- Opowiadanie: hetman89 - Dobra cena

Dobra cena

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Dobra cena

 

Wszedł do jaskini. U wejścia pieczary stały dwa monumentalnej wielkości stalagnaty, których górne podstawy łączyły się w długim łagodnym łuku tworząc naturalny portal. Wewnątrz orzeźwiające zimne powietrze było tak przyjemne, że chciałoby się w spokoju i ciszy przerywanej tylko głuchymi odgłosami spadających kropel usiąść i kontemplować o zwykłych egzystencjalnych problemach, jak w dzień kiedy chcemy ulżyć sobie i zwyczajnie ponarzekać.

Ładnie tu, pomyślał, i spokojnie nawet. Wiedział, że o ile piękno jaskini może być prawdziwe to cisza jest tylko chwilą wytchnienia przed burzą. Rozglądając się po urozmaiconym w kształty i z rzadka zamieszkanym przez nietoperze sklepieniu zobaczył cienkie i jasne smugi światła przedzierające się przez otwory w stropie. Otwory te Fanator ocenił na niewiększe niż dwie pięści. W takich ocenach rzadko się mylił. Praktycznie wcale. Zbite w wąską wiązkę światło pozwalało na lepszą orientacje wewnątrz pieczary. Fanator jednak nie był wstanie stwierdzić na ile lepszą orientacje zawdzięcza wdzierającemu się światłu a ile naparowi z suszonego korzenia ketnofiru jaki wypił przed wejściem. Napar zadziałał natychmiast. Po jego wypiciu wojownik poczuł jak rozgrzewa on wnętrzności niczym spory łyk gorzałki. Bardzo mocnej gorzałki. Jednak zamiast dziur w pamięci i bólu głowy jaki ten popularny trunek powoduje na drugi dzień po spożyciu likwor z korzenia ketnofiru zapewniał przyspieszone bicie serca wyższe ciśnienie oraz silne wzmocnienie wzroku i refleksu. Bardzo silne. O dziwo u Fanatora nie występował inny objaw a mianowicie uwydatnione na całym ciele żyły. Zupełną anomalią były jego oczy. Te stawały się całkowicie czarne, a zamiast źrenic pojawiały się małe jaskrawoczerwone punkty. Wyglądał strasznie. Wiedział o tym, jednak nie było to dla niego większą przeszkodą. Zawsze chodził sam. Mimo spadających kropel dno pieczary dawało dobre oparcie dla stóp. Fanator nie lubił się ślizgać. Zresztą kto lubi. Szedł dalej. Wolno. Wolno też wysuwał miecz z pochwy na plecach tak by narobić możliwie jak najmniej hałasu. To miał już opanowane. Wyciągnął ostrze bez żadnego brzęku czy zgrzytu. Jakby wyciągnął ją z wody.

 

***

-Jeszcze raz, od nowa!

– Dobrze, odparł Fanator. Jego głos brzmiał jak stal ale miał już dość. Był zmęczony. W końcu czy wyciąganie miecza z pochwy jest aż tak ważne? W walce i tak nikt nie uważa na to by zachowywać się cicho, pomyślał, a ja muszę…

Widząc jednak jak Bardur zręcznie wydobywa miecz z pochwy nie robiąc przy tym najmniejszego szmeru… Muszę… i chcę, pomyślał. Jakkolwiek widział już wiele wyczynów, które w zakonie na Nofar Kozentar dla uczących ich mistrzów były tak łatwe jak sikanie z wiatrem, a które na kontynencie każdy uznałby za zmyślone po pijaku wciąż był pod sporym ich wrażeniem.

– Na co czekasz? Dalej, dalej bierz się do roboty. Nie patrz się jak giez na koński zad tylko próbuj, rzekł Bardur głosem, z którym ciężko jest podjąć dyskusje. Zawsze tak mówił. I nikt nie dyskutował. Fanator stanął w rozkroku wystawiając prawą nogę do przodu.

– Jak ty stoisz? A… no tak… zapomniałem. No ale dobra panie inno ręki do dzieła.

Inno ręki , pomyślał Fanator, a może tak leworęczny ? Ach nic to do dzieła.

Z gracją, delikatnie ale pewnie sięgną ręką i chwycił wystającą z za pleców rękojeść w pobliżu pierścienia i jelca. Poczuł na sobie wzrok mistrza, którego ciężar wstrząsnął nim całym. Nie przerwał jednak. Pewnie zacisnął palce. Wyciągnął miecz.

– No widzisz? Jak chcesz to potrafisz.

Fanator wiedział, że Bardur nie oczekuje odpowiedzi. Nigdy nie oczekiwał. Stał tak z wyciągniętym przed siebie mieczem w postawie trzeciej. Nie dawał żadnych oznak radości, ale miał ochotę podskoczyć sobie ze trzy razy i oznajmić swoje zwycięstwo wszystkim w koło. Jednak powstrzymał się i nic takiego nie robił. Stał dalej.

– Udało się ale to jeszcze nic nie znaczy. Jeszcze raz do nowa. Fanator płynnym ruchem wsunął miecz z powrotem do pochwy. No dobra, pomyślał, teraz będzie już łatwiej.

Chwycił za miecz, ruszył ręką. Za szybko. Spojrzał na mistrza, na którego twarzy zdążył zagościć już krzywy grymas. U Bardura oznaczał on uśmiech, a raczej był to jego odpowiednik. Chłopiec znał ten uśmiech dobrze. Za dobrze.

– Nie myśl, że skoro udało ci się raz to potem poleci jak z górki. Od nowa!

 

***

 

Szedł dalej. Wolno. Wyciągnięty miecz ułożył wzdłuż ręki tak by ukryć go i uniknąć odbijania się nikłego światła w polerowanym zbroczu. Niechciał się ujawnić. Obserwował wszystko dookoła . Wsłuchiwał się w rytm spadających kropel. Rytm był wolny i równy. Odgłos spadających i rozbijających się o dno pieczary był jedynym dźwiękiem jaki wypełniał jaskinie. Echo niosło się daleko. Dźwięki jednak różniły się. Fanator widział, że jednym z miejsc ,na którym rozbijała się wodna łezka była ludzka czaszka, wokół której leżały kości. Mnóstwo kości. Nie przerywając kroku przyjrzał się cmentarzysku. W leżących czaszkach często dostrzegał spore otwory o nieregularnej krawędzi. Kamień, pomyślał spoglądając na czerep bez żuchwy ze sporym otworem w miejscu czoła lub raczej tam gdzie powinno być czoło. Albo Morgenstern ale na pewno kamienny, myślał dalej. Widział też połamane żebra i inne kości ale przyczyn ich uszkodzeń już nie dociekał. Nie myślał już o ofiarach, myślał o sprawcach. Brak jakiegokolwiek ekwipunku ani nawet strzępek ubrań świadczą o tym, że twórca cmentarzyska musiał być rozumny. Kości prócz złamań nie miały żadnych innych śladów. Szkielety były kompletne. A więc głód bestii lub innych udział amatorów, degustatorów ludzkiego mięsa też odpada. Rabusie, wątpię czy komuś opłacałoby się zaczajać w takim miejscu. To odludzie, za mało uczęszczane by czerpać zyski z napadów. Tu po prostu jest zbyt strasznie, pomyślał, nawet mnie samemu nie chce się tu sterczeć . A więc co?

Szedł dalej wolno. Dalej oglądał, dalej słuchał. Nagle wzdrygnął całym ciałem. Poczuł. Stanął. Zacisnął palce na rękojeści ale nie wysunął go przed siebie. Wystawił do przodu prawą nogę. Czekał. Cierpliwość nie była wystawiona na próbę. Już po chwili rytm spadania kropel jaki Fanator zdążył poznać już dość dobrze został zakłócony. Jedna spadła za wcześnie i z innym dźwiękiem. Jest i gospodarz, przeszło mu przez głowę. Z mroku wyłoniła się postać…

 

***

 

– Tak czy inaczej my też przecie mamy rodziny i musimy je z czegoś utrzymać. Dobrodziej jak widzę samojeden chodzi i zamiast jakiej kobity w sercu to żelazo okrutne na plecach nosi. Ale przyjdzie czas to i sami zrozumiecie o co mi idzie, rzekł woźnica.

– Przyjdzie… a może nie, pomyślał Fanator zaciskając palce na nadgarstku.

Byli już blisko osady. Nie widział tego ale poczuł. Woń pieczonego mięsa niosła się daleko, prócz niej w powietrzu można było tez inne zapachy cywilizacji. Znaczni mniej przyjemne. Wjechali do wioski. Choć była ukryta w środku puszczy nie różniła się od innych zwykłych wiosek. Tu stukanie młotków, tu gwar kobiet i wszędzie rozbiegane ciekawskie dzieci, które dotarły jako pierwsze. Zaglądały do wozu jak tylko mogły wyciągnąć swe umorusane dziecięcym zwyczajem, chude szyje. Z dystansem spoglądały na Fanatora. Dla nich był dziwnym, szczupłym dziadem w kapturze, który nosi miecz na plecach zamiast przy boku jak bogowie kazali. Ale skoro ojciec pozwolili mu usiąść koło siebie na koźle to lepiej go kamieniami ani końskimi pączkami nie częstować, pomyślał młodzik masując pośladki, które wciąż przypominały karę jaką przyszło odebrać za to, że nie zrobił tego co ojciec kazali. Stanęli. Starsi chłopcy natychmiast podeszli i odebrali od mężczyzn broń. Fanator nie oddał miecza. Nigdy nie oddawał. Nikt drugi raz nie prosił. Nigdy.

Do towarów jakie przywieźli ze sobą natychmiast zabrały się niepokorne młódki. Dziewczyny bardzo szybko oznajmiły swoją obecność delikatnym, nieco piskliwym śmiechem. Otworzyły sobie kufer i tak jakby był ich własnością oglądały znajdujące się w nim stroje. Mężczyźni stali na środku drogi. Woźnica wydawał młodzikom polecenia odnośnie koni i towarów na wozie. Stojąca w drzwiach kobieta podpierająca się w boki i biuście niemal wylewającym się po za dekolt zawołała:

– Szybko wam poszło… Chodźcie jeść póki ciepłe, posyłając słodki uśmiech w stronę furmana dodała:

– I póki jest co. Dalej, dalej.

Fanator będąc głodnym nie miał zamiaru czekać na drugie zaproszenie, jakie rzuciła do nich ta wcale niebrzydka kobieta a sporych… argumentach, która jak się okazało była żoną woźnicy.

Wchodząc po solidnych, drewnianych schodach rzucił okiem na chichoczące dziewczęta. Wyglądały niczym sikorki zebrane przy wysypanym ziarnie. Młodość zawsze jest pełna uroku. Młode kobiety zgromadzone wokół kufra były dobrym tego przykładem. Długie dość ciasne suknie skutecznie podkreślały piersi, talie i biodra. Długie włosy, które z właściwą sobie gracją przerzucane to na jedną to na drugą stronę stanowiły efektowny kontrast dla smukłych szyi i delikatnych podbródków. Przeważnie na taki widok w człowieku burzy się krew. Fanator patrzył długo ale krew zachowywała spokój. Chciał odwrócić się i iść dalej, był głodny. Ujrzał błysk. Dziewczyna o ciemnych, zadbanych włosach celowo odbijała słońce wprost w oczy Fanatora trzymanym w ręku ozdobnym sztyletem a potem rzuciła mu śmiałe, pewne spojrzenie. Wytrzymał to brązowych oczu nie dając oznak zmieszania. Poszedł dalej. Myślał, że zaraz zacznie się palić. Od środka. Dziewczyna była piękna.

A może jednak przyjdzie, pomyślał.

 

***

 

– Hej mam dla ciebie zagadkę. Co najbardziej ucieszy marynarza, który wrócił z rejsu bardziej niż gładka dziewka jaka odwiedzi go w wiadomych celach ?

– Jak to co. Wiadomo, że bardziej niż jedna dziewka cieszą tylko dwie dziewki. He He He…

– Ty masz łeb Horn

– Ano mam… Lej ten rum do cholery…

 

***

 

Zmroku wyłoniła się postać. Początkowo niewyraźna potem ukazała się w całej klasie. Klasa była wysoka. Bardzo.

– Czego tu szukasz ? spytała.

– Mój sztylet… oddaj go.

– Jest wiele wart, nie zrobię tego.

Milczeli. Fanator dalej utrzymywał postawę nadal też nie wysuwał miecza przed siebie. Było jednak naturalne, że kobieca postać owinięta chustą tak cienką, że wzmagała tylko męską wyobraźnie. Kobieta postąpiła do przodu. Wolno. Była bosa i stąpała cicho. Za sobą w delikatnej dłoni sobą ciągnęła łańcuch z przytwierdzoną na końcu kamienną kulą oprawioną w żelazne objemy.

– Pohandlujmy, rzekł Fanator pewnym głosem. Nie miał zamiaru spędzić tam całego dnia.

– Co? Odpowiedziała z wyraźnym zdziwieniem. Uśmiechnęła się odsłaniając białe zęby. Nie, nie będziemy handlować, ciągnęła dalej, nie jesteś u siebie. Po za tym to niegrzeczne tak twardo stawiać warunki kobiecie. Nie słyszałeś o tym ?

– Słyszałem… ale ty nie jesteś kobietą…

– Fakt nie jestem. Przyznaj jednak, że jak na niekobiete nie wyglądam najgorzej co ?

Fanator nie odpowiedział, ale przyznał. W trakcie rozmowy przyjrzał się jej dość dokładnie. Wiedział, że postać, którą miał przed oczami była tylko morfonem. Musiał stwierdzić, że to bardzo ponętny morfon.

– A tak w ogóle to cóż mógłbyś mi zaproponować panie kupiec ?

 

***

 

– Obóz mamy niedaleko stąd. Możecie panie dołączyć do nas. Nie mówię, że na stałe bo nasza dola ciężka… oj cholernie ciężka. Mówią, że na wojnie zyskują tylko kopi dołki i jak to się mówi…

– Skurwysyny ? Rzucił przysłuchujący się rozmowie podrostek oglądający kord dopiero co złupiony z rozbitego zwiadu liczącego pięciu jeźdźców. Zwiadowcy cieszący się wonią kwiatów od strony spodniej modlili się patrząc z nieba o dobry los dla swoich wierzchowców by choć one zaznały lepszego losu. Jeden modlił się niezbyt gorliwie.

Grupa liczyła piętnaście osób, były też konie. Cztery szły luzem. Jeden ciągnął wóz wyładowany jak to u zbójców wszystkim co ma jakąkolwiek wartość.

– Sam żeś taki syn, odparł chłopakowi woźnica. Nie słuchajcież go panie bo to gówniarz i jeszcze portki mu jeszcze dobrze nie obeschły od czasu kiedy nauczył się, że zanim pęcherzowi się ulży trza portki rozpiąć. A mu żadne skurwysyny, znów zmierzył chłopaka karcącym spojrzeniem, jeno jakby to rzec… wojenny cech kupiecki.

Fanator wziął spory łyk ze swego bukłaka. Zdjął chustę zasłaniającą usta i nos, ale kaptur wciąż miał na głowie. Słysząc ciekawą nazwę jaką wesoły herszt rozbójników określił swoją… działalność miał ochotę wypluć wino i strzelić śmiechem. Powstrzymał się zarówno od wyplucia wina jak i od komentarza. Od tego drugiego jednak nie powstrzymał się tęgi, rdzawo brody chłop siedzący obok bawiącego się ostrzem młodzika. Pociągnął z trzymanej oburącz oplatanej wikliną flaszy i rzekł:

– Ano cech z nas jak w mordę strzelił. Zatrzymujem ino musem, ale musem dla nas nie dla nich. Przecie my ludzie jak każde inne. Do gęby trza nam jadło wepchnąć potem dupą wypuścić jak od chędożonego nędzarza po chędożącego króla każdy robić musi. Mówim też w przód wyraźnie i szczerze, tu przybrał dostojną powagę godną najzacniejszego herolda i zacytował : „ Stujta psie syny albo łeb rozjebiem " . Zgarbił się i mówił dalej:

– Takoż właśnie mówimy i z przyrodzonej grzeczności powtarzamy… jeśli starczy czasu. Ale podróżni kupcy w świecie obyci i żargonie kupieckim rozeznani to i rozumiejąc nasze pokorne prośby zatrzymują się i towarami pomieniają jak bogowie kazali. Pogładził się po brodzie beknął z siłą grzmotu i znów pociągnął łyka. Sporego łyka. Woźnica odwrócił się cmoknął na konie. Fanator również się odwrócił, słuchał furmana.

– Taa… dobrze prawi mój kum… prawdę gadasz Dabor, poprawił grzbietem dłoni lśniące wąsy, ciągnął dalej:

– Dobrze mówi jakom żyw. A wiedzieć ci trzeba dobrodzieju, że u nas towar najcenniejszy i na każdą walutę przeliczalny. Oni nam dają to co mają w kufrach a my im darujem życie. Poklepał leżącą za kozłem naciągniętą kuszę. Broń jednak nie miała nałożonego bełtu.

– Argumenty mamy dobre więc nikt się nie skarży, westchnął. Dobrodziej pomyśli sobie, że my łotrzykowie, bękarty same co na ludzkiej biedzie żerują…

– Nie, nie, przerwał mu brodaty, wtedy nazywalibyśmy się arystokracja he he he. Znów pociągnął z flaszy. Fanator mimowolnie uśmiechnął się. Zauważył to woźnica, któremu zakapturzony mężczyzna od razu wydał się bardziej jak człowiek.

– Koniec końców to dobra cena…

 

***

 

– A tak w ogóle to cóż mógłbyś mi zaproponować panie kupiec ? Zapytała postać.

– To proste, odparł pewnie ciesząc się, że rozmowa wreszcie zmierza do celu. Chciał już wyjść, nie zmieniając tonu mówił dalej:

– Ty oddasz mi sztylet, a ja daruje ci życie. Wymiana szybka prosta i uczciwa.

Kobieta zaniosła się śmiechem z początku delikatnym i dźwięcznym, który szybko obniżał się i potężniał w ciężki, gardłowy rechot. Fanator znał ten rechot. Lykomorf. Oczy kobiety błysnęły dziko, zaczęła zmienionym głosem:

– Ha ha ha. Mrmmm… Co taki nieborak jak ty może uczynić mi tym scyzorykiem, którego tak sprytnie chowasz za rękami? O wiem, mam lepszą propozycję. Daj mi swój mieczyk będę wydłubywał sobie nim resztki pomiędzy zębów a ja okaże ci łaskę Będziesz mógł zabrać stąd swoje dupsko i dalej płodzić bękarty, co u was ludzi stanowi powszechną rozrywkę. Fanator zmrużył oczy wysunął miecz przed siebie. Błysnęły runy wykute na zbroczu zastawy. Poprawił ułożenie nóg.

– No dobrze panie Lykomorfie chciałem po dobroci. Trzeba było ze mną handlować… dawałem dobrą cenę…

– Zdechniesz ścierwoooo ! Zawył.

Nienaturalnie kręcił całym ciałem, postąpił krok trzęsąc się w konwulsyjnych drgawkach. Wyprężył się do tyłu, ręce wyciągnął przed siebie, zgarbił się. Kości zaczęły napierać na skórę.

Najpierw stały się widoczne, najbardziej w okolicy stawów, potem na całym ciele naciągając skórę do granic możliwości. Długie włosy zaczęły miotać się na wszystkie strony jakby własnym życiem. Postać zaczęła rosnąć.

Skóra na kręgosłupie pękła ukazując gruby, masywny rząd kręgów oraz nagie silne mięśnie. Żylaste ręce i szponiaste dłonie, na których pozostały tylko zwisające płaty jasnej, delikatnej skóry stały się wielkie i silne. Bardzo silne. Morfująca postać wydawała dźwięki pękających kości i rwanego mięsa. Twarz pękła wydając głuche echo. Kości przesunęły się. Zamiast równych zębów Fanator ujrzał kły. Wielkie kły. Cała szczęka przesunęła się do przodu, a uszy zaostrzone w szpic przypominały elfie. Były jednak od nich mniejsze. I brzydsze. Lykomorf stanął w całej okazałości. Był wtedy trzy razy większy od swej wcześniejszej postaci. I dużo silniejszy. Bardzo dużo. Widać też było, że lykomorf nie od parady nosił przy sobie kulę na łańcuchu. Zręcznie strzelił swym orężem jak z bicza i zawinął nim młyńca nad głową tak szybko, że powietrze zawyło. Kula krzesząc iskry z gruchotem uderzyła o dno jaskini. Fanator patrząc na to nie ruszył się z miejsca. Choć był młody widział już wiele. Bardzo wiele. I rzadko się dziwił.

 

***

 

– No, Fanatorze… Nauczyłeś się już wszystkiego czego nauczyć się tu mogłeś.

Fanator wstał wziął miecz, sztylety, bransoletę, którą natychmiast założył. Milczał.

– Na koniec dam ci jedną ostatnia radę.

– Słucham.

– Wiedz, że w życiu zdarzą ci się sytuacje kiedy wszystko to czego się tu nauczyłeś, walka, magia, ruch i strony wszystkich ksiąg jakie tu przeczytałeś będziesz mógł wsadzić sobie po prostu w rzyć. Nie stosuj ich wtedy na siłę.

– Nie można wszystkiego przewidzieć i nawet nie warto próbować…

– Właśnie tak…

 

***

 

A więc z handlu nici, pomyślał, chyba się do tego nie nadaje.

– Zobaczymy kto komu daruje życie, zacharczał lykomorf wcale już niekobiecym głosem.

W dwóch błyskawicznych susach znalazł się na tyle blisko by mógł użyć swego kiścienia. I użył. Po pierwszym skoku uniósł swoją broń tak by z lądowaniem drugiego roztrzaskać nim wroga. Widać było, że potwór ma wprawę. Fanator też ją miał. I to sporo.

Dokładnie obliczył miejsce gdzie spadnie kamienna kula. W duchu przyznał bestii sporą dokładność. Dokładność ta nie na wiele jednak się zdała. Lykomorf błyskawicznie wykonał dwa susy. Dla wojownika trwało to wystarczająco długo. Nie chcąc wykonywać zbyt gwałtownych ruchów i jednocześnie jak największe wrażenie na cios, który przeciął z gwizdem powietrze zareagował robiąc pewny krok w prawo. Zadbał jednak żeby krok ten wyglądał na opieszały. Osiągnął swój cel. Lykomorf widząc jak przeciwnik zakpił z niego wściekł się i zaczął wywijać szaleńczo swym śmiercionośnym orężem. Wojownik szybko wybił sobie z głowy, że bestia może się zmęczyć. Po uniknięciu następnych, bardziej skomplikowanych wiedział. Nie zmęczy się. Trzeba było przejść do ataku. Więc przeszedł gdy bestia idąc za siłą ciosu pędem kiścienia przechodziła w następny. Kiedy potwór miał go za głową Fanator w długim skoku przeturlał się w jego stronę i wstając ciął w miejsce gdzie powinno znajdować się ścięgno achillesa. Myślał, że potwór zawyje i przyklęknie. Zawsze tak było. Bestia zawyła, ale jakoś nie spieszyła się by upadać . Skóra lykomorfa okazała się twardsza niż przypuszczał. Potwór chciał odwdzięczyć się srogim kopniakiem. Fanator jednak nie miał najmniejszego zamiaru się odsuwać. Zgrabnym fikołkiem przedostał się między nogi monstra i natychmiast dał długi sztych prosto w łydkę. Naparł na klingę, po czym odsunął się efektownym fi flakiem i saltem w tył. Zawsze miał słabość do akrobatyki. Lykomorf niemający zamiaru bić braw pięknym sztuczką Fanatora, wściekły do granic możliwości chciał zmiażdżyć wojownika jednym potężnym ciosem. Znów poszedł za siłą ciosu. Fanator znów wykorzystał błąd. Gdy bestia stała z rękoma wzniesionymi do góry wyciągnął z za pasa mały nożyk. Celował w żebra. Spieszył się. Trafił pod pachę.

Chybiony rzut okazał się szczęśliwy, ale tylko dla mężczyzny. Wrażliwa i silnie unerwiona skóra pod pachami sprawiła, że lykomorf zgarbił się czując kłujący ból a przyciśnięte odruchowo ramię tylko wepchnęło nóż głębiej.

Potwór stracił na moment kontrolę nad kiścieniem, który teraz wolno wlókł się po ziemi. Fanator wykorzystał błąd. Lubił to. Zawsze je wykorzystywał. Podbiegł szybko i chlasnął w łapę, odciął dwa z czterech palców zaciśniętych na rękojeści broni lykomorfa. Nie zatrzymał się, biegł dalej. Zauważając zalaną posoką piętę przechodząc w obrót ciął jeszcze raz. Uderzył na dwie trzecie klingi, tak jak go nauczono. Trafił idealnie. Tym razem miecz dotarł aż do kości. Potwór ukląkł mimowolnie. Mężczyzna czekał na to. Korzystając z tego, że bestia przysunęła się plecami do ściany dał trzy długie kroki po pionowej skale, odbił się i wyuczonym do perfekcji saltem w tył. Salto wykonał oczywiście ze śrubą. Celowo twardo wylądował na plecach pochylonego potwora. Ten zachwiał się i zdezorientował na chwilę. To wystarczyło. Fanator szybko odzyskując równowagę wyprostował się i chwytając miecz oburącz skierował go sztychem na dół. Wziął długi zamach i wpakował klingę między kręgi szyjne. Coś z cicha chrupnęło. Lykomorf padł martwy niw wydając najmniejszego tchnienia.

 

***

 

Wojownik odnalazł swój sztylet daleko w tylnej części jaskini. Leżał w małej ozdobnej skrzyni wyściełanej jedwabiem. Ciekawe z kim handlował, pomyślał oglądając otwarte kufry pełne klejnotów. Prócz klejnotów pieczarę wypełniały spore kopce złożone z różnego rodzaju zbroi, tarcz, ozdobnych szyszaków, mieczy, rapierów i innego wojennego ekwipunku. Wszystko najwyższej klasy. Mężczyzna obrzucił to wszystko dość dokładnym spojrzeniem. Wziął swój sztylet i wyszedł. Wychodząc zerknął na zwłoki Lykomorfa:

– To mój ulubiony sztylet… trzeba było handlować, dawałem dobrą cenę….

 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

miejscami zabrakło mi przecinków, lepiej by się czytało z nimi, i może miejscami mniej upiększanymi, napakowanymi częściami mowy zdaniami, ale poza tym ok.

 

spożyciu likwor z korzenia ketnofiru zapewniał przyspieszone bicie serca wyższe ciśnienie oraz silne wzmocnienie wzroku i refleksu. - moim zdaniem, lepiej pasował by tu wyraz „powodował", bo o ile wzrost ciśnienia przy jego spadku można uznać za korzystne działanie, to zalet przyspieszonego bicia serca nie widzę.

 

Wyciągnął ostrze bez żadnego brzęku czy zgrzytu. Jakby wyciągnął ją z wody. - Skoro ostrze, to ostrze, to powinno być „je", a nie „ją".

 

- Dobrze, odparł Fanator. Jego głos brzmiał jak stal ale miał już dość. - PO „Dobrze" pauza. A dalej zdanie z głosem brzmi, jakby to głos maił czegoś dosyć.

 

Poczuł na sobie wzrok mistrza, którego ciężar wstrząsnął nim całym. - ciężar mistrza nim wstrząsnął?

 

Odgłos spadających i rozbijających się o dno pieczary był jedynym dźwiękiem jaki wypełniał jaskinie. - Powtórzenia względem poprzedniego zdania. Odgłos spadających i rozbijających się czego? Wypadałoby określić.

 

Szedł dalej wolno. Dalej oglądał, dalej słuchał. Nagle wzdrygnął całym ciałem. Poczuł. Stanął. Zacisnął palce na rękojeści ale nie wysunął go przed siebie. - Czego nie wyciągnął? Ciała, miecza? Fiuta? Tu też by pasowało napisać.

 

Fanator patrzył długo ale krew zachowywała spokój. - żywa skubana czy co? Krew stoicka tak zwana?

 

Klasa była wysoka. Bardzo.  
- Czego tu szukasz ? spytała. - gadająca klasa... To ci dopiero...

 

Morfująca postać wydawała dźwięki pękających kości i rwanego mięsa. - To coś jak Ci Dj-e, co to bity umieją ustami naśladować?

 

Wymienione błędy to tylko bardzo niewielka część z tych, jakie w twoim opowiadaniu występują. Wyliczył bym wszystkie, ale niestety jestem zmuszony korzystać dziś z netbooka i obsługa tej płytki zastępującej myszkę to prawdziwa tortura... Widać, że chyba ani razu nie przeczytałeś tekstu przed wrzuceniem go tutaj. Pełno jest powtórzeń, źle skonstruowanych zdań, głupio brzmiących porównań, zapis dialogów jest kompletnie nie taki jak trzeba... Opowiadanie jest po prostu pozbawione jakiejkolwiek korekty. Fabuła też do porywających nie należy i jeśli miałbym ocenić, to wyżej niż trzy nie dam. I tak też czynię.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Brnąłem przez trzy Twoje teksty, hetmanie, ale żadnego w całości nie przeczytałem. Nie mogłem, po prostu... Słabo piszesz. Tu i ówdzie błyskają co ładniejsze porównania, zaiskrzy się dowcipne sformułowanie, ale generalnie czytać się tego nie chce. Odrzucają mnie błędy; o niektórych napisał fasoletti, o innych pisał nie będę, bo za wiele ich jest i próba ich wyłapania to dwie godziny harówki... Składnia, interpunkcja, słowa nie te, jakbyś na zakresy znaczeniowe nie zwracał uwagi...

Do uwag płynąch z doświadczenia i chęci niesienia pomocy (ewentualnie zatrzyamania rozlewu wątpliwej jakości literatury) trudno mi mieć jakiekolwiek zastrzeżenia ( a nawet gdybym je miał to z pewnością nie rokowało by to dla mnie zbyt dobrze), więc wszystkie uwagi przyjmuje z pokorą i nadzieją, że trening rzeczywiście czyni mistrza (albo chociaż kogoś, kogo twórczośći nie należy się wstydzić). Tak więc hop siup, pierwsze koty za płoty. Na przyszłość postaram się zapamiętać, że należy spuścić wodę przed wyjściem z łazienki. Dzięki.

Tak jest, ćwiczenie czyni mistrzem. Pisz, trenuj --- szanse masz, to widać, że po zawarciu minimum paktu o nieagresji, a najlepiej układu o wieczystej przyjaźni z językiem polskim, będzie dobrze.

Nowa Fantastyka