- Opowiadanie: ocmel - Bogini księżyca i śmierci cz. 5

Bogini księżyca i śmierci cz. 5

Hej :) Wiem, że fragmenty nie cieszą się największą popularnością, ale sama nie przepadam za krótkimi tekstami, więc mam nadzieję, że ktoś jeszcze tutaj podziela moje zdanie choć trochę. Będę wdzięczna za wszelkie opinie.

Oceny

Bogini księżyca i śmierci cz. 5

Hermes natychmiast rzucił się w kierunku pałacu, krzycząc coś o powiadomieniu reszty rodziny. Artemida wątpiła, żeby ktoś był w stanie przeoczyć hałas i wstrząsy wywoływane uderzeniami, ale nie próbowała zatrzymać brata. Hermes był posłańcem, osobą łagodzącą spory i świetnym szpiegiem. Choć nie można było mu odmówić umiejętności walki – każdy z bogów ją posiadał – zdecydowanie nie był do niej stworzony. Sama zresztą także powinna dostać się do pałacu. Ktokolwiek dobijał się do bramy pałacu, nie wydawał się jej pokojowo nastawiony, dlatego lepiej czułaby się ze swoim łukiem. Jedno spojrzenie na rodzeństwo wystarczyło, żeby wiedziała, że wszyscy myśleli o tym samym. Żadne z nich nie miało broni, podobnie jak Hestia. Byli bogami i mieli wpływ na wiele spraw, ale ciężar broni wycelowanej we wroga dawał sporą pewność.

Artemida i Apollo zaczęli biec jednocześnie. Byli niczym jedna osoba w dwóch ciałach i wspólna walka zawsze wychodziła im najlepiej. Rodzeństwo i Hestia dołączyli do nich z minimalnym opóźnieniem. W drzwiach pałacu minęli Aresa i Hefajstosa, którzy jako pierwsi postanowili sprawdzić, kto zakłócał ich spokój. Żadna z osób zmierzających do wnętrza nawet się nie zatrzymała. Nie mieli im nic istotnego do przekazania.

W czasie biegu Artemida zastanawiała się, czy to miała być właśnie godzina zero. Czy pod bramą pałacu stanęły zastępy śmiercionośnych, którzy zamierzali zgładzić całą jej rodzinę? Twarz bogini rozciągnęła się w uśmiechu. Niech spróbują. Jej ciało, boskie ciało, wyraźnie odczuwało działanie emocji. Kroki się wydłużyły, a mięśnie napięły w oczekiwaniu na walkę. Była gotowa.

Na szczycie schodów rodzeństwo musiało się rozdzielić. Atena skręciła w lewy korytarz, a Apollo z Artemidą podążyli w przeciwnym kierunku. Bogini jakoś umknął moment, w którym odłączyła się od nich Hestia. Była zbyt skupiona na tym, aby dotrzeć do swojej sypialni. Na specjalnie przez Hefajstosa zaprojektowanym stojaku między łóżkiem a łaźnią pozostawiła w niej łuk z kołczanem po brzegi wypełnionym strzałami. Artemida zamierzała zdjąć nimi wszystkich wrogów jej rodziny.

Apollo wpadł do swojej sypialni, a jego siostra pokonała ostatnie kilka kroków i pchnęła drzwi własnej komnaty. Artemis okrążyła wielkie łoże zajmujące sporą część pomieszczenia i sięgnęła po łuk. Zrobiony na specjalne zamówienie zdawał się dopasowywać do dłoni bogini, kiedy ta przełożyła go z jednej ręki do drugiej, jednocześnie sięgając po kołczan. Krótkie spojrzenie wystarczyło, żeby policzyła wszystkie strzały – czterdzieści siedem. Wystarczająco, by pokonać nawet potężnego wroga. Artemis samej sobie skinęła głową i założyła kołczan na plecy. Niemal nie odczuwała jego ciężaru przepełniona chęcią zmierzenia się z tym, co postanowiło wedrzeć się siłą do jej domu.

