- Opowiadanie: hetman89 - Wspomnienie

Wspomnienie

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Wspomnienie

-Co ci jest?

-A nic, myślę sobie.

-Myślisz tutaj? Przecież jest tak zimno.

Zmieszał się pod spojrzeniem z góry..

-No dobrze, dobrze. Nie jest aż tak źle.

– Minus piętnaście tylko.

– Racja. Wczoraj minus dwadzieścia trzy. Nie chciało mi się nawet z domu wyjść.

– Tobie nawet przy plus dwadzieścia trzy nie chce się wyjść z domu.

– Wtedy za ciepło… długo tu jesteś?

– Nie, może godzinkę, albo dwie… nie wiem.

– Aha… widzę, że nawet nie zmęczyłeś się za bardzo… Ulżyło ci teraz pewnie, co?

– Tak, teraz tak.

– Wiesz… dobrze zrobiłeś.

– Myślisz… Naprawdę tak myślisz?

– Powiem tak… Nie wiem czy dobrze zrobiłeś. Wiesz, że nigdy nie byłem zbyt dobry, ale wiem, że na twoim miejscu zrobiłbym to samo.

– Hmm… nie spodziewałem się, że to kiedyś powiem, ale cieszę się, że tak myślisz… Gdzie ty jesteś?

Odwrócił się, jego kompan siedział na ławce. Cień, jaki rzucał sprawiał, że jego postura stawała się jakby większa… a może to noc tak działała…?

-Żałujesz, że to się stało?

– To? – wskazał palcem przed siebie– nie.

– Nie, nie… chodzi mi o tamto wtedy…

– A miałem jakiś wybór?

– Wtedy nie. Ale teraz znasz jego konsekwencje… możesz więc wybrać sam.

-Nie.. teraz już na to za późno. Wtedy… wtedy poczułbym ulgę, teraz już się pogodziłem.

– Rozumiem… Spójrz na mnie. Czy zniósłbym to wszystko gdybym nie bał się śmierci…

-…

– Jak widzisz mam rację, ale wiesz, i chwilami brakuje m tamtych czasów. A tobie?

Usiadł obok niego, oparł łokcie na kolanach, uśmiechnął się pod nosem.

– Tak.. mi też czasem tego brakuje. Byliśmy wtedy tak jakby bardziej…

– Żywi?

– Właśnie. Żywi.

– Cóż nic nie trwa wiecznie.

-Święte słowa, święte słowa.

Nagły podmuch poderwał nieco luźnego śniegu na dwójkę siedzącą na ławce. Zgarbiony mężczyzna postawił kołnierzyk. Zimna noc, zimny śnieg, zimny wiatr… serce też już nie to.

– Pamiętasz jak to wszystko się zaczęło?

-Oczywiście, jak mógłbym zapomnieć.

******

– Idziesz już?

– Co?

-Czy do domu już idziesz!?

-Tak! Jutro idę do pracy!

-Aha…

– Co?

– Nic, nic! Odprowadzę cię!

– Nie trzeba, znam drogę!

-Wiem, że nie trzeba, wyjdę tylko na klatkę.

-Ha, ha ok. Cho…

Pokój nie był zbyt duży, ale wypełniony po brzegi tańczącymi w rytm Metaliki stadem osób stał się przeszkodą, przez którą przebrnąć jest trudniej niż wytrzymać w dwudziestoosobowej kolejce do ubikacji gdzie sikać chce się tak bardzo, że ma się ochotę zawiązać penisa na supeł… trzeba sobie radzić… Dym papierosów, zapach perfum i tanich dezodorantów, nieco czystsze powietrze przy oknie zostało ostatecznie wyeliminowane przez niewielkie kółko zainteresowanych, którzy z rąk do rąk, z ust do ust powoli z namaszczeniem przekazywali sobie lufkę… dopiero co nabita, szkoda byłoby zmarnować tak potężną dawkę proroczych wizji… aż dziw, że wszystkie mieszczą się w czymś tak małym. Na stole w dwóch miskach chipsy, w jednej paluszki, kilka soków… niewiele tego. Niewiele, bo przecież gdzieś trzeba postawić kieliszki i szklanki… i wódkę. Szklane flaszki początkowo bateriami po cztery, potem już przybrały losowe lokacje. Kto chciał ten brał– prosta zasada dobrej imprezy , która dla jednych dopiero się zaczęła, a dla drugich kończyła wraz z zamykanymi za sobą drzwiami.

Klatka schodowa. O godzinie drugiej rano nie widać zdrapanych naklejek, żółknącej farby i całej gamy penisów wymalowanych flamastrem na całej skrzynce pocztowej. Początkowa cisza była tak ogłuszająca, że nie powiedziały ani słowa. Stan jednak mija szybko ustępując miejsca nagłej fali przepychających się myśli– wiadomo najlepsze tematy zaczynają się na koniec spotkania…

– I jak się podobało? Nie było tak źle, co?

-Jasne, że nie było tak źle. Gdybym tylko nie musiała iść jutro do tej zasranej pracy byłoby zajebiście…

– A tak jest tylko fajnie co?

– Nie śmiej się ze mnie, wiesz jak mi się nie będzie chciało wstać?

– Dziewczyno, nawet gdybyś położyła się spać o siódmej to myślisz, że chciało by Ci się wstać do pracy? I to w sobotę?

-Aaaa… nie przypominaj mi. Dobra kobieto. Ja idę, bo mi autobus ucieknie. Trzymaj się i dobrej zabawy.

– No cześć.

Pożegnalne całusy. Gdzieś tam błysnęły zęby w uśmiechu chwytając zabłąkany snopek światła rzucony przez przejeżdżający samochód, którego zwiększającą się odległość wyznaczała powoli cichnąca muzyka z jego wnętrza. Szybkie kroki na górę, została sama w ciemnej schodowej klatce. Chwile jeszcze popatrzyła na sztucznie oświetlony świat roztoczony przed nią. Głęboki oddech, palce położone na klamce posłusznie spełniły swój obowiązek otwierając drzwi. Powietrze szybko wypełnia pomieszczenie.

– Boże, ale zimno.

Mimo, śniegu i trwającej od dobrych kilku tygodni zimy, chłód nieustannie pozostawał czymś do czego człowiek nigdy nie potrafił się przyzwyczaić, tym bardziej po wyjściu z budynku…

Prawo, lewo… dobra nic nie idzie, można przejść. Szybkie, drobne kroczki, stukanie korków o posypany piaskiem asfalt. Skok przez małą zaspę, ulica pokonana. Odruchowo spojrzała jeszcze na wysoko zapalone światła pochodzące z mieszkania, w którym jeszcze przed chwilą była. Jeszcze przez chwilę będąc pod wpływem natłoku wrażeń udało jej się odepchnąć zbędne myśli. Polski gen odpowiedzialny za złe samopoczucie jednak uaktywnił się niezawodnie.

– Kur… ale ślisko.

Ręce skrzyżowane na brzuchu, głowa w dół i naprzód. Byle do autobusu. Jadąc nocnymi autobusami są małe szanse, że zastanie się kogoś na przystanku… a szanse, że zastanie się tam kogoś ciekawego są niemal równe zeru, choć o to drugie i za dnia trudno. Na przezroczystej pleksie o dziwo wisiał rozkład jazdy… zazwyczaj są zdarte, albo zarysowany chwilowym natchnieniem pseudoartysty. Żeby zobaczyć cokolwiek musiała przyświecić sobie telefonem.

– Jezu… jeszcze trzy minuty…

Trzy minuty w nocy, kiedy jest się samemu zawsze trwają około kwadransa, ale udało się je przeżyć . Nacieranie zmarzniętych ramion, chuchanie w zaciśnięte pięści. Deptanie w kółko i godzina sprawdzana co trzydzieści sekund skutecznie wypełniły czas do przyjazdu kulawego autosana. Drzwi syknęły, ciepłe powietrze wręcz otumaniło kiedy weszła do środka.

Skostniałe ręce z trudem wepchnęły pognieciony bilet w paszcze plugawego, żółtego stwora zwanego kasownikiem– urządzenie choć małe często decyduje o tym czy podróż będzie kosztować złoty trzydzieści, czy złotych sto trzydzieści rzecz jasna w razie mandatu. Niby tylko przecinek w prawo, ale… . Autobus do tej pory miał tylko jednego pasażera– kierowcę– ona była druga. Szybko usiadła na twardym plastikowym siedzeniu, ale to nie miało znaczenia, byle do domu…

Odruchowo ścisnęła nogi, zgarbiła się. Dreszcz.

– A mama mówiła, żeby się ubrać to nie.

Uśmiechnęła się pod nosem. Wstrząsnęło nią jeszcze kilka razy.

– Brrr…

Miasto nocą nie ukazywało ani grama więcej niż to, co było pokryte przez światło lamp, bilbordów i z rzadka przejeżdżających samochodów. Oparła głowę o szybę wpatrując się w powoli spływające krople. Autobus wjechał w dziurę… Ała… ale po chwili głowa znów drgała w rytm dyktowany przez szybę. Kolejny przystanek, nikt nie wsiadł. Powoli, powoli mruczący ropniak zdołał rzucić nieco ołowiu na powieki, ziewnęła raz, drugi. Zamknęła oczy słuchając jedynie, by mieć choć odrobinę orientacji w otoczeniu. Nocne autobusy nigdy nie były ostoją bezpieczeństwa. Hamulce powoli zatrzymały pojazd na przystanku, ktoś wsiadł z tyłu, brzęk kasownika, nawet nie odwróciła głowy. Nabytym odruchem jednak wytężyła uszy. Kobiecy głos szybko jednak ją uspokoił… Pewnie jakaś para.. o jeny, ale mi się spać chce, pomyślała. Autobus przyhamował, głowa mimowolnie poleciała do przodu. Wybudziła się.

– I dobrze, jeszcze bym stopke przespała…

Znów wpatrzyła się a zniekształcony przez szybę obraz wszystkiego tego, co było po drugiej stronie. Usypane w długie sznury wały brudnego śniegu, krzywe, wydeptane ścieżki… nocą zresztą wszystko wygląda jakoś inaczej. Niby gorzej, niby strach… ale jest w tym jakiś nieprzenikniony urok. Atramentowa czerń od zawsze mimo nie zmienionej barwy miała w sobie ten kontrast zachwytu i strachu. Dla zmęczonego człowieka nawet twarde autobusowe krzesełko staje się czymś przyjemnym. Być może dlatego było jej tak trudno z niego wstać. Przetarła oczy, ziewnęła, od głębokiego wdechu aż zakręciło jej się w nosie. Wszystko zapięte, maszyna stanęła. Koniec trasy, wysiadła. Korki piskliwie skrzypnęły na śniegu tylko potwierdzając…

– Ja pier… ale wali. Brrr…

Wpatrzona we własne stopy maszerowała rytmicznie podnosząc się i opadając, stawiając drobne, kobiece kroczki. Znowu przeszedł ją dreszcz. Uśmiechnęła się.

-Jaki to człowiek jest jednak głupi, wie, że do pracy rano wstać trzeba to nie, balować się zachciało… mruczała do siebie mimo wszystko zadowolona. Przywołując wspomnienia z całego dnia bez problemowo zmusiły usta do szerokiego uśmiechu.

– Dobrze, że nikt mnie nie widzi… jeszcze by pomyśleli, że jakaś głupia jestem…

Spojrzała przed siebie, chodnik ciągnął się stanowczo za daleko.

– O nie, co to, to nie.

W najbliższej odśnieżonej ścieżce skręciła do parku. Tu brzegi odgarniętego puchu umacniała nieustannie zwiększająca się mozaika psich kup, których z resztą nie brakowało wszędzie. Wysokie lampy pomalowane na czarno i zadaszone prostym blaszanym kołnierzem pełniącym funkcje klosza tworzyły coś na zasadzie wysp światła ułożonych wzdłuż ścieżek. Pechowi konstruktorzy co prawda nie spisali się na medal gdyż nieszczęśliwe świetliki rzucały więcej światła na trawnik niż na chodnik, ale idącej dziewczynie, która chciała już tylko położyć się już spać było wszystko jedno.

W zasadzie nawet nie zwracała na to uwagi i gdyby nie to, że upadła z pewnością nie zauważyłaby, że będąc między jedną a drugą wyspą światła wpadła na kogoś idącego w drugą stronę. Odbiła się jak od ściany twardo lądując na pośladkach.

– O Jezu…– Psiknęła zupełnie zaskoczona.

– Przepraszam. – Odpowiedział jej głos w ciemności. Serce waliło jej jak szalone i nawet nie zauważyła kiedy silne ręce poszkodowanego postawiły ją z powrotem do pionu. Zanim się odwróciła zniknął w mroku zostawiając ją samą. Stała tak jeszcze chwile, nie za bardzo rozumiejąc co się stało. Poszła dalej. Obejrzała się raz jeszcze z nadzieją , że w którymś ze świateł zobaczy… No właśnie… ciekawe kto to był, pomyślała.

Nikt jednak nie ukazał się w żadnym z nich. Połowę parku miała już za sobą… Ławka. Przełknęła ślinę przez ściśnięte gardło. W rzuconej przez lampę poświecie stała ławka… i trzech mężczyzn pijących piwo z aluminiowych puszek. Stanęła, nie wiedziała czy iść dalej, czy wracać. Nocą ciężko spotkać kogoś dobrego, a ta trójka raczej też nie zebrała się żeby zmówić różaniec.

– Cholera, nie mają co robić, tylko piwo chlać i ludzi straszyć… Mimo wszystko postanowiła iść dalej. Nawet nie próbował podnosić głowy, dobrze wiedziała, że gdy tylko znajdzie się w polu ich widzenia przyciągnie ich wzrok jak magnes. Nadal jednak miała nadzieje, że…

– Ej, koleżanko śliczna… masz może papieroska?

– No daj zapalić, przecież widzisz, że zimno.

– Ni bądź taka He, He… przecież muszę czymś nakarmić raka… no ej…

– Nie, nie mam fajek.

Uff, nie było tak źle, pomyślała…

Dalej nie odwracając głowy ruszyła dalej. Każdy krok przynosił coraz większą ulgę.

– Ach no nie bądź taka, pogadaj z nami.

– O ja pierdole…

Święta trójca wzbogaciwszy krew w cenne procenty postanowiła nieco potowarzyszyć napotkanej damie. Gdy jeden chwycił za ramię ugięły się pod nią nogi.

– Oj no nie bój się nas, kolegów się boisz?

– Nie…

– Chodź do nas.

Podszedł drugi, objął ją w pasie.

– Zzzostaw mnie… -słowa grzęzły jej w ustach, nie brzmiały ani wyraźnie ani przekonująco.

Trzeci, stojący za nimi zaśmiał się tylko i powiedział.

– Słyszałeś ? Nie dla psa kiełbasa!

-He, He– chwycił ją za włosy– takie loczki śliczne, dziewczyna jak marzenie. Przyśpieszyła, chcąc jak najmniej konfliktowo wywinąć się z całej sytuacji.

– Papieroska nie masz, ale może ty zapalisz, co?

– ….

– Mam tutaj…

Inny nie wytrzymał i wypalił:

– Ha, ha, ha… Malboraska z rozporaska!

– Gdzie?! Gdzie uciekasz…

Nie byli zbyt przerażającej postury, ale ściśnięte ramię i tak zabolało.

– Noc się zaczęła dopiero…

Szarpnięcie zatrzymało ją, strach sparaliżował ją tak bardzo, że nie potrafiła nawet krzyczeć… nie mówiąc już o tym żeby się bronić.

– No panowie, poloneza czas zacząć.

W dwóch szybkich krokach znalazł się tuż przy niej i pchnął na zaspę. Totalnie zdezorientowana i przerażona niebyła w stanie odczuć zimna. W mroku widziała jedynie trzy niewyraźnie rysujące się sylwetki. Kiedy oczy pokryła nowa fala łez nie widziała już nic.

– Jezu, Jezu… nie…. .

