- Opowiadanie: Bartosz Janiszek - Koniec roku na kwartet

Koniec roku na kwartet

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

Użytkownicy V, Finkla

Oceny

Koniec roku na kwartet

Budzę się, łagodnie wyłowiony z głuchej ciemności. Otwieram oczy – one zaś napotykają ciemność równie nieprzeniknioną, ale mniej głuchą – bo słyszę sygnał telefonu. To on mnie obudził. Dlaczego dzwoni? Przecież przed wieczorem powinien bez skrupułów zbyć każdego potencjalnego rozmówcę ponadczasowym „Jestem zajęty, zadzwoń później”.

Nikt nie dzwoni – uświadamiam sobie w następnej sekundzie, gdy z mgły drzemki wyłania się reszta mojej pamięci. Ta pretensjonalna melodyjka, próbująca symulować piękno natury, oznacza przypomnienie.

Godzina szósta, pora szykować się na sylwestrową imprezę – a właściwie na jedną z trzech. W każdym z tych miejsc ktoś oczekuje mojej obecności.

Zapalam lampkę nocną, wzdycham ciężko i siadam na łóżku, obserwując tę czynność z perspektywy osoby trzeciej. W nogach łóżka siedzi drugi ja – z identycznie zaczesanymi włosami, ubrany w taki sam czarny golf. Rozglądam się niepewnie, dostrzegając pozostałych dwóch – siedzą przy stole, a ich bliźniacze ciemne ubrania rozpływają się w półmroku.

Właśnie powtórzyło się to, co miało miejsce dokładnie dwanaście lat temu – w moje dwunaste urodziny, gdy za oknem szalała wichura, a wielkie fale Bałtyku próbowały pochłonąć plażę. Skrycie liczyłem na powtórkę tego zjawiska, by tym razem lepiej wykorzystać kilka godzin przed północą, podczas których mogę przebywać w czterech miejscach równocześnie. Teraz jednak, otoczony przez trzy sobowtóry jak dziecko zagubione w labiryncie luster, czuję niepewność. Widzę ją jednak też w oczach pozostałych. Zawstydzeni przed samymi sobą, bierzemy się w garść.

– Ja wezmę saksofon i pójdę pograć covery w restauracji – zarządzam, sięgając po telefon, by powiadomić Daniela, że może mnie tam znaleźć. – Ty idź z Rebeką na pokaz fontann, a ty na tę domówkę.

Spoglądam na czwartego, zastanawiając się, co mu nakazać (zanim zacznie kwestionować moje przywództwo).

– Ty zostań w mieszkaniu, obejrzyj jakiś fajny film i odbieraj telefony z życzeniami.

Czwarty ja uśmiecha się, słysząc o filmie. Pochmurnieje nieco na wieść o życzeniach. Wreszcie spuszcza głowę – zrozumiawszy, że przydzieliłem mu ostatnią możliwą opcję – więc domyślnie najgorszą.

***

Gdy pozostali trzej wychodzą, siadam przed telewizorem. Każdy z nas ma osobny telefon z tym samym numerem – połączenie nastąpi z tym, który odbierze pierwszy.

Dzwoniący rozpoczynają szturm niemal natychmiast – wydzierają mi z rąk spokój wspólnymi siłami, które nagromadziły się przez cały dzień mojego zbywania ich wszystkich.

– Życzę ci, stary, samych sukcesów, żeby wszystko szło ci lekko i żeby laski się do ciebie ustawiały w kolejce.

Kolejny.

– Ja to zawsze wiedziałam, że jesteś wyjątkowy i dokonasz czegoś wielkiego. Obliczyłeś kiedyś, jaki to nieprawdopodobny zbieg okoliczności, urodzić się dokładnie z początkiem nowego roku? Więc właśnie tego ci życzę, pokaż światu, na co cię stać.

Kolejny.

– Stuknęło ci dwadzieścia cztery, co? Już prawie ćwierć wieku, staruszku. Nie wiem, co dokładnie tam robisz, w tym Wrocławiu. Dlatego życzę ci po prostu, żeby twoje życie było spoko, cokolwiek to dla ciebie znaczy… No, trzymaj się.

Kolejny.

– Dużo zdrowia, szczęścia i radości, Remi. I uważaj na siebie. Wiesz, miałem kiedyś kolegę, który też urodził się o północy w sylwestra. Wydawał się szczęśliwy, miał zawsze w sobie tyle energii, że mu zazdrościłem. Był nawet zaręczony. Aż tu nagle te urodziny, dwudzieste czwarte. Zapił się na śmierć. Wstyd mi o tym gadać i psuć ci humor, sorki. Będę teraz spokojniejszy, gdy już ci to powiedziałem. I baw się dobrze, wszystkiego najlepszego.

Kolejny…

– Żebyś się bawił jak najlepiej przez cały następny rok. Korzystaj, zanim się zrobisz stary i słaby jak twój dziadek, ha ha!

Ci ludzie to dla mojego mózgu tylko kolaż sytuacji, w których ich widziałem i związanych z tym emocji. Skąd biorą wiedzę, czego powinni mi życzyć? Zastanawiałbym się – ale wiem, że w tym, co słyszę, ich samych jest więcej niż mnie. Kolejny.

– Życzę ci, kochanie, żeby ten rok był lepszy od poprzedniego.

Kilka sekund ciszy.

– Wow, mamo, zwolnij, przestaję nadążać!

– To nasze wspólne życzenia, moje i taty. Wyjechałeś. Może tak musiało być, a może to twoja głupia zachcianka. Może i jedno, i drugie. Ale chociaż wykorzystaj okazję, zrób nowy start. Nie oczekuj cudów, to nie pokaz magii. Znajdź sobie jakąś pracę, czy coś. Niczego więcej nie oczekujemy.

– Odmienię czasowniki i będę miał gotowe życzenia dla was. Zaoszczędzę kilkadziesiąt razy więcej czasu, niż tracę na tę rozmowę. Dzięki, o lepszym prezencie bym nawet nie marzył.

Kolejny.

– Życzę ci, drogi Remigiuszu, żebyś sobie jak najlepiej poradził na tym padole potu i łez.

– Jezu, dokąd cię zaprowadzi ten cynizm?

– Mam dużą dowolność. W zetknięciu z każdą rzeczą na świecie dysponuję aż czterema możliwościami.

– Wyśmiać, zniszczyć… A pozostałe dwie?

– Wyśmiać i zniszczyć, zniszczyć i wtedy wyśmiać.

– Zostań moim guru.

***

Gdy docieram do restauracji, w której odbywa się zorganizowana impreza, mój zespół już czeka – kilka osób ustawionych w kącie sali tak, by nikomu nie przeszkadzali. Poznaliśmy się przypadkowo, krótko po moim przyjeździe do Wrocławia – i od razu zastąpiłem ich byłego saksofonistę, który wyemigrował za pracą.

Gramy utwory kompozytorów lepszych ode mnie, zmieniając instrumentację i dodając ozdobniki maskujące fakt, że to podróbka czegoś lepszego. Skupiam się tylko połowicznie, co chwila zerkając za okno. Czekam na coś znacznie ważniejszego.

Daniel pojawia się za szybą dokładnie z początkiem przerwy. Spotykamy się w przedsionku, ściskamy sobie dłonie.

– To jest genialne – stwierdza, rozpinając kurtkę, pod którą nosi roboczy garnitur z poszetką w symbole Supermana. Ubiór nerda, którego ojciec zatrudnił na kierowniczym stanowisku. – Jakbym usłyszał Bacha na sterydach. Tak samo mistrzowska forma, ale z większą… różnorodnością emocji. Człowieku, jak ty to napisałeś? Czuję się, jakby w tym jednym dziele zawarto całą ideę życia, nie zapominając o niczym!

Uśmiech sam rośnie mi na twarzy.

– Zagramy to najszybciej, jak się da. Na bank zrobimy z tego priorytet – mówi z ekscytacją Daniel.

– Nie „najszybciej, jak się da”. Jeśli moja fuga ma zadebiutować w tak mało prestiżowym miejscu, przynajmniej sam koncert musi być idealnie dopracowany.

– Wcale nie „tak mało”, nie napędzaj się – przechodzi w ton szefa, ale zaraz przypomina sobie, z kim ma do czynienia. Chociaż masz rację, musimy wszystko dopracować. Muzycy też będą pierwsza klasa, spokojna głowa. O szczegółach pogadamy na spokojnie, na dniach. Szczęśliwego nowego roku.

Żegnamy się i rozchodzimy. Gdy Daniela już nie ma, wkładam kurtkę i wychodzę przed restaurację, w chłodny półmrok, by wrzasnąć z radości.

Mój nowy utwór pochodzi z nieba. Gdy przyjechałem do Wrocławia, od razu zafascynował mnie Sky Tower. Z czymś tak wysokim i nowoczesnym nie mogła się równać żadna latarnia nad Bałtykiem, gdzie spędziłem niemal całe życie. Następnego wieczoru wybrałem się tam, w towarzystwie Radka. Z każdą sekundą spędzoną w windzie, pędzącej ku najwyższemu dostępnemu dla zwiedzających punktowi, moja fascynacja rosła. Niemal zacząłem się wstydzić tego nastroju, gdy dotarliśmy na miejsce.

Można było stąd podziwiać piękny widok miasta nocą, ale mój wzrok powędrował ku niebu. Wpatrywałem się w nie przez lornetkę, jak gdybym mógł dostrzec ogrom świata i piękna poza naszym zasięgiem, w gwiazdach. W świetlnej łunie miasta nie zobaczyłem jednak gwiazd. Zobaczyłem rytmicznie przemykające załamania światła, lekkie rysy na kopule nieba. Wpatrywałem się w nie długo, aż zauważyłem prawidłowości – takie same jak te, które zachodzą w muzyce.

Zafascynowany, chwyciłem notes i ołówek. Starannie odtwarzałem dźwięki na pięciolinii, nucąc pod nosem. Były to cztery motywy, składające się na fugę. Na niebie obserwowałem ich coraz to wymyślniejszą polifonię. Dźwięki przeplatały się z niesamowitą wirtuozerią, za każdym razem poruszając mnie w inny sposób, wzbogacając gamę emocji jeszcze bardziej.

Pokazałem to zjawisko Radkowi, a on cierpliwie zaczekał, aż skończę. Tym sposobem stworzyłem prawdopodobnie najlepsze muzyczne dzieło w historii. Nie opuszczały mnie jednak wątpliwości – czy ta fuga faktycznie jest moja?

Teraz ostatnie z tych wątpliwości zniknęły. Każdy muzyk w moim położeniu by tego dokonał – podobnie jak ja, żyjąc w czasach Bacha, Debussyego czy Mozarta i mając ich geny, napisałbym ich dzieła. Świat to wielka loteria, a wyrzucanie zwycięskiego losu za plecy nie ma sensu. Na szczęście podjąłem dobrą decyzję. Niedługo świat pozna moją fugę.

 Dzwoniący w mojej kieszeni telefon nie cichnie – ja w mieszkaniu go nie odbieram.

– Tak, Radek?

– „Jeśli nie składasz życzeń, to zadzwoń jeszcze raz”. Co to do cholery ma być?

– Przepraszam, musiałem coś pilnie zrobić. O co chodzi?

– Daniel już coś powiedział o tej muzyce?

– Jest zachwycony. Mówiłem ci, każdy będzie.

– Cudownie. Dziewięćdziesiąt procent zysków z niej będzie moje.

– Dlaczego?

– Bo w przeciwnym wypadku wydam twój sekret. Jestem właśnie na Sky Towerze, to coś na niebie wciąż widać równie dobrze.

– Przepraszam, nie doprecyzowałem pytania. Dlaczego to miałoby ci się należeć?

– Z tego samego powodu, co tobie.

– Bo jesteś kompozytorem i z pewnością nie masz problemu z postawianiem jednej nuty na pięciolinii?

– Bo to nie ja zdobędę sławę przez przypadek.

– Dwadzieścia pięć procent. To i tak mnóstwo kasy za nic.

– Nie odpuszczę nawet połowy procenta. Dziewięćdziesiąt, albo wszyscy się dowiedzą.

– To może jeszcze inaczej – czuję ucisk w żołądku, a grudniowy chłód przepływa na wylot przez moją cienką kurtkę. – Dlaczego mi to robisz, ty pierdolony złodzieju?! Nawet nie musiałem ci tego wszystkiego pokazywać!

– Było pomyśleć wcześniej.

– Dziewięćdziesiąt, proszę bardzo – mówię przez zaciśnięte zęby. – Zjebałeś mi też urodziny, więc moje sielankowe życie w tej chmurze smogu staje się piękniejsze i piękniejsze. Zresztą co cię to obchodzi, prawda? Nie wiem, co cię obchodzi, Radek. Kurwa, już nawet nie wiem, kim jesteś.

– Słuchaj Remi, mógłbym ci teraz powiedzieć, że mam, na przykład, kogoś ciężko chorego w rodzinie i że chcę mu pomóc, ale i tak byś mi nie uwierzył. Mógłbym też dodać, że rozumiem twój gniew, a nawet że większość indywidualistów go rozumie. Że my wszyscy w momencie zauważenia ludzi fajniejszych od nas zaczynamy sobie wyobrażać nasz ukryty talent, dzięki któremu kiedyś pokażemy całemu światu, że się co do nas mylił. Niektórzy z litości nawet nam przyklaskują. Tyle, że większość z nas po prostu przegrała w loterii genów. Naszych głosów, w przeciwieństwie do twojego, nikt nigdy nie us…

Rozłączam się.

***

W jakim stopniu fuga jest moim dziełem? Czy ten utwór zachwyci też innych ludzi? Co, jeśli porusza tylko mnie? Wyśmiany przez kolegów, porzuciłem zwykły pop dla jazzu. Będąc zbyt słabym jazzmanem, przytuliłem do serca muzykę poważną. Osiągnąwszy najwyższe mistrzostwo formy i treści, drżę ze strachu, by nie pogardzili mną słuchacze wodoodpornego głośnika przy grillu.

Czy ludzie nie zaczną mnie podejrzewać o plagiat? Pomyślą, że to zbyt świetny utwór, by ktoś taki jak ja go wymyślił?

Sztorm ciał, kolorowych świateł i alkoholu pozwala mi oderwać się od tych wątpliwości. Ciągłe roztrząsanie problemów nie ma sensu, lepiej zająć się wyzwaniami tu i teraz.

Takim wyzwaniem staje się Sylwia. Ona mi się podoba, po prostu. Wiem, że jest w związku – tak jak ja. Wiem też, że jej pijany chłopak śpi na kanapie, a moja dziewczyna ogląda ze mną pokaz fontann – nie powinna nic podejrzewać. Nieznajomość prawdy wyjdzie tu wszystkim na dobre. Gdyby tego było mało – wiem, że gdy wybije północ, wybiorę jednego z czterech siebie, którym pozostanę na stałe. Co mam do stracenia?

Ślepy los sprawia, że jej chłopak znajduje nas na strychu. Nawet nic nie mówi, odwraca się i wychodzi bez słowa.

Żałosne niezdecydowanie Sylwii oczywiście wzbudza w niej zbędne poczucie winy. Wybiega za nim, nawet na mnie nie spoglądając.

Gdy odchodzi, czuję się trochę zawstydzony – a nawet winny. Niektóre odruchy mózgu nigdy nie zanikają. Moja bezkarność wywołuje jednak pewne zadowolenie.

Co ty na to, ewolucjo?

***

Nie przypuszczałem, że pokaz fontann może być tak piękny.

Światło nadaje wzlatującej w górę wodzie najróżniejsze barwy, a grawitacja w odpowiednim momencie ściąga ją na miejsce. Harmonii tego układu nie niszczy nawet muzyka, którą sam dopasowałbym znacznie lepiej.

Oglądamy to widowisko oparci o siebie plecami. Rozmawiamy – jak niedawno bym to określił – chaotycznie. Teraz jednak wolę myśleć, że pozwalamy tematom płynąć bez nadzoru. Każda opowiedziana historia pozwala nam zrozumieć się lepiej, tworzy silniejszą więź.

Wtedy w mojej głowie rodzi się pomysł na nową melodię. Jest prosta, wręcz prymitywna, ale pasuje do tej chwili. Jest osobista. Zaczynam nucić tę melodię – nie tłumacząc jej pochodzenia, bo Rebeka tego nie potrzebuje. Po chwili zauważam podobieństwo do mojej fugi – obecne w muzyce od wieków proste środki wyrazu, które znajdują zastosowanie w obu utworach.

Oczywisty fakt – że cały świat to jeden wielki wzorzec, idealna kompozycja, której każdy motyw, akord, takt, a nawet nutę możemy podziwiać z osobna – przestaje być dla mnie neutralny, budzi teraz zachwyt i wdzięczność.

Muzyka cichnie. Przez kilka sekund słychać jedynie szum wody z uspokojonych fontann.

Wtedy wybija dwunasta. Niebo z ogłuszającym hukiem rozrywają dziesiątki fajerwerków w dziesiątkach kolorów. Tłumy naiwnie wrzeszczą z ekscytacji nieznaną przyszłością. Woda z fontann wzlatuje na zawrotną wysokość, niesiona wiatrem chlapie mi w oczy.

To moment mojego wyboru. Dostrzegam czterech ludzi – zupełnie innych od siebie, niezdolnych do kompromisu, ukształtowanych przez nieokiełznane siły. Żaden z nich nie jest mną. Nie ma mnie, ich, ciebie. Jest tylko nieokreślona, bezgraniczna przestrzeń – bez czegoś wewnątrz i czegoś na zewnątrz. Bez góry i dołu, bez przeszłości i przyszłości. Czysta obiektywność. Będąc nią, współprzeżywam wszystko.

Pozostaje tylko jedno indywidualne uczucie. Chyba czuję, że tonę.

***

Znów jestem. Ja, jeden. Czuję zapach mroźnego powietrza i ciepłą krew krążącą w moich żyłach. W głowie odnajduję swoją pamięć – niekompletną i zamgloną. Moje myśli znów zaczynają płynąć. Czuję teraz żal i rozczarowanie – jeszcze zanim otworzę oczy.

Szansa, że wylosowała się najlepsza opcja, wynosi jeden do czterech.

Koniec

Komentarze

Witaj.

Dzień urodzin to dla wielu z nas wspaniałe święto i mnóstwo radości. Ja akurat dziś dużo mogłabym powiedzieć w tym temacie. :)

A jednak bohater “Końca roku” nie jest przepełniony samymi wesołymi odczuciami, mimo że życzenia płyną doń wręcz lawinowo.

Czasem rzeczywiście chciałoby się być sobą w kilku osobach/postaciach/wcieleniach równocześnie. Wydaje się to wygodne, czasooszczędne, praktyczne. Twoje opowiadanie poddaje jednak w wątpliwość same zalety takiej możliwości. Jak widać, bohater tekstu przeżywa sporo dramatów, choć przechodzi nad nimi do porządku dziennego w sposób nader spokojny i rzeczowy. Czy aby na pewno? Rozterki sercowe, pasja muzyczna, zagubienie we wspomnianym labiryncie, geniusz kompozytora, przeprowadzka i pozostawienie przeszłości daleko za sobą… Wszystko to ma teraz swoje drugie odzwierciedlenie w przeżywaniu na nowo, w rozpamiętywaniu, dokonywaniu ocen. 

 

Z technicznych zdarzają się drobne błędy, lecz ja obecnie skupiam się nade wszystko nad nietypową treścią. 

 

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

@bruce

Dziękuję Ci za przeczytanie opowiadania i refleksyjny komentarz. Pozdrawiam :)

 

 

Cała przyjemność po mojej stronie, pozdrawiam, miłego dnia. :)

Edit, widzę, że zmieniłeś tytuł, uściślając zamiar Autora. :)

Pecunia non olet

@bruce

Tak. Myślę, że „Koniec roku na kwartet” ładnie się wpasowuje w grę (he he) motywów w historii.

Miłego :)

To prawda, zgadzam się. yes

Pecunia non olet

Cześć!

 

Ciekawa koncepcja tekstu. Cynik dzielący się na czworo w sylwestrowy wieczór. Ładnie pokazujesz bohatera(ów) z czterech stron. Mamy frustrata w domu, muzyka spełniającego marzenie, spragnionego imprezowicza i rozumiejącego się bez słów z partnerką kogoś tam.

Bardzo obrazowo pokazujesz szukanie melodii w świecie, w tym przypadku gwiazdach. Bohater zauważa ją, przepisuje na pięciolinię i gotowe. Trochę zalatuje teorią wszystkiego, ale dobrze dobierasz słowa, by to opisać.

Nie rozumiem końcówki. Czy to był sen, czy bohater dopiero budzi się decydując, co zrobi? Intrygujące, muszę to trochę przetrawić.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

@krar85

Zakończenie jest inspirowane pewnymi obserwacjami Carla Junga, które wykorzystałem jako punkt wyjścia dla magiczno-realistycznej zależności. Interpretacja zależy oczywiście od czytelnika, ale w mojej głowie historia nie jest niczyim snem :)

Dziękuję Ci za przeczytanie opowiadania i komentarz.

Pozdrawiam :)

Cześć ;) 

Bardzo podoba mi się pomysł na opowiadanie. Zaintrygował bohater w czterech postaciach, przy czym każda z tych postaci jest inna. Czy dobrze rozumiem, że wykorzystałeś typy osobowości Junga, żeby zaprezentować Remiego? Wyszło to naprawdę fajnie. Jedynym spoiwem dla tych czterech różnych wersji jest fuga, która w jakiś sposób wszystko łączy i stanowi element wspólny.

 Zaintrygowało mnie, dlaczego “rozdzielenie” przytrafiło się bohaterowi tylko dwukrotnie – w dwunaste i dwudzieste czwarte urodziny?

Mimo dwukrotnej lektury tekstu, nie zdołałem zrozumieć zakończenia, ale może to nie Twoja, Autorze, wina :P Wydawało mi się, że bohater musiał podjąć wybór, w której skórze chce pozostać, ale ponieważ nie zdołał tego zrobić, zadecydował ślepy los. Teraz jednak sam już nie wiem i być może będę musiał przeczytać opowiadanie po raz trzeci xd

Wyjustuj tekst, będzie ładniej wyglądało.

Pozdrawiam!

Podoba mi się pomysł aby solenizant, obchodzący urodziny szczególnego dnia i szczególnej nocy, doświadczył osobliwego powielenia się do czterech postaci, z których każda przeżyła ten czas inaczej. I choć nie bardzo wiem, dlaczego tak się stało, to domyślam się, że na takie szczególne urodziny bohater ma szansę za kolejne dwanaście lat.

 

Gdy Da­nie­la już nie ma, ubie­ram kurt­kę i wy­cho­dzę przed re­stau­ra­cję… ―> W co ubrał kurtkę???

Kurtki, ani żadnej odzieży, nie ubiera się! Kurtkę można włożyć, założyć, ubrać się w nią, przywdziać ją, wystroić się w nią, ale nie można jej ubrać!

Za ubieranie kurtki grozi sroga kara – trzy godziny klęczenia na grochu, w kącie, z twarzą zwróconą ku ścianie i z rękami w górze.

 

w cza­sach Bacha, De­bus­sy­ego czy Mo­zar­ta… ―> …w cza­sach Bacha, De­bus­sy’­ego czy Mo­zar­ta

 

czuję ścisk w żo­łąd­ku… ―> …czuję ucisk w żo­łąd­ku

 

Świa­tło na­da­je wzla­tu­ją­cej w górę wo­dzie… ―> Masło maślane – czy coś może wzlatywać w dół?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

@AmonRa

To, co piszesz o końcówce, jest generalnie „poprawne” :) Zresztą, sądząc po komentarzach, chyba powinienem nieco wyjaśnić to dziwne zakończenie – dla ludzi, którzy nie chcą czytać kilkakrotnie i analizować.

Jung zwracał szczególną uwagę na fakt, że ludzkie poczucie tożsamości to rozumienie świata na opak. Postrzegamy siebie jako jednostkę i siłę decyzyjną, a jedynie konsekwencje naszych działań jako coś „podporządkowanego”. W praktyce jednak – to my sami jesteśmy wypadkową zmiennych. Patrząc naturalistycznie, cały świat jest jednością, która miejscami przybrała postać nas.

Bohater na przestrzeni historii reaguje z tą zależnością na różne sposoby. Najmocniej pod koniec – gdy musi podjąć wybór. Kilka godzin wystarczyło, by cztery jego warianty świat zdążył ukształtować w różny sposób. Nie dojdą do porozumienia, a żaden z nich nie jest nadrzędny. Dlatego Remi „odkleja się” od jednostkowej tożsamości.

Zdecydowałem się na dość minimalistyczne poszlaki, by pozwolić czytelnikowi stworzyć sobie w głowie własną wizję tej idei. A moim zdaniem warto – to jednak abstrakcja, która nieźle pobudza wyobraźnię. I jest niewygodna do „twardego” tłumaczenia, widać powyżej XD

Dziękuję Ci za (dwukrotne) przeczytanie opowiadania i komentarz.

Pozdrawiam :)

@regulatorzy

Ścisk i ubieranie – fakt, poprawiam. Choć zwrócę uwagę, że „założenie kurtki” jest niewiele mniej potoczne. Nie wzbudzając językowych kontrowersji, założyć można co najwyżej okulary lub krawat :)

Wzlatującej w górę wody będę bronił. Za alternatywę możemy w tym wypadku uznać wzlatywanie ku czemuś, które nosi znamiona celu. Natomiast wzlatywanie w górę – to czysto fizyczne zjawisko, proces + kierunek. Takie połączenie słów w publicystyce oczywiście wypadłoby śmiesznie, ale w tym opowiadaniu mi się podoba.

Byłbym wdzięczny za wyjaśnienie, dlaczego Debussy nie powinien zostać spolszczony.

Dziękuję Ci za przeczytanie opowiadania i komentarz.

Pozdrawiam :)

Bartoszu, wszystkie moje uwagi to tylko propozycje, z których nie musisz korzystać – to jest Twoje opowiadanie i będzie napisane takimi słowami, które Ty uznasz za najwłaściwsze.

 

Byłbym wdzięczny za wyjaśnienie, dlaczego Debussy nie powinien zostać spolszczony.

Obawiam się, Bartoszu, że to nie jest pytanie do mnie, więc Ci tego nie wyjaśnię. Mogę tylko odesłać Cię do SJP PWN: https://sjp.pwn.pl/szukaj/Debussy.html

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

@regulatorzy

Jasne – chciałem się tylko do tego odnieść, bo poprawność i niepoprawność sformułowań to dla mnie ciekawy temat. Jeszcze raz dziękuję Ci za poświęcony czas!

Bardzo proszę, Bartoszu.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zresztą, sądząc po komentarzach, chyba powinienem nieco wyjaśnić to dziwne zakończenie – dla ludzi, którzy nie chcą czytać kilkakrotnie i analizować.

No na razie masz tylko feedback od czterech osób, może akurat tak trafiłeś, że nie wszyscy zrozumieli! Zobaczymy, co napiszą inni. Na pewno odebrałem zakończenie za trochę niejasne, ale intrygujące na tyle, żeby przeczytać całość jeszcze raz, co nie zdarza się często. 

Bartoszu, postanowiłem polecić Twój tekst do biblioteki :P Jest ciekawy pomysł, niezłe wykonanie i zaciekawiło na tyle, żeby przeczytać więcej niż raz – czegóż chcieć więcej? 

Pzdr!

@AmonRa

To ja tylko uściślę – wyjaśnić chciałem to tylko w komentarzu. Takie dwa akapity Reddita :D Sam tekst pozostaje niezmienny.

Dziękuję za polecenie do biblioteki!

Bardzo fajny pomysł na cykliczne rozmnożenie. Ciekawe, który wariant powinien wybrać…

Jeśli zdarzyło się to dotychczas tylko raz, to nieco dziwi beztroska bohatera, który umówił się i do pracy, i z dziewczyną. I jeszcze obcą laskę zdążył zbajerować. No, ale to już mogła być okazja.

Tak czy siak – podobało mi się.

Babska logika rządzi!

@Finkla

Dziękuję Ci za przeczytanie, komentarz i punkt.

Pozdrawiam :)

Bardzo intrygujący temat możliwej wersji siebie, świadomego lub przypadkowego wyboru. Bardzo podobał mi się opis procesu czerpania inspiracji z natury w momencie, gdy dostrzegamy uniwersalny porządek rzeczy. Napisane zgrabnie i z polotem. Cytując słowa twoich bohaterów: "pokaż światu na co Cię stać " i " oczekuj cudów" ! Gratuluję

Nessaja

Nowa Fantastyka