- Opowiadanie: Maciek295 - Poligeren - rozdział 1

Poligeren - rozdział 1

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Poligeren - rozdział 1

ROZDZIAŁ 1

 

 

– Mamo! Mamo! A co myślisz o tym? – zapytał

Daniel prezentując rodzicowi srebrny łańcuch choinkowy.

Anna zamyśliła się na chwilę.

– Jest śliczny synku, ale wydaję mi się, że ten chyba będzie lepszy – odparła, wskazując na leżącą w pudle ozdobę świąteczną.

– Może masz rację – skwitował Daniel. Szybko pochwycił łańcuch i zaczął stroić drzewko. – Pamiętaj mamo, że musimy przygotować dzisiaj ciastka i mleko dla Mikołaja.

– Ciastka i mleko? A po co?

– No… mamo! Mikołaj ciągle lata i rozdaje prezenty. Jest zmęczony i chciałby coś zjeść!

Anna zaśmiała się cicho.

– Naprawdę? A skąd to wiesz?

– Pani w przedszkolu nam mówiła – powiedział dumnie.

– No dobrze synku… skoro chcesz. Przekąskę dla Mikołaja przygotuję później.

– Aaa! Mamo i jeszcze musimy kominek wyczyścić – przypomniał.

– To też dla świętego Mikołaja?

– Tak, mamo, bo jeśli się ubrudzi to będzie na nas zły i nie da nam prezentów!

– Mikołaj jest dobry i nawet, jeśli by się ubrudził to i tak zostawi coś pod choinką.

– Ale nie zaszkodzi wyczyścić, prawda?

– No dobrze, dobrze. Tatuś wyczyści kominek później.

Daniel wyraźnie ucieszony, całkowicie zagłębił się w ubieranie choinki. I choć wzrost pozwalał mu na dosięgnięcie do zaledwie paru gałązek to i tak nie tracił radości z zawieszania ozdób.

– Mamo? A kto przyjedzie na święta? – spytał, przerywając ciszę.

– No cóż… na pewno babcia z dziadkiem, ciocia Danuta z wujkiem i może Natalia z Przemkiem, choć nie wiem czy nie wyjeżdżają gdzieś na święta. Aaa… no i ciocia Hania z Kacprem, Arturkiem i Marysią.

– Arturem? – jęknął Daniel. – Nie cierpię Artura! – fuknął.

– Czemu tak mówisz? Przecież powtarzam ci, że nie wolno obrażać innych – pouczyła Anna.

– Ale on mi zniszczył wieżę! – poskarżył się.

– Przeprosił – przypomniała mama.

– No i co z tego!

Anna podeszła do syna i pogłaskała go po czuprynie.

– No już, daj. Ja się tym zajmę – mruknęła i przejęła od synka łańcuch. Daniel szybko zapomniał o spięciu i zaczął układać bombki na podłodze według jemu tylko znanemu wzoru. Raz czerwona, raz zielona, a potem niebieska. Potem nagle znowu niebieska, zielona, znów niebieska i czerwona. W następnym rzędzie trzy zielone i fioletowa. Tak, to był bardzo skomplikowany wzór…

Anna zerknęła na bezsensowne poczynania synka i postanowiła zagadnąć.

– Danielku, jak ci się nudzi to pójdź na górę i powiedz Marcinowi, że go wołam.

– A po co?

– Chcę mu coś powiedzieć.

– A co chcesz mu powiedzieć?

Anna zaśmiała się cicho.

– Nie mogę powiedzieć. To tajemnica. A tajemnic…

– … się nie zdradza! – dokończył synek i wyszczerzył zęby.

– No, bardzo ładnie. A teraz idź już po niego. Tylko uważaj na schodach!

– Dobrze mamo, nie wywrócę się! Ostatni raz spadłem dawno temu.

– Tak, bardzo dawno. Całe trzy dni temu – zaśmiała się Anna.

Daniel puścił tę uwagę mimo uszu i szybko pobiegł niezdarnym krokiem na górę. Po chwili wrócił z bratem.

– Boże! Jak ty wyglądasz! Wstydziłbyś się! – krzyknęła Anna na widok Marcina w pogniecionej pidżamie i z rozczochranymi włosami.

– Jest dziewiąta… to normalne… – usprawiedliwił się chłopak.

– O nie, nie. To nie jest normalne. Zobacz na Danielka. Osiem lat młodszy i potrafi rano wstać.

– Jak się w ogóle nie śpi to nie trzeba W OGÓLE wstawać – wytknął Marcin.

Anna zdezorientowana rzuciła okiem na Daniela.

– Synku? To prawda? Nie spałeś?

Chłopczyk wlepił wzrok w podłogę i mruknął:

– No bo już się nie mogłem doczekać! Myślałem o świętym Mikołaju! I… o choince!

Anna roześmiała się i przytuliła mocno Danielka.

– Musisz wytrzymać. Jutro przyjdzie Mikołaj i da ci prezenty, wiesz?

– Już jutro? – spytał zafascynowany chłopiec.

– Tak, jutro – odparła mama.

– A w niedzielę mama mówiła, że to dopiero za trzy dni.

– No bo w niedzielę to były trzy dni.

– A dzisiaj ile?

– Dzisiaj już tylko jeden dzień.

– Czyli jutro to dwa dni?

Anna pogubiła się w rozmowie z synem.

– W niedzielę były trzy dni: niedziela, poniedziałek, wtorek. A dzisiaj jest już wtorek, więc został tylko on, czyli JEDEN dzień – wyjaśniła.

Daniel chwilę popatrzył na mamę ze zdumieniem.

– Nie rozumiem – powiedział.

Nagle przyjemną rozmowę przerwał Marcin:

– No dobra, po co kazałaś mi przyjść? – wtrącił.

Anna posępniała nagle i zwróciła się do Daniela:

– Idź na chwilę do siebie.

– Dobrze mamo – odparł szybko. – A wyjaśnisz mi później, czemu dwa dni to jutro?

Anna zmieszała się na chwilę.

– Tak… Oczywiście…

Daniel porwał jeszcze swój samochodzik i prędko zniknął za rogiem. Tymczasem Anna zwróciła się do Marcina.

– Słuchaj… jutro przyjeżdża cała rodzina. Żeby było jasne. Nie życzę sobie żadnych pyskówek, żadnego obrażania, rzucania opłatkiem, chlebem czy czymkolwiek innym!

– Jeśli myślisz o zeszłych świętach to mam coś na swoje usprawiedliwienie. Ta świnia, Maryśka…

– Nie obchodzi mnie twoje usprawiedliwienie. Po prostu nie chcę narobić sobie znowu wstydu przed całą rodziną!

Marcin spuścił głowę.

– Coś jeszcze? – rzucił.

Anna warknęła ze złości

– Idź już…

Gdy jej starszy syn zniknął za drzwiami nadbiegł Daniel trzymając w rękach samolocik.

– Jutro przyjdzie Mikołaj! Mikołaj!

 

Reszta dnia upłynęła Marcinowi posępnie i nudno. Jego mały, obdrapany pokój aż prosił się o remont. Wypełniony był cały niepotrzebnymi gratami jak na przykład starymi kuferkami Anny wypchanymi po brzegi wszelkiej maści bibelotami, broszkami, niemodnymi naszyjnikami i kolczykami, czy też pudełkami po butach ze starymi zeszytami. Spośród zniszczonych szafek sterczały gazety, które to czas świetności miały już daleko za sobą. Gdzieniegdzie można też było znaleźć opakowania po pizzy, na których widok Marcinowi zbierało się na wymioty. Na biurku leżały rozrzucone papiery, parę książek i pudełko z ołówkami.

Nie, Marcin nie był bałaganiarzem. Starał się dbać o swój pokój, ale jego działania nie miały najmniejszego sensu. W dwa dni po porządkach szafki znów były pełne starych zabawek Daniela, zniszczonych książek czy zużytych ścierek. Działo się tak, dlatego, bo pokój Marcina był czymś w swego rodzaju domową graciarnią. Jak coś było niepotrzebne, to „siup, do Marcina!” – jak to mawiał Daniel.

Marcin rozejrzał się po swym nędznym pokoju. Wśród rozgardiaszu dostrzegł żółtawą kopertę. Na jej widok złapał się za głowę.

– Zapomniałem wysłać! – jęknął.

Podszedł do okna i obserwując spadające płatki śniegu wyklinał w duchu swoje zapominalstwo.

– Teraz to już bez sensu – pomyślał, zgniatając list. –Napiszę nowy – dodał w duchu.

Zasiadł przy biurku, złapał najlepiej wyglądający ołówek, znalazł mało pogniecioną kartkę i zaczął pisać…

Mińsk Mazowiecki, 23 grudnia 2003r.

Droga Natalio!

Obiecałem, że napiszę coś przed świętami, więc piszę, choć znając naszą pocztę list pewnie dojdzie do Ciebie na Nowy Rok. Jutro Wigilia, powinienem się cieszyć, ale gdy się tak zastanawiam, to dochodzę do wniosku, że nie mam, z czego się cieszyć. Zjedzie się cała irytująca rodzinka, wszyscy znowu będą mnie wyzywać i zaprzątać głowę jakimiś głupimi sprawami. Ciężko być mną! Jak to dobrze, że chociaż babcia mnie rozumie. Tak, równa z niej babka!

Cały czas namawiam rodziców, abym mógł pojechać na to zimowisko, ale nie wiem czy się zgodzą. Nie będę się poddawał, będę im zawracał głowę dotąd, aż w końcu powiedzą „tak”!

A co tam u Ciebie?

Liczę, że zobaczymy się w lutym!

PS: Przesyłam Ci to zdjęcie, o które prosiłaś, z ostatniego zimowiska.

Wesołych świąt!

Marcin

 

Chłopak zerknął jeszcze raz na swój list i przebiegł wzrokiem po jego treści. Pozostawił kartkę na biurku i podszedł do jednego z regałów. Przerzucił całą zawartość do góry nogami, aż w końcu wyjął swój album ze zdjęciami. Pogładził okładkę, napawając się dotykiem miękkiej, delikatnej skóry. Tak lubił ją dotykać. I wąchać. I choć śmierdziała wilgocią, Marcin wyczuwał w niej zapach swojego pokoju ze starego domu. Tak, czuł go wyraźnie! Nutka cytryny, może pomarańczy i zapach… lasu. Tak to niewątpliwie las!

Otworzył album mniej więcej w połowie i kartkując go, szukał działu zatytułowanego „Ferie 2000”. Dotarł do niego dopiero po kilku minutach, bo musiał zatrzymać się na każdej stronie i dokładnie przejrzeć wszystkie zdjęcia. Robił to niemalże codziennie, ale zawsze znajdował na fotografiach inne, ciekawe rzeczy, których wcześniej nie widział. Wyrwał jedno zdjęcie przedstawiające Marcina z kolegą, Błażejem trzymających w rękach narty i szybkim gestem zapakował je do koperty. Prędko schował list do kieszeni i wyszedł z pokoju.

Droga na pocztę była bardzo długa i nieprzyjemna. Siarczysty mróz dawał Marcinowi mocno w kość. A na dodatek w nocy spadło mnóstwo nowego śniegu i w ciągu dnia nikt go nie zgarnął, więc gdy doszedł do budynku poczty, buty i spodnie do kolan miał całe przemoczone. Postanowił szybko wysłać list i wracać w te pędy do domu. Droga powrotna zajęła mu całe czterdzieści minut, więc gdy wrócił, było już mocno po dwudziestej pierwszej. Daniel leżał już w swoim łóżeczku, a Anna z Piotrem kończyli przystrajać choinkę. Marcin wpadł szybko do kuchni, wykradł ciastka i pospieszył do swojego pokoju. Padł na łóżko ledwo żywy i zajadając się, myślał o ucieczce. To głupie, ale właśnie tak chciał zrobić. Dość miał już znieważania i drwienia. Czuł się w tej rodzinie jak piąte koło u wozu. Jakby jego pobyt w tym domu był karą dla rodziców. Nawet niekiedy myślał, że bez niego Anna z Piotrem byliby szczęśliwsi; mieliby jedną głowę mniej do wykarmienia i nikt by ich nie denerwował, jednak ostatnio powstrzymywał się od takich myśli, twierdząc, że do niczego dobrego one nie prowadzą. Tak, czy siak, zostanie w tej rodzinie aż do osiągnięcia pełnoletności. A to już tylko trzy lata! Na tę myśl Marcin uśmiechnął się lekko i zapadł w głęboki sen…

 

Następnego dnia w domu wrzało już od samego rana. Około szóstej nad ranem Daniela zaczął boleć brzuch i płakał przez bite pół godziny, dopóki lek przeciwbólowy nie zaczął działać. Naturalnie, obudził cały dom. Marcin, po przymusowej pobudce nie mógł już zmrużyć oka. Cały czas myślał o zbliżającym się dniu.

– To będzie katastrofa – pomyślał.

Okrył się po uszy kołdrą i postanowił nie wstawać dopóki nie zwleką go z łóżka siłą. Niestety, na ten moment nie musiał długo czekać. Już dwadzieścia minut później Anna wtargnęła do pokoju Marcina i nakazała mu wstać. Niechętnie, ale spełnił jej polecenie. Po śniadaniu został zasypany wszelkiej maści zadaniami, które musiał wypełnić przed piętnastą. Odśnieżyć podjazd i chodniki, upiec ciasto, posprzątać salon, udekorować przedpokój, zapakować prezenty dla wujostwa a na koniec nakryć stół. Jednak nie tylko Marcin miał ciężki dzień. Anna też biegała z kąta w kąt, przestawiając kwiatki, figurki czy inne mniej lub bardziej potrzebne rzeczy, bo jak to ona mówiła: „Wszystko musi być dopięte na ostatni guzik.” I rzeczywiście było. O piętnastej dom świecił czystością oraz zachwycał dekoracjami.

– Pamiętasz Danielku żeby nie dorywać się do prezentów jak do słodkich ciasteczek, rozrywać opakowania czy co ci tam jeszcze przyjdzie do głowy. To niegrzeczne – pouczyła Anna.

Potem zwróciła się do męża:

– Na litość boską, Piotrek! Zmień szybko tą marynarkę!

Piotr podrapał się po brodzie, spojrzał na swój ubiór i rzekł:

– Coś z nią nie tak?

– Jest w paski!

– No i…?

– A koszula w kratkę!

– No i…?

– No i nie pasuję! Biegiem, biegiem, zmień ją!

Piotr poddał się i powolnym krokiem poszedł do innego pokoju.

– Marcin! Chryste! Matko przenajświętsza! Co ty na siebie włożyłeś! Szybko, szybko zmień tą koszulę i załóż te czarne spodnie! Prędko, zaraz przyjadą!

– Czarne spodnie? Nie mam takich.

– Oh… serio? Trudno. Załóż cokolwiek innego!

Marcin nie przejmował się nadmiernym zaangażowaniem Anny i posłusznie poszedł do pokoju zmienić ubranie. Wrócił w jeszcze bardziej obdartych spodniach, całkiem przyzwoitej koszuli i pogniecionej muszce. Gdy tylko zszedł ze schodów rozdzwonił się dzwonek do drzwi; przybyli pierwsi goście.

