- Opowiadanie: Andyql - Dziewiąta misja

Dziewiąta misja

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Biblioteka:

Użytkownicy V, Irka_Luz, Użytkownicy IV, Finkla

Oceny

Dziewiąta misja

– Pie­przo­ny L.A. Son! – Drob­na ko­bie­ta ubra­na w przy­ku­rzo­ną po­dróż­ną opoń­czę nie po­tra­fi­ła opa­no­wać zło­ści. – Uwie­rzysz, Wa­do­witz, ten debil wy­sa­dził nas dobre dzie­sięć mil od celu, niech no tylko trafi w moje łapy…

 

Sier­żant ze zro­zu­mie­niem po­ki­wał głową. Młoda po­rucz­nik urodą przy­po­mi­na­ła anio­ła, ale nie­raz po­tra­fi­ła dać się we znaki ca­łe­mu mę­skie­mu per­so­ne­lo­wi bazy na tyle mocno, że każdy roz­sąd­ny facet omi­jał ją sze­ro­kim łu­kiem. Zresz­tą w tej chwi­li da­le­ka była od swego stan­dar­do­we­go image`u nie­zbyt roz­gar­nię­tej by­wal­czy­ni gabinetów kosmetycznych – sta­ran­nie na­nie­sio­ny ka­mu­flaż spra­wiał, że jej twarz wy­glą­da­ła jak ogo­rza­ła od wia­tru i słoń­ca, a nie­do­my­te dło­nie i brud­ne pa­znok­cie wska­zy­wa­ły, że przy­wy­kła do co­dzien­nej, cięż­kiej pracy. Nie­ty­po­we w tych stro­nach jasne włosy ukry­ła pod szarą chu­s­tą – wy­glą­da­ła jak miej­sco­wa wie­śniacz­ka uda­ją­ca się na targ do mia­stecz­ka. Oczy­wi­ście w to­wa­rzy­stwie męż­czy­zny. Bro­da­te­go i nie­sko­re­go do ja­kiej­kol­wiek czu­ło­ści. Jak wszy­scy wokół.

 

Wi­ją­ca się po­śród ska­li­stych pa­gór­ków wąska droga była nie­rów­na, a z rzad­ka ro­sną­ce na po­bo­czu cy­pry­sy nie da­wa­ły choć­by odro­bi­ny cie­nia.

Co jakiś czas mi­ja­li po­dob­nych sobie ludzi, wy­mie­nia­li krót­kie po­zdro­wie­nia i nie nie­po­ko­je­ni ru­sza­li dalej. Ukry­ty w mał­żo­wi­nie ucha mi­nia­tu­ro­wy re­la­tions-chip po­zwa­lał im na spraw­ne po­ro­zu­mie­wa­nie się w każ­dym z miej­sco­wych ję­zy­ków, męż­czy­zna uży­wał ara­mej­skie­go czy he­braj­skie­go tak do­brze, że nie wzbu­dzał u tu­byl­ców naj­mniej­szych po­dej­rzeń. Ko­bie­ta zaś mil­cza­ła, jak wszyst­kie tu­tej­sze ko­bie­ty, kiedy zda­rza się im na­po­tkać ob­cych.

 

Tuż przed Na­ce­rat na­tknę­li się na znu­dzo­ny rzym­ski pa­trol, ale le­gio­ni­stom, roz­le­ni­wio­nym pa­nu­ją­cym, mimo wczesnej pory, upa­łem, nie chcia­ło się nawet zwró­cić koni w ich stro­nę.

Wy­wiad tym razem do­brze od­ro­bił lek­cje – szyb­ko zna­leź­li nie­wiel­ki domek sa­mot­nie usy­tu­owa­ny na wzgó­rzu. Za­wia­sy dosyć so­lid­nych drew­nia­nych drzwi nawet nie za­skrzy­pia­ły, kiedy ostroż­nie stą­pa­jąc, we­szli do środ­ka.

 

Skrom­na iz­deb­ka wy­peł­nio­na pro­sty­mi sprzę­ta­mi to­nę­ła w pół­mro­ku – nie­wiel­kie otwo­ry okien­ne do­star­cza­ły jed­nak na tyle świa­tła, żeby mogli mieć pew­ność – po­miesz­cze­nie było puste.

Za kotarą dzielącą izbę usły­sze­li jakiś hałas.

Po­rucz­nik zbli­ży­ła palec do ust, na­ka­zu­jąc part­ne­ro­wi za­cho­wa­nie ab­so­lut­nej ciszy. Sama, nie­mal bez­sze­lest­nie zbli­ży­ła się do za­wie­szo­nej w po­przek ścia­ny za­sło­ny. Na­słu­chi­wa­ła przez chwi­lę, potem nie­ocze­ki­wa­nie dla sier­żan­ta szyb­ko zdję­ła z głowy chust­kę. Ka­ska­da dłu­gich ja­sno­blond wło­sów za­ja­śnia­ła na tle ciem­nej ścia­ny. Zdecydowanym ruchem zrzu­ci­ła z sie­bie wierzch­nie okry­cie – w brą­zo­wym po­lo­wym kom­bi­ne­zo­nie z dys­tynk­cja­mi na pier­si wy­glą­da­ła pie­kiel­nie wład­czo. Ski­nie­niem dłoni dała sy­gnał, ru­szy­li.

 

Za prze­pie­rze­niem, drżą­ca ze stra­chu młoda ko­bie­ta, bez po­wo­dze­nia pró­bo­wa­ła się ukryć za drew­nia­ną skrzy­nią. Widać było, że o tej porze nie spo­dzie­wa­ła się ni­ko­go; była ubra­na w skrom­ną ciem­no­zie­lo­ną tu­ni­kę, ma­ją­cą swoje naj­lep­sze lata już dawno za sobą – świad­czy­ły o tym ślady wie­lo­krot­ne­go ce­ro­wa­nia tka­ni­ny.

 

– Tyś jest Ma­riam, córka Jo­achi­ma? – za­py­ta­ła po­rucz­nik po ara­mej­sku, pró­bu­jąc nadać brzmie­niu swego głosu moż­li­wie ła­god­ny ton. – Nie lękaj się, nie sta­nie ci się żadna krzyw­da.

Ko­bie­ta, nieco ośmie­lo­na tym za­pew­nie­niem, za­cie­ka­wio­na łyp­nę­ła na nie­zwy­kły strój na­past­nicz­ki i, do­strze­gł­szy sier­żan­ta, na­tych­miast skuliła się z powrotem, chowając w ramiona głowę.

– Męża mego nie ma w domu, przyjdź­cie przed wie­czo­rem – wy­du­si­ła wresz­cie, wciąż prze­ra­żo­na.

– Nie bój się nas, je­stem Ga­brie­la, a ten tam przy ścia­nie to Jo­shua. Pokój ci, Ma­riam.

– Pokój i wam, czego chce­cie, wę­drow­cy? – za­py­ta­ła już spo­koj­niej. Naj­wy­raź­niej oboje nie czy­ha­li na jej życie, no i w bied­nym do­mo­stwie nie było ni­cze­go war­te­go kra­dzie­ży.

– Pan nasz prze­sy­ła ci po­zdro­wie­nie i prosi o po­słu­cha­nie – włą­czył się do roz­mo­wy Wa­do­witz. – Wy­bacz nam to nie­spo­dzie­wa­ne naj­ście – dodał mięk­ko. Nie czuł się do­brze już w chwi­li, kiedy do­wie­dział się o za­da­niu. Teraz, sto­jąc twa­rzą w twarz z ko­bie­tą, naj­chęt­niej za­padł­by się pod zie­mię…

– Je­ste­ście ze świą­ty­ni? Ka­płan mnie wzywa? – ode­zwa­ła się za­sko­czo­na Ma­riam.

– Je­ste­śmy ze świą­ty­ni wszyst­kich świą­tyń, a pan nasz wzywa cię, abyś była po­słusz­ną jego woli.

– Cóż mam uczy­nić?

– Wolą na­sze­go pana sta­niesz się brze­mien­na i uro­dzisz syna, który bę­dzie równy kró­lom. To jest twoje prze­zna­cze­nie – od­po­wie­dzia­ła po­rucz­nik.

Ko­bie­ta z prze­ra­że­niem rzu­ci­ła się w naj­dal­szy kąt izby.

– Po­nie­chaj­cie mnie, prę­dzej się za­bi­ję, niż dam się zhań­bić – krzyk­nę­ła prze­ra­żo­na.

– Rze­kłam ci prze­cież szcze­rze, że nic ci nie grozi, a pana na­sze­go nawet nie zo­ba­czysz. Jego wola wy­star­czy, abyś była brze­mien­na, na nic opór.

– Jak­że się to sta­nie? Co wtedy powie mąż mój, cóż na to inni lu­dzie? – wy­po­wie­dzia­ła, kry­jąc twarz w dło­niach.

– Mąż zro­zu­mie, a lu­dzie uwie­rzą, wiel­ka jest bo­wiem po­tę­ga i moc pana. I skoro po­tra­fi cie­bie uczy­nić brze­mien­ną, spra­wi i to, że cię nikt nie po­tę­pi.

– Nie spra­wi on, że się na to zgo­dzę, nie ma we mnie grze­chu i prę­dzej się za­bi­ję, niż dam się opę­tać de­mo­nom – od­po­wie­dzia­ła hardo.

– Zatem mó­wisz, nie? Wo­lisz po­zo­stać żoną pro­ste­go cie­śli, kiedy mo­żesz być kró­lo­wą? – do­cie­kał Jo­shua.

 – Taka jest moja wola, odejdź­cie i prze­każ­cie panu wa­sze­mu, że Ma­riam po­zo­sta­nie prawa po kres swo­ich dni. A gdyby na mnie na­sta­wał, oddam życie wier­na swemu Bogu. Mar­twa wię­cej będę warta, niż splu­ga­wio­na – od­po­wie­dzia­ła, wsta­jąc.

– A jeśli to bóg żąda od cie­bie, abyś mu była po­słusz­ną i sprze­nie­wie­rza­jąc się jego woli, źle czy­nisz? – prze­rwa­ła jej zi­ry­to­wa­na Ga­brie­la.

– Bóg już mi dał męża, da nam kie­dyś dzie­ci, nie sta­nie się to jed­nak wbrew mojej woli. Żaden Bóg nie zro­bił­by cze­goś ta­kie­go! – z prze­ko­na­niem za­wo­ła­ła ko­bie­ta.

– Nie­chaj zatem bę­dzie, jak chcesz – po­rucz­nik po­de­szła do ko­bie­ty, kła­dąc jej dłoń na szyi.

Ma­riam zdą­ży­ła spoj­rzeć na nią z prze­stra­chem i osu­nę­ła się na zie­mię.

 

– Mu­sia­łaś? – z wy­rzu­tem po­wie­dział Wa­do­witz. – Prze­cież wy­raź­nie oświad­czy­ła, że się na nic nie godzi!

– Mamy swoje roz­ka­zy. Tu nie ma miej­sca na wąt­pli­wo­ści. Pomóż mi, już!

 

Pre­gnan­ter wska­zy­wał dzie­więć­dzie­siąt sześć pro­cent. Niewielka kapsułka prawie na pewno wypełni swą rolę, pomyślała porucznik.

 

Nie nie­po­ko­je­ni przez ni­ko­go opu­ści­li mia­stecz­ko. Szli obok sie­bie w mil­cze­niu.

– No co jest? – nie wy­trzy­ma­ła w końcu ko­bie­ta. – Nie je­stem z sie­bie dumna, to było świń­stwo, ale taką mamy służ­bę. Szef re­ali­zu­je cele misji i nasze wąt­pli­wo­ści nie mają tu żad­ne­go zna­cze­nia. Od­mó­wi­ła­bym, jutro przy­słał­by kogoś in­ne­go.

– No ale to prze­cież było wbrew ko­dek­so­wi, tak? Lu­dzie mają wolną wolę, żeby nie wiem co, nie mo­że­my aż tak in­ge­ro­wać. Na dobrą spra­wę to był gwałt. I dla­cze­go ona? Nie było star­szej? To prze­cież jesz­cze nie­mal dziec­ko…

– Wy­lu­zuj, Jo­shua. To ro­dzi­na jed­ne­go z tu­tej­szych pra­cu­ją­cych w ob­słu­dze bazy. Ko­ja­rzysz ta­kie­go mocno za­krę­co­ne­go Jana, dba­ją­ce­go o do­sta­wy wody? To jakaś jego krew­na. I po­patrz na to z dru­giej stro­ny, dziew­czy­na uro­dzi, i jeśli misja się roz­wi­nie i okrzep­nie, ta ko­bie­ta kie­dyś sta­nie się jedną z naj­po­tęż­niej­szych matek w hi­sto­rii. To mało?

– Ale żeby zaraz in vitro? U dzie­wi­cy? Nie można było nor­mal­niej?

– Nasza Ma­riam od dziec­ka słu­ży­ła ka­pła­nom, w tych cza­sach to jak cer­ty­fi­kat czy­sto­ści, no nie krzyw się tak… Jeśli uro­dzi dziec­ko, uzna­ją to za cud. A pro­jekt we wstęp­nej fazie po­trze­bu­je cudów, żeby na­brać roz­gło­su i prze­trwać. A potem za­ro­bić na sie­bie. Jak my­ślisz, dla­cze­go się jej po­ka­za­łam w mun­du­rze? I nie wy­czy­ści­łam pa­mię­ci? Tworzymy legendę, wyluzuj już trochę.

– A ten jej mąż? Uwie­rzy?

– To dobry, em­pa­tycz­ny facet. Jakby co, za­wsze mogę się z nim spo­tkać i to omó­wić.

– Pa­ra­li­za­to­rem? – za­py­tał uszczy­pli­wie. – Mniej­sza z tym, ale do czego nam jest po­trze­ba ta ciąża? Je­steś bli­sko szefa, wspo­mi­nał coś?

Po­rucz­nik ner­wo­wo przy­gry­zła usta.

– Nie wiem za dużo… Jakiś pro­jekt ge­ne­tycz­ny. Misja sporo kosz­tu­je i wkrót­ce zwi­nie­my bazę. Dzie­ciak bę­dzie miał we krwi ko­mór­ki po­zwa­la­ją­ce nam kon­tak­to­wać się zdal­nie i za­cho­wać wpływ na przy­szłą po­pu­la­cję. Do­pó­ki nie zgi­nie, on albo jego na­stęp­cy – do­da­ła.

Ko­bie­ta ro­zej­rza­ła się wokół. Trakt pro­wa­dzą­cy do Ka­far­naum był zu­peł­nie pusty.

– A w dupie, na­ła­zi­li­śmy się dzi­siaj za wszyst­kie czasy. Użyję Gra­ala.

 

Wy­ję­ła nie­wiel­kie gli­nia­ne na­czy­nie i wpraw­nym ru­chem od­krę­ci­ła denko.

We­wnątrz znaj­do­wał się przy­kle­jo­ny do ścia­ny mi­nia­tu­ro­wy po­jem­nik, wy­glą­da­ją­cy jak dez­odo­rant w ato­mi­ze­rze. Po­de­szła do spo­re­go przy­droż­ne­go ka­mie­nia. Na­ci­snę­ła włącz­nik i ob­fi­cie spry­ska­ła górną po­wierzch­nię głazu. Po krót­kiej chwi­li jego porowata struktura po­kry­ła się cien­ką war­stwą cze­goś przy­po­mi­na­ją­ce­go szkło – zrazu ma­to­we, szyb­ko za­czę­ło wy­peł­niać się ko­lo­ra­mi. Ogni­wa so­lar­ne uak­tyw­ni­ły się i ekran ko­mu­ni­ka­to­ra ożył na dobre. Kom­pu­ter w ae­ro­zo­lu dzia­łał do pięt­na­stu minut, na tyle długo, żeby nadać swoją po­zy­cję i po­pro­sić o pod­wóz­kę. Szyb­ko wkle­pa­ła ko­or­dy­na­ty.

Potem wy­star­czy­ło spry­skać ekran paro­ma kro­pla­mi wody i po urzą­dze­niu nie było śladu.

 

Po kilku mi­nu­tach nie­mal nie­wi­docz­ny Apol­lo Gize mięk­ko za­wisł nad drogą i otwo­rzył właz.

Dzie­wią­ta misja za­koń­czo­na suk­ce­sem – krót­ko za­mel­do­wa­ła pi­lo­to­wi.

– Jak twoje wszyst­kie – skwi­to­wał uśmiech­nię­ty od ucha do ucha Sam Sung. – Szef bę­dzie za­do­wo­lo­ny.

 

Trzy­dzie­ści czte­ry lata póź­niej.

 

Blady księ­życ od czasu do czasu prze­świ­tu­ją­cy przez chmu­ry, spra­wiał, że kosz­mar­nie zimna noc na pu­sty­ni nie wy­da­wa­ła się być czymś strasz­nym. Dwaj wę­drow­cy, ukry­ci w za­głę­bie­niu te­re­nu z za­in­te­re­so­wa­niem przy­glą­da­li się sce­nie roz­gry­wa­ją­cej się nie­mal na wy­cią­gnię­cie dłoni. Młody męż­czy­zna klę­czał na ziemi z unie­sio­ny­mi wy­so­ko rę­ko­ma i gło­śno krzy­czał w stro­nę nieba.

– Nie mo­żesz tak, nie wolno ci, sły­szysz! – darł się tak gło­śno, że nawet gdyby jego roz­mów­ca znaj­do­wał się na księ­ży­cu, pew­nie usły­szał­by każde słowo… – Nie mo­żesz na­rzu­cić ni­cze­go lu­dziom, ojcze mój, któ­ryś jest w nie­bie! Po­zwól im de­cy­do­wać o sobie. I po­wiem ci coś jesz­cze… Wiele lat na­ucza­łem ich w do­brej wie­rze, będąc prze­ko­na­nym, że mam rację, ale to oni na­uczy­li mnie, że wszyst­ko co uwa­żasz za sła­bość, jest wła­śnie isto­tą czło­wie­czeń­stwa. Daj im się mylić, daj wy­brać drogę. Po­trze­bu­ją swo­je­go ro­zu­mu, nie ja­kichś na­ka­zów, ro­zu­miesz to?

Wy­czer­pa­ny, od­dy­chał cięż­ko przez dłuż­szą chwi­lę. Zni­kąd nie usły­sze­li od­po­wie­dzi.

– Zatem po­wiem ci jesz­cze, com zde­cy­do­wał – wy­krzy­czał męż­czy­zna w ciem­ność. – Wiem, że tylko moja śmierć uwol­ni ludzi od cie­bie, dla­te­go wolę zgi­nąć, byś prze­stał ich nękać . To naj­lep­sze, co mogę dla nich uczy­nić. Że­gnaj więc i usza­nuj mą wolę: Zo­staw ludz­kość w spo­ko­ju i nigdy tu nie wra­caj.

Wstał z kolan i sła­nia­jąc się, po­wo­li ru­szył przed sie­bie.

 

Ty­dzień póź­niej.

 

Ed Mon­ton nie miał cie­nia wąt­pli­wo­ści, że od­da­ny z pra­wie ośmiu­setme­tro­wej od­le­gło­ści strzał był celny. Odło­żył broń i wy­co­fał się ze sta­no­wi­ska na wzgó­rzu. Nie­wiel­ki, sta­ran­nie przy­kry­ty siat­ką ma­sku­ją­cą na­miot przy­naj­mniej za­pew­niał nieco chło­du, mimo że dzie­lił go z na­praw­dę go­rą­cą part­ner­ką.

Lucy Fair ski­nę­ła mu na po­wi­ta­nie.

– Nie było kom­pli­ka­cji, zdją­łeś go?

– Bez pro­ble­mu. I co teraz?

– Nor­mal­ka, cze­ka­my dwa dni. Śro­dek jest na tyle mocny, że ni­ko­mu nie przyj­dzie do głowy uznać go za ży­we­go. Potem to samo zro­bisz ze straż­ni­ka­mi i za­bie­ra­my chło­pa­ka do domu. Tutaj się już nie przy­da. W prze­ci­wień­stwie do faktu, że znik­nie w nie­wy­ja­śnio­ny spo­sób…

– My­ślisz, że to nie ko­niec, że będą go pa­mię­ta­li? – za­py­tał z po­wąt­pie­wa­niem.

– Cho­le­ra wie, za ludź­mi nie tra­fisz – wzru­szy­ła ra­mio­na­mi Lucy Fair.

-

Koniec

Komentarze

Witaj zaczynając lekturę pomyślałem znów kolejna wariacja na stary temat. Jednak historia potoczyła się całkiem ciekawie a zakończenie bomba!

Za ho­ry­zon­tem, dziękuję Ci bardzo. Z niepokojem czekałem na komentarz, bo zdaję sobie sprawę, że to może być nieco kontrowersyjne podejście do znanego wszystkim tematu.

 

“Kiedy ludzie mówią ci, że coś jest nie tak albo im się nie podoba, prawie zawsze mają rację. Kiedy mówią ci, co dokładnie według nich jest źle i jak to naprawić, prawie zawsze się mylą”. Neil Gaiman

Podejście niewątpliwie niekanoniczne;)

Czyli Lucy była kobietą, zupełnie jak Kopernik?!

Super!

Lożanka bezprenumeratowa

Cześć :)

 

Fajne to było, Andy :) Dobrze napisane, z odpowiednim rytmem, wciągające i dające na koniec niemałą satysfakcję. Trochę przypominało w trakcie lektury starą dobrą fantastykę, nie bojąca się poruszać tematów wiary okraszonych odrobiną retro science fiction, taką w stylu “Obcego w obcym kraju” Heinleina, “Ziemi Chrystusa” Dukaja albo – choć trochę mniej – “Według łotra” Snerga.

Naprawdę dobra robota, bo jedyne do czego musiałbym się przyczepić, to imiona postaci. Bo o ile Lucy Fair, Ed Monton albo Sam Sung są świetne i dodają dodatkowego smaczku opowiadaniu, to Wadowitz trąci klerykalną tandetą (wybacz, jeśli miałoby Cię urazić to sformułowanie, ale nie potrafię lepiej oddać wrażenia) a L.A. Son jest jakby na siłę i mnie skonfundowało już na samym początku i brzmi strasznie nienaturalnie, bo jeśli to inicjały to L. A., a z kolei Son to nazwisko, to ktoś zdenerwowany, przeklinając drugą osobę, na pewno nie użyłby pełnego imienia i nazwiska. Wiesz, to tak jak u nas w kraju, wina jest Tuska a nie Donalda Tuska, ***** Kaczyńskiego, a nie Jarosława Kaczyńskiego, a pewna stonoga krzyczała “Ziobro ty…”, a nie Zbigniewie Ziobro i tak dalej ;) :D

 

Reasumując: bardzo dobre, zajmujące opowiadanie, bez wahania polecam do biblioteki :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Am­bush, WTH, kolejny komentarz z Krakowa! Nie zdziwię się, jeśli za chwilę odezwie się Dziwisz! :)

Tak, Lucy jest kobietą, ba, nawet archanioł Gabriela nią jest. W kobiecie mieści się i dobro(?), i zło.

Cieszę się, że przywołałaś postać Kopernika. On to dopiero napisał niekanoniczne dzieło! Mimo, że przecież był kanonikiem. Dziękuję bardzo za przeczytanie.

 

Outta Sewer, lejesz miód na me złe serce. Dziękuję za niespodziewanie dobrą ocenę mojej “pracy”. Może odniosę się krótko do tego, co Ci się nie spodobało. Nazwiska.

O ile Ed Monton czy Sam Sung zostały użyte dla żartu, a Lucy Fair wymyśliłem w trakcie, to Wadowitz i L.A. Son zawierały pewien klucz.

Wadowitz miał się kojarzyć sam wiesz z kim. Trochę pierdołowaty sierżant w służbie systemu, jednak nie waha się odezwać, kiedy na jego oczach dzieje się zło. Co prawda mu nie zapobiegł, ale dobre i to.

L.A.Son to raczej pseudonim. Wyobraź sobie młodego wyluzowanego chłopaka z Kalifornii. Czarnoskóry, potwornie nudzi się na misji i totalnie ma w nosie swoje obowiązki. Wystartował,w kabinie głośny rap, zostawił zespół w terenie, gdzieś. Bo generalnie, wszystko ma gdzieś. Na imię ma Richard, ale w bazie wołają na niego L.A. Son, czyli fonetycznie: Elejson. Elejson na początku opowieści wprowadza biblijny klimat. :)

Taki był mój plan, nie udało się? Trudno.

I tak jestem piekielnie zadowolony z Twojego komentarza i polecenia, dziękuję!

“Kiedy ludzie mówią ci, że coś jest nie tak albo im się nie podoba, prawie zawsze mają rację. Kiedy mówią ci, co dokładnie według nich jest źle i jak to naprawić, prawie zawsze się mylą”. Neil Gaiman

Hej

 

No co mam powiedzieć?

Udało ci się.

Z początku bałem się że zmieszasz religię z gównem obrażając ja na każdym kroku. Jednakże sprytnie balansowałeś na tej granicy wiary zabawy dobrego smaku i interpretacji dowolnej.

Oby tak dalej

 

Pozdrawiam.

Pisz to co chciałbyś czytać, czytaj to o czym chcesz pisać

aKu­ba­139,

 

dziękuję. Wbrew pozorom, mam duży szacunek do każdej religii i jej wyznawców ( edit. może poza wyznawcami tzw. religii smoleńskiej) i mam nadzieję, że nikogo nie uraziłem moim opowiadaniem. To tylko ukazanie sprawy z innej strony. Co, jeśli to Bóg popełnił grzech pierworodny, a Jezus zdecydował się na śmierć, żeby uchronić nas przed tyranią ojca?

Pozdrawiam!

 

“Kiedy ludzie mówią ci, że coś jest nie tak albo im się nie podoba, prawie zawsze mają rację. Kiedy mówią ci, co dokładnie według nich jest źle i jak to naprawić, prawie zawsze się mylą”. Neil Gaiman

Nie ukrywam, że tagi sprawiły, iż do lektury przystąpiłam mocno nastroszona, albowiem teksty poruszające sprawy religii nie są tym, co lubię najbardziej. Jednak bycie dyżurną zobowiązuje, więc westchnęłam i zabrałam się do czytania. I jakież było moje zdumienie, kiedy okazało się, że miałeś bardzo zacny pomysł, a opowiadanie okazało się naprawdę dobre, a gdyby było lepiej napisane, to nawet bardzo dobre. ;D

Mam nadzieję, że poprawisz usterki, bo chciałabym móc zgłosić Dziewiątą misję do Biblioteki.

 

– Pie­przo­ny L.A. Son! – drob­na ko­bie­ta ubra­na w przy­ku­rzo­ną po­dróż­ną opoń­czę nie po­tra­fi­ła opa­no­wać zło­ści. ―> – Pie­przo­ny L.A. Son! – Drob­na ko­bie­ta ubra­na w przy­ku­rzo­ną po­dróż­ną opoń­czę nie po­tra­fi­ła opa­no­wać zło­ści.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

 

Wi­ją­ca się po­śród ska­li­stych pa­gór­ków wąska polna droga była nie­rów­na… ―> Czy między skalistymi pagórkami na pewno wiła się polna droga? Jeśli na skalistych pagórkach były pola, to co na nich uprawiano?

 

Za dzie­lą­cą dom za­im­pro­wi­zo­wa­ną ko­ta­rą usły­sze­li jakiś hałas. ―> Kotara może dzielić pomieszczenie, ale nie podzieli domu?

Może: Za kotarą dzieląca izbę/ pomieszczenie usłyszeli jakiś hałas.

 

– Tyś jest Ma­riam, córka Jo­achi­ma? – za­py­tała­ po­rucz­nik po ara­mej­sku, pró­bu­jąc nadać brzmie­niu swego głosu moż­li­wie ła­god­ny ton – Nie lękaj się, nie sta­nie ci się żadna krzyw­da. ―> Brak kropki po didaskaliach.

 

i, do­strze­gł­szy sier­żan­ta, na­tych­miast z po­wro­tem sku­li­ła głowę. ―> Jak można skulić głowę?

A może miało być: …i, do­strze­gł­szy sier­żan­ta, na­tych­miast z po­wro­tem się sku­li­ła, chowając głowę w ramionach.

 

włą­czył się do roz­mo­wy Wa­do­witz.– Wy­bacz… ―> Brak spacji po kropce.

 

-Jak­że się to sta­nie? ―> Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza.

 

– Ale żeby zaraz In vitro? ―> – Ale żeby zaraz in vitro?

 

spry­ska­ła górną po­wierzch­nię głazu. Po krót­kiej chwi­li jego po­wierzch­nia po­kry­ła się… ―> Czy to celowe powtórzenie?

 

– Nie mo­żesz tak, nie wolno ci, sły­szysz! – Darł się tak gło­śno… ―> – Nie mo­żesz tak, nie wolno ci, sły­szysz! – darł się tak gło­śno

 

od­da­ny z pra­wie ośmiu­set me­tro­wej od­le­gło­ści strzał… ―> …od­da­ny z pra­wie ośmiu­setme­tro­wej od­le­gło­ści strzał

 

na­miot przy­naj­mniej za­pew­niał nieco chło­du. Mimo, że dzie­lił go z na­praw­dę go­rą­cą part­ner­ką. ―> …na­miot przy­naj­mniej za­pew­niał nieco chło­du, mimo że dzie­lił go z na­praw­dę go­rą­cą part­ner­ką.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

O ile Ed Monton czy Sam Sung zostały użyte dla żartu, a Lucy Fair wymyśliłem w trakcie, to Wadowitz i L.A. Son zawierały pewien klucz.

No i to było dla mnie problemem, bo doszukiwałem się jednego klucza dla wszystkich imion. I tak nie skojarzyłem L.A. Son z Elejson, bo pomyślałem, że to powstało według tego samego klucza co późniejszy Ed Monton – czyli od miast imiona, bez szerszego kontekstu.

 

Wadowitz miał się kojarzyć sam wiesz z kim.

Wiem, wiem. I to jest ta właśnie nasza, swojska tandeta kojarząca się z dewocjonaliami i otaczaniem kultem kremówek, bo lubił je ten ktoś. Nie pasuje mi to do reszty.

 

Taki był mój plan, nie udało się? Trudno.

Coś tam się udało, ale ja nie do końca wyłapałem, co do wyłapania było :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Drugi raz w krótkim czasie nie czytam tagów i nacinam się na tekst, który na początku na to nie wskazuje, ale w trakcie lektury okazuje się poruszać tematy, za poruszaniem których nie przepadam. Nie jest to oczywiście obiektywna ujma dla opowiadania, a moja osobista opinia. Ciężko brać na poważnie religie politeistyczne, bo ich bóstwa i tak są raczej karykaturalne, i robienie z nich superbohaterów, błaznów itp. nie robi w zasadzie większej różnicy. Inaczej sprawa przedstawia się natomiast w wyznaniach czczących jedno bóstwo, jakie by ono nie było. Ale dobra, bo ja tak o sobie, a miało być o tekście.

A więc – mimo poruszania tematyki, której fanem nie jestem, opowiadanie jest napisane po prostu dobrze. Zarówno technicznie, bo wiele do ewentualnej poprawy tu nie ma, jak i fabularnie. Podoba mi się, że nie pojawiły się tu motywy próbujące wyśmiać religię, co zdarza się bardzo często w tekstach nawiązujących do tej tematyki, a całość jest podana w sposób neutralny. Nie ma tu opinii, a jedynie wariacja podsycona elementami, których w oryginalnej wersji na próżno szukać.

re­gu­la­to­rzy,

tagi miały stanowić swego rodzaju ostrzeżenie: Achtung, kontrowersyjny temat, a przynajmniej jego ujęcie. Miło mi, że odbiór tekstu jest pozytywny.

Dziękuję Ci bardzo za wszystkie Twoje uwagi, są jak najbardziej zasadne. Błędy zostały poprawione. Winna jest moja gorąca głowa – piszę szybko i zaraz chcę się tym dzielić. Zgłosiłem co prawda tekst do betowania, ale ponieważ przez prawie piętnaście minut nikt nie kliknął, uznałem że nikomu nie będzie się chciało brać za religię. :D No i nie lubię czekać, dzień później opowiadanie byłoby już inne. 

 

“Kiedy ludzie mówią ci, że coś jest nie tak albo im się nie podoba, prawie zawsze mają rację. Kiedy mówią ci, co dokładnie według nich jest źle i jak to naprawić, prawie zawsze się mylą”. Neil Gaiman

ale ponieważ przez prawie piętnaście minut nikt nie kliknął,

Bardzo optymistycznie zakładałeś chęć betowania :) Ja po przybyciu tutaj, na portal, dałem tekst do bety i czekałem trzy dni, a po tym czasie opublikowałem, bo nikt się nie zgłosił. Najlepiej pozaczepiać ludzi, poprosić o betę na shoutboxie, może się ktoś znajdzie chętny. No i jest zasada wzajemności – ktoś ci pomoże w becie, więc w dobrym tonie jest się odwdzięczyć.

 

Known some call is air am

Witaj!

 

Opowiadanko napisane jest całkiem przyzwoicie, choć drobne rzeczy można wypunktować. Gdzieś uciekło chyba kilka przecinków i zdaje mi się, że masz nie do końca poprawny zapis dialogów.

 

np.

 

“– Pieprzony L.A. Son! – drobna kobieta ubrana w przykurzoną podróżną opończę nie potrafiła opanować złości.”

→ Drobna z dużej litery, nie zaczynasz tutaj od czynności “gębowej”, tylko od opisu kobiety.

 

“– Tyś jest Mariam, córka Joachima? – zapytała porucznik po aramejsku, próbując nadać brzmieniu swego głosu możliwie łagodny ton – Nie lękaj się, nie stanie ci się żadna krzywda.”

→ brakuje kropki po ton.

 

“włączył się do rozmowy Wadowitz.– Wybacz nam to niespodziewane najście”

→ brakuje spacji po kropce

 

-Jakże się to stanie? Co wtedy powie mąż mój, cóż na to inni ludzie? – wypowiedziała, kryjąc twarz w dłoniach.”

→ zjadło spację i mamy – zamiast –

 

Opowiadanko niczego sobie, alternatywna wersja znanych wydarzeń. Lekkie, lae w pamięć nie zapadnie. Nie kleiło mi się tylko to zakończenie:

 

“Lucy Fair skinęła mu na powitanie.

– Nie było komplikacji, zdjąłeś go?

– Bez problemu. I co teraz?

Normalka, czekamy dwa dni. Środek jest na tyle mocny, że nikomu nie przyjdzie do głowy uznać go za żywego. Potem to samo zrobisz ze strażnikami i zabieramy chłopaka do domu. Tutaj się już nie przyda. W przeciwieństwie do faktu, że zniknie w niewyjaśniony sposób…

– Myślisz, że to nie koniec, że będą go pamiętali? – zapytał z powątpiewaniem.

– Cholera wie, za ludźmi nie trafisz – wzruszyła ramionami Lucy Fair.”

 

No bo skoro dla Lucyferki to normalka, to dlaczego nie wie jak to się dalej potoczy? Odniosłem wrażenie, że wykonywała już podobne misje i ta jest kolejną z cyklu powtarzających się, więc skutek jest do przewidzenia.

 

A pod opowiadaniem zapodział się jakiś zbłąkany minus -

 

– Pozdrawiam!

 

edit: Nie odświeżyłem i powtórzyłem pewnie łapankę po reg. :D

 

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Outta Sewer

czytając Twoje uwagi uświadomiłem sobie, że ten Wadowitz, mimo że może jakoś nie pasuje, jednak posiada spory walor. Zwraca uwagę. Czytasz: Ed Monton i uśmiechasz się przez ułamek sekundy. I tyle. Wadowitz Ciebie uwiera, przywodzi na myśl klerykalną tandetę, kremówki i całą miałkość polskiego katolicyzmu i kultu maryjnego pozbawionego jakiejkolwiek treści intelektualnej.No i żydowskie brzmienie nazwiska, przypominające, że jesteśmy nieudolnymi naśladowcami i kiedyś mieliśmy (tu) starszych braci. Dla mnie, jako autora, to niespodziewana wartość dodana :) Co do betowania, z pewnością jest potrzebne i potrafi pomóc. Na pewno Ciebie kiedyś o to poproszę :)

bjkp­srz,

dziękuję bardzo. Pisałem już, że nie miałem i nie mam zamiaru szydzić z religii. Dla mnie to fascynujące, że istnieją ludzie, dla których wiara jest czymś oczywistym, tak bardzo, jak dla innych, oczywistym jest jej brak.

My­trix,

dziękuję! Tak, Reg urządziła sobie łapankę i rozstrzelała mnie w tzw. drobny mak ;) Jeśli chodzi o zakończenie, Lucy udzieliła odpowiedzi dotyczącej działania zespołu w ciągu najbliższych dni. Ed pytał jednak, czy jej zdaniem, kiedy już ewakuują Jezusa, coś z jego nauk przetrwa i będzie miało jakiś wpływ na ludzkość. I tego mogła nie wiedzieć.

“Kiedy ludzie mówią ci, że coś jest nie tak albo im się nie podoba, prawie zawsze mają rację. Kiedy mówią ci, co dokładnie według nich jest źle i jak to naprawić, prawie zawsze się mylą”. Neil Gaiman

Bardzo proszę, Andyql, miło mi, że mogłam się przydać. Teraz mogę udać się do klikarni. ;)

 

Winna jest moja gorąca głowa – piszę szybko i zaraz chcę się tym dzielić.

Chwalebna jest chęć dzielenia się twórczością, ale powinieneś też zadbać o jak najskuteczniejsze chłodzenie głowy, aby po kilku dniach móc raz jeszcze spokojnie przeczytać tekst, poprawić usterki, jeśli zajdzie taka potrzeba i dopiero wtedy zaprezentować go czytelnikom. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

re­gu­la­to­rzy,

oczywiście masz rację. Tak powinno być. Czytelnicy są najważniejsi. Jeszcze raz Ci dziękuję!

 

“Kiedy ludzie mówią ci, że coś jest nie tak albo im się nie podoba, prawie zawsze mają rację. Kiedy mówią ci, co dokładnie według nich jest źle i jak to naprawić, prawie zawsze się mylą”. Neil Gaiman

Andyql, jeszcze raz bardzo proszę i PSNP. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

re­gu­la­to­rzy,

 

DNP :)

 

“Kiedy ludzie mówią ci, że coś jest nie tak albo im się nie podoba, prawie zawsze mają rację. Kiedy mówią ci, co dokładnie według nich jest źle i jak to naprawić, prawie zawsze się mylą”. Neil Gaiman

Kurka, zazdroszczę warsztatu, ale albo czegoś niedoczytałem albo znalazłem błąd logiczny. Mężatka dziewicą? Albo z jej mężem coś nie tak, albo akcja dzieje się w dniu ślubu a mąż?

spe­edy­gon­za­les,

 

przyjmijmy następujące interpretacje:

 

  1. W kulturze Bliskiego Wschodu kobiety często wychodziły za mąż w bardzo młodym wieku, kiedy jeszcze nie były gotowe na wszystkie aspekty małżeństwa. Odpowiedzialny partner czekał więc, aż dojrzeją.
  1. Józef był zapracowany.

 

“Kiedy ludzie mówią ci, że coś jest nie tak albo im się nie podoba, prawie zawsze mają rację. Kiedy mówią ci, co dokładnie według nich jest źle i jak to naprawić, prawie zawsze się mylą”. Neil Gaiman

Historia przednia! I bardzo podobają mi się dialogi – nie mam lepszego słowa jak “plastyczne”. 

dragonfly.kate,

 

dziękuję! Właśnie w tej chwili licznik lubiących Ciebie człekokształtnych zanotował + 1. Jestem przekonany, że nie potrafię pisać dialogów :)

 

“Kiedy ludzie mówią ci, że coś jest nie tak albo im się nie podoba, prawie zawsze mają rację. Kiedy mówią ci, co dokładnie według nich jest źle i jak to naprawić, prawie zawsze się mylą”. Neil Gaiman

Eee, niezłe to było :) Wziąłeś na warsztat temat wałkowany milion razy i udało Ci się stworzyć coś nowego i zaskakującego. Na dodatek tekst jest przyzwoicie napisany. Właściwie jedyne, co mnie zaskoczyło to dziewictwo mężatki. Czytałam Twoje wyjaśnienia powyżej, ale konsekwentnie określasz Miriam jako kobietę, co prawda młodą, ale jednak. Może przydałoby się gdzieś tam dorzucić zdanie, że była właściwie jeszcze dziewczynką.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Ir­ka­_Luz

 

Właściwie jedyne, co mnie zaskoczyło to dziewictwo mężatki. 

 

No cóż, nie jestem autorem tego pomysłu :) Ten motyw jest starszy ode mnie o jakieś 1800 lat.

A z tą dziewczynką, to też nie do końca tak jest. Zainteresowałem się nieco tematem i dostępne źródła przyjmują, że Maria, w chwili urodzenia Jezusa miała ok. 19 lat.

 

Pięknie Ci dziękuję za przeczytanie i polecenie!

“Kiedy ludzie mówią ci, że coś jest nie tak albo im się nie podoba, prawie zawsze mają rację. Kiedy mówią ci, co dokładnie według nich jest źle i jak to naprawić, prawie zawsze się mylą”. Neil Gaiman

Tekst w porządku. Tematyka wałkowana już od dawna, ale nie kojarzę takiego uzasadnienia dla śmierci bohatera.

Tak informacyjnie: na wymowę L.A. Sona nie zwróciłam uwagi. Może, gdyby na pierwsze miał Kyrie… Bo raczej szłam taką drogą: L.A. => Los Angeles => Anioły => Syn Aniołów.

Czytało się przyjemnie.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka