- Opowiadanie: mcraptorking - Powrót Moldka

Powrót Moldka

Tekst na kon­kurs pro­eko­lo­gicz­ny, w któ­rym nic nie wy­gra­łem ;D.

Wcze­śniej wrzu­co­ny na be­ta­li­stę – do­pra­co­wać po­mo­gli Ali­cel­la i Kro­kus.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Powrót Moldka

Ciało króla zło­żo­no na sza­rym gła­zie po­środ­ku po­la­ny. Gren IV prze­mie­niał się w mech. Taki los cze­kał wszyst­kich przed­sta­wi­cie­li rodu Mor­co­lów, z łaski Wszech­oj­ca wład­ców lasów, borów i za­gaj­ni­ków.

Ksią­żę Jar­pis ze łzami w oczach spo­glą­dał na twarz mar­twe­go ojca. Wspo­minał czasy dzie­ciń­stwa, bez­tro­skie za­ba­wy: ści­ga­nie się z wia­trem, stra­sze­nie pro­stacz­ków noc­nym za­wo­dze­niem do­bie­ga­ją­cym z głębi pusz­czy, prze­sa­dza­nie drzew pod okna lor­dow­skie­go zamku. 

Jed­nak stu­le­cia mi­ja­ły, Gren Czci­god­ny sta­rzał się, mur­szał. W końcu po prze­szło ty­siącu la­tach, jego ziem­ska wę­drów­ka do­bie­gła końca. 

Na­za­jutrz jarząbki miały za­cząć wić gniaz­do-ko­ro­nę na skro­niach Jar­pi­sa. W dzień ostat­nie­go po­że­gna­nia po­grą­żo­ne w me­lan­cho­lii, je­dy­nie kwi­li­ły ża­ło­śnie. Wszyst­kie zwie­rzę­ta, od naj­mniej­szych larw, po naj­ro­ślej­sze niedź­wie­dzie ubo­le­wa­ły z po­wo­du śmier­ci króla. Dzię­cio­ły prze­sta­ły stu­kać, leśne gry­zo­nie prze­sta­ły gryźć, z kolei łosie ry­cza­ły gło­śniej niż zwy­kle.

Klony i dęby zrzu­ca­ły li­ście, sosny ro­ni­ły ży­wicz­ne łzy, a wiatr wpra­wił ich ga­łę­zie w po­wol­ny ża­łob­ny ta­niec. Krze­wy wraz z tra­wa­mi sze­le­ści­ły na me­lo­dię la­men­ta­cji. Ka­mie­nie po­głę­bi­ły swe od­wiecz­ne mil­cze­nie, ema­no­wa­ły jesz­cze więk­szym chło­dem.

Na skra­ju po­la­ny stali człon­ko­wie kró­lew­skie­go dworu: ród Mor­co­lów, ich krew­ni, po­wi­no­wa­ci, służ­ba oraz gwar­dia. Wszy­scy na­le­że­li do rasy boż­ków spra­wu­ją­cych pie­czę nad do­me­na­mi wy­zna­czo­ny­mi przez Wszech­oj­ca. 

Za naj­waż­niej­szą wła­ści­wość przed­sta­wi­cie­li owej rasy na­le­ża­ło uznać upo­dab­nia­nie się do oto­cze­nia, w któ­rym do­ra­sta­li. Stąd boż­ko­wie leśni, po­sia­da­li zie­lon­ka­wą kar­na­cję oraz włosy przy­po­mi­na­ją­ce li­ście wierz­by. W uszach i nosie rósł im mech, a spod pa­znok­ci od czasu do czasu wy­chy­nę­ła ga­łąz­ka. No­si­li suk­nie i szaty z li­sto­wia oraz płasz­cze z futer zwie­rzę­cych.

Boż­ko­wie od świtu do zmierz­chu trwa­li w bez­ru­chu z wzro­kiem utkwio­nym w królu, ob­ser­wu­jąc pro­ces prze­mia­ny. Gdy ten do­biegł końca, or­szak, oto­czo­ny chma­rą świe­tli­ków, z księ­ciem Jar­pi­sem na czele ru­szył w stro­nę pa­ła­cu ukry­te­go w ko­ro­nie sta­re­go dębu o imie­niu Sturr Skurg.

