- Opowiadanie: Nirred - Czarnokwiecie cz.2

Czarnokwiecie cz.2

Oceny

Czarnokwiecie cz.2

Dwa miesiące wcześniej.

 

Daleko od układu Tahi i stoczni Policji układowej inny okręt miał wyruszyć w podróż: Dakota, gigantyczny wycieczkowiec, duma floty konfederacyjnych liniowców pasażerskich, który mógł zabrać podróżnych do najodleglejszych zakątków cywilizowanej części galaktyki. Na razie kolos stał w porcie, i był… zaskakująco mały i skromny. Mimo swoich ogromnych rozmiarów Dakota, jeden z najbardziej luksusowych statków kosmicznych, została przytłoczona przez otaczający ją przepych. Cywilne doki Królowej Planet, miały w sobie coś takiego, że każdy przycumowany statek kosmiczny zadawał się kilkanaście razy niniejszy, i jakiś taki niepozorny. Przypominająca plastry miodu konstrukcja unosiła się wysoko nad powierzchnią globu, przyczepiona do gigantycznego pasa technicznego, otaczającego Tę Planetę: Waltorię.

„Waltoria”, ta nazwa kojarzyła się z potęgą i bogactwem. Był to prastary świat, który należał do grupy globów pretendujących do nazywania się stolicą Konfederacji. W wyniku wielu splotów wydarzeń (przynajmniej kilku galaktycznych wojen, rozpadu pięciu mocarstw, zniszczeniu około tysiąca światów, użyciu wielu różnorakich egzotycznych broni opartych na ciemnej/dziwnej/egzotycznej materii, oraz przynajmniej jednym konflikcie na tle estetycznym) Watoria, niegdyś niepozorna planeta, zbliżona rozmiarami do Prawdziwej Ziemi, przerodziła się w fortecę, broniącą dostępu w głąb terytorium Konfederacji. Po tamtych czasach pozostały kilometry pancerza okalającego stare miasto, i gigantyczne działa powierzchnia-orbita, które pomimo rozrastającej się infrastruktury cywilnej, dalej dominowały nad otoczeniem, i przypominały o militarnych korzeniach Waltori, oraz o przeciwnościach, którym musiała stawić czoła.

Gdy niepokoje przeminęły, świat-bunkier stał się centrum biznesu, kultury i nauki. Wszelkiego rodzaju dobra napływały z każdego zakątka przestrzenni. Olbrzymie, kilkudziesięciu kilometrowe transportowce, których przybycie w mniej liczących się systemach wzbudziłoby niemałą sensację, były na Waltori widokiem tak powszednim, że zwyczajnie przestano zwracać na nie większą uwagę (oczywiście w granicach rozsądku, Centrum Kontroli Lotów Waltori było więcej niż zainteresowane każdym okrętem przebywającym w studni grawitacyjnej planety).

Czymże jednak była by planeta, bez ludzi, którzy na niej mieszkają? A czymże byli by ludzie, bez ciekawych indywiduów mieszkających pośród nich?

Swoje biuro, w jednej z niezliczonych dziennic ekonomiczno-biznesowych, miał Zag Getten. Był to znany filantrop, biznesmen, przemysłowiec, kobieciarz, i jeden z ważniejszych pionków w przemyśle technotkankowym. Słowo „Pionek” nie było obrazą a samo znalezienie się na „szachownicy”, nawet w roli skromnego pionka uznawano w przypadku tego biznesu za niemałe osiągnięcie.

Zag spacerował po swoich skromnych progach, niecierpliwie czekając na gościa, którego zapowiedź wprawiła go w niemałe zakłopotanie. Przystał, by popatrzeć przez szklane ściany gabinetu. Jego gabinet umiejscowiony był w jednej z wyższych wież w okolicy i oferował niesamowity widok. Patrzący przez taflę hartowanego szkła Zag, ubrany czarny garnitur wyglądał jak wielki kruk gotowy do lotu. Nie zdecydował się jednak na skok. Patrzył się tylko, i patrzył, na miejskie masywy górskie uczynione ludzką ręką, na…

– Proszę Pana… – odezwała się nieśmiało sekretarka. – Przyszedł Pan Coitner.

– Proszę go wpuścić – odpowiedział Zag, który powrócił z meandrów swoich własnych myśli.

Sekretarka wprowadziła do biura niewysokiego człowieka. Jego rozbiegane oczy badały każdy kawałek otoczenia, patrząc przez parę prostych drucianych okularów, dziwnie usadowionych na wąskiej twarzy. Coiter wodził wzrokiem po nieregularnej linii zabudowy za oknem, po wysokich wieżach i kolosalnych blokach mieszkalnych, obrośniętych gęsto wertykalnymi ogrodami.

Ten moment zapomnienia potrwał tylko chwilę, Coitner był człowiekiem interesu i działania. Po sekundzie zastanowienia miał już gotową strategię rozmowy.

– Witam pana, Panie Zag! Wspaniałe nowe lokum! – zawołał z zachwytem Coiter, zanim Zag zdążył się odezwać.

– Dziękuję, ale do rzeczy – odpowiedział Zag, lekko zaniepokojony wylewnością gościa. – Domyślam się, że sprawa jest naprawdę ważna.

– Oczywiście! Mamy parę spraw do omówienia. Chodzi przede wszystkim o układ Tahi. Zarząd firmy chce, żeby dopilnował pan pewnej sprawy.

– Proszę usiąść. – powiedział Zag, wskazując na fotele w rogu biura. – Nie będziemy dyskutować na stojąco.

Podeszli do pary foteli w stylu vintage (wszystkie style pochodzące z Prawdziwej Ziemi można było uznać za vintage). Wokół nich przez szklane ściany wlewało się złote światło miasta, które pokrywało całą planetę. Okularnik aż zmrużył oczy, gdy olbrzymi sterowiec przeleciał za plecami Zaga, oświetlając biuro wielkim wyświetlaczem, na którym modelka obracała się z gracją, prezentując ubiór.

Zag spojrzał za siebie, prosto w oczy kobiety z reklamy.

– Myślałem, że się z nimi dogadałem – powiedział sam do siebie. – W czwartki mieli nie przelatywać tak blisko…

– Uroki życia w megalopolis. – Okularnik uśmiechnął się ironicznie. – Człowiek wyjechałby na wieś, ale skoro miasto pokrywa całą planetę… Trzeba wieś urządzić sobie w głowie.

– Dobrze – powiedział Zag, uderzając dłonią w kolano. – Odstawmy drobne rozmówki na bok, i skupmy się na konkretach. Mówi pan, że mamy jakieś problemy w układzie Tahii? Myślałem, że sprawy są tam już dawno uregulowane. Zawalili terraformig grawitacyjny Zjo, ale zapłacili za materiały. Skonstruowali sobie nawet procę przesyłową, więc i tak wyszli na plus. Coś ominąłem?

– Dokładnie tak przedstawiają się sprawy, jednak pojawiła się pewna komplikacja. Okazało się, że układ ponownie wystąpił o kolejny transport technotkanek.

– Ponownie? Chcą znowu spróbować pobawić się grawitacją, czy ostatnie fiasko nie podłamało ich zapędów?

– Oficjalnie ma być to coś w rodzaju… inwestycji.

– Interesujące. Domyślam się, że gromadzą aktywa w postaci technotkanek. Może nawet zamierzają je leżakować? Za dwieście lat, gdy te grawitocyty dojrzeją i staną się w pełni stabilne, będą mieli pod ręką prawdziwy skarb. Nawet Flota mogłaby się nimi zainteresować.

– Jest tylko jedno małe pytanie… – Coitner podniósł palec do góry, spoglądając badawczo na Zaga.

Niedobrze. Pomyślał Zag. Zaczynają się domyślać, że coś jest nie tak. Będę musiał uprzedzić Aleksandra.

– Niewielki układ, wręcz mikroskopijny, a stać ich na kupno tak drogich materiałów?

Coitner pokiwał głową.

– Cóż, jeśli przyjrzymy się ich dochodom, to coś się nie zgadza. Import drogich kamieni, a zwłaszcza ametystu, jest niewystarczający, żeby pozwolić sobie na takie wydatki. Z resztą zaopatrują oni tylko Flotę w… błyskotki. Cienkie płaty ametystu i innych drogich kamieni może wyglądają pięknie na poszyciach okrętów gwiezdnych i mają swoją cenę, ale to wciąż za mało.

– I co mam z tym zrobić? Pobawić się w detektywa? Zatrzymać przetarg?

– Nie, nie! Panie Zag, pana zadanie jest raczej typowe. Musi pan dobić targu! Ale trzeba zorganizować jakieś zabezpieczenie, dobrze pan wie, zastaw kluczowych instalacji układu, te sprawy. Nasi kontrahenci z Tahi zapewniają, że uda się zorganizować pieniądze; mimo tego odpowiednie klauzury w umowie mogą zabezpieczyć nasze interesy w wypadku pewnych problemów kredytowych.

– Skoro mają wystarczający budżet, żeby sfinalizować transakcję, i są pewni swego, to powinniśmy raczej się cieszyć. Z resztą, mam doskonałe stosunki z władzami układu Tahi. Jeśli zarząd się niepokoi mogę postarać się o podpisanie fizycznej umowy.

– Byłoby to na rękę moim mocodawcą. Nie możemy pozwolić, by tak ważne umowy zawierane były za pośrednictwem łącz. Mogło by to zainteresować… niepowołanych ludzi.

– Rozumiem.

– Tak. Cieszę się, że jest pan skłonny pomóc.

Po wymianie kilku grzeczności Zag spojrzał na wychodzącego człowieka.

Więc muszę złożyć wizytę mojemu staremu znajomemu i opieprzyć go za jego zachłanność. Zag uśmiechnął się. To nawet dobrze, jeśli prawidłowo to rozegram, mogę to uznać za urlop. Sama podróż może być… interesująca.

Zag uruchomił wszczep.

– Panno Adi, proszę zabukować najbliższy lot do układu Tahi… Dakota… brzmi dobrze.

Koniec
Nowa Fantastyka