- Opowiadanie: KucingSlorg - Przypadek nawigatora

Przypadek nawigatora

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Przypadek nawigatora

Życie po­wo­li bu­dzi­ło się na fre­ga­cie, pły­ną­cej przez gwiezd­ną prze­strzeń. Dla więk­szo­ści żoł­nie­rzy tha­le­ic­kiej re­li­gii po­ra­nek wią­zał się z wykonywaniem tych samych, nie wymagających myślenia, rutynowych czynności, szy­ko­wa­niem się na cięż­kie obo­wiąz­ki gwiezd­ne­go pi­lo­ta. Nie każ­de­go cze­kał taki pro­sty los. Dzień zapowiadał się jeszcze gorzej dla Sławoja, thaleickiego animatora. Już pierw­sza rzecz, którą od­czuł tego po­ran­ka była nie­przy­jem­na. Stwierdził obec­ność od­ra­ża­ją­cego, kwa­śnego smaku gę­stej, ole­istej sub­stan­cji wy­peł­nia­ją­cej jego gar­dło uświa­do­mił zanim się w pełni wy­bu­dził. Do­pie­ro potem po­czuł tek­stu­rę ma­te­ra­ca, na któ­rym leżał, za­cią­gnął się gę­stym po­wie­trzem wy­peł­nia­ją­cym kojec, a oczy do­sto­so­wa­ły się do bla­do­żół­te­go świa­tła pa­da­ją­ce­go z lamp. Sub­stan­cja po­win­na być po­da­wa­na bez­po­śred­nio do gar­dła przez długą, cien­ką rurkę, ale za­miast tego w ca­ło­ści ob­le­pi­ła język. Sła­woj mógł tylko we­wnętrz­nie za­kląć, ob­wi­nia­jąc uszko­dzo­ny po­daj­nik. Naj­gor­sze było, że mimo od­ru­chu wy­miot­ne­go nie było mu wolno wy­rwać rurki, utra­ta choć­by kro­pli była bo­wiem nie­do­pusz­czal­na. Krtań chło­pa­ka drża­ła z obrzy­dze­nia, ale zdo­łał po­łknąć wszyst­ko, co się roz­la­ło. Potem cier­pie­nia na­tych­miast się za­koń­czy­ły – już po chwi­li me­cha­nizm kojca przy­cią­gnął i scho­wał rurkę, sy­gna­li­zu­jąc wy­czer­pa­nie sy­ro­pu. Kojec zo­stał otwar­ty, a Sła­woj mógł wresz­cie do­strzec resz­tę swo­jej ka­bi­ny.

Sławoj poderwał się na nogi. Pozostali animatorzy też wstawali już z łóżek. Spojrzał na siedzącego obok towarzysza, wciskającego się w tak ciasny kombinezon, że dla zwykłych ludzi sprawiałby wrażenie zbyt małego, duszącego całe ciało w morderczym uścisku.

– Na­czel­nik bę­dzie tu za czter­dzie­ści se­kund, le­piej się po­spiesz. Znowu za­spa­łeś?

– Nie moja wina. Po­daj­nik znowu się po­psuł i cały syrop wylał mi się do gar­dła – mruk­nął Sła­woj, na­tych­miast prze­cho­dząc do za­kła­da­nia kom­bi­ne­zo­nu. – Kil­ka­dzie­siąt se­kund to w sam raz, dam radę.

– Znowu cię zbesz­ta, wiesz o tym? – Jego ko­le­ga po­krę­cił głową. Sła­woj nie pa­mię­tał jak się na­zy­wał, roz­ma­wia­li ze sobą bar­dzo rzad­ko.

– Zbesz­ta­nie…. to mój… naj­mniej­szy pro­blem. By­le­bym tylko nie mu­siał… znowu pić… tego syfu – mam­ro­tał Sła­woj w prze­rwach po­mię­dzy za­kła­da­niem ko­lej­nych ele­men­tów ani­ma­tor­skiej gar­de­ro­by. Ko­lej­ne słowa to­wa­rzy­sza wy­łącz­nie zwięk­sza­ły fru­stra­cję, ale nie z po­wo­du sa­me­go po­spie­sza­nia. Więk­szym pro­ble­mem była obrzy­dli­wie aro­ganc­ka próba „po­mo­cy”. Gor­szy­mi od po­na­gla­ją­cych byli tylko ci, któ­rzy do­sko­na­le i z ła­two­ścią wy­ko­ny­wa­li po­dej­mo­wa­ne przez sie­bie za­da­nia, prze­ko­na­ni, że u tych dru­gich, mniej uzdol­nio­nych, to brak woli i chęci były winne po­raż­kom. Że wy­star­cza­ło tylko przy­mu­sić kogoś, pod­kre­ślić wagę sy­tu­acji, aby zmo­ty­wo­wać go bar­dziej.

– Prze­sta­ną ci go po­da­wać, ale mu­sisz być do­kład­niej­szy. Jeśli kogoś prze­pu­ścisz przez ba­rie­rę, to…

– A nie mo­żesz prze­stać mi to po­wta­rzać i zająć się sobą?! – Sła­woj wark­nął gło­sem peł­nym iry­ta­cji i fru­stra­cji. Ze wszyst­kich „po­moc­nych słów” naj­bar­dziej nie­na­wi­dził wła­śnie tego pod­kre­śla­nia kosz­tów po­raż­ki. Na za­wsze za­pa­mię­tał klu­czo­wy z taj­ni­ków ani­ma­cji umy­słu – spo­kój. Har­mo­nia i spo­kój świa­do­mo­ści dys­cy­pli­nowały ją na tyle, aby mogła w pełni do­świad­czyć wszech­obec­nych form rze­czy, w tym przede wszyst­kim dusz ży­wych istot. Pa­mię­ta­nie, że każdy błąd mógł kosz­to­wać ich życie, nie po­ma­ga­ło osią­gnąć tej rów­no­wa­gi. Szcze­gól­nie je­że­li każdą śmierć miał odczuć nie­mal bez­po­śred­nio.

Emo­cjo­nal­ność słów Sła­wo­ja, ich nie­tha­le­ic­ka siła, po­mo­gły uci­szyć to­wa­rzy­sza. Swój udział w tym miała rów­nież osoba, która po chwi­li po­ja­wi­ła się po­śród nich. Do przy­po­mi­na­ją­ce­go dzie­wię­cio­kąt­ną fi­gu­rę po­miesz­cze­nia wkro­czył pew­nym kro­kiem męż­czy­zna w śred­nim wieku. Trzy­mał się pro­sto ale twarz miał po­bruż­dżo­na zmarszcz­ka­mi, a oczy pod fio­le­to­wy­mi po­wie­ka­mi szare, jakby atro­ficz­ne. Szedł pro­sto, pew­nym sie­bie kro­kiem, ale jego rysy twa­rzy spra­wia­ły wra­że­nie schorowanego ramola. Kon­tra­sto­wa­ło to ze swo­bo­dą, z jaką nosił kom­bi­ne­zon, do­dat­ko­wo na­kry­ty złotą tu­ni­ką, któ­rej zróż­ni­co­wa­ne tka­ni­ny płyn­nie i na­tu­ral­nie do­sto­so­wy­wa­ły się do każ­de­go ruchu i zmia­ny kształ­tu. Szedł nie­mal ta­necz­nie lekko po kre­mo­wo bia­łej pod­ło­dze sali. Zwy­kli lu­dzie byli zszo­ko­wa­ni, gdy do­wia­dy­wa­li się, że asce­ta ten, eli­tar­ny i do­świad­czo­ny ani­ma­tor, miał za­le­d­wie czter­dzie­ści lat. Sła­woj od za­wsze od­czu­wał dys­kom­fort na widok tego na­czel­ni­ka. Po­mi­mo wiary w tha­le­ic­kie ide­ały, wzdry­gał się na widok wy­su­szo­ne­go ciała swo­je­go prze­ło­żo­ne­go. Szare oczy ob­ję­ły wzro­kiem każ­de­go z lo­ka­to­rów, na końcu sku­pia­jąc się na Sła­wo­ju. Były pewne rze­czy, któ­rych nawet edu­ka­cja nie mogła z niego wy­ple­nić. 

Smak sy­ro­pu jesz­cze nie znik­nął z ust Sła­wo­ja, kiedy po­czuł, że w jego głowę wnika coś ob­ce­go. Na po­cząt­ku było to de­li­kat­ne wra­że­nie, ale w ciągu mi­li­se­kund Sła­woj poczuł macki umy­słu asce­ty, który się­gał ku niemu, do­świad­cza­jąc go i do­ty­ka­jąc. Jaźń naczelnika badała wierzch­nie war­stwy duszy Sła­wo­ja, który nie sta­wiał oporu. Zgłębiając emocje Sła­wo­ja, ani­ma­tor nie bawił się w sub­tel­ność, ani de­li­kat­ność – for­so­wał wsze­la­kie drzwi, jakie po­zo­sta­wa­ły dla niego za­mknię­te i ana­li­zo­wał każdy na­po­ty­ka­ny ele­ment. Wra­że­nie było tym gor­sze, że syrop za­czy­nał dzia­łać, wie­lo­krot­nie in­ten­sy­fi­ku­jąc prace ukła­du ner­wo­we­go, a przez to zwięk­sza­jąc też dys­kom­fort.

Sła­woj po­czuł ro­sną­ce go­rą­co, to­wa­rzy­szą­ce roz­sze­rza­niu się za­się­gu jego percepcji. Wszyst­ko za­czę­ło być coraz bar­dziej wy­raź­ne, na każ­dym od­czu­wal­nym spek­trum. Nawet nie mu­siał się kon­cen­tro­wać na przyj­mo­wa­nych sy­gna­łach, by usły­szeć myśli na­czel­ni­ka, jak i to­wa­rzy­szy – coś, co zwy­kle wy­ma­ga­ło­by in­ten­syw­ne­go sku­pie­nia się. Było to tym bar­dziej istot­ne w chwi­li, w któ­rej na­czel­nik za­czął się z nim porozumiewać.

Ko­mu­ni­ka­cja men­tal­na nie była mową. Nie brały w niej udzia­łu se­kwen­cje zło­żo­nych zdań, a coś bar­dziej fun­da­men­tal­ne­go. Dla­te­go też w psychice Sła­wo­ja pa­no­wał chaos. Gdzie­nie­gdzie do­świad­czył frag­men­tu gło­ski, zaraz po niej do­strze­ga­jąc barwę czer­wo­ną. Być może do­strzegł tam znak za­py­ta­nia, a może był to spe­cy­ficz­ny kształt z bieli. Po­czuł gniew, nie­pew­ność, dez­apro­ba­tę, wszyst­ko w cha­otycz­nej fali, która ob­la­ła swoją zło­żo­no­ścią jego je­ste­stwo, gdy na­czel­nik za­le­wał go swoją myślą. Sła­woj nie miał czasu na budowanie dokładnej analizy prze­ka­zu. Może nie­któ­re ele­men­ty na­le­ża­ły do asce­ty, a inne były spon­ta­nicz­nym two­rem jego sa­me­go. Nie było róż­ni­cy. Nad­cho­dził jego mo­ment – szan­sa na spraw­dze­nie się i za­pra­co­wa­nie na brak bycia fa­sze­ro­wa­nym masą obrzy­dlistw. Za­ci­snął szczę­kę, kon­cen­tru­jąc się na pod­ję­tym za­da­niu. Chciał od­po­wie­dzieć szyb­ko, od­ru­cho­wo, po­ka­zu­jąc wy­szko­le­nie i wy­ostrze­nie swoje in­stynk­tu, po­zwa­la­ją­ce­go na na­tych­mia­sto­we prze­twa­rza­nie sy­gna­łów nie­świa­do­mo­ści.

Za­czął zbie­rać swoje do­zna­nia w ca­łość, kon­cen­tru­jąc się na prze­ka­za­niu ich w jak naj­bar­dziej zwię­złej for­mie. My­ślał o wpły­wie sy­ro­pu, o ro­sną­cym za­się­gu swo­je­go wzro­ku. O zna­jo­mo­ści i zro­zu­mie­niu swo­jej roli jako ani­ma­to­ra. O zro­zu­mie­niu sensu zdo­bią­cych jego kom­bi­ne­zon run, zro­dzo­nych z umy­słów naj­po­tęż­niej­szych asce­tów. Przede wszyst­kim sku­piał się na zro­zu­mie­niu wagi swo­je­go za­da­nia. Wie­dział, co go czeka. Znał kosz­ty po­raż­ki i jej gro­bo­we kon­se­kwen­cja dla sie­bie i in­nych, aż za do­brze. Przede wszyst­kim jed­nak był gotów na wy­ko­na­nie swo­je­go za­da­nia, na speł­nie­nie tha­le­ic­kiej po­win­no­ści. Wiele idea, zło­żo­nych pojęć i wąt­ków, któ­rych nie dało się prze­ka­zać dalej w ta­kiej for­mie. Kon­cen­tro­wał się na esen­cji tego wszyst­kie­go, spo­glą­da­jąc w osła­bio­ne oczy na­czel­ni­ka.

Cała ta wy­mia­na trwa­ła wy­łącz­nie se­kun­dę, być może mniej – nie umiał po­wie­dzieć. W końcu głowa na­czel­ni­ka kiw­nę­ła po­wo­li, za­pew­ne na znak przy­ję­cia prze­ka­za­nej in­for­ma­cji. Młod­szy ani­ma­tor ode­tchnął z ulgą.

– Twoją duszą szar­pią emo­cje na­wi­ga­to­rze, jest wzbu­rzo­na jak u po­cząt­ku­ją­ce­go adep­ta. Widzę jed­nak, że wzmo­głeś dys­cy­pli­nę, a wizja się wy­ostrzy­ła dzię­ki bez­po­śred­nie­mu spo­ży­wa­niu evry myalo. Dokonałeś postępu – po­wie­dział ochry­płym gło­sem asce­ta. W jego gło­sie bra­kło ja­kiej­kol­wiek siły. Za­wie­rał w sobie kla­row­ność, każde słowo było wy­po­wie­dzia­ne wy­raź­nie, ale oschle i bez pięk­ne­go brzmie­nia. Sła­woj nie­na­wi­dził tego dźwięku. Wolał słu­chać de­li­kat­ne­go głosu ko­biet, za­miast szep­tu nie­mal mar­twych asce­tów. Nie mar­twił się aż tak bar­dzo ry­zy­kiem od­czy­ta­nia emocji, gdyż macki umy­słu jego zwierzchnika wła­śnie opu­ści­ły wszyst­kich ba­da­nych. Sławoj mógł od­po­wie­dzieć swo­bod­nie.

– Dzię­ku­ję na­czel­ni­ku. Tre­no­wa­łem długo i w sku­pie­niu. Me­dy­to­wa­łem nad każdą z wiel­kich run. Tym razem nie zmar­no­wa­łem nawet kro­pli sy­ro­pu. Je­stem gotów, wy­ko­nam za­da­nie bez jed­ne­go po­tknię­cia – od­parł Sła­woj z pełną pew­no­ścią sie­bie, wręcz z bra­wu­rą. Czuł wy­peł­nia­ją­cą go ener­gię, być może do­dat­ko­wo roz­pa­lo­ną od­ra­ża­ją­cym sy­ro­pem. Przez tę chwi­lę czuł sa­tys­fak­cję i nawet po­stę­pu­ją­cy wpływ za­ży­te­go nar­ko­ty­ku nie mógł jej ode­brać. Na­czel­nik nie za­re­ago­wał.

Efekt evry myalo rósł coraz szyb­ciej w swo­jej in­ten­syw­no­ści. Sła­woj czuł, że gra­ni­ce jego jaźni po­sze­rza­ją się, jak pod­świa­do­mie za­czy­na po­strze­gać wię­cej i wię­cej. Na razie było to wy­łącz­nie pa­syw­ne po­czu­cie obec­no­ści i bycia ob­ser­wo­wa­nym. Cze­ka­ły go jed­nak dużo gor­sze do­zna­nia, szcze­gól­nie w związ­ku z cze­ka­ją­cym ich obo­wiąz­kiem, o któ­rym wła­śnie in­for­mo­wał na­czel­nik. Nie było dane mu długo cie­szyć się tym drob­nym zwy­cię­stwem.

– Ka­pi­tan prze­ka­zał mi, że nasza po­dróż za­koń­czy się w ciągu trzech go­dzin. Nowe prze­wi­dy­wa­nia wska­zu­ją na mar­gi­nes dwóch se­kund, zanim bę­dzie­my mogli być po­strze­że­ni przez ja­kie­kol­wiek hy­diań­skie okrę­ty i sondy.

Jego słowa wy­wo­ła­ły nie­pew­ność u wszyst­kich na­wi­ga­to­rów. To był za­le­d­wie trze­ci lot Sła­wo­ja, ale nawet u star­szych i bar­dziej do­świad­czo­nych stan­dar­do­wy czas na roz­po­czę­cie me­dy­ta­cji wy­no­sił pięć se­kund. Dwie se­kun­dy potrafiły sta­no­wić róż­ni­cę mię­dzy peł­nią kon­cen­tra­cji, a jej bra­kiem – a co za tym idzie, mię­dzy ży­ciem a śmier­cią całej za­ło­gi. Sła­woj stra­cił wszel­ką na­dzie­ję, że unik­nie ko­lej­nych por­cji sy­ro­pu.

Ostatnie godziny przed operacją mogli spędzić na przygotowywaniu się do niej. Szedł cia­sny­mi ko­ry­ta­rza­mi cy­lin­drycz­nej fre­ga­ty w sku­pie­niu, próbując poprzez koncentrację zniwelować wpływ substancji. Miała ona swoją za­le­tę przy spo­ży­wa­niu po­sił­ku – zje­dzo­ne w kan­ty­nie śnia­da­nie było wy­jąt­ko­wo przy­jem­ne. Nie­ste­ty, na tym wszel­kie za­le­ty tego stanu się koń­czy­ły. Każdy ucisk wy­wo­ła­ny przez kom­bi­ne­zon, każde tar­cie me­ta­licz­nych butów o pod­ło­gę fre­ga­ty, dzia­ła­nie kry­ją­cych się w ścia­nach me­cha­ni­zmów, szep­ty za­ło­gan­tów i w szcze­gól­no­ści od­gło­sy ich po­sił­ków rosły i ku­mu­lo­wa­ły się w bo­le­sną ka­ko­fo­nię. Z do­świad­cze­nia wie­dział, że zasłanianie uszu nie uratowałoby go przed hałasem. Narkotyk czynił swoje dzieło w mózgu, nie uszach i oczach. Na­tu­ral­nie, pod­czas me­dy­ta­cji miał przy­nieść mu znacz­nie więk­sze moż­li­wo­ści, ale przed nią syrop mu­siał w pełni się roz­krę­cić. Szep­ty rów­nież nie da­wa­ły mu przy­jem­no­ści. Zwy­kli żoł­nie­rze nie mogli wie­dzieć, ani nawet zro­zu­mieć ka­ta­stro­fal­nej róż­ni­cy między doznaniami dwóch od­mia­n ludzi. Dla nich evry myalo przy­nio­sło­by bóle głowy, mi­gre­ny po­łą­czo­ne z czę­ścio­wo zwięk­szo­ną wraż­li­wo­ścią na ze­wnętrz­ne sy­gna­ły. Nie rozumieli tego, jak do­świad­cza­li to ani­ma­to­rzy, któ­rych zwy­kły los i tak był kom­plet­nie od­se­pa­ro­wa­ny, szcze­gól­nie na rzą­dzo­nych przez Tha­le­itów pla­ne­tach. Inni na­wi­ga­to­rzy jed­nak wie­dzie­li, a mimo to szep­ta­li. Sła­woj nie po­tra­fił się wy­izo­lo­wać, bez wzglę­du na chęci nadal an­ga­żo­wał się w wy­mia­nę.

– Dwie se­kun­dy to kom­plet­ny żart. Nie wiem, który z nich wpadł na ten po­mysł. To ab­surd, mało który okręt zdoła uru­cho­mić ma­sko­wa­nie w tym cza­sie. O ba­rie­rach men­tal­nych nie wspo­mnę – rzu­cił jeden z na­wi­ga­to­rów. O jego ziem­skim po­cho­dze­niu świad­czy­ły sko­śne oczy i kar­na­cja ciem­niej­sza od więk­szo­ści Tha­le­itów. Spę­dzał prze­rwę razem ko­lej­nym bia­ło­skó­rym ani­ma­to­rem i żoł­nie­rzem. Tych ostat­nich bar­dziej jesz­cze niż strój od­róż­nia­ły wol­niej­sze ruchy ciała.

– Co by nie mówić. Jak by­li­śmy jesz­cze w por­cie, to sły­sza­łem, że ostat­nio dużo ta­kich ma­new­rów się tra­fia – wtrą­cił drugi. Sła­woj nie mógł się z nim nie zgo­dzić. Jak mają się nie tra­fiać, jak te szu­mo­wi­ny tak sku­tecz­nie na nas po­lu­ją?

– Też wi­dzie­li­ście ilość okrę­tów le­cą­cych na na­pra­wy? – dodał żoł­nierz.

Sła­woj tylko par­sk­nął we­wnętrz­nie. A jak można nie do­strzec pięt­na­stu wra­ków? – po­my­ślał, pod­czas gdy tam­ten kon­ty­nu­ował – Wojna nie idzie do­brze, mówię wam. Pew­nie świą­to­bli­wy na­czel­nik miał jakąś wizję, że Hy­dia­nie już na nas cze­ka­ją.

– Ja tam sądzę, że to bę­dzie wkrót­ce stan­dar­do­wy ma­newr – kon­ty­nu­ował pierw­szy ani­ma­tor – Ale o na­czel­ni­ka się tu nie boję. Mnie mar­twi, czy zdo­ła­my zro­bić ak­tyw­ną i sku­tecz­ną ba­rie­rę. Po­ło­wa chło­pa­ków mu­sia­ła pić ten prze­klę­ty syrop ostat­nim razem. I po­wiem wam, że cho­ciaż daje on po­tęż­ne­go kopa, to skon­cen­tro­wanie się po jego uży­ciu nie­mal nie­moż­li­we. Każda dro­bi­na, każdy pyłek, wszyst­ko cię draż­ni ty­siąc razy bar­dziej, niż nor­mal­ne.

– Sły­sza­łem o tym, ale czy wpływ jest aż tak tra­gicz­ny? – spy­tał to­wa­rzy­szą­cy im żoł­nierz. Nie masz po­ję­cia.

– Go­rzej, dużo go­rzej. Sądzę, że ten nowy sobie zwy­czaj­nie nie po­ra­dzi.

– Na­czel­nik jest mądry i za nic go nie bym nie po­są­dził o omył­kę, ale nie wiem, czy fa­sze­ro­wa­nie go taką ilo­ścią sy­ro­pu było słusz­ne. Dla mnie ry­zy­kiem było bra­nie go na wy­pra­wę – sko­men­to­wał drugi z ani­ma­to­rów.

To wzbu­dzi­ło już wy­raź­ną fru­stra­cję Sła­wo­ja, a nawet gniew. Nie było przy­jem­nym brać evry myalo, ale jesz­cze gor­sze było zde­gra­do­wa­nie i zo­sta­wie­nie z tyłu. Hań­bią­ce wręcz.

– Nie wiem. Chło­pa­ki pew­nie opo­wia­da­li, ale…

– Cze­kaj – prze­rwał na­wi­ga­to­rom żoł­nierz, nie­pew­nie oglą­da­jąc się w stro­nę Sła­wo­ja, który jakby nigdy nic spo­ży­wał po­si­łek – czy on teraz przy­pad­kiem nie sły­szy wszyst­kie­go, co mó­wi­my?

– Niech sły­szy. Zaraz bę­dzie sły­szeć nawet twoje myśli. Jak­bym się tak pil­no­wał, to mu­siał­bym nie my­śleć. Może mu się przy­da – od­po­wie­dział Zie­mia­nin żoł­nie­rzo­wi, na­tych­miast potem kie­ru­jąc wzrok i słowa ku dru­gie­mu ani­ma­to­ro­wi.

– Byłeś tam, po­wi­nie­neś zro­zu­mieć – po­my­ślał Sła­woj. Szy­ko­wał się men­tal­nie na to, co miał wła­śnie usły­szeć, za­ci­ska­jąc przy tym szczę­ki. Ale tam­ten nie zro­zu­miał.

– Jak byłeś w ho­spi­cjum, to pod­czas jed­ne­go z lotów stwo­rzył nie­szczel­ną osło­nę. Hy­diań­ski okręt nas wy­krył i ostrze­lał. A teraz le­ci­my na sys­tem kon­tro­lo­wa­ny przez tych he­re­ty­ków.

Te słowa i świa­tło w jakim uka­zy­wa­ły Sła­wo­ja, jesz­cze bar­dziej go wzbu­rzy­ły. Było wstręt­ne, jak mało em­pa­tii po­tra­fi­li po­ka­zać ci, któ­rzy rów­nież od­czu­wa­li to, co wy­czu­wał on w mo­men­cie za­ła­ma­nia się za­sło­ny. Każdy z nich czuł pę­ka­ją­ce kości, go­rą­cą krew, chłód to­wa­rzy­szą­cy umie­ra­niu. Było cudem, że kto­kol­wiek był w sta­nie to prze­trzy­mać, w swoim mnie­ma­niu Sła­woj za­słu­gi­wał na sym­pa­tię, ale ci po­tra­fi­li go tylko oce­nić. Roz­mów­cy ciem­ne­go Zie­mia­ni­na nawet o tym nie po­my­śle­li. Ty­po­we.

– Tak, ale wtedy by­li­ście w tha­le­ic­kiej prze­strze­ni – wtrą­cił biały ani­ma­tor.

– A jak to dzia­ła na naszą ko­rzyść? – spy­tał żoł­nierz, uno­sząc do góry brwi.

Sła­woj nie mógł nie zgo­dzić się z wąt­pli­wo­ścia­mi praw­do­po­dob­nie wy­ra­ża­ny­mi przez to py­ta­nie.

– To coś pod­świa­do­me­go, nie myślisz o tym, ale za­wsze bę­dziesz bar­dziej roz­luź­nio­ny, mniej sku­pio­ny na bez­piecz­nym grun­cie. Ich ani­ma­to­rzy nie będą son­do­wać prze­strze­ni bar­dziej sku­tecz­nie, niż my bę­dzie­my nas w niej ukry­wać. Trud­niej bę­dzie nas wy­kryć, a tam pew­nie było ła­twiej.

– Ja je­stem za­sko­czo­ny, że w ogóle jakiś ani­ma­tor nie­podą­ża­ją­cy za przy­ka­za­nia­mi może się rów­nać z na­szy­mi. Czyż nasi nie są naj­po­tęż­niej­si? – spy­tał re­to­rycz­nie żoł­nierz.

Co za­ska­ku­ją­ce, te słowa nie wy­wo­ła­ły już u Sła­wo­ja gnie­wu, a ra­czej smut­ną re­flek­sję. Jak każdy, on też wy­rósł na wie­rze w po­tę­gę Tha­lei. A jed­nak w mo­men­cie rze­czy­wi­stej kon­fron­ta­cji, róż­ni­ca mię­dzy Tha­le­ita­mi, a Hy­dia­na­mi nie wy­da­wa­ła się aż tak wiel­ka. Przy­naj­mniej nie pod­czas kon­fron­ta­cji w ete­rze. Oczy­wi­ście żaden z roz­mów­ców wprost nie za­prze­czył wyż­szo­ści tha­le­ic­kiej re­li­gii i ani­ma­cji. Może zro­bi­li to póź­niej, ale Sła­woj nie był już w sta­nie skon­cen­tro­wać się na po­je­dyn­czych sło­wach i zda­niach wy­po­wia­da­nych przez tam­tych ludzi, ani tym bar­dziej pojąć ich sensu.

Wpływ sy­ro­pu na jego umysł w końcu osią­gał apo­geum. Sła­woj czuł fałsz brzmią­cy w opty­mi­stycz­nych sło­wach żoł­nie­rza, wy­czu­wał też na­pię­cie i pew­ność sie­bie in­nych człon­ków za­ło­gi. Do­świad­czał rów­nież ro­sną­ce sku­pie­nie i we­wnętrz­ną har­mo­nię ani­ma­to­rów, acz­kol­wiek mógł to być ­le­d­wie men­tal­ny całun skry­wa­ją­cy tar­ga­ją­cy nimi chaos. Czuł tech­ni­ków uważ­nie ob­ser­wu­ją­cych roz­grza­ny sil­nik, pi­lo­tów kon­tro­lu­ją­cych ruch stat­ku, dys­ku­tu­ją­ce­go ze swoim za­stęp­cą ka­pi­ta­na i wiele in­nych. Nie mógł jed­nak­że roz­róż­nić tych sy­gna­łów, wy­izo­lo­wać ele­men­tów skła­do­wych, roz­bić je na czyn­ni­ki pierw­sze. Wszyst­ko two­rzy­ło bez­kształt­ną masę, utrud­nia­jąc mo­men­ta­mi roz­róż­nie­nie, co na­le­ża­ło do niego, a co do in­nych. Trwa­ło to ko­lej­ne go­dzi­ny, a Sła­woj czuł na­ra­sta­ją­ce ci­śnie­nie krwi i pul­so­wa­nie w swoim cze­re­pie, który z tru­dem na­dą­żał za na­tło­kiem in­for­ma­cji.

Czas mijał, a Sła­woj nie wie­dział, w jaki spo­sób prze­miesz­czał się po po­kła­dzie fre­ga­ty. Być może zo­stał do­pro­wa­dzo­ny na miej­sce, a być może pro­wa­dzi­ła go jego wła­sna pod­świa­do­mość. Nigdy wcze­śniej nie spo­żył tak wiel­kich ilo­ści sy­ro­pu w ciągu tylko kilku dni. Nie­mniej jed­nak do­tarł do ka­pli­cy. W nosie po­czuł ko­ją­cy, otę­pia­ją­cy za­pach ka­dzi­deł. Na miej­scu byli już po­zo­sta­li ani­ma­to­rzy. Miał wra­że­nie, że umysł za­czął mu się roz­ja­śniać. Usiadł na ziemi. Każdy z nich sie­dział w rów­nych od­stę­pach od sie­bie, ich ciała two­rzy­ły siat­kę. Zwró­ce­ni byli w jed­nym kie­run­ku, w stro­nę wy­ko­na­ne­go z elek­trum oł­ta­rza. Ele­men­ty oł­ta­rza, ni­czym ra­mio­na opla­ta­ły całą salę, prze­cho­dząc w ścia­ny i pod­ło­gę. Zło­żo­na kon­struk­cja pełna była sym­bo­li ru­nicz­nych, któ­rych pro­ste geo­me­trycz­ne kształ­ty łą­czy­ły się w zło­żo­ne struk­tu­ry. Nikt nie za­pi­sy­wał ich z myślą o two­rze­niu praw­dzi­wych zdań, czy re­pre­zen­to­wa­nia ję­zy­ka mó­wio­ne­go. Nie ist­niał jeden klucz od­czy­tu­ją­cy ich sens, a można na nie było spo­glą­dać jed­nost­ko­wo, izo­lo­wać po­je­dyn­cze se­kwen­cje lub też ca­ło­ścio­wo, ob­ser­wu­jąc zło­żo­ną mo­zai­kę. W cen­trum mie­ści­ło się sie­dzi­sko ozna­czo­ne po­przez wy­żło­bio­ny okrąg ze wpi­sa­ny­mi weń czte­re­ma kwa­dra­ta­mi. Sie­dział na nim na­czel­nik, spo­glą­da­jąc na swo­ich pod­opiecz­nych.

