- Opowiadanie: MPJ 78 - „Babilon stoi w ogniu żarliwej wiary...”

„Babilon stoi w ogniu żarliwej wiary...”

Są słowa piosenek, które chodzą za mną natrętnie jak komary w maju. Tytuł jest inspirowany właśnie czymś takim.  Opowiadanie rodziło się w bólu, było wielokrotnie od listopada zmienianie. W zasadzie gdyby nie przypadkiem usłyszana informacja z linku https://www.tvp.info/53109244/niemcy-pozar-na-fermie-w-alt-tellin-zginelo-ponad-50-tys-swin  to raczej bym go jeszcze nie publikował. Coś mi jednak podpowiada, że lepiej opublikować to teraz kiedy to jeszcze fantasytka niż gdyby stało się ono dokumentem  

 

Niektórzy bohaterowie już pojawili się w moich opowiadaniach więc jeśli ktoś chciałby się czegoś więcej o nich dowiedzieć polecam “Dobry sługa“  “Iudicium Dei

 

ps  w tekście pojawia się  * przy trudnym słowie które mnie zaskoczyło :) 

 

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

„Babilon stoi w ogniu żarliwej wiary...”

Imperator zaszył się w jednej z kaplic Kremla. Nie wielkiej i kapiącej złotem ale maleńkiej położonej na uboczu. Wnętrze jej było wyjątkowo mroczne. Niby nie powinno to dziwić, bo oświetlało je jedynie maleńkie okienko i dwie świece przed starą ikoną. Sprawne oko dostrzegło jednak, że mrok jest tu jakiś dziwny i przemieszcza się niczym żywa istota. Imperator usiadł na starej skrzypiącej ławce i cicho rzekł:

– Czuję cię i widzę, duchu Ferrumusa.

– Po co do mnie przybywasz? – Mrok zgęstniał, przyjmując postać najbezwzględniejszego z rosyjskich władców.

– Porozmawiać o sytuacji w świętej Rusi.

– Czemu ze mną? – Mroczny władca z udawanym zdziwieniem zaciągnął się z widmowej fajki.

– Bo byłeś wodzem, który wygrał wielką wojnę, zbudował przemysł, ruszył na podbój kosmosu, a z kości wrogów zrobił tłuczeń pod syberyjskie koleje. – Imperator schlebiał upiorowi.

– To wszystko prawda. Chcesz rady, mów, co cię dręczy?

– Czuję, że lud znów daje się zwieść ułudzie tworzonej przez zgniły zachód.

– Też to wyczuwam. Możesz sobie poradzić z tym na dwa sposoby. Przekonaj lud, że na zachodzie jest gorzej, albo utop buntowników we krwi.

– Skorzystam z twej mądrości.

 

W kremlowskich komnatach Imperator stanął przed niewielkim stolikiem. Wyciągnął ręce przed siebie. Przepłynęła przez niego moc i wola. Plan, który zrodził się w jego umyśle przyjął formę. Na blacie pojawiło się coś na kształt skomplikowanej planszy do gry, na środku, której znajdowało się miasto oznaczone jako Babilon. Nazwa była symboliczna, bowiem czekistowska czujność nakazywała dbać o zachowanie tajemnicy. Po tym jak wydał pierwsze dyspozycje, mógł ustawić na niej pionki przypominające kostki domina.

 

Jakub de Molay przechadzał się po Paryżu mimo godziny policyjnej i urzędowych zakazów. Mający siedemset lat ifryt, nie zwykł bowiem przejmować się ludzkimi prawami. Gdyby nie iluminacja, miasto mogło sprawiać wrażenie wymarłego, z pustymi cichymi ulicami. Ifryt widział jednak więcej niż ludzie. Miasto falowało gamą emocji, w których dominowały frustracja, smutek, złość, gniew i mimo wszystko nadzieja. Niepostrzeżenie obok niego pojawiała się kobieta i rzekła:

– To miasto i ci ludzie są niczym miękka glina.

– Czytasz moje myśli?

– To potrafią tylko czarownice. Mistrz zakonny taki jak ty, zgodnie z pismem nie mógłby pozostawić ich przy życiu.

– Kusisz. – W dłoni ifryta pojawiła się kula płynnej magmy.

– Może być też tak, że oboje słyszymy głos Pana. – Kobieta skłoniła się lekko.

– Cóż więc mówi ci Pan?

– Miękka glina jest lepka niczym grzech, ale można nadać jej pożądany kształt, a potem wypalić, by stała się pożyteczna niczym cegła w murze domu Pana.

– Dodatkową, zaletą ognia jest to, że wypala grzech – dodał Jakub.

– Wszystko z woli Pana.

Ifryt skinął głowa i na chwilę zamknął oczy, a gdy je otworzył kobiety już nie było. De Molay nie przejął się tym specjalnie. Wszak wszystko to, co ona powiedziała, już od jakiegoś czasu rozważał w swoim sercu.

 

Ahmed Bagdadi z kilkoma braćmi w dżihadzie wracał z bardzo owocnego spotkania. Jeszcze teraz jego myśli kręciły się dokoła skrzyń pełnych nowiutkich kałasznikowów. W zasadzie obowiązywała już godzina policyjna, ale w tej dzielnicy jurysdykcja francuskiego prawa była iluzoryczna. Na ulicy dostrzegł kilkunastu mężczyzn ze straży szariackiej, którzy awanturowali się z dwiema francuskimi policjantkami. Zatrzymał się, by obejrzeć przedstawienie. W pewnym momencie gdy grupka mężczyzn się powiększyła, stało się to, co nieuchronne. Policjantki zostały zaatakowane. Jedną dociśnięto do maski radiowozu, druga zaczęła uciekać w stronę Bagdadiego i jego towarzyszy. Ahmed uznał, że warto zastąpić jej drogę. Widząc to Francuzka wyciągnęła broń.

– Z drogi albo cię zastrzelę! – krzyknęła.

– Jeśli to zrobisz, moi przyjaciele cię schwytają i potraktują jeszcze mniej delikatnie niż strażnicy naszej dzielnicy, którzy właśnie zajęli się twoją koleżanką.

Policjantka nadal celowała w Bagdadiego, ale drżały jej ręce. Ulicę wypełniły wezwania pomocy i krzyk gwałconej przy radiowozie kobiety. Nagle przyłożyła sobie broń do głowy.

– To jest jakieś rozwiązanie, ale są inne, lepsze. – Ahmed patrzył policjantce prosto w oczy.

– Nie dam się zgwałcić.

– Prorok nauczał, że większość problemów kobiet wynika, z braku opiekującego się nią mężczyzny.

– Miałam męża, to tak nie działa – odrzekła Francuzka.

– U was niewiernych faktycznie wszystko stoi na głowie, u nas zgodnie z wolą Allacha jest inaczej. Jeśli mi zaufasz jeden z moich przyjaciół odprowadzi cię do granic naszej dzielnicy jako siostrę, musisz jednak zostawić tu swoją broń.

– Nie wierzę.

– Nie musisz wierzyć mi, zaufaj Allachowi. – Rozpaczliwe krzyki przy radiowozie przeszły w spazmatyczny szloch.

– Skąd mam wiedzieć, że dotrzymasz słowa?

– Bo przyrzekam na Allacha, że któryś z moich braci zadba o twoje bezpieczeństwo.

– Ludzie kłamią.

– Ludzie tak, Allach nie, a to on daje ci szansę, aczkolwiek czasu na podjęcie decyzji nie masz za dużo. – Ahmed wskazał ręką nadciągających z różnych stron kolejnych mężczyzn.

– Zaufam ci. – Policjantka odłożyła broń.

– Nie mi, Allachowi. – Ahmed odwrócił się do swoich przybocznych. – Husein, z woli najwyższego odprowadzisz ją i po drodze będziesz ją chronił tak, jakby to była twoja siostra.

– Tak jest – odrzekł wskazany. – Chodź za mną – zwrócił się do kobiety.

– Szefie, dlaczego szef pozwolił jej odejść? – Salim inny z towarzyszy Ahmeda wydawał się nie rozumieć decyzji swego wodza.

– Po pierwsze mamy z tego gliniarską klamkę. Po drugie, po tym wszystkim jest duża szansa, że ona nawróci się na prawdziwą wiarę, bo czyż nie ochroniła ją wola Allacha? Gdyby to się stało, mielibyśmy kolejną wtyczkę w służbach tego kraju.

– W takim razie, idziemy pomóc tej drugiej?

– Nie ma sensu. Spróbujemy za to przejąć radiowóz zanim go podpalą. Może się nam przydać, o ile brat Abdul będzie umiał usunąć z niego lokalizator.

 

Emmanuel oddawał się swojemu ulubionemu zajęciu. Przed potężnym trójdzielnym lustrem ćwiczył pozy swobodne, acz pełne godności. Ponieważ prezydent Piątej Republiki lubił wyzwania, toteż trenował w specyficznym stroju. Od góry był ubrany w śnieżnobiałą koszulę, czerwony jedwabny krawat i elegancką marynarkę. Od pasa w dół jego strój stanowiły bokserki w koguty i wielkie, puchate, różowe, królicze kapciuchy.

– Monsieur prezydent, łączę telekonferencję.

– Czekaj!

– Tak…

– Powiedz, że jestem zajęty.

– Monsieur Bruno jest bardzo stanowczy.

– Minister spraw wewnętrznych?

– Tak.

– Dobrze, dla niego mogę znaleźć czas.

Emmanuel, jeszcze raz rzucił okiem w lustro, nałożył na twarz tu i ówdzie odrobinę pudru i dopiero wówczas połączył się z ministrem.

– Monsieur Marcon ma ważne informacje.

– Schwytano sprawców?

– Jeszcze nie.

– A może choć ustaliliście skąd pochodzą te świńskie łby wrzucane do meczetów.

– Niestety tak.

– Jak to niestety!

– Ponieważ to świnie rasy deutsches edelschwein, z podgrupy występującej w Bawarii i to wyłącznie w jednej chlewni.

– No i co z tego! Mamy sprawcę! – Emmanuel wprost eksplodował emocjami.

– Ta chlewnia należy do firmy, której właścicielem jest spółka z raju podatkowego…

– Przecież możecie namierzyć właściciela.

– Zrobiliśmy to.

– Więc czemu nie rzucimy jego głowy ludowi, by uspokoić sytuację?

– To jeden z bardzo wpływowych polityków CDU.

– Czyli robią to nam Niemcy?

– Wydaje się to prawdopodobne, choć…

– Nie pozwolimy im na takie pogrywanie z nami. Weź szefa wywiadu i stawcie się u mnie za dwie godziny.

– Tak jest, panie prezydencie.

 

Jakub, odłożył na stolik lokalną gazetę opisującą świńskie incydenty. W dodatku zagranicznym była wzmianka o potężnym pożarze chlewni w Bawarii, autor z olbrzymią troską pisał o poparzonych zwierzętach. De Molay czuł, że musi coś zrobić. Na początek wezwał do siebie Landolfa de Goof, swego wiecznego sługę, zajmującego się przyziemnymi sprawami. Świat znał Landolfa jako prezesa de Molay Group, olbrzymiego konsorcjum finansowego, które od lat kontrolowało firmy w najróżniejszych krajach.

– Landolfie, czy nasi meksykańscy bracia z Los Calleros Templarios, nadal są gotowi służyć Panu Zastępów?

– Oficjalnie kartel przestał istnieć.

– Nie pamiętam bym pozwolił na to.

– Panie, pieniądze lubią ciszę. To, że coś nie istnieje dla postronnych, nie jest równoznaczne z brakiem funkcjonowania. W tej chwili posiadamy tam około półtora tysiąca rycerzy, o poziomie wyszkolenia porównywalnym z tym, który mają żołnierze jednostek specjalnych światowych mocarstw, oraz trzy razy tyle rekrutów. Wyszkolenie i uzbrojenie ich jest finansowane dzięki temu, że kontrolujemy kilka szlaków przerzutowych z Kolumbii…

– Wiem, że masz duszę księgowego, ale nie czas na raporty.

– Tak panie, czekam na dyspozycje. – Landolf de Goof skłonił się pokornie.

– Ktoś działa we Francji walcząc z wyznawcami fałszywego proroka. Jednak moim zdaniem, te działania choć pomysłowe, nie czynią naszym wrogom większej krzywdy. Potrzebujemy pięciuset najlepszych żołnierzy, broń i amunicję. Zapewnisz mi to?

– Oczywiście panie. – Landolf natychmiast począł intensywnie myśleć nad wykorzystaniem zaistniałej sytuacji dla wzbogacenia de Molay Group.

– Poprowadzę ich w bój przeciwko temu grzesznemu miastu.

– Czy mogę coś zaproponować?

– Mów Landolfie.

– Na początku uderzmy w laboratoria i magazyny naszych wrogów.

– To dobry, acz oczywisty cel. Gdy pozbawimy ich pieniędzy z narkotyków osłabną.

– Panie, od lat nasi wrogowie mogą liczyć na pobłażliwość tutejszych elit. Mam pomysł jak sprawić by one same sfinansowały karę, którą grzesznemu miastu raczysz przeznaczyć.

– Mów sługo dobry i wierny.

 

Komisarz Pierre Levrier, najlepszy francuski policjant, bez swojej winy znalazł się w środku wariatkowa. Winę za to ponosił zarówno monitoring i program rozpoznawania twarzy jak i grupa kryjąca się pod nazwą „Piętnasta krucjata”. Członkowie tego towarzystwa wymyślili sobie, że przegnają z Francji muzułmanów podrzucając do paryskich meczetów odcięte świńskie łby. W kraju sfrustrowanym kwarantanną nie trzeba było dużo do rozpętania się burzy. Policja mimo potraktowania sprawy z całą powagą, nie potrafiła powstrzymać przestępców. Komisarz Levier, gdy tylko dowiedział się o tym, poszedł na taktyczne zwolnienie lekarskie. W jego opinii sprawa śmierdziała bardziej niż chlewnia i należało jej unikać.

W tym czasie wyznawcy islamu uznali prowokacje „Piętnastej krucjaty” za śmiertelną obrazę równoznaczną z wypowiedzeniem wojny. Ulice miast paraliżowały ich protesty. Napięcie rosło proporcjonalnie do ilości spalonych samochodów, rozbitych witryn sklepowych i bezradności policji. To nie tak, że służbom porządkowym nie udało się nikogo zaaresztować. Wprost przeciwnie, podejrzanych łapano całymi stadami, ale problem ani trochę się nie zmniejszał. Szybko bowiem się okazało, że zgarniano naśladowców i smarkaczy przechwalających się w Internecie. Prawdziwi krucjatowicze w sposób ocierający się niemal o magię, unikali schwytania. Trudno bowiem inaczej wytłumaczyć sprzyjające im szczęście, tu nawalił monitoring, tam nagrana postać miała na tyle głęboki kaptur, że nie dało się jej zidentyfikować, jeszcze gdzie indziej używała gumowej maski z wizerunkiem samego prezydenta Francji.

Levrier miał dziwne przeczucie, iż musi się to źle skończyć. Jednocześnie zupełnie przypadkiem odkrył, że powinien wraz ze swą żoną Janette wyjechać do Polski na leczenie. Byli już na dworcu kolejowym, zadzwonił do niego szef policji i ściągnął w sam środek cyklonu. Gdyby nie monitoring i program identyfikujący, Pierre przepadłby gdzieś na polskiej prowincji. Niestety, zamiast tego musiał działać w ramach międzyresortowej grupy specjalnej. Aktualnie oznaczało to, że siedział i czekał aż kwas kanarkowy, który agent DPSD zaaplikował przesłuchiwanemu zadziała. Człowiek z kontrwywiadu wywiadu wojskowego wreszcie rzucił okiem na zegarek i powiedział krótko:

– Już czas by nasza ptaszyna dała koncert.

– Ja dobry, ty zły? – Komisarz spojrzał na wojskowego.

– Może być. – Uśmiech agenta miał w sobie coś, co nawet u Hannibala Lectera wywołałoby dreszcze.

 

Weszli do pomieszczenia z lustrzaną szybą, gdzie siedział Louis. Człowiek ten choć twardo trzymał się tego imienia, to używał mnóstwa nazwisk, miał nieokreślone pochodzenie oraz opinię dealera paryskich dealerów.

– Allo komisarzu. – Louis zdawał się być rozbawiony cała sytuacją.

– Też się cieszę, że cię widzę – odparł Pierre.

– A tak w ogóle, to za co mnie zwinęliście?

– Zwykle wiesz wszystko, co się dzieje w branży, a ostatnio na mieście wybuchła mała wojna.

– Mało, to wy psiarscy wiecie. – Louis wzruszył ramionami i skierował wzrok na towarzyszącego komisarzowi wojskowego. – A temu, po co te fanty.

– On jest z takich służb, które przykładają olbrzymią rolę do prawdziwości zeznań. Możliwe, że jest też trochę gadżeciarzem i dlatego ma zestaw akcesoriów mogących wzbudzić zazdrość w niejednym inkwizytorze.

– Tak coś czułem, że to nie z przyjaźni daliście mi prochy na wejście.

– Nic podobnego! – Levrier udał oburzenie. – Dostałeś szczepionkę na covid.

– Komisarzu, lepiej przejdźmy do rzeczy, zanim twój znajomy zechce cię zastąpić.

– Co wiesz o strzelaninach i pożarach na mieście?

– Skupiają się na fabryczkach prochów. Początkowo Czeczeni myśleli, że to Marokańczycy, a Marokańczycy, że Czeczeni. Potem zaczęto podejrzewać, robotę kogoś z firmy twojego kumpla. – Louis spojrzał w stronę agenta. – Teraz wszyscy uznali, że wrócił król Ryszard.

– Cholera – zaklął Levrier.

– O kim on mówi? – Agent zwrócił się do komisarza.

– O świrze, piromanie, który na dodatek ma powiązania z meksykańskimi kartelami.

– To może mieć sens – wtrącił się Louis.

– O czym mówisz? – Pierre natychmiast podjął trop.

– Z dymem poszły zapasy afgańskiej heroiny i laboratoria pichcące lokalne syntetyki. Wszystkie ćpuny Paryża, już gryzłyby ściany, ale na rynku pojawiły się hurtowe ilości koki. Szkoda tylko, że to trefny towar.

– Trefny? – Zdziwił się agent.

– Dostałem jego próbkę. Nie kupowałem, a jedynie skojarzyłem dostawcę z kupującymi – dodał szybko Louis. – Sprzedawca określił jej czystość na dziewięćdziesiąt procent, ale w rzeczywistości miała nawet dziewięćdziesiąt cztery.

– Powinniście się cieszyć – zauważył człowiek z DPSD.

– Na dnie preparatu testowego został osad.

– Co to było? – Lavrier zainteresował się tym szczegółem.

– Długo nie wiedziałem, ale poszukałem i znajomy doktorek stwierdził, że to są jajka pasożyta skóry, nie pamiętam już którego, ale paskudnego.

– Co się stało z towarem? – Pierre nie miał złudzeń, pytał dla formalności.

– Poszedł od ręki. Dwie tony koki, po tej cenie, to była wyjątkowa okazja.

– Tak myślałem – mruknął komisarz.

– Czy ty zdajesz sobie sprawę co zrobiłeś? – Agent DPSD patrzył na Louisa z przerażeniem.

– Zarobiłem na pośrednictwie – odrzekł przesłuchiwany.

– Przecież to będzie jak epidemia! Idioto, nawet ty jesteś zarażony tymi pasożytami.

– Szewc bez butów chodzi.

– Co!?

– Ja pośredniczę, z rzadka handluję, ale nigdy nie podbieram własnego towaru. – Louis się wyraźnie oburzył. – Z używek, to piję kawę rano i lampkę wina do obiadu, od wielkiego święta zapalę skręta.

– On nic nie rozumie. – Człowiek z kontrwywiadu był załamany.

– Może nie rozumie, a może twój specyfik nie działa już z pełną mocą. – Komisarz wzruszył ramionami.

– Czy wy w policji wiecie do kogo trafią te pasożyty?

– Służbowo nie – odrzekł Levrier. – Prywatnie, mam przeczucie bliskie pewności, że za chwilę będziemy mieli epidemię w epidemii i to na samej górze.

 

W paryskim mieszkaniu Ahmeda panował tłok. Zebrali się tam jego towarzysze broni z czasów „arabskiej wiosny”. Brodate oblicza, były smutne, spora część ze zgromadzonych w ostatnim czasie poniosła straty. Gospodarz popatrzył na nich, upił łyk kawy i zaczął przemowę.

– Ten świat upada, wszyscy to czujemy. Zgodzicie się ze mną bracia?

– Tak. – Zabrzmiało kilka głosów.

– Kontrolujemy dzielnice wiernych, lecz wróg przybywa do nas z zewnątrz.

– Wiemy to sami. – Jeden z dawnych oficerów libijskiej armii wzruszył ramionami.

– A czy znasz wroga? – Ahmed spojrzał na niego uważnie.

– Najemnicy na usługach tutejszych władz.

– Gdy próbowali spalić czeczeńskie laboratorium, dwa dni temu, przyjechała policja. Atakujący przerwali ostrzeliwanie naszych braci w wierze i przebili się przez mundurowych zabijając wszystkie niewierne psy, które stanęły im na drodze.

– Czyli to jakiś gang?

– Anioł Dżibril podpowiada mi inne wytłumaczenie.

– Cóż takiego?

– To krzyżowcy.

– Co!

– Nie tylko my widzimy, że ten świat upada, najzacieklejsi wrogowie prawdziwej wiary też to dostrzegli. Chcą odebrać władzę zdegenerowanym politykom i powrócić do czasów, kiedy mieli kontrolę nad krainami wiernych.

Wśród zgromadzonych zapanowało poruszenie. Byli zbyt młodzi, aby pamiętać epokę kolonialną, ale niechęć do dawnych dominiów nie była im obca, nawet jeśli mieszkali w stolicy jednego z nich. Ahmed wykorzystał chwile konsternacji swoich słuchaczy na wypicie kolejnego łyku kawy.

– Nie lękajcie się bracia! Nic nie jest jeszcze stracone. Uprzedźmy ich i zdobądźmy władzę nad tymi ziemiami.

– Za mało nas. – Zauważył jednooki weteran dżihadu z Syrii.

– Mniej nas było gdy ruszyliśmy obalić Kadafiego, mniej gdy mudżahedini w Afganistanie ruszyli do boju, a jednak z woli Allach wygrywaliśmy. Zawierzmy naszemu prorokowi! Bądźmy jak on gdy po wypiciu kawy zabił czterdziestu mężów i zaspokoił czterdzieści kobiet!

– Niewierni rzucą przeciwko nam swoją armię. – Zauważył jeden z zebranych.

– Niekoniecznie. – Jeden z mężczyzn o starannie ostrzyżonej brodzie i wysportowanej sylwetce, uśmiechnął się drapieżnie. – We francuskich jednostkach prawie połowa szeregowych to nasi bracia w wierze. Tyko nieliczni zdradzili prawa proroka, na rzecz lojalności niewiernym.

– Teraz jest najlepsza okazja. – Ahmed znów podjął przemowę. – Wszyscy są sfrustrowani, tym co się dzieje: godzinami policyjnymi, ograniczeniami, paraliżowaniem interesów. Jeśli damy im tyle wolności na ile pozwala Koran, nawet wielu niewiernych zaakceptuje to, że obalamy ich dotychczasową władzę. Są słabi i pogodzą się z tym, że zrobimy porządek w ich świecie. Wielu ludzi ze szczytów władz podobno choruje na dziwną chorobę pożerającą im nosy i dziąsła. Allach daje nam znak, niewierni są tak naprawdę żywi trupami toczonymi przez robaki. Teraz jest więc najlepsza okazja do władzy i pomszczenia wszystkich krzywd, które naszym przodkom wyrządzili krzyżowcy. Nasza żarliwa gorąca wiara, zapłonie płomieniem, który wypali grzechy tego miasta.

 

Emmanuel ze wściekłością patrzył na strażaków, którzy zamiast przyjąć odznaczenia, demonstracyjnie opuszczali szereg i schodzili z placu. Plan uroczystości mającej poprawić wizerunek głowy państwa właśnie się sypały.

– Zróbcie coś z tymi pajacami, bo mi psują ujęcie – zwrócił się do ochroniarzy.

– Tak jest.

– Kilkunastu agentów ruszyło „zdyscyplinować” krnąbrnych pożarników. Prezydent z narastającą irytacją patrzył na przedłużającą się pyskówkę. Kątem oka zauważył jakiś cień. Odwrócił głowę. Drogi garnitur, starannie przystrzyżona broda. Zbliżał się do niego dawny szef ochrony.

– Maroine, ty tutaj?

– Tak szefie.

– Myślałem, że cię posadzili.

– Było minęło.

– Co tu robisz?

– Otrzymałem misję.

– Jaką?

Maorine wyciągnął pistolet i strzelił Emmanuelowi w głowę. Huk strzałów wstrzymał awanturę ze strażakami. Jacyś spóźnieni ochroniarze rzucili się w stronę napastnika. Kilka osób na placu zaczęło bić brawo.

 

Jakub de Molay wyłączył telewizor. Wypełniający go gniew sprawił, że przy okazji nadtopił pilota. Stojący w pomieszczeniu Landolf znając swego pana od wieku był pewien, że zaraz nastąpi wybuch.

– Widziałeś to.

– Tak panie.

– Bezczelne ścierwa chcą zrobić uroczystości pogrzebowe tego bluźniercy w bazylice Sacre – Coeur, a potem przerobić ją na mauzoleum.

– Uruchomię nasze kontakty i by do tego nie dopuścić.

– Zajmę się tym osobiści.

– Tak panie.

– Ty zaś zrobisz porządek z tutejszym klerem.

– Mistrzu czy mam wolną rękę w tej sprawie, czy też masz jakieś sugestie?

– Zrób to tak, by przesłanie dotarło do wszystkich.

– Spełnię twą wolę panie.

 

Kolumna pojazdów wolno sunęła w stronę bazyliki Sacre-Coeur nagle przed wozem wiozącym ciało prezydent pojawił się mężczyzna w białym garniturze z wyhaftowanym czerwonym krzyżem na brustaszy*. Prawą dłonią wykonał niedbały wymiatający gest, a w stronę samochodu pomknęła kula ognia. Ku przerażeniu kierowcy bez problemu przepaliła przednią szybę i wpadła do środka. Szofer zahamował, otworzył drzwi i wypadł na zewnątrz, zaś za jego plecami samochód i ciało pochłonął ogień o temperaturze wnętrza słońca. Uciekając widział żołnierzy strzelających do napastnika. Ten zaś stracił ludzki wygląd i jako szalejący żywy ogień niszczył pojazdy kawalkady i zamieniał w płonącą pochodnię każdego kto stanął mu na drodze.

 

Do islamskich dzielnic Paryża wchodziły szturmowe oddziały francuskiej policji. Po kilkudziesięciu metrach i przeczesaniu kilku bloków, akcja przerodziła się w katastrofę. Zamachowcy samobójcy, z policyjnych szeregów odpalili założone na siebie pasy szahida. Ukryci snajperzy, otworzyli ogień do dowodzących pacyfikacją oficerów. Wzywane na pomoc odziały wojskowe rozpadały się wzdłuż podziałów rasowych i wyznaniowych. W prefekturze policji również dokonano zamachów, uciekających z budynku zmasakrował radiowóz pułapka zaparkowany przed nim. W mieście wybuchło powstanie.

 

Imperator czuł zawirowania w mocy. Uniósł się z fotela i podszedł do gry ustawionej na stoliku. Delikatnie popchnął jeden z kamieni, a efekt domina sprawił, że kolejne z nich kładły się, aż dotarły do umieszczonego na środku planszy Babilonu, który zapłonął żywym płomieniem.

– Babilon stoi w ogniu żarliwej wiar – rzekł do siebie Imperator i uśmiechnął się lekko.

Wrócił na swój ulubiony fotel odpalił telewizor z serwisem informacyjnym BBC. Po chwili przełączył na CNN. Na jego ustach pojawił się szczery słowiański uśmiech. W zachodnich telewizjach pełno było dantejskich scen ogrywających się na ulicach Paryża.

 

 

 

Brustasza* – ku mojemu zaskoczeniu tak się nazywa zewnętrzna kieszeń marynarki na klapie. 

Koniec

Komentarze

Jeśli do opisania był chaos, to się udało.

Pogubiłam się;)

Według mnie za dużo wydarzeń, faktów i osób na zbyt małej przestrzeni.

 

 

“Nie wielkiej i kapiącej złotem” po nie dałabym przecinek.

Lożanka bezprenumeratowa

Masz ciekawe pomysły na opowiadania. :D

Czułam się troszkę zagubiona przez tę ilość bohaterów. Przeskakiwanie z bohatera do bohatera niby okej, ale chyba, przynajmniej dla mnie, wprowadzało mały chaos.

Zauważyłam brak przecinków w niektórych miejscach i urwane wyrazy. Jak jeszcze raz przejrzysz tekst, to na pewno wyłapiesz. ;)

Fajny tytuł. :D

Pozdrawiam!

Pomysł fajny i nawet się te fragmenty w jakąś spójną całość układają, ale miałam wrażenie chaosu. Kolejne sceny były sprowadzane szybko, same trwały krótko i trochę się ma wrażenie, że to leci jak z karabinu maszynowego. Niemniej zamysł bardzo ciekawy, a mnogość tych nawet krótkich scen oraz bohaterów mi nie przeszkadzała, wręcz zachęcała do czytania. Jest sporo błędów z przecinkami, czasami to rozpraszało, więc myślę, że przydałoby się to przeczytać po prostu na spokojnie raz jeszcze, żeby wszystkie wyłapać. Tak czy siak całkiem niezłe ;)

Akcja jest rzeczywiście przesadnie wartka, aczkolwiek chyba udało mi się odnaleźć ład w tym chaosie :) Pewnie przez tematykę skojarzyło mi się ze stylem Houellebecqa. Osobiście nie przekonał mnie fragment z policjantką – wątpię czy po byciu świadkiem brutalnego gwałtu na koleżance nawróciłaby się na wiarę oprawców, ale może się mylę.

 

Pozdrawiam!

 

Co do chaosu, to jest on na swój sposób uporządkowany. Ogólny plan, niewielkie działania, tu podpuszczenie ifryta, tam podrzucenie odpowiednich świńskich głów i czekanie aż inni realizując własne plany doprowadzą do zakładanych celów 

 

Czyli za wszystkim stoi Putin? ;)

Rozumiem, że to imperator tak porozstawiał figury, żeby doprowadzić do eskalacji konfliktu. A po co? Dla zabawy? Co mu to dało? Mam wrażenie, że trochę sobie ułatwiasz. Zawsze zdarzy się coś nieprzewidywalnego, a u Ciebie wszystko idzie jak po maśle. Poza tym nie jestem zwolenniczką teorii spiskowych, a ciąg zdarzeń trochę takowe przypomina. Wolę Twoich Twardowskich :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Hmmm. Zgodzę się z poprzednikami, że tekst wypadł dość chaotycznie. Wprowadzasz mnóstwo postaci, każda pojawia się na chwilę, nie zdążyłam się z nikim zżyć.

Wydaje mi się, że tekstowi dobrze zrobiłoby spokojniejsze rozwinięcie.

Przecinki znowu żyją własnym życiem.

Babska logika rządzi!

MPJ-cie, tym razem wyznaję, że opowiadanie wywołało spory zamęt w głowie i dlatego dołączam do grupy czytelników niezbyt usatysfakcjonowanych lekturą. :(

 

De Molay nie prze­ją się tym spe­cjal­nie. ―> Literówka.

 

któ­rzy wła­śnie za­ję­li się twoją ko­le­żan­kę. ―> Literówka.

 

Choć za mną – zwró­cił się do ko­bie­ty. ―> Chodź za mną – zwró­cił się do ko­bie­ty.

 

– Sze­fie, dla­cze­go szef po­zwo­li­łeś jej odejść? ―> Albo: – Sze­fie, dla­cze­go po­zwo­li­łeś jej odejść? Albo: – Sze­fie, dla­cze­go szef po­zwo­li­ł jej odejść?

 

Tak panie, cze­kam dys­po­zy­cje. ―> Tak panie, cze­kam na dys­po­zy­cje.

 

wy­znaw­cy Is­la­mu uzna­li pro­wo­ka­cje… ―> …wy­znaw­cy is­la­mu uzna­li pro­wo­ka­cje

 

Pier­re prze­padł by gdzieś… ―> …Pier­re prze­padłby gdzieś

 

wresz­cie rzu­cił okiem na ze­ga­rek i rzu­cił krót­ko: ―> Brzmi to fatalnie.

 

Za­uwa­ży­ły jed­no­oki we­te­ran dżi­ha­du z Syrii. ―> Literówka.

 

Kon­tem oka za­uwa­żył jakiś cień. ―> Kątem oka za­uwa­żył jakiś cień.

Chyba że oko widziało na własne konto.

 

Od­wró­cił się głowę. ―> Że co się odwrócił???

 

Drogi gar­ni­tur, sta­ran­nie wy­strzy­żo­na broda. ―> Drogi gar­ni­tur, sta­ran­nie przystrzy­żo­na broda.

 

Bru­sta­sza* – ku mo­je­mu za­sko­cze­niu tak się na­zy­wa ze­wnętrz­na kie­szeń ma­ry­nar­ki na kla­pie. ―> MPJ-cie, tak z ręką na sercu – czy zdarzyło Ci się, choćby raz w życiu, zobaczyć marynarkę z kieszonką w klapie?

Brustasza to górna kieszonka po lewej stronie marynarki, do której wkłada się poszetkę, czyli ozdobną chusteczkę. W lewej klapie marynarki znajduje się natomiast dziurka, czyli butonierka, do której można włożyć żywy kwiat.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Chaos to efekt uboczny wielokrotnego podchodzenia do tego opowiadania.

 

poprawki naniosę wieczorem :) 

 

MPJ-cie, może kolejne opowiadania pisz bez podchodów… ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg poprawki naniosłem :)

 

Co do brustaszy , to po tym jak śniąca wyjaśniła mi że szlifowane diamenty nie mają szpica tylko kolet czasem chcę zabłysnąć precyzyjnym sformułowaniem, inna sprawa jak mi to wychodzi 

:D

 

reg znasz mnie tu od lat, czy ja kiedyś napisałem coś bez dziwnych akcji :D 

 

 

 

Irko założenie imperatora było proste, pokaż ludowi, że za granicą jest gorzej, a ponieważ lud może nie ufać lokalnym mediom lepiej, by pokazywały to obce media, stąd oglądanie zachodnich serwisów informacyjnych w ostatnim akapicie.

 

Paradoksalnie, to też się stało. Od wieku jak USA zarzucało CCCP/Rosji, że tam jest źle, Rosjanie odpowiadali “A u was to biją murzynów”. Przez niemal wiek dyplomacja USA mimo, że mieli lincze, Ku Klux Klan, itp akcje odpowiadała “Rosjanie odwracają w ten sposób uwagę od naszych oskarżeń”. Ostatnio po takim tekście Rosjan, ktoś z administracji Bidena zaczął się kajać i przepraszać za przemoc wobec murzynów.

reg znasz mnie tu od lat, czy ja kiedyś napisałem coś bez dziwnych akcji :D 

MPJ-cie, nawet jeśli Ci się zdarzyło, to już nie ogarniam pamięcią wszystkich Twoich niemal stu opublikowanych dzieł. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć,

 

nie będę pewnie oryginalny czepiając się zbyt wartkiej akcji, która poniosła mnie niczym górski strumień, meandrujący wokół fabularnych skał.

Wątki współczesnej polityki również nie przypadły mi do gustu, podobnie jak scena z gwałconą policjantką. Ociera się to o skandynawski kryminał a ich nie cierpię.

Być może dobrym pomysłem byłoby okrojenie historii, jeżeli nie z wątków, to może choć z bohaterów. Wątki mogłyby płynąć, może na zasadzie wiadomości z tv, albo lektury pracy.

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

BasementKey, przyznam że nie wiedziałem, bo jakoś z kryminałów, to nałogowo czytywałem Agatę Christi, Chmielewską, Obuch, a teraz Rogozińskiego serię o teściowych, Te skandynawskie jakoś odpuszczałem po kilkunastu stronach.

 

Co do koncepcji wątków przerobionych bardziej na info z tv czy prasy, to wówczas chyba nie byłoby wrażenia chaosu, w którym uruchomienie przez jednego gracza procesu, powoduje uruchomienie własnych planów przez wielu graczy, zaś wypadkowa ich działań mimo, że nikt ich nie koordynuje doprowadza do zakładanych efektów. 

 

 

 

 

 

Nowa Fantastyka