciemność dokolną.
Bełkot czy rewelacja?
Do jutra, pozdrawiam.

Jedno i drugie zarazem! Kapitalny bełkot! Zastanawia mnie tylko jedno: "dzieło" czy "działo" wszechświata? Bo w sumie jedno i drugie ma jakiś sens... o ile w przypadku tego tekstu możn amówić o sensie he he;) Napisane naprawdę dobrze. 5

Napisane według mnie bardzo dobrze, choć sensu za cholerę nie łapię.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Napisane naprawdę dobrze, co w żaden sposób nie wpływa na fakt, że to bełkot. Warsztat warsztatem, ale umiejętność przekazu, jest wg mnie równie ważna, a tekst musi mieć sens, w przeciwnym razie to tylko sztuka dla sztuki.

Zdecydowanie masz potencjał, choć powyższego tekstu, z uwagi na jego bełkotliwość, wysoko ocenić nie można.
Pozdrawiam.

No więc zgadza się ze mna większość szanownych przedpiśców. Bełkotliwa, bez głębszego sensu sztuka dla sztuki. To znaczy: sens zna (jeśli zna) jedynie Autor. Ja tam ponad poziomy normalnego, nie zmąconego wizjonerstwem przekazu nie wspinam się, bo na szczycie i tak znajduję pustkę i przeszywający na wskroś zimny wicher, jak to na szczytach...

@AdamKB
http://demotywatory.pl/1290791/Zawsze-i-wszedzie
Tak a propos tych szczytów:)

Co do tekstu - przeczytałem dwa razy. Ni w ząb nie pojąłem, o co chodzi (a kto czytał moje opowiadania z tej strony ten wie, że wrogiem stylowej awangardy bynajmniej nie jestem). Przypomina mi się "Druga jesień" Żwikiewicza - przeczytałem dwieście stron i niby każde zdanie z osobna zrozumiałem, ale wzięte razem nie tworzyły jakiegoś obrazu.
Styl jest rewelacyjny. Autorze, mówię z czystym sumieniem - to opowiadanie jest napisane najlepszym stylem spośród wszystkich opowiadań, które na tej stronie przeczytałem. Ale pochlastanie tekstu na niepowiązane ze sobą fragmenty to najgorsza rzecz, jaką zrobić można, to nie awangarda, a manieryzm. Jeśli idzie o porozumienie autora z czytelnikiem - polecam lekturę "Diablaka" Jolanty Stefko (postać pisarza Jurka; pewnie nie będzie Ci, autorze,  przeszkadzał karkołomny styl powieści).
W "Wahadle Foucaulta" U.Eco jeden z bohaterów zastanawia się nad napisaniem powieści, gdzie Bóg żyje między ludźmi jako człowiek i nikt tego specjalnie nie dostrzega. Jeśli dobrze zrozumiałem - pewne motywy tej koncepcji i u siebie zawarłeś (no cóż, pomysł w literaturze nienowy, prawie 2000 lat temu też taką książkę napisano).
Obraz niezbyt chyba ciemny, ale niepotrzebnie zaciemniony. Sfolguj z tym stylem.

A bardziej konkretnie:
"Nicość." - zakończenie cholernie pretensjonalne. Tak może sobie kończyć opowiadanie emo-piętnastolatek.
Czterdzieści cztery tysiące - a może 144 000? Albo 44? Które z tych dwóch, przyznawaj się?;)
"Żona Ehreja Boba Crowa pakuje wszechświat do walizki" - najlepsze zdanie z całego tekstu.

Krótko - jesteś mistrzem zdania. Ale jeśli idzie o całość - to nie brzmi.
(Inna interpretacja: najarałeś się i napisałeś takie opowiadanie, ponieważ masz talent i specyficzne poczucie humoru, i czekasz, co ludzie tacy jak ja będę wypisywać pod spodem, by śmiać się z nich w kułak. A więc miłej zabawy).

Napisane świetnie, ale jak reszta nie widzę w tym sensu.

Nowa Fantastyka