Przez gardło wydobywała z siebie resztki głosu. Pociągając nosem zaciśniętymi pięściami próbowała odepchnąć napastliwe ręce od ściśniętych ile sił ud. Opór jednak nie trwał długo. Męskie dłonie niczym kleszcze zacisnęły się na jej nadgarstkach, potem zwyczajnie wbił kolano między jej nogi łamiąc ostatnią zaporę.

– Boże, nie, nie! …. Ale nikt nie słyszał jej głosu, usta szczelnie zakryte dłonią uwalniały już tylko przytłumiony bełkot.

– Dziewczyno, ale ten pasek jeszcze… mruczał z podnieceniem ściągając jej spodnie. Na lędźwiach poczuła wręcz kłujące zimno.

Ostatkiem sił próbowała krzyczeć i szarpać się, ale ani to pierwsze, ani to drugie, ani też płynące ciurkiem łzy nie pomogły jej w niczym. Z wrodzoną chyba brutalnością chwycił ją w pasie… Gdzieś w myślach przebiegły jej jeszcze zapamiętane fragmenty artykułów ze statystyką napadów na kobiety… za miesiąc jeden słupek byłby nieco wyższy…

*******

– A ty czego kurwa! Spierdalaj stąd!

Dwaj koledzy poparli pierwszego, na wszelki wypadek podpierając swoje argumenty kilkoma kurwami maciami. W zasadzie to poparł go tylko jeden. Drugi co prawda nosił się z takim zamiarem, ale jego usta wypełniły się drobnymi, twardymi przedmiotami oraz jakąś cieczą, co odebrało mu możliwość wypowiadania się.

– Kuuffffaaa!!! Moje ssempy !!!

To zdanie był w stanie wymówić dopiero gdy po kilkunastu sekundach wstał leżąc wcześniej z rękami przyciśniętymi do twarzy. Było ciemno, ale gdy drugi z nich zgarbił się po ciosie w splot słoneczny a potem poczuł jak kolorowo rozmazuje mu nos zobaczył wręcz oślepiającą jasność. Potem jednak szybko odpłynął w mrok, ale zapewne nie był to mrok nocy. Trzeci jako biegle obeznany w kodeksie przyjaźni… próbował uciec. Podcięty jednak padł głową na oblodzoną ścieżkę. Potem nawet wstał, ale czy opłacało mu się wstać tylko po to aby otrzymać precyzyjny cios w krocze i upaść raz jeszcze? Tego nie wiedział sam.

******

 

Czując chwyt silnej, męskiej ręki wstrząsnęła całym ciałem.

– No, już po wszystkim… idź do domu…

Leżała jeszcze chwilę w bezruchu, zupełnie nie miała już sił. Słyszała powoli cichnące kroki. Podniosła się dopiero gdy zimno bijące od śniegu stało się nie do zniesienia. Wytarła łzy, wytarła nos w rękaw. Wstała… powoli podciągnęła majtki, potem spodnie, zapięła płaszczyk… Sama nie wiedziała jak trafiła do domu. Po prostu szła, ani na chwilę nie przestając płakać nieustannie mając w myślach obraz sytuacji z przed kilkunastu minut. Bojąc się otworzyć oczy walczyła chwilę nie mogąc trafić kluczem do zamka. W końcu otworzyła drzwi i wchodząc do środka zamknęła je na wszystkie możliwe sposoby. Nie zapalała światła, nie zdjęła butów, nie odłożyła torebki. Poszła prosto do łazienki. W pośpiechu zerwała z siebie całe ubranie nie patrząc na to gdzie je rzuca. Stojąc całkowicie nago spojrzała w lustro, z oczu popłynęły łzy, pociągnęła nosem. Szybko zamknęła się w kabinie prysznica. Oparła ręce o ścianę pozwalając by woda spływała po niej według własnego życzenia. Po chwili chwyciła szampon, chcąc wycisnąć nieco zawartości plastikowa butelka wyślizgnęła się z mokrej dłoni i z hukiem uderzając w dno brodzika. Popatrzyła na nią przez chwilę. Emocje wzięły górę. Usiadła i przyciskając głowę do kolan, zaczęła płakać. Woda było nieco za gorąca… ale to nie miało znaczenia. Została tak do rana.

 

*******

Dzień, słońce nie spieszyło się do tego by wzbogacić bezchmurny obraz nieba, które przez całą noc obserwowało misterne zmagania mrozu rysującego kwiaty na szybach każdego z domów. Nim wstało ludzie zdążyli już ubrać się i zjeść by pójść do pracy czy szkoły… lub w jeszcze jakiś inny sposób utrudnić sobie życie, jak to od wieków mają w zwyczaju. W końcu zrobiło się jasno, ale prócz dzieciom nikomu nie przyniosło to ulgi. Czego oczy nie widzą, tego sercu…

W łazience panował totalny bałagan, tu spodnie, tam koszula… inne rzeczy także ułożyły się jakby według własnej woli. Ręczniki pościągane z wieszaków… W pokoju okna zasłonięte granatowymi zasłonami utrzymywały wewnątrz pomieszczenia stałą zawartość mroku. Cisza… W przesmykach światło wbijało się do środka ukazując miliony wirujących w powietrzu drobinek kurzu. Poustawiane na regałach książki w typowym dla siebie milczeniu oczekiwały kolejnych wydarzeń dnia.

– O Boże… -obolałe ciało niechętnie reagowało na polecenia wydawane przez mózg. Spojrzenie w lustro… dla wstającego wcześnie człowieka nigdy nie jest to proste zadanie, a dla kogoś kto w nocy przeżył coś takiego…

– Przydałoby się ogolić trochę…

Dwudniowy zarost był czymś, na co zdecydowanie nie miał ochoty jeśli chodzi o zmianę wyglądu. Z drugiej jednak strony golić się też nie miał chęci, postanowił więc nieci odwlec ten nieprzyjemny obowiązek. Stawiając bocianie kroki przebrnął na drugą stronę łazienki.

-Eeee… potem posprzątam, mruknął nie otwierając ust i niewiele nawet otwierając oczy. Wiedział, że kłamie, inaczej łazienka lśniłaby już od jakiegoś miesiąca. Stanął przed zamkniętą kabiną prysznica na ścianach którego skraplała się para. Dziwne, pomyślał, ja to tak zostawiłem? Wiedział, że nie potrafi wzorcowo powtórzyć całego swojego wczorajszego dnia, ale kabiny nie zamykał od dziecka… zbyt duże przyzwyczajenie by złamać je choćby nawet po pijaku– nie warto z nim walczyć– zawsze tak mówił, miłą w tym sporo racji. Otworzył drzwi…

*****

Telefon, najpierw jeden, potem drugi… Aż do dziesiątego, wszystkie bez efektu. Piąty raz.. nic.

Kiedy człowiek chce się odciąć od świata zawsze nagle wszyscy chcą się do niego dobijać. Ze wszystkich informacji i pytań żadne nie doczekało się odpowiedzi. Wysłana została jednak jedna wiadomość:

„Jeśli możesz przyjdź."

Nic więcej, nic mniej. Trzy słowa, na więcej nie starczyło sił… ale wystarczyło by odniosły efekt.

Dzwonek do drzwi.

– Wejdź.

Powolne kroki na przód ukazały wnętrze pokoju

– Co się stało? Nie odzywasz się ani nic… Miałaś dać znać jak dojdziesz do domu… co ty?

Łzy…

Łzy zawsze dokładnie wyrażają to, co ciężko wyrazić w jakikolwiek inny sposób. Nieważne czy jest to smutek, czy radość…

Kobieta niedbale położyła torebkę na podłodze, zamknęła drzwi.

– Chodź, napijesz się herbaty.

Objęła przyjaciółkę ramieniem i posadziła na fotelu. Poszła do kuchni…

Chwilę później elektryczny czajnik drżał już pod wpływem wrzącej wody. Położyła parujące kubki na szklanym blacie. Siedząca po drugiej stronie pochyliła się do przodu.

– Jeszcze nie bierz, gorąca. Dopiero zalałam.

-…

Usiała z powrotem, objęła rękoma przyciśnięte do piersi kolana.

– Wczoraj…

Przyjaciółka słysząc drżący głos uniosła brwi na znak, że słucha… ostatecznie nie miała jednak czego.

– Nie byłaś w pracy?

– Nie…

Cisza wisiała w powietrzu ciężej niż ołów.

– Powiedz… co się stało?

– Wczoraj wracałam do domu… chciałam iść na skróty… i poszłam przez park. Poszłam przez park… a tam byli oni i…

– Jacy oni?

– Nie wiem kto to był.

– Co oni Ci zrobili…

-….

– Zosia…?

-Oni mnie…

– Zosia, czy oni cię zgwałcili?

-….

– Odpowiedz mi … proszę.

– Nie, ale próbowali.

– O boże.

– Tak się bałam.

– Pij herbatę.

Posłusznie podniosła kubek i pociągnęła niewielki łyk. Kiedy wyrzuciła to z siebie zrobiło jej się znacznie lżej.

– Rozmawiałaś z kimś o tym?

– Tylko z tobą.

– Ale jak ty im uciekłaś? Na szpilkach?

– Nie uciekłam.

– Hmm?

– Nie uciekłam. Ktoś… ktoś chyba ich pobił.

– Jak to pobił?

– Nie wiem.

– Nie rozmawiałaś z nim?

– Nie… wydaje mi się, że pobił ich i poszedł. W zasadzie nawet go nie widziałam.

– Dziewczyno miałaś cholerna szczęście.

– Chyba raczej szczęście w nieszczęściu…. Cholera…

– Fakt…

Cisza.

Czasami chwila milczenia znaczy więcej niż trzy godziny rozmowy, a już sama obecność drugiego człowieka wystarczy, aby uwolnić się ze wszystkich zbędnych myśli. Wystarczy usiąść i wpatrzyć się w próżnie. Przyjaciółka z szeroko otwartymi oczami wciąż nie za bardzo wierzyła w to, co usłyszała.

– Zośka…

– No?

– Ty to jednak zawsze się w coś wpierdolisz.

– Daj spokój. Wciąż cała się trzęsę, wiesz jak się bałam?

– Nawet nie chcę wiedzieć. Dzwonili z roboty?

– Ktoś tam dzwonił, ale nawet nie wiem kto… nie odbierałam. Też dzwoniłaś?

– Nie… to znaczy chciałam, ale nie mam kasy na koncie.

– A…

– Łap telefon. Zobacz chociaż kto to.

– Nie, nie rzucaj. Potem po oddzwaniam.

– Ok. Twoja rzecz.

– Co ci?

– Wiesz, trochę już mi przeszło, ale w środku cała chodzę…

– Nie dziwię, ale…

– Ale co?

– Ten twój wybawiciel, dziwna sprawa.

– Trochę… masz rację. Dzięki bogu, że tam był.

– Aż szkoda, że tacy faceci nie chodzą za dnia.

Uśmiechnęła się.

-No co? Przecież to prawda.

– Tak… niby tak.

– Jakie niby? Jakie niby?

Delikatny chichot pod nosem.

– Ok, ok. Przyznaje ci rację, zadowolona?

– No, teraz lepiej.

– Już idziesz?

– Nie, tylko do łazienki.

******

Drzwi otworzyły się z charakterystycznym zgrzytnięciem.

– O boże…

Aż dziwne, że grzyby jeszcze nie porosły, pomyślał. Wnętrze prysznicowej kabiny, gdyby zostawił ją jeszcze na jakieś dwa tygodnie z powodzeniem mogłoby imitować tropikalny las. Niestety, mimo różnych przyzwyczajeń, niektórych nie mógł sobie przebaczyć. Nim wyszorował siebie, musiał wyszorować kabinę…

– Ale czym by to…

Z braku innych środków wyciągnął spod wanny krzywo zakręconą butelkę domestosa i z rozmiękczonej wilgocią torebki rozsypał dwie garści proszku do prania. Ze wszystkim uporał się w równe piętnaście minut. Na końcu spłukał wszystko gorącą wodą.

– No nareszcie.

Teraz przyszła kolej na niego… Po trzech minutach miał już dość. Z resztą to miał być szybki prysznic. Stanął na golasa przed lustrem popatrzył chwilę… może być.

– Teraz trza by się było ogolić z deka.

Usunięcie zarostu jednorazową maszynką używaną od miesiąca nie należy do rzeczy przyjemnych, zwłaszcza gdy…

– Kurde, jeszcze pianka się skończyła.

Właśnie. Szczęśliwie przypomniało mu się, że ze dwa tygodnie temu spadło mu…

– chyba pod wannę poleciało.

Mydło, co stanowiło wystarczający ekwiwalent. Już po chwili trzymał w garści kawałek nadgryzionego przez myszy białego jelenia… to dobre mydło, kiedyś każdy chciał je mieć… Odkręcił kran, puścił wodę. Żółty polsilwer kolejny raz spisał się na medal. Jakiś chrobot przy drzwiach.

– Już, już idę.

Ubrał się i wyszedł.

– Co, pewnie głodny? Już, już. Tylko zobaczę co zostało w lodówce, chociaż pewnie niewiele tego, ale się podzielimy co?

Kot posłusznie siedział czekając na upragniony posiłek, tak jakby rozumiał to co mówi do niego jego pan, który niechcący prawie wszedł do lodówki.

– Ok. Dziś będzie to.

Zamknął światło wewnątrz lekko drżącego urządzenia. Kot powoli przeszedł w stronę białej porcelanowej miski, z której zawsze zwykł jadać… i pijać. Wkrótce wypełniła się nieco starawa wątrobianka roznosząca jednak wciąż przyjemny zapach.

– Bon apetit.

Futrzak bez zwłoki zajął się opróżnianiem miski.

– Wiesz… ja chyba też dzisiaj wezmę to samo.

Położył słoik na blacie, z szafki wyciągnął chleb, z szuflady nóż. Ukroił trzy spore pajdy.

– Jeszcze masła nie ma.. a idź ty…

Spojrzał na zwierzaka, który odwdzięczył mu się łagodnym spojrzeniem pionowych źrenic.

– Czasami mam wrażenie, że ty naprawdę mnie rozumiesz… też wolisz z masłem, czy jak?

Kot utrzymał kontakt, tak jakby zapomniał, że jest głodny… tak jakby zamierzał odpowiedzieć, ale oblizał tylko pyszczek i zaczął jeść dalej…

– Idę zobaczyć, co leci w pudle. Idziesz ze mną?

Kosmate uszy nastawiły się uważnie.

– Jak zjesz to przyjdź.

Mężczyzna chwycił talerz z chlebem, po drodze nalewając sobie jeszcze mleka w słoik poszedł oglądać telewizję. Akurat zaczynała się „ Kawa czy herbata" i nim prowadzący zdążyli powiedzieć „dzień dobry" kot siedział już koło swojego pana, kiedy jakąś godzinę później…

– Cholera, zapomniałem. Na śmierć…

Przeskoczył kanapę i chwycił płaszcz… wychodząc jeszcze przejrzał się w lustrze, przejechał palcami włosy.

– Ojej, a co to…

Na poranionej dłoni zobaczył wypływającą popapraną z ropą krew.

– Cholera.

Wrócił się do kuchni i urywając kawałek bandaża zawinął szczypiącą ranę.

– Co… no nie patrz się tak, przecież musiałem pomóc tej dziewczynie…

Kot, który wskoczył na blat nadal miał wyraz pyszczka w stylu „Co się stało?"

– Dobra, spieszę się. Nie bój się, do wesela się zagoi.

Wybiegając trzasnął drzwiami. stukanie twardej podeszwy o kamienne schody jeszcze przez chwilę niosło się w powietrzu.

Na ulicy tłok, smród i nieprzerwane brzęczenie tysięcy osób idących do… wszystko jedno. Tramwajowi, który właśnie przegapił mógł co najwyżej pomachać, trzeba było czekać na następny. Stać się nie chce, bo nogi bolą, siedzieć też nie, bo za zimno. Tak więc zmagając się z pogodą wytrzymał do dzwonka, jaki oznajmił otwieranie się tramwajowych drzwi. Najgorsze było to, że wiedział iż nawet nie zdąży się ugrzać, a już będzie musiał wysiadać. Oczywiście miał rację. Oczywiście nie wziął zegarka, oczywiście nie zabrał rękawiczek… oczywiście nie zabrał czapki.

– Serwus, a gdzie ty się tak spieszysz?

– Głupio się pytasz, potem pogadamy. Idę już.

– Ale gdzie!?

– No do roboty!

– W sobotę?

– Co?

– No przecież dziś sobota… Wolna sobota. Halo, halo ?

– Ja pieprze…

– Tak, tak… palnij się w łeb raz jeszcze.

– Zupełnie wyleciało mi z głowy.

– Nie uwierzysz, ale domyśliłem się.

– Ja cie…

– Jak ty mnie…. To możesz wziąć na browar … To co, stoi?

– Jeszcze nie jestem taki stary.

– Nie pytam o twoją kuźke…. O browar pytam czy stoi.

– Aha… to nie mam kasy…

– Wiem, że kłamiesz.

– Ja też wiem, że kłamię, ale nie chcę iść na piwo. Wieczorem co najwyżej.

– Co najwyżej to wieczorem możemy skoczyć jeszcze raz… Pasuje.

– Nie… dziś tylko wieczór. O siódmej?

-O ósmej.

– Dobra… ja idę, bo szron ja jajach…

– I sople dyndają na fiu… Ooo! Dzień dobry miłej pani! Przypuszczam, że znajdzie…

Odwrócił się i poszedł w swoją stronę, zostawiając znajomego rozmawiającego ze… znajomą znajomego. Czół się wyjątkowo głupio, że zapomniał o wolnej sobocie. Zagłębiając się we własnych myślach przeszedł z jakieś dwieście metrów…

– Skoro już jestem…

Biblioteka swoim niezmiennym zwyczajem przywitała go ciszą… ciepłem i zapachem starych książek poustawianych na licznych regałach według ustalonego porządku… ten zapach zawsze przynosi ze sobą coś szczególnego.

– Dzień dobry.

– Co cię sprowadza tu tak wcześnie? I to w sobotę?

– Zaszła mała pomyłka… zachciało mi się w wolną sobotę do pracy…

– Zakochałeś się czy co? Ha, ha… Wypożyczasz coś?

– Nie… nie wiem. Jak coś znajdę to dam znać.

– Ok. Idę na kawę, też chcesz?

– Nie… albo taką słabą… z mlekiem.

– Cukrzysz?

– A nie jestem już dość słodki?

– To ile?… Siedem wystarczy?

– He, He. Dwie będą w porządku.

Sylwetka zniknęła za regałem z poezją polską. On w tym czasie rozpiął płaszcz i powiesił go na drewnianym wieszaku stojącym w rogu pomieszczenia. Usiadł na starym, nieco zdezelowanym fotelu, w którym skrzypiały sprężyny nawet wtedy, gdy nikt na nim nie siedział… ale i tak był wygodny.

Zanurzył się w lokalnej gazecie, a dokładniej w artykule o zimie, która jak z zasadzki zaskoczyła kierowców… jak od zawsze z resztą. Opuścił ją dopiero gdy usłyszał szklany stukot małej filiżanki z talerzykiem położonej na stole.

– Dziękuję.

– Proszę.

Kobieta usiadła za wysokim biurkiem. Mieszając łyżeczką czarną jak smoła kawę wpatrywała się z pewną nostalgią we wszystko to, co działo się za oknem. Typowy nawyk wszystkich ludzi pracujących w bibliotekach. Strona po stronie przeglądał dalsze artykuły nie skupiając się jednak na żadnym z nich.

– Chcesz jeszcze jedną?

– Co?

– Kawę…

Spojrzał w filiżankę, której dno wypełniały parujące fusy.

-Aaa… nie, nie trzeba.

Wstał i odniósł naczynia do kanciapy. Chciał już wyjść, ale pomyślał, że nie byłoby zbyt kulturalnym z jego strony gdyby przyszedł tu tylko na kawę… w końcu to nie kawiarnia. Przeszedł się powoli wyciągając co ciekawsze tytuły, albo te książki, które od dawna miał na oku. Po upływie mniej więcej piętnastu minut stwierdził, że jego dobre układy z personelem biblioteki nie ulegną zmianie, postanowił więc wyjść.

– Co? Dzisiaj nic nie bierzesz?

– Nie. Mam jeszcze co czytać. Do widzenia!

– Do widzenia…

Swojego imienia już nie dosłyszał przez zamknięte drzwi, które znów wprowadziły go w zimową rzeczywistość, jaka nie dość, że mroźna to jeszcze wywołała w nim niezwyciężone uczucie głodu.

 

*******

– He, He, He. Wiesz, ja nigdy nie mogłem się nadziwić jak ty mogłeś tyle tego przeczytać. Pamiętam jak dziś, czytałeś więcej niż jadłeś.

– Aj daj spokój. Nie przeczytałem nawet połowy z tego co chciałem. Ba! Połowy ! Mniej niż połowę.

– Ale wyszło inaczej, co?

Zamyślił się chwilę, westchnął.

– No wyszło, wyszło.

– A ta kobieta z biblioteki… za co ona tak cię lubiła?

– Wiesz, pomagałem jej czasem… czasem z nią gadałem, a wiesz, kobiecinie to się nudziło jak tak cały dzień… w bibliotece to tłoku nigdy nie było jak świat światem.

– Racja, pamiętam. Jak otworzyli jedną w Paryżu… Elegancka, ręcznie robione meble, książki w skórzanych oprawach. Spodobałaby ci się… mówię ci.

– Nie wątpię.

– Często tam chodziłem swojego czasu… cholera lubiłem to miejsce. Czemu już nie chodzisz do biblioteki?

-Bo ja wiem? Mam jeszcze trochę książek od Ciebie…

– Nie kłam… dałem Ci je dziesięć lat temu.

-Dziesięć?… może i dziesięć, nie wiem. Może po tym wszystkim nie byłem już w stanie? Sam z resztą wiesz, że od tamtej pory wszystko się zmieniło.

– Masz rację… zmieniło się.

 

******

Korzystając z wolnej soboty odwiedziły jeszcze kilka miejsc. Umysł zawsze łatwiej gubi zbędne myśli kiedy ciało zajęte jest czymś zupełnie innym. Trochę sklepów z markową odzieżą, nie zaszkodziło też zajrzeć do kilku sprawdzonych „lumpeksów".

– Trochę ci przeszło, co?

-Ach…

-Zośka?

-Tak, jasne, że tak, ale wiesz…

– Wiem, wiem… a przynajmniej tak mi się wydaje.

– Poczekaj.

– Co?

– Cofniemy się do mięsnego, bo u mnie w lodówce to mi tylko światło zostało.

– Dobra, w sumie to też jakąś kiełbasę bym wzięła, albo szynki… mielonym też bym nie pogardziła.

– Racja, taki obiad z prawdziwego zdarzenia bym zjadła. Ostatnio tylko wciąż szybko, szybko.

– Mmm… nie rób apetytu dziewczyno.

– A propos. Wejdziemy do baru?

– Dobry pomysł, przynajmniej się ugrzejemy.

– Prowadź wtedy.

– Odchylone drzwi niezawodnie poruszyły przymocowany do futryny dzwoneczek. Tu zawsze było jakoś jak w domu… Kochane bary mleczne.

– Patrz, tam jest wolne. Idziemy?

Lokal co prawda nie pękał w szwach, ale wybór dobrego miejsca często bywa ważniejszy od wybory tego co będzie się jadło. Płaszcze szybko pokryły się kroplami wody, pozostałością po śniegu.

– Ooo… od razu lepiej. Bierzesz coś?

– Nie wiem, przed wypłatą jestem. Weźmiemy po mlecznej, co?

-Dobry wybór.

– Weź mi kup, nie będę kolejki zajmowała.

– Dobra Zocha, dawaj kasę.

-Już, już. Czekaj tylko…

Odwracając schyliła się do kieszeni płaszcza po portfel, z którego wyciągnęła garść drobnych.

– No co, to też pieniądze.

W czasie gdy przyjaciółka zajęła zaszczytne miejsce w kolejce odłożyła portfel. Zanim się wyprostowała zobaczyła, że tuż przy jej płaszczu na drugim krześle wisi inny… męski. I nie byłoby w tym nic dziwnego… tylko ten zapach, jakby dziwnie znajomy i napełniający nieopisanym uczuciem. Bała się, ale nie mogła oderwać od niego oczu. Mężczyzna był mniej więcej w jej wieku. Postura nieco większa niż przeciętna, ale nie był też gigantem. Ciemne włosy czesane jakby w pośpiechu… i chyba zaciął się przy goleniu. Niby zwykły człowiek, ale…

– Weź talerz.

-He?

– Trzymaj, bo gorąca. Za chwilę puszczę, szybko.

– Już, już.

– Ała, cholera. Zocha?

– Hmm?

– Co ty tak na tego gościa patrzysz?

– A wiesz…

– Polujesz czy jak?

-A co, nie można? Nie.. wiesz mam takie dziwne wrażenie jakbym go gdzieś wcześniej spotkała.

Przyjaciółka nie przerywając wiosłowania łyżką rzuciła okiem.

– Nie wiem, nie znam go, ale wygląda na całkiem miłego…

-…

– Jedz Zośka, bo ci ostygnie.

– Racja, racja.

Po kilku minutach talerze ziały pustką.

-Od razu lepiej, co?

-No pewnie.

– Dobra, dawaj talerz i ubieraj się. Idziemy do mnie, musisz coś zobaczyć.

Mając już płaszcz na sobie szykowała się do wyjścia, gdy coś nagle posadziło ją z powrotem.

– Przepraszam.

Chwycona za rękę szybko stanęła na nogach.

Cisza.

-Chodź Zośka, idziemy.

-Oznajmiły swoje wyjście wiszącym nad drzwiami dzwonkiem.

– Ej, co ty jesteś taka blada?

-Ten facet…

-No niczego sobie, ale żeby zaraz aż tak?

-To chyba on…

-Zakochałaś się, czy jak?

– To chyba on mnie wczoraj uratował.

– No co ty, poważnie?

-Nie wiem, ale takie mam wrażenie.

– To na co czekasz, idź do niego.

-… dobrze… dobrze, chyba masz rację.

Odwróciły się, ale po mężczyźnie z zabandażowaną dłonią, który również wychodził nie było już śladu.

– Ach, cholera. Dobra, idziemy do mnie. O i wieczorem skoczymy sobie na piwko… A facet na pewno jeszcze się znajdzie. Oni zawsze się znajdują.

– Kurde, ale mi głupio.

– I słusznie.

 

*******

 

Sięgnął do kieszeni. Wetknął klucz w otwór zamka i odruchowo nacisnął klamkę… drzwi otworzyły się zanim zdołał przekręcić klucz.

– Co jest…

Wszedł powoli i już w korytarzy usłyszał jakiś szelest. Idąc dalej wyciągnął ze zlewu wałek do ciasta, nie zatrzymał się. Pchnął kolejne drzwi…

– Jezu, a już myślałem, że ktoś tu jest.

Odetchnął z ulgą. Drapiący szafę kot jakby nie zdawał sobie sprawy jakiego strachu napędził swojemu gospodarzowi. Mężczyzna przypomniał sobie, że sam zapomniał zamknąć drzwi kiedy wybiegł rano, wrzucił wałek z powrotem na miejsce… potem się go umyje. Śmiejąc się pod nosem cofnął się, zdjął płaszcz i buty wskakując w stare, wygodne laczki. Potem standardowa procedura jaką wykonuje się po powrocie z cholernego ziąbu. Czajnik na herbatę, cytryna w plastry, bigos do gara. Ręce pod zimną wodę i trzaskanie zębami. Ale tylko przez chwilę. Odczuwał sporą niechęć do wstania z wygrzanej kanapy, ale czajnik wył tak przeraźliwie, że trudno było ignorować go choćby minutę dłużej.

– Tobie to chyba nie jest zimno, co?

-…

-Chodź. Idziemy zobaczyć co w gazecie rzucili.

Kot tym razem był szybszy. Śmiało rozgościł się na kanapie tak, że ledwo starczyło tam dla nich miejsca.

– Ej posuń się trochę… idź… pacnął go zwiniętą gazetą.

Kot usiadł się grzecznie owijając się ogonem poczym spojrzał na czarnobiałe kartki tak, jakby nie miały żadnej wartości.

– No co, co. Wiem, że to bruk, ale nie mam dziś zbytnio serca do czytania książki.

Przeczochrał mu czuprynę, zwierzak od razu wyprężył grzbiet domagając się dalszego głaskania.

-No chodź, chodź.

Kot swoim zwyczajem zaczął wbijać pazurki w kanapę.

– Ej, ej już wystarczy…

Kiedy zjadł i wypił… kiedy zjedli i wypili postanowił nieco posprzątać w domu. W łazience głównie. Co prawda jego wewnętrzny opór przed podjęciem tego zadania stanowił dość poważną przeszkodę psychiczną, ale biorąc pod uwagę iż niektóre rzeczy stanowiły przeszkodę w fizycznym poruszaniu się do mieszkaniu twardo postanowił działać.

Przy okazji znalazł pasek od spodni, zegarek, dwadzieścia złotych, i koszulę, którą kupił sobie ze dwa miesiące temu, a którą „ głowę sobie dam uciąć, że uwiesiłem ją w szafie". Nawet nie zdążył nacieszyć się rezultatem zmagań gdy ktoś zapukał do drzwi.

– Dobry.

– Dobry…

– Tu podpisać.

– Nie ma pan długopisu?

-Mam.

-Dziękuję. Do widzenia.

-Do widzenia.

Zaniósł paczkę do pokoju, wypakował z niej książki. Pusty karton wsunął pod szafę. Znów pukanie.

– Czego znowu…

– Cześć. To co, na piwko?

– Przecież mieliśmy iść wieczorem dopiero.

-Oj zanim dojdziemy będzie już ciemno.

-Kręcisz coś… o co chodzi?

– Wiesz, kupiłem meblościankę i…

– I czy w wolnej chwili nie pomógłbyś mi jej wnieść?

– Co?

-No o to chciałeś zapytać.

-Noo… skoro już przy tym jesteśmy.

– He, He. No dobra, poczekaj chwile.

Cofnął się do kuchni.

-Masz tu jeszcze trochę, żebyś głodny nie chodził, ja raczej wrócę późno…

– Do kogo ty… a do kota. Ha, ha. Fajnego masz tego tygrysa, moje to widzę tylko jak mi żarcie ze stołu ściągają.

– Za tobą to mają na pewno. Chodź już do tej twojej meblościanki.

 

******

 

– Jak w ogóle wyszedłeś z domu?

– Normalnie, przez okno… zostawiłeś otwarte.

– Aha. Ale skąd wiedziałeś żeby wyjść akurat w ten dzień?

-Nie wiedziałem. Zawsze wychodziłem.

– To jak ty zdążyłeś wtedy zawsze być przede mną w domu?

-Powiedzmy, że miałem fart, po za tym byłem ci to winien.

– Winien?

– No… za wtedy.

-Aaaa. Chyba, że tak.

 

******

Wieczorne powroty po nadgodzinach w pracy nikomu nie sprawiają przyjemności. Zwłaszcza gdy miało się inne plany, a jeśli chodzi o pracę to zawsze ma się inne plany. Nic więc dziwnego, że nie miał humoru, w dodatku nie było gdzie kupić mleka… wszystko pozamykane cholera jasna.

Oczywiście zmęczony mózg chciał już zakończyć współpracę, ręce opadały… nic tylko położyć się i spać. Trzeba jednak najpierw dojść do domu.

– Czort by to żgał w rzopsko…

Rzecz jasna do spełnienia marzeń brakowało tylko deszczu. Zanim pokonał kolejne dwieście metrów… mówisz masz… Najpierw kilka kropelek, potem trochę więcej, aż wreszcie zaczęło regularnie lać. Nie miał już siły żeby być zły, po prostu uśmiechał się i szedł dalej. Jeszcze dwa zakręty, prosta i dom– odliczał w myślach pozostałą trasę. Mijał dam za domem, kioski trawniki, płoty, siatki, zapalone w pokojach światła… ktoś jadł kolacje. Ogrodowe krasnale i krzyki wołające o pomoc…

– Co?

Zatrzymał się. Początkowo myślał, że to ospały umysł płata mu figle, ale potem usłyszał wyraźnie. Ktoś rozpaczliwie wołał o pomoc. Oczywiście nie było nikogo innego, oczywiście nikt inny nie mógł ruszyć na pomoc, oczywiście cholerne wyrzuty sumienia kazały mu zmienić kierunek ruchu, choć wcale nie miał na to ochoty. Krzyki wzmagały się, przyspieszył kroku. Wbiegł między dwa jednorodzinne domy spodziewając się zastać tam jakiejś bójki, zamieszek albo leżącego człowieka… niebyło nikogo. Głosy ustały.

– Chyba naprawdę powinienem iść już spać.

Podrapał się w głowę i odwrócił by dalej moknąć w drodze do domu.

– Heej!

Od głosu za plecami aż przeszły ciarki. Wszedł głębiej, ale nie było tam żadnego człowieka… było za to mnóstwo kotów pastwiących się nad jakąś ofiarą. Kiedy je odganiał nie kierowało nim ani żadne przeczucie, ani chęć niesienia bezinteresownej pomocy. Był po prostu ciekawy co takiego sprawia im taką frajdę…

-Co?

Zdziwił się, kiedy niechętnie ustępujące futrzaki odsłoniły… innego kota. Pierwszy raz w życiu widział coś takiego. Kot napadnięty przez inne koty, i to nie na żarty. Zwierzak leżał już nie mając siły wstać, dysząc tylko ciężko, czekając w zasadzie na ostateczny cios. Ale cios nie padł, zamiast zębów wbitych w gardło poczuł, że ktoś bierze go na ręce…

Lało jak z cebra. Wszyscy siedzieli w domach chowając się przed wieczorną niepogodą… Tylko jakiś człowiek szedł chodnikiem wyraźnie starając się ukryć coś pod połami płaszcza.

 

*******

 

Knajpa. Było jeszcze kilka wolnych miejsc. Szczęśliwie złożyło się tak, że można było jeszcze czuć się swobodnie i można było dojść do baru nie przepychając się z tymi, którzy idą w tą samą stronę i zatrzymują się robiąc miejsce tym, którzy od baru odchodzili zaopatrzeni w różnego rodzaju trunki. Nawet tytoniowa zasłona starająca się wypełnić każdy kąt była jeszcze możliwa do zniesienia. Ktoś tam zbił szklankę, ktoś zgubił portfel, nie jeden zdążył dostać już w twarz od kelnerki próbując rozmawiać z jej pośladkami zanim skontaktował się z jej twarzą… zwyczajny wieczór w pełni.

– Co pijesz?

– A co stawiasz?

-No co ty, o suchym pysku chcesz siedzieć?

– Myślałem, że prędzej odmówisz sobie.

– No niestety nie. To co, browar?

-Ano browar.

Chwilę później złocisty napój zdobiony białą pianką w liczbie dwóch kufli przystroił stół.

– Dzięki za meblościankę.

– Przecież sam ją kupiłeś.

– Za wniesienie dzięki.

– Aha… wtedy to cała przyjemność po mojej stronie.

Pociągnął łyka. Spojrzał przez okno i śledził chwile powolny ruch uliczny, chociaż w zasadzie nie interesowało go to, dokąd zmierza, ani jaki ma cel.

– Coś mało dziś dziewczyn, cholera.

– Ale patrz, chłopcy też są nieźli, na pewno coś sobie wybierzesz.

-Spieprzaj. He, He, He… chociaż…

Oboje ryknęli śmiechem.

– Ty, ale jak się to stało , że żeś pojebał sobotę z piątkiem?

– Nie mam pojęcia. Jak Boga kocham.

-Widzę właśnie, że nie masz… co ci się stało w rękę? Biłeś się z kimś, czy jak?

– A wiesz, takie tam.

– Dobra, dobra. Nie chcesz, nie mów.

Drzwi stanęły otworem, ktoś wszedł. Nie przyglądał się kto.

Wśród ludzkiego gwaru człowiek zawsze czuje się raźniej, nie trzeba nic mówić, nie trzeba nic robić. Wystarczy siedzieć i napawać się chwilą. Można odetchnąć, zamknąć oczy westchnąć sobie po całym dniu, który nie zawsze wita nas z otwartymi ramionami… zwłaszcza w zimę.

– Teraz ty.

– Co?

– Teraz ty idziesz po piwo. Ja byłem ostatnio. Teraz jest z resztą więcej ludzi, no co… idź, idź. Nie każ mi czekać… nawet Bóg mówił żeby napoić spragnionych.

– Skoro tak stawiasz sprawę… nie wolno przecież działać wbrew słowom Pana.

Zabrał puste kufle i poszedł. Ludzi rzeczywiście przybyło i musiał nieco pola wirować, żeby dostać się do baru.

– Dwa duże.

– Ok. Już, już…

Brodaty barman jednak nie tak szybko zabrał się do tego, klientów sporo, a on także nie miał zamiaru się spieszyć. Widać było, że pracuje na godziny, był też jednak za duży, żeby go pogonić go jak chłopca. Każdy więc cierpliwie czekał. Usiadł na wysokim krześle i stukając palcami w twardy blat i czekając na swoje dwa duże mimowolnie wsłuchiwał się w rozmowy innych.

– Ej, to on… no to ten facet, patrz…

Odruchowo odwrócił się w stronę nadchodzącego głosu.

– Eeee…

Zakłopotana dziewczyna siedziała tuż obok niego. Spojrzała mu w oczy, szybko jednak zwątpiła. Wiedziała, że słyszał.

– Ja… chyba pójdę do łazienki.

Ześlizgnęła się z wysokiego taboretu i drobnymi krokami ruszyła przed siebie po drodze jednak zdążyła sprzedać koleżance szybkiego kuksańca. Ta jednak nie ruszyła się wbijając wzrok w podłogę i nachylając głowę tak, jakby mogło to ją uczynić niewidzialną… nawyki z dzieciństwa…

– Przepraszam, o co chodzi?

-…

-Hej?

Uśmiechając się pomachał jej ręką przed skierowanymi w dół oczyma. Powoli podniosła głowę.

– Żyjesz?

– Ta… Mhm… Tak.

Wyraźnie zmieszana dziewczyna nie za bardzo wiedziała co robić. Postanowił rozluźnić nieco atmosferę, przysiadł się bliżej.

– Cześć.

Musiał poczekać chwilę uścisnęła wyciągniętą rękę.

– Cześć… Jestem Zofia… Zośka… Zosia.

– Nie wyglądasz na Zośkę… bardziej na Monikę, albo… przepraszam zgrywam się tylko. O co chodziło Twojej koleżance?

– Wiesz, to trochę dziwna sprawa…

– Gdy wchodzisz do domu, a tam widzisz psa grającego w karty z papieżem– to jest dziwna sprawa, myślę, że twoja sprawa będzie co najwyżej niecodzienna, zgadłem?

– Tak… Mimo zmieszania nie mogła powstrzymać uśmiechu, rzeczywiście zrobiło się lżej. Zauważył to natychmiast.

– O widzisz, tak już o wiele lepiej. Zauważ, jesteśmy w barze, nie na stypie. Powiedz lepiej o co chodziło.

– Wiesz, wczoraj miałam w nocy pewien wypadek…

– Ale przecież nic Ci się nie stało. Postawiłem Cię na nogi, kiedy na mnie wpadłaś, a tamtych gnojów pognałem. Mam nadzieję, że potem nic już cię nie spotkało?

-Aaaa…

Totalny szok. To, co jej ledwo przechodziło przez gardło on powiedział z takim spokojem i… skąd on wiedział kim jest, skoro ona nawet go nie widziała?

– O Jezu…

– Nie mam tak na imię, ale on na pewno trochę pomógł, ledwo co wtedy zdążyłem.

Widząc, że jest zbyt zdenerwowana by mówić ciągnął dalej.

– Nie przejmuj się, masz już to za sobą. Jak widzisz mi też się nic nie stało, więc nie musisz już o tym myśleć.

– Dwa duże!

– O, dzięki.

Oddychała głęboko. Mózg potrzebował nieco więcej tlenu, żeby pozwolić odnaleźć się w całej tej sytuacji.

– Nic ci nie jest?

-Nie, nie. Tylko…

Złapał ją za ramiona.

-Hej, spójrz na mnie. Masz to już za sobą, głowa do góry i do przodu. Napijesz się za mną piwa…

– Myślałam, że z kimś przyszedłeś.

-Bo to prawda, ale ten ktoś już się zmywa.

Wskazał głową. Obejrzała się, podchodzący do nich mężczyzna wziął jedno piwo, odchodząc rzucił jeszcze mrugając okiem.

– Bawcie się dobrze, tylko grzecznie!

– No.. byłem właśnie z nim. Pójdziemy do stolika?

– Ale…

– Twoja znajoma? Widziałem jak przed chwilą zrobiła ten sam manewr co mój kumpel.

– Hmm, w takim razie czemu nie…

 

******

 

– Skąd wiedziałeś, że mnie napadną?

– Mówiłem, nie wiedziałem, ale jak zobaczyłem takie mordy, a potem ciebie, to od razu wiedziałem, że będą coś kombinować.

– Dzięki, że odprowadzasz mnie do domu, sama raczej bym się bała…

– Rozumiem.

– Może to zabrzmi głupio, ale… Jak ty w ogóle masz na imię?

– Srak dziwko! Teraz się nie wywiniesz!

– Zośka uciekaj!

Mężczyzna zdążył jeszcze zobaczyć jak z za drzewa wyłania się jakiś drab. Miał na sobie jakieś stare łachy i twarz jakby zderzył się z pekaesem do Irkucka. Potem coś było nie tak, brzęk szkła, szum w głowie. Dziwne ciepło spływające na plecy. Wyciągnął tylko ręce by nie upaść na twarz. Zobaczył jeszcze trzeciego. Skurwysyny, pomyślał jeszcze widząc, jak wykręca jej ręce.

Potem coraz większa ciemność…

Kiedy się ocknął stali nad nią dysząc z wyszczerzonymi zębami. Ona leżała. Nieruchomo… Wstał, próbował ruszyć w ich stronę, ale zachwiał się…

Noc była cicha, nawet świateł nie wiele, gdzieś tam daleko mrugała tylko wysoko zawieszona reklama, a na bezchmurnym niebie migały w równym tempie światełka na skrzydłach pasażerki… z LOT-u chyba.

– No co, panie bohater. Teraz też taki cwany?

– Taki ostatnio szybki byłeś… patrz! Patrz kurwa co mi zrobiłeś!

Będąc ogłuszonym nie zwrócił nawet uwagi na wybite zęby i pokiereszowaną twarz, jaką zaprezentował mu jeden z otaczającej go trójki.

– Ja ci teraz gnoju zapłacę.

Nadbiegł z wyciągniętą pięścią, chciał uderzyć… ale jego ręce były za krótkie. Nadział się wprost na wyciągniętą rękę.

– Ożesz ty kurwa!

Coś tam zaświeciło i zniknęło. Zrobiło się trochę jasno, potem przed oczami mroczki…

Wokół niego nie było już nikogo. Czuł, że z każdym krokiem jest coraz bliżej chodnika. Ale wiedział, że musi… do niej.

– Zo…

Widząc jej zakrwawione ciało próbował krzyknąć jej imię, ale z poderżniętego gardła wydostało się tylko bełkotliwe rzężenie…

Leżał wpatrzony w gwiazdy. Nasiąknięty krwią śnieg wokół niego tworzył powoli rosnącą aureolę. Powoli odpływał nie będąc już nawet świadomym tego co się dzieje. Padał marznący deszcz… coś na nim usiadło, ruszało się. Co to? Co to?

– Czy chcesz żyć?

-…

– Czy jesteś gotowy oddać duszę? Zrób to, a obiecuje ci, że wrócisz do domu w pełni sił.

Przed oczami ukazała się głowa… okrągła i na czubku… rogi?… Nie, nie rogi. Mrugająca lampa rzuciła więcej światła i ukazała siedzącego na jego piersi… Kota.

– Czy chcesz zemścić się na tych, którzy ją zabili !?

Zwierzę zdecydowanym ruchem głowy wskazało leżące obok ciało dziewczyny. Jego głos był spokojny i poważny. Bez emocji i zbytniej intonacji. Wyraźnie mówił to, co chciał powiedzieć… tak jakby planował to od dawna i czekał na ten moment.

– Zgadzasz się na tą cenę w zamian za nowe życie?

Oszołomiony mężczyzna kiwną głową. Kot nie czekał na nic innego… i zaczął pić jego krew mrucząc coś w niezrozumiałych słowach…

 

*******

 

– Kazik?

– No?

– Chodźmy już… trochę mi zimno.

– Masz rację, w dodatku wiać zaczęło. Dobra, idziemy.

Schował nóż do kieszeni. Wstał i poszedł.

– Weźmiesz mnie trochę? Łapy mi marzną.

– Idź, idź. Zahartujesz się, dobrze ci to zrobi.

– Dlaczego idziemy w tę stronę?

– Chce iść na cmentarz… dziś rocznica.

– Poczekaj, pójdę z tobą…

W starym parku jedyny odgłos wydawał wiatr, który długimi gwizdami zapowiadał mroźną noc, gdzie niegdzie zawirował śnieg, gdzie niegdzie odpadła sucha gałąź. Na nie odgarniętym chodniku zostawione były dwie pary śladów. Jedne z pewnością należały do mężczyzny, a drugie… tylko co w taki ziąb robił by w parku kot?

– Fryderyk?

-Co?

– Chodź, poniosę cię.

-Wiedziałem, dzięki.

– Tylko nie drap.

-Słowo.

Szli w stronę cmentarza przed sobą mając jeszcze spory kawałek drogi. Nad sobą mieli wysokie lampy, a pod stopami skrzypiący śnieg… Za sobą zaś zostawili już tylko trzy parujące jeszcze ciała mężczyzn z poderżniętymi gardłami. Ich twarze z pewnością przybrały by wyraz największego zdziwienia, gdyby nie to, że w szczękach każdy z nich ściskał swoje własne, starannie wycięte genitalia. Prawo do rewanżu żyje bardzo długo. Chęć zemsty nie umiera nigdy…

– Mówiłem nie drap!

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Jak dla mnie to trochę za dużo wypowiedzi... Ale ogólnie to tekst bardzo ciekawy! :)

Za dużo... być może, jednak staram się unikać zbyt długich opisów o tym jak słońce świeciło jasno nad górami, a przejżysta jak łza toń morza harmonijnie zgrywała się z horyzontem chytając za serce każdego, kto nań spojrzy, i tak dalej ( druga sprawa, że nie zabardzo to potrafię :) ). Staram się by czytając dialog obraz otoczenia sam tworzył się w głowie. Dziękuję.

 Cóż... W sumie jak tak na to spojrzeć... To rzeczywiście masz rację! Staramy się zadziwić każdego swoim talentem do opisywania tego co wokół nas się dzieje a przecież możemy po prostu sprawić by postać którą tworzymy sama była częścią krajobrazu! :D

Potem przynajmniej czytelnik nie będzie mógł narzekać na złą scenerię miejsca wydarzeń... Zaiste bezpieczna rzecz taki dialog, ale oczywiście dobrze jest potrafić spleść kilka zdań o pachnącej wiosennym kwieciem łące, czy capiącym uryną i inną spuścizną ludzkości rynsztoku, gdyż ponoć pokazuje to warsztat pisarza ( w praktyce, moim zdaniem taki urozmaicony tekst po prostu dobrze się czyta- nie przypomina już jednostajnej litanii). A czy postać, którą tworzymy powinna stać się elementem krajobrazu? Myślę, że jest to trudne (i nieco niezrozumiałe w swoim celu), ponieważ główna postać siłą rzeczy jest "główna" - trudno więc zmieszać nią z tłem, które (w dużym uproszczeniu) stanowi dodatek (często oczywiście niezwykle ważny dodatek).

Cóż... Ja się jeszcze dużo muszę nauczyć... I dużo napisać! :D

Nowa Fantastyka