- Opowiadanie: FJ - Ostatni dom od południa

Ostatni dom od południa

Witam, chciałbym się z Wami podzielić moim pierwszym skończonym opowiadaniem, będącym częścią większego zbioru. Bardzo chętnie poznam Wasze opinie. Pozdrawiam i życzę miłej lektury :D

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

Użytkownicy V, Finkla

Oceny

Ostatni dom od południa

 

Stał na szczycie starej latarni, gdzieś pośrodku niekończącego się oceanu pustyni. Migotające wysoko na nocnym niebie gwiazdy zdawały się być bliższe od rozpalonych na horyzoncie ognisk, tańczących wśród mętnych piasków. Każdy z tych małych punkcików świadczył o wciąż trwających myślach, rozmowach, ucztowaniach. Być może były to barbarzyńskie stosy, być może ogień święty, podtrzymywany na słupach świątyń, a być może blask w strażnicach, sygnalizujący ludziom drogę do jedynej ostoi cywilizacji na przestrzeni bezkresnego pustkowia. Dopalające się mięso, gasnące modlitwy, świetlisty płomień nadziei.

 

*

 

Samotny jeździec zbliżał się od strony rezerwuarów wody. Daniel zakręcił korbę swej kuszy i uważnie obserwował jak obcy wlecze się w kierunku jego posiadłości. Koń był kulawy. Zwierzę padło zapewne ofiarą skalistych wertepów na południu, dwa dni drogi stąd. Podróżnik, siedzący na jego grzbiecie, opatulony był w jasne tkaniny, zakrywające także twarz. Szeroka, silna postura zdradzała, że to mężczyzna. Starszy, nieco zgarbiony. Jakby się dobrze przyjrzeć, można było zobaczyć ciemną brodę wystającą spod kaptura oraz wąskie, spierzchnięte od słońca usta. Musiał śnić o wodzie niebezpiecznie długo. Każdy, kto zapuszcza się tak daleko od ludzkich osad, skłonny jest zrobić wszystko, by się napoić. Daniel dobrze to wiedział, dlatego, gdy w południe wychodził na werandę, zawsze towarzyszyła mu stara kusza.

Intruz podjechał bliżej. Widząc broń w dłoniach gospodarza, skinął głową w geście powitania. Zeskoczył z konia, nieco zbyt pewnie i ukazał nagie dłonie. Daniel jednak nie był głupi.

– Ona zostaje, za dużo żem w życiu widział – rzucił oschle, wskazując podbródkiem na kuszę. – Coś za jeden?

– Twój dom, twoje zasady – odparł mu gość. – Moje imię to Eliszama, jestem ascetą, pustelnikiem, szukam wody dla mnie i mojego wiernego towarzysza.

Daniel splunął w bok.

– Wszyscy są pustelnikami na tym nędznym łez padole, nie mogłeś sobie zmyślić innej profesji? Już się to robi nudne, psiamać.

Ocenił go ponurym spojrzeniem.

– Weźże zrzuć te szmaty, nie widzę twojego pyska. Mało uwierzę w słowa kogoś, kto się chowa przede mną, jak podrzędny zbój.

Pustelnik posłusznie zrzucił z głowy kaptur. Długie włosy opadały mu na ramiona i lepiły się do czoła. Twarz miał surową, podłą. Z oczu nie patrzyło dobrze.

Taki jakem myślał – stwierdził cicho gospodarz.

– Plugawyś jest jak pustynna burza – dodał już na głos. – Jakie licho cię przyniosło aż tutaj? Niewielu miewam gości. Tylko mów prawdę, nie wyglądasz mi na eremitę.

– Tułaczkę wykonuję od niedawna, życie prowadziłem nader inne, a fachów miałem wiele, zanim oddałem się pustyni.

Daniel prychnął poirytowany.

– Też mi odpowiedź. Chyba zbyt mało bełtów wymierzono dotąd w twoją stronę, bo jeszcze żeś nienauczony jak z nimi rozwiać.

– Zaufaj mi panie, lubują mnie wszelkie rodzaje broni, zarówno dalekiego, jak i bliskiego zasięgu – odrzekł Pustelnik. – Nie wiem, dlaczego miałoby to sprawić, abym nie mógł uprawiać ascezy. Przeszłości wolę nie omawiać, stałem się innym człowiekiem i taki stoję przed tobą, jak mówię.

– Gadaniem na pewno nie zarabiałeś, bo dyplomata z ciebie żaden. Niejeden już by dawno puścił strzałę na moim miejscu. Bywali tu tacy, co udawali bogobojnych po to, by następnie spróbować mnie podciąć lub chatę splądrować. Ale przynajmniej potrafili udawać. 

– Wychodzi na to mój panie, że dotąd nie spotkałeś prawdziwego ascety – odrzekł tamten. – Nikt nie pokutuje, jeśli nie ma ku temu powodu. Skoro wyglądam na takiego, co ma ich wiele, być może jestem najprawdziwszym ascetą, jakiego uda ci się kiedykolwiek poznać.

Daniel patrzył spod byka, błądząc oczami po ponurej postaci, szukając jakichś oznak, które byłyby znajome.

– Konia dali ci w podzięce za dobroduszną pomoc na roli?

– Ukradłem – wyjaśnił Pustelnik wprost. – Dawno temu. Już tego nie robię.

Gospodarz zaśmiał się pod nosem. Najpierw z rozbawienia, potem ze zdenerwowania, na końcu zaśmiał się jeszcze z czegoś, co sobie przypomniał, jak jego ojciec nazywał pustelników. Postanowił to jednak zachować dla siebie.

– No więc słucham, czego szuka na pustyni najprawdziwszy eremita, wyjątek nad wyjątkami? Rozgrzeszenia wśród piachu? – spytał.

– I trochę wody, by móc żyć i szukać dalej – odrzekł tamten. – Jeżeli wolisz mi odmówić, nie będę się narzucał. Wskaż mi drogę, gdzie znajdę kolejną ostoję i ruszę w swoją stronę.

Daniel milczał dłuższą chwilę, zastanawiając się mocno.

– Tyle że tu nie ma innego takiego domostwa. Dalej znajdziesz tylko cholerne wydmy piasku, jeszcze dalej kolejne, może większe.

Pustelnik wydął dolną wargę. Zdjął włosy z czoła.

– Nie napawa to optymizmem – podsumował. – W takim razie będę musiał zawrócić. Bywaj.

Nie czekając na odpowiedź, wskoczył na swego konia. Zwierzę, mimo że niechętnie, obróciło się na południe.

– Toż ci dopiero głupiec! – krzyknął Daniel, zanim gość począł się oddalać. – Bez wody nie przeżyjesz na tyle długo, aby dotrzeć z powrotem do osad. Nawet jeśliś uparty, to prędzej padnie twój koń, a wtedy pozostaniesz bez żadnych szans.

Pustelnik odwrócił głowę przez ramię.

– Co więc proponujesz?

– Zostań – zaryzykował Daniel i opuścił swą broń. – Napoisz konia i nabierzesz sakwę wody na drogę. Moja Heselina niedługo podaje mi kolację, może nie będzie miała nic przeciwko zbłąkanemu eremicie przy naszym stole. Ostatnimi czasy zaczyna doskwierać jej brak towarzystwa, jak to babie. Ględzenie starego durnia, takiego jak ja, już jej nie starcza. Zabawiłbyś ją którąś ze swoich historii. Jeśli nie chcesz z życia to możesz nawet zmyślić, byle by miała ręce i nogi. Na pewno pomysłów ci nie brakuje, na pustyni, wbrew pozorom, wiele się dzieje i dużo człowiek widzi. Jak ci się podoba ten układ, hm? Zostaniesz bajarzem mojej żonki, czy wolisz ryzykować nędzną śmiercią w piachu?

Gość grzecznie skinął głową i ponownie zeskoczył z rumaka.

– Tylko musisz ściągnąć te szmaty i porządnie się wymyć, dam ci jakieś przebranie – zaznaczył gospodarz, wstając z siedzenia i wskazując mu palcem szopę postawioną na tyłach domu. Zatrzymał się jeszcze na moment, gdyż zapomniał dodać. – Aha, spróbujesz coś wykombinować, to cię wybebeszę. Uwierz mi, ta kusza nigdy nie pudłuje. Ciężko jest cwaniaczkować jak się ma przebity łeb. A konia sobie zostawię, przyda się. Zresztą i tak nie jest twój.

 

*

 

 Weszli do izby razem. Najpierw Daniel, potem jego gość. Pustelnik trochę niepewnie. Każde nowe miejsce budziło w nim nadgorliwą ostrożność. Kwestia przyzwyczajenia. Na pustyni różnie bywa.

W środku unosił się nieprzyjemny zapach, jakby zepsutego mięsa lub rzygowin, który desperacko starano się stłumić za pomocą rozwodnionej soli. Przemilczał to. Nie była to jego sprawa.

– Tu po tych schodach, na górę, potem drzwi na lewo w końcu korytarza. Idź, nie stój – poganiał Daniel. – Buty zdejm, nie wnoś mi piachu. Wystarczy mi tego na zewnątrz, żebym miał go i we własnej chałupie oglądać.

Zdjął buty posłusznie, wyszedł na górę tam, gdzie mu kazano. Wąskim korytarzem do niewielkiego pomieszczenia, w którym mieściła się jedynie okrągła, drewniana bala, pokaźnych rozmiarów. Znikome światło wpadało tu przez okno zabite do połowy deskami. Na surowych ścianach widać było ślady częstego szorowania, tynk odpadał.

Pustelnik oparł ręce o framugę drzwi i czekał cierpliwie na gospodarza. Słyszał dochodzące z parteru odgłosy krzątaniny, bolesne skrzypienie drzwi, dudnienie metalowych wiader, pluskot nalewanej wody. Po chwili schody zatrzeszczały pod srogim ciężarem. Do pokoiku wszedł Daniel, a jego ruchy spowalniała już nie tylko tusza, ale i potężny baniak, trzymany w drżących rękach. Woda wychlapywała się na odrapaną podłogę. Reszta została przelana do bali, wypełniając ją jednak zaledwie kilka centymetrów ponad dnem.

– Tyle ino, więcej nie dostaniesz. Nie chcę marnować na ciebie zbyt wiele – burknął pan domu. – Ma ci starczyć, żeby zmyć z siebie całe to plugastwo. Śmierdzisz tak, że i sępom ciężko by było przy tobie wysiedzieć.

– Wdzięczny jestem panie za każdą nawet krople – odparł pokornie gość, choć w jego głosie nie czuć było choćby kapinki uznania.

– Dobra, dobra, rozbieraj no się. Chcę zobaczyć kogom to pod dach przyjął. Ty sobie możesz milczeć, jeśli chcesz. Twoje blizny za ciebie powiedzą.

Pustelnik rozwiązał rzemyki swej przewiewnej szaty i zrzucił zapocony strój w kąt izby. Daniel przyjrzał się mu od stóp do głów. Następnie jeszcze raz. Zmarszczył się. Mimo swojego wieku, gość był dobrze zbudowany. Ani grama sadła nie zwisało niepotrzebnie. Na plecach miał ślady po batożeniu, niewielkie, zapewne przyłapali go na kradzieży. Pierś zdobiły sine szramy, być może od ognia lub gorącego kowadła, kształty miały jakby regularne. Ręce zarysowane, pocięte w miejscach, gdzie wystawały żyły, dość głęboko. Próba samobójcza? Asceta na pustelni nie mógł mieć lekko. Daniel zauważył jeszcze sygnety na palcach dłoni. Złote, być może prawdziwe.

– To też z poprzedniego życia? – zapytał. – Tego to chyba nie mogłeś po prostu ukraść. Za coś takiego trzeba już zabić.

Pustelnik pokręcił głową.

– To pamiątka czasów nieskalanych ni morderstwem, ni kradzieżą. Tyle ci mogę powiedzieć, panie. Nie pytaj o więcej.

– Ja mogę nie pytać, jeśli nie chcesz, ale moja Heselinka będzie z pewnością. Ciekawska z niej baba, zresztą jak one wszystkie. Jej nie odmawiaj, jakem mówił, zmyślaj jak wolisz, ale odpowiadać masz ładnie.

Pustelnik w milczeniu zgodził się oczami.

– Umyj się szybko. Przed wejściem położę ci jaką schludną koszulę i portki. Gdy będziesz gotowy, przyjdź do dużej izby. Tylko nie zwlekaj, moja żona nie lubi czekać, ani nie pozwoli mi zacząć jeść bez gościa. W tym domu panują zasady, zapamiętaj to sobie. 

Skrzywił się, rzucił przybłędzie jeszcze ostatnie chłodne, wręcz ostrzegawcze spojrzenie, a następnie wyszedł pośpiesznie i trzasnął za sobą drzwiami. Zawiasy zapłakały.

Pustelnik nie czekał długo. Nie chciał nadużywać gościnności i postanowił prędko przygotować się do wspólnego posiłku. Gdy wszedł jednak do chłodnej wody, natychmiast pożałował, że będzie zmuszony z niej kiedykolwiek wyjść.

 

*

 

– Nim zaczniemy, chciałabym, abyśmy złapali się za ręce i podziękowali Panu za dary, które będziemy spożywać tego wieczora oraz za łaski, jakimi nas obdarzył w ciągu dnia. Zesłał nam ciebie, Eliszamo. Nie bez przyczyny. Jako pokutnik na pewno znasz Lauda Sion Salvatorem i ubogacisz tę kolację.

Drobna kobieta wpatrzona była w Pustelnika z nadzieją, jak ciele w malowane wrota. Wcześniej okazana z jej strony życzliwość i ciepłe powitanie sprawiły, iż Pustelnik poczuł się niezręcznie. Gospodyni nalegała, aby gość zajął honorowe miejsce przy stole, naprzeciw pana domu.

 Na blacie postawiła wszystko, co tylko oferowała jej skromna kuchnia. Jak to na odludziu, nie przelewało się tu bogactwem różnorodności. Prócz znanej Pustelnikowi kaszy z manny pustynnej, dokładnie ugotowanej i wypłukanej, podsunęła mu pod nos srebrzysto–czerwone, nieco zesuszone, już czerniejące owoce oliwnika oraz gliniany kufel wypełniony odwarem z liści krzewinki jantaka. Znał jego energetyzujące właściwości. Stylici pijali go, aby dodać sobie sił na długie wędrówki przez pustkę. Nie łatwo było jednak znaleźć tę roślinę.

Szczególną uwagę Pustelnika przyciągnęły krwisto karmazynowe, miejscami blade kawałki mięsa, ozdobione siecią jaskrawych żył oraz unoszący się nad nimi przyjemny zapach pieczeni. Przełknął ślinę na samą myśl o tak wyszukanym rarytasie, którego smaku już prawie zapomniał.

– Niestety nie znam żadnych sekwencji, pani – odparł krótko, licząc, że będzie mógł zachować milczenie. Spotkał się jednak z karcącym wzrokiem Daniela. Odchrząknął. – Aczkolwiek, jeśli sobie pani życzy, mógłbym zaintonować modlitwę, której nauczyli mnie mnisi w górach Teserah.

Wychudzona twarz Heseliny rozpromieniała jeszcze bardziej niż do tej pory. Biło od niej ciepło, które jednak nie przypadło Pustelnikowi do gustu. Wątpił w jego prawdziwość.

– Ależ posłuchamy z wielką radością – oznajmiła natychmiast. – Wszystko, co wielbi Pana, jest piękne. Być może dane mi będzie zapamiętać słowa i owa litania zawita na stałe w tym domu. Nasze dotychczasowe modlitwy są proste i już wyblakły od codziennego użytku. 

Pustelnik pochylił głowę, chcąc sobie przypomnieć, kiedy ostatnio się modlił. Nie pamiętał. Możliwe, że nigdy.

Przyjął wątłą dłoń kobiety. Miękką, lecz i napiętnowaną chropowatościami ciężkiej pracy. Drugą podała mężowi.

Długo milczał, czując na sobie baczne spojrzenia, pełne nadziei. W źrenicach odbijały się płomienie metalowego świecznika, królującego ze środka stołu. Rozświetlały twarze wyniszczone suszą i sparzone słońcem, rozstawiały cienie po kątach izby. Pustelnik wziął głębszy oddech, a liche światło zadygotało, przygasło na moment, by ponownie zyskać na swej silę. 

– Ciemności zimna i ogołocona – zaczął, patrząc w uciekający przed blaskiem mrok. – Bądź że łaskawa dla nas, twych dzieci, więzionych w czeluściach własnej bezsilności. Chorych zarówno na ciele, jak i na umyśle, nieróżniących się w okrucieństwie od drapieżnych zwierząt. Siejących ból i pogardę dla wszelkiego życia. Pamiętaj o nas, gdy pomrzemy, by nas spowić w swe milczenie, skąd nas na świat wydałaś. Zniszcz to, co po nas zostanie i zapomnij wszystko, cośmy uczyniliśmy. Złość obróć w niebyt, krzyk niech ginie w próżni, łzy zamień w pustynię, żal pozostaw pusty.

Mina Heseliny spoważniała. Ściągnęła lekko brwi, uświadamiając sobie, iż nie zapamiętała ani jednego słowa. Ale i nie chciała żadnego zapamiętać. Zacisnęła na moment usta, siląc się następnie na smutny uśmiech.

– Mąż opowiadał mi, że masz Eliszamo szemraną przeszłość. Nie zawsze było ci po drodze z Panem. Wiele zła żeś uczynił, wnioskuję z twoich słów. Czy na pewno jest to modlitwa mnichów?

Uwolniła swoją dłoń. Pustelnik zatopił wzrok w jej ciemnych oczach, w których dopatrzył się zrozumienia, usilnie i głęboko skrytego za strachem.

– Słusznie pani, mnisi modlą się w inny sposób. Uczyli mnie co prawda kilku psałterzy, lecz nie pamiętam żadnego z nich.

– Przykre. Skąd więc znasz słowa tego ponurego matactwa?

Wzruszył ramionami.

– Mówiłem z głębi duszy. Wychodzę z założenia, że modlitwa bardziej powinna przypominać szczere przemyślenia niż wyuczone frazesy.

Daniel nie wytrzymał, walnął pięścią w stół, a potrawy podskoczyły w glinianych talerzach. Nawar splamił lnianą serwetę. 

– Niech cię licho włóczęgo! – warknął. – Dość już bluźnierstw pod moim dachem. Zlitowałem się nad twoim nędznym losem, lecz widzę, że daremnie, gdyż świętości uszanować nie umiesz, ani łaskawej woli swoich dobrodziei. Moją żonę obrażasz, czyś ty kompletnie zdurniał? Wykopię cię zaraz w piach, gdzie twoje miejsce, zawszony szczurze pustyni.

Pani domu zerwała się z miejsca, aby stanąć mu na drodze do Pustelnika. Położyła ręce na jego piersi.

– Uspokój się Danielu i nie pleć głupstw! Nie czuję się obrażona. Nasz gość zapewne jest najzwyczajniej zmęczony. Nie sądzę, by miał coś złego na myśli.

Usadziła gospodarza z powrotem na zydel. Na usta cisnęły mu się przekleństwa, które był zmuszony zdusić. Obserwował jednak gościa spod byka, a jego wzrok miotał cholerami znacznie mocniej niż jakiekolwiek słowa. Splunął w bok. Heselina odwróciła się przez ramię.

– Wybacz mężowi, zdarza się, że ponoszą go nader silne emocje. Nie mamy zbyt wiele do czynienia z ludźmi. A ci, co do tej pory tutaj zawitali, wskroś inni byli od ciebie, Eliszamo.

– Nie, to ja przepraszam – gość nie miał wyjścia, jak tylko przyznać się do błędu. – Faktycznie zmęczenie daje o sobie znać. Nie chciałem wam urągać. Ja również rzadko spotykam ludzi.

– Zaiste, dobrze widać po nas wszystkich, jak brak kontaktu ze światem wysysa rozsądek z naszych słów. Zapomnijmy o tym – zadecydowała, siadając ponownie na swym miejscu, obok Pustelnika. Pochyliła się w jego stronę, chcąc przyjrzeć mu się dokładniej. Cała sytuacja sprawiła, że wydał się jej ciekawszy, niż myślała wcześniej. – Jednak nie daje mi spokoju pewna rzecz, Eliszamo… Skąd u ciebie tak ponure myśli? Mąż mówił, żeś życie próbował sobie odebrać. Widział na rękach ślady.

Daniel przewrócił oczami.

– Daj spokój Heselino. Nie mam ochoty słuchać tych historii.

Uciszyła go wyciągniętą dłonią, nie odrywając oczu od eremity.

– Ale ja mam, daj mi porozmawiać z gościem. Zajmij się jedzeniem i się nie wtrącaj… No więc, Eliszamo, czy to słońce doprowadziło cię do obłędu, czy może obarczone ciężko sumienie?

– Zarówno jedno, jak i drugie – odparł krótko Pustelnik, jednak, jak się spodziewał, nie zaspokoiło to ciekawości gospodyni.

– Chcę je zobaczyć. Czy mogę?

Jeszcze zanim odpowiedział, sięgnęła, aby unieść jego rękawy. Podwinęła mu je do łokci, odsłaniając skórę potraktowaną ostrzem. Kilka blizn miał od noża, kilka od brzytwy, jedną od kanciastego odłamka skały. Heselina przesunęła po nich opuszkiem palca.

– Gdybym chciał się zabić, w końcu bym to zrobił – powiedział.

Patrzyli sobie w oczy. Kobieta oczekiwała wyjaśnień.

– Zdarzało się, że samotnie wędrując po pustyni, zapominałem, jak to jest czuć cokolwiek, odchodziłem od zmysłów. Ból pozwala odżyć na nowo. Bywa uzdrowicielem.

Heselina zastanowiła się.

– Raniąc ciało, leczysz duszę. Toż to ciekawe odkrycie. Jak się więc miewa twoja psyche? Pokutujesz, przeto jak sądzę, nie jest jeszcze w pełni zdrowa.

– Podejrzewam, że nigdy taka nie będzie. Jej rany nie zabliźniają się tak łatwo, jak te na rękach. Dzięki nim pamiętam kim byłem i kim nigdy stać się nie powinienem – mówił spokojnie.

Gospodyni pokiwała wolno głową. Powiedział już całkiem dużo, niemal wystarczająco, by mogła dopowiedzieć sobie resztę, ale wolała mieć pewność.

– Eliszamo, uchyl mi rąbka tajemnicy. Zdradź, czym żeś się trudnił. Obiecuję, nie będę oceniać. Różne już rzeczy słyszałam, a pustynia nie należy do miejsc łatwych do życia. Czasem zmusza do gwałtu na boskich prawach. Odczłowiecza.

Pustelnik wiedział, czego się spodziewała. Daniel przestał jeść i również wlepił w niego baczne spojrzenie.

– Zabijałeś? Przyznaj się, to akurat i ja chcę wiedzieć – ponaglił go – Jeśli masz spać w tym domu, bądź że szczery.

Gość milczał jeszcze przez moment, uciekając wzrokiem w czarną pustkę na tyłach izby, gdzie nie panowały już płomienie świecznika.

– Tak, kilka razy – odparł cicho. Lecz oni dobrze słyszeli. Za mocno chcieli to usłyszeć, by im przeszło koło uszu. – Po raz pierwszy nie dla pieniędzy, a z zemsty. Potem by zarobić na chleb. Od kiedy przywdziałem białe szaty, nie jestem już tym samym człowiekiem. Nienawidzę siebie za to wszystko, co miało miejsce wcześniej.

Gospodarze spojrzeli po sobie. Zauważył na ich twarzach dziwną ulgę. Tak, jakby się wcześniej bali, że mogą dostać inną odpowiedź.

– Miejmy nadzieję, że Pan będzie miał to na względzie, gdy nadejdzie Twój dzień, Eliszamo – zwróciła się do niego po chwili Heselina, emanując ponownie ciepłem. – Bardzo mi szkoda tych ludzi, których musiałeś pozbawić życia, lecz jeszcze mocniej szkoda mi ciebie. Pomodlę się dziś za twoją duszę, skoro sam nie potrafisz.

– Dziękuję pani – odparł.

Gospodyni wzięła głęboki oddech, zmęczona tą wymianą zdań.

– Zjedzmy teraz, póki posiłek jest ciepły. Wszak, po tak mrocznych wyznaniach, przystoi zachować choć chwilę milczenia. Nie masz nic przeciwko, Eliszamo?

– Wasz dom, pani, wasze zasady – powtórzył. – Zjedzmy więc.

Widziała, jak spoglądał łapczywie na mięsiwo, toteż podsunęła mu talerz, siląc się na uśmiech. Chciał je wziąć palcami i zwlec z półmiska jak dzikie zwierzę, zjeść tak, jak miał w zwyczaju na pustyni. Przypomniał sobie jednak, że postawiono przed nim nóż i widelec. Chwycił je niezgrabnie w dłonie. Następnie z ich pomocą wybrał sobie najbardziej dorodny kawałek, jaki tylko wypatrzył.

Począł kroić zdobycz na mniejsze fragmenty, lecz mięso stawiało mu opór, było twarde i żylaste. Gdy po zwycięskiej batalii włożył kęs do ust, zaskoczył go gorzki smak krwi. Nie śmiał jednak wybrzydzać i to nie tylko z uwagi na gospodarzy, a przede wszystkim ze względu na uporczywy już głód, który od kilku dni zawzięcie go prześladował. Zjadł wszystko, co mu przygotowano, następnie przechylił kubeł nawaru, połykając go w zaledwie kilku łykach.

– Nie urodziłeś się na dworze, prawda Eliszamo? – przerwała ciszę Heselina, wpatrzona w Pustelnika.

– Mój nieokiełznany sposób jedzenia mówi sam przez siebie – zgodził się asceta.

– Mogłabym to wyjaśnić latami spędzonymi na wędrówce. Moje pytanie zrodziło się już, gdy zobaczyłam biżuterię ze złota na twoich dłoniach. Uznałam, że twa ogłada przy stolę jednoznacznie wskaże mi odpowiedź. Znalazłam się jednak w kropce.

– Nie urodziłem się w pałacu, pani. Nigdy też nie kierowałem się tak daleko na południe, by móc zobaczyć choćby z daleka mury twierdzy. Jedyne, co odwiedziłem, to kilka strażnic na królewskim szlaku. Wartownicy bardzo chętnie handlują ze stylitami.

– A więc to oni byli na tyle hojni, by podarować skromnemu pustelnikowi tak rzadkie kosztowności? – zapytała podejrzliwie.

– Owszem, jest to podarunek, ale nie od wartowników, pani.

– Proszę cię, Eliszamo, przed posiłkiem wyznałeś nam zabójstwa, tak ciężko jest ci przyznać kradzież? – rozbawiło ją to.

– Rozumiem twe podejrzenia, pani – odparł. – Masz ku nim solidne podstawy, lecz tym razem niestety są błędne. Tych pierścieni nie wykradłem nikomu, gdyż niewiele już mi zależy na złocie. Podarował mi je ktoś bardzo bliski. Ta osoba stanowi dla mnie o ich wartości, nie zaś to, co można za nie kupić.

Heselinie aż zajaśniały oczy.

– Musi więc to być ktoś naprawdę oddany, skoro przekazał ci coś tak drogocennego – mówiła. – Lub musi posiadać naprawdę wiele skarbów, skoro od tak pozbywa się najdroższej rzeczy, jaką ja widziałam w całym swoim życiu. Eliszamo, zaspokój moją ciekawość, o kim mowa?

– Wybacz mi, pani, lecz wolę tą informację zachować dla siebie.

Daniel odchrząknął, aby zwrócić na siebie uwagę Pustelnika. Pokręcił głową w geście niezadowolenia. Nie tak się wcześniej umawiali.

– Odpowiedz Heselince, skoro ładnie zapytała – warknął. 

Pustelnik wiedział, że nie obejdzie się bez wyjaśnień. Wziął głęboki oddech. Przetarł czoło dłonią. Gospodyni czekała w napięciu.

– Nie potrafię nic wymyślić, wybacz mi pani – przyznał się. – Prawdziwa rzecz jest taka, iż wykradłem sygnety bogatemu kupcowi jadącemu po królewskim szlaku.

Oczy kobiety zajaśniały, błysnęły. Nic jednak nie powiedziała. Czekała na szersze objaśnienie zdarzeń. Kłamstwo musiało mieć jakieś usprawiedliwienie, które chciała poznać. Pustelnik, widząc to w jej spojrzeniu, począł kontynuować.

– Będąc młodym człowiekiem, straciłem wszystkich, z którymi łączyły mnie więzy krwi. W okrutny sposób. Osadę, w której mieszkałem najechały barbarzyńskie plemiona z zachodu. Matka zamknęła mnie w małej piwniczce pod naszą lepianką i rozkazała siedzieć cicho. Kryjówkę opuściłem długo po tym, jak przestałem słyszeć agonalne jęki. Do dziś we śnie widzę te wszystkie głowy swojaków, nabite na palach. Kiedy nadeszło południe, smród stawał się nie do zniesienia. Wieczorem zleciało się ptactwo, aby się nażreć.

Gospodarze nie przerywali.

– Dopiero wiele lat później dowiedziałem się, iż moja wioska nie została zaatakowana bez powodu. Arystokracja mieszkająca w pałacu postanowiła poszerzyć granicę swej jurysdykcji i napuściła plemiona przeciwko sobie. Woleli, żebyśmy wykrwawiali się nawzajem, aby sami nie musieli sobie zbytnio brudzić rąk. W miejscu, w którym niegdyś stał mój dom, dzisiaj przebiega wysoki na siedem sążni mur z jasnego piaskowca. Po drugiej stronie rozciąga się ich imperium. 

Pustelnik opowiadał o tym z nutką wahania.

– Wielokrotnie obserwowałem kupców jadących poza mur. Jedynie dla nich otwierano bramy. Wozili szlachetne kamienie z gór Teserah, kanistry oliwy z zachodnich cieśnin lub szamańskie figurki odebrane ludom wschodu. W zamian otrzymywali żółć i świecidełka, których za murem nie brakuje.

Zdjął jeden pierścień z serdecznego palca. Obrócił go w dłoni i uniósł na wysokość oczu. Blask płomienia odbijał się od złota.

– Wcześniej rozpoznałem, które pozycje na szlaku są najsłabiej strzeżone.

Zawiesił spojrzenie na skupionej twarzy Heseliny.

– Zaczekałem na przejeżdżającego kupca i zasadziłem mu kosę między żebra. Na wozie miał kufry wypełnione drogocennymi skarbami, lecz ja zdążyłem jedynie zsunąć te sygnety z jego pulchnych palców, zanim pojawiła się straż. Nigdy ich nie sprzedałem. Są moją vendettą.

Pustelnik wsunął biżuterię z powrotem na palec i oparł ręce o stół.

– Dość brutalna i nieprzyjemna jest ta historia, nie chciałem cię nią obarczać, pani. Ciężko widzieć ofiarę w mordercy, dlatego nie oczekuję od ciebie żadnych słów pociechy.

Pokiwała głową tryumfalnie, siląc się na swój ciepły uśmiech.

– Widzisz, Eliszamo? Kłamstwo ma krótkie nogi. Nie raz mówiłam mojemu Danielowi, że przede mną nic się nie ukryje. Ja to widzę po ludziach, że kłamią. Słuchaj co ci powiem, mój wędrowcze, jeśli tak łatwo przychodzi ci fałszowanie rzeczywistości na swoją korzyść, to twoja pokuta być może niewiele ima się z poświęceniem. Przemyśl to dobrze. Same białe szaty nie zmienią człowieka. Nie wystarczy nie zabijać i nie kraść, by nagle spodobać się Panu.

– Niestety zdaje sobie z tego sprawę – rzekł.

– Czyżby? – zadrwiła. – Ja co prawda nie wyrzekłam się swojego dobytku, nie głoduję samotnie, nie sypiam wśród suchych piasków pustyni, nie skrywam twarzy za kapturem, ale mimo to swoim życiem staram się wyświadczać Jemu radość. Żyję skromnie, modlę się codziennie, jeśli trzeba pomagam wędrowcom takim jak ty. Wy natomiast jesteście wszyscy tacy sami. Rabusie, plugawcy, bandyci, udający ludzi bogobojnych. Jakżeby świat byłby bez was lepszy.

Pustelnik nie chciał przerywać jej wzburzenia. Daniel wyglądał, jakby znał je na pamięć.

– Słusznie, ma rację – odezwał się, widząc zagubiony wzrok ascety – gdyby nie wy, nie musiałbym codziennie siadać na tarasie z kuszą.

Splunął w bok i wstał od stołu, przesuwając głośno krzesłem po drewnianej podłodze. Wtem z małej izdebki obok, dobiegły ciche odgłosy. Ktoś się wiercił na łóżku. Pustelnik myślał, że mu się zdawało, ale zaraz usłyszał wołanie.

– Czy ostało się coś dla mnie przy tym nędznym stolę czy ten spaślak jak zwykle wsunął wszystko, nie bacząc na rodzinę, którą musi wyżywić? – odbiło się od ścian. Głos był starczy, czuć w nim było zbliżającą się śmierć.

Z cienia wyłoniła się siwa postać, zgarbiona. Przytrzymała się framugi drzwi, aby nie upaść. Heselina podniosła się natychmiast i ruszyła pędem w tamtą stronę.

Starcza twarz wykrzywiła się na widok siedzącego w jadalni Pustelnika. Oczy zmrużyły się, chcąc wychwycić niewyraźne szczegóły.

– No proszę, dzielimy teraz żarło na czworo. Nie należało zaprosić pramatki tego domu wcześniej do kolacji niż syfiastego żebraka? – zaskrzeczała. Sylwetka jej dygotała. Również dłonie, którymi próbowała odepchnąć zbliżającą się gospodynię.

– Nie chciałam cię niepotrzebnie budzić, od rana nie czułaś się najlepiej – powiedziała poirytowana Heselina. – Idź do swojego pokoju, zaraz przyniosę ci jedzenie.

– Ty prostaczko, rodzicielce zabraniasz zjeść w jej własnej izbie. Niech cię licho spali i tego waszego bandytę! – próbowała się wykłócać kobiecina.

Gospodyni wepchnęła staruchę z powrotem do jej pokoju i przymknęła za nią drzwi. Następnie wróciła do stołu, aby pochwycić kawałek mięsa. Spotkała się spojrzeniem z gościem. Wzrok miała surowy, ciepło uleciało. Pustelnik nie zdążył zapytać, nie chciał, to nie jego sprawa.

Gdy oddaliła się, zostali sami z Danielem. Ten spuścił oczy.

– Matkę ma chorą. Jak się obudzi zawsze się denerwuje – pospieszył z wyjaśnieniem. – Wyjdźmy na dwór, nie musimy tego słuchać. Noc jest ciepła, będziemy mogli zapalić.

Ręce mu się trzęsły ze zdenerwowania, gdy ściągał z komody swą glinianą fajkę, nabijał ją tytoniem i przypalał od płomienia świecznika.

 

*

 

Noc była rozgwieżdżona. Faktycznie chłód przesadnie nie doskwierał. Jednak Pustelnik czuł się nieswojo, nie mogąc zarzucić sobie kaptura na głowę, jak to miał w zwyczaju, gdy pośrodku pustyni dopadał go mrok. Lniana koszula, którą dostał od gospodarza, była nieco ciasna i szczypała skórę. Nie należała do Daniela, gdyż jego tusza nie pozwoliłaby mu tego przywdziać.

– Kiedyś przyjdzie taki dzień, w którym diabeł zabierze to stare babsko ze sobą, a wtedy ja, przysięgam, zatańczę z radości – rzekł pan domu, wsadzając sobie fajkę do ust. – Z drugiej zaś strony, jak się Heselina musi zająć tą raszplą, to mnie wolno zakurzyć.

Stanęli na tarasie, Daniel oparł się o barierkę i zawiesił wzrok na niebie. Wypuścił w powietrze chmurę dymu. Tytoń podrażnił nos Pustelnika. Daniel przymknął oczy, napawając się chwilą zakazanej przyjemności.

– Psiakrew, naprawdę słaby jesteś w zmyślaniu historii, a sądziłem, że eremici to urodzeni krasomówcy – rzekł po chwili, nie odwracając się nawet w stronę gościa. – To nie są pierścienie kupieckie. Bywałem na królewskim szlaku i widywałem kupców, paru zresztą zapuściło się nawet tutaj, do naszej chaty. Żaden nie wiózł ze sobą takich skarbów. Każdy głupi wie, że byłoby to samobójstwem. Wywożą jedynie wodę, trunki i warzywa, którymi handlują z mieszkańcami pustyni. Heselinę możesz przechytrzyć, bo świata poza chatą nie widziała, ale ja wiem, że ty kłamiesz. Nie oszukasz mnie, innym też się nie udało.

Pustelnik nie odpowiedział. Patrzył w ciemności przed sobą. Daniel wyciągnął ku niemu fajkę, ale ten pokręcił tylko głową.

– Nie mów mi, że odmawiasz sobie ze względu na pokutę, bo i tak nie uwierzę – warknął gospodarz.

– Nie, panie – odparł ponuro Pustelnik, ale nie przyjął fajki.

Tamten prychnął, ale nie skomentował. Przez chwilę myślał nad czymś intensywnie.

– Życie potrafi dokopać naprawdę mocno – rzekł. – Takich historii podobnych do twojej jest bez liku. Wciąż słyszę o płonących wioskach i barbarzyńcach poruszających się coraz bardziej na południe. Przeczucie też mnie brało, że to nie przypadek. Bogatsi od nas maczają w tym palce. Nie znają pustyni tak dobrze, jak my, dlatego stajemy się ich jedyną bronią w walce z nami samymi. Cóż za przeklęta ironia, w jakich czasach przychodzi nam żyć.

– Nic nowego – odezwał się Pustelnik. – Człowiek zawsze wykorzystuje słabszych, by wzmocnić swoją pozycję. My również jesteśmy ulepieni z tej gliny.

Daniel skrzywił usta. Zdawało się, że splunie. Temat wyjątkowo mu doskwierał.

– Być może i masz rację – powiedział. – Jedni skrywają to pod szlachetnymi strojami, inni pod płaszczykiem skromności, tak jak ty, ale wszyscy są do siebie podobni. Nie zgodzę się jednak, że w pełni. Zdaje mi się, że zarówno tutaj, jak i na królewskim dworze znajdą się ludzie, którzy potrafią odróżnić dobro od zła, ponad wszelkie atawizmy, jakie nami sterują.

Spojrzał na Pustelnika posępnie. Gość czuł jego pogardę.

– Ty możesz tego nie dostrzegać. Widzę, żeś wydał już wyrok na całą ludzkość, tak jak i na siebie. Zdania nie zmienisz – ciągnął. – Jak na moje wszystkie twoje przewinienia, które tak skrycie chowasz, nijak się mają do tego, coś uczynił najgorszego. Zabiłeś w sobie wiarę w człowieka. Nie powołam się na religię, bo zgaduję, że twoja tułaczka niewiele ma z nią wspólnego. W coś jednak wierzyć należy, bo inaczej całe to życie traci sens. Też to musisz wiedzieć, skoro spędzasz resztki swego czasu na przemierzaniu pustki. Coś ci musi przyświecać, chyba żeś chory na umyśle.

– Wciąż szukam tego czegoś, panie – odparł. – Stąd ta wędrówka. Jeśli umrę zanim to znajdę, znaczy, że istota życia, o której prawisz, nie istnieje. Jeżeli będzie inaczej, odejdę szczęśliwszy.

– A więc tli się w tobie jakaś nadzieja – zawyrokował Daniel. – Przyćmiona, prawie niewidoczna, ale jednak się tli.

Pustelnik nie skomentował. Jego wzrok przywykł już do ciemności i ujrzał przekopaną za chałupą ziemię. W niektórych miejscach wbito prowizoryczne krzyże, nieco krzywe, zbite ze spróchniałych desek.

– Kiedyś wszyscy będziemy musieli umrzeć – powiedział gospodarz, podążając za jego wzrokiem. – Gotowi lub nie. Tego nie przewidzisz. Wtedy już nie będzie czasu na zmianę lub poszukiwania.

Następnie przysunął się do gościa i wyciągnął w górę palec.

– Widzisz te gwiazdy? O tam… Coś ci przypominają, włóczęgo?

Pustelnik przyjrzał się dokładnie, zastanowił się, milczał.

– To Gwiazdozbiór Panny – wydusił Daniel, gdy nie uzyskał odpowiedzi. – Podobno ludziska widzą tam kłos z ziarnami. Czy łazęga nie powinien znać się na niebie? Jak odnajdujesz drogę na pustyni?

Asceta wzruszył ramionami.

– Idę przed siebie, aż znajdę miejsce, gdzie mogę spocząć i się posilić – odparł. – Podążam od światła do światła.

– Jak cholerna ćma – zadrwił gospodarz. – Włazi do chałupy, gdy tylko widzi zapaloną świecę. Uporczywa bestia tłucze się po domu i naraża moją cierpliwość na szwank. Różnicie się tym, że wystarczy zgasić płomień, a ćma wylatuje tak szybko, jak wlazła. Ciebie natomiast ugościłem na noc.

 

*

 

Pustelnik nie mógł spać. Leżał na twardym posłaniu, które stanowiły deski, pokryte zasuszonym zielskiem. Izba, w jakiej go ugoszczono znajdywała się na poddaszu, była niewielka i poza lichym łóżkiem mieściła jeszcze wąską szafkę, na której dopalała się świeca. W ścianie nad głową Pustelnika wbity był gwóźdź, na którym Heselina zawiesiła różaniec spleciony z zasuszonych owoców oliwnika o nieregularnych kształtach.

Wcześniej, gdy gospodyni odprowadzała go do sypialni, nalegała, aby wziął różaniec do rąk. Chciała nauczyć go modlitwy. W milczeniu obserwował jak przerzuca kolejne koraliki, szeptając przy tym cicho, jakby się bała, że ktoś może ją usłyszeć. Przez cały ten czas on chłonął wzrokiem emocje szargające jej ciałem. Usta drżały lekko przepełnione niepewnością, to znowu zaciskały się wyrażając determinację. Palce delikatnie owijały się na koralikach, a po chwili ciskały nimi z premedytacją. Widział to wszystko niczym dynamiczną batalię toczoną we wnętrzu tej małej kobiety. Gdy skończyła, odłożyła różaniec na miejsce i wyszła bez słowa.

Kiedy został sam, położył się na plecach. Głowę rozsadzała mu gorączka, jak każdej nocy, po upalnym dniu spędzonym na słońcu. Wreszcie mógł czuć się bezpiecznie, mając dach nad głową. Mimo tego, dobrze zdawał sobie sprawę, iż nie zmruży oka.

Minęła godzina, potem następna. Podobał mu się spokój ogarniający chałupę po zmroku, tak podobny do tego znanego mu z pustyni. Zżył się z ciszą, uzależnił od niej. Hałas panował jedynie w jego głowię.

Rozgrzane w ciągu dnia piaski, gryzące boleśnie w stopy, po zachodzie słońca szybko zmieniały się w chłodną powłokę, przeszywającą człowieka aż do kości. Chałupa skutecznie pozwalała zapomnieć o niedogodnościach, panujących na zewnątrz. Oddzielała od rzeczywistości.

Wtem dotarły do niego odgłosy. Podłoga skrzypiała pod czyimiś stopami. Asceta przełknął ślinę i wytężył słuch. Lata spędzone w dziczy, nauczyły go śledzić każde, nawet najcichsze dźwięki. Za moment dał się słyszeć warkot otwieranych drzwi. Ktoś stąpał teraz po tarasie, pogłos zdawał się być stłumiony. Zszedł na trawnik i wszelki hałas zniknął. Pustelnik wypuścił powietrze. Nie zrezygnował jednak z czujności.

Liczył uderzenia swego serca, gdy nagle rozbrzmiała łopata, uderzająca z całą siłą w twardy grunt. Asceta słyszał oddech, coraz głośniejszy, przepełniony zmęczeniem. Na moment praca została wstrzymana. Ktoś odsapnął, usiadł na glebie, pokonany bezsilnością. Nie trwało to jednak długo. Zaciekłość kazała temu komuś wstać i kontynuować wysiłek. Szybciej i bardziej zajadle. Metal torturował zwały ziemi, wwiercał się w piach, sztyletował błoto. Wtem znowu zapadło milczenie.

Pustelnik, któremu zaczęło dokuczać leżenie w bezruchu, postanowił zmienić pozycję. Łóżko niebezpiecznie zgrzytnęło. Przeklął w myślach.

Ponownie skupił się na biciu własnego serca. Minęła godzina. Prawie porzucił wiarę, że usłyszy cokolwiek nowego. Zaczął wątpić, że w ogóle cokolwiek słyszał. Wtedy jednak ktoś ponownie wstąpił na taras.

Otwierane drzwi zaskrzypiały z niższej tonacji na wyższą, następnie zagrały odwrotną melodię, gdy osobnik dostał się już do środka. Powoli przeszedł przez główną izbę, kierując się ku schodom. Nieśpiesznie i jak najciszej tylko mógł. Serce Pustelnika zaczęło uderzać w ich rytm jego kroków.

Gdy znalazł się na piętrze, stanął na moment, by odetchnąć. Wreszcie ruszył w stronę małej izdebki, w której sparaliżowany na posłaniu leżał asceta. Zatrzymał się tuż przed wejściem. Jego cień odciął światło księżyca, dostające się do pokoju przez szparę między drzwiami a podłogą.

Pustelnik starał się nie oddychać, wsłuchany jak nieznajomy po drugiej stronie również powstrzymuje się przed mocniejszym nabraniem powietrza. 

Przybysz począł przerzucać masę ciała z jednej nogi na drugą, o czym donosiła uginająca się lekko podłoga. Wolną dłoń położył na klamce, wyginając ją w dół. Pustelnik zauważył jak różaniec lekko kołysze się nad jego głową. Cały dom zdawał się czuć ciężar rosnącego napięcia.

Wreszcie klamka powróciła do wcześniejszej pozycji. Nieznajomy wypuścił z płuc nagromadzone długo powietrze, zaraz obrócił się wolno i odszedł. Do samego rana panowała już tylko głucha cisza.

 

*

 

Uniósł się z posłania wraz z pierwszym brzaskiem. Wydostał się z gościnnej izby i zszedł na parter, gdzie krzątała się już Heselina, przygotowująca poranny posiłek. Uśmiechnęła się ciepło na jego widok i wskazała miejsce przy stole.

– Witaj Eliszamo, usiądź wygodnie. Daniel poszedł zebrać mannę pustynną. Zjesz z nami śniadanie?

Pustelnik nie usiadł. Stał w miejscu, wpatrzony uważnie w gospodynię. Zajęta była obracaniem długiej łyżki w gotującej się nad paleniskiem metalowej misie wody. Spostrzegła kątem oka, że wciąż ją obserwuję. Odwróciła się do niego zaniepokojona.

– Wszystko dobrze, Eliszamo? Długoś spał, czy było ci wygodnie?

– Nie gorzej niż zazwyczaj. Nie musiałem wciągać piachu całą noc – odrzekł nienazbyt uprzejmie. Podziękować nie miał zamiaru.

Heselina spuściła głowę. Pozostawiła na moment gotującą się wodę, by unieść zawiniątko złożone w kostkę, odłożone na komodzie. Wyciągnęła je w stronę gościa.

– Masz tu swoje chusty, wyprałam ci je porządnie we wrzątku. Nieliczne plamy nie chciały puścić, lecz nie będziesz musiał nosić na sobie zaschniętego potu. Zaszyłam również co większe dziury.

Pustelnik odebrał od niej ubranie bez słowa. Dwoiła się i troiła, aby nie zatracić pozytywnego wyrazu twarzy. Pospieszyła, aby podnieść z półki dwie duże kabzy wypełnione wodą.

– Napełniłam ci parę. Więcej niż nakazał Daniel. W sam raz, by objuczyć nimi konia. Na pewno ci wystarczą na długą drogę.

Tym razem nie przyjął daru. Badał nieprzerwanie jej zmieszane oblicze, na którym wciąż toczyła bój sama ze sobą.

– Dlaczego to robisz? – zapytał.

Skrzywiła usta, nie rozumiejąc.

– Moje dobre serce nie pozwala mi inaczej czynić – mówiła, choć wyczuł tę wątpliwość, której się tam dokładnie spodziewał.

– Dlaczego chcesz mi pomóc i pozwolić opuścić swój dom? – napierał. – Nie pytam twojego fałszywego sumienia, którym możesz mamić siebie samą, pani. Pytam ciebie.

Dłonie jej zaczęły drżeć pod jarzmem wody. Odsunęła się z wolna i zadygotała. Była zdecydowanie zbyt blisko niego, by nie odczuć teraz narastającego lęku. Pustelnik tymczasem wyminął ją i usiadł wreszcie przy stole, we wskazanym wcześniej miejscu. Wyłożył nagie dłonie na blacie. Zastukał palcami.

– Pan gospodarz powiedział mi, że lubujesz się, pani, w słuchaniu przeróżnych ciekawych opowiastek z głębi pustyni. Chciał abym uroczył cię kilkoma z nich przy wczorajszej kolacji. Jak pamiętasz, pani, rozmowy niestety nie potoczyły się zbyt przyjaźnie, nad czym ubolewam, a me historie nie były nadto prawdziwe jak i przyjemne dla ucha. Pozwolisz, że nadrobię teraz złożoną panu domu obietnicę i opowiem jedną z mych przygód?

Wzrok miała niemrawy. Zdawała się być zagubiona. Odłożywszy ciężkie sakwy wody ostrożnie z powrotem na kredens, przetarła dłonie pokryte zimnym potem. Skinęła tylko pojedynczo głową.

– Kilka nocy temu, przemierzałem pustynne wertepy na południe stąd. Możesz nie uwierzyć, pani, ale o dziwo, przypadkiem natknąłem się na starą latarnię, dawno wygasłą. Zapewne zbudowaną w czasach, gdy cały ten obszar pokrywało jeszcze morze.

Jej ciemne oczy zalśniły. Nigdy nie widziała morza. Myślała, że pojawia się tylko w bajkach i mami się nim małe dzieci, aby przynajmniej na jakiś czas tępo zawierzyły, że świat nie zaczyna i nie kończy się jedynie na pustych połaciach skał, ziemi i piachu.

– Wspiąłem się na sam szczyt tej latarni, chcąc się przekonać czy gdzieś w pobliżu wypatrzę jakieś miejsce, w którym będę mógł znaleźć schronienie – kontynuował spokojnie asceta. – Bo widzisz pani, nocą na pustyni widać najlepiej. Gdy gaśnie wreszcie naturalne światło, pojawiają się te rozpalane przez ludzi.

Odchrząknął.

– Tamtej nocy ujrzałem wyjątkowo mnóstwo świateł. Od niektórych dzieliło mnie wiele dni drogi, od innych nawet całe tygodnie. Jednak wasze domostwo zdawało się być najbliżej. Stąd też obrałem ten kurs.

Znów zwrócił spojrzenie na gospodynię. Chciała coś powiedzieć, o coś zapytać, lecz on mówił dalej.

– Na miejscu dowiedziałem się od pani męża, że będę zmuszony się tu zatrzymać, gdyż dalej czekają mnie jedynie wydmy i śmierć. Wiedziałem, że to jest nieprawda. Wasz dom nie jest ostatnim domem od południa. Mogłem ruszyć przed siebie i następną noc spędziłbym już pod dachem kolejnej ostoi. Mimo tego postanowiłem skorzystać z waszej gościnności – wydął usta.

Gospodyni kątem oka zaczęła rozglądać się po izbie.

– Jak mówiliście mi przy stole, któryście tak suto zastawili, nieczęsto odwiedzają was goście, lecz wszyscy błąkający się przez pustkę, nawiedzający wasz dom są do siebie bardzo podobni. Łajdacy, złodzieje, mordercy. Ludzie, którzy nie zasługują na drugą szansę. Musieliście się upewnić, że jestem jednym z nich. Twe pytania, pani, same sugerowały odpowiedzi. Dobrze wiedziałem, co chciałaś usłyszeć.

Heselina zesztywniała, jakby zrosła się z podłogą.

– Zazwyczaj czekacie na noc, kiedy to goszcząca u was przybłęda postanawia was obrabować. Wtedy nie macie już żadnych wątpliwości, że jest to typ tak podły, że pozbycie się go, nie powinno urągać waszemu Bogu. Kilka bełtów załatwia sprawę, prawda?

Słyszał jak bije jej serce. Niemal tak mocno, jak jemu wczorajszej nocy.

– Gdy targacie postrzelonego gościa do łazienki, zdarza się, że jeszcze żyje. Po drodze wymiotuje krwią, co nie zawsze udaje się porządnie zmyć. Ciągniecie jednak kanalię na piętro i wrzucacie go do bali z wodą, aby dobrze oczyścić ciało. Prawdopodobnie tam dobijacie tych, którzy wciąż dychają. Odrapana podłoga świadczy o tym, że szumowiny bronią się jeszcze ostatkami sił. Lecz nie macie już dla nich żadnej litości. Zostają zarżnięci niczym świnie, a następnie wymyci i poćwiartowani. Ich mięso smakuje wam najlepiej. Bardziej niż mięso niewinnych zwierząt. Ci ludzie przecież zasłużyli na swoją śmierć.

Uśmiechnął się lekko. Nie był to wprawdzie przejaw radości ani poczucia ironii sytuacji. Nie był to także przejaw smutku.

– Twa matka, pani, choruje, powiem ci dlaczego. Uzależniona jest od ludzkiego mięsa w znacznie większym stopniu niż wy. Niczym innym jej nie karmicie. Katują ją nieustanne dreszcze, które nie dają jej spokoju nawet w upalny dzień. Tak właśnie reaguje osobnik żerujący na własnym gatunku. Wiele już zdążyłem się nauczyć na pustyni.

Odsapnął na własne słowa. Lekcji, jakie dało mu pustkowie, nie mógłby zapomnieć nigdy. Powracają do niego zbyt często w czasie bezsennych nocy.

– To, co uznacie za niejadalne, zakopujecie w ogrodzie – ściszył głos. – Widziałem te krzyże powbijane w ziemię. Zbite na szybko i niechlujnie. To jedyne, co możecie zaoferować tym plugawcom. Cała reszta jest w rękach Boga.

Tym razem rozbawiła go cierpkość ludzkiego umysłu. Jak bardzo każdy z nas chciał widzieć siebie jako kogoś innego niż stworzyła go natura. Jesteśmy zwierzętami i zachowujemy się jak zwierzęta.

– Pozwól więc pani, że powtórzę me pytanie raz jeszcze, gdyż wydaje mi się, że wyjaśniłem odpowiednio okoliczności, które sprowokowały mnie, by je zadać. Dlaczego dajesz mi te rzeczy i pozwalasz opuścić wasz dom?

Heselina poczerwieniała. Przez cały czas zaciskała mocno usta, dusząc w sobie pokłady złość. Wreszcie zwyciężyła batalię, którą tak długo prowadziła w swoim wnętrzu.

– Eliszamo, nie masz prawa nas oceniać i mówić tego wszystkiego!

Jej gość zachował spokój.

– Rozumiem cię pani. Również zabijałem z potrzeby, nie dla przyjemności. Tak jak ty, szukałem usprawiedliwienia.

– Ci ludzie to byli barbarzyńcy! – wybuchła. – Krzywdzili innych, skrzywdziliby nas, gdybyśmy w porę nie zareagowali.

– Tak się składa, że gdyby miało być inaczej, w ogóle nie zaproponowalibyście im dachu nad głową.

– Przestań! Jesteś taki jak oni. Nie masz pojęcia co śmiesz mi zarzucać. Mierzysz nas swą miarą nikczemnika.

Chciała być zła. Chciała się nie zgodzić i krzyczeć, zwyzywać go, opisać go słowami niegodnymi człowieka. Jej usta jednak zadrgały. Oczy szkliły się. Zapłakała. Uniósł się z miejsca, by ją podtrzymać, lecz i tak osunęła się na ziemię. Chwycił ją za dłoń, lecz nie pogładził delikatnie opuszkiem palca, aby powstrzymać atak paniki, tak jak tego potrzebowała. Stanął nad nią posępnie z zimną miną.

– Jesteśmy tacy sami – rzekł.

– Nie chciałam tego, nie chciałam tak żyć, ale inaczej się nie da.

Łkała, połykając przy tym własne łzy.

– Nie jesteśmy w stanie teraz tego powstrzymać – tłumaczyła mu, choć wzrok miała wbity w podłogę. – Moja matka musi jeść, my musimy jeść. Pan to zrozumie. Takimi nas stworzył. Robimy to, co jest słuszne, Eliszamo, proszę uwierz mi.

– Mnie nie przekonuj, pani. Mi nic do tego. Chcę wiedzieć, czy mogę opuścić ten dom bezpiecznie. Nie próbowałem was obrabować, ani nie zamierzałem podciąć wam gardeł gdyście spali. Czy to wystarczy, abym mógł odejść? Gdzie jest twój mąż? Zgaduję, że nie poszedł szukać manny pustynnej.

Heselina pokręciła głową, zaciskając powieki.

– On czeka na ciebie – wydusiła. – Czeka z kuszą przed domem. Nie wypuści cię panie. Nie pozwoli. On potrzebuje mięsa.

 

*

 

Zamierzał nie robić tego zbyt gwałtownie, ale targnął kobietę do przodu i przyciągnął do siebie. Przyłożył jej dłoń do ust, by nie mogła krzyknąć. Wybałuszyła oczy w przerażeniu. Mogła spodziewać się tylko jednego po takim człowieku jak on. On jednak wyłącznie nakazał jej ciszę, przykładając palec do spierzchniętych warg.

– Nie próbuj go wołać, w przeciwnym przypadku przekręcę ci kark – ostrzegł ją bezbarwnym tonem.

Strach paraliżował jej ruchy. Źrenice poszerzyły się w błagalnej prośbie, obmywane przez płynną rozpacz.

– Powiem ci, co teraz się wydarzy – rzekł ze spokojem. – Wyjdziemy razem na taras powitać pana domu. Będziesz szła pierwsza, aby nie mógł obrać na mnie celu. Dokonamy wymiany. Wrócisz do niego, ja natomiast odzyskam swego konia. Rozstaniemy się w pokoju, tak jakeśmy się poznali. Wieczorem zmówisz modlitwę i podziękujesz Panu, żeś dożyła kolejnego dnia.

Nie zamierzał czekać na akceptację tych warunków. Chwycił gospodynię i uniósł ją z podłogi silnym ruchem. Wydała z siebie niekontrolowane kwilenie. Obrócił ją tyłem do siebie i docisnął, żeby mieć nad nią lepszą kontrolę. Pchnął kobietę w kierunku wyjścia. Kroczyła niepewnie, większość swojego ciężaru opierając na nim. Nie szarpała się, nie zamierzała wyrywać, wiedziała, że nie ma najmniejszych szans.

Gdy dotarli do drzwi, zmuszony był poluzować uścisk, aby pociągnąć za klamkę. Zawiasy odśpiewały swą złamaną melodię. Pustelnik pamiętał, aby skryć się natychmiast za żoną gospodarza, uprzedzając wystrzał kuszy. Ten jednak nie nastąpił.

Wstąpili na taras. Pan domu stał rozkrokiem na wyschniętej glebie w linii prostej przed nimi, tuż przy zasobnikach wody. Broń miał wycelowaną w kierunku drzwi. To, co zobaczył, sprawiło, że ugięły się pod nim kolana. Twarda dłoń, trzymająca kuszę, nagle zwiotczała. Natychmiast zacisnął usta i ponownie wzmocnił chwyt. Poważne i skupione spojrzenie stało się jednak nietęgie.

– Heselino, najdroższa, skarbie mój, co się dzieję? Co to ma znaczyć? – warknął przeciągle, mimo iż widział, że ta nie jest w stanie odpowiedzieć. Jego oczy zapłonęły, gdy ujrzał za nią apatyczne oblicze Pustelnika. – Ty bydlaku… Puść moją żonę albo wykłuje cię na wylot!

Pustelnik poczuł ciepłe łzy na kciuku swojej dłoni, którą przyciskał do warg kobiety.

– Poznałem prawdę o tobie, panie – odezwał się do Daniela stoickim tonem. – Nie będę mógł okazać łaski twej małżonce, jeśli nie usłuchasz tego, co nakażę. Wpierw opuść swą broń. Możemy to zakończyć pokojowo, bez rozlewu krwi.

– W życiu, parszywy kundlu! – wycedził gospodarz. – Nie jestem tak głupi, żeby cię posłuchać. Najpierw wypuść Heselinę, obwiesiu, potem odstawię broń. Przysięgam na Boga!

Pustelnik pokręcił głową w niezadowoleniu.

– Niestety nie mogę ci zaufać po tym, co odkryłem. Zamierzałeś mnie zabić i najeść się moim mięsem. Jaką miałbym mieć pewność, że nie zrobisz tego, gdy pozwolę jej odejść? Rządzi tobą głód znacznie silniejszy niż jakiekolwiek obietnice lub świętości, na które przysięgasz.

Daniel zaczął przeklinać siarczyście. Prawie skakał, chcąc zwyzywać gościa najgorszymi określeniami, jakie przyszły mu do głowy. Kuszę trzymał wciąż wymierzoną w Pustelnika i własną kobietę.

– Nie chcesz chyba powiedzieć, że mam ją skrzywdzić, aby cię przekonać? – przerwał mu asceta. – Wiesz, że jestem do tego zdolny. Słyszałeś moje historie.

– Wszystkie kłamliwe! – wrzasnął Daniel. – Nie możesz tego zrobić, nie potrafisz. Wiem to, czuję po tobie, że brzydzisz się przemocą. Zaprawdę jesteś prawdziwym człowiekiem pustyni, jakiego dotąd nie znałem. Żarliwym altruistą, mimo tej ponurej aury, którą próbujesz roztaczać i obrzydliwej mordy. Naiwnym człowiekiem idei, który szuka czegoś, co nie istnieje. Jesteś głupcem, jeśli myślisz, że udało ci się to przede mną ukryć. Wypuść ją i nie przedłużajmy tego przedstawienia.

Pustelnik wiedział, że nie ma wyjścia. Zdjął rękę z twarzy Heseliny tylko po to, by złapać jej skostniałą dłoń, pokrytą zimnym potem. Ścisnął drobne palce z całej siły, aż poczuł pod skórą pękające kości. Kobieta rozdzierała się jak stare prześcieradło. Wyła przeraźliwie, tarmosząc się we wszystkie strony. On jednak nie pozwolił jej uciec od bólu.

Daniel rozwarł gębę z przerażenia. Prawie wypuścił bełt z kuszy, nie potrafiąc kontrolować własnych ruchów. W końcu broń wyleciała mu z rąk i odbiła się od piachu. Począł machać desperacko rękami.

– Przestań! Zaklinam cię, psi synu! – jęczał, nie wiedząc już, co ma ze sobą zrobić. Widok żony zwijającej się w agonalnych katuszach kazał mu biec z pomocą, jednak strach przed jej utratą trzymał go wciąż w miejscu. Telepał się i drgał. W końcu upadł na kolana i dopiero wtedy Pustelnik przestał torturować wyczerpną Heselinę.

– Zostaw ją! Przerwij to szaleństwo! Błagam cię na klęczkach, eremito – ryczał Daniel, roniąc łzy niemocy. Jego kobieta krztusiła się w spazmach własnego jazgotu, który gonił się z echem po pustce.

– Nie zranię jej więcej, jeśli zaczniesz wykonywać moje polecenia – kontynuował Pustelnik. – Rób co mówię, a jeszcze tego wieczoru będziecie mogli zasiąść do kolacji z manny pustynnej. Masz moje słowo.

– Zgadzam się na wszystko, tylko weź te łapska z mojej żony! – skowytał pan domu. Bił dłońmi w pierś i kołysał czołem, oddając ascecie pokłony.

– Wyciągnij bełt z kuszy i odrzuć w moją stronę – nakazał Pustelnik.

Daniel naprędce wykonał jego polecenia. Dłonie mu się trzęsły, a kątem oka obserwował, czy aby na pewno gospodyni ponownie nie doznaje krzywdy. Gdy rozładowana kusza wylądowała w piachu kilka metrów przed Pustelnikiem, ten skinął głową.

– Dobrze sobie radzisz, panie – pochwalił Daniela. – Teraz pójdź osiodłać mego konia i przyprowadź go pod taras. Tylko szybko.

Gospodarz uniósł się, chcąc rzucić się do biegu, lecz w porę uświadomił sobie istotny fakt, który uniemożliwiał mu wykonanie zadania. Stanął w miejscu z kwaśną miną, zastanawiając się czy jego słowa nie sprowokują gniewu Pustelnika.

– Twój koń jest zamknięty w gmaszysku pod kłódką, tak żeby był bezpieczny – powiedział powoli. – Klucz do niej znajduje się w chałupie, zawieszony na haku wbitym w ścianę, tuż po prawej stronie frontowych drzwi w dużej izbie. Przepuść mnie panie, a wezmę go i pójdę po twego ogiera, tak jak prosisz. 

Pustelnik wyczuł w jego głosie oprócz niepokoju, nutkę czegoś, co mógłby nazwać rodzącą się nadzieją. Patrzyli na siebie długo w milczeniu. Asceta wiedział, że nie może pozwolić gospodarzowi się zbliżyć ani na krok.

– Ja przyniosę klucz – zadecydował wreszcie na głos. – Ty, panie, najlepiej się nie ruszaj. Pamiętaj, że cały czas mogę zranić twą żonę bardziej dotkliwie, jeżeli mnie do tego zmusisz.

Daniel zacisnął szczękę z wściekłości. Śledził zajadłym spojrzeniem jak gość oddala się w kierunku chałupy, ciągnąc za sobą Heselinę. Pustelnik szedł tyłem, momentami zerkając przez ramię, aby sprawdzić jaki dystans dzieli go jeszcze od celu, po czym natychmiast odwracał się z powrotem do Daniela.

Gdy dotarł do wejścia, schylił się, by nacisnąć łokciem klamkę i pchnąć nogą drzwi. Zaświszczały fałszywie, odsłaniając rozświetloną izbę. Pustelnik nie miał czasu, aby się rozejrzeć. Uwolnił gospodyni usta, by położyć dłoń na chropowatej ścianie tuż za framugą. Sunął opuszkami po zimnej powierzchni, szukając wspomnianego haka z kluczem. Daniel stał jak słup soli i obserwował go uważnie, przełykając zgromadzoną ślinę.

Wreszcie Pustelnik natrafił na twardy przedmiot, huśtający się na gwoździu. Chłód rdzawego metalu zacisnął między palcami. Ściągnął klucz i wyciągnął przed siebie.

– Tak, to właśnie ten – zawołał pan domu, stąpając niecierpliwie z nogi na nogę. Gdy zobaczył, że Pustelnik wlecze zdobycz na taras, nie wytrzymał. – Po prostu je rzuć, do licha, oszczędź czasu zarówno mnie i sobie. Obaj przecie chcemy żeby się to skończyło jak najszybciej.

Pustelnik nie protestował. Już zamierzał cisnąć klucze w kierunku Daniela, gdy nagle usłyszał skrzypienie, dobiegające zza jego pleców. Odwrócił się błyskawicznie, by zobaczyć zgarbioną staruszkę, wychylającą się ze swojego pokoju. Pomimo swych lat, które zdawały się odebrać jej trzeźwość umysłu, szybko zorientowała się w sytuacji.

– Zawsze byłeś głupcem Danielu, nie wiem czemu łudziłam się, że jest inaczej – wymruczała ponuro pod nosem na to, co zobaczyła.

– Nie podchodź – warknął ostrzegawczo Pustelnik. – Jeśli nie chcesz żeby twojej córce stała się krzywda.

Te słowa wywołały u niej lekki uśmiech, zniszczone już wargi popękały jeszcze mocniej. Zmierzyła szybkim spojrzeniem Heselinę, niby od niechcenia. Gospodyni tymczasem zaczęła mocniej wierzgać, dysząc przy tym ciężko z bólu.

– Wszystkie me lata na tej ziemi nic nie układało się tak, jakbym chciała, dlaczegóż teraz miałoby być inaczej? – zapytała starucha unosząc krzaczaste brwi.

Powlekła się wolno na środek izby. Pustelnik zrobił dwa kroki w tył, targając za sobą zakładniczkę. Starał się kątem oka zerkać to na starą kobietę, to na Daniela, chcąc kontrolować ich ruchy.

– Z tego co widzę podrzędny bandyta przejął kontrolę nad moim domem – zawarczała kobiecina. – Stara jestem, tom myślała że już mnie nic w życiu nie zaskoczy.

– Ani kroku dalej – podniósł głos eremita. Stanęła w miejscu, ale jej niewzruszone spojrzenie świadczyło o tym, iż niewiele robi sobie z jego gróźb.

– Heselino, czy on wie? – zwróciła się do córki.

– Wiem – odparł jej szybko gość. – Wiem co robicie przybłędom i co chcieliście zrobić również mnie. Jesteście kanibalami.

Tym razem się zaśmiała, odsłaniając wybrakowane z zębów podniebienie. Następnie ruszyła w kierunku krzesła.

– Pozwolisz, że usiądę? – poprosiła, zerkając na gościa. – Chyba nie każesz starej babie stać, a ja nie dam rady przetrawić tego na stojąco.

Pustelnik skinął jedynie głową. Tetryczka posadziła zad na zydlu, chybocząc się ociężale. Ułożyła ręce na kolanach i znów zwróciła się do eremity.

– Powtarzałam mojej córce żeby nie wychodziła za tego idiotę, ale gówniara nie chciała mnie słuchać. Mówiłam, że prędzej czy później jej luby schrzani robotę, wiedziałam, że jest bezużyteczny i już dawno powinnyśmy się go pozbyć. W tym domu od zawsze rządziłam tylko ja i jeszcze żaden przygłupi samiec nie mówił mi co mam robić, dopóki nie zjawił się ten parszywy kundel.

– Mamo przestań ględzić! Nie widzisz co się dzieje? – zaryczała Heselina.

Matka wysunęła się do przodu, szczerząc się do niej kwaśno.

­ – Widzę moja droga, na twojej szyi zaciska rękę mężczyzna, który spokojnie może nawet wyrwać ci łeb jednym szarpnięciem, a twój mąż jak ostatni błazen pozwolił odebrać sobie jedyną szansę na to, aby cię uratować. Czego ode mnie niby oczekujesz? Zwlekłam się z łóżka, przylazłam sama do stołu i tak wyczerpałam wszystkie swoje siły. Nie posiadam żadnej broni, a i tak nie udałoby mi się pokonać tego zbira. Jedyne co mam to język w gębie, wiec postaram się go użyć do jasnej cholery. Przynajmniej raz mnie nie uciszaj, niewdzięcznico.

Gospodyni pociągnęła kilka razy nosem, ale już się nie odezwała.

– Przyznaję, wolałabym umrzeć pierwsza – mówiła spokojnie starucha. – Nie po to bóg narzuca na rodziców starość i odbiera im kolejno wszystkie zmysły, żebym ja teraz musiała patrzeć jak przedwcześnie umiera moja córka. Nie taka jest kolej rzeczy. Trzeba jednak pogodzić się z nędzą sytuacji, sama dała się smarkula złapać, to niech płaci za swą głupotę. Zginie lub nie, ale nie pociągnie mnie za sobą do cholery.

– Nikomu nie musi się nic stać – wtrącił się asceta.

– Nie musi, ale stanie, nie bądź głupi, nie wyglądasz na takiego – żachnęła się kobieta. – Jesteśmy ludojadami, naprawdę chcesz pozwolić żyć komuś takiemu? Wiesz ile osób jesteśmy jeszcze w stanie skrzywdzić? Jeśli dam ci stąd odjechać, ty wrócisz za kilka dni, żeby nas wykończyć albo też rozpowiesz innym coś tu widział. Przyjdą po nas z widłami i ogniem, aby wymierzyć sprawiedliwość. Nikt nie lubi takich jak my. Nie łudź się więc, że możesz dyktować warunki. Nie pozwolę ci dożyć jutrzejszego poranka, nawet za cenę życia własnej córki.

– Mamo! – wrzasnęła Heselina desperacko.

– Cicho tam! – odwarknęła jej matrona. – Ty i tak jesteś już martwa. Martwi głosu nie mają.

– Gdzieś mam nędzarzy, których zabijecie – powiedział Pustelnik. – Zjadajcie sobie ich póki wam nie wyjdą zadem. Dajcie mi konia, a odjadę i nigdy więcej nie usłyszycie o mnie, a ja nie wspomnę nikomu com się tu dowiedział.

– Mojemu przeklętemu zięciowi możesz wmawiać te brednie. Są z Heseliną siebie warci – fuknęła staruszka, po czym wyjrzała za drzwi ku Danielowi. – Weź podnieś tę kuszę z ziemi, ty durniu, nie słyszysz co mówię!? Ten eremita stąd nie wyjedzie.

Gospodarz nie poruszył się. Zaciskał sztywną szczękę, powstrzymując napływającą złość.

– Ty stara poczwaro, nie pozwolę by zrobił coś Heselinie! – ryknął.

– Aleś ty głupi – zarechotała babina. – Póki miałeś broń, nie mógłby jej zabić, bo to oznaczałoby dla niego koniec. Powykręcałby jej trochę kości i nic więcej. W tym momencie może przekręcić jej kark, a ty nawet nie zdążysz dobiec do tej zasranej kuszy i jej załadować. Załatwi ciebie a potem mnie. Właściwie zastanawiam się dlaczegóż jeszcze tego nie zrobił.

Jej śliskie oczy przepełzły z powrotem na Pustelnika.

– Moje słowa są szczere. Możemy to zakończyć bez rozlewu krwi – oznajmił jej, gdy ich wejrzenia się spotkały.

Uniosła brwi i zagryzła wargi, zastanawiając się nad tym i nie odrywając wzroku od jego skupionej twarzy.

– Czekaj, czekaj – odezwała się w końcu. – On nie chce nikogo zabijać. To ci dopiero. Bandyta wcale nie jest bandytą, próbuje tylko nas wystraszyć. Tępoto, podnieś tę kuszę, bo zaraz ja ją wezmę, mimo iż nie daję rady – warknęła na Daniela głosem nieznoszącym sprzeciwu.

– Stój gdzie stoisz, dobrze ci radzę – zwrócił się do gospodarza Pustelnik, przywołując jego rozognione, rozbiegane spojrzenie.

Chwile patrzyli sobie w oczy, jakby badając własne możliwości. Asceta starał się go przekonać, iż nie żartuje, ale Daniel już wiedział. Zobaczył to już wcześniej, choć później zwątpił, czy aby na pewno dobrze rozczytał ponure źrenice wędrownego pokutnika. Teraz był pewien, że gość nie jest w stanie zabić jego żony. Nie potrafi. Skrywana głęboko słabość wypłynęła na powierzchnie zalewając całe ciało Pustelnika. Dreszczami, niemocą, strachem. Daniel wykonał pierwszy krok do przodu. Jego kobieta wciąż oddychała, śledząc z przerażeniem przebieg wydarzeń. Pozbywając się wątpliwości ruszył biegiem w kierunku kuszy.

Heselina zaczęła mocniej wierzgać, wyczuwając w sytuacji swoją szansę. Pustelnik nie zamierzał jej puścić, ale jednocześnie ciągnęło go, aby rzucić się w kierunku mężczyzny, póki istniała alternatywa, iż zdoła uprzedzić gospodarza i chwycić broń jako pierwszy. Zbyt długa chwila wahania wystarczyła Danielowi, aby buchnąć się na kolana w piach i wygrzebać z niego zdobycz. Brakowało wciąż strzały. Leżała tuż obok, ale pan domu jeszcze jej nie zauważył. Przeszukiwał desperacko glebę roztrzęsionymi łapami. Heselina krzyczała. Starucha śmiała się donośnie, chwiejąc się na zydlu.

– Jakiś ty nagle bezradny. Jak mogliśmy być tak przeklęcie ślepi. Udało ci się nam wmówić, że nosisz stalową zbroję, podczas gdy naprawdę jest nagi i bezbronny jak niemowlę. Zjemy cię głupcze i nic nie możesz z tym zrobić – naigrawała się, widząc jak jej córka powoli pokonuje wszelki opór ze strony pokutnika.

Daniel odnalazł bełt i nerwowo zaczął go pakować do kuszy. Gospodyni wyrywała się po podłodze, trzymana teraz jedynie za nogę.

– Dziś upieczemy twoje serce – mówiła staruszka, wpatrzona w oblicze Pustelnika, z którego opadała już wszelka maska, zastępowana przez rozgorączkowanie i panikę. – Będzie skwierczeć na ogniu i podskakiwać niczym upolowana zwierzyna, dla której nie ma już nadziei.

Pustelnik przymknął powieki, chcąc odciąć się od natłoku obrazów, docierających do niego z każdej strony. Potrzebował się wyciszyć. Wziął oddech, płytki, wolny, przesiąknięty lękiem. Następnie kolejny, nieco spokojniejszy, zgodnie z technikami medytacyjnymi, jakich był uczony. Dochodził do niego dźwięk nakręcanej kuszy. Nie zostało zbyt wiele czasu. Gdy otworzył oczy, nie kryła go już żadna maska, nie towarzyszyła mu trwoga, ni zamęt. Odnalazł harmonię, po którą sięgał rzadko i o której istnieniu zdążył zapomnieć. W jego sercu grał teraz tylko ogień.

Chwycił mocno za nogę włóczącej się po deskach gospodyni i pociągnął ją po parkiecie. Próbowała złapać się czegoś rękami, wrzeszcząc przy tym w niebogłosy, lecz jej nie pozwolił. Cisnął nią w kąt izby. Heselina uderzyła w glinianą wazę, która zleciała z półki, tłukąc się z trzaskiem na kawałki, tuż przed jej twarzą. Zasłoniła oczy dłońmi.

Gdy już nic nie stało mu na drodze, Pustelnik ruszył na taras. Daniel, wlepiając bojaźliwy wzrok w zbliżającego się napastnika, wykręcił korbą po raz ostatni, po czym przymierzył, aby wycelować. Asceta stał już jednak nad nim, spozierając niebezpiecznie z góry. Gospodarz wypuścił bełt, lecz jego refleks był opóźniony. Wcześniej Pustelnik zasadził mu kopniaka prosto w pierś, rzucając go plecami w piach. Strzała uleciała do tyłu lądując głośno w zaspie.

Daniel, wyciągnął broń przed siebie, aby się nią zasłonić przed kolejnym uderzeniem. W tym momencie eremita zacisnął palce na jego nadgarstku, powodując szybki odpływ krwi z kończyny. Gospodarz rzucał się po glebie, starając się wyswobodzić. Na próżno.

Wreszcie utracił siły i wypuścił kuszę z uścisku. Gdy tylko wylądowała na ziemi, Pustelnik pchnął ją nogą, łamiąc w pół. Następnie kopnął zdewastowane resztki w bok.

Zdesperowany pan domu, zasłaniał się rękami, ale nie był przygotowany na siłę z jaką gość zaczął go okładać pięściami. Agresywne twarde dłonie nie miały żadnej litości przed strzelającymi pod nimi kośćmi. Najpierw pękło prawe ramię Daniela. Otworzył mimowolnie usta, rycząc z bólu. Pustelnik wykorzystał ten moment, by chwycił za lewą kończynę i wyłamać bark. Wytargać stawy, rozerwać ścięgna.

Gdy ofiara nie miała się już czym bronić przyszła pora na żebra. Łatwo ustępowały przed każdym kolejnym ciosem. Przypominało to parszywą grę na instrumencie, w którym muzykę zastępował dźwięk rozbijanego szkieletu. Daniel skowytał żałośnie. Płakał, miotał się, wył do księżyca, niewidocznego w blasku dnia. Jego skóra zrobiła się czerwoną od krwi. To jednak miał być dopiero początek jego katuszy.

Pustelnik walnął gospodarza mocno w skronie, aby go ogłuszyć. W ten sposób ułatwił sobie dostęp do oczu. Wyciągnął kciuk, który z impetem wcisnął w zamkniętą lewą powiekę mężczyzny, wbijając gałkę głęboko w czaszkę. To zbudziło Daniela na nowo, który zerwał się z krzykiem, telepiąc się po piachu, niczym ryba świeżo wyłowiona z wody.

Uderzenie w drugą skroń, zamaszysty cios w szczękę, sierpowy, aby przełamać nos. Pustelnik nie tracił energii. Uniósł się do pionu, by teraz skopać bestialsko przeciwnika. Czuł pod stopą pękające narządy jamy brzusznej. Strzelającą przeponę, wewnętrzne krwotoki. Pchnięcia, kuksańce, dźgnięcia, naskoki. Asceta nie dawał za wygraną. Skatowane ciało gospodarza bluzgało krwią, wylewając z siebie ciemne soki, śmierdzące wydzieliny. Eremita chwycił go pod pachy i przerzucił na brzuch.

Jego uwagę przywołała z powrotem chałupa. Zobaczył stojącą przy drzwiach Heselinę. Wrzeszczała. Darła się cały czas, ale wcześniej jej nie słyszał. Na sam widok jego szerokich źrenic padła w tyłu na deski.

Gdy wspinał się po stopniach na taras, napinając mięśnie gotowy do ataku, ona pełza po podłodze, uciekając jak najdalej w głąb izby. Szlochała przy tym, nie mając pojęcia co może uczynić, aby się ratować.

– Mamo, zrób coś! – zawołała błagalnie.

Staruszka siedziała wciąż na zydlu przy stole, lecz uśmiech zniknął z jej ust raz na zawsze. Błądziła rozgorączkowanym wzrokiem, szukając wyjścia z opresji. Zadygotała, gdy Pustelnik wkroczył w próg domu.

– Mamo, nóż! – zawołała do kobieciny Heselina, otwierając oczy szeroko ze strachu. – Jest na stole, użyj go, mamo!

Starowina nie zamierzała długo czekać. Ciało trzęsło się z wysiłku, do którego nie przywykła, pomimo tego uniosła się z siedzenia i znalazła sflaczałą dłonią błyszczący puginał, którym zazwyczaj kroili mięso. Zmusiła swoje stetryczałe stawy do działania. Wiedziała, że drzemią w niej gdzieś głęboko pokłady energii, które musiała teraz za wszelką cenę wykorzystać, aby ratować siebie i córkę.

Rzuciła się na Pustelnika z impetem wbijając mu nóż w bok. Skupiony na Heselinie, nie spodziewał się ataku ze strony staruszki. Gdy na niego wpadła, zwalił się przez drzwi na taras. Kobieta runęła za nim, lądując na jego piersi. Nie zamierzała jednak przerwać ataku. Z trudem wyciągnęła ostrze, aby je zatopić ponownie. Sama zdziwiona była swoim atawistycznym zewem, który pozwolił jej zanurzyć puginał tak głęboko w skórze Pustelnika jak za pierwszym razem.

 Mężczyzna wiedziony chęcią ucieczki od bólu, uderzył staruchę wierzchem dłoni w twarz. Siła tego porywu zrzuciła ją na deski. Asceta przeciągnął się po tarasie, zaciskając palce na obficie krwawiącym boku. Podciągnął się do przodu, chcąc sięgnąć drewnianej barierki. Nagle odczuł siarczyste kłucie w łydce. Kobiecina próbowała desperacko wwiercić się ostrzem w jego nogę, zaciskając na klindze swe ostre, brudne paznokcie. Zaraz po tym, gdy uświadomiła sobie, że nie da rady, spróbowała go jeszcze ugryźć, mimo iż pozbyła się już prawie wszystkich zębów.

Pustelnik złapał się wreszcie balustrady, podciągnął i uniósł na równe nogi. Staruszka pełzła po tarasie w jego stronę, a z ust skapywała jej gęsta krew. Pod wpływem impulsu kopnął ją w twarz. Starczy kręgosłup pękł w odcinku szyjnym. Zaryczała i przewróciła się na plecy. Wygięły się nienaturalnie w bok. Pustelnik wiedział, że nie jest już w stanie się ruszyć. Chwycił ją pod ręce i uniósł do góry, mimo iż krzyczała, aby tego nie robił. Następnie złapał kobietę za włosy i uderzył o drewnianą kolumnę, trzymającą zadaszenie. Twarz rozkwasiła się. Czerwień przelewała się obficie, brudząc parkan. Pchając staruszkę za kark, przerzucił ją przez drewnianą balustradę. Zaczepiła się koślawymi nogami pomiędzy deskami, ale zleciała w dół wyłamując sobie w ten sposób kolejne części ciała. Gdy uderzyła potylicą o krawędź tarasu, rozbrzmiał dźwięk strzelającej czaszki. Jeszcze przez moment dygotała lekko w piachu, po czym znieruchomiała. 

Pustelnik stoczył się z krużganku po schodach. Czuł, że potrzebuje przyjemnego zimna, by złagodzić ból. Powłóczył się w kierunku zasobników wody. Przekroczył nad nieruchomym, ale wciąż dychającym Danielem, którego wydech świszczał w jego uszkodzonych drogach oddechowych. Asceta dotarł do mosiężnego baniaka i resztkami sił zwalił z niego pokrywę. Następnie przedarł taflę i wpadł całym ciałem w ciemną głębię. Wiedział, że nie powinien walczyć. Miał rację. Ukojenie nadeszło, a woda samodzielnie wypchała go ku powierzchni.

Oddał się kołysaniu lekkich fal, wzburzonych jego ciężarem. Między palcami przepływały strużki krwi, barwiąc nieskazitelną breję karmazynem. Słodki smak w ustach zmieszał się z goryczą. Pustelnik czuł jak spływa z niego poczucie winy. Niczym chrzest wymazujący grzech pierworodny, o którym opowiadali mu zakonnicy z gór Teserah. To jedno postanowił zapamiętać. Tego jednego nie zdążył zapomnieć. Chwilę później poczuł pieczenie nowych ran. Zawiesił spojrzenie na błękicie nieba, niezmąconego chmurami.

Gdy zmył z siebie posoki, wywlókł się pokracznie na powierzchnie. Woda skapywała z niego ciurkiem i zaczęła parować w skwarze dnia. Zdjął lepkie włosy z czoła i przetarł zmęczone powieki. Wyprostował sfatygowane kości, napiął naciągnięte mięśnie. Podszedł do Daniela, odnajdując beznamiętny wzrok jedynego oka na zmasakrowanym, wylanym obliczu, z którego ulatywało życie. Pustelnik ułożył się wygodnie na glebie, tuż obok mężczyzny. Oparł głowę na dłoni i obserwował jak spojrzenie gospodarza gaśnie z każdą sekundą.

 

*

 

Minęła godzina. Może dwie. Ciężki oddech zamyślonego pokutnika rozrzucał drobne ziarenka piasku. Naganiane wydychanym powietrzem, goniły się wzajemnie i odbijały od martwej, pobladłej twarzy człowieka, którego drętwy wzrok wciąż spoczywał na oczach Pustelnika. Asceta uniósł się twardo z ziemi, czując dotkliwy ból w całym ciele. Spojrzał za siebie, w stronę chaty, rozświetlonej południowym słońcem.

Nie zastanawiając się długo chwycił ciało mężczyzny za nogi i począł ciągnąć go po piachu. Tusza Daniela stanowiła spory ciężar, jednak Pustelnik nie zatrzymywał się by robić przerwy. Ręce zabitego gospodarza wlekły się bezwładnie za opasłym korpusem żłobiąc prowizoryczną ścieżkę. Pozostawiał za sobą ślady szkarłatnej krwi, malując w ten sposób złote ziarna pustyni aż po ściany domostwa.

Pustelnik zatrzymał się przy zbutwiałych krzyżach, po zachodniej ścianie. Ujrzał wykopany wczorajszej nocy dół, lecz nie zamierzał go wykorzystać. Ten grób miał być dla niego, nie dla Daniela. Chwycił odrzuconą niedbale, leżącą w ziemi łopatę i zabrał się do kopania. Była to praca niewdzięczna, wyczerpująca. Nie spoczął jednak póki dziura nie była na tyle głęboka, by móc pomieścić wydatne cielsko pana domu. Gdy skończył, pchnął zwłoki w ciemność. Truchło wpadło bezładnie. Kończyny wygięły się nienaturalnie. Usta rozchyliły się, odsłaniając śliski, wciąż zaśliniony język. Pustelnik partacko zasypał wszystko ziemią, następnie zbił z dwóch złożonych przy domu desek równie partacki krzyż. Partacko splunął w bok i ruszył po kolejne ciało.

Staruszka leżała przed tarasem, tak jak ją zostawił. Złamany kręgosłup przebił skórę, a krew zdążyła się rozlać, zabrudzić włości. Nogi zawieszone były jeszcze między żerdziami krużganka, utkwiły w szczelinie, tułów wygięty był jednak w tył i opadał w piach. Siwe włosy, zlepione czerwienią zasłaniały spróchniałą twarz. Pustelnik chwilę się siłował zanim uwolnił chuderlawą starowinę z pułapki, a następnie zaciągnął w kierunku tandetnego cmentarza.

Grób jaki wykopał tym razem był płytki. Skóra ledwo przykrywająca kości nie wymagała zbyt wiele miejsca pod ziemią. Dodatkowo asceta opadał już z sił. Poty lały mu się strumieniami z czuła. Gdy zasypał dół błotem i piachem, zbił krzyż jeszcze bardziej lichy, niż poprzednio. Splunął mizernie, gdyż w ustach brakowało mu już śliny.

Ponownie zaniechał odpoczynku i ruszył przed siebie w poszukiwaniu manny. Zdjął wytartą i splamioną krwią koszulę, aby związać ją w prowizoryczny worek, do którego zamierzał zbierać skamieniałe owoce pustyni. Krążył po okolicy do samego wieczora, a słońce cały czas katowało jego czerwone, wybatożone plecy, aż zaszło w końcu przynosząc zbawienne ukojenie. Nie nazbierał zbyt wiele, lecz brakowało mu energii, aby szukać dalej, a coraz dosadniejszy mrok nie ułatwiał pracy.

Wreszcie skierował się w stronę chaty. Wspiął się na taras dysząc z wyczerpania, wkroczył na próg i walnął ciężko pięścią drzwi, aby rozchyliły się na oścież. Wkroczył do izby i zatrzymał się, widząc Heselinę klęczącą na podłodze. Wzrok miała wbity daleko w kąt, nie odwróciła się w jego stronę, zdawało się, że nie zauważyła, iż wszedł. Lekko rozwarte wargi szeptały coś cicho, czego nikt nie mógł usłyszeć. Nawet Bóg.

Pustelnik minął ją i powlókł się w kierunku kuchni. Gospodyni nie ruszyła się z miejsca, podczas gdy on zalał duży garczek wodą, wrzucił do niego zebraną mannę i postawił nad rozpalonym ogniem. Płomień rozświetlił salę, pogrążoną dotychczas w nocnym cieniu. Kobieta nadal trwała w bezruchu. Światło podkreśliło jej posiniaczoną twarz, spierzchnięte usta i zaschnięte ślady po łzach.

Nikt się nie odzywał, podczas gdy woda bulgotała kapryśnie w garczku, a manna płukała się z nadmiaru skostniałego wapnia. Kiedy sflaczała i nadawała się już do spożycia, Pustelnik przygotował na stolę dwie misy i nałożył do nich wyblakłe papki, z nad których wciąż unosił się dym. Przestrzeń wypełniła się słonym, mdławym zapachem.

– Usiądź ze mną, pani – rzekł spokojnie, odsuwając zydel dla gospodyni. Jego głos nie brzmiał złowrogo, ni apodyktycznie.

Heselina dopiero teraz opuściła głowę na piersi, wciągając senny, misterny, cierpiętniczy oddech. Długo się wahała, zanim powolnie uniosła się na chwiejne nogi. Gość jednak czekał cierpliwie, trzymając wytrwale oparcie krzesła, przygotowanego dla pani domu.

Podeszła kulawo, unikając jego spojrzenia. Zajęła wyznaczone miejsce, a on podsunął jej siedzenie do stołu. Zasiadła. Milczała. Pustelnik okrążył blat, by usadowić się naprzeciwko niej.

– Rozumiem, że nie chcesz przyjąć mej dłoni, pani – zaczął asceta. – Lecz jeśli pragniesz, możesz zmówić modlitwę nim zaczniemy jeść, zgodnie ze swym zwyczajem.

Dopiero teraz jej oczy skierowały się ku niemu. Blade, wypłukane z kolorów. Źrenice zdawały się chybotać niemal niezauważalnie. Zacisnęła usta, chcąc powstrzymać nadchodzący płacz. Nie odpowiedziała.

Pustelnik uszanował to, nie zamierzał nalegać. Jego wygłodniały żołądek domagał się jednak jedzenia, dlatego bez słowa rzucił się na kolację. Heselina obserwowała jak łapczywie zajada się marnym tworem tej ziemi, pozbawionej życia. Szczątkami czasów świetności, których nigdy nie miała szansy zobaczyć, ni o nich usłyszeć. Sama nie ruszyła posiłku. Siedziała bezczynnie, wyprostowana, oniemiała.

Pustelnik jadł palcami, a lepka manna spływała mu po brudnych dłoniach. Przypominał Heselinie drapieżne zwierzę, niewzruszone, wyzute z uczuć, ignorujące wszelką etykę, nieposiadające żadnych skrupuł i pozbawione zasad.

– To wszystko – rzekł, gdy dokładnie oblizał palce z resztek. – Niestety więcej nie udało mi się znaleźć. Noc była ode mnie szybsza.

Heselina przełknęła ślinę, zachowała milczenie. Pustelnik spojrzał na nią smutno, wygiął ponuro usta.

– Zgaduję pani, że nie prześpisz dzisiejszej nocy – osądził. – To wszystko wraca ze zdwojoną siłą, gdy człowiek zostaje sam w ciemności. Dobrze to wiem, zaufaj mi.

Uniosła głowę, zatrzymując wzrok na płomieniu za jego plecami. Ogień tańczył wesoło, jak za każdym razem, przy wieczornej kolacji. Jak gdyby nic się nie zmieniło.

– Wczoraj również nie mogłaś spać, prawda? – zapytał Pustelnik.

Nie odpowiedziała. Nie musiała. On dobrze to wiedział, od samego początku. Rzadko zdarzało mu się wymuszać u innych przyznanie mu racji. Dzisiaj również nie zamierzał tego robić.

– To byłaś ty – wyszeptał. – To ty skradałaś się do mojej sypialni po zmroku. Wcześniej wykopałaś dla mnie dół, potem przyszłaś by mi odebrać życie. Coś jednak zatrzymało cię przed drzwiami.

Heselina starała się zachować kamienną twarz.

– Nie mogłaś uwierzyć w to, że nie chcę was okraść lub zabić. Nie tak miało być, zgadza się? Historie historiami, ale ty musisz mieć pewność, że masz do czynienia z kimś naprawdę podłym, nim wydasz na niego wyrok. Ja zdecydowanie nie jestem dobrym człowiekiem, mimo iż nie podjąłem próby skrzywdzenia was we śnie. Wiedziałaś o tym. Twój mąż i tak zamierzał zastrzelić mnie z samego rana, gdybym spróbował opuścić wasz dom. O tym również wiedziałaś. Jego głód był silniejszy, niż twoje poczucie sumienia. Co więc cię wtedy powstrzymało?

Gospodyni spuściła wzrok. Jej oblicze przecięły zmarszczki bólu.

– Liczyłaś, że zdążę ci jeszcze dowieść, iż nie ma we mnie ani krztyny dobra – odpowiedział za nią. – Że spróbuję kogoś zranić, a wtedy wy będziecie usprawiedliwieni w tym, by zabić mnie w samoobronie. Dość wygodne założenie, pani. Jak się jednak okazało, całkiem słuszne. Stało się dokładnie tak, jak sobie życzyłaś. Cóż, przynajmniej w części. Zamordowałem twojego męża i matkę. Potrzeba ci jeszcze dowodów na moje łajdactwo? Co mam dodatkowo zrobić, aby cię przekonać?

Mimo iż po długim płaczu za dnia, jej oczy stały się suche niczym pustynia, wykrzesały z siebie jeszcze pojedyncze łzy, które spłynęły teraz żwawo po podkrążonym policzku.

– Twój małżonek powiedział mi, że najgorsze co możemy zrobić w życiu, to utracić wiarę w ludzi – kontynuował. – Zdaje mi się, że teraz wiem, co miał na myśli.

Uśmiechnął się, ale bynajmniej nie z radości.

– Tak bardzo staramy się dostrzec zło, że w końcu ono nam odpowiada, wywołane ze swej jaskini niczym wybudzony zwierz i uderza rozdrażnione z ogromną siłą. Stawiamy się na piedestale moralnym, prowokując w ten sposób tych, których sytuujemy poniżej. Bo widzisz, pani, przeważnie faktycznie przypominamy zwierzęta. Każdy z nas aby przeżyć jest w stanie zrobić wszystko. Tak jak wy, kiedy zabijaliście swych szemranych gości, aby mieć co jeść i tak jak ja, kiedy starałem się dziś uniknąć śmierci. Jest w tym wszystkim jednak coś wyjątkowego, co nas minimalnie różni od świata przyrody, i na co zwrócił mi uwagę pan gospodarz podczas naszej wspólnej rozmowy. Mianowicie pomimo, że podejmujemy się wciąż wielu nieprawości, potrafimy nazwać je po imieniu. Rozróżnić to co dobre od tego co złe. Staramy się zetrzeć z siebie to poczucie winy wodą lub modlitwami, ale ono zostaje, rośnie w nas przez lata. W końcu ciężar wszystkich tych czynów tak mocno przytłacza, że zmusza nas do powstrzymania dalszych zapędów, do walki z naszą prawdziwą naturą. Widziałem tę walkę w tobie, pani. Pokonałaś to, co kazało ci mnie zabić, gdy leżałem bezbronny na łóżku, ja natomiast nie posłucham tego, co nalega abym podciął ci gardło w tym momencie, przy twoim własnym stole. Można więc powiedzieć, że jesteśmy tryumfatorami. Ujarzmiliśmy na chwilę te bestie, które szaleją w naszych sercach od urodzenia, i z którymi nas pogrzebią, gdy ziemskie dni dobiegną końca.

Heselina chwiała się na krześle, zapewne tak samo jak on wyczerpana nieprzespaną nocą i widokiem rzezi. Nie potrafiła wykrzesać z siebie ani słowa. Pustelnik uniósł się do pionu.

– Czas mi się zbierać, droga daleka – rzekł i wyciągnął do niej wybrudzone zawiniątko. – Koszulę ci oddaję, choć nie należała do twojego męża, lecz do jednej z jego ofiar. Swe rzeczy zabiorę, dziękuję ci za gościnę, pani.

Zanim odszedł zsunął jeszcze z dłoni sygnety i postawił je na blacie, tuż przed gospodynią.

– Zrób z nich pożytek, nadaj im historię. Być może uda ci się opowiedzieć lepszą, niż te, które dotąd przyszło dźwigać temu złotu.

 Uniosła wzrok, by spojrzeć na niego po raz ostatni. On jednak zdążył dotrzeć już do drzwi i opuścić jej domostwo raz na zawsze.

Długo jeszcze siedziała w ciszy nieruchomo. Izbę wraz z biegiem czasu, zaczynał ogarniać cień. Płomień w palenisku dogasał. Świecznik natomiast stał spokojnie na stole, nie dając krztyny światła. To Daniel był odpowiedzialny, by każdego wieczoru, zapalić go do kolacji, chwilę przed modlitwą. Ona sama nigdy tego nie robiła. W końcu wiedziona przeczuciem wstała od stołu, złapała lichtarz i zbliżyła go do kominka, w którym tliły się jeszcze resztki umierającego ognia. Tak jak się spodziewała, płomień narodził się na nowo.

Koniec

Komentarze

Cześć!

 

Nie czytałem jeszcze, póki co mam pytanie: czy to jest samodzielne, zamknięte opowiadanie czy raczej fragment czegoś większego?

 

I kolejna sprawa, objętość tekstu. Opowiadania powyżej 80k znaków nie wchodzą do grafiku dyżurnych (przykładowo dzisiaj ja), nie mogą być też nominowane do piórka. Jeżeli dałoby radę skrócić tekst do poniżej 80k znaków, to prawdopodobnie zyska on znacznie więcej czytelników.

Ja zapewne przeczytam, choć raczej nie dzisiaj, o ile to nie fragment. Bo lubię fantasy.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Cześć, 

 

Miło widzieć odzew pod tekstem :D Opowiadanie jest samodzielne i zamknięte. Zamierzam stworzyć cykl autonomicznych opowiadań, których akcja rozgrywa się w jednej stworzonej przeze mnie rzeczywistości, dlatego wspomniałem w przedmowie, iż powyższa historia jest częścią zbioru. Pomimo tego można je czytać całkowicie niezależnie od pozostałych. 

 

Jeśli chodzi o objętość, postaram się przystosować opowiadanie, tak aby mieściło się w zakresie do 80k znaków. Dziękuję za wskazówki. 

 

Pozdrawiam :D

 

"All the stars in my head"

Jeśli chodzi o objętość, postaram się przystosować opowiadanie, tak aby mieściło się w zakresie do 80k znaków. Dziękuję za wskazówki.

Jeżeli dasz radę to zrobić, to masz większe szanse na zainteresowanie czytelników. Ja postaram się do tego usiąść do końca marca (póki co mam ~20 tekstów w kolejce). Daj znać, jeżeli wprowadzisz zmiany.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Hej, 

 

Udało mi się dostosować opowiadanie do istniejącego limitów znaków. Zapraszam do czytania.

 

Pozdrawiam :D

"All the stars in my head"

Ok, jest siódemka z przodu, teraz wpada do grafiku. Tak jak pisałem, przeczytam najpóźniej do końca marca i odezwę się. Widzę, że jeszcze kilka osób zakolejkowało, więc powinieneś dostać kilka opinii.

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Witaj.

Opowiadanie pełne krwawych rzezi, do końca trzymające w napięciu, mnóstwo w nim wstrząsających fragmentów, odbierających chęć wypoczynku czy spożycia smacznego posiłku. :)

Gratuluję niesamowitych wizji. ;)

Od początku czułam, że z tym żylastym mięsem coś jest nie tak… :)

Atak staruszki – niesamowity. 

Ogólnie cała jatka – szokująca!

 

Z technicznych wyłapałam trochę:

na tym nędznej ziemi

puścił strzała

i ów litania zawita

na umyślę

że wydał jej ciekawszy, niż

zjedźmy teraz, póki posiłek

odpowiedź Heselince

czuł się nieswoją

po środku pustyni

źrenicę poszerzyły się

wolałbym umrzeć pierwsza

woda skapywał

te bestię, które szaleją.

W wielu miejscach dałabym przecinek przed: JAK

 

Pozdrawiam. 

Pecunia non olet

(uwaga na spoiler)

 

Cześć, FJ,

przeczytałam całe, a rzadko udaje mi się to z tak długimi opowiadaniami. W moim rozumowaniu to już wielki plus, bo coś nieustannie mnie trzymało, mimo że mnóstwo innych tekstów przede mną.

Intrygująca historia – z jednej strony sekret rodziny nie zaskakuje, szczególnie że traktuje opko raczej jako postapo a nie fantasy, a w każdym dłuższym postapokaliptycznym uniwersum prędzej czy później spotyka się kanibali. Jak dla mnie to taki ptaszek do odhaczenia. Ale ponieważ ja lubię ten motyw, nie przeszkadzało mi to i w tym konkretnym przypadku się tego nie spodziewałam, bo nie dawałeś żadnych przesłanek. Co też nie do końca jest dobre, bo brakło trochę klimatu. Sama nie myślałam, że rodzina ma jakąkolwiek tajemnicę. Szkoda.

Nadrabiasz za to stylem – czyta się płynnie i sama z łatwością wskoczyłam w głowę Pustelnika i otaczającego go świata. Są pewne błędy, ale ten jeden raz nie skupiłam się na nich, bo nie chciałam przerywać lektury. Jak widać nie utrudniały czytania ;)

Sama fabuła trochę za bardzo obraca się wokół Boga i przyznaję, że przelatywałam wzrokiem kolejne rozmowy o jego miłosierdziu. Opowiadanie jest generalnie trochę za długie, bo w zasadzie niewiele się dzieje, a kolejne “strony” nie wnoszą dużo do klimatu. Takie rozwlekanie może sprawdziłoby się w powieści, ale opowiadanie (przynajmniej to) powinno być bardziej skondensowane.

Aha, właśnie. Dziwi mnie początkowe zachowanie Daniela. Najpierw bardzo pasuje, że jest nieufny, wręcz odpychający, ale jeśli chcieli go od początku zjeść (a tego się później dowiadujemy, że zrobiliby to tak czy inaczej), to nie powinien sprawiać wrażenia miłosiernego samarytanina? Osłabiłby w ten sposób czujność potencjalnej ofiary.

Tak czy siak, podobało mi się i czerpałam dużą przyjemność z czytania ;) Nie miałabym nic przeciwko, aby poznać ten świat trochę bliżej.

 

Powodzenia w dalszym pisaniu! :)

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Witaj bruce

Dziękuję Ci za miłe słowa. Bardzo się cieszę, że opowiadanie wzbudza emocje. Jestem również wdzięczny za wskazanie błędów technicznych, poprawki zostały już wprowadzone :D

 

Cześć LanaVallen,

Dziękuje pięknie za obszerną opinię. Co do przesłanek na temat tajemnicy, którą skrywała rodzina – starałem się je wpleść w opisy dość subtelnie, tak aby nie rzucały się specjalnie w oczy i aby efekt końcowy był dzięki temu bardziej zaskakujący, ale zapewne masz rację, że powinny wybrzmieć nieco mocniej. 

Jeśli chodzi o początkowe zachowanie Daniela, to mógłbym usprawiedliwić je tym, iż wodzony doświadczeniem, był nieufny w stosunku do każdego obcego i wiedząc, że wszyscy, którzy odwiedzają jego dom to ludzie spod czarnej gwiazdy, wolał od razu wyłożyć swoje przypuszczenia, niczym kawę na ławę oraz zagrozić przybyszom – to paradoksalnie zmniejszało podejrzenia gości, bo większość zapewne odbierała go jako ostrożnego i przezornego gospodarza, który chce chronić rodzinę, ale jednocześnie nie jest mu obojętny los spragnionych wędrowców. W ten sposób jego postać wydawała się być bardziej prawdziwa, a zamiary wobec gości bardziej niespodziewane. Dobrotliwy Samarytanin, wpraszający bez żadnych wątpliwości obcych ludzi do swej chaty, położonej na pustkowiu, mógłby wywołać więcej podejrzeń. Postawę, o której wspominasz, przyjmuje natomiast Heselina, która stara się być jak najbardziej ciepła i gościnna. Wynika to z faktu, iż jako bogobojnej osobie, zależy jej przede wszystkim na oczyszczeniu własnego sumienia. Gra nie tyle przed gośćmi, co przed samą sobą. Daniel nie oszukuje się. Nie zamierza usprawiedliwić swoich czynów. Zabije przybysza tak czy siak, niezależnie od tego, jaką osobą będzie.

Odwoływanie się do Boga oraz dywagacje nad jego miłosierdziem pojawiają się faktycznie dość często. Oparłem na tym charakter pani domu i w jakiś sposób uznałem, że będzie to cegiełka budująca klimat całości, aczkolwiek zgadzam się, że opowiadanie można skonsolidować i zapewne wycięcie niektórych dialogów niewiele by zmieniło. Postaram się patrzeć pod tym kątem, pisząc kolejne opowiadanie.

Bardzo mi miło, że całość się podobała i zapraszam do lektury kolejnych moim opowiadań, które, mam nadzieję, opublikuję już niebawem. Dziękuję jeszcze raz :D

"All the stars in my head"

Dziękuję, pozdrawiam, miłego dnia. :)

Pecunia non olet

Cześć!

Niezłe opowiadanie, choć mam trochę ale. Długie, niby dosyć przewidywalne, ale udało Ci się wzbudzić u mnie całkiem sporo emocji podczas czytania. Byłem ciekaw, jak się to zakończy, przywiązałem się do bohatera na swój sposób. Bałem się razem z nim. Pomysł ciekawy, z jednej strony ograny, ale interesująco przedstawiony. Dystopijny zdecydowanie, ale i dający nadzieję. Chociaż motywu płomienia w końcówce nie zrozumiałem.

Z rzeczy, które trochę zgrzytnęły to: brak fantasy. Nie widzę, a kategoria sugerowała, że miało być. A ja tu właśnie fantasy szukam. Kolejna sprawa to „filozofowanie” w sytuacjach zagrożenia życia oraz niezbyt pasujące do reszty takie „epickie” sceny walki. Łamanie wszystkich kości opisane ze szczegółami, kręgosłup wystający z złamanej staruszki, w którą w ostatniej minucie życia wstąpił jakiś demon, przez co miała całkiem sporo żyć…

Co do wykonania: rozumiem, że jest to dramat dwóch zmagających się sił – domowników i przybysza, oraz, że dialogi są tu istotne, ale miejscami kwestie są zbyt długie. Trochę to męczyło, choć tekst sprawił mi frajdę, to był jednak dosyć długi. Odnoszę wrażenie, że gdyby skupić się na sednie, to można by to całkiem mocno skrócić, a tekst niewiele by stracił. A mógłby zyskać więcej czytelników.

 

Z kwestii edycyjnych tyle rzuciło mi się w oczy:

dokładnie ugotowanej i wypłukanej z nadmiaru wapnia

Skąd oni znają wapń? Rys świata raczej tego nie sugeruje… Chyba?

Odwróciła się nie niego zaniepokojona. -> Odwróciła się od niego zaniepokojona.

– Eliszamo, nie masz prawa nas oceniać i mówić to wszystko! -> – Eliszamo, nie masz prawa nas oceniać i mówić tego wszystkiego!

Zdjął rękę z twarzy Heseliny tylko po to, by złapać jej skostniałą dłoń, pokryta zimnym potem. -> Zdjął rękę z twarzy Heseliny tylko po to, by złapać jej skostniałą dłoń, pokrytą zimnym potem.

Gdy tylko wylądowała na ziemi, Pustelnik pchnął nogą, łamiąc w pół.

Powtórzenie, drugie można usunąć imho. A poza tym to coś łatwo tą kuszę połamał…

 

Tyle. Pozdrawiam i zastanawiam się nad poleceniem do biblioteki. Bo tekst bardzo mi się spodobał, tylko fantastyki tu nie widzę…

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Czytało się przyjemnie.

Trochę mało fantastyki, ale uznajmy, że to postapo. W końcu latarnia morska na pustyni nie zbudowała się sama.

Ładnie pokazujesz charaktery ludzi.

Tekst, IMO, jest nierównomierny stylistycznie. Trochę patosu, lekka archaizacja, a tu nagle zasadzenie kosy – z całkiem innej bajki.

lecz jeszcze mocniej szkoda mi Ciebie. Pomodlę się dziś za Twoją duszę, skoro sam nie potrafisz.

W dialogach ty, twój, pan itp. piszemy małą literą. W listach dużą.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka