- Opowiadanie: Cornelius - Skojarzenia

Skojarzenia

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Skojarzenia

 

Cóż pozostanie i co istnieć będzie, gdy człowieka z materii obedrze mijający czas? Kości skruszeją i łez już nie będzie. Szczelnie zamknie się przestrzeń powstała po-nas.

Cielesność spulchni glebę. Rytm serca zastąpi cichuteńkie piiiiii… Jaki był? – Pytanie wsiąknie w Pustkę i żadna miara czasu nie odmierzy nadchodzących dni. 

Ależ nieprawda!

Pozostaną zmysły, w kosmosie uczuć będą trwać i trwać. Jak drobny refleks z rozbitego lustra, zdolny oświetlać drogę i samotnie przed siebie poza Kosmos gnać.

 

*** 

 

Przyjechała za wcześnie. Nie, nie dlatego, że nie lubiła się spóźniać. Jej całe życie znajdowało się w wiecznym niedoczasie. Tylko że po telefonie od wychowawczyni Kacpra nie mogła już dłużej wysiedzieć w biurze. Przycupnęła na ławce przed szkołą. Miała jeszcze parę minut, żeby przemyśleć czekającą ją rozmowę, poukładać słowa, znaleźć usprawiedliwienie. Chociaż… Zaraz, zaraz… Jakie usprawiedliwienie? Kacper na pewno nie zrobił nic złego. Ten chłopak w życiu nie wyrządził nikomu żadnej krzywdy. 

Ławka, na której siedziała, nagrzana była od słońca, a wokół toczył się normalny wiosenny dzień. Starsze panie ciągnęły swoje wózki z zakupami, łapiąc głośno powietrze i wystawiając twarze do słońca. Wreszcie nie musiały dusić się w antykowidowych maseczkach. Jakiś piąto– może szóstoklasista szedł krokiem steranego wielogodzinną pracą budowlańca, zaznaczając każdy krok leniwym kopnięciem w niesioną reklamówkę. Może miał w niej eksponat zrobiony na technice, może lekturę z biblioteki. Tęgi jegomość walczący jednocześnie z upałem i nadwagą śmiesznie drobił kroki. Widziała, jak podszedł do niego podpity menel w wyszmelcowanym podkoszulku ze znaczkiem Uniwersytetu Jagiellońskiego. 

– Miałby pan dwa złote… Na bułkę – wyjaśnił, nie odrywając oczu od swoich brudnych gołych stóp w plastykowych klapkach. – Od rana nic nie jadłem. – Głos miał cichy i zrezygnowany.

– Oczywiście, proszę. – Mężczyzna pogmerał w torbie i wyciągnął zawiniątko. – Moje drugie śniadanie. Nietknięte. – Uśmiechnął się. – Bułeczki z szynką. Mniam, mniam – zamlaskał, że aż Jadwidze ślina napłynęła do ust. – Jak pan widzi, mnie nie trzeba. – Spojrzał na koszulę ciasno opiętą na brzuchu i poszerzył uśmiech, odsłaniając miejsce po brakującej górnej trójce.

– Sam se chciałem kupić – menel mówił tym samym cichym i delikatnym głosem. – A nie dojadać po jakimś chuju. – Zakończył tak beznamiętnie, że nawet nie brzmiało to niegrzecznie.

Odwrócił się i odszedł. 

Starszy pan pokiwał głową na wszystkie strony i coś tam pomamrotał pod nosem.

Jadwiga Brączek zerknęła na zegarek. To już był ten czas. Wstała z ławki i poprawiła spódnicę, która w tym upale przykleiła się jej do ud, uwydatniając szczupłą pupę i zgrabne nogi. 

Menel, szurający plastykowymi klapkami, i starszy mężczyzna, próbujący na powrót umieścić drugie śniadanie w płaskiej aktówce, niemal jednocześnie obejrzeli się. 

*** 

Kacper czekał już na nią przed pokojem nauczycielskim. Sondował ją brązowymi dużymi oczyma i próbował odczytać oznaki zdenerwowania lub złości.

– Chodźmy i miejmy tę rozmowę za sobą. – Jadwiga nie chciała, żeby w jej głosie słyszalny był niepokój. Pocałowała syna w czubek głowy i z czułością zburzyła mu fryzurę, głaszcząc pod włos. 

Zapukała. 

Wychowawczyni Kacpra siedziała przy biurku założonym tysiącem szpargałów. Opakowania po czekoladkach, pokreślone na czerwono prace uczniów i gazetka promocyjna z Biedronki. 

– Pani syn ma już prawie dziesięć lat. To jest wiek, w którym wymaga się od ucznia umiejętności koncentracji, no i logicznego odpowiadania na pytania. 

Nauczycielka powtórzyła to zdanie jeszcze raz i jeszcze raz, jak gdyby zawiesiła się w tym miejscu i czekała na reakcję Jadwigi. Matka chłopca czuła, że powinna teraz skarcić syna. A jeszcze lepiej, gdyby złapała się za twarz, mówiąc :„Oj, co ja z nim mam. Tyle razy mu mówiłam, ale on mnie też nie słucha” i jeszcze gdyby na koniec otarła chusteczką łzy. Tylko że Jadwidze takie słowa nie przeszłyby przez gardło, a na płacz też się jej nie zbierało. Kochała swojego syna nad życie. Właśnie takiego, jakim był. Trochę zamkniętego w sobie, trochę zamyślonego, tak bardzo przypominającego swego nieżyjącego już ojca. 

„Zaraz będzie po wszystkim” – pomyślała. Ta kobieta musi się wygadać. 

Kacper patrzył na wychowawczynię i obserwował jak rytmicznie kołysze się nad biurkiem. Nie słuchał tego, co mówiła. Wyobraził sobie, że pani Krysia chciałaby zostać liderką jakiegoś zespołu discopolowego i znalazła się na kastingu, na którym wszyscy są lepsi od niej. Wychowawczyni rytmicznie otwierała usta, a Kacper niemal słyszał jej śpiew. „Mama, mama, mama ostrzegała, będziesz sama, sama swoje wianki zaplatała…”. 

„Po co ona to śpiewa mojej mamie?” – zastanowił się. 

Nauczycielka ściągnęła okulary i roztarła czerwoną pręgę na nosie. 

– Bez zaświadczenia od specjalisty nie będę mogła mu wystawić pozytywnej oceny. Nie mogę tolerować, gdy wywołany do tablicy uczeń udaje, że nie słyszy, jest nieobecny, a bywa że i odpowiada całkiem nierozsądnie. To jest szkoła. Tutaj odpowiedzi muszą pokrywać się z podręcznikową wiedzą.

Głos nauczycielki załamał się. 

– Pani syn na pytanie, co wchodziło w skład inwentarza bogatego rzymianina, wymieniał ludzi, niewolników. Ludzie to przecież nie inwentarz. – Pani Krysia zamachała książką do historii. Skąd on to bierze. 

Stres schodził już z Jadwigi Brączek. Marzyła, żeby wyjść z pokoju nauczycielskiego. Nie próbowała nawet tłumaczyć syna. W tym przypadku jakiekolwiek wyjaśnienia i tak na nic by się zdały.

– Dziękuję i bardzo panią przepraszam za Kacpra. – Pochyliła się i ze skórzanego małego plecaka wyciągnęła bombonierkę merci. Przez ułamek sekundy zawahała się, co z nią zrobić, po czym położyła pudełko na stercie poprawianych przez nauczycielkę prac. 

Wychowawczyni, pani Krysia, coś odpowiedziała. Spokojniej, może nawet kokieteryjnie. Kacper zmrużył oczy i spróbował przyporządkować słowa nauczycielki do kolejnej piosenki. 

„Bo wszyscy Polacy to jedna rodzina, starszy czy młodszy…” – w głowie chłopca zabrzmiały nutki kolejnego disco-polowego utworu. Twarz pani Krysi rozpromieniała. Patrzył na nią przez na wpół przymknięte oczy i wiedział już, że wolał, gdy była naburmuszona, bo wtedy wydawała się bardziej prawdziwa.

Wychowawczyni odgarnęła kosmyk włosów. Zapewne jakiś nieznany głos szeptał jej teraz do ucha: „Ale jesteś doskonała”, a ona temu podszeptowi bezgranicznie wierzyła. Tak samo jak wierzyła w podręcznikową wiedzę.

Przez otwarte okno wleciała pszczoła, bzyczeniem zaznaczając swoją obecność i jak spragniony walki myśliwiec obniżyła lot. Każda z pań nauczycielek była przekonana, że to ona jest na liście celów. Machały, wzdychały, próbując trafić w pożyteczne stworzenie a to książką, to jakimś zeszytem. 

Jadwiga pożegnała się. Kacper powiedział cichutkie „przepraszam” i dwie minuty później mama z synem wychodzili już ze szkoły.

– No i co teraz zrobimy? – spytała ni to Kacpra, ni siebie.

– Kocham cię, mamo. – Chłopiec wtulił twarz w matczyne przedramię. Ładnie pachniało. Bezpieczeństwem i miłością. 

***

Ryszard Barcik miał pięćdziesiąt osiem lat, za sobą nieskończone studia, upadły zakład, w którym naprawiał radia i telewizory. Pod naciągniętym beżowym swetrem, w samym środku samego siebie, tam, gdzie ludzie mają zwróconą ku Bogu duszę, Ryszard Barcik miał obsesję. Pamięta ten dzień, gdy nagła myśl wprawiła jego wątłe ciało w delikatne drżenie, a przed oczyma wyświetliła się życiowa misja. Letnie słońce wyzłacało liście rosnącego nieopodal grabu, a w oddali załamywało się na blaszanym dachu miejscowego kościoła. Było to prawie rok temu, lecz ten dzień, tamta chwila wciąż stawały mu przed oczyma. Naprawiał wtedy radio, jak zwykle mrużąc oczy i krzywiąc się, gdy towarzyszący lutowaniu swąd drażnił mu nos. Włączył radio i pokrętłem strojenia zamienił nieprzyjemny charkot w zrozumiałą audycję. Czyjś głos mówił o Schumanie i tych jego niezwykłych kompozycjach, które zza grobu dyktował mu Mendelsohn. Myśl nie umiera – przyszło Ryszardowi do głowy. 

Od tamtej chwili starał się wymyślić urządzenie zamieniające myśli w dźwięki, dźwięki w obrazy, obrazy w słowa. Chciał czytać w myślach, wydobywać z mózgowych czeluści prawdę ukrytą i znajdywać artystyczny wyraz dla doświadczanych emocji. Mógłby wkładać ludziom do głowy prawdy, uczucia i doznania, od których dostaliby pomieszania zmysłów. Prosty dźwięk ukryty w byle dżinglu potrafiłby zdemolować myślenie. Powstałyby symfonie, mieszczące w sobie filozoficzne traktaty, i etiudy streszczające dzieła światowej literatury. Tworzyłby obrazy, że wystarczyłoby na nie spojrzeć, by zrozumieć najbardziej zawiłe teorie fizyki i chemii. Podniecała go myśl, że w obrazach lub dźwiękach pomieściłby najintymniejsze doznania. Ludzie szaleliby, jak od zapachów perfum wyrabianych przez bohatera „Pachnidła”.

Początkowo próbował na sobie. Siadał na obrotowym fotelu, medytował przez kwadrans, bo na więcej nie pozwalała mu nerwowa natura, zakładał najeżony czujnikami hełm i zaczynał intensywnie myśleć: a to o przeczytanej książce, to o fantastycznym opowiadaniu z portalu Nowej Fantastyki. A przede wszystkim myślał o pornograficznym filmie i o tym, co wyczyniałby z Zośką spod szóstki. Chociaż nie, z Zośki szybko zrezygnował. Raz i drugi próbował z nią to i owo, ale kompletnie nic z tego nie wyszło. Marny efekt przypisał jej nieokiełznanemu temperamentowi i swojej zbyt nerwowej naturze. Dowiedział się za to, że potrzebuje umysłu nieskalanego grzechem, mózgu młodego, lecz nie za młodego. Kogoś takiego, kto mógłby posłużyć za wzorzec niezbędny do wyskalowania urządzenia.

Znajdzie taką osobę. Nawet za cenę przestępstwa. Ach, dobrać się do młodego mózgu. Wyszarpać z jego wnętrza ład i porządek, które staną się kanwą dla jego prac. Będą jak te proste nici, na których ormiańskie tkaczki wyczarowują wzorzyste kobierce. 

Ryszard Barcik oderwał się na chwilę od swych myśli. Ospała mucha chodziła po biurku. O czasu do czasu zatrzymywała się przy kruszkach chleba, które powinien był już posprzątać parę dni temu. W pierwszym odruchu miał ją przepędzić, zreflektował się jednak. Palec wskazujący prawej dłoni umieścił dwa centymetry nad odwłokiem i szybkim ruchem przygwoździł owada do blatu. Z odwłoka trysnęła zielona maź. Ryszard ocenił rozmiar zabrudzenia, które jakoś nie rzucało się w oczy pośród innych plam, wytarł palec o strzęp gazety, a jego wzrok przykuła napisana rozstrzelonym drukiem informacja o mającym odbyć się turnieju szachowym dla uzdolnionych młodych szachistów. 

***

Profesor doktor habilitowany neurologii, psychologii, psychiatrii i wszystkiego, co związane jest z mózgiem, Jan Zygadło, mieszkał w starej kamienicy w samym centrum Tarnobrzega. Odnowiony budynek, z licznymi sztukateriami, klatką schodową wyłożoną kolorowymi kafelkami, z kolorowym witrażem w oeil de boeuf i z kutą balustradą, świetnie pasowałby do filmu z akcją dziejącą się na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku. 

Profesor zajmował środkowe mieszkanie, z wykuszem i wielkimi oknami wychodzącymi wprost na Rynek i stojący na nim dumnie pomnik Bartosza Głowackiego. 

Umeblowanie pasowało zarówno do profesora jak i do kamienicy. Jednak nikt z obecnych nie zwracał uwagi na wystrój. Dla Jadwigi Brączek profesor był miłym starszym panem, Kacprowi natomiast jego wygląd kojarzył się z bohaterem filmu Entrapped i wizerunkiem zmęczonego wysłuchiwaniem ludzkich próśb Pana Boga z sufitu starego kościoła.

Jadwiga Brączek z Kacprem siedzieli naprzeciw profesora, na miękkiej kanapie, patrząc jak starszy pan przegląda wypełnione przez chłopca testy. Profesor podniósł głowę. Nagle wzrok tych trojga spotkał się, jak gdyby każdy z nich w tym samym momencie chciał coś powiedzieć i jednocześnie każdy postanowił wygłosić swoją kwestię jako ostatnią. 

– Proszę sobie wyobrazić – zaczął profesor – że przebywa pani w miejscu, które pani doskonale zna, gdzie panią nic nie ciekawi, ani nie jest w stanie zaskoczyć.

Uwaga Jadwigi Brączek skoncentrowała się na twarzy starszego pana. Na złotych oprawkach jego okularów zatańczyły refleksy słońca. 

– …jak się pani będzie wówczas zachowywać? – ciągnął spokojnie profesor. – Zacznie pani rozwijać swoje wewnętrzne doświadczenia. Bawić się światem informacji. Zamieniać słowa w kolory. 

– Ale Kacper prawie w ogóle nie odzywa się w szkole – przerwała profesorski wywód matka chłopca.

– Bo tam jest nudno. Szkolne wrażenia są mało istotne, w porównaniu z tym, co dzieje się w środku jego umysłu. 

Chłopiec początkowo przysłuchiwał się profesorskim wynurzeniom. Już z pierwszych słów wynikało, że chyba jest normalny. Zastanowiło go natomiast, do czego mógłby porównać ten sposób mówienia. W głowie zabrzmiały mu jakieś dźwięki. Znał dobrze ten utwór. Babcia Agata grywała go na fortepianie. 

Przymknął oczy. Metrum dwie czwarte. Pauza ósemkowa… Trzy ósemki, półnuta z fermatą. Położył dłoń na obiciu kanapy i poruszył palcami; g-g-g es, sekunda wielka w dół i powtórka dźwięków. 

– Chłopak jest zdrów. Może nadmiernie inteligentny. To czasem przeszkadza w życiu. Taaak, to może przeszkadzać. – Odwrócił wzrok, jak gdyby na moment pomyślał o sobie. – Ale zdecydowanie nic mu nie dolega.

Palce chłopca ponownie zastukały o kwieciste obicie kanapy: f-f-f-d. Ta-ta-ta damm! Ta-ta-ta daaamm!!! Trzy ósemki i przedłużona półnuta.

– Bo widzi pani, życie młodego człowieka przypominać może czasem Piątą Symfonię Beethovena. – Profesor popatrzył figlarnie w stronę Kacpra. – A innym razem wygląda jak mecz polskiej reprezentacji w piłce nożnej. Po prostu nuda i obciach. 

Rozmowa o życiu wewnętrznym jej syna nie wnosiła niczego nowego. Jadwiga przecież dobrze wiedziała, że jej syn jest normalny, może nazbyt wycofany, może niezbyt rozmowny, ale przecież inteligentny i pod każdym względem mogła mu ufać. 

– Czy coś powinnam zrobić? Jakieś ćwiczenia z nim przerabiać? Kursy wrażliwości i asertywności, o ile takie w ogóle się organizuje.

Profesor patrzył na nią wzrokiem, który nie do końca wyrażał zrozumienie dla matczynej troski.

– Kacper jest normalny. Ale na dniach mają się odbyć w Tarnobrzegu mistrzostwa szachowe młodych talentów. Proszę tam z nim pójść. Niech chłopak poczuje atmosferę intelektualnych zmagań. Zawsze to jakieś nowe, całkiem ciekawe doświadczenia. 

Starszy pan wstał i podał Jadwidze wypełnione zaświadczenie, właśnie takie, jakiego domagała się wychowawczyni. 

– Sprawę promocji do następnej klasy mamy zatem załatwioną. Bo po to przecież pani tu przyszła. – Zamachał wypełnionym świstkiem. – Nie uwierzę, że myślała pani, że syn jest chory. Gdyby tak było, to ze względów zawodowych musiałbym przede wszystkim zająć się panią. – Kąciki ust profesora uniosły się delikatnie. – Na pewno nie Kacprem – dokończył łagodnym głosem. 

Zastukały żaluzje poruszone słabym powiewem wiatru, a promienie słońca oparły się o biedermeierowską biblioteczkę wypełnioną książkami o złoconych grzbietach. 

Na klatce schodowej kamienicy panował dostojny chłód. Miłe wytchnienie w czerwcowym upale, który trzymał już od prawie tygodnia. 

Jadwiga chętnie chwyciłaby syna za rękę, ale na to wydawał się już za duży. Za trzy miesiące skończy dziesięć lat, czyli wiek, kiedy jest się jeszcze dzieckiem, lecz posiada się także wiedzę o nieuchronności przejścia w dorosłość. 

Autobus nadjechał wyjątkowo szybko. Od czasu pandemii jeździło znacznie mniej ludzi. Nie było tłoku. Pasażerowie się nie zmienili. Te same smutne miny i zmęczone twarze. Każdy wiózł autobusem własne zmartwienia i przebywał w swoim kosmosie. Być może dziewczyna na siedzeniu przy drzwiach, tępo zapatrzona w smartfon, oczekuje na wiadomość od chłopca, który gdzieś indziej spędza czas z jej przyjaciółką i zastanawia się, jak powiedzieć, że między nimi już się nie ułoży. Chłopak trzymający pudło ze skrzypcami, najpewniej wracający ze szkoły muzycznej, patrzy zrezygnowany ni to w migający za oknami świat, ni to we własne odbicie. Ze zdenerwowania aż przygryzł dolną wargę, z której jeszcze chwila a zacznie płynąć krew. Może właśnie uzmysłowił sobie, że nigdy nie będzie wielkim wirtuozem, bo wybrany przez niego instrument jest czuły nawet na ćwierćtony, a wrażliwość jego słuchu zatrzymuje się w okolicach półtonów, dlatego jedyne co świat ma mu do zaoferowania, to przygrywanie na weselach. A z tą perspektywą jeszcze się nie pogodził. Będzie potrzebował trochę czasu. Ale kiedyś na pewno dołączy do jakiejś weselnej kapeli. 

Popatrzyła na syna. Ileż przed nim zdarzeń dobrych, ile złych. Uśmiechnęła się, a syn odwzajemnił uśmiech. Beztroski i ufny w szlachetność świata. Odwróciła wzrok, żeby Kacper nie dostrzegł łez. 

– Wszystko będzie w porządku, mamusiu. Przekonasz się. – Głos syna, choć cichy i miękki, brzmiał jakoś tak po dorosłemu. 

*** 

Ryszard Barcik zszedł do piwnicy domu odziedziczonego po wujostwie. Miał już prawie wszystko gotowe. Na środku pokoju ustawił starodawny fotel dentystyczny. Zmodernizował go nieco, dodając zapięcia na ręce i nogi, tak żeby uwięziona w fotelu osoba nie miała możliwości uwolnienia się. Rozbudowany zagłówek pełnił teraz funkcję imadła. Pochwycona i ściśnięta głowa, obwiązana dodatkowo szerokim skórzanym pasem, byłaby całkowicie unieruchomiona. 

W miejscu, gdzie powinna być spluwaczka, zainstalował kranik z wodą, a obok komputer z dużym ekranem. To na nim miał zobaczyć wzorzec czystych uczuć. Z tyłu zagłówka znajdowała się piła do czaszki. Z demobilu, lecz na chodzie. Chyba przywieziona przez Ukraińców chętnych dostarczyć każdy najdziwniejszy towar na polski rynek. Ryszard wypatrzył ją na Allegro i kupił w opcji „kup teraz” – nie mógł pozwolić, by ktoś inny świsnął mu taki skarb. 

Stanął z tyłu fotela i zważył w ręce piłę. Włączył. Wnętrze piwnicy wypełnił dźwięk wywołujący przyjemne mrowienie. Wyobraził sobie, że odcina wierzch czaszki i do różowych płatów mózgu przyczepia elektrody. Widział już taką operację w Internecie. Mrowienie przeszło w podniecenie. Dawno się tak nie czuł. Nawet jak próbował kochać się z Zośką, wtedy mu nie wychodziło, wyśmiała go nawet. Ale teraz pod wpływem tych wszystkich myśli i wyobrażeń podniecenie narastało i zdawało się nie mieć końca. Ubyło mu ze trzydzieści lat. Oddychał coraz głębiej i szybciej. 

***

Sala gimnastyczna w liceum Mikołaja Kopernika w Tarnobrzegu witała wchodzących czystością, dobrze przeprowadzonym remontem i niezłym organizacyjnym przygotowaniem do turnieju. Małe stoliki z zegarami, wodą mineralną i szachownicami oddzielone były od siebie błękitnymi parawanami. Nad każdym stolikiem monitor wyświetlał aktualną sytuację na szachownicy. Ozdobiono też ściany, wieszając na drabinkach – niczym w galerii malarstwa – wielkie portrety szachowych arcymistrzów. Nieznoszący się za życia mistrzowie tej królewskiej gry wisieli tutaj po sąsiedzku, jak zwykle bez uśmiechu, za to z namysłem i koncentracją wyostrzającą ich rysy. Robert Fischer boczył się na Borysa Spasskiego, Josè Capablanca siedział bokiem do Alechina, między nimi nie było chemii, raczej fizyka, bo nawet z fotografii dawało się wyczytać, że każdy z mistrzów reprezentuje ten sam odpychający jednopolowy biegun magnesu. 

Jadwiga rozejrzała się po sali. Uczestników turnieju było więcej niż widzów. Moda na szachy dawno przeminęła. 

Wypatrzyła miejsce dla siebie i syna w pobliżu stolika numer sześć. Na tyle wygodne, żeby bez trudu móc śledzić rozgrywkę, a jednocześnie wystarczająco daleko, żeby nie dało się dostrzec, że zasnęła. Szachy ją nudziły, nie rozumiała, gdzie w tej w grze miałaby kryć się walka i strategia. Dla niej szachy były wyłącznie dziecięcą rozrywką starszych braci, ot taka tolerowana przez starszych odmiana zabawy żołnierzykami. „Jeśli to co było na szachownicy, nazywało się walką – Jadwiga prowadziła swoje bezgłośne rozważania – to ciekawe jakiego określenia należałoby użyć na spotkania w klatce zawodników MMA?”.

Miejsce przy szóstym stoliku zajęła jedenastoletnia Ola Marszałek. Jej przeciwnikiem był grający czarnymi dwunastoletni Franek Zadora. Oboje poprawili stojące przy szachownicy wizytówki i skłonili głowy na powitanie.

Prezes Związku Szachistów poględził jeszcze krótko o roli szachów w dziejach świata i wreszcie rozbrzmiał gong rozpoczynający rozgrywkę. 

Sędzia zawodów przechodził między stolikami i włączał stojące tam zegary. 

Jadwiga Brączek rozparła się na krześle i nie wiadomo który to już raz tego dnia pomyślała: „Ale nudy”. Kacper wyglądał natomiast na zainteresowanego. 

Ola Marszałek zagrała pionem na e4, zakładając, że zaraz nastąpi c5 i obrona sycyijska. Tak zaczyna się każda kłótnia. Niby wszystko znane, nic zaskakującego, a jednak pierwszy krok do zaognienia sytuacji został zrobiony. Franek przesunął piona na e5, Ola zagrała skoczkiem na f3, Franek zamrugał nerwowo i postawił skoczka na c6. Ola na d4. Nastąpiło bicie. Skoczek białych stanął w miejscu, gdzie przed momentem znajdował się pionek czarnych. 

W głowie Kacpra rozbrzmiały dostojne tony sonaty fortepianowej A-dur Mozarta. Początkowe andante grazioso przeciągało się. Goniec Oli poszybował ponad szachownicą i stanął na e2. Franek podrapał się po głowie, wydął policzki. Muzyka nie przyspieszała. Menuetto czekało na swoją kolej już zbyt długo. Chłopiec przesunął wreszcie piona na a6. Kacper najpierw zauważył obgryzione paznokcie gracza, a następnie wzdrygnął się. Wyraźnie usłyszał fałsz. Ktoś popełnił błąd. Najpewniej Franek. Próba ataku podjęta przez czarne była teraz nie na miejscu. Białe zagrały f3, czarne odpowiedziały roszadą. Nie należało próbować ataku za wszelką cenę. Białe wykonały długą roszadę na skrzydle hetmańskim, czarne zagrały b5. 

Dźwięki zaczęły się mieszać. Melodia białych załamywała linię melodyczną czarnych. 

Olga uśmiechnęła się. Czubkami długich palców ujęła skoczka i postawiła go na d5. Białe zajęły centrum i zagroziły na skrzydle czarnym.

Kacper skoncentrował się na grze. Dźwięki w jego głowie zamieniły się w zapachy prawdziwej wojny. Przed oczami zarysowała mu się grobla, a obok niej strategiczna droga do Woroncowa. To co miało zaraz nastąpić przypominała Bałakławę i sławną Dolinę Śmierci.

Skoczek białych powędrował na d5. Franek cofnął swojego gońca. Hetman był zablokowany.

Czyli jednak Bałakława. Droga dla Rosjan stanęła otworem. Ruszyli. Przed nimi było tylko pięćset pięćdziesięciu Szkotów, w tym stu wyciągniętych z łóżka inwalidów. Kacper widział ich blade twarze. Oparci o skały nie mieli dość sił, aby utrzymać się na własnych nogach, a co dopiero podnieść karabiny i wystrzelić. 

Czarne dokonały bicia, stawiając swojego skoczka na d5. Doszło do wymiany. Pion zabił czarnego skoczka. 

Rosjanie rozwinęli linię. Nic nie mogło już ich zatrzymać. 

– „Nie wolno wam się wycofać – rzekł sir Campbell do swoich żołnierzy. – Zginiecie tu gdzie stoicie. Ale ocalicie honor”.

Franek zastanowił się, czy przewrócić swojego króla i odejść od szachownicy, ale coś go powstrzymało. Może swoiście rozumiany honor gracza, może wstyd, że może przegrać z babą. 

Cztery świeże szwadrony rosyjskiej kawalerii ruszyły na Szkotów. Powietrze rozerwał huk wystrzału. Szkoci przeładowali karabiny. 

Pion czarnych bije piona białych na c4. 

Sytuacja była już więcej niż klarowna. Czarne nie miały pola manewru, brakowało też czasu, żeby dokonać przegrupowania i ściągnąć posiłki z drugiej strony szachownicy. Rosjanie cofnęli się. W ślad za nimi ruszyli Brytyjczycy. Kacper zamknął oczy. Znał koniec tej bitwy. 

Franek nalał wody do szklanki i zbliżył ją do ust. Było słychać, jak przełyka. 

Lord Cardigan zapalił ostatnie cygaro. Wyjął szablę i rozkazał. „Brygada naprzód. Kłusem”. W defiladowym szyku zmierzali do Doliny Śmierci. Czekali tu na nich uformowani w podkowę rosyjscy żołnierze. Zaraz rozlegnie się jedna salwa, po niej następna i będzie po wszystkim.

Kacper usłyszał lekkie stuknięcie i otworzył oczy. Czarny król leżał na szachownicy. Franek był blady, zmęczony i zły. Ola uśmiechnęła się do niego, a potem jeszcze rozejrzała po sali. Wzrok Kacpra i Oli spotkał się w krótkiej chwili, która mogła nic nie znaczyć, a mogła znaczyć bardzo wiele. 

***

Ryszard Barcik obserwował graczy. Którego wybrać. Kolejny raz zlustrował salę gimnastyczną, za każdym razem zatrzymując wzrok na dziewczynce o ciemnokasztanowych włosach, wielkich oczach i w granatowej sukieneczce w białe grochy. „Stolik numer sześć. Moja szczęśliwa liczba” – pomyślał. 

Ola Marszałek wyszła z sali. Zajęci oglądaniem toczących się zmagań widzowie nie zauważyli, że niemal natychmiast podniósł się ze swojego miejsca nieciekawy, siwiejący facet, z nadwagą i małym plecakiem. Znał tę szkołę jak mało kto. Był tu już kiedyś; pracował w ekipie montującej sprzęt nagłaśniający. Dziewczynka szukała cienia i spokoju. Gra musiała ją zmęczyć. 

Na zewnątrz było cicho. Upał spowodował, że nawet ptakom nie chciało się śpiewać.

Ryszard Barcik wyciągnął z plecaka tampon gazy i nalał na nią środek usypiający. 

– Auuua – krzyknął i zachwiał się. 

Dziewczynka spojrzała w jego stronę. 

Kiwnął ręką, jak gdyby prosząc o pomoc. Udał, że kuleje. Chwycił się płotu.

– Czy nic panu nie jest? Mogłabym jakoś pomóc?

Nie usłyszała odpowiedzi. Poczuła tylko zapach chemikaliów. 

Ryszard Barcik przeciągnął dziewczynkę przez dziurę w płocie i wturlał do zaparkowanej tuż obok bagażówki.

Zniknęło dziecko, lecz świat się nie zmienił. Tuż obok przeszła emerytka, podpierając się laską i zastanawiając, co ugotować na obiad, bo wnuki pewnie przyjdą. Kobieta w oknie podlewała pelargonie, a pojedyncze krople wody spadały wprost na chodnik. Jakiś chłopak w za dużej bluzie, zbyt obszernych spodniach i czapce założonej daszkiem do tyłu jechał na desce, pisząc jednocześnie coś na smartfonie. Wszystko jak co dzień.

I tylko zaplanowana na popołudnie kolejna runda olimpiady szachowej nie odbyła się. Zabrakło jednej z zawodniczek. Szukano jej bardzo dokładnie, lecz nikt nie wiedział, co się z nią stało. 

*** 

Kacper lubił, gdy wszystkie zdarzenia wpasowują się w znany mu schemat. Kolejność następstw, związki przyczynowo-skutkowe, logika i sztuka, które wzajemnie się przenikają, były jego ulubionymi światami. Brak Oli i opustoszały nagle stolik z numerem sześć wymykały się temu logicznemu układowi zdarzeń. Było to coś jak wynik niepasujący do prostego równania. „Jesteś szczeliną w zbroi, jesteś życiem” – przypomniał sobie ulubiony cytat babci Agaty. Lecz nawet wyjątek jest usprawiedliwiony regułą. Nagłe zniknięcie, i to jeszcze po wygranej partii szachów, wymykało się schematom.

– Jeśli nie zaczniesz jeść, zupa ci wystygnie. – Mama poruszyła stojącym przed chłopcem talerzem, dając do zrozumienia, że oprócz myśli jest jeszcze świat realny. 

– Dlaczego ludzie znikają z niewiadomych powodów, mamusiu?

– Powody nigdy nie są niewiadome. Często ich po prostu nie widzimy lub widzimy, ale nie bierzemy pod uwagę. Ucieczka, utrata pamięci, porwanie… 

Kacper nie dosłuchał zdania do końca. Słowo „porwanie” zaczęło żyć w jego głowie swoim własnym życiem. Rzeźbiło koryto czasoprzestrzennych związków, uruchamiało dźwięki, budziło skojarzenia. 

Machinalnie nabierał łyżką zupę i bezwiednie wkładał ją do ust. A myślami krążył po sali gimnastycznej. Próbował przypomnieć sobie, kto gdzie siedział i kto nie pasował do reszty. 

Chytre oczka, wytarty stary sweter, plecak ciasno zasznurowany, jakby było w nim jakieś szczególne bogactwo. Potem go już nie zauważył. Facet zniknął razem z Olą. Ach, i jeszcze jedno go wyróżniało. Teraz to sobie uświadomił. Ten niefajny człowiek nie był zainteresowany grą, nie obchodziło go, kto wygra, nikomu nie kibicował. On przyszedł oglądać graczy, a nie grę. 

– Jeśli tej dziewczynce coś się stało, policja na pewno już jest na tropie. – Głos matki zdradzał, że też myślała o tajemniczym zniknięciu. Może tymi słowami próbowała uspokoić samą siebie. 

***

Ryszard Barcik sprawdził węzły. Dziewczynka wciąż spała. Rzemienie oplotły ciasno prawy nadgarstek. Lewą rękę swojej ofiary oswobodził na tyle, by mogła sięgnąć po kubek z wodą. Teraz już wiedział, że zapomniał podłożyć ręcznik, na wypadek, gdyby dziewczynka się zsikała. Trudno, tyle posprząta.

Znowu poczuł narastające podniecenie. I sam już nie wiedział, co bardziej go ekscytuje, wizja rozcinania głowy czy montowanie elektrod z zamiarem poznania dziecięcej wyobraźni. Zaraz wkroczy w świat zdeponowanych tam czystych pojęć, wiedział też, że niestety naruszy też dziecięcą wiarę w dobro. Kolejny dreszcz podniecenia przebiegł mu po ciele. Wziął maszynkę do strzyżenia włosów i raz po raz przesuwał po głowie dziewczynki. Upadające na posadzkę ciemnobrązowe loki odsłaniały białą, nieopaloną skórę głowy. Dziecko stawało się bezosobowym manekinem, obiektem badań, odhumanizowanym eksponatem w jego potarganym świecie obsesji i nieudacznictwa. 

Gołą stopą przesunął leżące na podłodze włosy i uformował z nich mały stosik. Pomyślał, że posprząta później. A może zostawi sobie na pamiątkę. Ostatnio coraz częściej łapał się na własnym niezdecydowaniu.

Nim wyszedł z piwnicy, sprawdził jeszcze, czy więzy nie poluzowały.

*** 

Ola Marszałek nie spała już od dobrych pięciu minut. Była przerażona i wiedziała, że nie powinna dać tego po sobie pokazać. Jak mucha złapana w pajęczą sieć, tkwiła w bezruchu, nie chcąc wywabić drapieżnika. 

Była przywiązana. Nie mogła się ruszyć. Nogi tkwiły w metalowych obręczach. Szczęki po obu stronach głowy zaciśnięte na maksa, powodowały straszliwy ból. Spróbowała ruszyć głową. Daremnie. Ból się wzmógł. Zrobiła głęboki wdech. Musi się uspokoić. Zamknęła oczy i wyobraziła sobie szachownicę. Podczas wizyt u dentysty zawsze jej to pomagało. Teraz też powinno. Poustawiała w myślach figury i poczuła płynące po policzkach łzy. Jedna za drugą. Spazmatyczny szloch szarpnął jej ciałem i jednocześnie przeraźliwy ból, wywołany przez unieruchomioną głowę, przeszył ją do samej głębi. Znowu zamknęła oczy i popatrzyła na szachownicę. To był jej świat. Znany i poukładany. Reguły opisywały każde z możliwych posunięć, zawsze do wyboru miała całą masę różnych wariantów. W tym pomieszczeniu była bezradną małą dziewczynką. Nie znała reguł tej gry.

*** 

Kacper kolejny raz pogrążył się w myślach. Zobaczył dziewczynkę nad szachownicą. Skrępowaną, obolałą, niezdolną nawet się poruszyć. No i ten zapach. Tak mogła pachnieć tylko śmierć. 

Przed dziewczynką stała szachownica. Poukładane figury i pionki czekały na pierwsze posunięcie. Kacper zastanowił się, jak mógłby podpowiedzieć rozwiązanie. Spróbował rozejrzeć się po pomieszczeniu. 

Wiedział, co zrobi. Postawił gońca przed pionami. 

„Tak nie można. To wbrew zasadom. Mówiło spojrzenie dziewczynki”. 

Nie cofnął figury. 

*** 

Ola Marszałek nagle wzdrygnęła się. Jak gdyby poraziła ją zaskakująca myśl. Postępuj nieschematycznie – powiedziała sobie i choć bardzo chciało się jej pić, wylała wodę na rzemień mocujący prawą rękę. 

*** 

Ryszard Barcik brał kąpiel. Wielki dzień w jego życiu. Spełnienie marzeń, a może nawet czegoś więcej, czegoś, co ukrywał przed samym sobą. Znów poczuł narastające podniecenie. Ta dziewczynka odmłodziła go o parę dekad.

*** 

Ola zaczęła oswobadzać dłoń. Namoczony rzemień nie ściskał już tak mocno. Czuła mrowienie, drobne igiełki bólu oznaczały napływającą do ścierpniętej dłoni krew. Jeszcze trochę. Podciągnęła silniej rękę, byle wydobyć ją z rzemiennego uścisku. Otarcie na nadgarstku pogłębiało się, przechodząc w otwarte skaleczenie, ale nie czuła bólu. Wreszcie udało się. Prawą rękę miała wolną. 

Była spragniona. Sięgnęła do kranu z wodą, odkręciła kurek, a wylot maleńkiego zlewu zatkała korkiem. 

*** 

 – Mamo, chyba wiem, kto porwał tę Olę. 

Kacper miał wciąż zamknięte oczy i w myślach lustrował siedzących na sali gimnastycznej. Cały czas tylko jeden mężczyzna różnił się od reszty, wydzielając nieprzyjemny zapach psujących się śmieci.

Jadwiga Brączek popatrzyła na syna. Znała tego chłopca wystarczająco długo, żeby wiedzieć, że pomysły dobre i złe zdarzają mu się naprzemiennie. Na wszelki wypadek sięgnęła jednak do torebki. Wybudziła komórkę ze stanu czuwania i wybrała numer.

*** 

 Ryszard Barcik od kwadransa głowił się, co powinien na siebie włożyć. Może biały kitel, jak chirurg. Chociaż nie. Gdy pojawi się krew, lepszy będzie stary dres. Chyba żeby włożył odświętny garnitur, to przecież jego wielki dzień. Ostatecznie pokręcił bez przekonania głową. 

Taaak. Wiedział. Od początku wiedział, że najlepiej, gdy pojawi się nagi. W końcu ta dziewczyna także odda mu swoje niczym nieokryte myśli, gołe przeżycia i najczystsze marzenia. 

Stanął przed lustrem i wyprostował się. W odbiciu nie widział już starzejącego się faceta z otyłością brzuszną i marszczącą się skórą. Był odkrywcą i herosem.

Zszedł po schodach. „Tylko skąd ten dźwięk lejącej się wody – zdziwił się. Przecież, wszystko pozakręcał. Otworzył drzwi do piwnicy i skrzywił się. Parocentymetrowa warstwa wody pokrywała płytki.

– O, cholera! – krzyknął. 

„Za karę nie znieczulę tej żmijki” – pomyślał.

Szedł szybko w kierunku otwartego kranu. Woda pryskała mu spod nóg. Nie lubił tego uczucia. Gdy był już blisko, zobaczył, że dziewczynka trzyma coś w dłoniach. Niby co by to miało być? Zdenerwowany wykonał kolejny krok i poślizgnął się. „Na szczęście nic się nie stało” – pomyślał, wstając z kolan. I wtedy właśnie dowiedział się, co tak naprawdę dziewczynka ukrywała. 

Kabel od maszynki do strzyżenia włosów upadł do wody. Iskierki elektrycznych wyładowań przeleciały po tafli i zatańczyły w niebieskim blasku. Lecz Ryszard Barcik tej gry świateł już nie widział. 

*** 

Turniej młodych talentów szachowych wznowiono po dwóch tygodniach. Kacper z matką usiedli na swoich poprzednich miejscach. Rozległ się gong, arbiter przeszedł po sali, uruchamiając kolejne zegary. Ola Marszałek tym razem grała w boksie numer pięć. Od pozostałych graczy różniła ją niebieska chustka na głowie i to, że wszyscy byli dla niej wyjątkowo uprzejmi. Patrzyła w skupieniu, w tym momencie świat poza szachami zdawał się dla niej nie istnieć. Pierwszy ruch znowu należał do niej. Zastanawiała się, czy nie wyjść pionem na e4 z nadzieją na c5 czarnych i jej ulubioną obronę sycylijską. W końcu zrezygnowała, sięgnęła po gońca i ustawiła przed pionkami. 

– Ależ tak nie można. 

Usłyszała głos swojego szachowego rywala. 

Uśmiechnęła się i popatrzyła na tę część sali, skąd grze przypatrywał się Kacper.

Koniec

Komentarze

Bardzo mi się spodobało opowiadanie, obsesja Ryszarda, emocje Jadwigi i partia szachów. Kolejne sceny przybliżają nam coraz bardziej głównego bohatera, chociaż poznajemy go tylko w krótkich migawkach. Język jest rozwlekle niespieszny i dla mnie zapowiada całą grubą powieść, a nie tylko krótkie opowiadanie, a ozdobny styl pozwala się delektować szczegółami – i to też mi się podobało.

Cóż zgrzyta? Ano niepotrzebne dosłowności (portal, kowid, drużyna piłkarska), które nic nie wnoszą, a tylko zaburzają narrację (jak dla mnie nawet wymienienie mistrzów świata wyglądało trochę prostacko, jakby autor myślał, że czytelnicy to są generalnie ograniczeni). Zabrakło tu subtelności, która jest przecież w innych fragmentach.

Mimo że Ryszard jest doskonale obrzydliwy, to moją ulubioną postacią jest Jadwiga. Fajna z niej babka.

Eksperyment Ryszarda spełnia wymogi konkursu, w trochę straszny sposób :)

Zgłoszę do biblioteki, pozdrawiam!

Dzień dobry, Chalbarczyku:)

Tyle miłych słów… że mi brak słów. Dziękuję Ci bardzo. 

Ciekawe są Twoje wskazania tego, co zgrzyta. Bo oczywiście chciałem, żeby były nawiązania do rzeczywistości, do świata tu i teraz, i nawet przez myśl mi nie przeszło, że mogą one nie pasować, a nawet denerwować. Może rzeczywiście wyglądają jak zbyt duże szpilki, którymi przymocowano bardzo małe owady. I teraz cały dzień będę się zastanawiał, czym mógłbym je zastąpić, żeby z nawiązań do “dziś” nie zrezygnować, a jednocześnie nie wprowadzać pojęć irytujących. 

Jeszcze raz baaardzo Tobie DZIĘKUJĘ i życzę udanego świętojańskiego czwartku :)

Wrażliwości na słowo i wszystkiego, co jest dobre w moim pisaniu, nauczyła mnie Reg. Dziękuję:)*

Cześć!

 

Ciekawy pomysł na przekształcanie bodźców, choć miałam takie wrażenie, że jest tego za dużo, zwłaszcza na końcu, gdzie Kacper nawiązał telepatyczny kontakt z porwaną dziewczynką. Zatrzymały mnie też pewne kwestie. Skąd Ola wzięła wodę, którą wylała na rzemień? Z czego zrobiony był fotel skoro ją odizolował? Poza tym po dwóch tygodniach od usmażenia mężczyzny dziewczynka tak po prostu wraca na turniej szachowy? Może szachy miały dla niej jakąś wartość terapeutyczną, ale mimo wszystko, to mi się jakoś nie klei. Niestety nie jestem pasjonatką szachów, więc opis gry w większości pominęłam, ale pewnie znajdą się czytelnicy, którzy go docenią. Postać Ryszarda odbieram jako szaleńca, który jedynie uroił sobie, że ma pomysł na genialny eksperyment. Aluzja do reprezentacji moim zdaniem zbędna, bo każda taka wstawka powoduje zatrzymanie i “wyciagnięcie” do świata rzeczywistego, przez co trudniej skupić się na opowieści. Ogólnie fajne opowiadanie.

 

Rozmowa o życiu wewnętrznym jej syna nie wnosiła niczego nowego. Jadwiga przecież dobrze wiedziała, że jej syn jest normalny, 

Powtórzenie.

Robert Fischer boczył się na Borysa Spasskiego, Josè Capablanca siedział bokiem do Alechina, między nimi nie było chemii, raczej fizyka, bo nawet z fotografii dawało się wyczytać, że każdy z mistrzów reprezentuje ten sam odpychający jednopolowy biegun magnesu. 

Fajna gra słów, ale końcówka nielogiczna, bo biegun magnesu nie może być sam w sobie odpychający ani jednopolowy.

Ryszard Barcik przeciągnął dziewczynkę przez dziurę w płocie i wturlał do zaparkowanej tuż obok bagażówki.

Na pewno wturlał?

 

Alicello! Dziękuję za odwiedziny. 

Wrażliwości na słowo i wszystkiego, co jest dobre w moim pisaniu, nauczyła mnie Reg. Dziękuję:)*

Witaj.

Doskonały tekst, pełen szybkich zwrotów akcji, mrocznych opisów, kryminału z elementami thrillera. Świetnie opisywałeś emocje i charakterystykę bohaterów, dawkując po kolei małymi porcjami informacje, przydatne czytelnikowi. Poruszyłeś wiele istotnych kwestii: problemy nadzdolnych dzieci, uważanych często przez schematycznych nauczycieli za tępe, bolączek wychowywania samotnej matki, szaleńca, gotowego mordować w imię swoich chorych wizji, wyjątkowo inteligentnej młodej osoby, zdanej w sytuacji ekstremalnej tylko na siebie, tytułowych skojarzeń muzycznych w codziennym życiu. 

Fragmenty żartobliwe przeplatają się idealnie z przerażającymi. Super, że jest jednak happy end, bardzo żałowałabym Oli, gdyby ją zabił. :)

Jestem, pod dużym wrażeniem. Gratuluję Ci pomysłowości. 

 

Pozdrawiam. :)

 

Pecunia non olet

Been here. devil

Bruce… Droga Bruce:)

Dziękuję. To bardzo miłe słowa i ogromnie ciepła opinia. 

Pięknego weekendu, i ogólnie wszystkiego pięknego. 

Wrażliwości na słowo i wszystkiego, co jest dobre w moim pisaniu, nauczyła mnie Reg. Dziękuję:)*

Yantri

 

It was nice to host you. 

