Miałem ciekawe życie, więc postanowiłem spisać krótki dzienniczek. Chciałem stworzyć dokument opisujący niezwykłą historię, którą czytać będą moje wnuki i jak da Bóg wnuki ich wnuków… a także inne rozumne istoty nie mojego gatunku ale o tym za chwilę.
Moje imię to Brax „482,472”. Urodziłem się na północnym biegunie planety o nazwie Koluks. Szczęśliwe życie prowadzi tu trzysta milionów istot mojej rasy. Podzieleni jesteśmy na trzy rodzaje, z których każdy posiada inną charakterystyczną dla siebie budowę ciała, cechy charakteru i inteligencję.
Liczba „482,472” jest pewnego rodzaju identyfikatorem i oznacza temperaturę mojego ciała, nie ma dwóch osobników mojego gatunku o takiej samej temperaturze.
Wiem, że to nieskromne, ale uważam się za wyjątkowo inteligentnego Koluksjanina. W dzieciństwie, gdy moi koledzy bawili się zabawkami, ja interesowałem się psychologią i historią świata.
Męczyłem rodziców pytaniami w stylu „jak powstał świat”, „czy w kosmosie istnieje inne życie” albo „kim jest Bóg”? Lecz tata tylko uśmiechał się, zadowolony z tego, że jestem taki ciekawy świata. Mama natomiast mówiła, że wszystkiego dowiem się w szkole.
A tam, ku mojemu wielkiemu rozczarowaniu odpowiedzi na interesujące mnie pytania podane zostały ogólnikowo, albo w ogóle ich nie było. Traciłem też czas na jakieś głupie zabawy, które cieszyły moich rówieśników, lecz nie mnie. Dopiero, gdy zaczęto uczyć czytania, miałem po co chodzić do szkoły. Bardzo szybko się tego nauczyłem, od teraz mogłem czerpać tę tak bardzo pożądaną przeze mnie wiedzę z książek.
&&&
Po skończeniu szkoły rozpocząłem studia na kierunku „wynalazczość i nowinki techniczne” dział niezwykle ciekawy, ale i też dla wielu bardzo trudny. Powiem wam, że nie mogłem lepiej wybrać. Gdy zbliżałem się ku jego ukończeniu, jakiś naukowiec obliczył, co niedługo potwierdzili także inni, że w przeciągu kilkudziesięciu lat zabraknie nam niezbędnych do życia surowców.
Nasza społeczność skolonizowała wyłączne biegun, gdyż do życia potrzebowaliśmy ekstremalnie niskich temperatur. Ograniczało nam to możliwość eksplorowania pozostałych obszarów naszej planety.
Liczne zespoły badawcze, bezskutecznie szukały rozwiązania tego problemu. Ja obrałem sobie za cel stworzenie ubrania ochronnego, w którym można by było się poruszać w zbyt wysokiej temperaturze otoczenia. Po wielu porażkach i nieudanych eksperymentach, w końcu go stworzyłem – chłodzony kombinezon.
Wynalazek był tak doskonały, że zaczęto go masowo produkować i używać. Po niedługim czasie moja rasa ruszyła w podróż na południe, a ja w nagrodę dowodziłem zawsze drużyną, która pierwsza szła w nieznany teren. Pełniłem rolę odkrywcy, badaniami znalezisk zajmowali się inni. Napotkaliśmy niezwykłe gatunki zwierząt i roślin, żyjących w tym gorącym klimacie. Uwierzcie mi to było cudowne.
&&&
Technologia, zastosowana przy konstruowaniu kombinezonu, okazała się przydatna do budowy baz chroniących przed gorącem. Pozwoliło to posuwać się coraz dalej i dalej.
Mijał czas, a my zapuszczaliśmy się jeszcze bardziej w głąb nieznanego lądu. Pewnego dnia stało się coś niezwykłego. Razem z moją grupą natrafiłem na ślady jakiejś wymarłej cywilizacji.
Słowo „ślady” nie jest tu jednak właściwie. Znaleźliśmy olbrzymie opuszczone miasto. Metropolia została porzucona i nie było żadnej wskazówki dlaczego. W środku wielkich, rozsypujących się budynków znajdowały się cuda tak niezwykłe, że aż trudno było uwierzyć. Przyrządy różnego kształtu i nieznanego przeznaczenia, teraz obrośnięte bujną roślinnością. Od razu powołane zostały dodatkowe grupy naukowców. Choć i tak każdy zdawał sobie sprawę, że badania tego wszystkiego zajmą wiele czasu i nawet przyszłe pokolenia będą nad tym pracować.
Dzięki masowo produkowanym kombinezonom, badacze, geolodzy i konstruktorzy mogli rozpocząć odkrywanie planety. Wartych zbadania, często niezwykle skomplikowanych w budowie artefaktów przybywało.
Niedługo potem znaleźliśmy miejsce bogate w potrzebne nam surowce. Ci którzy najbardziej zdawali sobie sprawę jakim zagrożeniem był ich deficyt odetchnęli z ulgą.
Mijał czas, aż któregoś dnia natrafiliśmy na nową fascynującą tajemnicę. Rzuciło to nowe światło na zagadkę, gdzie podziała się cała ta olbrzymia, bardzo rozwinięta technologicznie cywilizacja.
Tego pamiętnego dnia podczas ekspedycji już z daleka ujrzeliśmy olbrzymi, niezwykle wysoki obiekt białego koloru. Szpiczasty na czubku i rozszerzony ku dołowi. Miał duży czerwony napis w nieznanym języku, który jak się domyślałem był jego nazwą. Idąc dalej, naszym oczom ukazała się olbrzymia przestrzeń, wyrównana i płaska niczym stół. Pokrywała ją twarda substancja, którą już znaliśmy ponieważ drogi łączące opuszczone miasta były właśnie takie same.
Na tym wielkim placu stały różne maszyny, większe i mniejsze, lecz one nie były nowością spotkaliśmy je już wcześniej.
Widząc wielką machinę ja i większość moich kolegów doszliśmy do wniosku, że właśnie dzięki takim cudom opuszczono Koluksa. Ci, co tu żyli uciekli w kosmos. Nie wiedzieliśmy jednak dlaczego. Również nie wiedzieliśmy czemu olbrzymi wehikuł nie odleciał, być może się zepsuł.
&&&
Aby dowiedzieć się całej prawdy, musieliśmy jednak jeszcze poczekać. Długo potem, gdy miałem za sobą statystycznie prawie pół życia, doszło do kolejnego wielkiego odkrycia.
Duże obszary nowego świata były już zbadane, a kartografowie stworzyli dokładne mapy, na których zaznaczyli miejsca miast i metropolii żyjącej tu kiedyś w rozkwicie obcej rasy.
Pewnego dnia, jedna z wędrujących grup odkrywców natrafiła na dziwną maszynerię. Gdy się do niej zbliżyli ujrzeli szeroki pionowy tunel ciągnący się w głąb ziemi, a maszyneria okazała się kolejką linową. Jakaż wielka ogarnęła wszystkich radość, gdy okazało się, że kolejką da się kierować ręcznie. Oczywiście odkrycie stało się bardzo głośne, a ja upomniałem się wtedy o obiecane mi prawo do uczestnictwa w pierwszej grupie odkrywców. Na marginesie dopowiem, że wszyscy się do tego pchali.
Kabina kolejki, była dość obszerna, zmieściło się do niej siedmiu z nas. Reszta przy pomocy wielkiego, zardzewiałego pokrętła, które po wielu ciężkich próbach w końcu udało się ruszyć zaczęła nas opuszczać do wnętrza tunelu. Trwało to bardzo długo, gdyż kolejki nie dało się szybko spuszczać. Pomyślałem, że spędzimy w tej windzie noc. Ostatecznie przyszło nam nocować w niej aż trzy. Ale było warto.
Wreszcie tunel się skończył. Po wyjściu z windy naszym oczom ukazała się olbrzymia przestrzeń. Na początku trudno mi było określić jak głęboko się znajdujemy. Ale było tu znacznie cieplej niż na powierzchni, bardzo się pociłem i niemal pływałem wewnątrz kombinezonu.
Olbrzymią salę oświetlały podłużne lampy. Świeciły one same z siebie, nie potrzebując zasilania o czym dowiedziałem się później.
W rzędach, blisko siebie znajdowały się tu tysiące niedużych kabin. Niezwykle podekscytowany podszedłem do najbliższej, by zajrzeć do środka. Wiedziałem, że ujrzę pierwotnego mieszkańca Koluksa. Nie myliłem się. Przez szybę zobaczyłem nagą istotę. Mniejszą niż ja i posiadającą tylko dwie pary kończyn.
Po zajrzeniu do wielu innych kabin zauważyłem różnicę w budowie istot i pomyślałem, że dzielą się nie tak jak my na trzy płcie tylko na dwie, choć oczywiście nie byłem tego pewny.
Powstał problem, co teraz z tym zrobić. Pokusa obudzenia, choć jednej istoty, była zbyt wielka i ustaliliśmy, że tak zrobimy. Szukając na to sposobu jeden z moich kompanów nacisnął duży przycisk, znajdujący się na ściance kapsuły. Cała nasza siódemka skupiona była wokół tej jednej kapsuły. Coś zasyczało i szyba rozsunęła się na boki. Przez chwilę nic się nie działo a my wpatrywaliśmy się w nagiego osobnika o bladej skórze.
Nagle otworzył obojga oczu, to była pierwsza jego reakcja. Następnie istota wzięła głęboki oddech i zamrugała niewidzącym wzrokiem. Potem zlustrowała nas sprawiając wrażenie, jakby nic nie rozumiała. Dziwny grymas wykrzywił jej twarz. I zauważyłem, że lekko poruszyła palcami górnych kończyn. Nikt nie wiedział co zrobić więc staliśmy czekając i drżąc z podniecenia.
Nie wiem ile czasu minęło, na pewno dużo. Wreszcie postać zaczęła wstawać. Ujrzałem, że z tyłu głowy przytwierdzony miała jakiś kabel. Tak samo w kilku miejscach na plecach. Potem gdy odsunęliśmy się robiąc jej miejsce, gdyż zaczęła wychodzić z kabiny. Kable samoczynnie odłączyły się.
Nagi osobnik rozejrzał się wokoło. Następnie spróbował coś do nas powiedzieć, ale udało mu się jedynie poruszyć ustami. Po kilku próbach zwrócił się do nas w swoim dziwne brzmiącym języku.
&&&
Oszczędzę teraz nieco szczegółów. Minęło sporo czasu, aż nauczyliśmy go naszej mowy. Lecz, gdy to się stało, opowiedział nam wreszcie co przydarzyło się jego gatunkowi, a także odpowiedział na tysiące innych pytań.
Zaczęło się od tego, że w roku dwa tysiące pięćset dwudziestym czwartym olbrzymia kometa uderzyła w słońce. Skutkiem czego średnia temperatura na planecie spadła o trzydzieści stopni. W Ziemię uderzył też deszcz meteorytów. Nie był to jednak koniec nieszczęść. W stronę słońca leciała druga kometa podobnej wielkości. Przewidywano, że to będzie koniec rasy ludzkiej na Ziemi, gdyż temperatura będzie zbyt niska do życia. Dlatego znikoma część populacji, którą wyłoniono drogą losowania odleciała i osiedliła się w kosmosie na dawno już zbudowanej arce. Potem arka ruszyła w celu znalezienia nowego domu.
Wszyscy którzy zostali, skryli się wewnątrz płaszcza Ziemi. Nie było to wcale trudne z uwagi na bardzo rozwiniętą technologię. Zahibernowani czekali na to co może stać się w przyszłości, było to lepsze niż śmierć. I stało się coś wspaniałego, kometa ominęła słońce. Ludzie mogli dalej żyć na Ziemi. Gdy pierwszy przebudzony z hibernacji to zrozumiał, zaczęło się wybudzanie ludzi.
Pozostała jeszcze kwestia jak narodził się mój gatunek. Otóż jeden z meteorytów uderzył w biegun północny. Znajdowały się na nim organizmy, które niezwykle szybko wręcz ekspresowo ewoluowały. Wspominane surowce również pochodziły z tych meteorytów.
Na tym kończę mój dzienniczek.
Brax 482, 472