Potężny huk, dużo głośniejszy niż poprzednie, sprawił, że Artemida instynktownie sięgnęła po strzałę i wybiegła na balkon. Miała z niego widok na ogród, ale gdy wychyliła się odpowiednio, mogła dostrzec fragment bramy. A raczej tego, co z niej pozostało. Metal uformowany sprawnymi dłońmi Hefajstosa wisiał w strzępach na powykrzywianych zawiasach. Fragmenty bramy leżały też wokół, zupełnie jakby były z drewna, a nie boskiego tworzywa, które dostępne było tylko wewnątrz potężnego wulkanu, gdzie pracował bóg ognia, kowali i rzemiosła. Artemida jeszcze nigdy nie widziała, żeby komuś udało się go zniszczyć.

W tym samym momencie oczom bogini ukazała się wreszcie twarz wroga. Postać zdawała się roztaczać wokół siebie dym bądź mgłę, która częściowo skrywała jej ciało. Mimo to Artemis zdołała dostrzec czarną, lśniącą zbroję opinającą korpus istoty i naramienniki zdobione żelaznymi piórami. Dzięki nim postać wyglądała imponująco i bogini przez chwilę tylko przyglądała jej się z ciekawością. Pierwszy raz miała okazję zobaczyć jednego ze śmiercionośnych – zwykle byli dla niej tylko kłębem dymu i niczym więcej. Bogini spojrzała na twarz wroga i doznała prawdziwego szoku. Śmiercionośny był… kobietą. Dość ostre rysy twarzy upodobniały ją do harpii bądź syreny. Rzecz jasna, syreny w prawdziwej jej formie, a nie tej śmiesznej wersji wymyślonej przez śmiertelników. Kobieta miała włosy zaplecione w czarne niczym otchłań Tartaru warkocze, które mocno kontrastowały z jej siną skórą. Artemida zupełnie nie tak wyobrażała sobie zagrażające im od dziesięcioleci istoty.

Pewnym, wyćwiczonym ruchem uniosła łuk z nałożoną na cięciwę strzałą. Wycelowała prosto w skroń kobiety, jednak na moment przed tym, jak grot dosięgnął celu, postać poruszyła się. Strzała z głuchym dźwiękiem odbiła się od piór w naramiennikach i odskoczyła w przeciwnym kierunku. Artemis syknęła ze złości. Jak to możliwe?! Z jakiego materiału stworzono zbroję, której jej strzały nie były w stanie uszkodzić?

Kobieta stojąca przy bramie spojrzała wprost na Artemidę i uśmiechnęła się złowieszczo. Bogini dumnie uniosła brodę, sięgając po kolejną strzałę. Nie zamierzała drugi raz się pomylić. Wroga – ani jego oręża – nie należało lekceważyć, dlatego Artemida planowała kolejną strzałę wbić kobiecie prosto między oczy. Ta jednak odwróciła głowę i zgarbiła się nieco, patrząc na coś poza zasięgiem wzroku bogini. Jej dłonie zapłonęły ogniem w kobaltowym kolorze. To nie było dobre położenie do oddania strzału. Zbyt wielkie ryzyko, że kolejna strzała zostałaby zmarnowana. Artemis obróciła się na pięcie i ruszyła do wyjścia z sypialni.

Korytarzami pałacu niosły się odgłosy typowe dla walk bogów. Huki, krzyki i szczęki mieczy dużo głośniejsze niż w przypadku bojów śmiertelników z każdym krokiem napawały Artemidę coraz większą złością. Nie chciała tego przyznać, ale obawiała się śmiercionośnych. Thanásima stanowili zagrożenie dla niej i reszty bogów, a Artemida nie była głupia – znajdowali się w beznadziejnej sytuacji. Nie można im było jednak odmówić choć jednej rzeczy: woli walki.

Właśnie dlatego bogini posłała strzałę w kierunku pierwszej spowitej dymem postaci, jaka znalazła się w zasięgu jej wzroku. Grot wbił się prosto w dłoń istoty, sprawiając, że śmiercionośny odskoczył od nimf i ze złością spojrzał na Artemidę. Jej dzielne towarzyszki były uzbrojone po zęby i natychmiast rzuciły się w kierunku walczących. Trafiony thanásima został ponownie zraniony przez Katne, a Neeria i Vian dopadły do kobiety, którą wcześniej Artemis oglądała z balkonu. Bogini nie była tu potrzebna, więc podążyła schodami w dół, usiłując dotrzeć do bramy.

Hefajstos zmagał się z przeciwnikiem tuż przy drzwiach do pałacu, a Ares odpychał śmiercionośnego, który próbował od tyłu zajść Afrodytę. Artemida nie była w stanie dostrzec innych członków rodziny, ale błyski za plecami walczących nie pozostawiały żadnych wątpliwości, co do położenia jej ojca. Bogini naciągnęła kolejną strzałę na łuk i tym razem przebiła gardło thanásima usiłującego wedrzeć się do pałacu. Postać padła w odmęty dymu, a Ares dobił ją szybko jednym sprawnym ruchem miecza. Następna strzała trafiła przeciwnika Hefajstosa prosto w krtań. Artemida uniosła głowę, szukając jej źródła. Apollo klęczał ponad głowami walczących na galerii znajdującej się dokładnie naprzeciw drzwi wejściowych. Doskonale, Artemida krótko skinęła mu głową. Tam przynajmniej był bezpieczny.

Bogini wybiegła na zewnątrz, mijając dwójkę thanásima, którymi już zajęli się Ares z Hefajstosem. Afrodyta przebiła sztyletem oko śmiercionośnego i odepchnęła go na podłogę, wyglądając przez chwilę naprawdę przerażająco. Zaraz jednak jej twarz się wygładziła i kobieta zgrabnie przeskoczyła nad trupem, podążając za siostrą.

W ogrodzie rozszalał się prawdziwy chaos. Zeus ciskał gromami na wszystkie strony i tylko on sam wiedział, jakim cudem udawało mu się nie trafiać rodziny. Atena i Hestia walczyły ramię w ramię, a ich sylwetki rozświetlone piorunami tworzyły przepiękny taniec. Bogini sprawiedliwości raz po raz wymierzała thanásima ciosy w głowy i gardła, osłaniana przez starszą z kobiet. Artemida nie zdziwiła się szczególnie, widząc zmartwienie na twarzy Hestii. Bogini nigdy nie brała udziału w sporach i nawet funkcja obronna, którą obecnie pełniła, musiała stanowić dla niej nieprzyjemną konieczność. Już osłanianie Ateny było z jej strony ogromnym poświęceniem.

Artemida napięła cięciwę łuku i bez trudu trafiła najbliższego thanásima prosto w kark. Postać padła na twarz, nie wiedząc nawet, od czego zginęła. Bogini trafiała kolejnych wrogów, starając się nie marnować żadnej strzały. Wyrwała też kilka grotów z ciał poległych, a następnie ponownie posłała je w kierunku napływających istot. Kilkakrotnie niemal sama padła pod wpływem czarów, jakimi władali thanásima, ale dotychczas los jej sprzyjał. Ich czarne macki zdawały się chwytać i szarpać ofiarą, jakby stanowiły przedłużenie rąk okrytych lśniącą zbroją. Języki niebieskiego ognia paliły natomiast do żywego i Artemida była świadkiem, jak nawet Hefajstos skrzywił się, gdy dosięgły jego ramienia.

Bogowie skutecznie jednak odpychali ataki. Wspomagani przez nimfy, orły oraz rozmaitych mieszkańców Olimpu, odbierali życie większości thanásima jeszcze przed tym, jak ci docierali do drzwi pałacu. Bladozielona tunika Artemidy z dwoma rozcięciami po bokach wirowała wściekle, kiedy bogini posyłała strzały ku nacierającym wrogom. Włócznia Ateny sięgała daleko i skutecznie odpychała śmiercionośnych od przejścia, a gromy Zeusa sięgały tych, którzy usiłowali przemknąć niepostrzeżenie. Ares, Hefajstos i Apollin bronili pałacu od wewnątrz, a Afrodyta oraz Hestia strzegły pleców walczących. Hermes usiłował wykorzystać swój talent do łagodzenia sporów, jednak gdy nic to nie dało, zręcznie chwycił kaduceusz i dołączył do walczących.

Artemida całkowicie zatraciła się w szale walki. Kiedy zużyła już wszystkie strzały, Ares podał jej jedną z wielu broni noszonych przy pasie. Bogini pewnie chwyciła rękojeść miecza podobnego do klingi Ateny i zbliżyła się do pierwszego thanásima. Wyglądał na mężczyznę, a długie włosy nosił zaplecione w dziesiątki cienkich warkoczy. Śmiercionośny wykrzywił twarz i uniósł miecz. Ich klingi zderzyły się z głośnym szczękiem. Artemida szybko pracowała nogami, robiąc kolejne wypady, uniki i bloki. Kilkakrotnie trafiła w niezwykle twardą zbroję przeciwnika, a wtedy on ciął swoim mieczem lub atakował magią. Ich umiejętności w zadziwiający sposób były wyrównane, przez co żadne nie było w stanie zyskać przewagi. Thanásima nieustannie się cofał, ciągnąc boginię w głąb ogrodu. Artemida podążała za nim z coraz większą złością.

– NIEEE!

Ogłuszający ryk Zeusa potoczył się nad Olimpem, sprawiając, że na ułamek sekundy wszyscy walczący zamarli. Ich głowy jednocześnie zwróciły się w kierunku bramy. Artemida zdołała dostrzec tylko kilku śmiercionośnych spowitych czarnym dymem opuszczających pałac, kiedy thanásima wykorzystał jej nieuwagę i ciął mieczem tuż pod kolanem. Bogini upadła na ziemię, a jej przeciwnik pomknął za swoimi towarzyszami. Zeus i znajdujący się najbliżej bramy bogowie ruszyli w stronę wyjścia, ale równie szybko zamarli z twarzami wykrzywionymi rozpaczą oraz gniewem. Artemida nic z tego nie rozumiała. Dlaczego thanásima uciekli? Bogini podniosła się powoli, czując piekący ból w nodze. Rany na jej nieśmiertelnym ciele goiły się szybko, jednak nie na tyle, aby zdołała podejść do rodziny bez kuśtykania.

Na terenie całego pałacu panowała kompletna cisza. Artemida czuła napięcie, które gęstniało z każdym kolejnym krokiem w kierunku rodziny. Atena i Hestia również wyglądały na zdezorientowane, a Ares z Afrodytą podeszli do Zeusa, marszcząc brwi. Ze swojej pozycji Artemis nie była w stanie dostrzec twarzy ojca, ale widziała doskonale minę Hermesa, który stał naprzeciw niego. I nie podobało jej się to, co zobaczyła.

– Ojcze?

Zeus nie zareagował na jej niewypowiedziane pytanie. Artemis zatrzymała się w pół kroku. O co chodziło? Odparli wroga, thanásima uciekli z pałacu niezdolni do jego zdobycia. Bogowie zachowali swoją dumę, odnosząc jedynie niewielkie rany, które już zasklepiały się na ich przepełnionych mocą ciałach. Dlaczego więc czuła taki niepokój?

I nagle zrozumiała. Jej spojrzenie skrzyżowało się z Hermesem, który ciężko opierał się na swoim kaduceuszu. W oczach brata dostrzegła ból i wtedy poczuła go również głęboko w sercu. Nie rozejrzała się, żeby potwierdzić swoje przypuszczenia. Nie musiała. Wystarczyły dwa słowa, które chwilę później padły z ust Hefajstosa ledwie widocznego zza zniszczonej bramy.

– Zabrali Apollina. 

Koniec

Komentarze

ocmel jak wiesz jestem stałym czytelnikiem twojej opowieści :) dużo akcji, dużo się dzieje. Takie lekkie opowiadanie. Fajnie, że przerywasz w ciekawych momentach. Cóż czekam na dalszy ciąg.

Jestem niepełnosprawny...

dawidiq150 cieszę się, że nadal tu zaglądasz ;) A urywanie w ciekawych momentach to moje ulubione zajęcie.

Witaj.

Opowiadasz bardzo przejmująco, opisując nader plastycznie sceny bitewne, co dla mnie osobiście jest niedoścignioną umiejętnością. Widziałam oczami wyobraźni każdą scenę, każdy pojedynek, każde emocje.

 

Pozdrawiam serdecznie i gratuluję dobrego kontaktu z czytelnikiem. :)

 

Pecunia non olet

bruce dziękuję bardzo za tak miły odbiór ;) Pozdrawiam!

Cała przyjemność po mojej stronie, powodzenia, pozdrawiam, Droga Ocmel. :)

Pecunia non olet

Dzieje się! Aż muszę poczytać dalej.

Lożanka bezprenumeratowa

Nowa Fantastyka