- Opowiadanie: JurassicPunk - Obiekt X

Obiekt X

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Obiekt X

Jacob Miles uderzył głową w pręt wystający nad jego łóżkiem w kapsule. Przetarł ręką po poranionym czole, następnie po trzydniowej szczecinie na podbródku. Usiadł na łóżku po turecku, wziął w dłoń szklankę i nalał sobie wodę z dozownika w ścianie. Wziął dwa łyki, przy trzecim się zakrztusił, upuścił naczynie, które z metalicznym podźwiękiem upadło na podłogę. Zaczął raptownie łapać powietrze.

– Znowu. – mruknął sam do siebie po intensywnie rozpoczętym poranku. – Znowu walę głową w ten pieprzony pręt. Nienawidzę tego statku, po prostu nienawidzę.

Drzwi kapsuły odsunęły się z cichym sykiem, do środka wszedł krótko strzyżony mężczyzna o potężnej budowie ciała, był może koło sześćdziesiątki, choć zdradzały to tylko bruzdy na twarzy.

– Miles? – powiedział przyglądając się uważnie mężczyźnie siedzącemu na łóżku z rękoma na twarzy. Potem zerknął na szklankę, z której wciąż kapała woda na podłogę.

– Tak, tak, mówże o co chodzi człowieku i wynoś się, jeśli łaska. Nawet nie zdążyłem się dobrze obudzić. – odpowiedział Jacob wciąż nie odrywając dłoni z twarzy. – No? To o co chodzi?

– Domyślam się, że nie wie pan z kim ma pan przyjemność. Albo nieprzyjemność. – odchrząknął gość, po czym przybrał postawę surowego wojskowego z rękoma złożonymi na plecach. – Admirał Banhucket, dowódca Czwartej Floty i jednocześnie pana nowy przełożony. Chciałem tylko napomknąć, że odprawa poranna zacznie się za 40 minut w Sali Konferencyjnej. Nie chciałem wysyłać żadnego pachołka, więc przyszedłem osobiście, aby poznać nasz nowy nabytek. Tak czy inaczej, do zobaczenia w Sali.

Mężczyzna wyszedł równie szybko jak wszedł, pozostawiając Jacoba z ustami otwartymi niczym wyrzucona na brzeg ryba. Owszem, bywał na wielu statkach, ale nigdy jako pierwszego nie powitał go admirał i to w jego własnej kapsule. Obłęd, pomyślał, totalny, kurwa, obłęd. A potem zerwał się z łóżka i popędził do łazienki, żeby się nieco odświeżyć. Pierwszego, totalnie spapranego wrażenia co prawda już nie będzie miał okazji zrobić, ale liczył, że sala będzie duża, ludzi pełno, a on wśród nich stanie się kolejnym anonimowym kolesiem w czarnym dresie, jak to przeważnie bywało. Nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo się mylił.

Szedł długim korytarzem, oświetlanym rzędami bardzo jasnych świateł umieszczonych równolegle na górze i na dole, po obu stronach. W końcu trafił na wielki napis „winda" i wszedł weń pośpiesznie. Jedyna rzecz, którą lubię w amerykańskich wahadłowcach, pomyślał. Winda nie jeździła tylko w górę i w dół, ale także w przód i tył, oraz boki. Było to możliwe dzięki budowie okrągłej kapsuły pokrytej tysiącami płytek termoelektrycznych, które idealnie „lepiły się" magnetycznego podłoża, które były swoistymi szynami. Z przekonaniem wszedł do środka i od razu zaczął szukać ekranu. Nie znalazł takowego, a chwilę potem zdał sobie sprawę, że drzwi się zasunęły. Wnętrze było wykonane z materiału, które miało imitować lustro i całkiem nieźle mu to wychodziło. Jedyną namacalną rzeczą w środku była okrągła lampa na górze z poświatą flagi stanów zjednoczonych. W tle leciała jakaś muzyczka, ale w tej chwili nie zwracał na to uwagi.

– Mało, ze nie zdążyłem się obudzić to trafiłem do jakiegoś okrągłego więzienia? – powiedział z nutą zażenowania. – Kurwa, co za dzień…

– Witam pana panie Miles. Gdy stanie pan nieco bliżej drugiego końca będę mogła się wyświetlić.

Jacob doskoczył na drugi koniec i boleśnie obił sobie łokieć podczas próby zahamowania. Obrócił się i ujrzał źródło dźwięku. Pośrodku stała hologramowa postać kobiety. Całkiem niezłej, jak na hologram.

– A takiego bajeru jeszcze dzisiaj nie widziałem. Buchnęliście tę technologię skośnookim, czy sami wydedukowaliście?

– Hologramy na statkach są teraz standardem. Cztery miesiące temu ONZ wprowadził ustawę, że każdy statek musi posiadać Sztuczną Inteligencję. Czy jest pan zainteresowany tą informacją czy chce pan przejść do podróży po Intruderze? – zakomunikowała mu poświata zgrabnej blondynki o bardzo przyjemnym głosie.

– Nic mnie już chyba nie zaskoczy. Muszę pojawić się w Sali Konferencyjnej jeżeli mi potrafisz pomóc, malutka. – powiedział i uśmiechnął się zawadiacko w stronę hologramu. Dusza Casanovy znów wzięła górę nad logiką. Który kretyn uśmiecha się w stronę robotów?

-Proszę czekać.

Jacob poczuł, że się przemieszcza, ale nie zdawał sobie sprawy, że może to trwać tak krótko. Zanim wydedukował jakiś sprawny plan poderwania SI, ta nagle zniknęła, a zaraz za nią, w miejscu które do tej pory było nie zarysowaną powierzchnią lustra pojawiły się drzwi, które z łoskotem zniknęły dając pasażerowi przejście. Wytoczył się na zewnątrz i ruszył w prawo na poszukiwania Sali.

– Zadanie jest banalnie proste. Wchodzimy, szukamy obiektu X, wychodzimy. Utworzymy cztery składy po sześć osób i jeden siedmioosobowy, w którym będziemy mięli dodatkowego pasażera. Czy wśród zebranych jest Jacob Miles?

– Obecny. – Jacob wysunął się przed tłum i zalał się kolorami na policzkach ze wstydu. Właśnie wywołał go na środek admirał statku, któremu przed niespełna godziną kazał się wynosić ze swojej kapsuły. – Admirale…

– Daruj sobie, kochasiu. – rzucił ostro Banhucket, a Jacob poczuł się jakby dostał kulę prosto w płuco, bo mu odebrało przez sekundę oddech. – Wiesz, po jakie licho żeśmy cię tu ściągnęli?

– Powiedziano mi o jakimś eksperymencie w tym sektorze. O znalezisku, do którego potrzebują fachowców. No i o sowitym wynagrodzeniu. Raczej nie musiałem się długo zastanawiać.

– I bardzo dobrze ci powiedziano. Jennifer, wyjdź i zamknij drzwi. Nie wpuszczaj nikogo, nawet pieprzonego prezydenta. – zakomunikował Admirał swojej sekretarce, która stała obok wejścia i maślanym wzrokiem przyglądała się stadzie mięśniaków sterczących w Sali. Z niekrytą niechęcią wcisnęła na nos okulary odwracając się na pięcie. – Słuchaj no, Jakubie.

Jakubie? Dlaczego ten pajac zna jego prawdziwe imię? Od kiedy skończył 18 lat i zwiał do koloni angielsko-francuskiej na terenach niegdysiejszej Polski nigdy nikt tak do niego nie mówił. Po trzeciej światowej stwierdził, że nikt nie musi wiedzieć, że ktokolwiek stamtąd przeżył. Wzbudzało to zbyt duże podejrzenia. Wolał zostać szarakiem, zwiać do Stanów, przejść kurs i dać nogę na najbliższą ludzką kolonię w Kosmosie. Gdziekolwiek. Jak najdalej od kurestwa, które ludzi sami sobie zrobili na Ziemi. Ale minęło 7 lat. Tak długo od tego uciekał, a to go dogoniło. Gdzieś tysiąc lat świetlnych dalej.

– Nie patrz się tak na mnie. Od kiedy zrobiłeś doktorat i napisałeś pracę o twoich teoriach o obecności prastarych ras kosmicznych, rząd USA się zaczął tobą interesować. – ciągnął Banhucket, a w jego oczach migotała stal. – Wiemy, że od tego uciekałeś. Ale pokaż, że masz jaja i się nie rozpłacz przy nowych towarzyszach broni. Spójrz. Strzelcy, biotycy, technicy, naukowcy. Nawet serbski elektryk. Najlepsi, jakich mogliśmy zdobyć do tej misji. Spójrz się na nich, synu. Przyjrzyj się dokładnie!

Jakub przebiegł wzrokiem po zgromadzonych ludziach. Nikt na niego nie patrzył z pogardą. Widział tylko tłum posągów, które nie reagują na żadne słowa. Był ostatni. Domyślał się, że Admirał musiał robić wcześniej więcej takich ambitnych przemówień.

– A teraz wracaj do szeregu. I słuchaj. – Banhucket odepchnął go w stronę szeregu. Następnie stanął w takiej samej pozycji jak rano u niego w kapsule. – W galaktyce Medinus 0-121 znaleźliśmy dryfujący obiekt. Ze wstępnych badań wynika, że jest pusty, nic żywego na nim nie ma, jest wymarły i, według naszych techników, od dosyć dawna nie uruchamiany. Mam nadzieję, że się domyślacie. Tak jest, to właśnie wy jesteście po to, żeby odkryć, co nasz obiekt X robi. Kto lub co go wysłało, kiedy powstał, skąd dokładnie jest. Jak zdobędziecie informacje przeprowadzamy szturm. Ale o tym kiedy indziej. Na razie macie się przygotować na gruntowne zapierdalanie, żeby odkryć co to takiego jest. Jeżeli to statek obcych, to mamy problem.

Wszyscy zawodowi żołnierze krzyknęli jednocześnie „tak jest!", reszta, zważając, że byli to przeważnie naukowcy, stali wpatrzeni w Admirala jak banda wygłodniałych psów na soczysty kawał mięcha. Tylko serbski elektryk stał obok z durnym uśmiechem, wyciągając z kieszeni kurtki manierkę.

 

***

 

– Jak tam było? – Jakub leżał na łóżku i patrzył się na niebieskawy ekran hologramu, przeglądając informacje, które dostał od Admirała każdy w Sali Konferencyjnej. Osoba, która zadała to pytanie wyrwała go ze żmudnego czytania raportów składanych przed dowódców statków handlowych krążących po tej części galaktyki. Była kobietą, wysoką, szczupłą, z kruczoczarnymi włosami opadającymi na ramiona fikuśnymi lokami. Jakub spojrzał na nią i zaniemówił. Jakie ona ma oczy, pomyślał, skąd ja znam te fiołkowe oczy… – Ach, wybacz mój brak manier. Silesia Dalton, sierżant Czwartej Floty. Ja chciałem się tylko… Zrozum, nigdy nie byłam na Ziemi. A jesteś pierwszą osobą, która się tam urodziła i stamtąd nawiała. Powiedz mi, proszę.

– A jak ci się wydaje, jak było? Co wyczytałaś o tamtej planecie? – Jakub wciąż nie mógł oderwać wzroku od pięknych oczu swojego gościa.

– Niebieskie niebo, zieleń, owoce, zwierzęta… Widziałam zdjęcia. Na początku myślałam, że to jedna z tych kapsuł, które budują na planetach, żeby symulować Ziemię. A dopiero potem doczytałam, że to prawdziwa Ziemia. – popatrzyła się w bok, patrząc w okno kapsuły. – Urodziłam się tutaj. Na statku. I całe moje życie tutaj spędziłam.

– Ziemia była piękna. Ale to tylko wspomnienia. Jak miałem siedem lat wybuchła wojna. Potem razem z uchodźcami lataliśmy od jednej do drugiej kolonii dla ocalałych. Ta planeta już nigdy nie była tą samą, którą pamiętam ze smarkatych lat. – odwrócił się od rozmówczyni i zamknął oczy. Rzucały mu się te same obrazy. Ojciec żegnający się z nim, ściskając tak mocno, że brakło tchu. Mały pluszowy miś wciśnięty za jego pasek. Matka z płaczem oddająca go na przepełniony prom pełen ofiar wojny. I krzyki. Rozpacz ludzi, którym zabrano wszystko. Pamiętał sierociniec, pamiętał jak z niego uciekł. Pamiętał wszystko doskonale. Jakub otworzył oczy i z trudem wstrzymał wzbierające się łzy. Nie mógł się po prostu poryczeć. Jak będzie sam, to wtedy tak. Ale na pewno nie teraz.

– Przepraszam… Ja nie chciałam…

– Nic się nie stało. – przetarł twarz podkoszulką. – Tak czy inaczej, wojna zmieniła ten świat nie do poznania. Pozostało tylko kilkanaście kolonii. Co prawda w niektórych życie biegnie po staremu, ale to nie to samo, co kiedyś. Zupełnie nie to samo.

– Rozumiem. I jeszcze raz przepraszam za najście. Po prostu chciałam porozmawiać z, bądź co bądź, mieszkańcem Ziemi. – Odwróciła się by wyjść, gdy nagle coś ją tknęło i znów spojrzała na Jakuba swoimi wielkimi, fiołkowymi oczami. – Czy… Czy ty jesteś prawdziwy? No wiesz. Byłeś poczęty podczas normalnej kopulacji?

I nagle czar prysł. Jeżeli dziewczyna o to pyta, to znaczy, że ona na pewno nie była naturalnie poczęta. Kolejna ślicznotka z probówki. To dlatego poszła do woja, pomyślał. Czytał raporty kolonii kosmicznych. Wręcz zastraszająca liczba poronień, śmierci zaraz po urodzeniu, albo dzieci z poważnymi wadami genetycznymi. Organizm, który zmienia swój łańcuch pokarmowy, wchłania inne składniki odżywcze, zaczyna mutować. A to bardzo źle wpływało na kosmiczny przyrost naturalny. Technologie, które do tej pory były raczej rzadkimi przypadkami, bądź były trzymane w tajemnicy zebrały swoje żniwo. I tak zaczęły powstawać dzieci z probówek. Z wyglądu nie różniące się od normalnych ludzi, lecz bez niektórych ludzkich cech. Miały wytłumione niektóre zmysły percepcji i nie były tak emocjonalne jak ludzie urodzeni w normalny sposób. Spotykał takich bardzo wiele. Ale przenigdy nie zauważał różnicy, szczególnie jeśli chodziło o kobiety.

– Jesteś z probówki? – wypalił, po czym ugryzł się z język. – Eee, to znaczy, ja nie o to…

– Tak, jestem. – odpowiedziała od razu, bez mrugnięcia okiem. – Jestem, panie Miles. Myślałam, że człowiekowi o tak bujnym życiu osobistym to nie zrobi różnicy, ale widać rozmówców wybierasz bardzo wnikliwie. – zmrużyła oczy w małe szpareczki, przeszywała go wzrokiem, jakby chciała bez słów powiedzieć, na jak wielkiego dupka właśnie wyszedł. – To wszystko, co chciałam wiedzieć. Żegnam.

Wyszła, drzwi syknęły za nią i pozostał sam. Ten przypadek okazał się nawet bardziej emocjonalny niż normalna kobieta, pomyślał. Panna ma straszny kompleks na tym punkcie. Cholera, a szkoda, brzydka nie była, a na statkach wojskowych jest wyjątkowy deficyt na panienki.

Podszedł do barku i wyjął zajzajer wręczony mu przez starego kumpla z Aeionu, planety w układzie Gryfa. Chłopak pędził bimber na gruszkach sromotnikowych, które potrafiły człowieka zabić w ciągu 15 minut. Ale nie zrażając się tym, nalał sobie całą szklankę. Wypił duszkiem całość, przez chwilę odebrało mu oddech od osiemdziesięcioprocentowego trunku, ale zaraz potem wlał sobie kolejną. Za nic nie widział skąd, ale miał ochotę urżnąć się w trupa po tym dniu. Czy to od pomylenia Admirała floty z kutasem wchodzącym mu do pokoju jako nieproszony gość, czy od tego dziwacznego zadania i tajemniczego statku dryfującego po orbicie, czy od wizyty ślicznego dziewczęcia, które przepędził w wyjątkowo wredny sposób, i to całkiem niechcący. Ale potem zdał sobie sprawę, że to znów od wspomnień. Nie chce znowu spędzić nocy wtulony w poduszkę i łkający na samą myśl o rodzicach. Nie chce widzieć znów setek promów z uciekinierami. Nie chce. Za nic nie chce.

I zrzucił szklankę ze stołu, która upadła na podłogę i poturlała się w stronę drzwi. Podszedł do szafki i wyjął małe pudełeczko otwierane na odcisk palca. Pudełeczko strzeliło piskliwym dźwiękiem, otwarło klapkę. Wyjął z niego zdjęcie zrobione przez jego wujka przedpotopowym aparatem. Poczuł gładką strukturę zdjęcia, poczuł zagięcie na lewym rogu, za który zawsze je trzymał. Patrzył na nie. I wspomnienia wróciły same.

A potem chwycił za litrową butelkę z wbudowanym czujnikiem ciepła. I zaczął pić.

 

***

 

Jakub obudził się z kacem gigantem. Wstał i nie kłopocząc się braniem szklanki pił prosto z dozownika. Gdy skończył jego umysł zaczął się powoli budzić.

– Przegiąłem. Ech. – mruknął do siebie. Mówienie sprawiało mu problem, struny głosowe były całkowicie wypalone po wlaniu w nie całej butelki diablo mocnego trunku. Wziął ręcznik z szafy, otworzył drzwi do toalety. Uderzyła woń rzygowin. Okazało się, że cały zlew był umazany po wczorajszej jednoosobowej libacji. Resztki zaschły na podłodze. Zabluźnił plugawie i z niechęcią zabrał się za czyszczenie chlewu.

– Masz jedną nową wiadomość. – zakomunikował mu terminal na biurku. Mając na sobie tylko ręcznik, wyjął z barku zimny sok dalimejski (produkowany na planecie Dalime – jedynej, na której owoce miały wyrazisty smak i były w miarę smaczne) i pociągnął haust. Usiadł przy biurku i wziął się za czytanie wiadomości.

25.12.2298

Od: Admirał Frank John Banhucket

Temat:

Każdy z was wie, na czym polega zadanie, więc obejdzie się bez wstępu. Za trzy dni dokujemy w statku-matce New Miami, na którym przejdziecie niezbędne szkolenie. Szkolenie potrwa dwa tygodnie. Osoby, które od dawna nie trenowały proszone są o natychmiastowe jego rozpoczęcie. Po dwóch tygodniach treningu każdy z was przejdzie niezbędny sprawdzian umiejętności. Jeżeli ktoś go nie przejdzie, zostaje usuwany z grupy i oddelegowany do cywila.

Ponadto, każdy z was musi wybrać sobie alias wojskowy. W obozie będziecie używać tylko niego. Musi być imieniem jakiejś postaci biblijnej. Więcej informacji na odprawie.

 

Adm. Banhucket

 

PS. Lektura obowiązkowa: J.R. Masstend „Obca rasa", Michael Michells „Ostatnia nadzieja",

Kirk Schrawn „Obiekt 0".

 

Czuł się niepewnie. Wiedział, że wydział rządu amerykańskiego C.O.S.M.O. NASA bardzo poważnie podchodził do trenowania swoich ludzi. I wiedział również, że ci, którzy nie zdawali sławnych egzaminów znikali w nieznanych okolicznościach gdzieś w przestrzeni. Wiemy za dużo, pomyślał. To dlatego wzięli tylu, żeby móc wybrać najlepszych a resztę po prostu powybijać. Wrócił znów do wiadomości. Zatrzymał się na wzmiance o statku-matce. Znał ich kilka. Musiał. Każdy podróżny musiał znać ich położenie i dane kontaktowe, żeby w razie problemów móc wysłać sygnał SOS. Ale o New Miami nie słyszał. Pewnie zbudowali go jak byłem na Ionie, pomyślał. Spędził tam dwa lata, wiele go minęło, a teraz żałował swojego pustelniczego podejścia do życia. Nie kontaktował się z nikim przez prawie cały ten okres czasu, czasem tylko wysyłał wiadomości do bliźniaczej kolonii oddalonej o jeden układ, gdzie miał kilku znajomych, jeszcze z lat studiowania. Powędrował wzrokiem niżej i starał się skojarzyć dzieła o których wspominał admirał. Znał je wszystkie, a nawet wiele podobnych. Musiał je znać, przecież pisał pracę o obcych rasach w kosmosie. Nie zastanawiając się długo sięgnął do półki i wyjął starannie zapakowane pudełko. Otworzył je i wyjął bardzo zniszczoną książkę. Uśmiechnął się czytając napis. „Obca rasa" Masstenda, w wydaniu jeszcze z XXI wieku, jeden z pierwszych egzemplarzy. Kupił specjalnie dla niej opakowanie izolujące, żeby się nie zniszczyła. Co by nie mówić, książka miała 250 lat. Dostał ją jako nagrodę za wyniki w Akademii. Delikatnie przewrócił kilka stron i zagłębił się w lekturze.

 

***

 

Szedł przez korytarz spokojnym krokiem. Jedyne co zdradzało zdenerwowanie to szybszy niż zwykle oddech. Był spokojnym człowiekiem, ale admirał i jego stoicka postawa względem nowych rekrutów była bardzo podejrzana. Wszedł do kapsuły wyładunkowej z zawieszoną przez ramię torbą. Czekał na swoją kolej. Wyładunki na stacjach miały były bardzo powolny przebieg. Cały bagaż był dokładnie sprawdzany, a każdy członek załogi statku zaraz po wyjściu zostanie oddelegowany do gabinetu lekarskiego na badania. Wzmocniono te zabezpieczenia od wypadku na SST Silvercloud, statku-matce położonej w galaktyce Jednorożca, gdy kapitan statku przewożącego obiekty badań naukowców z planety S-098 wrócił sam i był ledwo żywy. Okazało się, że złapał pasożyta, który zaraz po wejściu felernego gościa wylazł z niego i wytłukł pół załogi Silverclouda. Sprawę utajniono, a statek zniszczono. Tą informacją podzielił się z nim typ każący się nazywać Hiobem, długonosy chudzielec, który podawał się za ziemskiego naukowca.

– Pewnie nie wiesz o co chodzi z tym całym sprawdzianem, Satan? – znów do niego zagadnął naukowiec. Szatan, chyba durniejszego imienia nie mogłem sobie wybrać, pomyślał trąc czoło. Chociaż z drugiej strony, przynajmniej jest trochę mroczne. Panny lecą na dobre pseudonimy. No i lepsze to od Archanioła. Odwrócił się w stronę Hioba.

– Nie, pojęcia nie mam. – mruknął w stronę naukowca. – Ale ty pewnie wiesz i chcesz się tą wiedzą ze mną podzielić?

– No pewnie! – wykrzyknął naukowiec, po czym rozejrzał się dookoła i zniżył ton głosu. – No pewnie. Chcą z nas zrobić komandosów, ot co. Jako banda wychudzonych mózgowców nie jesteśmy im potrzebni. Ale jako banda wytrenowanych mózgowców jak najbardziej!

– Pewnie tak. Problem w tym, że mamy dwa tygodnie. Z wychudzonego naukowca nie zrobi się komandosa w tyle czasu.

– Co ty gadasz. Nafaszerują nas tymi biotycznymi cudeńkami i będziemy mogli robić dziury w ścianach pięścią. Mówię ci! Opowiadał mi o tym znajomy z NASA. – odpowiedział podekscytowany mózgowiec, po czym spojrzał się na stojącego przed nim żołnierza i jego umięśniony tors i ucichł.

– Modyfikacje biotyczne są drogie. Jak chcą nas nimi faszerować, to zadanie rzeczywiście jest poważne. – rzucił trzeci rozmówca, podchodząc do Satana i Hioba. – Piotr, miło mi.

– Szatan – powiedział Jakub i podał nowemu rozmówcy rękę, po czym ten się uśmiechnął.

– Umiejętnie dobrane imię, kolego. Chcesz sobie zwiększyć tym jaja czy po prostu fascynuje cię ta postać?

– Lubię upadłe anioły. Mam na tym punkcie fetysz. A za twoim także się kryje jakieś przesłanie? Biblijna postać brodatego prawiczka jest w końcu oryginalnym wyborem. – skomentował Jakub i bystro spojrzał na rozmówce. Jak chce wojny na docinki to jest gotowy. Wreszcie jakaś odmiana po zapijaniu się w trupa w kapsule.

– Ha, jakbyś zgadł. Jestem księdzem, stąd ten wybór. A brody nie zapuszczam, nie lubię wyglądać niechlujnie. – spojrzał się na tygodniowy zarost na twarzy Jakuba.

Widywał księży w przestrzeni, ale przeważnie byli to degeneraci, którzy wydawali resztę pieniędzy w burdelach albo stali w rynsztokach kolonii zbierających od przechodzących datki za rozgrzeszenie. Religia po rozprzestrzenieniu ludzi w kosmosie stała się rzeczą zbędną i nie przyciągającą uwagi. Co prawda widział gdzieniegdzie kaplice, ale zainteresowanie nimi było małe. Gdy islamiści zrównali Watykan z ziemią atomówką, ludzie zwątpili.

– A więc mamy i majestat religii na tej misji. Cóż za niespodzianka. Teraz już mnie chyba nic nie zaskoczy. – rzucił w stronę Piotra i starał się narzucić minę pogardy w stronę rozmówcy.

– Nie dziwię się, że taki ktoś jak ty nie wierzy. – mina księdza kilkukrotnie przebijała tę Jakuba. – Bardzo wygodne podejście. Żegnam.

Piotr odwrócił się i zaczął podziwiać plątaninę kabli okalających wnętrze przedsionka. Wariat, pomyślał. Ale ksiądz? Po co nam ksiądz na takiej misji? Nic nie rozumiem.

– Witam. – z głośników zagrzmiał głos admirała. – Każdy z was dostanie dwuosobowy pokój. Śniadanie o siódmej, zaprawa o ósmej. O dwunastej pora obiadowa, potem ćwiczenia do osiemnastej. Od dwudziestej macie czas wolny. Identyfikatory odbieracie w recepcji na pierwszym piętrze. Co trzy dni macie wykłady o czternastej. Jak nie zapamiętaliście, to zajrzyjcie do swoich komputerów osobistych, każdy z was dostanie swój przy odbiorze identyfikatora. Dzisiaj macie wolne, od jutra zaczynacie zajęcia.

Admirał się odwrócił i przeszedł za drzwi zaraz za mównicą, drzwi syknęły i zapaliła się czerwona kontrolka. Tłum ruszył w stronę recepcji. Każdy otrzymał swoje pudełko z hologramowym znakiem informującym, do kogo ono należy. Spojrzał się na identyfikator. Wyczytał nazwę pokoju, 207. Poszedł najpierw rozejrzeć się po statku. Wychodząc z recepcji zauważył bar wojskowy. Wreszcie, pomyślał. Może będą serwować coś mocniejszego. Może jakoś przetrwam te gówniane wakacje. Odwracając wzrok od szyby udał się w stronę pokoju.

– O, znów się spotykamy. – powiedział do kobiety w pokoju. Była to ta sama ślicznotka, która obraziła się na niego kilka dni wcześniej podczas krótkiej rozmowy w jego kapsule na Intruderze. Silesia? Tak, chyba właśnie tak jej było na imię. – Słuchaj, Silesia, ja nie chciałem wtedy…

– Sara. Jestem Sara. – odpowiedziała, nie patrząc na Jakuba. Widział tylko jak przyspieszyła rozpakowywanie rzeczy. Nie była specjalnie zadowolona z wizji spędzenia z ziemianinem przeszło dwóch tygodni w tym samym pokoju. Nagle przestała rozkładać swoje rzeczy i popatrzyła się na niego. Blask jej oczu ustąpił miejsca zimnemu spojrzeniu zawodowego strzelca. – Ustalmy coś. To, że dzielimy jeden pokój nie znaczy, że cię lubię. Spróbuj mnie dotknąć albo podglądać jak będę się myła to ci urwę fiuta. Zrozumiano?

– Taaa. – powiedział przeciągle Jakub. – Ślicznotka ciągle czuje uraz z powodu naszej ostatniej rozmowy? Chyba jakiekolwiek tłumaczenie nie ma sensu, więc powiem od razu: przepraszam, nie chciałem, żeby tak wyszło. No to jak, zgoda? – puścił do niej oko i uśmiechnął się zawadiacko.

Sara podeszła do niego tak blisko, że niemal styknęli się nosami. Poczuł ciepło jej piersi na swojej swojej klatce piersiowej i dziwne świerzbienie w trzewiach.

– Spierdalaj, matole. – odwróciła się i wróciła do układania swoich rzeczy na półkach.

 

***

 

To był jeden z najpotworniejszych dni jakie do tej pory przeżył. Bywało, że musiał wiać przed stadem nieznanych mu zwierząt na nieznanej mu planecie. Bywało, że musiał jeść dwunastonożne skorupiaki, bo mrożone jedzenie mu się skończyło kilka dni wcześniej. Bywało, że dryfował na jakimś promie po przestrzeni kilka tygodni, nim go ktoś znalazł. Ale to, co Jakub przeżył dzisiaj na długo zostanie mu w pamięci.

Obudzono go brutalnie. Okazało się, że w każdym pokoju jest budzik, którego wcześniej nie zauważył. Budzik okazał się być alarmem podobnym do pożarowego. Ale alarmy pożarowe muszą być słyszalne, z odległości dwustu metrów, nie dwóch. Śniadanie składało się z proszku, który miał przypominać w smaku szynkę, do popicia był „koktajl multiwitaminowy", który nie różnił się ani smakiem ani zapachem od potu. Gdy zaczął się skarżyć, oddelegowano go to naczelnego kucharza, a ten powiedział mu, że to zaprawa przed trudnymi warunkami. O ósmej stawił się na siłowni, gdzie większość kompanii czekało na ćwiczenia. Prowadził je filigranowy brunet, podający się za „najgorszy koszmar". Najgorszy Koszmar najpierw wydał rozkaz biegania. Po 10 minutach na bieżni zwymiotował wprost na ekran przed nim, na którym przez cały czas wyświetlano informacje na temat zadania. Koledzy z kompanii stwierdzili, że zdecydowanie wybrał sobie właściwy pseudonim – był blady jak kartka papieru, oczy miał sinofioletowe, pod paznokciami z wysiłku pękły naczynia i zaczęła lecieć krew. Leciała mu również z nosa. I od tej pory już nikt nie zwracał się do niego po nazwisku. Wszyscy mówili na niego Szatan, po czym wpadali w koszmarny śmiech. Największy Koszmar stwierdził, że zrobi z niego żołnierza i przedłużył jego trening do trzynastej. Gdy pojawił się na jadalni i spojrzał na zaoferowany mu obiad, pobiegł do toalety i znów zwymiotował. O osiemnastej Hiob znalazł go mdlejącego nad muszlą klozetową i zawołał pielęgniarkę. Spał do dwudziestej, potem musiał odrobić poobiadowe ćwiczenia i Najgorszy Koszmar wytarł nim podłogę jak ostatnią szmatą. Co chwila rzucał teksty zasłyszane w filmach akcji, dodając przy tym co chwile ironiczne „polaczku". O dwudziestej drugiej nieżywy wrócił do pokoju. W pokoju czekała go kłótnia ze współlokatorką, która założyła mu nelsona przy pierwszej próbie podejścia do niej. Szatan usnął z wysiłku w wannie. Nic mu się nie śniło. Widocznie nawet mózg się zmęczył po tym dniu.

 

***

 

– Niektórzy kosmolodzy podważają opinię teologów. Uważają, że religia wywodzi się od istot pozaziemskich, które ukazały się prymitywnym ludziom, a oni uważali ich za bogów. Podobne zdania mają na temat każdej religii. – ciągnął Uvens Arch van Sigil, kostaryński wykładowca. Nie był człowiekiem, ale należał do rasy istot o wiele mądrzejszych od ludzi, którzy kulturę ziemskiej rasy przerobili niemal do perfekcji. Miał na sobie zieloną togę i kaptur zakrywający twarz. Kostyrianie ponoć nie byli zbytnio urodziwi, choć Szatan nigdy nie miał okazji się tego przekonać. – Zacznijmy od chrześcijaństwa.

– Ależ ta obleśna glista pierdoli. – rzucił Łazarz, wielki wojak z pucułowatą twarzą. – jak tak mają wyglądać nasze wykłady to ochujam szybciej niż nasz trener zdąży ze mnie ostatnie soki wycisnąć.

– Ano, racja. – odpowiedział Szatan bystro zerkając na swojego rozmówce. – Kolego, powiedz mi, ten statek jest naprawdę aż tak duży jak go opisują? Lecieliśmy w wahadłowcu bez okien, nie mogłem się przyjrzeć z zewnątrz.

– Duży? Raczej zajebiście wielki. Cudeńko ma dwa kilometry długości i półtora szerokości. Dwadzieścia siedem poziomów, czterdzieści trzy działa ogniowe. Osiemnaście lądowisk. I nawet ma kręgielnie. – odpowiedział z uśmiechem Łazarz. – A co najlepsze, to wcale nie jest statek.

– Jak to?

– Plany zbudowania tak wielkiego obiektu latającego nie wchodziły w grę. Widziałeś kiedyś taki statek? Jedyny taki latający kolos to był Silvercloud, ale go wysadzili. Ten zbudowali na księżycu tej planety.

– Księżycu?

– Moloch, największy do tej pory odkryty gazowy olbrzym. Ma cztery pierścienie z pyłu, czaisz? Cztery! I jakieś dwieście księżyców. Pełen wypas.

– Taa, wypas. Konkretny.

– Byłeś na strzelnicy?

– Jeszcze nie, mamy chyba zbiórkę po tym durnym wykładzie, nie?

– No mamy, mamy. Strzelnica jest zrobiona na kolejnym księżycu, trochę mniejszym od tego. I jest w miarę blisko. Da się tam zwykłym promem transportowym polecieć, takim jakim latasz wokół tego cacka. – uśmiechnął się rozmówca ukazując szpary między zębami. – Polecisz, postrzelasz, zobaczysz.

Są przy największym gazowym olbrzymie jak był do tej pory odkryty. Molocha odkryli w 2198 kosmonauci z Rosji. I było to dokładnie naprzeciwko Układu Słonecznego, po drugiej stronie galaktyki. Gdzie też oni ich wywieźli? I jak do cholery dostali się tak daleko w tak krótkim czasie? Przecież ta podróż powinna trwać z pół roku, jak nie więcej. Coraz bardziej mi się to nie podoba.

 

***

Na strzelnicę dotarli w ciągu kilku minut od wyruszenia z New Miami. Rzeczywiście blisko. I świetne miejsce. Księżyc z praktycznie zerową grawitacją, całkowicie wymarły, jałowy. Nie mogli znaleźć lepszego miejsca.

Polubił to. Mógł postrzelać z praktycznie każdego nowoczesnego rodzaju broni wyprodukowanego w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Karabiny na normalną amunicję, karabiny z systemem Karki-Noviego, który zamienia amunicję w ciecz i pociski formują się dopiero w trakcje wystrzału, sławne działo Gaussa, które w najnowszej wersji jest przenośną armatą, potrafiącą rozerwać syntetyczny cel na strzępy, nawet w pełnej zbroi i egzoszkielecie. Jego kolega z wykładu, Łazarz, okazał się specem od broni i ze wzglądu na dobre znajomości dał Szatanowi postrzelać nawet z przenośnego działka strzelającego taktycznymi pociskami atomowymi. Nie wycelował dokładnie w asteroidę i pocisk poleciał w stronę planety wybuchając na jej atmosferze. Grzybek atomowy wzbudził we wszystkich rechot. Szatan zaczynał się zaprzyjaźniać z drużyną.

– Zrobią z ciebie wyborowa. – powiedział ktoś stojący za nim, gdy ten starał się namierzyć przelatującą asteroidę. – masz sokole oko chłopaku. Nie marnuj wzroku na książki.

Szatan nie przejął się widzem i wystrzelił. Asteroida rozleciała się w tysiące małych kawałeczków. Uśmiechnął się i odwrócił.

– Dziękuję za radę. Szatan jestem.

– A to się dopiero okaże, czy z ciebie diabeł czy zwykły gies. Samson. – podał mu rękę u potrząsnął kilkukrotnie. – Nie wiadomo, czy będziemy musieli walczyć. Ale ostrożności nigdy nie za wiele. Zabiłeś kiedyś kogoś?

– Nie, nigdy. – to pytanie zbiło go z tropu. Koleś raczej nie owija w bawełnę. – I mam nadzieję, że nie będę musiał. No, chyba, że jakiegoś ufola, wtedy nie będzie problemu.

– Nie mów hop. Na Artezusie tłukliśmy się z fitalianami. Oni wdychają tlen, a wydychają cyjanowodór. Zabiło nam z pół oddziału jak strzelali do nich normalną amunicją. – rozmówca obejrzał się w bok. – Musieliśmy ich wyrżnąć nożami. Dopiero po tej misji wpadli na pomysł mieczy laserowych.

– Gdzie z nimi walczyliście? I dlaczego? Przecież fitalianie to raczej rozumna rasa, nigdy nie słyszałem, że ludzkość miała z nimi jakieś spory?

– To byli malificarzy. Biotycy apostaci. Chcieli przeprowadzać na ludziach eksperymenty. Kutasy porwały całą wioskę. – Samson odwrócił się w jego stronę. Przez okienko w hełmie nie było widać jego twarzy. – Od tamtej pory mam bardzo złe zdanie o jakichkolwiek innych rasach. Nie tylko ludzie są zdolni do kurestwa. Zapamiętaj to.

Odwrócił się i odszedł. Wieczorem w pokoju, Szatan przeszukiwał dane w komputerze i szukał informacji o tej akcji. W notce było napisane, że cała ludność zachorowała na nieznaną chorobę i ciała dla bezpieczeństwa spalono. Ktoś ich krył? Zamyślił się i natrafił na gołe plecy kobiety. To go wyrwało z zamyślenia.

– Nie patrz się. – powiedziała Sara wycierając włosy ręcznikiem.

– Nie mogę się nie patrzeć. Mimo, że jestem wykształconym homo sapiens mój pierwotny zew kopulacji się odzywa i blokuje logiczne myślenie, wybacz. – powiedział Szatan drwiącym głosem, wykrzywił wargi w uśmiechu. – Poza tym, jesteś strasznie zgrabna.

– I niebezpieczna.

– Nawet lepiej. Osobiście wolę ostrzejsze kobitki.

– A jak ci poderżnę gardło to też będziesz wolał ostre kobiety? – odwróciła się w jego stronę i spojrzała groźnie fiołkowymi oczami.

– Chyba zaryzykuję. – rzucił, wciąż nie przestając się uśmiechać.

– Przestań. Nawet nie próbuj. Dupczyć możesz recepcjonistki. Albo sekretarkę naszego admirała. Ze mną nie próbuj, chłoptasiu.

– Ale recepcjonistki nie mają takiego spojrzenia. One są szare i bez wyrazu. Za to ty jesteś bardzo interesująca, Silesia.

– Nie mów tak do mnie. Dla ciebie jestem Sara. I niech tak zostanie.

– Ty się boisz facetów, co? – spojrzał się bystro w jej wielkie oczy. – Nigdy nie miałaś okazji żadnego mieć, to się ich boisz. To nie boli.

– Na szczęście nie będę musiała się o tym przekonywać. Jestem żołnierzem. Mam obowiązki wobec ojczyzny.

– Jakiej ojczyzny? Masz na myśli USA? Kraj, w którym nigdy nie byłaś, na planecie, której nigdy nie widziałaś? Jak można mieć obowiązek wobec czegoś, czego się tak naprawdę nie zna?

– Ja… To nie twoja sprawa! Jestem żołnierzem! Służę armii, której zaprzysięgłam wierność i zamierzam jej dotrzymać!

– Jesteś tym samym czym ja. Człowiekiem wynajętym przez wielkich i bogatych do odwalenia brudnej roboty. – Szatan przestał się uśmiechać, w jego przymkniętych oczach migotała stal. – Nawet nie wiesz, czy wyjdziesz z tego żywa. Czy nie wysyłają nas na samobójczą misję. Nie wiedzą na temat tego statku zupełnie nic. A nawet jak wiedzą, to nam nie chcą powiedzieć. Spodziewają się zysku, a my jesteśmy narzędziami, które ten zysk mają im zapewnić. Ściągnęli cię tak samo jak i mnie, obiecując kasę. A teraz zapierdalamy jak dzikie woły, żeby wyrobić ich normy. To jest dla ciebie obowiązek? Bo ja bym tak tego nie nazwał.

Sara stała wpatrzona w niego z otwartymi ustami. W oczach zamigotały łzy, po policzku jedna spłynęła. Kurczowo ściskany przez nią ręcznik upadł na ziemie bezwładnie. Szatan wstał i ją przytulił.

– Przepraszam mała, nie chciałem. Naprawdę cholernie przepraszam. – Sara objęła go za szyję i mocno do siebie przycisnęła.

– Ja… Ja nigdy nie myślałam, że ja jestem człowiekiem. Powiedziano mi, że mam się słuchać, więc się słuchałam, szłam tam, gdzie mnie posyłano. – Sara wybuchnęła płaczem, Szatan poczuł wilgoć na podkoszulce. – Ja nigdy nie czułam się kobietą. Zrozum mnie, proszę.

– Rozumiem, rozumiem Silesia.

Nagle go puściła, uwolniła się z uścisku, podniosła ręcznik i wytarła nim twarz. Spojrzała się prosto w jego zaskoczone oczy.

– Nigdy więcej mnie nie prowokuj do takich rzeczy. Nigdy więcej.

Odwróciła się i weszła do łazienki. Syknęły zasuwające się drzwi. Kuba stal oniemiały przez dłuższą chwilę, wpatrywał się w zamknięte drzwi łazienki. Wiedział, że Sara jest dokładnie taka, jak on. Samotna, oszukana i zagubiona. Wykonująca rozkazy w imię wyższych celów, których tak naprawdę nie zna. Wiedział to. Ale nie miał pojęcia jak ma ją podejść, żeby była bliżej niego. Żeby go nie odrzuciła, gdy on chce podać dłoń pierwszy.

Położył się na łóżku. Minęło kilka minut, gdy drzwi łazienki się odsunęły i wyszła z nich jego współlokatorka. Założyła jasny dres, włosy spięła w kitkę, która opadała na lewe ramię. Przemknęła obok niego kręcąc biodrami, nie obejrzała się. Po chwili został sam. Nie poszedł na kolacje, nie był głodny.

 

***

 

Wszedł do Sali. Sądny dzień, pomyślał. Teraz się okaże kto z nas zostaje, a kogo wyślą na wakacje prosto w pustkę, pomyślał drżąc w środku. Chłopie, mało to razy ktoś ci chciał dupsko skopać, a ty jakoś dałeś radę? Nie po to jadłeś byle co i wypluwałeś płuca na pieprzonej siłowni, żeby teraz odpaść. O nie, pan zajebisty zostaje w grze, inaczej być nie może.

Wszedł do Sali i zajął miejsce. Po kilkunastu minutach wszystkie miejsca zostały zajęte. Miał wrażenie, że nie było połowy ludzi. Ale był zdenerwowany, może mu się po prostu wydawało.

– Jennifer, mogłabyś? – rzucił admirał w stronę swojej sekretarki. Ta, widocznie przyzwyczajona do przedmiotowego traktowania, bez mrugnięcia okiem odwróciła się i wyszła zamiatając odblaskową sukienką podłogę. Drzwi zamknęły się, w pokoju zgasły światła. Na środku wyskoczył zielonkawy hologram z modelem Obiektu X. – Jak widzicie, oddzieliliśmy żołnierzy od drobiu. – powiedział do zgromadzonych swoim niskim, poważnym głosem. – Stanowicie w tym momencie oddział Alfa operacji „Kontakt", X1123. Szesnaścioro. Tyle was zostało.

Więc to tak? Żadnych gratulacji o zdaniu testu? Nic? Nawet cholernego dyplomu?

– Czas przekazać wam resztę informacji. Obiekt X jest prawdopodobnie statkiem pradawnej cywilizacji. Jest olbrzymi. Odkryliśmy, że meteoryty, które w niego przywaliły, nie uszkodziły struktury statku. Ba, nawet go nie obrysowały. Mało tego, wszystkie okruchy małe, tzn. o wymiarach 40x40 metrów, przylegają do niego. – Powiedział z powagą w głosie. Jakub zadrżał. Nigdy nie słyszał admirała mówiącego tak śmiertelnie poważnie. Ale widocznie w ten sposób chciał podbudować morale zespołu. Oryginalnie. – Obiekt jest okrągły jak piłka. Nie wiemy dokładnie jak możemy się dostać do środka. Wysłaliśmy ekipę, żeby znalazła jakieś luki, być może miejsce. Jeśli nie, wykujemy dwa do siebie równoległe.

– A jeśli źle przewidzieliście miejsce? Jeśli nie trafimy tam gdzie mamy i się nie spotkamy? – rzucił Łazarz, kumpel Jakuba ze strzelnicy.

– Krótko mówiąc: macie pecha. Nic wam na to nie poradzę. Waszym priorytetem jest wykonać zadanie. Jeśli nie ma pytań, to do niego przejdę. Nie ma? Dobrze. Otóż, waszym jedynym zadaniem jest nawiązać kontakt. Z czymś co tam się znajduje. Dostaniecie do dyspozycji mechy bojowe do obrony i oczywiście pełen zakres broni. Kto co woli. Misja zaczyna się jutro o trzeciej. Dzisiaj darujcie sobie już ćwiczenia. Macie do dyspozycji cały bar. – uśmiechnął się ulotnie. – Tylko nie przesadzajcie. Jutro macie być w pełni gotowi. – jego uśmiech zniknął z twarzy, usta wykrzywiły się w grymasie, oczy zwęziły w szparki. – Nikt nie wie co jest w środku. I to wy macie się tego dowiedzieć. Odmaszerować!

Wyszli, wszyscy. I milczeli.

 

***

 

Wszedł do baru. Siedzieli tam wszyscy z oddziału. W tle leciała raniąca uszy muzyka, basy czuć było nawet na spodniach. Jedni grali w kręgle, inni w rzutki. Dwóch żołnierzy o potężnej budowie ciała siłowało się na rękę. Błądził wzrokiem po sali, szukając miejsca gdzie mógł się dosiąść. Po kilku ominiętych stołach doszedł do baru. Barmanka była ładna, ruda, piwne oczy, pokaźny biust. W sam raz na zrelaksowanie się po kurewsko trudnych przygotowaniach. Ale nie, nie chce.

– Macie tu coś mocnego? – rzucił, opierając się o bar łokciem.

– Lodową whiskey. Przednia, sprowadzana z Aremisu. – odpowiedziała piskliwym głosem barmanka i uśmiechnęła się zawadiacko do Jakuba.

– Może być. Nalej całą szklankę.

– Dzisiaj wszystko na koszt Admirała. Chojny gest z jego strony, nie ma co. Tyle chłopa potrafi swoje wypić.

– Chociaż tyle naszego.

– Jak ci na imię? – wtrąciła nagle barmanka patrząc na niego maślanym wzrokiem.

– Szatan. – odpowiedział bez wahania i spojrzał jej w oczy. Bardzo, bardzo nieprzyjemnym wzrokiem.

Barmanka od razu zabrała się na uzupełnianie szkła, nieco zbladła, jej wzrok podążył gdzieś na dół, na stopy. Co jest nie tak, pomyślał. Wyglądam jak diabeł, czy jak? Owszem, może pseudonim mam groźny, ale chyba jeszcze rogi mi nie wyrosły? Zaśmiał się w duchu nieco histerycznie.

Wziął szklankę i usiadł przy najbliższym stoliku. Bar stawał się coraz bardziej zadymiony, więc stwierdził, że on też zapali. Wyjął z kieszeni czarną, matową papierośnicę, ze środka wyciągnął jednego papierosa i zapalił go srebrną zapalniczką. Odetchnął głęboko. Wreszcie miał chwilę relaksu. Nie spodziewał się, że w przestrzeni kosmicznej można palić.

– O, diabli nadali. – zaśmiał się Łazarz, przysiadając się do niego. – I jak ci się podoba ta cała afera, młody?

– Szczerze? Mam to gdzieś. Zamierzam się dzisiaj upić i nie myśleć o tym, że jutro mam włazić do jakieś starej nory. – odpowiedział mu, zaciągając się papierosem. – Jeszcze tylko brakuje jakiejś cycatej niuni na noc i czułbym się całkiem dobrze.

– Ha! Nie różnimy się za bardzo kolego. Jak nas przydzielą do tego samego oddziału to będę ci chronił dupsko, mówię ci. – wyszczerzył się do Jakuba, po czym odwrócił się i gwizdnął w kierunku jakiejś kobiety ubranej w czarny, mocno obcisły dres. – Poznałeś Sarę?

Sara podeszła do stolika i płynnie wsunęła się między nich na siedzisko. Pociągnęła mały łyk zielonkawej substancji ze swojego kubka. Jakub, jak zwykle, patrzył się jej w oczy.

– Tak, mięliśmy okazję się zapoznać. – uśmiechnął się do niej i zaraz odwrócił wzrok. – A ty co? Nie pijesz z kumplami z oddziału?

– Z tymi cipami?! Niby takie wielkie chłopy, a jak przyjdzie co do czego to siedzą i ploty sypią jak stare kurwiszcze. Mówię ci, banda baranów. Jak przyjdzie co do czego to się wystrzelają jak kaczuchy. Tylko ludzie z jajami zostaną na placu. – obrócił głowę i splunął na ziemię, w kierunku czwórki „baranów". – ten mnie zaskakuje. – wskazał grubym paluchem na osobnika stojącego w rogu baru.

– Samson. – rzucił Szatan. – Poznałem gościa na strzelnicy. Mówił, że ze mnie strzelca wyborowego powinni zrobić. A ja po prostu się położyłem, bo miałem skafander za mały i mnie w klejnoty uwierało.

Łazarz wybuchł koszmarnym śmiechem, po czym złapał za wielką szklankę piwa stojącą na stolę i zaczął łapczywie pić. Gdy skończył, wytarł twarz sękatym łapskiem ocierając z brody pianę. Sara wciąż patrzyła się na Szatana dziwnym wzrokiem. Jakby chciała z nim coś zrobić… Ale nie wiadomo co.

– Chłopie, wyborowcy to tygrysy. Nie ma większych kozaków. Dla takich robią specjalne Gaussy, dostają armatki atomowe… Pełen wypas! My co najwyżej dostaniemy karabinki z Korki-Novim. A zawodne są. I amunicja szybko schodzi. – Łazarz nagle wstał i zachwiał się przed stołem. – Uups, w nogi chyba poszło, psia krew. Idę się odlać, nie wiejcie mi nigdzie gołąbki.

Szatan powiódł wzrokiem za kumplem krzywiąc wargi w sztucznym uśmiechu. Czuł, że ona się na niego patrzy. Wytrzymał chwilę, ale potem i on się odwrócił. Znów spotkał jej fiołkowe oczy, które szkliły się od alkoholu. Loki, które opadały na ramiona. Mięsiste usta, pomalowane krwisto-czerwoną szminką. Nie wytrzymał.

– Chodźmy stąd. Chodźmy, Silesia.

Poszli. Alkohol szumiał mu w głowie. Po drodze złapał stojącą na blacie baru butelkę lodowej whiskey, wypił dzieląc się z nią. A ona szła, kręcąc biodrami w rytm jego uderzeń serca, wodziła palcem po ścianie. Wybuchała co chwilę śmiechem i odwracała się do niego oblizując wargi. Doszli do pokoju. Po chwili drzwi syknęły i na zewnętrznej ich części pojawiła się żółta kontrolka, która oznaczała „nie przeszkadzać".

Silesia leżała na łóżku patrząc się na niego zachęcająco. Poczuł, jak jakaś olbrzymia siła stara się uwolnić z jego spodni. Zaraz, pomyślał, zaraz. Zaraz cię wezmę.

Rozpiął jej dres, zdjął spodnie, rozerwał stanik. Zaczął wodzić ustami po jej smukłych piersiach, lizać jej różowe sutki, całować po brzuchu. Rozerwał jej majtki. Krzyk. Czyj? To nie było ważne. Zerwała z niego ubranie. Poczuł jej ciepło, poczuł jej rytm serca, szybki niczym niekończąca się seria z karabinu. Była wyjątkowo wilgotna i ciepła w środku, zdał sobie sprawę, że nigdy, przenigdy nie był w takim miejscu. Miejscu, z którego nigdy nie chciał wychodzić. Chciał w nim zostać na zawsze, chciał tę chwilę bezkresnej rozkoszy kontynuować, kontynuować aż do końca świata. Krzyk. On? Ona? Kanonada dźwięków odbijających się od podłogi nóżek od łóżka zagłuszyła głośną muzykę z baru. Krzyki rozkoszy i krzyki pożądania. Euforia przyjemności.

A potem wszystko ucichło. Leżeli obok siebie. Ona wtulona w jego pierś. On ściskający ją za plecy. Poczuł muśnięcie jej warg na sutku. Włosy na całym ciele znów się podniosły targnięte dreszczem pożądania. Uśmiechnęli się do siebie. Pocałowali. Kanonada miłości trwała dalej.

A potem znów wszystko ucichło.

 

***

 

– Więc to jest ta… zbroja? – zapytał Szatan szeroko otwierając oczy. Weszli do zbrojowni, mięli się w pełni wyposażyć na nadchodzącą misję. – Przecież to jest jak one man army?

– I tak ma być, Diabełku. – odpowiedział mu z uśmiechem Łazarz. – to jest przygotowane na najcięższe warunki. Zbroja ze stopów tytanu i pierwiastka zero, sprężone powietrze, baterie kriogeniczne. Nawet na upartego możesz się odlać przez specjalny zawór. Masz kroplówkę, żeby poziom cukry utrzymywał się na stałym poziomie. To cacko jest bezpieczniejsze niż niejeden wahadłowiec Floty.

– I pewnie w podobnej cenie.

– A żebyś wiedział. Ale cóż, wyjścia nie mamy. Chodź, przejrzymy giwery.

– Prowadź.

Weszli do pokoju obok, nieco większego od poprzedniego. Na rzędach półek pozawieszane były wszystkie bronie jakie kiedykolwiek widział w życiu – a nawet kilka prototypów, które wyglądem przypominały przenośne działa armatnie.

– Aha, wybieraj tylko te z Korki-Novim. Albo plazmówki. Innych mamy nie zabierać, nie wiadomo jakie gazy będą wewnątrz. Wiesz, cyjanowodory i takie inne dziadostwa.

– Wiem. Kolega Samson mi wspominał o jakiejś misji i dziwakach oddychających tym świństwem. Myślałem, że mnie robi w konia?

– Nie, nie robił cię w konia. Wielu dobrych ludzi poginęło, wielu… Ale nic to. Wybieraj. Co ci najbardziej na strzelnicy przypadło do gustu?

– Myślę, że jakiś zwykły karabin. – powiedział Szatan przeglądając półki. Nagle trafił na dziwacznie wyglądający pistolet. – A to co? Wygląda jak nie z tej ziemi?

– Bo tak jest. Rąbnęli to z magazynów na jakiejś wymarłej planecie. Przebadali i zrobili po swojemu. Strzela bezzapłonowo. Przystosowany do niskich temperatur, rozumiesz. Ufole nie używali wody do niczego, więc zrobili z niej broń. Było tam tak zimno, że pod odpowiednim ciśnieniem strzelało soplami z wody. Raczej ciekawostka niż broń na normalny użytek.

– A to? Ten mi się podoba. – Wskazał Łazarzowi matowy karabin na najwyższej półce.

– Mądry wybór. Plazmówka. Na takim małym magazynku masz ze sześćset pocisków. Do tego możesz je odpowiednio dostosowywać. Rozumiesz, naciskasz guzik i pach – masz płonącą amunicję.

– Biorę. A są takie pistolety? To znaczy, na taką amunicję?

– Zbieżność magazynkowa, mądrze. Znajdą się ze dwa. Bierzesz?

– Obydwa.

– No to łap.

Po uzbrojeniu Szatan z lubością przyglądał się nowym, matowym towarzyszom niedoli. Wrócili do pokoju z pancerzami i spotkali Samsona.

– Panowie zaczynają zabawę bez reszty zespołu? Nieładnie. – powiedział odwrócony do nich plecami. – Zostawiliście chociaż jeden pistolet?

I się odwrócił. Miał szarą skórę na twarzy, na policzkach dziwaczne tatuaże. I te oczy… Wyglądał jakby ktoś mu wstrzyknął atrament do białka.

– A, wybaczcie. Przeważnie staram się chodzić zakryty. To prezent. – wskazał palcem na oczy, uśmiechnął się do swoich rozmówców. – Prezent od przyjaciół z Sileth.

– Apostatów? – zapytał nieśmiało Szatan.

– Nie, nie nazwałbym tak tego. Raczej niezależni inżynierowie. Ale chociaż się na coś przydali. Teraz mogę widzieć w całkowitych ciemnościach bez żadnego hełmu. Bądź co bądź, przydatna umiejętność. – Założył kaptur na głowę, Łazarz i Szatan nie przestali się przyglądać. I nie zamknęli zwisających bezwładnie szczęk. – Odprawa o czternastej. Do zobaczenia, panowie.

 

***

 

Założył ostatnią część zbroi na siebie. Wszyscy wyglądali identycznie. Czarne, matowe pancerze, które gdzieniegdzie miały świecące na czerwono diody. Na hełmie dwie lampy umieszczone na wysokości oczu, również czerwone. Broń złożona, ciężka na plecach, lekka na udach. Na prawym ramieniu rączka miecza laserowego. Stali w szeregu, gotowi na nadejście Admirała, który był głównodowodzącym misji. Szatan przeglądał wnętrze sali z lubością. Wbudowana SI pancerza robiła dokładnie to, co chciał. Wystarczy, że o tym pomyślał. A myślał. O Silesii. Gdzie też ona jest?

– Diabeł. Ej, Diabeł! No niech cię wąż azurski ściśnie za jaja! Gdzie jesteś człowieku? – usłyszał w słuchawkach Łazarza. – Chodźże do wyjścia, tam się znajdziemy.

Szatan odwrócił się i poszedł w stronę drzwi. Stał tam Łazarz burzliwie gestykulujący w stronę drugiej opancerzonej postaci.

– Mówię ci, że on ją… – Przerwał monolog i obejrzał się w stronę nadchodzącego. – Pukałeś ją?

– Słucham? – zapytał zaskoczony.

– Niech mnie kule. Puknąłeś panią kapitan! Ale będzie jazda, jak się zaczniecie kłócić w statku obcych.

– Należy ci się wyjaśnienie , prawda? – zapytał Samson. Jako jedyny w Sali miał zakrytą hełmem głowę. Reszta miała otwory na twarzy. – Kobieta, z którą spędziłeś upojną noc wczoraj, to pani kapitan. Nikt nie wiedział czemu tak się tobą interesuje, ale nie zwracaliśmy uwagi, to w końcu kapitan. Ja ją poznałem pierwszy raz na Intruderze, Łazarz sporo wcześniej, bo dowodziła niegdyś jego zespołowi. Ale tak czy inaczej – kolego, albo masz farta, że na nią trafiłeś, albo nie. Nie wiem co mogę innego powiedzieć.

– A czy to coś nienormalnego, że się chciała rżnąć? Każdemu z nas brakuje rozrywek. Prawda? – spytał Łazarz z kretyńskim uśmiechem na twarzy.

– Ale się władowałem w bagno. Kurwa mać, nie mogliście mi powiedzieć wcześniej?

Wtem światło zgasło, na środku pokoju znów skoczył zielonkawy, hologramowy model Obiektu X. Zapaliło się światło na mównicy.

– Panowie. Pozwólcie, że przedstawię. Kapitan Dalton, dla was Pani Kapitan Sara. Będzie dowodziła akcji. – przemówił admirał, podczas gdy pani kapitan stała obok niego i skinęła głową. Krótko, po żołniersku. – Każdy z was za chwilę dostanie informacji do SI pancerza na temat przydzielenia grup. A teraz kilka faktów przed wejściem.

Model zmienił się. Na początku wyglądał jak asteroida lub meteor, miał pełno kraterów i grudek po przyciągnięciu skał. Teraz stał się klarowną kulą z kawałami skał dryfującymi wokół niego.

– Nasze przypuszczenia były błędne. W tym momencie każda teza jest nieaktualna. Nie wiadomo, co to jest, nie wiadomo co spotkacie gdy tam wejdziecie. Nikt nic nie wie. – admirał bacznie przyglądał się zespołowi. Niektóre twarze były zmieszane, inne pod nosem bluźniły, kolejne po prostu patrzyły się na zbrojone buty i nie mówiły nic. – Biegiem na odprawę. Macie prom za dwanaście minut. I panowie, jeszcze jedno. – wstrzymał oddech, i w końcu wyrzucił to z siebie. – Niech Bóg ma was w opiece.

 

***

 

Jesteś nadzieją,

Jedyną, która niesie ludzkość ku dobru,

Jedyną, która niesie ludzkość ku złu,

Jedyną, która daje im wolność,

Jedyną, która pozwala im widzieć niedostrzeżone,

Jedyną, która przyniesie im życie,

Jedyną, która przyniesie im śmierć.

Śmierć.

 

– Szatan?! Szatan, kurwa mać, człowieku, bredzisz! Budź się, dolatujemy, zaraz nas desantują a ty kimasz? – Krzyczał do niego Łazarz tłukąc go po twarzy pancerną rękawicą zbroi. Gdy zaczęła mu lecieć krew z nosa to przestał.

– Co do… – powiedział Szatan podnosząc głowę. Czuł coś ciepłego na ustach, ale nie miał pojęcia gdzie jest i co robi, więc odrzucił to uczucie. – Czy ja… Ech… Spałem?

– Spałeś? Ty gadałeś przez sen. Dziwne rzeczy. O śmierci i w ogóle jakieś strasznie mroczne. Chłopaki mięli racje, że wcale nie przez przypadek wybrałeś to durne imię.

– Co… Kurwa, czemu ja krwawię?

– Musiałem ci przywalić, żebyś się obudził. Wybacz. – Łazarz wyszczerzył kły. – Mogłem zdjąć rękawiczkę, racja. Hiob! Dawaj tu bandaż!

Przybiegł Hiob i zaczął wycierać Szatana z krwi na twarzy. Gdy skończył ten wstał i odciągnął Łazarza na bok.

– Mówiłem o śmierci?

– Bredziłeś, nie mówiłeś. Czujesz reakcje oddziału jak cię zobaczyli? Najpierw myślałem, że żeś się czymś nafaszerował, jakimiś prochami, czy jak. Ale potem jak otworzyłeś oczy i były czarne to cię zacząłem drałować po pysku, bo się bałem.

– Miałem czarne oczy?

– A co, niewyraźnie mówię? Miałeś. To było straszne.

– Domyślam się. Daleko do Iksa?

– Godzina. Lecimy zwykłym promem. Zaraz za nami grzeje Czwarta Flota. Na miejscu już są Szperacze i kapsuły badawcze. Jakby co to czymś nawiejemy, luz.

– Nawiejemy? Ja tam muszę wejść. Tam jest coś, co muszę zobaczyć. Albo się zmierzyć… Nie wiem sam. Ten sen był dziwny. – Szatan złapał się za głowę i sprawdził delikatnie nos, czy krwotok ustał. – Mówię ci, to jest popierdolone. Najpierw pukanie pani kapitan, teraz jakiś sen przed samą misją. Kurwa. Może po prostu się boję?

– A kto nie? Ja nie mam tak źle, już zdarzyło mi się rozwalić parę łbów. Ale ty pierwszy raz strzelałeś na New Miami. Nie dziwie się.

– Zamknij się. Obyśmy nie musieli do niczego strzelać. Ech…

– Co ci znowu? Jeszcze raz mam ci zdzielić? – Łazarz złożył dłoń w pięść i przymierzył się do strzelenia Szatanowi prawego prostego.

– Nie, nie! Spokojnie. Po prostu… Mam dziwne przeczucie. Łazarz… Ty byłeś…

– Co byłem? No co? Gadajże!

– Martwy. Byłeś trupem, Łazarz. I oni też. Wszyscy byli.

– Ciszej, kurwa, ciszej! To, że masz pojebane sny przed wejściem do jakiegoś tajemniczego statku o którym nikt nic nie wie to nic niezwykłego. Ale zanim zaczniesz wróżyć i szamanić to się najpierw zastanów, dobra?

– Ale… Łazarz, to było takie prawdziwe…

– Może tak, może nie. Nie wiem, nie mój sen. Ale morale moralami. Nie dołuj nam kompanii.

– Dobrze, dobrze… A czy… No wiesz,

– Nie, nie była tutaj. Siedzi w kokpicie. Wyszła tylko na chwilę ale zaraz potem wróciła. Nie myśl o cyckach jak możesz niedługo zginąć.

– Wolę wpaść do czarnej dziury niż z nią rozmawiać.

– Nie prawda.

– Racja. Ale ryzyko śmierci podobne.

– A to już prawda.

– O jasna cholera…

– Co jest znowu?

– Spójrz przez okno.

Za oknem było widać obrys ich celu. Olbrzyma. Obiekt X nie był takim, za jaki go podawano. Części skał galaktycznych latały teraz bezładnie wokół niego. Idealnej kuli. A co dziwniejsze, w całości srebrnej. Na jego powierzchni odbijały się tysiące kolorów kosmosu. Galaktyki, słońca, planety. Symfonia kolorów, obiekt radujący oko tak bardzo, że nie można od niego oderwać wzroku. Obiekt, który jest tak nieprawdopodobny, że nie można od niego oderwać przerażonych oczu. Nikt nigdy wcześniej czegoś takiego nie widział.

– Uwaga! Prom X-00231 i X-00232 mają zacumować Przy statku CRR Cataclysm. Macie dwa wolne doki przy prawej burcie, na waszej czwartej. – odezwał się głos w komunikatorze w kokpicie. – Po zacumowaniu udajcie się do centrali. Bez odbioru.

– Oho. Zaczynają się problemy. – zakomunikowała pani kapitan. – No nic to. Zakładać hełmy na głowy! Mają was widzieć w pełnej formie bojowej, zrozumiano? Macie błyszczeć.

Usłyszała „tajest" i odwróciła się na pięcie, weszła do kokpitu, drzwi się zasunęły. Żołnierze założyli hełmy, wyjęli karabiny szturmowe, zablokowali wystrzał. Pokazówki nigdy nie za wiele, stwierdził jeden z nich, co wywołało rechot u pozostałych.

Tylko Szatan był gdzie indziej. Nawet nie tutaj. Czuł coś, nie mógł tego zlokalizować, ale na pewno to czuł. Tak, pomyślał, już wiem co to. Obecność. Olbrzymia, przytłaczająca obecność.

 

***

 

– Kula rtęci, wielka kula rtęci. Nie mam innego określenia. – komandor Cataclysm był roztrzęsiony. Co chwilę przecierał chustką spocone czoło i spoglądał to na żołnierzy, to na kapitan. Jego twarz mówiła wszystko. Bał się ich, co tu dużo gadać.

– Mysterious Cop. się tym zajmie, niech się pan nie przejmuje komandorze. Rachunek za pobyt będzie wypłacony jeszcze w tym tygodniu. – powiedziała kapitan Sara. – Wyniesiemy się gdy tylko Intruder będzie w zasięgu promów.

– Nie chodzi o to. Jestem komandorem tego statku od sześciu lat. W Czwartej Flocie służę dwudziesty siódmy rok. Ale nigdy, przenigdy nie spotkałem się z czymś takim.

– Admirał prześle panu zalecenia. A my w tym czasie się rozlokujemy.

Szatan stał i przysłuchiwał się bacznie rozmowie. Od razu po przybyciu na statek widział zaniepokojone oczy załogi spoglądające to na gości, to unoszących głowy na wizjer nad korytarzem i na kulę, która wydawała się powiększać z każdą chwilą.

– Pani kapitan… To coś było ze cztery razy mniejsze. Wyglądało jak duża asteroida, albo meteor, który nagle stracił siłę i po prostu stanął w miejscu. – ciągnął rozgorączkowany komandor. – Może to biała dziura? Nigdy takowych nie widzieliśmy, do podręcznikowego wyglądu też mu sporo brakuje, ale to może być biała dziura.

– Komandorze. Żadnych pytań. – Kapitan odwróciła się na pięcie i sprężystym krokiem wyszła z sali.

Nic nie rozumiał. Znowu. Mysterious Cop. ? Czyli jednak USA nie finansowało tej operacji. Czwarta Flota została wynajęta? Statki były na pewno amerykańskiej budowy, pełno było emblematów ich organizacji produkujących rządowe statki i wahadłowce kosmiczne. Ale rząd USA nią nie dowodził. Wyszedł na korytarz. Zamknął oczy i zaczął głęboko oddychać. To przyszło nagle, nawet nie pamiętał jak upadł na podłogę.

 

Ogień. Lód. Krew, pełno krwi.

Skąd ta krew? Kto ją rozlał?

Ludzie? Zwierzęta?

Zwierzęta? Ludzie?

Nikt nie wie, kto.

Bo nie widać różnicy.

Już nigdy nie będzie różnicy.

Nikt jej nie dostrzeże.

Nikt jej nie usłyszy.

Nikt jej nie wyczuje.

Nikt jej nie…

Krew. Znowu krew.

Skąd ta krew?

Kobieta z krzykiem rodzi dziecko.

Mężczyzna ściska opatulone w ręczniki niemowlę.

Matka?

Ojciec?

Cóż to znaczy?

Czyja to krew?

Zginą, wszyscy zginą.

Ale dlaczego?

Dlaczego zginą?

Bez emocji nie ma życia.

Życie to krew.

Rozlana krew.

Życie ucieka haustami z ust żołnierza.

Bo on umiera.

Ale dlaczego?

Bo walczy.

A walka nic tu nie da.

Śmierć.

 

Obudził się. Leżał w pozycji horyzontalnej. Zobaczył twarz Łazarza, który patrzył troskliwym spojrzeniem na przyjaciela. Widział czarne jak noc oczy Samsona. Oglądał, czy nic mu się nie stało. I widział ją. Jej fiołkowe oczy, które znów są oczami małej dziewczynki, którą zaczęło wszystko przerastać.

Widział oczy ojca, oczy żołnierza i oczy matki.

Przenieśli go do komory podtrzymywania życia. Większe stężenie tlenu pozwalało na ukojenie ran i wypoczęcie chorego. Ale on nie był chory. On był jedynym, który widział to, czego nie powinien był widzieć. Był prorokiem, który uzyskał dar widzenia tego, co się stanie. Dlaczego więc Szatan? Dlaczego nie wybrałeś sobie innego imienia, pyta Łazarz leżący w kałuży krwi, z jego torsu wylewają się wnętrzności, druga część ciała leży daleko dalej. Obudź się! Obudź! Nie śpij! Nie idź dalej tą ścieżką! Obudź się, Jakubie…

Kubuś, idź. Mamusi nic się nie stanie. Mamusia cię znajdzie. Idź kochanie, idź słoneczko, Marta cię przypilnuje, zobaczysz. Łzy matki. Ostatni dotyk jej delikatnych palców na policzku dziecka. Ostatni raz przytuliła. Kubuś… Kuba… Jakubie… Jacob, wracaj stamtąd do cholery! Wracaj!

Żegnaj synku, mówi ojciec trzymają dziecko na ramionach. Dlaczego odchodzisz tatuś? Nie możesz nas zostawić! Muszę, muszę iść, żebyśmy mogli dalej żyć. Odwraca się. Blask słońca na tle jego wysokiej postaci. Pluszowy miś ściskany w jego dłoni. Pluszowy miś wciśnięty za pas.

Wracaj, wracaj stamtąd do jasnej cholery! Dajcie coś na uspokojenie, serce mu wykituje!

Krew. Widzisz ją? Nie widzisz jej? Zobaczysz ją. Już niedługo ją zobaczysz. Cierpienie i ból.

Nic nie będzie takie samo, już nic nigdy nie będzie takie samo…

Takie samo…

Nie będzie…

Wracaj chłopaku!

***

 

Obudził się. Rozejrzał się po pokoju. Było biało. On sam był ubrany w białą piżamę. Wstał. Czuł się bardzo słabo, ale wymusił wysiłek. Bolało go całe ciało. Starał sobie przypomnieć gdzie był i co robił, ale nie miał zielonego pojęcia. Wyszedł na korytarz.

Na ziemi leżało rozciągnięte przez kilka metrów ciało. Było rozczłonkowane. Precyzyjne cięcia, jak laser. Dlaczego ktoś to zrobił? Dlaczego?

Zbierało mu się na wymioty. Obszedł zmasakrowane zwłoki i szedł dalej. Kilkanaście metrów dalej leżały kolejne dwa ciała. Zabite w identyczny sposób. Za nimi trzecie, to nie miało połowy głowy, prawdopodobnie ktoś zastrzelił tego człowieka z bliska pistoletem. Szedł dalej wzdłuż korytarza. Usłyszał czyjeś rzężenie, szybki oddech, świst naruszonych płuc. Biegł za dźwiękiem. Łazarz leżał na ziemi. Jego ciało było przepołowione. Z torsu wylewały się jelita. Podbiegł. Bariera puściła, łzy ciurkiem poleciały po policzkach.

– Łazarz! Niee! Dlaczego?! Kto?! – wykrzyczał przerażony widokiem umierającego kumpla. Kumpla, którego miał nadzieje uznać za przyjaciela.

– Szatan… Powiedz mi… – mówił cicho resztkami sił, przy każdym oddechu na ustach pojawiały się różowe bąbelki. Uśmiechnął się, szczerze i po przyjacielsku. Szczerząc zęby. Zakrwawione. – Powiedz mi… Dlaczego Szatan? Dlaczego… Dlaczego nie… inne imię?

I umarł. Głowa mu opadła na dłoń Jakuba. Ten wstał przerażony łkając w głos. Skurwysyny! Zabiliście go! Skurwysyny! Podniósł leżący pistolet. Nie zwrócił uwagi na zakrwawioną lufę.

Zwierzęta. Kto mógłby zrobić coś takiego? Zwierzęta! Na pewno nie ludzie. Ludzie przecież mają wolę, mają… Tak, to byli ludzie. Wyrżnęli się nawzajem jak spałem? Dlaczego?

Wyjrzał przez okno. Srebrna kula, wciąż ociekająca pięknością wzbijała się dumnie nad statkiem.

– Kimkolwiek… czymkolwiek jesteś. Znajdę Cię.

 

***

 

Poszedł do zbrojowni Cataclsym. Znalazł pasujący na siebie strój. Jego zbroja zniknęła. Zdjęli ją z niego. Nie chciał jej. Nie, nie, nie. Nie mógł się na nią patrzeć. Założył kombinezon, wziął dwa pojemniki z tlenem, zarzucił na plecy. Podłączył aparaturę do hełmu. Wyszedł z pokoju niosąc go pod pachą. Nie znał rozkładu statku, ale szedł. Czuł, gdzie skręcić. I ta woń krwi, wszędzie krew! Co się stało? Chciał się dowiedzieć, ale nie mógł. To coś w jego głowie mu kazało iść. Więc szedł.

Przeszedł pod szyldem „DOKI", skręcił w prawo, szeroką drogą szedł w dół, do promów. Droga z pewnością była dla transporterów, były na niej szerokie szyny. Odrzucił jednak tę myśl. To takie nieistotne. Wielki statek Czwartej Floty koło olbrzymiej kuli rtęci. I wszyscy martwi. Wszędzie trupy, wszędzie śmierć…

– Jacob… Nie zostawiaj… – usłyszał szmer dobiegający z pomieszczenia po swojej lewej stronie. Wzdrygnął się, nieprzyjemny dreszcz przebiegł mu po plecach. Wszedł do pomieszczenia. A tam… A tam była ona.

Silesia stała pod ścianą. Wbita na pręt holowniczy. Spojrzała się. Spojrzała się tymi wielkimi,

Koniec

Komentarze

Spojrzała się tymi wielkimi, fiołkowymi oczami, z których uciekało życie. Oczami matki.
- Wiedziałam... wiedziałam, że przyjdziesz. Wiedziałam, że się pożegnasz. - powiedziała z trudem łapiąc powietrze. Pręt miał średnicę około piętnastu centymetrów. Był wbity na wysokości klatki piersiowej. Ciemna, zastygła krew pokrywała wszystko dookoła.
- To... To nie ludzie... To zwierzęta... Albo i ludzie... Jacob, ciemność, zimno, ja...
- raptownie złapała powietrze to przebitych płuc. Materiał na jej klatce piersiowej zafalował. - Ja umieram...
I umarła. Zwisła bezwładnie na pręcie, przesunęła się z chrzęstem wzdłuż metalu. Kręgosłup, pomyślał. Nie potrzeba wielkiej siły, żeby taką kobietkę nabić na takie coś. Ale kim trzeba być... Albo czym.
Podszedł do niej, wysunął z pręta. Położył na ziemi. Delikatnie pocałował w policzek i przykrył folią, która leżała obok niego.
Wstał i wyszedł z pomieszczenia. Wcisnął na głowę hełm. Był bardzo, bardzo zły,
Otworzył komputer pokładowy i wydał komendę przygotowania prawego doku do odlotu.

***

Przełączał kontrolki w kokpicie promu z wprawą. Czy on to kiedykolwiek robił? Nie, pewnie nie. Ale to teraz nieważne. Odczepił prom od boku w statku Cataclysm i ruszył w stronę Kuli Rtęci.
Obleciał ją raz dookoła. Zajęło mu to dwie minuty. Pomnożył szybko w pamięci: dwie minuty przy tej prędkości to jakieś 30-40 kilometrów. A więc to prawda, że Kula rosła. Pierwotny model, który pokazali mu w New Miami miał mieć wymiary 300x300 metrów. Powiększyła się dziesięciokrotnie? Czym ty do cholery jesteś, zapytał w duchu Jakub.
Pojawiło się to uczucie. Obecność. Olbrzymia, przytłaczająca obecność. Jakby starała się wejść do jego mózgu, dosięgnąć jego myśli. Zamknął oczy i się skupił. Pomyślał o najplugawszych rzeczach o jakich mógł sobie przypomnieć. Obecność ustąpiła. Teraz to on starał się ją odszukać. I znalazł.
- Jeżeli tego sobie życzysz - rzucił w stronę kuli Jakub - to niech tak będzie.
Nacisnął czerwony przycisk. Powietrze z promu uleciało w pustkę, zastępując wnętrze próżnią. Wejście się otworzyło. Targnęło jego ciałem niczym szmacianą lalką, boleśnie uderzył o ścianę promu. Zauważył małe pęknięcie w szklanej powłoce hełmu. W duchu liczył na to, że ma dwie warstwy. Nie pozostawiając temu zagadnieniu więcej czasu ruszył ku wyjściu.
Uruchomił małe silniki plazmowe zamontowane w kombinezonie, które pomagały poruszać się po przestrzeni w kosmosie w miarę sprawnie. Wybrał kierunek, centralnie ku Kuli. Jeszcze raz się obejrzał. Prom podryfował już kilkaset metrów dalej, w stronę statku. Cataclysm wydawał się być... Krwisty? Nie, to pewnie po prostu gwiazda tego układu daje taką poświatę. Może po prostu źle widział. Po kilku minutach doleciał do Kuli.
Rzeczywiście, wyglądała jak rtęć, przypominając sobie porównanie komandora podczas rozmowy z Silesią na statku. Odważył się i dotknął ręką powierzchni. Była twarda. Przypominała szkło. Albo metal. Nie wiedział dokładnie. Gruba rękawica uniemożliwiała dokładnie zbadanie powierzchni.
- Jak się mam do ciebie dostać, co? O kurwa. - wykrzyknął przerażony. - o kurwa mać.
Kula pokazała mu jego odbicie. Też dryfował przy jej powierzchni. Też miał na sobie kombinezon. Był blady, przerażony, zmęczony. Jego oczy podkrążone, usta sine od zimna. Palce zgrabiałe. A odbicie miało o wiele lepszy humor. Wyglądało tak samo koszmarnie jak on. Tylko się uśmiechało. Szczerze i szeroko. I nieco diabolicznie. Nie mógł od niego oderwać wzroku. Wpatrywał się i nie mógł się poruszyć, powiedzieć. Nie mógł nic.
Nagle odbicie zaczęło się rozpływać. A on zamknął oczy. A gdy je otworzył...
A gdy je otworzył nie było nic.
Nicość.

***

Otworzył oczy. Nie widać było różnicy. Ciągle tylko bezkresna czerń. Nie czuł gruntu pod nogami, ale nie spadał. Krzyknął. Usłyszał to tylko w myślach.
Ja... Umarłem? Więc tak wygląda śmierć? Po prostu nie ma nic? Na zawsze zostajesz więźniem nicości, wszechogarniającego niebytu, w którym możesz tylko myśleć?
A może dopiero umieram? Może nic się nie stało tylko straciłem przytomność jak byłem przy /tej kuli? Moje ciało umarło a ja latam po kosmosie jak kawał skały? Może zaraz to się skończy i...
I przestanę być?
Zniknę?
Nie będzie mnie?
Nicość.
Czym jest nicość?
Niczym i wszystkim.
Ale dlaczego?
Starał się obrócić głowę. Nawet to poczuł. A więc jednak nie zginąłem, pomyślał. Ogarnął go strach, poczuł zimny dreszcz na plecach, unoszące się włoski na całym ciele. Ze strachu.
Czuł. Pomału odzyskiwał czucie. Uniósł dłoń. Nie miał rękawicy, dotykał twarzy, nosa, oczu, włosów na głowie.
Nie miał pojęcia gdzie jest, nie miał pojęcia co się dzieje. Ale nie czuł, że jest w niebezpieczeństwie.
Uderzyło go światło. Poraniło oczy, które przyzwyczaiły się do ciemności. Zacisnął powieki, światło stawało się coraz bardziej intensywne.
Ktoś otworzył drzwi?
Nie jestem drzwiami.
Kim jesteś?
Jestem tobą.
Mną?
Tobą. Nią. Nimi. Jestem wszystkim.
Wszystkim? Ja umarłem? Tak wygląda śmierć?
Nie umarłeś. Ty nadal żyjesz. Krew nie jest tobie przeznaczona.
Przeznaczenie.
Przeznaczenie jest wszystkim.
Na tle światła pojawił się czarny punkcik. Stawał się coraz bardziej wyrazisty, przyjął wygląd humanoidalny. Człowiek? W tej... pustce?
Błysk.
Stał na marmurowej podłodze. W lakierkach odbijało się światło świec. Przejechał dłonią po Doskonale dopasowanym garniturze. Po idealnie przystrzyżonym zaroście, po szpiczastej bródce. Rozejrzał się. Był w wielkiej bibliotece. Regały z książkami sięgały ciemności, nie było widać ich końca. Sala była olbrzymia. Przed nim i zanim nie było widać nic poza równymi rzędami regałów. Szedł przed siebie, jedynym dźwiękiem było uderzanie podeszw o marmur. Świece paliły się równo. Nie było żadnego przeciągu. Tylko świece i regały z księgami.
Szedł. Minutę? Godzinę? Rok? Nie widział. Szedł przed siebie. Nie miał uczucia ubiegania czasu, nie czuł zmęczenia. Po prostu szedł przed siebie.
Zauważył, że w pewnym momencie regały się kończą, sala przechodzi w wielki, doskonale oświetlony hall. Na środku stało wielkie biurko ze starego mahoniu. Kałuże zaschniętej stearyny rozlewały się dookoła niego. Za biurkiem siedział jakiś człowiek. Długa, biała broda była pokryta plamami tuszu. Pisał coś na kawale pergaminu. Dookoła niego Poukładane były sterty książek.
Stał przed biurkiem. Jak znalazł się tutaj tak szybko? Przecież to przed chwilą był tylko punkt.
- Jakub Milecki. - powiedział starzec zachrypniętym głosem. Odchrząknął, włożył pióro do pojemnika z tuszem, zamoczył kilkakrotnie. Powrócił do monotonnego pisania. Odłożył pióro na blat. Spojrzał na niego wodnisto niebieskimi oczami. - Witaj.
- Kim jesteś? - odpowiedział Jakub wpatrując się w starca. Powiedział to mimowolnie, jakby słowa wydostały się z jego ust w wbrew jego woli.
- Jestem tylko starcem. Uzupełniam wpisy do ksiąg. Jak widzisz, jest jeszcze wiele nie zapełnionych regałów. A wszystkie muszą być pełne. - wskazał zgrabiałą ręką za siebie. Wbił długie paznokcie w brodę, pogładził ją. Spojrzał się przenikliwie na rozmówcę. - czy wiesz, gdzie jesteś, przyjacielu?
- Nie wiem.
- Jesteś w recepcji życia. To tutaj przychodzą wszyscy ci, którzy chcą spojrzeć w oczy przeznaczeniu. Wydrzeć z niego fakty, zobaczyć to co zrobili dobrego i złego. To tutaj kończycie jeden etap podróży, a zaczynacie kolejny. - staruszek uśmiechnął się, bruzdy na jego czole się jeszcze bardziej uwydatniły.
- Czyli... umarłem?
- Tak, można tak to ująć. - odpowiedział mu spojrzawszy na stos ksiąg obok siebie. - Ale tak nazywacie to wy, ludzie. Dla mnie to tylko monotonna praca.
- Więc jesteś losem? Zapisujesz księgi życia każdego?
- Jestem tym, kto zapisuje wydarzenia. Archiwistą.
Staruszek wstał, podszedł do niego. Znów się uśmiechnął. Wskazał mu drogę. Jakub poszedł za nim. Wolnym, spacerowym krokiem przemierzali bezkres regałów.
- Niektóre religie nazywają mnie Bogiem. Inne nazywają mnie Allachem. Panteonem. Życiem, śmiercią i czyśćcem. Niebem i piekłem. - staruszek spojrzał się na niego troskliwie, wsparł się na jego ramieniu. - Jestem ojcem i matką. Jestem wszystkim i niczym. Rozumiesz Jakubie?
- Rozumiem. - Jakub odpowiedział. Nie czuł niewyobrażalności tej sytuacji. Jakby pogodził się z tym.
Ale pogodził się z czym? Ze śmiercią? Z końcem? Jak to mam nazwać?
- Etapem. Nazwij to etapem. - staruszek uśmiechnął się życzliwie.
- Więc co jest kolejnym etapem? Jeżeli jeden skończyłem, to co jest po tym?
- Wieczność.
Szli dalej. Jakub starał sobie wyobrazić wieczność. Zobaczył wielki, zatrzymany zegar. Zobaczył jak jego wskazówki pokrywa pajęczyna. Mosiężne cyfry były zaśniedziałe. Jasne drewno podkładki pokrywała gruba warstwa kurzu.
- No i jesteśmy. - zatrzymali się, staruszek wskazał zgrabiałym palcem regał. Na samym dole było jedno miejsce, kawałek wolnej przestrzeni na zastawionym księgami meblu. - Proszę, włóż ją w wolne miejsce.
Wręczył mu olbrzymią księgę ze skórzaną okładką. Na rogach były metalowe obicia. Jakub ujął ją w obie ręce. Była ciężka. Pachniała drewnem. Schylił się, włożył ją w wolne miejsce. Podniósł się, spojrzał na starca. Ten odpowiedział mu uśmiechem. Jakub także się do niego uśmiechnął.
- I tak dopełnił się twój los. Twoje przeznaczenie. Ostatnia księga zajęła swoje miejsce. - starzec wskazał ruchem dłoni regał. - Popatrz się. Spójrz się w swoje życie, Jakubie.

Błysk.

- Janek, wiesz, że nie musisz tego robić. Możemy się po prostu spakować i spróbować uciec. Może się uda. - powiedziała niewysoka kobieta, na policzkach miała ślady rozlanego makijażu, ślady łez. - Nie zostawiaj nas! Nie możesz...
- Muszę. - opowiedział. W jego oczach migotały łzy. - muszę tam iść. Nie przejdę kontroli. Jestem jeszcze w miarę młody i zdolny do walki. Odnajdę was, gdy ten koszmar się skończy, zobaczysz. Wszystko się skończy dobrze.
Kobieta zaczęła łkać. Dziecko stojące koło niej podeszło do mężczyzny. Złapało się jego silną dłoń. Zacisnęło rączkę na palcu. Spojrzało się mu w twarz.
- Kubuś, musisz pilnować mamusi. - mężczyzna schylił się i posadził dziecko na swoim kolanie. - Przyrzeknij mi, że cokolwiek się nie wydarzy będziesz pilnował mamusi. Tatuś musi iść się spotkać ze złymi ludźmi. Ale wróci. Przecież mięliśmy polecieć na wakacje na Marsa, wspiąć się razem na Olimp Mount. Pamiętasz?
- Tak tatko, pamiętam. - Dziecko złapało za kark ojca, zaczęło płakać. - Musisz wrócić tatko. Musisz.
- Wrócę.
Dziecko wcisnęło mu w dłoń małego pluszowego misia. Mężczyzna spojrzał się na niego, uśmiechnął się ciepło. Zdjął malucha z kolana, misia wsadził za pas kurtki. Podszedł do drzwi. Jeszcze raz obrócił się, uśmiechnął.

Błysk.

Dwie kobiety rozmawiały ze sobą. Jedna z nich silnie gestykulowała i co rusz oglądała się na małego chłopca siedzącego na plecaku. Potem do niego podeszła.
- Kubuś, ciocia Marta cię zabierze ze sobą na prom. Zobaczysz, będzie fajnie. Widzisz go? Będziesz mógł polatać takim wielkim statkiem. - kobieta na patrzyła się na chłopca, po policzkach ciekły łzy. - Idź maluchu, idź. Znajdziemy cię z tatą. Zobaczysz, znajdziemy cię.
Druga kobieta chwyciła malca na ręce. Ten odwrócił się, pomachał w stronę płaczącej matki.

Błysk

- Leć i skop im tyłki. - powiedział niewysoki facet, miał może ze dwadzieścia lat. - No, biegnij. Prom zaraz odlatuje. Nic się nie martw, o wszystko tu zadbam. Jak tylko dolecisz na statek to koniecznie zadzwoń.
- Dobra, to idę. Trzymaj się Steve. - odpowiedział drugi mężczyzna. - I pilnuj wszystkiego. Jak wrócę to koniecznie musimy jeszcze raz odwiedzić te barmanki.
- Leć Jacob. Leć i wracaj szybko.

Błysk

- Musisz uciekać, Jacob. - szepnęła kobieta ubrana w kombinezon wojskowy. - Jak się dowiedzą, co zrobiłeś nie będą czekać na wyrok sądu. Leć na Aeion. Mam tam znajomych, jak dolecisz to opłacą kurs wahadłowcem, nic się nie bój.
- Jenny... - szepnął Jacob przytulając się do dziewczyny. - Jenny, wrócę. Zobaczysz, jak to ucichnie.
- Nie ucichnie. Biegnij, kochanie. Biegnij. I nie oglądaj się za siebie.

Błysk

- Musimy go mieć. - powiedział Banhucket do kobiety siedzącej naprzeciwko. - Wie więcej niż my moglibyśmy się dowiedzieć ze wszystkich książek. Po prostu go musimy mieć, Silesia.
- Wiem, John, wiem. - opowiedziała mu przeglądając informacje na komputerze hologramowym. - Jest niezbędny.

Błysk

- Co ty, ochujałeś? Chcesz go zatłuc jak jakieś zwierzę? - wykrzyczał Łazarz w stronę Piotra. - Nie pozwolę ci na to ty pojebie!
- To konieczne. - odpowiedział spokojnie Piotr ściskając w ręku rękojeść miecza laserowego. - To prorok, mówi to co się stanie. Jak zginie jest szansa, że my przeżyjemy.
- I dlatego chcesz go zabić? Że gada jakieś bzdury? Owszem, mi też się to nie podoba, ale to nie powód, żeby mu podrzynać gardło!
- To jedyne wyjście.
- No to chodź i spróbuj. Najpierw się zmierz z komandosem. Nie pozwolę ci tego zrobić, nie pozwolę.
Łazarz sięgnął po pistolet. Nie zdążył. Kontrolka na mieczu się zaświeciła na zielono. Z jednego z końców wyskoczył metrowej długości skrzący się krwistą czerwienią laser. Piotr błyskawicznie ciął Łazarza po dłoni, potem pchnął prosto w serce. Łazarz umknął przed ciosem w ostatniej chwili. Krzyczał, jego martwa dłoń leżała na ziemi kurczowo ściskając pistolet.
- Nie! - wykrzyczał.
Piotr zamachnął się, ciął płasko, przez brzuch. Ciało Łazarza Rozpadło się na dwie części. Tors upadł metr dalej od siły uderzenia. Ksiądz podniósł rękę, wyjął z niej pistolet. Ujął go w prawą dłoń, w lewej kurczowo ściskał miecz.
Żołnierze usłyszeli strzał. Podbiegli do źródła dźwięku. Zobaczyli truchło człowieka bez połowy twarzy i jakiegoś osobnika w czarnym pancerzu z wyciągniętym pistoletem w wyprostowanej ręce. Odwrócił się. Biegli w jego stronę mocując się z rozsuwanym karabinem. Piotr dwoma szybkimi cięciami pozbawił jednego ręki, drugiemu przeciął tętnicę. Zamachnął się po raz kolejny. Kolejne dwa cięcia, jedno z dołu, w rękę, drugie prosto w udo. Oba były celne. Laser przeszedł przez pancerz jak przez masło. Rozczłonkowane ciało zostało na ziemi, wylewając litry krwi.
Usłyszał kolejne kroki, śpieszne.
- Boże, wybacz mi. - powiedział sam do siebie i rzucił się do ucieczki w stronę doków dla promów. - Jeśli tak ma być, to niech zginą wszyscy.
Przybiegł, kopniakiem wyważył drzwi do pokoju kontrolnego dla promów. Stała tam kobieta. Nie zdążyła nawet krzyknąć, uderzył ją w twarz, potem z całej siły kopnął w brzuch. Kobieta poleciała do tyłu. Usłyszał ohydny chrzęst i plusk. Nabił ją na pręt wystający ze ściany, na wysokości przeszło metra. Służył pewnie wieszania nań folii na niebezpieczne ładunki. Nie zastanawiał się nad tym. Poszedł do komputera, zwolnił jeden z promów. Pośpiesznie do niego wsiadł i odleciał.

Błysk

Samson biegł korytarzem, wraz z nim pięciu członków oddziału. Odepchnął stojących w kółku strażników CRR Cataclysm. Zobaczył dwa ciała rozerwane na strzępy.
- Co wy żeście zrobili, skurwiele?! - krzyknął do stojących strażników.
Gdy zobaczyli jego czarne oczy przerazili się. Jeden z nich chciał coś tłumaczyć, ale dwoje innych go pociągnęło za sobą. Z nimi nie ma żartów, ktoś krzyknął.
- Wyciągać broń! - poinstruował ich wojak. - Strzelać do każdego, kto się na muszkę nawinie.
Usłyszał „tajest". Pobiegli za uciekającymi strażnikami. W CRR Cataclysm rozgorzała strzelanina.

Błysk

- I jak, uzyskałeś odpowiedź na swoje pytania, Jakubie? - zapytał się starzec.
Jakub klęczał, wspierając się na rękach. Oddychał szybko, po policzkach ciurkiem ciekły mu łzy.
- Dlaczego... Dlaczego ludzie zabijają w twoje imię? Oni się powyrzynali jak zwierzęta!
- Nie zabijają w MOJE imię. Nie wiedzą czym jestem. Zabijają, bo taka jest ich natura. Wy, ludzie, jesteście pochopni. I wydajecie na wszystkich samosąd.
- To... Dlaczego ten wariat nazwał mnie prorokiem?
- Bo bredziłeś. - powiedział staruszek wykrzywiając usta w grymasie. - Uważał cię za jakieś zagrożenie, więc chciał się ciebie pozbyć. Przez strach jesteście w stanie zrobić wszystko. Tak samo jak przez miłość, ból, pragnienie władzy.
- Wiem, że bredziłem. Ale po co mi to pokazałeś? - Jakub podniósł się, stanął na nogach, myślał się są z waty, bo zaczął się chwiać. Oparł się ręką o regał. - Żeby się pozabijali?
- Żeby się dopełniło przeznaczenie, kochany. - starzec uśmiechnął się. - Tak było zapisane, więc tak musiało się stać. Jestem już stary, widziałem wiele takich sytuacji. A Ty byłeś idealnym kozłem ofiarnym. Musiałem znaleźć kogoś, kto pomoże dopełnić przeznaczenie.
- Wykorzystałeś mnie! - krzyknął Jakub dysząc. - wykorzystałeś mnie jak wszyscy!
- Tak, wykorzystałem cię. Ale nie miej mi tego za złe. Wolałbyś sam ich wszystkich pozabijać? Wątpię. A teraz chodź, czeka nas dużo pracy.
- Pracy? Mam ci pomagać po tym co mi zrobiłeś, skurwielu?
- Owszem. Nie masz wyjścia. - rzucił staruszek uśmiechając się ciepło. - Ale mam już dla ciebie zajęcie.
- Naprawdę? To nie jesteś tutaj sam?
- Ja? Ja tylko składam to wszystko do kupy. Ale nawet ja muszę mieć pomocników. - spojrzał się na sufit mrużąc oczy. - Powiedz mi, Jakubie, dlaczego wybrałeś sobie taki alias? Miałeś multum wyborów. Wręcz nieograniczoną ich ilość. Dlaczego właśnie ten?
- Szatan? Nie wiem, wpadłem na to jak oglądałem zdjęcia tej twojej kuli.
- Nie. - przerwał mu staruszek. - To ja na to wpadłem. A teraz ci przekaże twoją nową rolę. Czy też - nowy etap.
- Jaki etap?
- Zostaniesz zwierzchnikiem zła. - uśmiechnął się staruszek. - będziesz tworzył za mnie zło. Zgadzasz się?
- Nie. - odpowiedział mu Jakub wpatrując się w niego jak zahipnotyzowany. - Ale chyba nie mam wyboru.
- Owszem, nie masz. - uśmiechnął się staruszek. - Ale spokojnie. Masz całą wieczność, żeby się do tego przyzwyczaić.
Szatanie.

Wybaczcie, że pod pod postem.
Jeżeli ktoś może to podczepić pod główne opowiadanie byłoby cudownie. ;)
za problem z góry przepraszam.

Jest to na prawdę świetne. Fabuła wprost genialna. Widzę odniesienie do filmu Nostromo. I chyba jest też coś z filmu Sfera. Ale zakończenie... super!

Bardzo mi się podobało :)
Ps. W niewłaściwy sposób stawiasz znaki interpunkcyjne w dialogach. W Internecie pełno jest stronek, gdzie można przeczytać o zasadach, którymi rządzi się zapisywanie dialogówi :)

Nowa Fantastyka