- Opowiadanie: adamele - Bo Boga tu nie było

Bo Boga tu nie było

Stare opowiadanie z roku 2011.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Bo Boga tu nie było

Johan z nadzieją wyjrzał przez bulaj. Pierwsza planeta, typu jowiszowego wyglądała jak tocząca się przez próżnię wielka sfera pokryta plamami żółci, sepii i brązów. Druga, nieco mniejsza i bardziej oddalona, ale za to oświetlona żółtym światłem małego słońca, mieniła się kilkoma odcieniami błękitów i zieleni. Możliwe nawet, że nadawała się do zamieszkania i gdyby nie wojna, już dawno posiadałaby własną populację ludności.

Za to trzecia planeta, najbardziej odległa, o skalistym gruncie, rozjaśniona promieniami dużego, czerwonego słońca, wyglądała jak rozgrzana do czerwoności kula metalu. Podobno atmosfera tego ciała kosmicznego była bardziej gorąca niż skały na Merkurym. Być może, dlatego jeszcze żadna z sond badawczych nie wylądowała na jej powierzchni.

I tylko te, zawieszone w punkcie libracyjnym wraki, kilkadziesiąt uszkodzonych, bądź kompletnie zniszczonych okrętów bojowych, parę stacji kosmicznych przemielonych pociskami na złom i kupa innych niezidentyfikowanych obiektów.

A mogło być tak pięknie…

Z reguły lot w okolice nowego układu planetarnego dostarcza świeżych, niezapomnianych przeżyć estetycznych, ale w tym przypadku Johan nie mógł na takie liczyć. Widział co prawda dwa słońca i trzy różnej wielkości planety okryte wielobarwnymi atmosferami, lecz wraki statków i resztki elementów nośnych stacji kosmicznych bezlitośnie psuły obraz; wprowadzały spory dysonans w piękno wszechświata.

Johan zaklął pod nosem zdegustowany, dłonią przygładził krótkie, czarne włosy. Nie lubił takich mało estetycznych widoków. Odwrócił się plecami do okienka. Spojrzał na Mateusza.

– I co teraz powiesz, jako katolik? Czy to, co lata tam na zewnątrz, według ciebie też jest częścią boskiego planu? – zapytał cynicznie. Łagodne rysy nadawały jego twarzy nieco dziecinny wygląd.

Siedzący przy konsoli nawigacyjnej dobrze zbudowany blondyn nie odpowiedział. Dalej wpatrywał się w ekran radaru. Po kilku sekundach mężczyzna drgnął, jakby słowa dotarły do niego z pewną zwłoką. Zakłopotany zamrugał oczami.

– Mówiłeś coś? Przepraszam, ale przez chwilę nie słuchałem. Liczyłem wraki – jego głos był przyjemny, choć lekko chropawy.

Blondyn obrócił głowę w stronę kolegi.

– Pytałem, czy nadal uważasz, że Bóg postępuje według określonego planu – Johan drążył temat.

– Oczywiście, że tak. Dlaczego niby miałbym zmienić zdanie?

Johan spojrzał na niego z ironią w oku. Usiadł w fotelu pierwszego pilota i wskazał palcem monitor.

– Czy to też jest część boskiego planu?

Włączył zewnętrzną kamerę i skierował jej obiektyw w stronę jednego z wraków. Powiększył obraz. Na monitorze zobaczyli kadłub okrętu i unoszącego się na jego tle astronautę. Jednak przy dokładniejszym przyjrzeniu się można było zauważyć, że postać człowieka jest niekompletna – brakuje jej głowy i prawej ręki. Z uszkodzonego skafandra wystają kikuty kręgosłupa i urwanego ramienia, a czerwone mięso i kości pokrywa warstwa szronu.

– Albo popatrz na to… – Johan skierował kamerę na drugi obiekt. Tym razem był to skafander przecięty na wysokości talii. Dolnej części nie było nigdzie w pobliżu. Kiedy uszkodzony korpus obrócił się napędzany siłą bezwładności, zauważyli w otworze hełmu przerażoną, pokrytą lodem twarz kobiety. Jej usta zastygły otwarte do krzyku, którego zapewne nikt nigdy nie usłyszał.

– Sprawia ci przyjemność oglądanie takich widoków? – zapytał Mateusz.

– Za każdym razem, gdy zadaję ci konkretne pytanie, próbujesz zrobić ze mnie wariata – zaprotestował Johan.

– Nie robię z ciebie wariata, tylko uważam, że to chore przyglądać się trupom. A co do twojego wcześniejszego pytania to odpowiem ci jak zwykle: Bóg ma plan, tylko my ludzie nie potrafimy go zrozumieć. Proste?

Johan wykrzywił usta w parodii uśmiechu. Mateusz odpiął pasy i wstał z fotela, powoli poszedł w stronę śluzy.

– Czas wziąć się do pracy.

– Tak, rozumiem. Nikt nam nie płaci za ględzenie – Johan ruszył za kolegą.

Ubrali się w skafandry, weszli do śluzy, będąc w środku założyli plecaki manewrowe sytemu MMU. Odczekali aż pompy usuną z komory powietrze i komputer pozwoli otworzyć drugi właz. Wypłynęli na zewnątrz statku. Na początku tak jak zwykle zamarli pod wrażeniem ogromu zniszczeń, bowiem obraz widziany okiem kamery nie ma takiej siły oddziaływania na zmysły, co rzeczywisty widok. Olbrzymie okręty, które jeszcze parę miesięcy temu szybko pokonywały przestrzeń, teraz sprawiały żałosne wrażenie. Ich kadłuby, pełne otworów po trafieniach, z bokami rozerwanymi eksplozjami, przypominały wyrzucone na plażę ranne wieloryby. Między nimi unosiły się resztki stacji kosmicznych, satelitów szpiegowskich lub oderwanych siłą wybuchów kawałków blach poszycia. Gdzieniegdzie migotały światła automatycznych sond, lub zdezorientowanych robotów naprawczych. Widać też było małe figurki astronautów siłą dekompresji wyrwanych ze stalowych trzewi. Martwi, w skafandrach lub bez, wyglądali jak zawieszone w próżni zabawki, albo pozostawione przez psotne dzieci ołowiane żołnierzyki.

Mateusz złożył ręce do modlitwy, zastygł w przestrzeni z pochyloną głową. Modlił się cicho za dusze zmarłych. Kiedy skończył, ruszył w stronę burty najbliższego zniszczonego okrętu bojowego. Odczytał nadpalony napis na boku rozerwanego kadłuba: USS Clinton. Odnalazł właz śluzy i wszedł do środka. Poczekał aż Johan dołączy do niego i razem przeszli do wnętrza wraku. Widok, który zastali, nie był przyjemny. Zresztą niczego innego nie mogli się spodziewać po wizycie na okręcie trafionym pociskiem plazmowym. Sztuczna grawitacja nie działała. Korytarz wypełniały śmieci, kawałki tworzywa sztucznego i fragmenty spalonych ludzkich ciał. Krew już dawno temu zastygła w temperaturze bliskiej absolutnego zera i teraz jej krople krążyły w przestrzeni jak rubinowe korale. Oświetlenie funkcjonowało tylko częściowo, lampy mrugały w osobliwym rytmie, tworząc na ścianach dziwaczne kombinacje światła i cieni.

Mateusz posuwał się korytarzem w stronę centrum dowodzenia, a Johan podążał jego śladem. Od czasu do czasu mijali wiszące w wypełniającej przejście próżni ciała załogi bądź pasażerów. Niektóre nie były nawet ubrane w skafandry, widocznie ludzie ci zostali zaskoczeni przez nieprzyjaciela w nocy. Kilka trupów miało na sobie jedynie przewiewne piżamy i teraz w ciemnościach rozjaśnianych nierytmicznymi błyskami świateł, ich pokryte szronem ciała, wyglądały jak makabryczne karykatury erotycznych reklam.

Kiedy dotarli do celu, w pierwszej kolejności odszukali i uruchomili komputer pokładowy. Na szczęście działało zasilanie awaryjne. Johan skopiował wszystkie dane, a Mateusz odmówił krótką modlitwę za kapitana, załogę i pasażerów tego statku.

– Sto dwadzieścia sześć osób – stwierdził Johan po przestudiowaniu zapisów dziennika.

Mateusz milcząc skinął głową. Wiedział, że mają dużo czasu, ponieważ walki między IV Flotą Federacji Wolnych Planet a III Korpusem Konfederacji Galaktycznej miesiąc temu przeniosły się w inny fragment Drogi Mlecznej, a tu, w punkcie libracyjnym, zostały jedynie wraki wspaniałych niegdyś okrętów i nikomu niepotrzebne trupy.

Pracowali systematycznie, bez pośpiechu. Z przyniesionego ze sobą zasobnika wyjęli plastikowe worki, w które po kolei pakowali zwłoki. Potem Mateusz z każdego ciała pobierał wycinek tkanki i zamykał go w szczelnym pojemniku na materiał genetyczny, a numer próbki i worka zapisywał w przenośnym komputerze. Po zakończeniu formalności Johan transportował pakunki w stronę swojego statku. Gdy w przedziale krematorium zgromadzili dwanaście sztuk, przystępowali do procedury spalania. Ustawiali je w szeregu, co przychodziło im łatwo, gdyż w tej części statku wyłączyli sztuczną grawitację. Johan wprowadzał worek do pieca kremacyjnego, a Mateusz w tym czasie odmawiał modlitwę za duszę zmarłego. Gdy po kwadransie zapalała się lampka oznaczająca koniec procesu, Mateusz wygarniał z wnętrza prochy i zsypywał je do małego woreczka, który następie łączył z próbką zawierającą wycinek DNA. W ten sposób, gdy wszystkie szczątki trafią na Ziemię, łatwo będzie można odnaleźć krewnych zmarłego, jego najbliższą rodzinę, która zapewni mu godny pochówek.

Po kilku godzinach pracy zrobili sobie małą przerwę. Wrócili na pokład statku. Rozebrali się. Wyjęli z szafki pakiety z liofilizowanym jedzeniem, włożyli je do naczyń z wodą, by nabrały wilgoci. Czekając na posiłek Mateusz odmówił krótką modlitwę dziękczynną. Dania miały smak taki jak zwykle, czyli nijaki; Mateusz przełknął jedzenie, lecz prawie go nie czuł, wszystko smakowało jak namoczony w wodzie papier.

Johan zebrał opakowania po pakietach, wrzucił do worka by później spalić je w piecu krematoryjnym. Kątem oka spojrzał na towarzysza. Zobaczył na jego twarzy cień niezadowolenia. Uśmiechnął się ironicznie.

– Nadal tego nie pochwalasz? Prawda?

– Tak. Uważam, że urządzenia krematorium nie służą do spalania śmieci komunalnych. Ta maszyna – Mateusz wskazał ręką na drzwi prowadzące do spalarni zwłok – Jest przeznaczona do spopielania ciał. Okaż nieco szacunku zmarłym. Nie mieszaj ich popiołów z odpadami.

Johan wzruszył ramionami.

– Czepiasz się drobiazgów. Nieboszczykom i tak wszystko jedno, co z nimi zrobimy.

Mateusz upił łyk nijakiej w smaku kawy.

– Jeżeli masz taki pogardliwy stosunek do nieżywych, to dlaczego pracujesz przy kremowaniu zwłok?

– Dla kasy kolego, dla kasy. Dobrze płacą, więc pracuję w tym biznesie. Poza tym jestem mało obrzydliwy, nie wymiotuję na widok cudzych flaków jak inni.

Mateusz dokończył kawę. Nie umiał powiedzieć, co jest bardziej niesmaczne – kawa czy postawa kolegi. Odmówił modlitwę dziękczynną za zjedzony posiłek i wstał od stołu.

Siedzący naprzeciwko Johan uważnie obserwował jego ruchy.

– Kiedy otrzymałem przydział do pracy z tobą, ktoś mi powiedział, że jesteś nawiedzonym gościem. Na początku myślałem, że nabija się ze mnie, ale teraz widzę, że nie żartował. Ty naprawdę wierzysz w to, co robisz.

– Masz z tym jakiś problem?

– Nie. Absolutnie nie, ale czasami, gdy patrzę na ciebie zastanawiam się jak możesz wierzyć w Boga skoro każdego dnia widzisz dowody, że Bóg nie istnieje, że jest tylko mitem, bajką dla grzecznych dzieci.

Mateusz odwrócił się, spojrzał na kolegę.

– Jeszcze nigdy nie widziałem żadnego dowodu, który świadczyłby przeciwko istnieniu Boga.

– A te trupy, tam, w próżni? – Johan wskazał ręką na ścianę kabiny, za którą w przestrzeni kosmicznej unosiły się wraki dwóch kosmicznych flot.

– To jest tylko dowód, że ludzie są głupi – odpowiedział Mateusz cicho. Otworzył drzwi, poszedł w stronę śluzy powietrznej i pozostawionych w niej skafandrów.

Johan uśmiechnął się pod nosem. Bez słowa ruszył za kolegą. Mieli do skremowania jeszcze dużo ciał. Pracowali do wieczora, obrócili kilka razy z transportami liczącymi za każdym razem dwanaście ciał. Potem, gdy wrócili na statek, zrobili sobie kolację i położyli się spać. Tym razem Johan nie zadawał Mateuszowi żadnych pytań na temat jego wiary. Obaj byli zbyt zmęczeni fizycznie i psychicznie; widok dziesiątek ciał kobiet i mężczyzn wpłynął negatywnie na ich samopoczucia. Mężczyźni rozeszli się do swoich kajut bez słowa.

Następnego dnia Mateusz obudził się pierwszy. Cicho zmówił modlitwę poranną i równie cicho dokonał porannej toalety. Kiedy wyszedł z łazienki zobaczył Johana podgrzewającego coś do jedzenia w kuchence mikrofalowej. Mateusz wyjrzał przez bulaj. Duże czerwone słońce powoli zasłaniało mniejsze, białe. Ten układ planetarny, jak każdy układ podwójny, wyglądał pięknie, gdy obserwator znajdował się w wystarczająco dużej odległości, by widzieć obie gwiazdy obok siebie. Promienie słońc nakładały się na siebie, tworząc piękne kombinacje barw.

Włączył się sygnał systemu wczesnego ostrzegania. Mateusz spojrzał na ekran radaru. Zbliżał się do nich jakiś nieznany obiekt, trajektoria jego lotu przebiegała niebezpiecznie blisko ich statku.

Mateusz podszedł do pulpitu nawigacyjnego. Usiadł w fotelu, przypiął się pasami. Johan dołączył do niego, zajął sąsiednie miejsce.

Obiekt na radarze poruszał się z małą prędkością, komputer wskazywał niecałe zero cztery dziesiąte prędkości światła. Okręty bojowe obu stron konfliktu już dwa lata temu osiągnęły poziom zero sześć dziesiątych, więc istniało duże prawdopodobieństwo, iż zbliża się do nich zwykły statek cywilny, a nie okręt wojskowy. Obaj dyskretnie odetchnęli z ulgą.

– Myślisz, że to hiena? – Zapytał Johan.

– Na razie trudno powiedzieć. Poczekamy, aż zbliży się do pobojowiska na tyle, by można było z nim swobodnie rozmawiać bez dużej zwłoki czasowej – Odpowiedział Mateusz uspokajającym tonem.

Sam był nieco zaniepokojony sytuacją. Już dawno temu słyszał, że często, gdy kosmiczne floty zostawiają wraki swoich okrętów bez nadzoru, po pewnym czasie pojawiają się ludzie-hieny. Szabrownicy gotowi zabić każdego, kogo uznają za ewentualnego konkurenta przy podziale łupów. Oni, Mateusz i Johan, pracowali legalnie, zatrudnieni przez Dowództwo Ziemskich Sił Kosmicznych i jako obsługa statku-krematorium mieli za zadanie odnajdywać zniszczone okręty i kremować zwłoki poległych. Jednak często zdarzało się, że kosmicznym złomem wykazywali duże zainteresowanie ludzie zajmujący się szabrownictwem i handlem kradzionym sprzętem, szczególnie wojskowym. Dużą rolę grały tu ceny metali i tworzyw sztucznych – taki wrak okrętu bojowego często przedstawiał sobą dużą wartość, głównie jako źródło wysokogatunkowych stopów metali i super wytrzymałego plastiku, a także nowoczesnych podzespołów elektronicznych.

Obiekt zbliżał się nieubłaganie. Po paru minutach urósł na tyle, że system identyfikacji swój-obcy był w stanie podać jego rozmiary i typ: statek klasy biznesowej, masa około stu dwudziestu ton, nawet nazwa była całkiem obiecująca: Star Wanderer. Komputer pokładowy gościa podał numer rejestracyjny. Johan sprawdził dane w bazie. Zgadzały się.

Mateusz odetchnął. Pomyślał, że skoro właściciel nie ukrywa nazwy swojego pojazdu to prawdopodobnie ma całkiem uczciwe zamiary. Johan wrócił do śniadania.

Statek zbliżył się na odległość dziesięciu kilometrów, jego właściciel, albo przynajmniej pilot, nawiązał kontakt. W głośnikach usłyszeli trzaski, a potem słowa powitania:

– Dzień dobry. Tu Star Wanderer. Jestem wolontariuszem, działam niezależnie, zajmuję się kremowanie zwłok. Czy mogę pracować w okolicy? Odbiór – głos był twardy, sądząc po brzmieniu, mówca musiał być człowiekiem w dojrzałym wieku.

Mateusz nachylił się do mikrofonu.

– Tu Ohio. Możesz zatrzymać się gdziekolwiek. Nie mamy wyłączności na pracę tutaj, każdą pomoc chętnie przyjmiemy. Odbiór.

Mężczyzna nie odezwał się, statek zmniejszył prędkość prawie do zera. Zaczął manewrować między kadłubami zniszczonych okrętów. Widać było, że kapitan Wanderera ma dużą wprawę, jest doświadczonym pilotem. Kierowany jego ręką pojazd sprawnie wyminął wrak Clintona i zbliżył się do nich.

Johan spojrzał na Mateusza. Ten tylko wzruszył ramionami.

– Gość wygląda na spokojnego. Nie mamy prawa zakazywać komukolwiek latać w kosmosie. Możliwe, że mówi prawdę i rzeczywiście jest wolontariuszem, który myśli, że uda mu się zbawić świat. Czasami można jeszcze takich spotkać – ostatnie słowa Mateusz wypowiedział ze smutkiem w głosie.

Johan spojrzał na niego zdziwiony. Pierwszy raz od czasu jak pracują razem widział kolegę w takim stanie.

Śniadanie zjedli w milczeniu. Potem ubrali się i weszli do śluzy. Przeszli do wraku Clintona i kontynuowali pracę. Kiedy skończyli kremować całe zwłoki zostało im jeszcze ostatnie zadanie, najmniej przyjemne. Musieli pozbierać unoszące się w przestrzeni korytarzy i pomieszczeń mieszkalnych resztki ciał zabitych, kończyny, fragmenty organów. Wszystkie te, jak nazywał je Johan: pozostałości, pakowali do małych pojemników i zabezpieczali próbki DNA. Kiedy skończyli, Mateusz skopiował dane z podręcznego komputera do głównej pamięci, a potem wydał polecenie, by zostały wysłane na Ziemię.

Wracając na pokład Ohio zobaczyli statek sąsiada. Wisiał w przestrzeni nieco dalej, w okolicach następnego wraku, sądząc po rozmiarach i smukłym kształcie, chyba szybkiego niszczyciela; z jego rozerwanego silną eksplozją boku, ktoś wyciągał worki z ciałami. W świetle przenośnych lamp figurka człowieka wydawała się taka mała.

– Nasz sąsiad nie próżnuje – zauważył Johan.

Mateusz milczał. Gdy wrócili na pokład odezwał się:

– Może byśmy zaprosili go do nas. Pogadamy po pracy. Być może dowiemy się czegoś nowego o wojnie. Już od dawna z nikim nie rozmawialiśmy.

– No – krótko potwierdził Johan.

Wyjrzał przez bulaj. Sąsiad pracował, nawet gdy oni skończyli swoje obowiązki. Johan pomyślał, że mężczyzna musi być naprawdę gorliwym wolontariuszem.

Zjedli kolację. Zajęli się swoimi prywatnymi sprawami. Odebrali pocztę elektroniczną. Odpisali na listy. Gdy już zamierzali położyć się spać, Mateusz wpadł na pomysł, żeby włączyć radiostację. Nawiązali kontakt z kapitanem Wanderera. Mężczyzna nie przyjął zaproszenia na kolację. Johan zrobił zdziwioną minę, potem bąknął: no cóż… i odpłynął w stronę swoich zajęć.

Następnego dnia zmienili pozycję. Zacumowali niedaleko środka strefy bitwy, w miejscu, gdzie okręty bojowe unosiły się bliżej siebie, prawie dotykały uszkodzonymi burtami. Patrząc na nie, można było odnieść wrażenie, że tworzą jeden olbrzymi wrak. Trudno było rozpoznać, która część, do którego okrętu należy. Przestrzeń wypełniały poruszające się siłą bezwładu fragmenty metalu, kratownice, resztki silników; oświetlone blaskiem dwóch słońc wyglądały upiornie. Między nimi krążyły migając światłami pozycyjnymi uszkodzone boje nawigacyjne, lub zdezorientowane roboty naprawcze; niektóre z nich próbowały coś naprawiać, w paru miejscach widać było błyski spawarek ogłupiałych automatów.

Johan patrzył przez bulaj. Widok na zewnątrz przygnębiał go. Kiedy rozpoczynał pracę w firmie zajmującej się kremowaniem ciał pozostałych na polach bitew, przygotowany był na najgorsze, ale to pobojowisko za oknem przekraczało jego wyobrażenia. Mateusz podszedł do niego, poklepał po ramieniu.

– Za kilka lat przyzwyczaisz się do takiego widoku – powiedział cicho tonem pocieszenia.

Johan odwrócił się od okna. Wyraźnie nie miał chęci do rozmowy. Mateusz uszanował to. Bez słowa poszedł w stronę śluzy, a Johan podążył za nim.

Mieli dużo roboty. Prawie każdy wrak był zdeformowany – dziwacznie powykręcane struktury tworzyły trudny do przebycia labirynt. Musieli często używać narzędzi, by przebić się do wnętrza okrętu i wydobyć stamtąd ciała zabitych astronautów lub pasażerów. Godzinami lawirowali między elementami konstrukcji nośnych i blachami poszycia; miejscami zachowywali się jak włamywacze szukający skarbów. Jednak nie zwracali uwagi na dobra materialne, mimo że czasami widzieli cenne przedmioty, precjoza pozostawione przez umarłych. Udawali, że ich nie widzą, woleli zajmować się swoją pracą, niż gromadzeniem kosztowności. Obaj uważali, że tak będzie najlepiej.

W przerwach, gdy wracali na pokład swojego statku-krematorium, żeby zjeść posiłek albo wyspać się, sprawdzali na radarze pozycję sąsiada. Pojazd stale był niedaleko, zaledwie parę kilometrów od nich; zmieniał położenie, ale zawsze krążył gdzieś w pobliżu, a jego właściciel pracował od rana do późnej nocy; wydawało się wręcz, że cierpi na bezsenność.

Po dwóch tygodniach Mateusz i Johan skończyli przeszukiwanie jednostek znajdujących się w tej strefie bitwy. Byli zmęczeni, ale zadowoleni z siebie. Ładownia była prawie pełna, zostało zaledwie około tysiąca miejsc na następne urny.

Rano uruchomili silniki i przelecieli dziesięć kilometrów dalej w okolice wraku dużego krążownika. Mimo zniszczeń nadal widoczna była nazwa okrętu: USS Obama. Pękaty kadłub obracał się leniwie pchany siłą bezwładu wywołanego silną eksplozją. Z rozerwanego boku wydobywały się gazy techniczne i obłoki mgły. Krople pary wodnej zastygały w próżni tworząc na poszyciu okrętu i w przestrzeni fantazyjne bryły i sfery. Zajęli pozycję z tyłu jednostki, gdyż dostrzegli tam spory otwór powstały prawdopodobnie na skutek wybuchu jednego z trzech rdzeni silnika. Postanowili najpierw dostać się do sterówki okrętu, żeby ustalić liczebność załogi i pasażerów. Ale na razie zmęczeni pracą w poprzednim miejscu, postanowili zrobić sobie jednodniową przerwę i odpocząć. Zajęli się swoimi prywatnymi sprawami, nie rozmawiali ze sobą.

Następnego dnia zapakowali do zasobnika worki na ciała, narzędzia do cięcia metalu, komputer i wyruszyli do pracy. Okręt, w którego stronę zmierzali, wyglądał imponująco. W czasie pokoju musiał wspaniale prezentować się podczas parad wojskowych. Zapewne wielu młodych astronautów marzyło, żeby służyć na takiej pięknej jednostce. I zapewne wielu z tych, którzy dostąpili tego zaszczytu, zginęło wraz z nią.

Mateusz znieruchomiał, pokornie pochylił głowę i jak zwykle odmówił modlitwę za zmarłych zamkniętych w kadłubie wraku. Po chwili zastanowienia odmówił drugą za sprawców tego nieszczęścia, a szczególnie za człowieka, który nacisnął przycisk odpalania działa plazmowego na okręcie wojennym przeciwnika. I za jego rodzinę, krewnych, znajomych, a w końcu za cały świat.

Gdy skończył, otrząsnął się, jakby wyszedł z głębokiego transu, wrócił do rzeczywistości po długim przebywaniu w zaświatach. Johan wisiał w pobliżu, cały czas udawał, że niczego nie widzi, jest zajęty delektowaniem się pięknem olbrzymiej kupy złomu, jeszcze niedawno będącej krążownikiem. Mateusz zmieszany swoją gorliwością, bąknął pod nosem: przepraszam. Kolega odpowiedział zdawkowym: nic się nie stało.

Do środka dostali się przez wypatrzoną poprzedniego dnia dziurę w poszyciu. Zapalili latarki, gdyż wewnątrz nie działały światła awaryjne. Omietli światem tunel techniczny i gdy zobaczyli, że jest bezpiecznie, zagłębili się w nim. Dotarli do przejścia łączącego tunel techniczny z korytarzem centralnym, który biegł wzdłuż całego okrętu i łączył sterownię z pozostałymi przedziałami. Jednak na skutek trafienia pociskiem aktywowały się grodzie, a te pozamykały poszczególne sekcje, tworząc z nich niezależne od siebie sektory bezpieczeństwa. Johan uruchomił palnik plazmowy i zaczął wypalać otwór w jednej z przegród. Kilka minut trwało nim uzyskał jakiś efekt i zobaczył w wyciętej dziurze fragment korytarza po drugiej stronie. Wyłączył palnik i zbliżył hełm do grodzi. Dostrzegł jedynie kawałki śmieci i fragment ludzkiej ręki ubranej w rękawicę. Zdegustowany postanowił poszerzyć otwór, przez który obaj przejdą do następnej części korytarza. Po godzinie pracy wystarczyło pchnąć blachę nogą, aby ta wpadła do wnętrza tunelu, ukazując im wolną drogę. Ostrożnie wpłynęli do środka, rozejrzeli się. W próżni wypełniającej korytarz unosił się ubrany w skafander astronauty trup. Wyglądał prawie normalnie, z wyjątkiem braku nóg – z uciętych na wysokości ud nogawek wystawały kikuty kości i strzępy rozerwanych mięśni.

Johan poświecił nieboszczykowi w twarz. Przez szybę hełmu zobaczył duże przerażone oczy i otwarte do krzyku usta. Skórę pokrywał lśniący w świetle latarki szron. Mateusz pomyślał, że zmarły w dniu śmierci miał nie więcej niż dwadzieścia kilka lat. No, maksymalnie dwadzieścia pięć.

– Przestań się przyglądać. Musimy iść na mostek – rzucił Mateusz, żeby odciągnąć uwagę kolegi od tego nieprzyjemnego widoku. Dla dodania powagi swoim słowom obrócił latarkę Johana i skierował jej światło w stronę następnej grodzi.

– Tam wypal przejście – Wydał polecenie.

Johan nic nie powiedział, chwycił poręcz i zbliżył się do miejsca pracy. Wyjął palnik plazmowy i zaczął wycinać otwór.

Mateusz ujął zmarłego za sztywną rękę i skierował go w bok, w stronę biegnącej wzdłuż ściany poręczy. Potem wyjął z kieszeni na udzie kawałek liny i przywiązał trupa do uchwytu. Zadowolony z siebie chciał obrócić się, żeby zobaczyć jak pracuje Johan, gdy poczuł gwałtowny wstrząs i mocne uderzenie w plecy. Kątem oka dostrzegł jaskrawy błysk. Pchnięty z dużą siłą Mateusz grzmotnął osłoną twarzy w hełm nieboszczyka; mało brakowało a rozbiłby ją. Przestraszony zaklął pod nosem – nie podobała mu się myśl, że mógłby umrzeć na skutek rozhermetyzowania skafandra. Mężczyzna spróbował uruchomić plecak manewrowy – niestety sprzęt odmówił współpracy. Gdy w końcu obrócił się i spojrzał w głąb tunelu zamarł przerażony. Tam gdzie jeszcze przed chwilą pracował Johan teraz ziała pustka. Cały bok korytarza został zmieciony podmuchem eksplozji, zamiast niego widać było ogromny, czarny przestwór kosmosu.

– Cholera! – Mateusz zaklął głośno.

Ruszył w stronę wyłomu. Jedyne co miał, to nadzieję, że Johan nie zginął zabity siłą eksplozji. Być może skafander uchronił go przed śmiertelnymi obrażeniami i teraz, nieprzytomny unosi się gdzieś w przestrzeni.

Albo może jest już trupem i teraz Mateusz będzie musiał go skremować jak przed nim skremował tysiące innych zmarłych.

Wpadł w panikę. Do tej pory nigdy nie dopuszczał do siebie myśli, że on lub jego współpracownik może stracić życie; pracując patrzył na ciała umarłych jak na duże lalki, które trzeba uprzątnąć z zagraconego pokoju, żeby przywrócić stary, dobry porządek. Modlił się za ich dusze jednak cały czas zachowywał dystans do śmierci.

Teraz było inaczej.

Chwycił dłońmi krawędź wyłomu. Wyjrzał w przestrzeń. Okręt cały czas wirował, teraz nawet trochę szybciej niż przed wybuchem. Mateuszowi, jak w kalejdoskopie, przed oczami przesuwał się obraz odległych galaktyk i mgławic. Wychylił głowę za blachy poszycia zewnętrznego. Zobaczył go. Johan unosił się w przestrzeni bezwładnie jak lalka – linka asekuracyjna przez przypadek zahaczyła o wystający element poszycia. Kolega Mateusza obracał się wokół własnej osi i od czasu do czasu uderzał rękami lub nogami o wystające elementy zniszczonego krążownika. Jeszcze parę takich zderzeń, a skafander ulegnie uszkodzeniu. A wtedy Johan na pewno umrze.

– Johan! Johan! – Mateusz wykrzyczał imię kolegi do mikrofonu. Niestety, jedyną odpowiedzią był biały szum eteru.

Mateusz rozejrzał się bezradnie. Odruchowo zaczął odmawiać pacierz. Modlił się o uratowanie kolegi. Jednocześnie rozglądał się w poszukiwaniu czegoś, czego można by użyć do schwytania Johana, przyciągnięcia w stronę wyrwy. Zaaferowany zapomniał, że ma włączony mikrofon i że mogą go usłyszeć wszyscy w promieniu wielu kilometrów.

Spojrzał w bok. W głębi tunelu zobaczył sylwetkę człowieka ubranego w skafander. Nieznajomy tkwił nieruchomo zawieszony w próżni, jakby przyglądał się komuś zaciekawiony. Mateusz był pewien, że jeszcze niedawno go tam nie było. Astronauta poruszył się, sprawnie, bez problemów podpłynął do wyrwy w ścianie tunelu.

Zaskoczony Mateusz przyjrzał się twarzy mężczyzny, ubraniu i wyposażeniu. Zdziwił się, gdy za osłoną przyłbicy zobaczył oblicze starca. Skafander był szary, brudny i w kilku miejsca niedbale połatany. Zawieszony na piersi komputer osobisty był chyba uszkodzony, ponieważ ekran niczego nie pokazywał. Sądząc po stanie ubioru oraz wyglądzie twarzy, człowiek ten musiał mieć już co najmniej sto lat.

– Co się stało? – Zapytał nieznajomy. Głos był twardy i stanowczy. Oczy wpatrywały się w Mateusza z wyrazem szczerego zdumienia.

– Prawdopodobnie nastąpiła eksplozja gazów technicznych nagromadzonych w zamkniętym tunelu. Chcieliśmy przejść nim na mostek. Johan wypalał otwór, wtedy to się stało. A ja mam uszkodzony plecak, nie mam jak iść po niego – Mateusz mówił szybko. Wiedział, że nie ma dużo czasu, w każdej chwili może dojść do uszkodzenia skafandra Johana. A wtedy na pomoc będzie za późno.

Mężczyzna chwycił rękoma krawędź wyrwy, podciągnął się i wyjrzał na zewnątrz. Zobaczył astronautę wiszącego w przestrzeni. Części krążownika przelatywały w pobliżu, czasami ocierały się o jego skafander.

Nieznajomy puścił się blach poszycia i w tym momencie stało się coś dziwnego. Olbrzymia konstrukcja okrętu, ważąca kilkanaście tysięcy ton kupa metalu przestała obracać się wokół własnej osi. Nagle zapanował spokój, ciało Johana zawisło bez ruchu, a złom zastygł w próżni. Mateusza miał wrażenie, że czas stanął. Chyba nawet gwiazdy przestały mrugać.

– Ściągnij go tutaj – Powiedział mężczyzna.

Mateusz zawahał się. Chciał uratować kolegę, jednak sytuacja wydała się dziwna.

– Wierzysz w Boga? Prawda?

– Tak.

– Więc idź.

Mateusz wyjrzał z otworu, potem obejrzał się za siebie. Spokój mężczyzny dodał mu odwagi. Bez ociągania się ruszył do przodu, prosto w próżnię. Okazało się, że plecak manewrowy dał się uruchomić. Dzięki temu szybko przebył kilkadziesiąt metrów pustki. Chwycił Johana i zaczął go holować. Po paru długich minutach znaleźli się blisko krawędzi wyrwy. Nieznajomy pomógł wciągnąć rannego do wnętrza wraku. Mateusz oparł kolegę o ścianę i przyjrzał się jego twarzy widocznej za osłoną przyłbicy hełmu. Oblicze było blade jak u ciężko chorego, ale można było zauważyć, że czasami porusza ustami i oddycha powoli. Mateusz spojrzał na osobisty komputer Johana. Na wyświetlaczu pojawił się komunikat o problemie z ciśnieniem krwi i tętnem, ale na szczęście nie było alarmu o rozhermetyzowaniu skafandra.

Mateusz odetchnął z ulgą.

Obejrzał się, żeby podziękować nieznajomemu, który w jakiś cudowny sposób zatrzymał obroty wraku. Mężczyzna wisiał w przestrzeni korytarza wpatrzony w obu pracowników krematorium. Przez kilka sekund Mateusz i starzec mierzyli się wzrokiem jak przeciwnicy, jak stojący naprzeciw siebie dwaj rewolwerowcy. Pierwszy zreflektował się nieznajomy. Ruszył do przodu, chwycił ramię nieprzytomnego Johana. Spojrzał głęboko w oczy Mateusza.

– Długo tak będziesz stał? Trzeba go odtransportować na wasz statek – głos mężczyzny przebił się przez próżnię, mimo iż nie miał włączonego komputera.

Mateusz otrząsnął się jak po długim śnie. Dotarło do niego, że musi ratować kolegę. Chwycił linkę asekuracyjną i razem ze starcem zaczął ciągnąć Johana w stronę wyjścia.

Szybko pokonali przestrzeń korytarza. Trochę kluczyli, żeby bezpiecznie przetransportować rannego przez otwór w burcie krążownika. Kiedy znaleźli się w otwartym kosmosie, uruchomili plecaki manewrowe i polecieli w stronę statku-krematorium.

Gdy byli już blisko, jakieś kilkanaście metrów od poszycia statku, wyłączyli napęd i pozwolili, by siła rozpędu przybliżyła ich do śluzy. Wtedy starszy mężczyzna odwrócił się w stronę Mateusza.

– Pomogę ci wprowadzić kolegę do śluzy, a potem wracam do siebie. Jestem już zmęczony – Znów jego głos dotarł do uszu Mateusza, mimo że miał wyłączony osobisty komputer.

Mateusz nie protestował, jedynie skinął głową, że się zgadza. Otworzył śluzę powietrzną i razem wepchnęli rannego do środka. Potem Mateusz wszedł do komory. Wisząc w otworze wrót, obejrzał się za siebie, chciał podziękować, ale zobaczył jedynie plecy nieznajomego. Mężczyzna płynął w przestrzeni w stronę swojego statku. Mateusz patrzył przez chwilę za oddalającym się starym człowiekiem. Potem zamknął śluzę.

Gdy znaleźli się na pokładzie szybko rozebrał kolegę. Johan co prawda oddychał, ale nadal był nieprzytomny. Blada skóra i słabe tętno świadczyły o doznaniu pewnych obrażeń. Mateusz nie był lekarzem, nie umiał postawić dokładnej diagnozy. Pozostawało tylko czekać, aż organizm sam się zregeneruje.

Włączył radiostację, ustawił kanał ogólny. Wywołał pilota Wanderera. Po chwili milczenia wśród szumów usłyszał głos starca. Brzmiał tak samo, jak wtedy we wraku.

– Czy masz wolny czas? Może byśmy porozmawiali? – Zapytał niepewnie Mateusz.

– Po co? – Odpowiedział głośnik.

Właśnie, po co rozmawiać?

– Bo chciałem zamienić z tobą parę słów. Zadać ci kilka pytań.

– Tak? Słucham.

Mateusz przypomniał sobie wszystko, co wydarzyło się po wybuchu; z wrażenia mikrofon wypadł mu z ręki. Przecież żaden człowiek nie mógł zatrzymać ruchu obrotowego wraku krążownika, ani przeżyć w próżni bez tlenu. Zgadza się! Przecież gdy Mateusz patrzył na nieznajomego, jego komputer osobisty był wyłączony. A to znaczy, że nie miał, czym oddychać!

Wyprostował się w fotelu.

– Mój Boże… – powiedział do siebie bezwiednie.

– Słucham… – odpowiedział mężczyzna po drugiej stronie łącza. Mateusz milczał zszokowany, więc rozmówca odpowiedział tonem wyjaśnienia: – Muszę kończyć. Mam dużo pracy. Wy ludzie nie przestrzegacie żadnego z dziesięciu przykazań, a już szczególnie tego, które mówi: nie zabijaj. Dlatego ciągle muszę po was sprzątać. Dbaj o Johana, kiedyś będzie z niego dobry pilot.

Na ekranie radaru punkt oznaczający Star Warderera zaczął się oddalać od Ohio – statku-krematorium. Mateusz pomyślał, że mógłby gonić tego… wolontariusza, podążać jego śladem, tak długo, aż porozmawia z nim i dowie się wszystkiego – zada pytania, na które od lat nie mógł znaleźć odpowiedzi…

Odwrócił się w stronę łóżka, na którym leżał Johan. Mężczyzna był nieprzytomny, ale oddychał miarowo. Stojący obok aparat medyczny mrugał diodami, na ekranie przesuwały się linie wykresów tętna i fal mózgowych.

 

* * *

 

Dwie godziny później Johan odzyskał przytomność. Obrażenia okazały się lżejsze, niż się na początku wydawało. Zadowolony Mateusz poszedł do kuchni, żeby przygotować koledze coś do jedzenia. Jednak cały czas był pod wrażeniem tego, co wydarzyło się na pokładzie uszkodzonego okrętu.

Kiedy wrócił do kajuty medycznej, postawił talerz na stoliku. Johan ugryzł kawałek kanapki i żuł powoli. Mateusz podszedł do bulaja. Zapatrzył się w gwiazdy. Tam, gdzieś między nimi, krąży w małym statku… Nagle przyszła mu do głowy myśl…

– Wiesz dlaczego doszło do tej masakry? – zapytał, jednocześnie ruchem głowy wskazał na krążące na zewnątrz wraki.

– Nie. Dlaczego? – Johan spojrzał na niego zaskoczony. Potem dalej wytrwale wgryzał się w pieczywo.

– Bo, Boga tu nie było.

– Tak?

– Tak. Sprzątał po ludziach w innym zakątku galaktyki.

Johan zamarł zdziwiony z ustami pełnymi jedzenia.

 

Koniec

Komentarze

Witaj.

Opowiadanie ogromnie mi się podoba, jest wzruszające, refleksyjne, bardzo mocne w przekazie, pełne filozoficznych mądrości, moralizatorskie. Czyta się jednym tchem, koniec nie jest przewidywalny, a opisy zjawisk i przestrzeni podajesz ciekawe, wręcz malownicze. 

Wydaje mi się, że to świetna lektura dla każdego, zarówno wierzącego, jak i ateisty. 

Jeszcze edytuję, bo też zamierzałam wspomnieć przy komentarzu… Niewyobrażalne współczucie dla pracy tych ludzi – to uczucie, jakie mi długo towarzyszyło podczas czytania. Coś przerażającego, co oni musieli przeżywać i czego doświadczać. :( Nie każdy by umiał. 

I te modlitwy oraz pokora Mateusza… Genialna sprawa! 

 

Z technicznych jest parę przecinków i wyraz pisany łącznie zamiast osobno. 

 

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Lektura okazała się dla mnie niezbyt satysfakcjonująca i to z powodów, które tak bardzo spodobały się Bruce. Kiedy zasiadam do opowiadania oznaczonego tagiem SF, nie oczekuję ani szczególnych wzruszeń, ani filozoficznych mądrości, ani moralizatorstwa, a już najmniej rozważań o Bogu. Spodziewam się raczej zajmującej historii i interesujących bohaterów, zmagających się z problemami, które pojawiają się bądź to na innej planecie, bądź w czasie lotu do określonego celu w kosmosie.

Być może moja opinia okaże się odosobniona i inni użytkownicy przeczytają opowiadanie z pełnym zadowoleniem.

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.

 

– Mó­wi­łeś coś? Prze­pra­szam, ale przez chwi­lę nie słu­cha­łem. Li­czy­łem wraki. – jego głos był przy­jem­ny, choć lekko chro­pa­wy. ―> Zbędna kropka po wypowiedzi. Ten błąd pojawia się w opowiadaniu wielokrotnie. Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

 

i wska­zał pal­cem na mo­ni­tor. ―> …i wska­zał pal­cem mo­ni­tor.

Palcem pokazujemy coś, nie na coś.

 

sys­tem iden­ty­fi­ka­cji swój-ob­cy był wsta­nie podać… ―> …sys­tem iden­ty­fi­ka­cji swój-ob­cy był w sta­nie podać

 

Są­siad pra­co­wał, nawet gdy oni skoń­czy­li pracę. ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

Męż­czy­zna nie przy­jął za­pro­sze­nie na ko­la­cję. ―> Literówka.

 

Za­cu­mo­wa­li bli­żej środ­ka stre­fy bitwy, w miej­scu, gdzie okrę­ty bo­jo­we uno­si­ły się bli­żej sie­bie… ―> Powtórzenie.

 

oświe­tlo­ne świa­tłem dwóch słońc wy­glą­da­ły upior­nie. Mię­dzy nimi krą­ży­ły mi­ga­jąc świa­tła­mi po­zy­cyj­ny­mi… ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

Ła­dow­nia była za­ła­do­wa­na pra­wie do pełna… ―> Jak wyżej.

 

wpa­dła do środ­ka tu­ne­lu, uka­zu­jąc im wolną drogę. Ostroż­nie wpły­nę­li do środ­ka… ―> Powtórzenie.

 

chwy­cił się po­rę­czy i zbli­żył się do miej­sca pracy. ―> A może: …chwy­cił po­rę­cz i zbli­żył się do miej­sca pracy.

 

Chwy­cił dłoń­mi za kra­wędź wy­ło­mu. ―> Chwy­cił dłoń­mi kra­wędź wy­ło­mu.

 

roz­glą­dał się w po­szu­ki­wa­niu cze­goś, co można by użyć… ―> …roz­glą­dał się w po­szu­ki­wa­niu cze­goś, czego można by użyć… Lub: …roz­glą­dał się w po­szu­ki­wa­niu cze­goś, co mogłoby posłużyć

 

Męż­czy­zna chwy­cił rę­ko­ma za kra­wędź wyrwy… ―> Męż­czy­zna chwy­cił rę­ko­ma kra­wędź wyrwy

 

Przez kilku se­kun­dach Ma­te­usz i sta­rzec mie­rzy­li się wzro­kiem… ―> Pewnie miało być: Przez kilka se­kun­d Ma­te­usz i sta­rzec mie­rzy­li się wzro­kiem

 

Chwy­cił za linkę ase­ku­ra­cyj­ną… ―> Chwy­cił linkę ase­ku­ra­cyj­ną

 

Na ekra­nie ra­da­ru mały zna­czek ozna­cza­ją­cy Star War­de­re­ra… ―> Nie brzmi to najlepiej.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Lektura okazała się dla mnie niezbyt satysfakcjonująca i to z powodów, które tak bardzo spodobały się Bruce. Kiedy zasiadam do opowiadania oznaczonego tagiem SF, nie oczekuję ani szczególnych wzruszeń, ani filozoficznych mądrości, ani moralizatorstwa, a już najmniej rozważań o Bogu.

Regulatorzyheart

Fakt, ja mam tak właśnie, że się czasem ich spodziewam, może niepoprawnie/mylnie. 

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Bruce, cytowana wypowiedź nie jest krytyką ani Twoich upodobań, ani wrażeń wyniesionych z lektury i mam nadzieję, że nie odebrałaś moich słów w ten sposób, że nie poczułaś się dotknięta. Jesli tak się stało – bardzo mi przykro. Przepraszam.

To oczywiste, że każda z nas znajdzie w czytanym opowiadaniu coś, co ja urzeknie i coś, co nie przypadnie do gustu. Może być i tak, że to, co spodoba się części użytkowników, u innych spowoduje wzruszenie ramion. Jesteśmy różni i różnie odbieramy czytane treści. I to jest dla mnie normalne.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ależ skąd, Droga Regulatorzy, w żadnym wypadku! heartsmiley

Ja się tylko śmieję z siebie, że – jak zwykle – sporo sobie przy każdym czytanym opowiadaniu dopowiadam. laugh Przyznaję ze skruchąblush, że zbyt często zdarza mi się zapominać, iż to jednak Portal o NF. :)

Pozdrawiam serdecznie. heart

Pecunia non olet

No to kamień z serca! Od razu mi lżej. Serdeczności. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

heart

Pecunia non olet

Ciekawa jestem, jaki odbiór przeważy, wydaje mi się, że raczej sceptyków, ale mogę się mylić ;)

Jeśli o mnie chodzi, podoba mi się pomysł na kosmiczne krematorium. Wydaje mi się, że z opisami praktyk religijnych Mateusza trochę przesadziłeś i przez to ta postać traci na wiarygodności. Plus za to, że to właśnie Mateusz spotkał się z Bogiem, gdybyś w tej sytuacji postawił Johna, wzruszyłabym ramionami i nie kupiła tego. Końcowy twist mi się podobał.

Kliknę, ale najpierw popraw zapis dialogów. Nie uchodzi, aby opko z takimi babolami trafiło do Biblioteki.

 

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Dziękuję za opinie i wskazanie błędów. Poprawiłem je (chyba) wszystkie.

Cześć,

 

w mojej opinii rozważania filozoficzne oraz sf można pogodzić, myślę, że najlepszym przykładem jest Dick.

Opowiadanie mi się generalnie podoba, jest w nim pewnego rodzaju napięcie, oczekiwania na przełom. Byłem ciekawy, co stanie z się z bohaterami i kim jest tajemniczy wolontariusz.

 

Kilka kwestii jest dla mnie niezrozumiałych:

 

Statek krematorium i spalanie zwłok – nie rozumiem jaki jest sens spalania zwłok w kosmosie. Na ziemi jest to podyktowane kwestia sanitarnymi, w kosmosie nie ma tego problemu. Niby padają słowa o tym, że prochy są wysyłane na ziemię, ale mnie to jakoś nie przekonuje. Druga sprawa z tym związana: dlaczego nie wykonują tej pracy roboty? Nadzór ludzki oczywiście jest wskazany, ale IMHO powinny to robić roboty, które namierzałyby dna i transportowały ciała do spalenia.

Wybuch gazu na statku Obama – naiwne wydaje mi się tłumaczenie, że nagromadziły się gazy, które spowodowały wybuch. Statek powinien zostać wcześniej dokładnie sprawdzony pod tym kątem.

Personifikacja Boga – nie rozumiem tego obrazu Boga, który uprząta/ kremuje ciała. Jaki sens ma jego praca, dlaczego wykonuje ją ręcznie i ma stary sprzęt. Nie rozumiem…

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Hmmm. Dla mnie jednak zbyt moralizatorskie. W ogóle irytuje mnie podejście, że za wszystko dobre odpowiada Bóg, a za wszystko złe – ludzie. Owszem, ludzie często są podli, głupi i krótkowzroczni, ale mają też lepsze momenty. No i na pewno nie są wszechmogący.

Ciekawy zawód wymyśliłeś bohaterom. Acz zastanawia mnie ta kremacja – mają za dużo tlenu, że tak sobie spalają coś, co spokojnie można przywieźć w ładowniach?

widocznie ludzie ci zostali zaskoczeni przez nieprzyjaciela w nocy.

Czym jest noc na statku kosmicznym?

Mateusz wyjrzał przez bulaj. Duże czerwone słońce powoli zasłaniało mniejsze, białe.

Z jaką prędkością te słońca krążą dookoła siebie, że widać ruch? Zdaje się, że Jowiszowi jedno kółko zajmuje około 12 lat.

Gdy byli już blisko, jakieś kilkanaście metrów od poszycia statku, wyłączyli napęd i pozwolili, by siła rozpędu przybliżyła ich do śluzy.

No to musieli nieźle przydzwonić. Napęd nadawał im jednostajne przyspieszenie. I nie było oporu powietrza, który by ich wyhamował.

Babska logika rządzi!

Cześć,

 

lecz wraki statków i resztki elementów nośnych stacji kosmicznych bezlitośnie psuły obraz; wprowadzały spory dysonans w piękno wszechświata.

Dysonans zwykle istnieje między czymś, w tym przypadku zaproponuję:

wprowadzały dysonans względem piękna wszechświata. 

 

 Johan zaklął pod nosem zdegustowany, dłonią przygładził krótkie, czarne włosy.

Raczej nie nogą i nie językiem. Jeśli nie dookreślasz np: spracowaną dłonią, wielką dłonią, pokaleczoną dłonią etc to można sobie odpuścić ;].

 

Zakłopotany zamrugał oczami.

j.w. 

 

– Mówiłeś coś? Przepraszam, ale przez chwilę nie słuchałem. Liczyłem wraki[.+] – Jego głos był przyjemny, choć lekko chropawy.

Didasy od niepaszczowego z dużej.

 

– Pytałem, czy nadal uważasz, że Bóg postępuje według określonego planu – drążył temat Johan drążył temat.

Kiedy skończył, ruszył w stronę burty najbliższego zniszczonego okrętu bojowego.

Wszystkie okręty bojowe, ew. wojenne. 

 

Odczytał nadpalony napis na boku rozerwanego kadłuba: USS Clinton.

Czepiam się, ale czy nie powinno być USSS – United States Space Ship? Chyba, że to inny Clinton ;]. 

 

 w wypełniającej przejście próżni ciała załogi bądź pasażerów.

Pasażerowie na okręcie? 

 

pozdro

M.

kalumnieikomunaly.blogspot.com/

 

Niektóre nie były nawet ubrane w skafandry, widocznie ludzie ci zostali zaskoczeni przez nieprzyjaciela w nocy.

Raczej w porze snu. Na statku kosmicznym pojęcia takie jak dzień i noc nie miałyby raczej większego sensu, bo nie ma światła słonecznego w normalnym rozumieniu. Trochę jak na łodziach podwodnych, operujących w długim zanurzeniu – doba podzielona jest na wachty. 

 

Kilka trupów miało na sobie jedynie przewiewne piżamy

Na okręcie bojowym? Hmmm

 

W próżni wypełniającej korytarz unosił się ubrany w skafander astronauty trup.

XD, zapachniało polskim rapem :P. Do tego statek cały czas wiruje, więc siła odśrodkowa powinna docisnąć tego trupa do zewnętrznej ściany. 

 

Z technikaliów doczepiłbym się jeszcze do radaru. Detekcja za pomocą fal radiowych to dość prymitywna technologia. Już teraz istnieją dużo bardziej wydajne i dokładne – np. oparte na laserze.

 

Pod względem fabuły i warsztatu – miodzio :D. Przeczytałem z przyjemnością. Tych kilka drobnych kikisów, które wyłapałem zupełnie nie miały znaczenia. Bardzo dobrze oddałeś pustkę i chłód kosmosu. Bohaterowie dobrani może trochę sztampowo, ale za to przedstawieni wiarygodnie. Ciekawe dialogi i plot-twist. Dobra robota :].

 

pozdrawiam

M.

 

 

 

kalumnieikomunaly.blogspot.com/

Nowa Fantastyka