Babcia Stefania z dziadkiem Januszem witali się z rodzicami przez dobre dziesięć minut. Ich widok zawsze wywoływał na twarzy Marcina uśmiech. Byli starym, wspierającym się małżeństwem, żywym wzorem miłości. Ponadto babcia Stefania jako jedyna w rodzinie popierała i rozumiała Marcina, dlatego lubiła spędzać z nim czas. Widywała się z wnuczkiem dość rzadko, bo mieszkała z Januszem daleko za miastem, ale gdy tylko się z nim spotykała, rozmawiali niemalże bez przerwy. Tak też było i teraz. Gdy tylko przekroczyła próg, natychmiast wpadła w wir rozmowy z Marcinem. Potem w tajemnicy przed Danielem podłożyła swoje pakunki pod choinkę, pod którą leżały już prezenty od Anny i Piotra. Z czasem prezentów pod choinką przybywało, podobnie jak gości. Ostatni zjawili się Natalia i Przemek.

– No, to chyba wszyscy już są – stwierdziła Anna, a goście pokiwali twierdząco głowami.

– Teraz musimy chwilę poczekać. Postójmy tutaj, w przedpokoju – dodał Piotr.

Daniel podskoczył zafascynowany.

– Mikołaj! Mikołaj! To Mikołaj, prawda?

– Tak, Danielu. Teraz Mikołaj podkłada prezenty pod choinkę, dlatego musimy zaczekać – wytłumaczył Piotr.

Minęło pięć minut i Daniel z Arturem, Marysią i Kacprem wbiegli do pokoju ile sił w nogach, zanurkowali pod choinkę i po kolei wygrzebywali spod niej prezenty. Daniel ignorując nakazy mamy rozerwał opakowanie, dobierając się do nowego toru wyścigowego, Marysia do nowego zestawu flamastrów, a Kacper z Arturem do wspólnego zestawu małego wędkarza.

Stół wigilijny wyglądał przepięknie. Na środku, wielki świecznik stojący na kupce sianka. Obok niego faszerowany kurczak, karp w galarecie, makowiec, ryba po grecku i wiele innych przysmaków, których wciąż przybywało. W końcu na stole pojawiły się śledzie.

– O nie… zabierzcie to – szepnął Marcin zakrywając ręką usta. Babcia Stefania zgodziła się z jego poglądami.

– Masz rację, mały. Na stole wigilijnym powinna być przede wszystkim kutia! A widzisz ją tutaj, bo ja nie?

– Nie ma, babciu.

Stefania fuknęła z oburzenia i ochrypłym głosem rzekła do męża:

– Słyszałeś Janusz! Kutii ni ma!

– Ni ma kutii?!

– A fu kutia! Kutia ble! – dodał mały Kacper.

– Anno jest może jakaś inna zupa prócz tej okropnej grzybowej? Nie tknę jej! – spytała Stefania.

Anna skrępowała się wyznaniem babci i szybko dodała:

– Tak, mamo, naturalnie.

I szybko pobiegła do kuchni.

– No całe szczęście – podsumowała Stefania.

Marcin tymczasem zerknął na gości. Kacper, Marysia i Daniel siedzieli w osobnym kącie i zajadli się makowcem. Na ich widok Marcin poczuł zazdrość. Tak bardzo chciałby w ich wieku, niczym się nie przejmować i beztrosko podchodzić do życia

Ciocia Danuta z wujkiem Jarosławem bawili się pierwszorzędnie smakując ryby po grecku, a ciocia Hania zajmowała się płaczącym Arturkiem, z którym nikt nie chciał się bawić.

Marcin siedział samotnie, pośród gwaru. Poczuł się tak samotnie, jak chyba jeszcze nigdy wcześniej. Wszyscy zajmowali się sobą, śmiali się, rozmawiali. Nawet babcia Stefania odwróciła się teraz do Janusza i zatopiła we wspólnej rozmowie. A Marcin siedział.

– Nie ma co, uroczo…– pomyślał Marcin i wstał od stołu. Poszedł do kuchni, zobaczyć jak mama radzi sobie z ugotowaniem nowej zupy. Gdy tylko wszedł do kuchni zobaczył Annę mieszającą łyżką w garnku. Wyczuł w powietrzu wyraźny zapach barszczu.

– Mmm… barszcz. Jak w prawdziwe święta – powiedział zachwycony. –Ale gdyby nie był z proszku, byłby lepszy.

Anna zdawała się nie usłyszeć tej uwagi. Marcin, załamany wrócił do stołu i jak skazaniec czekał na koniec Wigilii.

– Kochani! Barszczyk! – zawołała Anna, a babcia Stefania wykrzyknęła z radości:

– Uwielbiam barszcz!

Wszyscy po kolei nalewali sobie zupy do talerzy. Danie zrobiło furorę.

– Jaki pyszny! – pochwaliła ciocia Danuta. – Koniecznie musisz dać nam przepis. – Dodała.

– Eee… tak… jasne… – wydusiła Anna

Nagle babcia Stefania wyprostowała się na krześle, z trudem przełknęła łyk barszczu i spuściła głowę.

– Fu! Okropny! Czuć od niego chemią na kilometr! Czego ty tam dolałaś?

Annę zamurowało.

– Nie wiem, to Marcin robił barszcz – odparła i wypiła łyżkę zupy. – Faktycznie, sama chemia.

Nagle spojrzała na Marcina.

– Miałeś zrobić normalny, czerwony barszcz. Dokładnie powiedziałam ci jak go ugotować. Nie dotarło?

– Anno, spokojnie. Są święta, nie denerwuj się – wtrąciła Stefania.

– Przecież mama sama gotowała ten barszcz. – zaprzeczył Marcin.

– Ho! I jeszcze zwalasz wszystko na mnie! Jaki bezczelny!

– Anno! Obejdzie się bez barszczu, naprawdę! – wtrąciła Stefania.

Teraz już wszyscy goście zamilkli. Wpatrywali się z zaciekawieniem w rozwój sytuacji. Babcia skryła twarz w rękach widocznie załamana rozwojem sytuacji. Reszta gości również nie kryła zażenowania.

– Bezczelny?! Jak śmiesz?!

– Nie krzycz na mnie! Jak możesz!

– Ty możesz to i ja mogę!

– Ja jestem twoją matką i wybacz, ale wolno mi trochę więcej.

– Matką?! Ty się nazywasz moją matką? Nie taka powinna być matka!

– Marcin! Bez pyskówek!

– To przestań mi wmawiać, że ugotowałem jakąś zupę z proszku!

– Nie wmawiam ci tego! Po prostu się przyznaj!

Marcin nie wytrzymał. Przewrócił swój talerz z zupą.

– Chrzanię takie święta – rzucił i wybiegł z jadalni.

– Chyba już nie jestem głodna… – mruknęła Stefania.

– Nie tak prędko kochaniutki! – krzyknęła Anna i pobiegła za synem.

Spotkali się na schodach. Anna ruchem ręki zatrzymała Marcina i odwróciła go siłą w swoją stronę.

– Znów to zrobiłeś! Zepsułeś całe święta!

Jednak Marcin zdawał się być odporny na wszystkie zarzuty.

– Śpisz na strychu!

– Super, na lepszą karę cię nie stać?

– Bez dyskusji! – zdecydowała Anna i otworzyła drzwi na strych.

Marcin bez oporów wszedł po schodach na poddasze.

– I siedzisz tam do rana!

Koniec

Komentarze

Co na Wigilijnym stole robi faszerowany kurczak?
Opowiadanie ok, czytało mi się nieźle, choć w opisach troszkę zdań szwankowało. Kilka powtórzeń, literówek i innych drobnych błędów się wkradło, ale jakoś szczególnie nie raziły. Fantastyki nie widzę w tym żadnej, ale to pierwsza część, więc liczę, że się pojawi. Czekam na ciąg dalszy zatem.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Fasoletti, dzięki że zajrzałeś. Ogólnie to jest to druga część, pierwsza to był prolog.

Nowa Fantastyka