- Opowiadanie: Maciek295 - Poligeren - prolog

Poligeren - prolog

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Poligeren - prolog

Chciałbym zaprezentować Wam mój pierwszy tekst Fantasy. Literaturą fantastyczną interesuję się od dziecka, a od niedawna pisaniem tekstów fantastycznych. Proszę o krytykę.

 

 

PROLOG

 

Kręta, polna ścieżka wiła się pomiędzy wysokimi kępami trawy. Kołyszące się na wietrze źdźbła rzucały zdradziecki cień na jej nierówną, piaszczystą powierzchnię. Mdły blask księżyca delikatnie oświetlał okolice uwydatniając widok rosłych drzew rosnących obok polany. Na horyzoncie las niknął w otchłani ciemnych chmur, z których raz po raz spadały gromy.

Nagle z otchłani ów lasu wyłonił się zwierz. Wszedł na ścieżkę wlokąc za sobą pokaleczoną łapę. Szedł niezdarnie, potykając się o kamienie. Każdy krok wydawał się być dla niego męczarnią. Skamlał niemiłosiernie, wzywając pomoc. Przystanął w cieniu wielkiego modrzewia, dając swojemu zmęczonemu ciału chwilę odpoczynku. Wysunął chudy pysk w górę i zaczął węszyć. Jego wielkie, czarne ślepia odbijały blask gwiazd i księżyca. Długie i chude jak tyki nogi, z pewnością, gdyby były tylko zdrowe, nosiłyby stworzenie z zawrotną szybkością. Cętkowana sierść usiana była plamami z krwi. Ogon, długi na ponad metr, leżał bezwładnie owinięty wokół kamienia. Krótkie uszy ruszały się żwawo, nasłuchując, czy oby przypadkiem nikogo nie ma w pobliżu. Żebra sterczały spod skóry, obrazując jak wiele ten zwierz wycierpiał.

Wtedy stwór stanął na poranione łapy i z zaciekawieniem zaczął węszyć w powietrzu jeszcze dosadniej. Wysunął spod warg długie i ostre kły. Zamaszyście machnął ogonem i zaczął iść. Rany na ciele znacznie go spowalniały, dlatego marsz do ściany lasu, wąską i zdradziecką ścieżką zajął mu bardzo dużo czasu. Gdy w końcu uwolnił się z kęp wszędobylskich roślin zatrzymał się na chwilę, dając odpocząć chorej łapie. Zwinął się w kłębek i zaczął lizać ranę, próbując obmyć ją z krwi. Nagle, jego uwagę odwróciły jakieś podejrzane szmery. Zwierz zerwał się natychmiast i kryjąc ogarniający go ból wyszczerzył złowrogo zęby i wlepił ślepia w polanę. Dochodziły z niej dziwne dźwięki. Szmery, warknięcia… Trawy uginały się pod naciskiem chodzących po niej zwierząt. Gdy w końcu stworzenia doszły do ściany lasu, wyłoniły się, ukazując swoje oblicze. Na ich widok zwierz uspokoił się nieco. Usiadł znowu i zaczął bacznie przyglądać się przybyszom. A byli oni podobni do niego. Miały pourywane uszy, rozerwane brzuchy, zakrwawione pyski. Tak, wszystkie wyglądały podobnie. Niektóre tylko nie miały żadnych ran ani znamion. Znacznie wyróżniały się one z tłumu. Chodziły niemalże bezszelestnie, dotykając ziemi tylko końcami łap, podczas gdy inne niezdarnie szeleściły. Grzbiet miały wiecznie najeżony, a głowę trzymały blisko ziemi.

Leżący pod drzewem zwierz został otoczony współbraćmi, którzy zachęcali go do wstania. On, zgodnie z ich naleganiami podniósł swoje ciężkie ciało. Nagle, z głębi lasu dobiegło przeraźliwe wycie. Z początku stworzenia zaczęły rozglądam się po sobie z podekscytowaniem. Te, które miały ogony, zamachały nimi. Potem na czele stada stanęły najzdrowsze osobniki. Dały znak reszcie, i wszystkie ruszyły dalej…

Wędrówka była bardzo ciężka, zwłaszcza dla zranionych zwierząt. Niektóre padały z wycieńczenia, inne z głodu. Po pierwszych dwóch godzinach zdechły cztery zwierzęta. Jednak najbardziej krytyczny moment nadszedł po pięciu godzinach marszu. Gdy stado zatrzymało się na chwilę przy małej sadzawce w środku lasu, przywódca ogarnął wzrokiem resztę zwierząt. Większość z nich było na krawędzi śmierci. Z językami wyrzuconymi z paszczy dyszały ciężko. Kulejąc, jęczały z bólu.

Spragnione wody stado prędko skorzystało z okazji zaspokojenia pragnienia. Po piętnastu minutach, gdy stwory nabrały sił ruszyły dalej. Ten etap wędrówki trwał już znacznie krócej. Po kilku chwilach wędrowcy zobaczyli swój cel: małą polanę, wolną od drzew i krzaków z powalonym na środku pniem. Na jego widok zwierzęta zawyły z radości i nie myśląc wiele ruszyły ku niemu biegiem. Jedni przeskakiwali przez drugich, byle być już tylko przy pniu. Pierwsze zwierzęta dotarły do celu już po kilku sekundach. Wśród nich był przywódca stada. Obchodząc pień, węszył i wtykał pysk w zagłębienia w drewnie. Nagle odskoczył od niego jak poparzony. Szybko otrząsnął się i przyjrzał jeszcze raz pniu. Wtem, zaryczał ze złości szczerząc ostre jak brzytwa kły. Reszta, zaciekawiona reakcją wodza podeszła do pnia. Wszyscy po kolei widząc wyrwany fragment drewna, otoczony błękitną poświatą ryczeli jak postrzeleni. Wrzawę przerwał huk. W ciągu jednej sekundy zapadła niesamowita cisza. Zwierzęta zebrały się w krąg i rozglądały się po okolicy, próbując dojrzeć źródło tych dźwięków. Jednak ciemność nocy chłonęła wszystko, ograniczając pole widzenia zwierząt. Aż nagle, zza drzewa wyszedł mały stwór wyjąc głośno. Jego ciemna, pomarszczona skóra zlewała się z tłem. Jedynie oczy, wielkie i białe, odznaczały się w ciemności. Ubrany w krótki kubraczek szedł chwiejnym krokiem, niczym w transie.

Przywódca stada ryknął z niezadowolenia i wtedy nieznajomy przestał wyć. Zwierzęta odetchnęły z ulgą, gdy wysoki dźwięk przestał ranić ich czuły słuch. Stwór ocknął się szybko i na widok stojących przed nim krwiożerców podskoczył, krzycząc przy tym w niebogłosy. Gdy tylko rozpoznał wśród nich swoich znajomych uspokoił się szybko.

– Ale mnie wystraszyliście! Cholibka! – powiedział piszczącym głosem.

Ze stada wyłonił się przywódca i podszedł do kobolda, a on wykrzyknął na jego widok:

– Nez! Boże, chłopie! Jak dobrze cię widzieć!

– Bez wzajemności, Parlom – odparł niskim głosem.

– Cóż taki oschły, stało się coś?

– Nie udawaj, że nie wiesz. Zdrajco! – ryknął Nez.

Parlom skulił się nieco i zatrząsł brodą, zdziwiony zachowaniem przyjaciela.

– N-N-ic n-n-nie zr-zrobiłem – wyjąkał.

– Miałeś pilnować przejścia! – warknął Nez rzucając się na Paroma

– Pilnuję, ma się rozumieć. Cały czas pilnuję.

– To gdzie ono jest? – ryknął, a razem z nim reszta zwierząt.

Parlom na chwilę rzucił wzrokiem na towarzyszy Nez'a.

– Ooo… twoje wilczki… nadal nie potrafią mówić? – zapytał zdziwiony, próbując zmienić temat.

– Jak śmiesz tak nas nazywać! Nie jesteśmy wilkami!

– Dobrze, dobrze. Szarlaki… tak, wiem.

– No, w końcu. A teraz gadaj gdzie jest przejście?

– Nie wiem, o czym mówisz, Nez. Przecież ono cały czas jest na swoim miejscu – odparł Parlom i przedzierając się przez stado Szarlaków dotarł do pnia. Gdy spojrzał na błękitną dziurę w pniu zawył głośno.

– Zniknęło! Nie ma! Nie ma!

Nez podbiegł szybko do Parloma i trącił go, a on przestał piszczeć.

– Parlom tego nie zrobił! Ja tylko… ja tylko poszedłem na jagody! Litości, Nez! Przecież mnie znasz!

– Jagody? My tam krew laliśmy, a ty zajadałeś się jagodami?!

– Krew?! Jaką krew?

– Wojna jest, nie udawaj, że nie wiesz.

– Wojna?! Nez, słyszałeś? Jest wojna! Cholibka! Kryć się!

Parlom zaczął miotać się bez sensu. Potem padł na ściółkę i zaczął cały drżeć

– Przestań! Udajesz!

Parlom jęknął i zaprzestał symulowania. Wyprostował się i poprawił kubraczek.

– Wiem o wojnie – mruknął. – Ale nie wiedziałem, kiedy wrócicie. Spodziewałem się was dopiero za dwa dni.

– Nie obchodzi mnie, co myślałeś. Powiedz mi tylko, co się stało z przejściem?

Parlom podszedł do pnia. Nabrał na palec błękitnej mazi i powąchał jej.

– To robota Frasliksów. Fu! Śmierdzi jak łajno jakieś!

– Frasliksy… no tak… im nie zależy na tym żeby przejść. Mogą zostać tutaj – stwierdził Nez.

– Słuszna uwaga, Nez. Kiedyś widziałem takiego Frasliksa, co to jest już na TYM świecie od ponad pięciuset lat! To ci dopiero przeżycie! Okropne z nich bestie. Suną po ziemi… czarne całe… jak to dobrze być koboldem! Nas nie tykną!

– Ciszej, Parlom. Uszy mnie bolą od tego twojego pisku.

– A tak, przepraszam. Zapomniałem, że wy, Szarlaki za dobry macie słuch.

– I nie tylko słuch – odparł Nez szczerząc zęby. – Za to, że pozwoliłeś zniszczyć przejście powinienem cię pożreć.

– Pragnę przypomnieć, że my koboldy, jesteśmy nietykalni. Zapomniałeś już? A może mnie nie poznajesz?

– Poznaję aż za dobrze. Dość mam już twoich wygłupów!

– Spokojnie Nez, spokojnie. Po co te nerwy?

– Po co te nerwy?! Przez ciebie nie możemy przejść na TAMTĄ stronę!

– A tak…. Tamta strona… Parlom rozumie… Wy, Szarlaki giniecie po TEJ stronie. To zrozumiałe… Tak, w całości zrozumiałe. Rzekłbym nawet, jasne jak słońce!

– Oh! Przestań już! Nie mogę już tego słuchać!

Nagle Parlom podskoczył z radości i podbiegł do pnia.

– Nez! Spójrz! Frasliksy zabrały tylko jedną część przejścia. Wcale go nie zniszczyły! Po prostu zabrały! Tak! Zabrały!

Nez, zaciekawiony nowiną podbiegł do pnia.

– Znaczy, że będziemy mogli jeszcze przejść?

– Jak odzyskacie przejście, ma się rozumieć.

Nez ryknął ze złości i pchnął Parloma łapą. Odszedł w kierunku swoich towarzyszy warcząc cały czas. Parlom podniósł się szybko i zaczął udawać płacz.

– O ja nieszczęśliwy! Głupi Parlom! Hańba dla koboldów! – krzyknął

– Zamknij się! – rzucił Nez.

Parlom odszedł ze spuszczoną głową i przysiadł obok pnia. I nagle znowu poderwał się gwałtownie.

– Nez! Nez! Parlom ma nowinę! Frasliksy nie mają przejścia!

Szarlak podszedł niechętnie do Parloma. Kobold wskazał ręką na otarcia na pniu i ślady na ziemi pod nim.

– Tu rozegrała się walka! Cholibka, i to jaka! – rzucił i schylił się do ziemi. Zaczął węszyć, próbując ustalić kto, oprócz Frasliksów uczestniczył w walce.

-Dziwne… Nie czuję nikogo innego prócz Frasliksów.

– Więc co tu zaszło?

– Możliwość jest jedna, Frasliksy zostały zaatakowane z powietrza.

– Malany?

– Tak przypuszczam. Sądząc po ich sile i przebiegłości pokonały Frasliksy. Ale mają za słabe szpony żeby unieść wieko od przejścia.

– Więc, gdzie ono jest?

– Pewnie gdzieś upadło… A jak upadnie….

– To co? Co się dzieję jak upadnie?!

– Znika, ma się rozumieć. To dla bezpieczeństwa. Przenosi się w miejsce, które samo wybrało. Zazwyczaj z dala od wszelkich istot z naszego świata. Zwykle wybiera siedziby ludzkie. Tam nikt go nie szuka.

– Co ty pleciesz? Chcesz mi powiedzieć, że przejście… uciekło?

– Uciekło to źle powiedziane. Można powiedzieć, że to wieko ma własny instynkt. Gdy upadnie musi zniknąć. A przenosi się tam, gdzie będzie mu dogodnie.

– Czyli gdzie?

– Parlom już wspominał. Do Ludzi. Tam gdzie nie ma już TEGO świata.

Nez spuścił głowę i jęknął.

– Dobrze… powiedz mi, więc gdzie znajdę Ludzi?

– Ludzi? Ludzi to wcale nie jest trudno znaleźć. Dużo ich jest, ma się rozumieć. Ciężej będzie znaleźć miejsce, które wybrało wieko. Może być wszędzie.

Nez warknął na kobolda ze złości.

– Wiesz, jest jeden sposób na znalezienie wieka. Teraz mi się przypomniało. Pod Markiliot żyję pewien samotnik. Chodzą o nim plotki, że jest jasnowidzem. Może pomógłby wam ustalić, gdzie leży wieko.

– Pod Markiliot powiadasz… jak daleko stąd?

– Markiliot leży jakieś pięć dni marszu stąd. Nez, ale pamiętasz o tym, że wam, Szarlakom, wolno przebywać na TYM świecie tylko siedem dni?

Nez spuścił głowę, jakby te słowa zabrały mu resztki nadziei na powrót do domu.

– Tak więc nie ma na co czekać. Trzeba ruszać… – odparł Nez i dał znak stadu. Szarlaki podniosły swe ospałe cielska i z trudem ruszyły za wodzem. Parlom westchnął lekko na widok poszarpanych ciał znajomych.

– Nez! Czekaj! – rzucił prędko. – Pójdę z wami!

Szarlak odwrócił głowę i z uśmiechem przyjął wyznanie Parloma.

– Przydam wam się w podziemiach! – dodał.

– Jeśli chcesz…

– Ależ oczywiście, że chcę! Ruszajmy! Na południe!

– Południe?! Zawsze myślałem że Markiliot leży na północy.

Parlom zawahał się chwilę po czym dodał:

– Północy! Tak, ma się rozumieć.

I odeszli w dal…

 

Koniec

Komentarze

Proszę, bo tekst o krytykę aż się prosi :)

Mdły blask księżyca delikatnie oświetlał okolice uwydatniając widok rosłych drzew rosnących obok polany. - w "okolice" brakuje ogonka, do tego przed imiesłowem "uwydatniając" powinien być przecinek ;)

Na horyzoncie las niknął w otchłani ciemnych chmur, z których raz po raz spadały gromy.

Nagle z otchłani ów lasu wyłonił się zwierz. - powtórzone "otchłani". Poza tym drugie zdanie dziwne, lepiej zrobić np. "Nagle z czeluści owego lasu wyłonił się zwierz" albo "z czeluści tegoż lasu". Nie jestem pewien...

Wszedł na ścieżkę wlokąc za sobą pokaleczoną łapę. - podstawy gramatyki, błąd podobny jak poprzednio. Brakujący przecinek przed imiesłowem "wlokąc". Zapamiętajmy, że wyrażenia z imiesłowowym równoważnikiem zdania ZAWSZE oddzielamy przecinkiem.

Skamlał niemiłosiernie, wzywając pomoc. - tutaj błędu z imiesłowem już nie ma, jest inny - "pomoc". Powinno być raczej "wzywając pomocy".

Wysunął spod warg długie i ostre kły. - nie jestem tutaj pewien, czy takowe zwierze w istocie ma wargi.

Usiadł znowu i zaczął bacznie przyglądać się przybyszom. A byli oni podobni do niego. Miały pourywane uszy, rozerwane brzuchy, zakrwawione pyski. - należy się zdecydować, czy "przybysze" są płci męskiej, czy nijakiej... Bo albo przybysze mieli pourywane uszy, albo np. istoty miały...

Nagle, z głębi lasu dobiegło przeraźliwe wycie. - już drugi raz widzę przecinek po "nagle"... a jest on niepotrzebny.

Wtem, zaryczał ze złości szczerząc ostre jak brzytwa kły. - tu podobnie jak wyżej z "nagle".

Z początku stworzenia zaczęły rozglądam się po sobie z podekscytowaniem. - literówka ;)

Wędrówka była bardzo ciężka, zwłaszcza dla zranionych zwierząt. Niektóre padały z wycieńczenia, inne z głodu. Po pierwszych dwóch godzinach zdechły cztery zwierzęta. - często popełniasz powtórzenia. Nie dobrze. Tutaj wystarczy usunąć ostatnie "zwierzęta", bo w końcu z kontekstu wiadomo, że o nie chodzi.

Po piętnastu minutach, gdy stwory nabrały sił ruszyły dalej. - nie wiem, po co komu tak szczegółowe określanie czasu, zwłaszcza jakimś bestiom. Wystarczy napisać "po jakimś czasie", żeby nie komplikować.

Wszyscy po kolei widząc wyrwany fragment drewna, otoczony błękitną poświatą ryczeli jak postrzeleni. - słowo "wszyscy" unaocznia nam, że stwory były raczej istotami ludzkimi, bo jakże inaczej? Dlatego zrezygnowałbym z tego wyrazu...

dotarł do pnia. Gdy spojrzał na błękitną dziurę w pniu zawył głośno. - kolejne powtórzenie.

Parlom zaczął miotać się bez sensu. Potem padł na ściółkę i zaczął cały drżeć - tutaj zabrakło kropki na końcu zdania...

jak to dobrze być koboldem! Nas nie tykną! - raczej "nie tkną".

Co mam napisać... Tekst dosyć przeciętny. Nieco chaotycznie napisany, więc trudno się zorientować, o co chodzi. Z kim walczyły Szarlaki? Dlaczego szukają tego przejścia, o co chodzi w całej wojnie... W prologu powinno to być, moim skromnym zdaniem, bardziej przedstawione. Bo sam świat, jako tako, jest dosyć ciekawy, nawet intrygujący, ale gorzej z jego formą, ze sposobem, w jaki został on pokazany. Co widać po wymienionych przeze mnie błędach. Najczęściej używane słowa to: stado, zwierzęta. Strasznie dużo powtórzeń, co uwydatnia Twój dosyć ubogi zasób słów... Na początku rzucały się błędy interpunkcyjne, czasem brakujące kropki na końcu zdań, niedbalstwo. Sugeruję w kolejnych częściach - bądź innych tekstach - po napisaniu odkładać opowiadanie na jakiś czas, żeby sobie odleżało. Potem sprawdzaj, podsyłaj znajomym do przeczytania i dopiero potem zamieszczaj. Gwarantuję, że "wzrok" się wyostrza, bliscy dużo wyłapują i można wykasować wiele lapsusów, za które mógłbyś się potem wstydzić.

Podsumuję. Tekst nie jest zły. Zwłaszcza, jeśli jest to Twój pierwszy. Pisz dalej, a chętnie przeczytam dalszy ciąg ;)

I nie oceniam... bo sam nie wiem, czy zasługuje na trójkę czy trzy plus, trzy mniej...

Pozostawię ten dylemat następnym recenzentom.

Na horyzoncie las niknął w otchłani ciemnych chmur, z których raz po raz spadały gromy. – To nisko były te chmury, skoro las niknął w ich otchłani…

 

Nagle z otchłani ów lasu wyłonił się zwierz. – powtórzenia las i otchłań

 

Szedł niezdarnie, potykając się o kamienie. – szedł – wszedł. Też bym zmienił. Na przykład stąpał, pełznął…

 

czy oby przypadkiem nikogo nie ma w pobliżu. – aby

 

Żebra sterczały spod skóry, obrazując jak wiele ten zwierz wycierpiał. – obrazując. Dziwne sformułowanie.

 

Wtedy stwór stanął na poranione łapy i z zaciekawieniem zaczął węszyć w powietrzu jeszcze dosadniej. – Dosadniej to można cos powiedzieć. I wcześniej pisałeś, że jedna łapę miał uszkodzoną.

 

Gdy w końcu uwolnił się z kęp wszędobylskich roślin zatrzymał się na chwilę, dając odpocząć chorej łapie. – Najpierw pisałeś, że ścieżka ma piaszczystą powierzchnie, potem, że zwierz potyka się o kamienie, a teraz, że wyswobadza się z kęp roślinności. Cos tu nie teges.

 

Zwierz zerwał się natychmiast i kryjąc ogarniający go ból wyszczerzył złowrogo zęby i wlepił ślepia w polanę. – i gdzie ten ból schował? Mógł na niego co najwyżej nie zważać, ignorować go.

 

Gdy w końcu stworzenia doszły do ściany lasu, wyłoniły się, ukazując swoje oblicze. – jak liczba mnoga, to oblicza i strasznie gęsto tu od tej ściany lasu.

 

A byli oni podobni do niego. Miały pourywane uszy, rozerwane brzuchy, zakrwawione pyski. – Przybysze, oni, czyli mieli. Miały, to by one, zwierzęta.

 

Znacznie wyróżniały się one z tłumu. – To „one” jest niepotrzebne

 

Z początku stworzenia zaczęły rozglądam się po sobie z podekscytowaniem. – rozglądać

 

Po pierwszych dwóch godzinach zdechły cztery zwierzęta. – powtórzenie „zwierzęta”

 

Na jego widok zwierzęta zawyły z radości i nie myśląc wiele ruszyły ku niemu biegiem. Jedni przeskakiwali przez drugich, byle być już tylko przy pniu. – One, zwierzęta, więc jedne przeskakiwały przez drugie.

 

Pierwsze zwierzęta dotarły do celu już po kilku sekundach. – powtórzenie zwierzęta

 

W ciągu jednej sekundy zapadła niesamowita cisza. Zwierzęta zebrały się w krąg i rozglądały się po okolicy, próbując dojrzeć źródło tych dźwięków. – skoro zapadła cisza, to co za dźwięki chciały te gadziny odnaleźć?

 

Stwór ocknął się szybko i na widok stojących przed nim krwiożerców – wampiry?

 

- Nez! Boże, chłopie! Jak dobrze cię widzieć!
- Bez wzajemności, Parlom - odparł niskim głosem. – kto odparł? Nie za bardzo wiadomo od kogo ta kwestia wychodzi. Można się niby domyślić, ale wypadałoby to zaznaczyć.

 

Parlom podszedł do pnia. Nabrał na palec błękitnej mazi i powąchał jej. – ją

 

- Nez! Czekaj! - rzucił prędko. - Pójdę z wami!
Szarlak odwrócił głowę i z uśmiechem przyjął wyznanie Parloma. – jakby mu powiedział, ze go kocha, to wtedy by było wyznanie. Tak, to jest co najwyżej stwierdzenie, oferta.

 

Chcesz krytykę, to masz krytykę. Więc tak, przede wszystkim strasznie rozlazłe opisy, w których jest masa powtórzeń w stosunku do zdań poprzedzających, jak i tych znajdujących się dalej. Tzn, powtarzanie tych samych faktów na poczatku i końcu tekstu. Sporo nieścisłości, jak na przykład z tą ścieżka i łapami. Dużo powtórzeń typu zwierz, potwór, ta ściana lasu irp. itd. Te momenty, kiedy pojawiają się towarzysze, te wycia, dźwięki, szwankuja. Nie straszą. Widać, że nie masz jeszcze wyrobionego stylu i nie umiesz zbyt dobrze przekazac tego, co siedzi ci w głowie. Co dofabuły, to powiem, że nawet mnie zaciekawiła, choc nie wiem czemu, zalatuje mi to to wszystko mangą.

Rada na przyszłośc, jesli cos publikujesz, odstaw to na prae dni po przeczutaniu i wróc za jakiś czas, przemysl zdania, popraw literówki. Potem drugi i trzeci... Gwarantuję ci, ze za każdym kolejnym razem cos znajdziesz. Reasumując nie jest tragicznie i mysle, że jak nabierzesz troszki wprawy i obycia w pisaniu, to coś z tego będzie.

 

 

 

 

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Cholera, Volthar, wyprzedziłeś mnie i teraz wytyki nam się zdublowały :P

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Wybacz ;p

A mnie wykończyły już na samym początku źdzbła rzucające zdradziecki cień na ścieżke.
Dosadne węszenie. Nokaut! Padam na łopatki i tyle tu byłem.

Dzięki za uwagi, przejrzeliście mnie na wylot ;)

"Strasznie dużo powtórzeń, co uwydatnia Twój dosyć ubogi zasób słów..."

Smutne, ale prawdziwe...

"Nieco chaotycznie napisany, więc trudno się zorientować, o co chodzi. Z kim walczyły Szarlaki? Dlaczego szukają tego przejścia, o co chodzi w całej wojnie... W prologu powinno to być, moim skromnym zdaniem, bardziej przedstawione. Bo sam świat, jako tako, jest dosyć ciekawy, nawet intrygujący, ale gorzej z jego formą, ze sposobem, w jaki został on pokazany. "

Faktycznie, sporo pominąłem.Część postaram się dopisać, a resztę rozwinę w dalszych rozdziałach.

Jeszcze raz dzięki za krytykę i rady. Poprawiłem już większość błędów ;)

Maciek

Tak się teraz zastanawiam... Co jest złego w sformułowaniu :

Kołyszące się na wietrze źdźbła rzucały zdradziecki cień na jej nierówną, piaszczystą powierzchnię.

Widziałeś ty kiedyś źdźbło? Normalnie taaakii (tu sugestywny gest, mający pokazać jaki) dupny cień! W sam raz zeby rzucać złowieszczy cień. Wyobrażasz sobie zdradziecki cień rzucony przez trawę? I nie wmawiaj mi, że trawa ta miała dwa metry, ponieważ co w takim razie robiła ta "piaszczysta ścieżka". Zresztą wtedy i tak by nie pasowało, ponieważ cała ścieżka byłaby osłonięta przed promieniami słońca, co od razu wyklucza słowo "rzucać cień". Ile można pisać o pierdołach...

Oj, słabiutkie. Za dużo dookreśleń, wszystko jest takie albo takie, wielkie albo małe, piaszczyste albo nie... nie pozostawiłeś nic dla mojej wyobraźni. Równie dobrze mógłbym włączyć film i sobie obejrzeć - tam wszystko ma być takie a takie. Trójka. Z minusem.

Spokojnie Lassar, nie denerwuj się. Moje pytanie w żaden sposób nie miało być irytujące, chciałem tylko zapytać. Teraz wiem już o co Ci chodziło, a swoje zdanie na temat tego nieszczęśliwego zdradzieckiego cienia zostawie dla siebie, no bo ile można gadać o pierdołach :)

Mniam, fajna uwaga. Dzięki!

Nowa Fantastyka