Nagle zza jed­ne­go z drzew wy­szła rosła po­stać, za­gra­dza­jąc drogę Jar­pi­so­wi. Ksią­żę jęk­nął cicho. Gwar­dzi­ści wy­su­nę­li włócz­nie w stro­nę przy­chod­nia, ledwo wi­docz­ne­go w pół­mro­ku.

– Tylko spo­koj­nie – ode­zwał się niski głos.

Kilka świe­tli­ków pod­le­cia­ło do po­sta­ci. Był to męż­czy­zna nie­zwy­kle sze­ro­ki w ba­rach. Spod czar­ne­go kap­tu­ra za­rzu­co­ne­go na głowę wy­sta­wa­ła słom­ko­wa broda.

– Ktoś ty? Zrzuć kap­tur! No dalej! Pokaż twarz! – krzy­cze­li włócz­ni­cy, przy­su­wa­jąc ostre groty bli­żej jego pier­si.

Drab wy­peł­nił po­le­ce­nie. Oczom dwo­rzan uka­za­ło się ozdo­bio­ne uśmie­chem, py­za­te lico o bar­wie doj­rza­łych po­mi­do­rów. Gęste krę­co­ne włosy przy­wo­dzi­ły na myśl strą­ki fa­so­li. To z pew­no­ścią bożek rolny, my­śle­li wszy­scy do­oko­ła, ale nikt go nie roz­po­zna­wał. 

Nikt z wy­jąt­kiem księ­cia Jar­pi­sa, który uj­rzaw­szy czer­wo­ne ob­li­cze, wes­tchnął gło­śno, po czym wy­rzu­cił z sie­bie:

– Mol­dek!

– Bra­cie! – Drab roz­po­starł ra­mio­na, po­sta­wił krok na­przód. 

Gwar­dzi­ści po­gro­zi­li mu drzew­ca­mi.

Tłum za­szem­rał:

– Brat?… Toż to… Zna­czy, że król Gern na­praw­dę… Z tą, tamtą… Ja wiem z którą! No, tak, wtedy, tam i tego… – gdy­ba­li dwo­rza­nie.

Jar­pis na­tych­miast roz­wiał wszel­kie wąt­pli­wo­ści:

– Mój oj­ciec nie­gdyś wszedł w bli­skie re­la­cje z sio­strą króla pól i ogro­dów, księż­nicz­ką Akro­nią – prze­mó­wił do­no­śnie, by wszy­scy pod­da­ni go usły­sze­li.

Boż­ko­wie wró­ci­li do szem­ra­nia. Ki­wa­li gło­wa­mi, wska­zu­jąc na Mold­ka. Ksią­żę cią­gnął dalej:

– Owo­cem ich mi­ło­ści było dziec­ko… Mój przy­rod­ni brat – głos mu ­drżał – roz­stąp­cie się, wo­jow­ni­cy. Do­puść­cie go do mnie.

Gwar­dzi­ści usłu­cha­li roz­ka­zu. Ura­do­wa­ny Mol­dek wrza­snął:

– Mój ko­cha­ny Jar­pi­sku, ile to czasu zle­cia­ło?

– Trzy­sta i tro­chę – od­parł ksią­żę.

– Niech no cię uści­skam! – Ba­stard po­chwy­cił brata po­tęż­ny­mi ra­mio­na­mi.

– Aleś ty wy­rósł – wy­du­sił z sie­bie Jar­pis gnie­cio­ny przez bi­cep­sy wiel­ko­ści do­brze wy­ro­śnię­tych ar­bu­zów.

Mol­dek wy­buch­nął grom­kim śmie­chem. Na mo­ment roz­luź­nił chwyt, jed­nak zaraz oplótł szyję księ­cia lewą ręką i przy­cią­gnął go do sie­bie tak, że ten do­ty­kał pod­ło­ża je­dy­nie pal­ca­mi stóp.

– Po­zwól no, że cię z kimś za­po­znam, bra­cisz­ku – rzekł ba­stard i wy­cią­gnął palec gru­bo­ści do­rod­nej mar­chwi w stro­nę le­śnej po­mro­ki. – Pro­fe­so­rze! Może pan wyjść z ukry­cia! – za­wo­łał.

Mię­dzy drze­wa­mi coś się po­ru­szy­ło. Drob­na isto­ta sta­wia­ła ciche krocz­ki. Świe­tli­ki roz­świe­tli­ły ciem­ność.

Po krę­go­słu­pie Jar­pi­sa prze­szedł dreszcz. Tłum boż­ków wydał z sie­bie jeden wspól­ny okrzyk zdu­mie­nia. To był czło­wiek. Niski i kor­pu­lent­ny, ele­ganc­ko ubra­ny lu­dzik z siwym wąsem. Wśród dwo­rzan wy­bu­chła wrza­wa:

– Czy on nas widzi? Pa­trz­cie, jaki śmiesz­ny! Wszech­oj­cze, miej nas w swej opie­ce! Brać go! Ucie­kać! No nie mogę, cóż to za po­kracz­ny stwo­rek!

– To jest pro­fe­sor Ha­rold Clug. – Mol­dek przed­sta­wił czło­wiecz­ka. 

Clug się ukło­nił.

– Dobry wie­czór wszyst­kim – po­wie­dział nieco spe­szo­ny.

Za­pa­dła przej­mu­ją­ca cisza. Kil­ka­dzie­siąt par wy­ba­łu­szo­nych oczu lu­stro­wa­ło pro­fe­so­ra od stóp do czub­ka głowy.

– O co tu cho­dzi, Mold­ku? – za­py­tał leśny ksią­żę, wciąż skrę­po­wa­ny przez przy­rod­nie­go brata. – Po­zwo­li­łeś czło­wie­ko­wi wej­rzeć w nasz se­kret­ny świat?

– Zga­dza się! A było to tak: znu­ży­ło mnie oglą­da­nie chłop­skich gar­bów, mar­nych upraw na ma­lut­kich po­let­kach oraz wy­chu­dłej trzo­dy, więc za zgodą wuja Akro­niu­sza wy­ru­szy­łem na wo­ja­że. Pew­ne­go dnia za­wi­ta­łem do Chi­ca­go­skie­go parku miej­skie­go. Gdy kar­mi­łem kacz­ki nad brze­giem stawu, nad­szedł on, naj­więk­szy z naj­mniej­szych. – Mol­dek wska­zał na pro­fe­so­ra.

Clug aż się za­czer­wie­nił. Ba­stard kon­ty­nu­ował:

– Niósł tecz­kę, która nagle wy­pa­dła mu z ręki i otwo­rzy­ła się przy upad­ku. Wiatr po­rwał pa­pie­ry: szki­ce, opra­co­wa­nia i tym po­dob­ne. Po­chwy­ci­łem jedną z kar­tek. Po prze­czy­taniu od razu zde­cy­do­wa­łem, że muszę mu się uka­zać, gdyż…

Przez te wspo­min­ki do oczu Mold­ka na­bie­gły łzy.

– Gdyż urzekł mnie ogrom am­bi­cji, drze­mią­cy w tej mi­krej isto­cie. Jego sen o po­tę­dze jest równy bogom! Ujmę to w dwóch sło­wach: nie­po­ha­mo­wa­ny roz­wój! Albo w trzech: ge­ne­tycz­na mo­dy­fi­ka­cja or­ga­ni­zmów! Za­py­ta­cie, moi dro­dzy, cóż to ta­kie­go? – Od­wró­cił się w stro­nę le­śnych boż­ków. – Tu macie od­po­wiedź. – Na­piął bi­ceps wol­nej ręki.

Lnia­na ko­szu­la pu­ści­ła w szwach. Na­brzmia­łe żyły na mold­ko­wym przed­ra­mie­niu wy­glą­da­ły ni­czym dżdżow­ni­ce peł­za­ją­ce w bło­cie. Tłum ko­lek­tyw­nie po­bladł i za­dy­go­tał.

– To jest moc! To jest po­tę­ga! – Mol­dek prze­mó­wił z pompą. – Dosyć mar­na­cji uro­dzaj­nych gleb na miej­sce dla sta­rych pnia­ków i uschnię­tych krzacz­ków. Łosie do za­gród! Upaść, ubić i zjeść! Co się nie nada wy­ple­nić do czy­sta. Po co to żyje, skoro nie dąży ku ob­fit­sze­mu? Cały świat na­fa­sze­ro­wać fan­ta­stycz­ną che­mią, potem utu­czyć do gra­nic, by wresz­cie skon­su­mo­wać ze sma­kiem!

– O czym ty?… – za­pisz­czał ści­śnię­ty Jar­pis. 

To urwa­ne zda­nie było ostat­nim wy­po­wie­dzia­nym przez księ­cia. Mol­dek, jakby od nie­chce­nia, po­ru­szył lewą ręką. Kark Mor­co­la pękł, wy­da­jąc przy tym od­głos ła­ma­nej ga­łąz­ki.

Część gwar­dzi­stów nie wie­dzia­ła, co się wy­da­rzy­ło, po­zo­sta­li nie ra­dzi­li sobie z prze­two­rze­niem rze­czy­wi­sto­ści. W końcu pierw­szy z nich otrzą­snął się z szoku. Uniósł dzidę i już miał wy­ko­nać pchnię­cie, gdy nagle coś wy­fru­nę­ło z gę­stych krza­ków nie­opo­dal. Roz­le­gło się stuk­nię­cie. Leśny żoł­nierz padł z sie­kier­ką wbitą w czasz­kę.

Jego to­wa­rzy­sze przy­stą­pi­li do ataku z gniew­ny­mi okrzy­ka­mi na ustach. Mol­dek za­sło­nił się cia­łem brata. Za­grzmiał:

– Dawać chopy! Eta! Eta! Bier­ta ich!

Z gąsz­czu wy­sko­czy­li wo­jow­ni­cy o okrą­głych, czer­wo­nych twa­rzach. Dzier­ży­li sie­kie­ry, mo­ty­ki lub kosy. Każdy z nich roz­mia­ra­mi do­rów­ny­wał Mold­ko­wi. Za­szar­żo­wa­li na mor­col­ską świtę. Zie­mia za­drża­ła. Trza­ska­ła ga­łąz­ka za ga­łąz­ką. Za­wo­dze­nie mor­do­wa­nych boż­ków unio­sło się ponad ko­ro­ny drzew. Nikt nie był w sta­nie oprzeć się sile ge­ne­tycz­nie zmo­dy­fi­ko­wa­nych bru­ta­li. Padła cała gwar­dia i bli­sko po­ło­wa cy­wi­li. Resz­tę za­ku­to w kaj­da­ny.

 

***

 

Na miej­scu ścię­te­go dębu Sturr Skurg sta­nął ol­brzy­mi ka­mien­ny młyn. Z okna na strysz­ku król Mol­dek I spo­glą­dał na swą do­me­nę.

Na po­lach upraw­nych się­ga­ją­cych ho­ry­zontu kłosy ugi­na­ły się pod cię­ża­rem zia­ren. Do­rod­ne owoce i wa­rzy­wa ki­pia­ły so­ka­mi. Je­dy­ne czego pra­gnę­ły, odkąd prze­szły sta­dium kwit­nie­nia, to by ktoś je ze­brał, a potem skon­su­mo­wał. Osią­ga­nie tak du­żych roz­mia­rów w tak krót­kim cza­sie mę­czy­ło całą przy­ro­dę. Nic więc dziw­ne­go, że każdy plon chciał szyb­ko do­peł­nić swego prze­zna­cze­nia, czyli za­spo­ko­ić ludz­ki głód choć na krót­ki mo­ment, na­stęp­nie wró­cić do ziemi pod po­sta­cią na­wo­zu.

Fauna ści­ska­ła się w za­gro­dach, usta­wicz­nie do­kar­mia­na mdłą paszą z che­micz­ny­mi do­dat­ka­mi. Nie było czasu na wycie, bie­ga­nie mię­dzy drze­wa­mi. Na­le­ża­ło tylko jeść, spać i ro­snąć.

Za­stę­py chło­pów, wspo­ma­ga­ne przez ro­słych boż­ków rol­nych, ha­ro­wa­ły bez wy­tchnie­nia. Pod­czas wie­cze­rzy naja­da­li się pod same korki. Za­sy­pia­li z bło­go­ścią wy­pi­sa­ną na okrą­głych twarzach.

Ukon­ten­to­wa­ny Mol­dek po­ki­wał głową.

– Jak tam idzie praca w tar­ta­kach? – za­py­tał pro­fe­so­ra Cluga.

– W tym ty­go­dniu prze­ro­bi­my ostat­nią par­tię – od­po­wie­dział czło­wie­czek.

Król wy­szcze­rzył zęby.

– Wresz­cie ko­niec z tym smęt­nym próch­nem! Stoi to, ko­ły­sze się tylko, a my po­sta­wi­my staj­nie i bę­dzie się paść trzód­ka, aż uro­śnie do­rod­na i pięk­na, czyż nie?

– Pełna zgoda. – Ha­rold uśmiech­nął się lekko.

Koniec

Komentarze

Cześć, Mcraptorking!

 

Mnie się w Twoim tekście najbardziej podobał opis pogrzebu króla, dało się tu wyczuć taką atmosferę ludowych wierzeń. Fajnie pograłeś zmysłami, chętnie poczytałabym więcej o tym królestwie bożków :). Teksty na konkurs musiał być krótki, więc końcówka sprawiała wrażenie trochę ściśniętej, przez co nie do końca wybrzmiała.

 

Niestety, limit wynosił trzy strony.

Lucernam olet – czuć smród wszem i wobec...

Hej, KróluRaptorze!

 

Cały tekst płynnie opisuje przejście od świata natury, po świat do szpiku cywilizowany, z wszystkimi tej cywilizacji przywarami. To mi się najbardziej podoba: jest czysta natura na początku, która później ściera się z nieuniknionym, ostatecznie ustępuje mikremu człowieczkowi, o wielkim umyśle i braku skrupułów.

Masz swoje poczucie humoru, które mnie nie razi, ale może też nie porywa. Niemniej jednak opis Moldka jest fajną karykaturą, trochę w stylu tych, które rysuje się na deptakach różnych turystycznych miejscowości ;)

Szkoda, że nie udało się w konkursie. Powodzenia w kolejnych tekstach i w drodze do biblioteki ;)

 

Pozdrawiam!

 

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Mcraptorkingu, udało Ci się, nieźle pokazać świat zostawiony przez króla Grena IV, a potem jego przemianę pod rządami Moldka I.

Na pierwszy rzut oka widać, że Moldek, urzeczony osiągnięciami profesora, nie poszedł w dobrym kierunku i mam poważne obawy, że omamiony działalnością Cluga, jeszcze długo nie pojmie, że nie tędy droga.

Trochę żałuję, że opowiadanie nie jest obszerniejsze – wszak już po konkursie nie obowiązywały Cię żadne limity i mogłeś nieco wydłużyć opowieść, a zwłaszcza zakończenie.

 

– DAWAĆ CHOPY! ETA! ETA! BIER­TA ICH! → Czy Moldek krzyczał wielkimi literami, czy wykrzykniki nie wystarczają, by tego dowieść?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Z tymi wielkimi literami może faktycznie za bardzo zaszalałem…

Co do rozbudowania coś mi się zaczęło tlić w umyśle teraz, więc może się za to wezmę ;p.

Lucernam olet – czuć smród wszem i wobec...

W takim razie, Mcraptorkingu, mam wielką nadzieję, że to, co właśnie zaczęło się tlić, rozgorzeje wielkim ogniem, z niewątpliwą korzyścią dla opowiadania. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dopisałem co nieco.

Lucernam olet – czuć smród wszem i wobec...

KróluRaptorze,

Ustawiłeś tekst na jakiś czas jako kopię roboczą? Niestety w międzyczasie nastąpiło klikanie, które Moldka przez to ominęło.

Zgłoszę to jeszcze raz, tylko jak możesz, to już nie wyrzucaj tego z poczekalni :P 

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Dopisałem co nieco.

I bardzo dobrze, bo teraz zakończenie wybrzmiało lepiej. ;)

 

każdy plon chciał szybko dopełnić swe przeznaczenie… → …każdy plon chciał szybko dopełnić swego przeznaczenia

 

Zasypiali z błogością wypisaną na okrągłych buziach.Zasypiali z błogością wypisaną na okrągłych twarzach.

Buzie mają dzieci.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Tak, na moment ustawiłem jako kopię roboczą ;o.

Dziękuję za wskazanie błędów.

Pozdro.

 

Lucernam olet – czuć smród wszem i wobec...

Fajnie napisane, przyjemnie się czytało. Niby baśniowo, a pod koniec, przyznać muszę, dość makabrycznie. Tylko przesłanie mnie trochę uwiera – że modyfikowana genetycznie żywność zła? Chyba nie każda. ;) Ale tak poza tym to dobry, rozrywkowy tekst.

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Dzięki za komentarz, Verus. Kiedyś czytałem co nie co o GMO i faktycznie nie wynikało z tego, żeby było ono szkodliwe, a nawet wręcz przeciwnie. Ale tekst jest raczej o zagrożeniach związanych z “niepohamowanym rozwojem” i niepohamowaną konsumpcją. Motyw wiejski miał dodać tekstowi oryginalności. Tak teraz myślę, że może właśnie ten atak na żywność genetycznie modyfikowaną mi zapewnił kilka punktów ujemnych w konkursie…

Lucernam olet – czuć smród wszem i wobec...

Motyw wiejski miał dodać tekstowi oryginalności. Tak teraz myślę, że może właśnie ten atak na żywność genetycznie modyfikowaną mi zapewnił kilka punktów ujemnych w konkursie…

Mogło się zdarzyć. :O Bo jak się na to spojrzy przez pryzmat braku hamulców w konsumpcjonizmie, to tekst ma dobre przesłanie.

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Fajna historia, ciekawie przedstawiony świat – zwłaszcza do gustu przypadł mi opis Moldka, z bicepsami jak arbuzy oraz paluchami jak marchewki :)

 

Końcówka, jako się rzekło, nieco ściśnięta. Do ostatniej chwili spodziewałem się twistu, no i się nie doczekałem… Może i lepiej, w końcu to też jest jakaś taka, ponura bo ponura, ale wymowa.

Dorzucam ostatni kliczek ;)

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Tekst sprawny, jak to przystało na szorty. Jest myśl przewodnia, jest i podkreślony morał. Zabrakło może jakiejś mocniejszej rzeczy na koniec, która wbiłaby mi to niczym młotek do głowy, ale to nie jest wymagane ;)

Tak więc przyzwoity krótki koncert fajerwerków :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Cześć, 

tekst trochę nie w moim klimacie, ale zachęciła mnie wzmianka o ekologicznym konkursie, i nie mogę wyjść zawiedziony. Fajny, baśniowy klimat, początek mnie trochę wystraszył (dwa zdania, a tu mija tysiąc lat!) ale ciekawie się to rozwinęło :) Miałem trochę problem z demonizowaniem gmo, ale twoja dyskusja z @Verus uspokoiła mnie i rzuciła trochę innego światła.

Pozdrawiam ;)

Zawsze coś da się poprawić

Tekst może nie zły, ale konstrukcyjnie dziwny.

Zaczynasz od sceny pochówku, która nie wnosi do tekstu nic poza odrobiną światotworzenia. Potem mamy rozmowę braci, zasadzkę i “nowy świat” – którego opis dla odmiany jest bardzo ściśnięty. Sprawia to, że mimo niedużej objętości tekst z początku się dłuży, zaś końcówka sprawia wrażenie pośpiesznej, brak jej wyrazistości. Brak tu wyważenia.

Skutkiem owej pośpieszności finiszu jest też spłycenie wiadomości, którą chciałeś zawrzeć w tekście. Pomijając już kwestię niezamierzonego, jak się okazuje, wplatania w to wszystko GMO, co w zasadzie nam przekazujesz? Że, jak to ująłeś, “niepohamowany rozwój”, jest zły? To truizm, w dodatku niepodparty tu żadnym w zasadzie argumentem. W finale obserwujemy przecież zadowolonych chłopów, sytych i spełnionych. Jasne, drzewa poszły do tartaku, zwierzęta do zagród, a natura “się męczy”, ale to tak naprawdę nie są argumenty – to jest mrugnięcie okiem do czytelnika “ja wiem, że to jest złe i ty wiesz, że to jest złe”, ale nie mówisz nam, dlaczego to jest złe, nie dodajesz nic do dyskusji, nie przedstawiasz innego spojrzenia na problem. “Jeżeli będziemy tylko brali, to my będziemy zadowoleni, ale łosie smutne” ciężko uznać za przekonujący argument proekologiczny.

Podsumowując – widać, że miałeś jakąś myśl i starałeś się ją przekazać, jednak przez błędy w konstrukcji tekstu i brak konkretnych argumentów myśl ta ginie w szumie. Jasne, czytelnik może się domyślić, o co ci chodzi – ale tylko dlatego, że myśl owa jest oczywista, zanim jeszcze zacznie się czytać.

 

Z czepów konkretnych:

Nazajutrz jaskółki miały zacząć wić gniazdo-koronę na skroniach Jarpisa.

Jaskółki budują gniazda, jednak nie przypominają one typowych ptasich gniazd z patyków. Nie żyją też w lasach. W kontekście lepiej pasowałyby inne ptaki, np. sójki.

None

Chciałem wytworzyć kontrast właśnie przeciwstawiając to “niepotrzebne” światotwórstwo – ukazanie spokojnego, pięknego świata natury do tej maksymalnej eksploatacji: wyolbrzymionej i karykaturalnej jak sam Moldek.

Egzystencja polegająca na całodniowej harówce, jedzeniu i spaniu – w moim odczuciu nie jest to nic dobrego, ale no pewnie mogłoby się komuś spodobać.

Także moim celem było nie przekazanie jakiś nowych argumentów dotyczących ekologii ale wywołanie konkretnego odczucia: czegoś w rodzaju zniesmaczenia tą eksploatacją, pewnie z średnim skutkiem.

Ale poza tym masz rację, nie ma tu oryginalnego podejścia do spraw ekologicznych, przekaz jest niejasny, tekst ogółem ściśnięty i te jaskółki… przecież widuję ich gniazda codziennie, a i tak zaliczyłem wtopę…

Dzięki za komentarz!

Lucernam olet – czuć smród wszem i wobec...

Smętny tekst. Polubiłam brata z prawego łoża, wydawał się sympatyczny, a tu o… I nawet nie bardzo dostał szansę, żeby zawalczyć. Zachowuje się przyzwoicie i za karę umiera.

Przekaz raczej z tych oczywistych. Samo GMO pewnie nie jest źle (a wiele jeszcze zależy od jego zdefiniowania), ale chęć wyciśnięcia z otoczenia wszystkiego do ostatniej kropli – już tak. Tutaj decyzję podjął Moldek. Problem w tym, że w rzeczywistości podejmują ją wszyscy i nikt.

Babska logika rządzi!

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

No w sumie tak właśnie było. Przyszli wypalili, wycięli, zaorali i uznali za swoje. Teraz mają pretensje, że mieszkańcy lasu wchodzą im w paradę.

Ostatnio trafia mi się mnóstwo “leśnych”, zielonych tekstów, które robią na mnie duże wrażenie.

Twój też bardzo mi się podobał.

Fajna jest nieśpieszność poczynań leśnych bożków. Spokojnie czekali, aż jaskółki uplotą koronę. Nie to co potem;(

Tekst plastyczny, wręcz malarski;)

Lożanka bezprenumeratowa

Nowa Fantastyka