 

Tak szybko wpadłaś i wypadłaś, że nie zauważyłem. A szkoda, bo piłem akurat kawę, zaprosiłbym Cię. 

Łikendowego próżnowania i serdeczności.

Wrażliwości na słowo i wszystkiego, co jest dobre w moim pisaniu, nauczyła mnie Reg. Dziękuję:)*

Wzajemnie, bardzo dziękuję. :)

Pecunia non olet

Bruce,

są słowa i opinie, dzięki którym świat staje się ładniejszy. Tak zrobiłaś z moim światem, Bruce. Dziękuję.

Samych miłych zdarzeń:)

Wrażliwości na słowo i wszystkiego, co jest dobre w moim pisaniu, nauczyła mnie Reg. Dziękuję:)*

Miło mi, Corneliusie. :)

Akurat tak się składa, że od dzieciństwa pasjami oglądałam kryminały, horrory i thrillery, a Twoja opowieść łączy znakomicie każdy z tych gatunków, tworząc trzymającą w napięciu, wielowątkową, świetną historię. Czytałam ją tak, jakbym znowu oglądała ulubione filmy. 

A co do słów, opinii, masz całkowitą rację – wiele z nich potrafi rozpromienić każdy, nawet najtrudniejszy dzień.

 

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Cześć,

 

jeszcze zapomniałam dodać, że bardzo pozytywnie zaskoczyłeś mnie wyborem utworu. Miałam takie wrażenie, że sceny się przeplatają tak, jak nastroje w V Symfonii. 

Corneliusie,

 

co prawda w zasadach jest wspomniane, że jury może komentować po przyjacielsku, ale… wybrałam powstrzymanie się od tegoż. Być może po zakończeniu konkursu pojawi się kilka zdań ode mnie pod wybranymi opowiadaniami, ale na razie ograniczam się do “Been here. devil”.

 

Tak szybko wpadłaś i wypadłaś, że nie zauważyłem. A szkoda, bo piłem akurat kawę, zaprosiłbym Cię. 

Łikendowego próżnowania i serdeczności.

O, kawa, kawusia… [jaka sympatyczna próba przekupstwa winkangel]

Dziękuję. Pewnie była smaczna. Wyobraźmy sobie, że skorzystałam z zaproszenia i piliśmy kawę przy dźwiękach Piątej Beethovena. smiley

 

Wzajemnie leniwego weekendu!

Yantri,

Cha, cha, cha… a ja i tak nie uwierzę, że mogłaś pomyśleć, że chodzi o przekupstwo. O miło spędzony czas – jak najbardziej; o ciekawe towarzystwo – to chyba oczywiste; o miłą rozmowę – wiadomo samo przez się. I jak tylko to sobie uświadomiłem, kawa zaczęła smakować już wyłącznie tak sobie. A co do muzyki, to najlepszym dodatkiem do kawy jest jednak jazz. Na przykład taka Norah Jones: https://www.youtube.com/watch?v=tO4dxvguQDk&list=RD1mmxuuVmST4&index=2

 

Ale nie można tak łatwo pozbyć V Symfonii, skoro już została przywołana tu przez Ciebie, a wcześniej przez @Alicellę. Wiem: symfonia to znana, zgrana, wysłuchana tysiąckrotnie. Karol Szymanowski powiedział, że symfonie beethovenowskie są jak stara kanapa, na której każdy już kiedyś siedział. A jednak… Legenda mówi, że Beethoven usłyszał w wiedeńskim parku śpiew trznadla i przelał go na papier nutowy. Ot tak: prosto, łatwo i przyjemnie. Tylko że Piąta powstawała przez dziesięć lat. Niszczył kolejne strony, te, które mu się nie podobały, darł na drobne kawałki, nad innymi płakał. Nie ma w Piątej żadnego zbędnego dźwięku. Jest natomiast niekończący się potencjał do wzbudzania emocji i zaskakiwania. Znany wszystkim początek: Ta! Ta! Ta! DAAAAAM! stanowi otwarcie tak zwanego “motywu losu” – Beethoven już wie, że straci słuch. Z tygodnia na tydzień opuszcza go świat dźwięków. Słychać w Piątej heroiczną walkę, słychać zwątpienie, rezygnację… coś jakby zawaliło się całe życie. A jednak na końcu przychodzi pogodzenie z losem, z Bogiem. Piąta kończy się “dobrze”, lecz nie happy endem, co w gruncie rzeczy jest przecież dość wiernym streszczeniem życia każdego człowieka. 

 

Dobrej niedzieli, Yantri, i zawsze wszystkiego dobrego:) 

 

Wrażliwości na słowo i wszystkiego, co jest dobre w moim pisaniu, nauczyła mnie Reg. Dziękuję:)*

Corneliusie,

 

Co do przekupstwa… hejże, a emotikonki się pominęło? Przecież to żart był! Nieprzekupna jestem*.

Proszę, proszę, nie psuj sobie smaku kawy przez moje żarciki.

 

Aż mnie dreszcze przeszły po przeczytaniu tego, co napisałeś o Piątej. Dziękuję. smiley W związku z tym, że konkurs nadal trwa, nie zdradzę jeszcze dlaczego właśnie ta symfonia, bo chcę interpretacji bez moich podpowiedzi. A jak już zdradzę (jeśli uczestnicy będą chcieli), to i tak spodziewam się, że niektórzy uznają wyjaśnienie za trywialne. Choćby dlatego, że nie potrafię opisać tego, co czuję.

Tym wspanialej jest czytać opowiadania w konkursie synestezyjnym, w których jednak udaje się autorom i autorkom tego dokonać. laugh

 

*przyjmuję metale szlachetne, klucze prywatne, przedmioty wartościowe i inne nierejestrowane dobra; proszę zostawiać w krzakach pod trzecim drzewem na wschód od zegara słonecznego w parku śledzia, koniecznie z biletem od kogo to.

Dobry wieczór, Yantri.

Klucz położyłem w miejscu, które wskazałaś. A sam poszedłem przygotować kawę. Mam nadzieję, że lubisz ze śmietanką i cukrem. 

Wszystkiego dobrego na rozpoczynający się tydzień :) 

Wrażliwości na słowo i wszystkiego, co jest dobre w moim pisaniu, nauczyła mnie Reg. Dziękuję:)*

Dzień dobry, Corneliusie.

Dziękuję, dziękuję. Mmmm, z cukrem i śmietanką to dokładnie tak, jak lubię.

 

Najlepszego! :)

Początek w ogóle nie zapowiadał tak szczególnych i dramatycznych wydarzeń. No bo cóż może być interesującego w spotkaniu wychowawczyni z wezwaną matką ucznia? Zajmująco zaczyna być, kiedy zrozumiałam, że to raczej pani Krystyna nie radzi sobie w zawodzie, a utwierdziła mnie w tym opinia profesora Zygadły.

Ryszard – frustrat i szaleniec czystej wody, ogarnięty obsesją jest gotów do najgorszego i być może urzeczywistniłby swoje chore urojenia, gdyby nie Ola – dziewczynka rezolutna i opanowana, umiejąca zrobić użytek z „myślenia”, podobnie jak Kacper – chłopiec absolutnie wymykający się powszechnemu pojęciu o dziesięcioletnim uczniu. No i Jadwiga – mama Kacpra, zachowująca się niezwykle racjonalnie i mogąca być wzorem dla tych mam, które większą wagę przywiązują do słów nauczycielki, zamiast lepiej przyjrzeć się potomstwu.

Maleńkich wzmianek nawiązujących do aktualnych wydarzeń w ogóle nie zauważyłam, uświadomiła mi je dopiero lektura komentarzy i według mnie nie były niczym, co mogło zaburzyć lekturę, więc opowiadanie czytało się świetnie.

Mam nadzieję, Corneliusie, że poprawisz usterki, bo chciałabym zgłosić Skojarzenia do Biblioteki.

 

Star­sze panie pcha­ły swoje wózki na za­ku­py… ―> Star­sze panie ciągnęły wózki na za­ku­py

Wózek z zakupami łatwiej ciągnąć, niż pchać – wiem to z własnego doświadczenia. ;) Panie chyba nie miały cudzych wózków.

 

Jakiś piąto– może szó­sto­kla­si­sta… ―> Jakiś piąto- może szó­sto­kla­si­sta

W tego typu konstrukcjach używamy dywizu, nie półpauzy.

 

za­zna­cza­jąc każdy swój krok… ―> Zbędny zaimek.

 

ze znacz­kiem uni­wer­sy­te­tu ja­giel­loń­skie­go. ―> …ze znacz­kiem Uni­wer­sy­te­tu Ja­giel­loń­skie­go.

 

Ja­dwi­ga Bą­czek zer­k­nę­ła na ze­ga­rek. ―> Literówka. W dalszym ciągu opowiadania piszesz o Jadwidze Brączek.

 

Menel, szu­ra­ją­cy swo­imi pla­sty­ko­wy­mi klap­ka­mi… ―> Zbędny zaimek.

 

umie­ścić dru­gie śnia­da­nie w wą­skiej ak­tów­ce… ―> Raczej: …umie­ścić dru­gie śnia­da­nie w płaskiej ak­tów­ce

 

Son­do­wał ją swymi brą­zo­wy­mi du­ży­mi oczy­ma… ―> Zbędny zaimek – czy mógł ją sondować cudzymi oczyma?

 

i ga­zet­ka pro­mo­cyj­na z bie­dron­ki. ―> …i ga­zet­ka pro­mo­cyj­na z Bie­dron­ki.

 

Kac­per pa­trzył na swoją wy­cho­waw­czy­nię… ―> Zbędny zaimek – wiemy czyja to wychowawczyni.

 

ko­lej­ne­go di­sco-po­lo­we­go utwo­ru. ―> …ko­lej­ne­go di­scopo­lo­we­go utwo­ru.

 

Przez otwar­te okno wle­cia­ła psz­czo­ła. Bzy­cze­niem za­zna­cza­jąc swoją obec­ność i jak spra­gnio­ny walki my­śli­wiec ob­ni­ży­ła swój lot. ―> A może: Przez otwar­te okno wle­cia­ła psz­czo­ła, bzy­cze­niem za­zna­cza­jąc swoją obec­ność i jak spra­gnio­ny walki my­śli­wiec, ob­ni­ży­ła lot.

 

z por­ta­lu nowej fan­ta­sty­ki. ―> …z por­ta­lu Nowej Fan­ta­sty­ki.

 

klat­ką scho­do­wą wy­ło­żo­ną ko­lo­ro­wy­mi ka­fel­ka­mi, ko­lo­ro­wy­mi wi­tra­ża­mi i kutą balustradą… ―> Czy to celowe powtórzenie? Czy dobrze rozumiem, że klatka schodowa była wyłożona kafelkami, witrażami i kutą balustradą?

A może miało być: …klat­ką scho­do­wą wy­ło­żo­ną ko­lo­ro­wy­mi ka­fel­ka­mi, z oknami o barwnych wi­tra­ża­ch, z kutą balustradą

 

Za­stu­ka­ły ża­lu­zje tchnię­te sła­bym po­wie­wem wia­tru… ―> Masło maślane – tchnienie to powiew/ podmuch.

Proponuję: Za­stu­ka­ły ża­lu­zje, poruszone sła­bym tchnieniem wia­tru

 

Ry­szard wy­pa­trzył ją na al­le­gro… ―> Ry­szard wy­pa­trzył ją na Al­le­gro

 

i kiw­nę­li gło­wa­mi w po­wi­tal­nym ge­ście. ―> …i skłonili głowy na powitanie.

Gesty wykonuje się rękami/ dłońmi, nie głową.

 

roz­par­ła się na krze­śle i nie­wia­do­mo który… ―> …roz­par­ła się na krze­śle i nie­ wia­do­mo który

 

„Nie wolno wam się wy­co­fać – rzekł sir Camp­bell do swo­ich żoł­nie­rzy. – Zgi­nie­cie tu gdzie sto­icie. Ale oca­li­cie honor”. ―> Skoro to zapis wypowiedzi, na początku brakło półpauzy.

 

ufor­mo­wa­ni w pod­ko­wę Ro­syj­scy żoł­nie­rze. ―> …ufor­mo­wa­ni w pod­ko­wę ro­syj­scy żoł­nie­rze.

 

Zaraz roz­le­gnie się jedna salwa, za nią na­stęp­na… ―> Raczej: Zaraz roz­le­gnie się jedna salwa, po niej na­stęp­na

 

Nim wy­szedł z piw­ni­cy, spraw­dził jesz­cze raz siłę wię­zów. –> Jak można sprawdzić siłę więzów?

A może: Nim wy­szedł z piw­ni­cy, spraw­dził jesz­cze raz skuteczność wię­zów.

 

Przed dziew­czyn­ką stałą sza­chow­ni­ca. –> Literówka.

 

jeden męż­czy­zna wy­róż­niał się od resz­ty… ―> …jeden męż­czy­zna różnił się od resz­ty… Lub: …jeden męż­czy­zna wy­róż­niał się wśród/ spośród resz­ty

 

gołe prze­ży­cia i naj­czyst­sze ma­rze­nia.. ―> Jeśli zdanie miała kończyć kropka, jest o jedną kropkę za dużo, a jeśli wielokropek, brakuje jednej kropki.

 

„Tylko skąd ten dźwięk le­ją­cej się wody: – zdzi­wił się. ―> Czemu służy dwukropek?

 

„ Za karę nie znie­czu­lę tej żmij­ki” – po­my­ślał. ―> Zbędna spacja po otwarciu cudzysłowu.

 

zo­ba­czył, że dziew­czyn­ka trzy­ma coś w swo­ich ma­łych dło­niach. ―> Zbędny zaimek.

 

i jak zwy­kle roz­po­cząć swoją ulu­bio­ną par­tię szkoc­ką. ―> Jak wyżej.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dobry wieczór, Yantri

Zawsze będzie tu na Ciebie czekać filiżanka dobrej kawy, a do kawy i miłe słowo, i serdeczna myśl. 

Tylko i wyłączenie tego, co dobre:)

Wrażliwości na słowo i wszystkiego, co jest dobre w moim pisaniu, nauczyła mnie Reg. Dziękuję:)*

Dobry wieczór, Reg!

Dziękuję, że jesteś.

Pomyślałem najpierw, że podaruję Ci bukiet kwiatów, ale szybko doszedłem do wniosku, że ode mnie dla Ciebie lepsza będzie cała okwiecona łąka. Uwierz, że są najładniejsze, jakie tylko udało mi się znaleźć. 

 

Zapewne nawet nie domyślasz się, pod jak wielkim jestem urokiem Twojej wrażliwości na słowo i na sens zawarty w słowie. Pośród Twoich uwag są takie, które niemal wbiły mnie w krzesło, jak choćby ta, że kobiety nie pchają wózka z zakupami, tylko go ciągną. Gdybym otrzymał zagadkę, co w tym zdaniu “nie gra”, nie domyśliłbym się. I właśnie dlatego uważam, że poprzez swoje komentarze nie tylko uczysz poprawnej polszczyzny – bo to tylko część prawdy. W rzeczywistości, Reg, uczysz myślenia, które powinno towarzyszyć pisaniu. A to już zupełnie inna szkoła jazdy. Dlatego nie ma wystarczająco dużej łąki z kwiatami, bym – wyrażając swój podziw – mógł Ci ją podarować.

Dziękuję, że zajrzałaś. Moje najlepsze myśli fruną w Twoją stronę. I to nie tylko w tym momencie. Fruną niezwykle często.

 

A teraz… teraz zabieram się za poprawianie. :) 

Wrażliwości na słowo i wszystkiego, co jest dobre w moim pisaniu, nauczyła mnie Reg. Dziękuję:)*

Corneliusie, sprawiłeś mi przeogromna przyjemność, darując piękna łąkę pełną ślicznych, niezwykle barwnych kwiatów. A jeszcze urody dodają jej majestatyczne góry i wyłażące zza nich puchate obłoki. Jestem nią urzeczona. Chciałabym mieć taki widok za oknem, ale cóż… Miast łąki muszą wystarczyć drzewa i krzewy tworzące zwartą ścianę zieleni, skutecznie zasłaniającą oddalone nieco bloki i ulicę.

Dziękuję Ci też, Corneliusie, za wszystkie dobre myśli – świadomość, że to, co robię może sprawić, że będziesz jeszcze  lepiej pisać, jest niezwykle budująca i motywująca.

A pchanie wózków pewnie przyszło Ci na myśl samo, no bo przecież w wielkich sklepach wszyscy pchają wózki miedzy regałami, by dopchać je najpierw do kasy, a potem do bagażnika. A jeśli nigdy nie wiozłeś do domu zakupów włożonych do torby na kółkach, to i pewnie wiedzieć nie możesz, że wygodniej i lżej ciągnąć taka torbę, niż ją pchać. Tak samo zresztą, jak nikt nie pcha walizki na kółkach, jeno ja ciągnie. :)

Corneliusie, życzę Ci mnóstwa zacnych pomysłów i wielu świetnych opowiadań, zilustrowanych własnoręcznie wykonanymi obrazkami. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ciekawe, dobrze się czytało. W szachy gram, a przynajmniej grałam, więc opis mnie nie znudził. Choć nigdy takich wyobrażeń, jak Kacper, nie miałam ;) Fajnie stworzone postacie, trochę na granicy realności, ale może to celowy zabieg.

Zastanawiam się, jakim cudem Ola uniknęła porażenia prądem. No i wysłać dziewczynę dwa tygodnie po czymś takim na turniej szachowy… tu już granicę realności zdecydowanie przekroczyłeś. Ona dopiero co przeżyła koszmar, została porwana, zabiła człowieka, tak łatwo się nie pozbiera. Takich mocnych nie ma.

Klika mimo tego dam :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Bardzo wciągający tekst, poruszający wiele ciekawych tematów z wyjątkowo interesująco wykreowanymi postaciami. Wszystko przesłonięte woalką tajemniczości, a momentami wręcz grozy. Akcja stopniowo nabywa na prędkości, wciągając czytelnika coraz głębiej w coraz bardziej dramatyczne wydarzenia. 

Przeczytałam z dużą przyjemnością i oczywiście klikam bibliotekę :)

Droga Reg. Mógłbym napisać, że jesteś wspaniała. Mógłbym wspomnieć, że nikt mnie lepiej nie uczył języka polskiego niż Ty. Ale dla Tobie Ciebie to tylko takie pitu, pitu, które zapewne wysłuchiwałaś tysiące razy. Nic na to nie poradzę, że jestem pod ciągłym wrażeniem swobody, z jaką poruszasz się świecie słów, znaczeń i kontekstów. Nanosząc wskazane przez Ciebie uwagi, zadziwiało mnie, że widziałaś rzeczy, na które ja w ogóle nie zwróciłbym uwagi – a przecież są ważne. Nie dotyczy to tylko wózków ciągniętych przez starsze kobiety, tego typu ciekawych uwag jest tam znacznie więcej. W dodatku cechą Twoich wskazań jest obiektywizm i dbałość o czystość języka. Twoje uwagi są po prostu niepodważalne.

Nie potrzebujesz widoku gór za oknami, Twoje górskie łąki rozkwitają słowami. A ja – cóż mogę powiedzieć, żeby nie brzmiało to jak dalszy ciąg pitu, pitu – bardzo często myślę o Tobie jako o kimś, komu wiele zawdzięczam. Moje dobre myśli, wiesz o tym dobrze, nieustannie biegną ku Tobie . 

Wrażliwości na słowo i wszystkiego, co jest dobre w moim pisaniu, nauczyła mnie Reg. Dziękuję:)*

Dobry wieczór, Irko_Luz!

Bardzo dziękuję za odwiedziny i za uwagi. To bardzo miłe, że chciało Ci się przeczytać tekst i go skomentować. Dziękuję. 

No i oczywiście dziękuję za biblioteczny punkt. Co prawda okraszony został pewnym marudzącym “mimo tego…” przez co zabrzmiał jak grosik rzucony z łaską do czapki biedaka. Ale co tam, i tak cieszę się, że wstąpiłaś.

Wrażliwości na słowo i wszystkiego, co jest dobre w moim pisaniu, nauczyła mnie Reg. Dziękuję:)*

Katiu!

Ileż ciepłych słów w krótkim komentarzu. Parę napisanych przez Ciebie zdań i tyle dobrych emocji, że aż trudno nie uśmiechnąć się. Dziękuję Katiu. 

Dużo słońca Katiu, w Tobie i wokół Ciebie. Raz jeszcze dziękuję!

Wrażliwości na słowo i wszystkiego, co jest dobre w moim pisaniu, nauczyła mnie Reg. Dziękuję:)*

Corneliusie, wszystko, co napisałeś, nie jest żadnym pitu pitu. Jest szalenie miłe, sprawiło mi ogromną przyjemność, jednocześnie motywując do czytania i poprawiania kolejnych opowiadań. A jeśli jeszcze mówisz, że moje uwagi pomagają Ci lepiej pisać, doznaję pełni zadowolenia.

Z drugiej strony, muszę wyznać, że tak wiele miłych słów deprymuje mnie i wprawia w pewne zakłopotanie, bo nie wydaje mi się, abym robiła coś szczególnego.

Pozostaję z nadzieją na jeszcze wiele Twoich świetnych opowiadań.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przeczytane.

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

Kochana Reg!

Miłe słowa nie powinny Cię deprymować. Raz jeszcze powtórzę: nie miałem lepszej od Ciebie nauczycielki języka polskiego. Ukłony i moje myśli pełne wdzięczności zawsze są przy Tobie. 

Wszystkiego pięknego, Reg:)

Wrażliwości na słowo i wszystkiego, co jest dobre w moim pisaniu, nauczyła mnie Reg. Dziękuję:)*

Cóż mogę rzecz, Corneliusie – dziękuje po stokroć i życzę Ci stałej obecności Pani Weny. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję za piękne życzenia, Reg. Lecz ja od weny bardziej sobie cenię językową poprawność, w której Ty jesteś świetną przewodniczką i nauczycielką. 

Jak zawsze tabuny moich najserdeczniejszych myśli tulą się teraz do Twojego okna. :)

Wrażliwości na słowo i wszystkiego, co jest dobre w moim pisaniu, nauczyła mnie Reg. Dziękuję:)*

A właśnie zastanawiałam się – bo okno mam szeroko otarte – cóż to za ruch na parapecie, cóż za osobliwe i miłe dźwięki dobiegają mych uszu… :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No i wyjaśniło się, to każda z dobrych myśli, jedna przed drugą, chciały dostać się do Ciebie. Stąd ten ruch, stąd ten tumult. Są nieustępliwe, byle tylko znaleźć się bliżej Ciebie i uwolnić swoją dobrą aurę. :)

Wrażliwości na słowo i wszystkiego, co jest dobre w moim pisaniu, nauczyła mnie Reg. Dziękuję:)*

Już dość późny ranek, a okazuje się, że dobrych myśli nie ubywa. Dziękuje, Corneliusie, i rewanżuję się, wysyłając do Ciebie stado myśli dobrych i pełnych wdzięczności. ;)

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzień dobry, Reg:)

No to już wiem, skąd to moje dobre samopoczucie od samego rana. 

Byłem w ogrodzie, pomyślałem, że kwiaty na Twoim stole dobrze będą wyglądały podczas przedpołudniowej kawy o jedenastej. 

Pięknego wszystkiego:)

 

Wrażliwości na słowo i wszystkiego, co jest dobre w moim pisaniu, nauczyła mnie Reg. Dziękuję:)*

Cześć!

 

Opowiadanie jest całkiem niezłe. Przede wszystkim z zaciekawieniem oczekiwałem na rozwój wydarzeń. Zdarzały się jednak po drodze potknięcia oraz dłużyzny, które trochę wytrącały mnie z rytmu. Pomimo tego czytało się w miarę przyjemnie.

Postać nauczycielki przerysowana w pewien dość sztampowy sposób, ale pewnie i gorsze egzemplarze można napotkać. ;-) Ekspozycja Ryszarda Barcika jest dla mnie ciut przegadana. Większą przyjemność sprawiłoby mi odkrywanie jego słabości i celów poprzez podejmowane przez niego działania, a nie poprzez nieco przydługi opis. Sam motyw szachowy dla mnie na duży plus, bo grywam w szachy, natomiast znów trochę za dużo było w tym ekspozycji, np. prezentacja najlepszych szachistów w historii. Do tego błędny, moim zdaniem, zapis partii Oli i Franka (o czym poniżej). Z kolei podejście Jadwigi do szachów dość osobliwe. Z tekstu nie jawi się ona jako osoba pozbawiona subtelności (czy też mało inteligentna), a potem czytelnik przyjmuje lewy hak na wątrobę w postaci zestawienia szachów i MMA (Jadzia nie słyszała o szachoboksie?). ;-)

Uwolnienie się Oli trochę mnie nie przekonało. Podobnie jak końcówka opowiadania. Budowałeś bardzo fajny klimat, a rozwiązanie akcji przyszło dość pospiesznie i mało satysfakcjonująco.

 

Menel, szurający plastykowymi klapkami, i starszy mężczyzna, próbujący na powrót umieścić drugie śniadanie w płaskiej aktówce, niemal jednocześnie obejrzeli się

– tu mi zgrzyta szyk; propozycja: …,obejrzeli się niemal jednocześnie.

 

– Pani syn na pytanie, co wchodziło w skład inwentarza bogatego rzymianina, wymieniał ludzi, niewolników. Ludzie to przecież nie inwentarz. – Pani Krysia zamachała książką do historii. Skąd on to bierze?

 

– zmiany, jak wyżej.

 

Małe stoliki z zegarami, wodą mineralną i szachownicami oddzielone były od siebie błękitnymi parawanami. Nad każdym stolikiem monitor wyświetlał aktualną sytuację na szachownicy.

 

– powtórzenie. Drugie z ww. zdań jest, moim skromnym zdaniem, raczej zbędne. Tym bardziej, że potem mamy kolejną ekspozycję związaną z Fischerem i resztą wiszących arcymistrzów.

 

Na tyle wygodne, żeby bez trudu móc śledzić rozgrywkę, a jednocześnie wystarczająco daleko, żeby nie dało się dostrzec, że zasnęła.

 

– to zdanie bym przeredagował.

 

Dla niej szachy były wyłącznie dziecięcą rozrywką starszych braci, ot taka tolerowana przez starszych odmiana zabawy żołnierzykami.

 

– powtórzenie

 

Ola Marszałek zagrała pionem na e4. Otwarcie sycylijskie.

– nie ma otwarcia sycylijskiego. Jest obrona sycylijska, która następuje po ruchach e4-c5. Piszesz zresztą dalej, że Franek ruszył pionem na e5. Nie mamy zatem w ogóle obrony sycylijskiej (nawet przez transpozycję, bo zagranie pionem na c5 się nie pojawia). Opis tej partii jest niestety wyjątkowo chaotyczny i nie za bardzo rozumiem, co było grane. Przykładowo: Ola zagrała skoczkiem na e6 – to jest po prostu nie za bardzo prawdopodobne (chyba że to jeden z elementów fantastycznych ;-)), nawet w partiach granych przez dzieci (aby postawić skoczka na e6, Ola musiałby zagrać: skoczek f3, potem skoczek g5, a dopiero później lądować na e6, przy czym tak zagrany koń zostałby po prostu zbity przez czarnego pionka ;-)). Albo trzeba by zrezygnować z zapisu posunięć, albo zrobić to trochę lepiej.

 

– Auuua, krzyknął i zachwiał się. 

 

– Auuua – krzyknął i zachwiał się. 

 

Jakiś chłopak w za dużej bluzie, zbyt obszernych spodniach i czapce wpierdolce jechał na desce, pisząc jednocześnie coś na smartfonie.

– mimo wszystko to nie opowiadanie o blokersach, więc taka czapka średnio mi pasuje. ;-)

 

Nim wyszedł z piwnicy, sprawdził jeszcze, czy więzy się nie poluzowały.

– zabrakło się.

 

Jak mucha złapana w pajęczą sieć, tkwiła w bezruchu (+,) nie chcąc wywabić drapieżnika. 

 

 

– zabrakło przecinka.

 

Poustawiała w myślach figury i poczuła płynące po policzkach łzy.

 

– mamy talent na miarę Beth Harmon (choć opis partii z Frankiem tego nie zapowiadał). ;-)

 

Wybudziła komórkę ze stanu czuwania i wybrała numer.

 

– czy mogła wybrać numer bez wybudzenia komórki ze stanu czuwania? ;-)

 

Zastanawiała się, czy nie wyjść pionem na e4 i jak zwykle rozpocząć ulubioną partię szkocką.

 

– do partii szkockiej, jak do tanga, trzeba dwojga. ;-)

 

Sumarycznie podobało mi się, ale opowiadaniu dobrze by zrobiła beta. Błędów było bowiem całkiem sporo, a najbardziej rozczarował mnie opis partii Oli i Franka. ;-)

 

Pozdrawiam!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Dobry wieczór, Filipie W.

Wracając z pracy obiecywałem sobie, że do poniedziałku nie wejdę do Internetu. Stało się inaczej. Można powiedzieć, że za przyczyną bankowego przelewu wszedłem do sieci i przeczytałem Twoją opinię. Było warto.

Oczywiście szkoda, że przedstawiona historyjka nie przypadła Tobie do gustu, lecz – sam nie wiem dlaczego – im bardziej zapoznawałem się z Twoimi uwagami, tym lepszy udzielał mi się nastrój. 

 

Nie będę oczywiście usprawiedliwiał popełnionych błędów, bo koń jaki jest, każdy widzi. Jestem Ci wdzięczny za ich wskazanie. Ale żeby nie było, że długą listę zarzutów kwituję zdawkowym “dziękuję”, coś jednak wyjaśnię. 

 

Piszesz:

Z tekstu nie jawi się ona jako osoba pozbawiona subtelności (czy też mało inteligentna), a potem czytelnik przyjmuje lewy hak na wątrobę w postaci zestawienia szachów i MMA

Cóż, Filipie, nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo nietypowe upodobania miewają osoby subtelne i niepozbawione inteligencji.

 

Uwolnienie się Oli trochę mnie nie przekonało. Podobnie jak końcówka opowiadania. […] a rozwiązanie akcji przyszło dość pospiesznie i mało satysfakcjonująco.

A Ty, Filipie, jeszcze byś podręczył tę nieszczęsną młodą istotę, co? ;)

 

I wreszcie partia szachów. 

Być może przez jakąś nanosekundę przyszło mi do głowy, że ktoś zechce odtworzyć tę partię. Szybko jednak odpędziłem tę myśl, bo przecież bez ponumerowanych posunięć, bez pełnego zapisu, do tego z licznymi wtrętami historycznymi i brakami notacji dla części rozgrywki, nie warto podejmować się trudu rekonstrukcji partii. Zupełnie nie przewidziałem, że pojawi się Pan Filip i zada kłam mojemu rozumowaniu. 

Zaprezentowana partia jest niemal wiernym, “toczka w toczkę”, zapisem obrony Philidora rozegranej przez A.I. Nimzowitscha z amatorem (Ryga 1910). (Zob.: A. I. Nimzowitsch, Mój system. U mnie na str. 207.). Potrzebna mi była po prostu partia, w której mistrz szachowy spotyka się z przeciętnie uzdolnionym graczem. Dlaczego nie zmieniłem nazwy otwarcia sycylijskiego (czy poprawniej obrony sycylijskiej) na Philidora? Chyba tylko dlatego, że istotnie uważam, że nikt już nie gra w szachy.

I tu znów zawiodłem się w swoich założeniach. 

Swoim wpisem uświadomiłeś mi, że świat jest jeszcze bardziej nieprzewidywalny, niż mi się zdawało. A to wyjątkowo ważna dla mnie lekcja, za co baaaardzo Ci dziękuję. 

 

Serdeczności, Filipie W.:)

Wrażliwości na słowo i wszystkiego, co jest dobre w moim pisaniu, nauczyła mnie Reg. Dziękuję:)*

Cześć, Corneliusie!

 

Co do partii szachowej, to dalej nie widzę w niej zbyt wiele sensu (rozumiem, że ruchy opisywane są nie po kolei [a nawet “cofając się w czasie” ;-)], tylko po cóż podawać wówczas notację?), ale OK – licentia poetica (tak mógł, tak chciał, tak napisał), więc moje marudzenie możesz zdecydowanie pominąć. ;-)

Natomiast nie wiem, dlaczego wywnioskowałeś, że przedstawiona historia nie przypadła mi do gustu. Jest wręcz przeciwnie, ale może jednak nie dość jasno się wyraziłem. ;-) Podobało mi się zatem (o czym w pierwszym komentarzu zdarzyło mi się ze dwa, a może nawet trzy razy wyraźnie wspomnieć), pomimo jakichś tam niedostatków, które mi się rzuciły w oczy, co możesz oczywiście ocenić jako zwykłe czepialstwo (choć nie tym było w założeniu).

Krótko jestem na tym portalu i nie miałem jeszcze okazji wyrazić swojej skromnej (i kompletnie amatorskiej rzecz jasna) opinii o którymś z Twoich tekstów, więc jeżeli mój komentarz odbierasz jako niezbyt „wyważony”, to przyjmij moje „ukłony i różne wyrazy”. ;-)

 

Pozdrawiam!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Dzień dobry. Filipie:)

Podziwiam Twoją dokładność i akuratność w czytaniu. Jestem pod wrażeniem wyczucia tekstu. I oczywiście dziękuję, że zajrzałeś i wypunktowałeś błędy oraz niedostatki tekstu. We wszystkim co piszesz, masz oczywiście rację. 

 

Wszystkiego dobrego na cały tydzień. Serdeczności:)

Wrażliwości na słowo i wszystkiego, co jest dobre w moim pisaniu, nauczyła mnie Reg. Dziękuję:)*

Elliot.S. – Dziękuję. Myślę, że sporo przeszarżowałaś z tą oceną. Niemniej – ogromnie Ci dziękuję. 

Wszystkiego dobrego, Elliot.S. :)

Wrażliwości na słowo i wszystkiego, co jest dobre w moim pisaniu, nauczyła mnie Reg. Dziękuję:)*

Elliot.S. – Dziękuję. Myślę, że sporo przeszarżowałaś z tą oceną. Niemniej – ogromnie Ci dziękuję. 

Wszystkiego dobrego, Elliot.S. :)

Wrażliwości na słowo i wszystkiego, co jest dobre w moim pisaniu, nauczyła mnie Reg. Dziękuję:)*

Ładny tekst, mimo drastycznych wydarzeń. Bogaty w szczegóły – menel, meble w gabinecie, opinia o szachach itd. Wszystko to jakoś współgra, tworząc pastelową całość. Wydaje mi się, że jesteś zbyt wrażliwy i delikatny, żeby wykreować naprawdę paskudny świat. Wyszło więc ładnie, aż dziewczynka szybko otrząsnęła się po dramatycznych przeżyciach.

A myślenie nieszablonowe może się przydać. I fajnie, jeśli ludzie myślą na różne sposoby.

Babska logika rządzi!

Dzień dobry, Finklo:)

Bardzo rzadko pojawiają się komentarze, po przeczytaniu których nie wiem, co odpowiedzieć. Twój do nich należy i jest dwupoziomowy: odnosi się do tekstu i autora zarazem. Dlatego przeczytałem go raz i drugi, i trzeci. Wreszcie spróbowałem go sobie przetłumaczyć na mój własny język i wyszło, że piszesz: “Corneliusie, jesteś slightly oderwany od rzeczywistości, w tym swoim pisaniu unosisz się pół metra nad ziemią, ale sama nie wiem, dobrze to czy źle”. Też tego nie wiem, Finklo. Całkiem możliwe, że we wszystkim masz rację. 

 

Trochę tylko mi szkoda, że teraz nie ma zimy, gdyż Twoimi miłymi słowami ogrzałbym całe mieszkanie. A tujeszcze ten biblioteczny klik :). DZIEKUJĘ. Dziękuję i zawsze, zawsze wszystkiego pięknego, Finklo! :)

Wrażliwości na słowo i wszystkiego, co jest dobre w moim pisaniu, nauczyła mnie Reg. Dziękuję:)*

Powiedzmy, że miało znaczyć to: jesteś taki miły, że trudno Ci stworzyć wredny świat.

Też nie wiem, czy to dobrze. Dla otoczenia pewnie słodko, dla Ciebie może być gorzej. No i w pisarstwie jednak czasem się przydaje umiejętność wykreowania prawdziwego syfu.

A zima jeszcze przyjdzie. Możesz sobie wtedy przeczytać komentarz jeszcze raz. ;-)

Dzięki. :-)

Babska logika rządzi!

Dobry wieczór, Finklo:)

Całkiem możliwe, że Twoja analiza psychologiczno-tekstologiczna jest słuszna. Za każdym razem, gdy myślę o naprawdę złych postaciach i wrednych sytuacjach, zaczynam się śmiać. Stąd też i obawa, żeby zło nie wyszło śmieszne i zabawne. Bo zło nigdy nie powinno być zabawne – z definicji. Dostrzegłaś zatem to, na co nie zwracałem uwagi. A przy tym napisałaś, że jestem miły. (Zaczerwieniłem się, bo to ogromnie sympatyczne). A że bycie miłym jest też ogólnie nudne – to kolejna prawda. W życiu i w literaturze najlepiej sprzedają się łajdacy. 

Za to ogrzewająca funkcja Twojego komentarza pozostanie już ze mną na jesienną słotę i zimowe chłody. 

 

Też bym chciał napisać, że jesteś miła (bo przecież to prawda), tylko zawsze powtarzano mi, żebym nie uprawiał ping-ponga tymi samymi komplementami, bo tracą na wiarygodności. Musisz jednak wiedzieć, że uważam Ciebie za osobę ogromnie życzliwą i dobrą. 

 

Samych pięknych zdarzeń, Finklo:)

Wrażliwości na słowo i wszystkiego, co jest dobre w moim pisaniu, nauczyła mnie Reg. Dziękuję:)*

No, już wcześniej pisałam, że jesteś miły. :-)

Dzięki. Postaram się nie rozwiewać Twoich złudzeń co do mojej osoby zbyt brutalnie. Ale może nie być łatwo. ;-)

Babska logika rządzi!

Dobry wieczór:)

Nie możesz rozwiać złudzeń, bo moja opinia nie jest złudzeniem. Choć pewnie zapomniałem też dodać, że jesteś też przekorna. W sumie wychodzi z tego Finkla – przesympatyczna osoba. :)

Wrażliwości na słowo i wszystkiego, co jest dobre w moim pisaniu, nauczyła mnie Reg. Dziękuję:)*

Chyba czas kończyć tę dyskusję, bo wszystko, co napiszę, może zostać wykorzystane przeciwko mnie (albo na moją korzyść – kwestia punktu widzenia). ;-)

Serdeczności.

Babska logika rządzi!

Cóż, każda dyskusja się kiedyś kończy. Dzięki tej mogę sobie mieszkanie ogrzać i kawę posłodzić. :)

Wszystkiego najfajnieszego! 

Wrażliwości na słowo i wszystkiego, co jest dobre w moim pisaniu, nauczyła mnie Reg. Dziękuję:)*

Świetny rysunek, podoba mi się wstęp. Początek rzeczywiście nie wskazuje na późniejszy dramatyzm. Nie polubiłam Ryszarda, dlatego fragmenty z nim nie sprawiały mi “przyjemności”. Natomiast podobało mi się, że pokazałeś z czym muszą się mierzyć osoby bardzo inteligentne i odstające od wzorca. Ciężko mi to ocenić, ale dla mnie przedstawiłeś ten wątek bardzo prawdziwie. Podobał mi się również opis rozgrywki szachowej z tymi wszystkimi porównaniami. Wtręty z covidem itp. może rzeczywiście troszkę zwracały uwagę, ale Twoje argumenty są przekonujące.

 

Powodzenia w konkursie :).

Dzień dobry, Monique.M :)

Dziękuję, że zajrzałaś, że pochwaliłaś rysunek, że zechciało Ci się napisać komentarz. Nawet nie wiesz, jakie to miłe.

Zdaję sobie sprawę, że negatywną postać również można napisać w ciekawy sposób. Czytanie o jej perypetiach dostarcza wtedy przyjemności, często większej niż losy dobrych bohaterów. Tutaj tego zabrakło – masz rację. Cóż, ani Ryszard nie jest osobowością na miarę Hannibala Lectera z Milczenia owiec, ani Cornelius nie dorasta do pięt Thomassowi Harrisowi. Dlatego Ryszard wyszedł taki polski, przaśny, z góry skazany na przegraną. A covid… przecież jest częścią otaczającej nas rzeczywistości.

 

Ucieszyła mnie bardzo Twoja wizyta. Wszystkiego dobrego, Moniqe.M. :)

Wrażliwości na słowo i wszystkiego, co jest dobre w moim pisaniu, nauczyła mnie Reg. Dziękuję:)*

Witam

Muszę przyznać, że mam dylemat, czy bardziej mnie zaciekawiło samo opowiadanie i sposób w jaki zostały spełnione wymogi Wojtka, który dla nas „nieaktorów” postawił dość wysoką poprzeczkę, czy też ujął mnie sposób w jaki zostają przyjęte komentarze pod opowiadaniem. Oczywiście nie liczę, że również zostanę zaproszona na aromatyczną kawę (jestem herbaciarą), na kwiaty też nie zasłużyłam :) . A tak już poważnie, cieszę się, że opowiadanie zostało docenione i ma już bibliotekę. Klimat szachów z Beethovenem w tle dodatkowo uszlachetnia całość.

Myślę, że od początku dobrze odczytałam Twoje intencje, rozumiem, że poszczególne ruchy graczy są miarą upływającego czasu, a nie kolejnymi ruchami w rozgrywającej się partii. I w moim odczuciu to właśnie nadaje ten specyficzny klimat.

Życzę powodzenia w konkursie. :)

Dobry wieczór, Anno.M :)

Jak można było napisać: “na kwiaty też nie zasłużyłam”? Nie daj Bóg jeszcze parę razy powtórzysz to stwierdzenie i uwierzysz we własne słowa. Rozumiem przekora, rozumiem branie pod włos, ale, ale… nigdy własnym kosztem. Jestem przekonany, że zasługujesz na najładniejsze prezenty i powinnaś otrzymywać wyłącznie piękne podarki; gdyby to ode mnie zależało na progu Twoich drzwi stałby teraz wielki kosz z kwiatami. 

 

Ujęło mnie Twoje podejście do tekstu i mieszczących się pod nim komentarzy. Piszesz trochę z przymrużeniem oka, trochę z lekkością primabaleriny skaczącej na pointach po tematach. Jesteś przy tym bardzo wnikliwa. Szachy jako pomieszanie czasu i przestrzeni to istotnie był jeden z moich zamiarów. Synestezję można przecież potraktować jako dowód, że świat jest jednością, różna modalność sensoryczna sprowadza się do opisu tej samej rzeczywistości. [Czy jakoś tak;) ].

Dużo ciekawsze jest jednak coś innego. Od chwili, gdy dowiedziałem się, że jesteś “herbaciarą”, zastanawiam się, czy wolisz herbatę czarną, czy modnym zwyczajem sięgasz po zieloną tudzież białą. Ja oczywiście zapraszam Cię na klasyczną, mocną i czarną – podobno świetna jest na upały. 

 

Twoja filiżanka jest ta, na której spodeczku jest ciastko z bitą śmietaną i truskawką. 

 

Zawsze najpiękniejszych darów losu, Anno.M, zasługujesz na te z najwyższej półki. 

Wrażliwości na słowo i wszystkiego, co jest dobre w moim pisaniu, nauczyła mnie Reg. Dziękuję:)*

Herbatę podałeś w tak piękny sposób, że nie potrafię Ci odmówić. :) Piję oczywiście czarną, mocną bez cukru, dlatego ciastko dodatkowo kusi. Jestem Ci to winna za Twoją wyjątkową delikatność (chochlika z komentarza już przegoniłam, wykorzystał to, że pisałam bardzo późno). Pink Floyd, Jean Michel Jarre, Lindsay Buckland czy Mike Oldfield to moi ulubieńcy, moje klimaty. A co do Beethovena to ogólnie wiadomo, że ostatnie symfonie pisał nie słysząc. Niedawno dowiedziałam się, że miał uszkodzone tylko ucho zewnętrzne i żeby słyszeć wykorzystywał ucho wewnętrzne, przykładając kawałek metalu do zębów i fortepianu.

Herbata była pyszna. Jest już późno, życzę dobrej nocy. :)

Dzień dobry, Anno.M.:)

Bardzo miło, że wstąpiłaś do mnie na herbatkę. Zawsze będzie tu na Ciebie czekać. Taka jak lubisz. Mocna, gorzka i gorąca. Z oczywistym słodkim dodatkiem, bo jakżeby inaczej. 

W tle nie usłyszysz dzwonów rurowych, za to przygrywać będzie Govi. Myślę, że pasuje do nocnego siedzenia na tarasie przy filiżance herbaty, gdy od rozmowy lepsze jest milczenie, a wzrok męczy jedynie wypatrywanie przelatujących Perseidów. 

Pięknej niedzieli:)

A oto i Govi do nocnego nicnierobienia: https://www.youtube.com/watch?v=7fjC2-mTgMc

Wrażliwości na słowo i wszystkiego, co jest dobre w moim pisaniu, nauczyła mnie Reg. Dziękuję:)*

Dzień dobry, Corneliusie :)

Oczywiście Govi też cudnie brzmi. Zazdroszczę Ci tylko tarasu. Ja mam balkon z widokiem na pachnącą, rozłożystą lipę, która przesłania mi prawie cały świat.

Również życzę pięknego dnia:) 

Podobała się całość bardzo. Tak na marginesie: jeszcze trochę niezwyczajnych umysłów gra w szachy :) pzdr

Interpretacja: z tą interpretacją to jest tak. Sama w sobie bardzo fajna i przede wszystkim obiecująca naprawdę wiele, ale (jak to bywa w takich sytuacjach) to dopiero połowa drogi, bo tych obietnic trzeba jeszcze dotrzymać. ;-)

Ten potencjał pomysłu udało się tu wykorzystać częściowo, bo z jednej strony są tu fajne momenty (zwłaszcza to wprowadzenie Barcika, zapowiedź urządzenia zmieniającego myśli w dźwięki i tak dalej…). Takie, kiedy siadasz sobie wygodniej, z większymi nadziejami, bo opowiadanie właśnie „wkręca” cię w tekst, składa obietnicę: Hej! Tu jest naprawdę ciekawy koncept!

Tyle że później trochę jest problem, żeby tej obietnicy dotrzymać, o czym jeszcze wspomnę.

Fabuła i bohaterowie… Konkretnie wspomnę właśnie teraz. ;-)

Tu już mam większy problem, bo jednak pojawiło się wrażenie pisarskiego bajzlu. Zaczynamy od sceny, gdzie mocno wprowadzasz Kacpra, budujesz go w oczach czytelnika jako jedną z kluczowych postaci tekstu. Później pojawia się Barcik, poprzez którego zaczynasz eksponować świetny pomysł na tekst. W tym momencie wydaje się, że opowiadanie ma wszystko, żeby opowiedzieć ciekawą historię. A później nagle dostajemy Olę, która okazuje się kluczową bohaterką dla całego tekstu. Efekt jest taki, że bardzo dużo tu budujesz, a trochę mniej dbasz o to, żeby z tych poszczególnych elementów i postaci wycisnąć maksimum potencjału.

Technicznie: zebrało się trochę pomniejszych błędów, ale też bez poważniejszych wpadek.

Dziękuję za udział w konkursie.

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

Nowa Fantastyka