– Na­resz­cie je­steś Sła­wo­juza­brzmiał głos asce­ty. Sła­woj za­trząsł się, uświa­da­mia­jąc sobie zna­cze­nie wy­ła­pa­nych z cha­osu słów. Nie wie­dział, czy był to wpływ ka­pli­cy, czy może asce­ta chwy­cił jego jaźń, umoż­li­wia­jąc zro­zu­mie­nie jego słów. Ko­le­ga Sła­wo­ja z kwa­ter, Zie­mia­nin i biały ani­ma­tor od­wró­ci­li się w jego stro­nę. Resz­ta już po­grą­ży­ła się w me­dy­ta­cji. Asce­ta tym­cza­sem kon­ty­nu­ował.

– Za go­dzi­nę do­trze­my na miej­sce. Roz­pocz­nij­cie pierw­sze sta­dium przy­go­to­wań. Pa­mię­taj­cie, tylko dwie se­kun­dy.

Wię­cej nie mu­siał mówić. Sła­woj pod­jął się swoim sta­ra­niom, czu­jąc na sobie uwagę zwierzch­ni­ka. Miał swoją szan­sę i od­po­wie­dzial­ność, za­mie­rzał ich do­peł­nić. Po­mi­mo ogrom­ne­go cię­ża­ru, jaki spo­czy­wał na jego jaźni pod wpły­wem splą­ta­nych do­świad­czeń, pobyt w ka­pli­cy był ko­ją­cy. Przy­ciem­nio­ne świa­tło zmniej­sza­ło na­cisk na oczy, a ka­dzi­dła otę­pia­ły świa­do­mość, wzmac­nia­jąc efekt ru­nicz­ne­go oł­ta­rza. W jego gło­wie wciąż pa­no­wał chaos, ale po­wo­li z masy im­pul­sów za­czę­ły kry­sta­li­zo­wać się ele­men­ty wy­raź­ne i moż­li­we do od­czy­ta­nia.

Łatwo było za­gu­bić się w tym zwy­kłe­mu czło­wie­ko­wi, któ­re­go psychika mogła uciec w nie­byt i spo­czy­nek. Dla Sła­wo­ja cel był jed­nak od­wrot­ny. Mu­sie­li skon­cen­tro­wać swój wzrok, roz­sze­rzyć swoją percepcję jesz­cze bar­dziej. Zdol­ność pa­syw­ne­go od­czu­wa­nia wra­żeń po­bli­skich istot była ni­czym w ob­li­czu sto­ją­ce­go przed nimi zda­nia. Ich celem było nie tylko ukry­cie tych istot przed in­ny­mi ani­ma­to­ra­mi, ale rów­nież się­gnię­cie dalej, zi­gno­ro­wa­nie drob­nych sy­gna­łów żoł­nie­rzy i sa­mych sie­bie. Mieli spo­glą­dać ty­siące ki­lo­me­trów w próż­nię ko­smo­su, w celu od­na­le­zie­nia i zlo­ka­li­zo­wa­nia ja­kich­kol­wiek oznak in­nych ży­wych istot na okrę­tach, któ­rych pola ma­sku­ją­ce rów­nież unie­moż­li­wia­ły sku­tecz­ne od­na­le­zie­nie w pu­st­ce.

Sła­woj po­wo­li kon­cen­tro­wał uwagę, pró­bu­jąc od­ciąć się od fi­zycz­nych do­znań. Nie chciał się spie­szyć, pró­bo­wał wy­ko­nać za­da­nie wła­ści­wie, do­kład­nie, nie zo­sta­wia­jąc miej­sca na omył­kę. Prze­szko­dzi­ło mu jed­nak nowe fi­zycz­ne do­zna­nie. Właśnie umieszczono na jego głowie półkolisty skaner. Roz­po­czy­na­li drugi etap, a Sła­woj nadal sie­dział w tyle. Asce­ta roz­po­czął się­gać swoim umy­słem w stro­nę każ­de­go z nich. Otwie­ra­li się, każdy nie tylko nie sta­wiał oporu, a wręcz za­pra­sza­li na­czel­ni­ka do sie­bie. Men­tal­ne mury były bu­rzo­ne, a jaź­nie syn­chro­ni­zo­wa­ły się ze sobą, jed­no­cząc swoje wy­sił­ki w nad­cho­dzą­cym wy­zwa­niu. Pro­ces łą­cze­nia dzie­się­ciu świa­do­mo­ści w po­tęż­ną sieć, w sys­tem zdol­ny za­pew­nić bez­pie­czeń­stwo i orien­ta­cję w ko­smo­sie tha­le­ic­kiej fre­ga­cie, trwał dłuż­szą chwi­lę. Sła­woj spie­szył się, robił, co mógł aby zdą­żyć.

Przej­ście w eter i ze­rwa­nie z fi­zycz­ny­mi do­zna­nia­mi dało ogra­ni­czo­ną ulgę. Pod kie­row­nic­twem wie­lo­krot­nie bar­dziej do­świad­czo­ne­go i wy­szko­lo­ne­go na­czel­ni­ka, ani­ma­to­rzy sple­tli się w cia­sną struk­tu­rę, tak do­sko­na­le złą­czo­ną i zbitą, że prze­ka­zy­wa­nie in­for­ma­cji prze­sta­ło być cięż­kim wy­sił­kiem. Stało się pro­ste i in­tu­icyj­ne.

– Wszy­scy je­ste­ście go­to­wi? – za­py­tał ete­rycz­nym gło­sem asce­ta, a przy­naj­mniej tak in­ter­pre­to­wał go Sła­woj. Od­po­wie­dzia­ło mu po­twier­dze­nie w po­sta­ci myśli po­cho­dzą­cych z dzie­wię­ciu umy­słów. Sła­woj po­wtó­rzył swoją od­po­wiedź wię­cej niż raz.

– Je­stem gotów, je­stem gotów – po­wta­rzał sobie sa­me­mu. Na wierzch świa­do­mo­ści pchał pew­ność sie­bie, nie chcąc, by jego to­wa­rzy­sze wy­czu­li jego nie­pew­ność.

Je­steś pe­wien? – spy­tał jeden z animatorów. Pach­ną­ca po­gar­dli­wym scep­ty­cy­zmem myśl nie wzbu­dzi­ła w Sła­wo­ju wąt­pli­wo­ści, a wprost prze­ciw­nie. Spiął się we­wnętrz­nie i od­parł twier­dzą­co. Zanim kto­kol­wiek zdo­łał po­cią­gnąć wy­mia­nę, asce­ta objął wszyst­kich w ob­rę­bie sieci, wy­mu­sza­jąc spo­kój.

– Za­czy­na­my. Skon­cen­truj­cie się na za­da­niu. 

Jego myśli tym­cza­so­wo za­głu­szy­ły ja­kie­kol­wiek próby prowadzenia rozpraszających rozmów. Na­kie­ro­wał ich na przy­go­to­wa­nia na sto­ją­cy przed nimi wy­si­łek, trud­ny do wy­obra­że­nia. Asce­ta roz­po­czął, się­ga­jąc ku załodze. Po­dob­nie robił każdy z jego podwładnych, kie­ru­jąc myśli w stro­nę przy­po­rząd­ko­wa­nych sobie żoł­nie­rzy. Sła­woj po­wo­li za­czął roz­po­zna­wać wy­izo­lo­wa­ne i ła­twiej­sze do po­strze­ga­nia wra­że­nia, w miarę spa­ja­nia całej za­ło­gi w sieć.

Za­czął two­rzyć men­tal­ny całun wokół ich obec­no­ści, stop­nio­wo ne­go­wać od­cisk, jaki zo­sta­wia­ły ich we­wnętrz­ne do­zna­nia. Tra­fił mię­dzy in­ny­mi na jed­ne­go z tech­ni­ków ob­słu­gu­ją­cych napęd stat­ku. Mógł nawet przy­siąść, że do­strzegł roz­grza­ną nie­mal do bia­ło­ści sferę ge­ne­ra­to­ra krzy­wizn jego ocza­mi, gdy wszedł za głę­bo­ko w jego świa­do­mość. Wi­dział ope­ro­wa­nie kon­so­lą, krót­ki żart rzu­co­ny w stro­nę współ­pra­cow­ni­ka, zer­k­nię­cie na wy­świe­tlacz. Po otrzy­ma­niu po­le­ce­nia z most­ka tech­nik prze­krę­cił dźwi­gnię ste­ru­ją­cą po­tęż­ną ma­szy­ne­rią, za­pew­nia­ją­cą fre­ga­cie lot z mię­dzy sys­te­ma­mi gwiezd­ny­mi.

– Nie sku­piaj się na jed­nym z nich. Roz­szerz się – wtrą­cił asce­ta, przez mo­ment kon­cen­tru­jąc uwagę na samym Sła­wo­ju.

– Tak, już wra­cam.

Sła­woj zmu­sił się do wyj­ścia z żoł­nie­rza, roz­sze­rza­jąc uwagę na resz­tę. Tym­cza­sem ota­cza­ją­ca sta­tek bańka za­krzy­wio­nej prze­strze­ni za­czy­na­ła się wy­gła­dzać, a za­kłó­ce­nia izo­lu­ją­ce fre­ga­tę od resz­ty wszech­świa­ta za­nik­nę­ły. Z per­spek­ty­wy tych, któ­rzy wy­glą­da­li­by przez pe­ry­skop na ze­wnątrz okrę­tu, cha­otycz­na, nie­na­tu­ral­na i po­zba­wio­na ja­kiej­kol­wiek har­mo­nii i sta­bil­no­ści masa ko­lo­rów wokół ma­szy­ny za­czy­na­ła ła­god­nieć, po­szcze­gól­ne linie i po­wierzch­nie stop­nio­wo od­dzie­la­ły się od sie­bie, kom­pre­su­jąc się do roz­mia­ru po­je­dyn­czych gwiazd. Naj­więk­sza z nich po chwi­li oka­za­ła się ma­syw­nym słoń­cem sys­te­mu pla­ne­tar­ne­go.

– To mi się nigdy nie znu­dzi – zastanawiał się Sła­woj.

Nie­zli­czo­ne ska­ne­ry i czuj­ni­ki prze­sła­ły do po­kła­do­wej sieci wszyst­kie uzy­ska­ne in­for­ma­cje, bu­du­jąc przez tę krót­ką chwi­lę obraz pla­net, pasów aste­ro­id i księ­ży­ców oraz ich roz­kła­du.

– Za­czy­na­my. Kryj­cie ich huk­nę­ły myśli asce­ty, przez mo­ment zaj­mu­jąc ca­łość jaźni Sła­wo­ja. Men­tal­ne wy­sił­ki zo­sta­ły zwie­lo­krot­nio­ne. Sła­woj wie­dział, że jego nie­przy­tom­ne ciało za­le­wa­ło się potem, mię­śnie drża­ły, a włosy je­ży­ły się w miarę wy­ko­ny­wa­nia prze­kra­cza­ją­ce­go ludzkie moż­li­wo­ści wy­sił­ku. I tym razem żaden z nich nie mógł się pu­szyć – każdy prze­ży­wał tę samą dolę.

Już wkrót­ce ko­lej­ne dwie bańki za­czę­ły for­mo­wać się wokół okrę­tu. Ge­ne­ra­tor pola ma­sku­ją­ce­go stop­nio­wo unie­moż­li­wiał ja­kim­kol­wiek sy­gna­łom z ze­wnątrz do­tar­cie do fre­ga­ty i od­róż­nie­nia jej od pust­ki ko­smo­su. Tym­cza­sem Sła­woj wal­czył z ca­łych sił, zmu­szo­ny wy­gła­dzać każdą wy­pu­kłość myśli, przy­ciem­niać każdy błysk emo­cji żoł­nie­rzy. Teraz już nie drżał, a wpa­dał w jawne drgaw­ki. Gdzieś w pod­świa­do­mo­ści bu­dzi­ło się bła­ga­nie o za­prze­sta­nie sta­rań, ale men­tal­na sieć i jego de­ter­mi­na­cja trzy­ma­ły go dalej w sta­nie na­pię­cia. Nawet asce­ta nie był wolny od tego wpły­wu, a jego do­tych­czas sta­tycz­ne ciało teraz drża­ło jak u prze­mar­z­nię­te­go dziec­ka. Przez mo­ment ich ko­mu­ni­ka­cja za­mil­kła. W końcu, gdy wy­bi­ła ocze­ki­wa­na przez ka­pi­ta­na fre­ga­ty se­kun­da, pro­ces za­koń­czył się, a okręt był ukry­ty.

– Udało się. Dobra ro­bo­ta – gło­si­ły myśli pro­mie­niu­ją­ce od asce­ty, a każdy z ani­ma­to­rów po­czuł falę ulgi i za­do­wo­le­nie pły­ną­cą z każ­de­go czło­wie­ka, któ­re­go emo­cje mu­sie­li za­kryć.

– Dzie­siąt­ki lotów za nimi, a nadal eks­cy­tu­ją się jak przy pierw­szym – wtrą­cił Zie­mia­nin. Sła­woj nie po­tra­fił po­wstrzy­mać od­po­wie­dzi.

– A czego by ocze­ki­wać? Jak sami mó­wi­li­ście, ostat­nio głów­nie wraki wra­ca­ją do stocz­ni.

– Cisza! Ka­pi­tan obrał kurs – po­now­nie za­grzmiał asce­ta, unie­moż­li­wia­jąc któ­re­mu­kol­wiek z nich od­po­wie­dzieć. Trwał tak przez chwi­lę, aż każdy z nich się uspo­ko­ił, a przy­naj­mniej za­milkł.

Fre­ga­ta po­wo­li za­czę­ła dry­fo­wać w kie­run­ku jed­nej z pla­net. Punkt tran­zy­to­wy, do ja­kie­go do­tar­li, sta­no­wił miej­sce lotów wielu hy­diań­skich okrę­tów, a jedna z pla­net sys­te­mu była za­miesz­ka­na. Zbli­że­nie się nie­po­strze­że­nie w tam­ten ob­szar było nie­moż­li­we, ale rów­nież nie­ko­niecz­ne – Hy­dia­nie mu­sie­li latać dużo dalej, aby móc roz­po­cząć po­dróż mię­dzy­gwiezd­ną.

– Nie­dłu­go po­win­ni­śmy się zbli­żyć do jego wek­to­ra wej­ścia. Oby in­for­ma­cje od tych ha­ke­rów były pre­cy­zyj­ne – stwier­dził jeden z ani­ma­to­rów.

– Mam na­dzie­ję, że przy­le­ci w ciągu kilku go­dzin. Nie kilku dni – po­my­ślał Sła­woj.

– Zre­lak­suj się – od­po­wie­dział mu ten sam czło­wiek – Pod­ry­fu­je­my sobie jakiś czas, na pewno nie będą nas szu­kać na tyle do­kład­nie, by nas wy­kryć. Bar­dziej bez­piecz­ni by­li­by­śmy tylko w stocz­niach.

– Bę­dzie­cie mieli więk­szą szan­sę do­strzec go, je­że­li bę­dzie­cie sku­pie­ni na za­da­niu. Nie ma miej­sca na żadne roz­pra­sza­nie – prze­rwał po raz ko­lej­ny ete­rycz­ny głos asce­ty. Dusił tak ja­kie­kol­wiek in­dy­wi­du­al­ne prze­my­śle­nia na­wi­ga­to­rów przez nie­mal całą wy­pra­wę. Na pewno po­ma­ga­ło to utrzy­mać kon­cen­tra­cje, ale nie uci­sza­ło wąt­pli­wo­ści, jakie co jakiś czas bły­szczały w łą­czą­cej ich sieci. Sła­woj trwał w swoim wy­sił­ku, ale ten był sta­tycz­ny w swo­jej in­ten­syw­no­ści. Ciało mogło trwać w tym sta­nie, mimo jego nie­na­tu­ral­no­ści, głów­nie dzię­ki po­mo­cy środ­ków che­micz­nych i praktyki. Praw­dzi­we efek­ty i tak czekały go po wyprawie, w trak­cie nie­ubła­ga­ne­go de­tok­su.

Bez­kre­sna pust­ka, jaką widział oczami umysłu, była ciem­niej­sza, niż wy­peł­nio­ny pełen gwiazd ko­smos. W ob­li­czu braku ja­kich­kol­wiek ży­wych ist­nień w pro­mie­niu dzie­sią­tek ty­się­cy ki­lo­me­trów w każ­dym kie­run­ku odczuwał na­miast­kę spo­ko­ju, chwi­lę od­de­chu po­prze­dza­ją­cą wy­sił­ki zwią­za­ne z po­ja­wie­niem się sy­gna­łu. Gdy ten nad­cho­dził, przy­po­mi­nał dro­bin­ki świa­tła wy­ła­nia­ją­ce się z ciem­no­ści. Każde takie zda­rze­nie skut­ko­wa­ło na­tych­mia­sto­wym po­bu­dze­niem na po­kła­dzie fre­ga­ty.

– Te bły­ski świa­tła są ład­niej­sze niż gwiaz­dy – sko­men­to­wał Sła­woj, szu­ka­jąc w do­świad­cze­niu ja­kiejś kom­for­tu i po­zy­tyw­ne­go do­zna­nia, jakie mogło wes­przeć go w wy­sił­kach.

– Nie my­ślał­byś tak, jak­byś się wy­cho­wał na Mem­fis. Tam można oślep­nąć – po­now­nie od­po­wie­dział jeden z jego towarzyszy.

– Cisza, skup­cie się na za­da­niu – ko­lej­ny raz prze­rwał im asce­ta. Te in­te­rak­cje po­wta­rza­ły się w nie­mal re­gu­lar­nych od­stę­pach czasu. Z cza­sem jed­nak zmę­cze­nie unie­moż­li­wia­ło po­świę­ce­nie uwagi na co­kol­wiek in­ne­go, niż cią­gły wy­si­łek.

Za­awan­so­wa­ne sys­te­my prze­wi­du­ją­ce oce­nia­ły praw­do­po­do­bień­stwo zi­den­ty­fi­ko­wa­nia im­pul­sów jako wro­gich okrę­tów oraz aprok­sy­mo­wa­ły ich po­ło­że­nie. Asce­ta kie­ro­wał uwagę czę­ści ani­ma­to­rów w stro­nę tych ist­nień, aby móc dys­kret­nie zba­dać je i po­znać. Prace roz­grza­nych kom­pu­te­rów zwra­ca­ły wy­ni­ki na pod­sta­wie od­czy­tów z umy­słów Sła­wo­ja i jego to­wa­rzy­szy, a ka­pi­tan ana­li­zo­wał je i po­dej­mo­wał de­cy­zje. W tym cza­sie świa­tła rosły, aż z drob­nych gwiazd za­czy­na­ły przy­po­mi­nać blade słoń­ce sys­te­mu. Gdy sta­tek zbli­żał się za­nad­to do fre­ga­ty, ete­rycz­ne świa­tło po­tra­fi­ło wręcz razić, a pi­lo­ci po­spiesz­nie zmie­nia­li kurs, by unik­nąć ko­li­zji i wy­kry­cia. Wkrót­ce potem jed­nak świa­tło z po­wro­tem ma­la­ło, aż w końcu kom­plet­nie za­ni­ka­ło w ciem­no­ści. Zja­wi­sko po­wtó­rzy­ło się jesz­cze dwu­krot­nie, su­ge­ru­jąc wzmo­żo­ny ruch wokół sys­te­mu. Za każ­dym razem ka­pi­tan igno­ro­wał po­ten­cjal­ne ofia­ry. Wiel­kie woj­sko­we po­jaz­dy mało kiedy la­ta­ły po obrze­żach sys­te­mów bez pól ma­sku­ją­cych. Sła­woj skry­cie li­czył i mo­dlił się, aby ich cel przy­był szyb­ko, aby fre­ga­ta wy­czy­ści­ła cały swój ar­se­nał i ucie­kła. Kon­fron­ta­cja jed­nak nie nad­cho­dzi­ła, a on pra­co­wał. Wy­si­łek nie bu­dził w nim stra­chu, ale nawet w swo­jej pew­no­ści sie­bie de­kla­ro­wa­nej przed na­czel­ni­kiem nie mógł uciec od pro­ste­go faktu, że z każdą go­dzi­ną od­czu­wał coraz więk­sze zmę­cze­nie, a ry­zy­ko po­raż­ki rosło.

Go­dzi­ny mi­ja­ły, a ko­lej­ne środ­ki były prze­zna­cza­ne, by pod­trzy­my­wać na­wi­ga­to­rów w cią­głej, jed­no­rod­nej pracy. Po pierw­szych czte­rech go­dzi­nach, kiedy nawet dys­cy­pli­na za­wo­dzi­ła, miało miej­sce po­da­wa­nie sty­mu­lan­tów gwa­ran­tu­ją­cych wy­so­ką spraw­ność umy­słu animatora. Au­to­ma­tycz­ne sys­te­my za­spo­ka­ja­ły fi­zjo­lo­gicz­ne po­trze­by po­grą­żo­nych w wy­sił­ku ludzi. W końcu musiała przyjść pora na drugą zmianę, a Sła­woj mógł po­zwo­lić sobie na od­po­czy­nek. Mu­siał nadal zno­sić drę­czą­cy efekt sy­ro­pu, cze­ka­jąc na mo­ment, kiedy miał wró­cić do pracy. Potem przy­szedł ko­lej­ny dzień jego pracy. Po nim ko­lej­ny i jesz­cze jeden, gdy fre­ga­ta dry­fo­wa­ła, po­szu­ku­jąc ofia­ry. Z każ­dym kon­se­kwen­cja wy­pra­wy ku­mu­lo­wa­ły się, zmę­cze­nie na­ra­sta­ło, a na­wi­ga­to­rom coraz więk­szą trud­ność spra­wia­ło wy­ko­ny­wa­nie swo­ich prac, nawet tych prost­szych. Jeden dzień bra­ko­wa­ło do okre­śle­nia wy­pra­wy mia­nem po­raż­ki i zre­zy­gno­wa­nia z kursu, gdy w ete­rze za­drża­ło.

– Czu­je­cie to? Wi­dzie­li­ście to?! Tam, w prze­strze­ni! – za­brzmiał Zie­mia­nin, kie­ru­jąc swoje myśli w stro­nę ob­sza­ru men­tal­nej mapy. Asce­ta po­kie­ro­wał wła­sną wolę oraz tą po­zo­sta­łych od­po­wie­dzial­nych za ska­no­wa­nie prze­strze­ni podwładnych w stro­nę tego punk­tu. Sku­pił wszyst­kie siły na zba­da­niu go. Mi­nę­ło kilka chwil zanim wy­cią­gnął wnio­sek.

– Dobra ro­bo­ta. Masz rację, tam się coś ukry­wa. Nasz cel przy­był – po­my­ślał asce­ta. Sła­woj nie mógł kryć swo­jej sa­tys­fak­cji. Wydał tylko men­tal­ne – Na­resz­cie.

Czuł na­ra­sta­ją­ce pod­nie­ce­nie, gdy cała za­ło­ga za­czę­ła re­ago­wać na in­for­ma­cje o po­ten­cjal­nym zlo­ka­li­zo­wa­niu celu. Kom­pu­te­ry pra­co­wa­ły, ani­ma­to­rzy zin­ten­sy­fi­ko­wa­li swoje dzia­ła­nia. Mi­nę­ło kilka minut, zanim opra­co­wa­no wek­tor okrę­tu. Gło­wi­ce zo­sta­ły uzbro­jo­ne. Wszyst­ko za­mar­ło w ocze­ki­wa­niu na de­cy­zję ka­pi­ta­na. Pod­jął ją.

– Chciał­bym uj­rzeć ich wyraz twa­rzy, gdy do­strze­gą le­cą­ce w nich ra­kie­ty – sko­men­to­wał Zie­mia­nin, pro­mie­niu­jąc pew­no­ścią sie­bie. Ta udzie­li­ła się nawet Sła­wo­jo­wi, za­si­la­jąc jego eks­cy­ta­cję. Ra­kie­ty za­czy­na­ły szy­bo­wać w stro­nę wro­gie­go okrę­tu.

– Mam wra­że­nie, że go widzę, czuję to prze­ra­że­nie i trwo­gę – od­po­wie­dział, sycąc się po­zy­tyw­ny­mi emo­cja­mi i eks­cy­ta­cją to­wa­rzy­szy. Po chwi­li jed­nak uświa­do­mił sobie źró­dło na­pię­cia. Nie po­cho­dzi­ło z ze­wnątrz, a z ich wła­snej fre­ga­ty.

– To pu­łap­ka! W naszą stro­nę lecą ra­kie­ty! – grzmot­nął w ich umy­śle asce­ta, na­tych­miast kie­ru­jąc całą po­tę­gę, by po­now­nie za­pa­no­wać nad pod­opiecz­nymi. Ani­ma­to­rzy po­czu­li falę prze­ra­że­nia do­bie­ga­ją­cą z most­ka, ale nie hy­diań­skie­go, a tha­le­ic­kie­go okrę­tu, gdy to wła­śnie na ich ra­da­rach po­ja­wi­ły się po­ci­ski i to skie­ro­wa­ne w ich stro­nę, pę­dzą­ce za­rów­no z nie­okre­ślo­ne­go miej­sca w prze­strze­ni, jak i z ata­ko­wa­ne­go okrę­tu hy­diań­skie­go. Zanim jesz­cze pierw­szy cios padł, szale się fun­da­men­tal­nie od­wró­ci­ły, gdy to wła­śnie Tha­le­ici wpa­dli w hy­diań­ską pu­łap­kę. Nie mogli jed­nak wpaść w pa­ni­kę. Od siły woli i de­ter­mi­na­cji za­le­żał ich los.

– Pu­łap­ka?! Co my teraz…. – zastanawiał się Sła­woj, jed­nak asce­ta na­tych­miast go uci­szył po­tęż­nym im­pul­sem.

– Kon­cen­tra­cja! Teraz waż­niej­sza niż kie­dy­kol­wiek! Skup­cie się, nie po­zwól­cie choćby na jedną bez­u­ży­tecz­ną myśl. Mu­si­my trwać, wszyst­ko od tego za­le­ży! – stale grzmiał asce­ta, nad­wy­rę­ża­jąc wła­sne siły men­tal­ne, by za­pa­no­wać nad dzie­wiąt­ką poświęconych telepatii mężczyzn.

Pole skry­wa­ją­ce ich byt drża­ło pod wpły­wem gi­gan­tycz­nej fali na­pię­cia, która prze­ję­ła nawet sa­mych na­wi­ga­to­rów. Każdy poza asce­tą czuł ten szok ad­re­na­li­ny dzie­się­cio­krot­nie, który spo­wo­do­wał za­schnię­cie w gar­dle ogrom­nej czę­ści za­ło­gi. Także ka­pi­tan, mimo na­tych­mia­sto­we­go przej­ścia do wy­da­wa­nia ko­niecz­nych dla oca­le­nia fregaty roz­ka­zów czuł ten na­tu­ral­ny, ludz­ki strach przed śmier­cią, który sta­wał się udzia­łem ani­ma­to­rów. Na­tu­ral­nie do­szła rów­nież niepewność ich sa­mych, we­wnątrz do­kład­nie utka­nej men­tal­nej sieci.

– Cie­ka­we, kiedy nas wy­kry­li? Nie mogli się po­ja­wić zni­kąd, może cze­ka­li na nas od sa­me­go po­cząt­ku? Ten ma­newr był błę­dem – za­czął my­śleć Zie­mia­nin, na­po­ty­ka­jąc na­tych­mia­sto­wą re­ak­cją asce­ty.

– Czyja to wina? Czy za słabo kry­li­śmy nasze obec­no­ści? – spy­tał z kolei Sła­woj, nie po­tra­fiąc od­róż­nić wła­sne­go po­czu­cia winy od oskar­żeń mil­czą­cych towarzyszy.

– Nie czas na za­wo­dze­nie! Okręt nas po­trze­bu­je, za­ło­ga nas po­trze­bu­je. Nie­waż­ne, czy ta pu­łap­ka cze­ka­ła na nas od po­cząt­ku, czy pa­dli­śmy ofia­rą nie­ostroż­no­ści, teraz mu­si­my trwać w wy­sił­ku jesz­cze bar­dziej! – stale kon­ty­nu­ował na­czel­nik, uci­sza­jąc wąt­pli­wo­ści pod­opiecz­nych, kie­ru­jąc ich w stro­nę ochra­nia­nia okrę­tu. Dwoił się i troił, pró­bu­jąc za­pa­no­wać nad cha­osem wy­ni­ka­ją­cym tak z pre­sji, jak i z prze­mę­cze­nia.

Zna­leź­li się w kry­tycz­nym mo­men­cie. Bio­rąc pod uwagę od­le­głość wro­gich okrę­tów, mieli kil­ka­dzie­siąt se­kund do bycia tra­fio­ny­mi. Nie było jed­nak szans na do­le­ce­nie do gra­nic sys­te­mu i uciecz­kę, byli za bli­sko. Mu­sie­li prze­trwać nad­cho­dzą­cy atak albo zmu­sić przy­naj­mniej jeden okręt wroga do od­wro­tu. Dy­stans dla ka­pi­ta­na był naj­waż­niej­szy. Cały okręt za­drżał, gdy sil­ni­ki uru­cho­mi­ły swoją pełną moc, gwał­tow­nie zwięk­sza­jąc przy­spie­sze­nie. Więk­szość za­ło­gi zo­sta­ła wbita w sta­no­wi­ska, gdy fre­ga­ta na­bie­ra­ła pręd­ko­ści. Sy­gna­tu­ry i od­czy­ty ze ska­ne­rów wska­zy­wa­ły, że więk­szość wro­gich ra­kiet była na­sta­wio­na na bez­po­śred­nie tra­fie­nie w ka­dłub i ro­ze­rwa­nie go. Te były naj­groź­niej­sze, ale naj­ła­twiej­sze do znisz­cze­nia lub omi­nię­cia. Obron­ne po­ci­ski i dzia­ła zo­sta­ły uzbro­jo­ne. Do pierw­sze­go ude­rze­nia do­szło, gdy przed fre­ga­tą do­szło do gwał­tow­nej eks­plo­zji jed­nej z hy­diań­skich ra­kiet. Gdyby ktoś ob­ser­wo­wał tor lotu przez pe­ry­skop, do­strzegł­by ośle­pia­ją­cy błysk, któ­re­mu to­wa­rzy­szy­ła fala pro­mie­nio­wa­nia za­le­wa­ją­ca okręt. Me­cha­ni­zmy chro­nią­ce przed im­pul­sa­mi elek­tro­ma­gne­tycz­ny­mi i pro­mie­nio­wa­niem gamma pra­co­wa­ły pełną parą, gdy wy­buchł ko­lej­ny po­cisk, a po nim jesz­cze jeden. Z jed­ne­go z gru­bych po­ci­sków za­miast nu­kle­ar­nej eks­plo­zji wy­do­sta­ły się mi­liar­dy drob­nych czą­ste­czek, które w mi­li­se­kun­dę zo­sta­ły roz­pro­szo­ne w prze­strze­ni. Część star­ła się z okrę­tem, czę­ścio­wo wpa­da­jąc w pole ma­sku­ją­ce. Dziu­ra w chmu­rze tym bar­dziej uła­twi­ła lo­ka­li­zo­wa­nie fre­ga­ty przez Hy­dian. Sła­woj nie wie­dział, czy salwy wy­pa­la­ne w stro­nę ich ory­gi­nal­ne­go celu uzy­ski­wa­ły ja­ki­kol­wiek efekt, czy być może nawet to spa­li­ło na pa­new­ce. Nie mógł się na tym sku­pić, gdy do fali zmien­nych emo­cji i do­znań prze­peł­nia­ją­cych za­ło­gę do­szedł nagły wstrząs.

– Zaraz zo­sta­nie­my tra­fie­ni, szy­kuj­cie ba­rier… – asce­ta nie do­koń­czył swo­ich myśli, ude­rze­nie było szyb­sze. To, czego do­świad­czył Sła­woj, mo­men­tal­nie wy­bi­ło go z kon­cen­tra­cji i za­chwia­ło sie­cią. Nie był na to go­to­wy, nie zdą­żył się na­szy­ko­wać.

Pierw­szym, czego do­znał, był fi­zycz­ny wstrząs. Każdy na po­kła­dzie go od­czuł, całą fre­ga­tą za­trzą­snę­ło, gdy jedna z ra­kiet tra­fi­ła w sam śro­dek ka­dłu­ba. Po chwi­li do­szło coś dużo gor­sze­go. Ku nie­szczę­ściu całej za­ło­gi, ten po­cisk był naj­wyż­szej klasy prze­ciw­pan­cer­nym. Stru­mień roz­to­pio­ne­go me­ta­lu, pcha­ny do­dat­ko­wo ener­gią ki­ne­tycz­ną przedarł się przez wierzch­nią war­stwę pan­ce­rza, do­cie­ra­jąc aż do jed­ne­go z ko­ry­ta­rzy. Potem przy­szedł ból, gdy ciało sto­ją­ce­go na dro­dze, nie­świa­do­me­go żoł­nie­rza zo­sta­ło roz­szar­pa­ne i kom­plet­nie znisz­czo­ne. Fala cier­pie­nia, mor­der­cze­go do­zna­nia za­la­ła Sła­wo­ja.

– Ból! Na Boga, ten ból! – krzy­czał we­wnątrz sie­bie Sła­woj, nie umie­jąc opa­no­wać tego, co odczuwał przez kon­takt z umie­ra­ją­cym żoł­nie­rzem. Szok był na tyle silny, że tylko bez­po­śred­nia in­ter­wen­cja asce­ty umoż­li­wi­ła za­cho­wa­nie me­dy­ta­cji, co jed­nak po­skut­ko­wa­ło osła­bie­niem ma­sko­wa­nia.

– Kon­cen­truj się! Wróć do sie­bie! Mu­sisz się od­ciąć za­wcza­su! – do­ra­dzał asce­ta, jed­no­cze­śnie pró­bu­jąc tem­pe­ro­wać re­ak­cje Sła­wo­ja, jak i po­zo­sta­łych ani­ma­to­rów. Jego siła woli po­zwa­la­ła na czę­ścio­we opa­no­wy­wa­nie cha­osu, ale Sła­woj rze­czy­wi­ście nie był go­to­wy na taką falę. Jego umysł, za bar­dzo zmięk­czo­ny sy­ro­pem, teraz chło­nął do­świad­cze­nia żoł­nie­rzy, w tym ich ból, jak gąbka. De­spe­rac­kie – Pró­bu­ję! – było jedną z nie­wie­lu rze­czy, jakie mógł z sie­bie wy­do­być.

Mimo że to wszyst­ko trwa­ło jedną se­kun­dę, nie­do­strze­gal­ną dla zwy­kłych ludzi, pole ukry­wa­ją­ce za­ło­gę osła­bło, a w ete­rze ich je­ste­stwa bły­snę­ły ni­czym nowo na­ro­dzo­na gwiaz­da. Po chwi­li za­sło­na zo­sta­ła przy­wró­co­na, ale było za późno – zwięk­szo­na ka­li­bra­cja hy­diań­skich ra­kiet umoż­li­wi­ła do­pre­cy­zo­wa­nie ich wek­to­ra lotu.

– Zaraz bę­dzie ko­lej­ne ude­rze­nie, szy­kuj­cie się! – na­ka­zy­wał asce­ta, na­tych­miast kie­ru­jąc swoje myśli w stro­nę Sła­wo­ja. W ogniu walki nie mógł jed­nak aż tak da­le­ce dzie­lić swo­jej uwagi. Mu­siał pod­jąć de­cy­zję – za­ło­ga albo Sła­woj. Ko­lej­ne po­ci­ski wpa­da­ły we fre­ga­tę, a chma­ry odłam­ków tym bar­dziej uła­twia­ły okre­śle­nie gra­nic funk­cjo­no­wa­nia pola ma­sku­ją­ce­go. Cy­lin­drycz­ny, gład­ki ka­dłub fre­ga­ty za­czął tra­cić swój kształt, a po­wierzch­nia była coraz bar­dziej ozda­bia­na masą dziur i wyrw. Część po­ci­sków nie pe­ne­tro­wa­ła ca­ło­ści pan­ce­rza, część tra­fia­ła w po­zba­wio­ne ludzi ko­ry­ta­rze i po­miesz­cze­nia, które na­tych­miast izo­lo­wa­no. Potem jed­nak do­szło do ko­lej­ne­go prze­bi­cia, śmier­ci ko­lej­ne­go żołnierza. Fala bólu ude­rzy­ła w ani­ma­to­rów, po raz ko­lej­ny do­pro­wa­dza­jąc do osłab­nię­cia pola przez Sła­wo­ja.

– Sła­woj, od­ci­naj się przed tra­fie­nia­mi! – krzy­czał w ete­rze Zie­mia­nin w de­spe­ra­cji. Każdy z nich wie­dział, co cze­ka­ło Sła­wo­ja, jak i resz­tę z nich, je­że­li ten nie za­czął­by izo­lo­wać swo­jej psy­chi­ki od cier­pie­nia żoł­nie­rzy. Jed­nak Sła­woj wal­czył już tylko ostat­ka­mi sił.

– Pró­bu­ję! My­śla­łem, że dam radę, pró­bu­ję! – de­spe­rac­ko za­le­wał sieć, sta­ra­jąc się prze­ko­nać w rów­nym stop­niu sie­bie, jak i in­nych. Asce­ta nie mógł jed­nak po­zwo­lić, by te pełne emo­cji, za­ła­ma­ne myśli za­czę­ły za­tru­wać dys­cy­pli­nę resz­ty ani­ma­to­rów. Mu­siał pod­jąć osta­tecz­ną de­cy­zję i od­ciąć Sła­wo­ja.

Potem przy­szedł ko­lej­ny cios i jesz­cze jeden, w oby­dwu przy­pad­kach skut­ku­jąc śmier­cią żoł­nie­rzy. Nie było wtedy nawet miej­sca na me­dy­ta­cję, na pro­jek­cje men­tal­ne i ko­mu­ni­ko­wa­nie się. Bo­le­sne do­świad­cze­nia roz­ry­wa­ły więź Sła­wo­ja z pozostałymi sku­tecz­niej niż dzia­ła­nia na­czel­ni­ka. Żeby wal­czyć o prze­trwa­nie, umysł mu­siał uciec od źró­dła bólu. Kiedy asce­ta osta­tecz­nie wy­rzu­cił Sła­wo­ja z sieci, było już za późno. Jak każda mięk­ka ma­te­ria, ta także za­tra­ci­ła kształt pod wpły­wem na­pię­cia.

W końcu kry­tycz­na gra­ni­ca zo­sta­ła prze­kro­czo­na, ka­pi­tan wydał roz­kaz ewa­ku­acji. Ten wią­zał się z zi­gno­ro­wa­niem wy­kry­wa­nia wro­gich okrę­tów, a sku­pie­niem wy­łącz­nie i cał­ko­wi­cie na ma­sko­wa­niu obec­no­ści za­ło­gi. Teraz Sła­woj już nie mógł po­znać, czy któ­ra­kol­wiek z dzie­sią­tek ra­kiet uszko­dzi­ła wrogi okręt. Sil­ni­ki pa­li­ły się do bia­ło­ści, zo­sta­wia­jąc sznur czą­ste­czek. Napęd mię­dzy­gwiezd­ny był uru­cha­mia­ny, do­dat­ko­wo upo­śle­dza­jąc więk­szość sys­te­mów. Sła­woj i resz­ta na­wi­ga­to­rów sie­dzie­li w to­tal­nej ciem­no­ści, prze­ry­wa­nej wy­łącz­nie przez bły­ski świa­teł, spo­wo­do­wa­ne po­stę­pu­ją­cy­mi zwar­cia­mi i upad­ka­mi waż­nych sys­te­mów, gdy ko­lej­ne hy­diań­skie ra­kie­ty roz­ry­wa­ły tha­le­ic­ką fre­ga­tę.

Gdy już wy­le­cie­li wy­star­cza­ją­co da­le­ko od naj­bliż­szych pla­net, stra­ty się­ga­ły już kil­ku­dzie­się­ciu zabitych, ponad setki ran­nych i jed­ne­go nie­przy­tom­ne­go ani­ma­to­ra, który pod wpły­wem po­stę­pu­ją­cych szo­ków stra­cił świa­do­mość – wła­śnie Sła­wo­ja. Nie był on świad­kiem uciecz­ki okrę­tu ani ko­lej­nych zgonów, następstw jego kon­dy­cji. Z cza­sem nie wy­trzy­mał cią­głe­go na­pię­cia, na­ra­sta­ją­cych fal bólu roz­ry­wa­ją­cych na strzę­py łą­czą­cą za­ło­gę sieć, a męż­czy­zna wpadł w psy­cho­tycz­ny szok. Trza­ska­ją­ce zęby od­gry­zły mu język, a wstrząs zo­stał po­wstrzy­ma­ny wy­łącz­nie na­tych­mia­sto­wym wpro­wa­dze­niem w śpiącz­kę, któ­rej głę­bia gra­ni­czy­ła ze śmier­cią. Nie miał pręd­ko poczuć kom­for­tu uspo­ko­jo­nej nar­ko­ty­ka­mi jaźni. Nie­przy­go­to­wa­ny umysł do­świad­cza­ją­cy wie­lo­krot­nego konania, dzie­się­cio­krot­no­ści stre­su wszyst­kich żoł­nie­rzy, roz­padł się na frag­men­ty. Nie­zdol­ne nawet śnić wa­rzy­wo zo­sta­ło za­mknię­te w cia­snej ko­mo­rze, gdzie sys­te­my pod­trzy­my­wa­nia życia pil­no­wały jego stanu aż do do­tar­cia do bez­piecz­nych przy­sta­ni, gdzie miał do­łą­czyć do setek po­dob­nych mu przy­pad­ków. Asce­tę cze­ka­ły ewa­lu­acje, ma­ją­ce na celu spraw­dze­nie, dla­cze­go do­pu­ścił chłopaka do dzia­ła­nia, jak po każ­dej ta­kiej tra­ge­dii. Sła­woj może i mógł­by mieć sa­tys­fak­cję z pro­ce­su, gdyby jego świa­do­mość po­zwa­la­ła na od­czu­wa­nie zło­żo­nych ludz­kich emo­cji. Na jego nie­szczę­ście, ani­ma­to­rom nie przy­słu­gi­wał urlop. Taki był los, ja­kie­go się osta­tecz­nie oba­wiał – po­raż­ki na­wi­ga­to­ra.

Koniec

Komentarze

Cóż, Przypadek nawigatora nie zdołał mnie zainteresować, albowiem zdarzenia zostały przedstawione, moim zdaniem, szalenie chaotycznie, miejscami nawet mało niezrozumiale. Nie wykluczam, że gubiłam się w treści, gdyż w lekturze przeszkadzały liczne usterki i nie zawsze czytelnie złożone zdania. Innymi słowy – wykonanie pozostawia bardzo wiele do życzenia.

 

Już pierw­sza rzecz, którą od­czuł tego po­ran­ka była nie­przy­jem­na. Stwier­dził obec­ność od­ra­ża­ją­cego, kwa­śnego smaku gę­stej, ole­istej sub­stan­cji wy­peł­nia­ją­cej jego gar­dło uświa­do­mił zanim się w pełni wy­bu­dził. → Nie bardzo wiem, czy on to odczuł, czy sobie uświadomił, czy stwierdził?

A może drugie zdanie miało brzmieć: Zanim w pełni się obudził, uświadomił sobie obec­ność od­ra­ża­ją­cego, kwa­śnego smaku gę­stej, ole­istej sub­stan­cji wy­peł­nia­ją­cej gar­dło.

 

– Zbesz­ta­nie…. to mój… naj­mniej­szy pro­blem. → Zbędna kropka w pierwszym wielokropku. Wielokropek ma zawsze trzy kropki.

 

Gor­szy­mi od po­na­gla­ją­cych byli tylko ci… → Gor­si od po­na­gla­ją­cych byli tylko ci

 

 Szedł pro­sto, pew­nym sie­bie kro­kiem… → Czy na pewno krok cechował się pewnością siebie?

A może wystarczy: Szedł pro­sto, pew­nym kro­kiem

 

do­sto­so­wy­wa­ły się do każ­de­go ruchu i zmia­ny kształ­tu. → Kształt czego się zmieniał?

 

po kre­mo­wo bia­łej pod­ło­dze sali. → …po kre­mo­wobia­łej pod­ło­dze sali.

 

coraz bar­dziej wy­raź­ne, na każ­dym od­czu­wal­nym spek­trum. → …coraz bar­dziej wy­raź­ne, w każ­dym od­czu­wal­nym spek­trum.

 

Wiele idea, zło­żo­nych pojęć i wąt­ków… → Literówka.

 

W końcu głowa na­czel­ni­ka kiw­nę­ła po­wo­li… → Czy na pewno kiwnęła głowa, a nie naczelnik kiwnął głową?

 

od­parł Sła­woj z pełną pew­no­ścią sie­bie… → Czy pewność siebie może być niepełna?

 

Cze­ka­ły go jed­nak dużo gor­sze do­zna­nia, szcze­gól­nie w związ­ku z cze­ka­ją­cym ich… → Czy to celowe powtórzenie?

 

w szcze­gól­no­ści od­gło­sy ich po­sił­ków rosły i ku­mu­lo­wa­ły się w bo­le­sną ka­ko­fo­nię. → Jakie odgłosy wydawały posiłki?

 

ani­ma­to­rzy, któ­rych zwy­kły los i tak był kom­plet­nie od­se­pa­ro­wa­ny… → Jak można odseparować los?

 

Spę­dzał prze­rwę razem ko­lej­nym bia­ło­skó­rym ani­ma­to­rem i żoł­nie­rzem. → Tu chyba miało być: Spę­dzał prze­rwę razem z ko­lej­nym bia­ło­skó­rym ani­ma­to­rem i żoł­nie­rzem.

 

A jak można nie do­strzec pięt­na­stu wra­ków po­my­ślał, pod­czas gdy tam­ten kon­ty­nu­ował – Wojna nie idzie do­brze, mówię wam. Pew­nie świą­to­bli­wy na­czel­nik miał jakąś wizję, że Hy­dia­nie już na nas cze­ka­ją. → Wypowiedź dialogową zapisujemy w nowym wierszu:

A jak można nie do­strzec pięt­na­stu wra­ków po­my­ślał, pod­czas gdy tam­ten kon­ty­nu­ował:

– Wojna nie idzie do­brze, mówię wam. Pew­nie świą­to­bli­wy na­czel­nik miał jakąś wizję, że Hy­dia­nie już na nas cze­ka­ją.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

 

to skon­cen­tro­wanie się po jego uży­ciu nie­mal nie­moż­li­we. → Tu chyba miało być: …to skon­cen­tro­wanie się po jego uży­ciu jest nie­mal nie­moż­li­we.

 

Na­czel­nik jest mądry i za nic go nie bym nie po­są­dził o omyłkę… → Chyba miało by: Na­czel­nik jest mądry i za nic nie po­są­dziłbym go o omyłkę

 

Nie było przy­jem­nym brać evry myalo… → Nie było przy­jem­nie brać evry myalo

 

– Byłeś tam, po­wi­nie­neś zro­zu­mieć – po­my­ślał Sła­woj. → Zbędna półpauza przed „myśleniem”.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać myśli: Zapis myśli bohaterów

 

spy­tał żoł­nierz, uno­sząc do góry brwi. → Masło maślane – czy można coś unieść do dołu?

 

Każdy z nich sie­dział w rów­nych od­stę­pach od sie­bie… → Jak ktoś może usiąść w równym odstępie od siebie?

A może miało być: Wszyscy sie­dzieli w rów­nych od­stę­pach od sie­bie… Lub: Każdy z nich sie­dział w rów­nych od­stę­pach od innych

 

okrąg ze wpi­sa­ny­mi weń… → …okrąg z wpi­sa­ny­mi weń

 

Sła­woj pod­jął się swoim sta­ra­niom… → Na czym polega podjęcie się swoim staraniom?

 

Przy­ciem­nio­ne świa­tło zmniej­sza­ło na­cisk na oczy… → Ostre światło może razić oczy, ale nie wydaje mi się, aby mogło wywierać na nie nacisk.

 

Roz­po­czy­na­li drugi etap, a Sła­woj nadal sie­dział w tyle. Asce­ta roz­po­czął się­gać… → Czy to celowe powtórzenie?

 

nie chcąc, by jego to­wa­rzy­sze wy­czu­li jego nie­pew­ność. → Czy oba zaimki są konieczne?

 

po­ma­ga­ło to utrzy­mać kon­cen­tra­cje… → Literówka.

 

szu­ka­jąc w do­świad­cze­niu ja­kiejś kom­for­tu i po­zy­tyw­ne­go do­zna­nia, jakie mogło wes­przeć go w wy­sił­kach. → …szu­ka­jąc w do­świad­cze­niu ja­kiegoś kom­for­tu i po­zy­tyw­ne­go do­zna­nia, które mogło wes­przeć go w wy­sił­kach.

 

re­gu­lar­nych od­stę­pach czasu. Z cza­sem jed­nak… → Nie brzmi to najlepiej.

 

wró­cić do pracy. Potem przy­szedł ko­lej­ny dzień jego pracy. → Czy to celowe powtórzenie?

 

Z każ­dym kon­se­kwen­cja wy­pra­wy ku­mu­lo­wa­ły się… → Czy konsekwencja na pewno kumulowały się?

 

Jeden dzień bra­ko­wa­ło do okre­śle­nia… → Jednego dnia bra­ko­wa­ło do okre­śle­nia

 

wła­sną wolę oraz po­zo­sta­łych… → …wła­sną wolę oraz po­zo­sta­łych

 

szale się fun­da­men­tal­nie od­wró­ci­ły… → Szale nie odwracają się.

 

Tha­le­ici wpa­dli w hy­diań­ską pu­łap­kę. Nie mogli jed­nak wpaść w pa­ni­kę. → Nie brzmi to najlepiej.

 

Czy za słabo kry­li­śmy nasze obec­no­ści? → Czy za słabo kry­li­śmy naszą obec­ność?

 

kie­ru­jąc ich w stro­nę ochra­nia­nia okrę­tu. → Co to znaczy?

 

Do pierw­sze­go ude­rze­nia do­szło, gdy przed fre­ga­tą do­szło do… → Brzmi to fatalnie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka