- Opowiadanie: Kelin - W tym wielkim Wszechświecie IV-VI

W tym wielkim Wszechświecie IV-VI

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

W tym wielkim Wszechświecie IV-VI

IV

Układ Słoneczny, Saturn, Tytan. Mały wahadłowiec wylądował na największym z naturalnych satelitów drugiej co do wielkości planety układu planetarnego zajętego przez ziemian. Wyszedł z niego skromny mechanik z kosmicznej cytadeli, Frank. Skierował się na wschód, o ile tak można nazwać ten kierunek. Na horyzoncie pojawił się mały domek. Nie chciał tam podlatywać. Dla swojego własnego bezpieczeństwa wolał nie zdejmować radaru ze statku.

Pół kilometra dalej mógł zobaczyć, że dom jest przykryty kopułą, dzięki której ciśnienie nie zmiażdżyło domu. Spojrzał w prawo. Daleko hen były lasy. Niebieskie, zielone, czerwone. Spojrzał w prawo. Jeziora. Fertris miał obok takie piękne okolice, a jednak osiedlił się na pustyni.

Frank przejechał dłonią po twarzy. Cieszył się, że ta pustynia nie jest piaszczysta, tylko kamienna. Po wydmach raczej nie chciałby chodzić.

Dotarł do stromego wzniesienia. „Dobra” – pomyślał. „Czas wykorzystać te silniczki chwilowego użytku, aby się dostać na górę.” Nacisnął przycisk na piersi i wzniósł się w górę. Zmienił pozycję, aby przemieścić się w przód i wyłączył je. Spadł na nogi tracąc chwilowo równowagę, ale szybko ją złapał.

Podszedł kilka metrów do kopuły i nacisnął przycisk umieszczony przy wejściu. Otworzyły się, a mechanik wszedł. To wszystko było dobrze przemyślane. Drzwi otwierały się po naciśnięciu dwóch przycisków, jednego na zewnątrz (który informował osobę w środku o przybyszu) i tego w środku, lub przy pomocy karty, która była jedna. Tak na wszelki wypadek, ale Frank postanowił, że tak czy siak zrobi swoją. Nie chce być uzależniony pod tym względem od Fertrisa i nie chciał, aby Fertris był uzależniony od niego.

Zobaczył Wiedźmina, który go natychmiast powitał zimnym piwem. To niesamowite, jak jeden napój był wykorzystywany prawie od początków ich cywilizacji. Rozmawiali o wszystkim i o niczym, jak starzy dobrzy przyjaciele, którymi byli. Frank dowiedział się, jak Fertris chodził na polowania do lasu i jak chodził na ryby do jezior nieopodal. Nawet go poczęstował jedną. I to wędzoną.

Mechanik za to opowiedział druhowi o tym, jak chodził do przeróżnych pub’ów wraz ze swoją dziewczyną – sekretarką byłego władcy. Powiedział, że nazywa się Ferina, ale Wiedźmin już go nie słuchał. Czuł, że dotąd miła i przyjemna rozmowa stacza się na inne progi. Poprawił pozycję w fotelu i zapytał:

– A co w cytadeli? Nadal, mnie szukają?

– A jakże. Chyba nie myślałeś, że tak szybko o tobie zapomną. W końcu minął tylko miesiąc od mojej ostatniej wizyty, a już odwiedziłem cię trzy razy. Jeszcze poczekasz rok zanim to się uspokoi.

– Taak… Już, minęły dwa miesiące. Nie mogę czekać. To za długo. Nawet Wiedźminowi się kiedyś kończy cierpliwość – podrapał się po swojej małej bródce. Widać było, że się zaniedbał. Smród od niego leciał, chociaż nie tak straszliwy. A może straszliwy… Może to tylko nos Franka się przyzwyczaił do przeróżnych odorów od napraw silnika? To nie było istotne. Istotne było to, że tak nie może być.

– Masz jakieś ciekawe informacje? – zaczął znowu Fertris?

– Mam. Mało mnie z roboty nie wywalili.

– No to mów.

– Pamiętasz te dwie karteczki? Ta druga, na której był ten ciąg liczb przedstawiała co dwa znaki datę. To było… 25 maja 2371. Dzień, w którym na cytadeli pojawiła się tajemnicza grupa najemników.

– Myślisz, że mieli z tym coś wspólnego?

– Raczej tak, bo kontaktowali się z paroma osobami, które były podejrzewane o wcześniejszy zamach. Już mówiłem, że zaraz po twoim wylocie na poszukiwania oficjalnie ogłoszono podejrzanych? I to na cytadeli.

– Mówiłeś. Przedstawiłeś nawet ich nazwiska, których w tym momencie nie pamiętam. Ale mam gdzieś zapisane.

– To dobrze. Będę się próbował wkręcić w ich szeregi. Dobrze, w takim razie daj mi ją, albo jej kopię. Też nie mam takiej dobrej pamięci.

– Masz kopię. Też potrzebuje tych informacji. W końcu to ja wszystko interpretuję.

– Taak… – odparł z uśmiechem Frank. – Muszę już iść. Do zobaczenia Fertris.

– Na razie Frank – uśmiechnął się.

Mechanik wyszedł czytając nazwiska podejrzanych. Złapał go potrzeba w połowie drogi do statku, a więc skręcił w las. Podszedł szybkim krokiem pod drzewa. Bardziej w sumie chciał zobaczyć ich piękno niż je „podlać”. Otworzył kombinezon u dołu i zaczął wykonywać swoją potrzebę.

Wodził oczami po pięknych liściach, owocach… Zaraz, owocach? Przecież na innych drzewach ich nie ma. Wytężył wzrok i zamiast owoców dojrzał ludzkie głowy. Piwo podeszło mu do gardła. Szybko skończył, wyjął pistolet i udał się w tamtym kierunku. Dotarł do drzewa. Obok na krzewach leżały martwe ciała. Niektóre się już rozkładały, niektóre nie. Podszedł do jednego z nich i spojrzał na szyję. „Dziwne” – pomyślał. Spojrzał na drugiego. Zobaczył dwa nieśmiertelnik. „No, ten przynajmniej ma” – powiedział. Spojrzał na nie i przeczytał wszystkie informacje na nich zawarte. Nazwisko skądś chyba znał. Zerknął na listę nazwisk, którą dał mu Wiedźmin.

– Niemożliwe… – powiedział do siebie. Na samym początku listy widniało nazwisko tego człowieka, Farson Dervis. Jak coś takiego mogło się stać? Obszedł wszystkie ciała. Znalazł jeszcze dwa nieśmiertelniki. Oba należały do osób z listy. To było więcej niż dziwne. Szybko się oddalił od tego miejsca. Słysząc coś, jakby go ktoś gonił strzelił trzy razy za siebie i przyspieszył. Postanowił Fertrisa na razie nie powiadamiać o tym. Chciał zobaczyć, czy sam sobie poradzi z tą zagadką.

Ruszył już szybszym krokiem w stronę statku i zasiadł za sterami. Ruszył w stronę cytadeli.

V

Dni na Tytanie mijały Fertrisowi dość wolno. No bo co tam można robić? Granie po jakimś czasie (Wiedźminowi raczej szybko) się nudzi, polowania są też nudne w dużych ilościach, kąpiele tutaj były ryzykowne i to robił najczęściej. Jedyną odskocznią od monotonni przebywania tam było chyba prowadzenie śledztwa, bo w końcu na jego zakończeniu Fertrisowi najbardziej zależało.

Po trzynastu dniach od wizyty Franka, Wiedźmin postanowił iść na polowanie do lasu. Wziął swój przetrzymywany specjalnie na takie okazje karabin i udał się w stronę wielobarwnych lasów. Miał niedaleko do przejścia, mieszkał na takim miejscu pustyni, gdzie miał dość blisko to pożywienia, wszak jeszcze żywego.

Zagłębiając się w las podziwiał po raz kolejny liście. Ten widok oczu nie nudzi nigdy. Kiedyś ludzie by nie pomyśleli, że coś takiego może istnieć. Wszystkie planety, na których mogło być życie upodabniali do swojej. Myśleli, że tylko zielony barwnik jest potrzebny do fotosyntezy, a tutaj właśnie było tego jawne przeczenie. Przecież lasy nie były tylko koloru zielonego.

Wyostrzył wzrok i słuch. Zauważył jakiś ruch na prawo od miejsca, w którym był. Odwrócił się szybko i strzelił. Nie trafił. Nie było słychać jęku trafionej zwierzyny. Poszedł dalej. Po przejściu kilkudziesięciu kroków znów zobaczył ruch, po tej samej stronie. Wtórnie wykonał obrót kończąc go strzałem, ale tym razem trafił. Wysłał małego robota, aby wziął świeże mięso i zaniósł do domu.

Kiedy robot podnosił zwierzynę Fertris ujrzał tygrysa. Ale nie zwykłego, lecz szablo zębnego. „A więc projekt z odnową tej rasy tutaj jednak ruszył…” – pomyślał. Wiedział, że one polowały, a raczej polują stadami. To były najgorsze stworzenia, jakie mógł w tym lesie spotkać. To było duże wyzwanie dla tak młodego Wiedźmina, ale on lubił wyzwania, więc ruszył dalej.

Przez najbliższe sto metrów naliczył przynajmniej cztery ruchy wokół siebie. Wszystkie te ruchy nie były wykonane przez jednego osobnika. Przynajmniej przez dwa. Fertris wszedł w gęstszą część lasu. „Tutaj pewnie będą atakować” – pomyślał. Nie mylił się. Wykonał tylko trzy lub cztery ruchy i z lasu wyłoniły się dwa tygrysy, które go dotąd ścigały. Wiedźmin się nie ruszał. Odmierzał w spokoju kąt strzału na oba cele.

Podniósł strzelbę do góry, naciskał spust i nagle na jego plecy zwalił się trzeci szablo zębny. Kiedy jego dwie ciężkie łapy wręcz runęły na niego, Fertris aż stracił na chwilę dech. Tego się nie spodziewał. Żeby zwierzęta były aż tak inteligentne? Szybko wywinął się spod wielkiego cielska i stanął w sam środek między zwierzętami.

Ten, który runął na Wiedźmina zaczął warczeć. Zdziwiony Fertris szybko się opanował, ugiął kolana i zaczął biec przez gąszcz. Biegł szybko, ale tygrysy doganiały go, a najważniejsze, że już nie były trzy, a sześć. Przyspieszył. Biegł teraz niczym błyskawica wyrzucona w niebo z głośnym grzmotem, ale i tak szablo zębne były tuż za nim. Ich gromada co chwilę się powiększała. Siedem… Osiem… Dziewięć… Dziesięć… Liczył Fertris, aż w końcu doliczył się dwudziestu siedmiu. Goniło go małe stadko, ale wiedział, że to nie wszystkie.

Zaczął zwalniać. Jego nogi nie mogły znieść takiej prędkości przez resztę czasu. Wcisnął przycisk na swojej piersi i zaczął się unosić. Chciał uciec na drzewo, chociaż na chwilę, aby móc odsapnąć. Zrobił tak.

Z wysokości policzył tygrysy. „Trzydzieści. Doszły trzy. Jest ich coraz mniej.” Myślał na głos Wiedźmin. Podniósł do góry karabin. Przeklinał się za to, że nie wziął miecza. Wymierzył uważnie w jednego. Strzelił centralnie w głowę. Ofiara padła. Zabił tak jeszcze trzy, dopóki tamte nie zaczęły wchodzić na drzewo. Wtedy Fertris zeskoczył i zaczął uciekać dalej, strzelając do nich. Nie mógł uwierzyć, że wplątał się w coś takiego. Po zestrzeleniu trzech stan grupy się poprawił. Teraz już wynosił trzydzieści cztery. Czuły, że mają wymagającego przeciwnika i za żadne skarby nie chciały odpuścić. Wybiegł na równinę.

W biegu Wiedźmin próbował zestrzeliwać je. Udawało mu się, chociaż bardzo rzadko trafiał. Ustrzelił coś około pięciu. Był zadowolony, bo nie dochodziły już żadne nowe osobniki.

Biegnąc z dużą prędkością potknął się o mały kamień. I to podczas strzelania. Przeklęty był to dla niego upadek. Skręcił kostkę robiąc trzy przewroty na ziemi. Do tego walnął głową o ziemię. Szablo zębne otoczyły go. Jeden, chyba samiec alfa, wysunął się w przód, przed szereg. Podszedł do Wiedźmina. Zaczął wąchać jego nogę, tę, która była skręcona. Wąchał ją tak, jakby chciał się upewnić, że Fertris się już stąd nie ruszy. Po chwili Wiedźmin użył zdrowej nogi, aby kopnąć go nos.

Tygrys poderwał się na dwie łapy. Już chciał go nagle walnąć potężną, przednią łapą, gdy nagle Fertris usłyszał świst i zobaczył strzałę, która przeszyła na wylot głowę szablo zębnego. Padł na ziemię.

Wiedźmin próbował dojrzeć, skąd przyleciała owa strzał. Zobaczył w oddali drobnego – ale być może tak się wydawało tylko z tej odległości – strzelca. Wyjął drugą strzałę, napiął łuk i wypuścił ją. Zabił cztery stojące obok siebie tygrysy. Fertris próbował się domyślić jak to możliwe, ale nie chciał też tracić czasu. Wycelował pośpiesznie w jednego z napastników, gdy te stały zdziwione i nie wiedziały co robić po stracie przywódcy i czterech „braci”.

Wiedźmin strzelił. Zabił przy tym jednego tygrysa, lecz był dumny z siebie, że przez ból mógł wycelować. Wśród szablo zębnych zaczął się istny chaos. Każdy z nich zaczął się miotać we wszystkie strony i biec w inną, lecz każdy po chwili wracał, jakby przypomniał sobie, że o czymś zapomniał.

Fertris usiadł i zaczął po kolei wystrzeliwać każde w ten sposób się zachowujące. Tajemniczy strzelec też to dostrzegł, bo zaczął strzelać większą ilością strzał. I tak padło całe jedno stado tygrysów. Tajemniczy sprzymierzeniec podszedł do Wiedźmina i powiedział:

– Miałeś szczęście.

– Jak to? – odparł mu.

– To było małe stado.

Fertris rozejrzał się. Dostrzegł jednego, małego tygryska próbującego się wydostać z łona matki. Wskazał palcem na ten widok. Chciał już strzelać, ale strzelec go powstrzymał. Podszedł do tygrysicy i odebrał poród. Małe zwierzę wręczył Wiedźminowi.

– Masz. Naucz się, że w zabijaniu też trzeba mieć umiar. A tak w ogóle, to jestem Joker.

– Joker? To twoje imię?

– Skąd. Moje prawdziwe imię, być może poznasz kiedy indziej. Może ty byś się przedstawił.

– Jestem Fertris, Widźmin.

– Wiedźmin? Znaczy się, ty trudnisz się w zabijaniu potworów i innych takich?

– Dokładnie.

– No to chodź panie Wiedźmin. Tylko weź małego.

– Nie mogę. Mam skręconą kostkę.

– No tak… To by wyjaśniało, dlaczego przez całą walkę nie wstałeś. Dobra, podaj mi rękę – powiedział Joker, wystawiając swoją prawicę. Fertris odwzajemnił gest i podciągnął się. Zarzucił strzelcowi rękę na kark.

– A co z resztą tygrysów? Nie weźmiemy ich?

– Nie. Niech tutejsze plemiona mają co jeść. Ostatnio widziałem u nich istne braki w jedzeniu. Chodźmy już. Na Tytanie zbliża się noc. Nie chciałbyś wiedzieć, co tutaj się dzieje w nocy.

– Rozumiem. Może chodźmy do mnie…

– Nie. Pójdziemy do mnie. Muszę cię nauczyć litości. Złamię w tobie tą paskudną cechę Wiedźmina.

I poszli. Wraz z małym tygryskiem, kończąc żywot całego stada jego pobratymców…

VI

Frank wstał wcześnie. Miał swoje pierwsze zlecenie wśród najemników. Ale wśród tych żywych. Te ciała, które znalazł na Tytanie to była podejrzana rzecz. Dowiedział się, że to sama organizacja pozbywała się swoich ludzi, lecz nie sama z siebie. Na czyjeś zlecenie. I to go martwiło. Jeśli on się komuś nie spodoba to już jest trupem.

Założył swój kombinezon, a na to nieśmiertelniki. Za pas włożył dwa pistolety, przez plecy przewiesił karabin szturmowy. Miał udać się do pubu na Nibru. Na planetę, która jeszcze w XXI wieku była uważana za przekleństwo, które zniszczy Ziemię. Tam potka się z „Sejzem”, który wraz z trzema innymi najemnikami wesprze go w akcji.

Nie chciał tego robić, ale tego wymagała od niego przysięga braterstwa wobec Fertrisa. Frank zastanawiał się, czy i on by coś takiego dla niego zrobił. Jego rozmyślenia przerwał głos dochodzący z głośników znajdujących się na panelu sterowania.

– Frank, udzieliłem ci pozwolenie na start. Co się z tobą dzieję?

– Już, startuję. Przepraszam… – odparł, po czym wyleciał z hangaru w przestrzeń kosmiczną.

***

Nibru znajdowała się pół ziemskiego dnia od cytadeli. Nawet dla niego, była to ciężka podróż. Czekało go spotkanie z pasem asteroid. Nie lubił ich. Zawsze gdy obok niego przelatywała jakaś, zostawiła ślad na lakierze od statku. Mechanik pokręcił głową. Nie był dobrym sternikiem.

Zaklął szpetnie, kiedy jedna z mniejszych trafiła w jeden z trzech silników. Całym pojazdem kosmicznym aż szarpnęło, nie wiadomo czemu. Od takiej małej komety. „Nie, to raczej nie możliwe” – pomyślał Frank i spojrzał na odczyty komputera.

To nie była asteroida. Ktoś do niego strzelił. Mechanik szybko włączył tylną kamerę pojazdu. Rzeczywiście, za nim ktoś leciał. Nacisnął przycisk przyspieszenia, oraz przyszykował broń do obrony. Nie mógł być pewien, że to było przypadkowe wystrzelenie, lub tylko ostrzegające. W razie czego musiał być przygotowany.

Zbliżał się już szybko do Jowisza, największej planety Układu Słonecznego. Znowu zarzuciło statkiem. Frank już był pewny. To na pewno ten statek, który leciał za nim. Spojrzał w ekran, na którym pojawił się obraz. Tak, to on. Przymierzał się już do kolejnego strzału.

Mechanik szybko wyhamował i skręcił o 180 stopni, po czym zaczął lecieć w kierunku wroga strzelając. Pojawiły się osłony odbijające strzały. „Tak zagrywasz… Niech będzie. I tak wygram!” – walczył z myślami Frank. Prawdę mówiąc miał marne szanse. Stare monitory zamiast nowych wyświetlaczy hologramowych, działka laserowe z poprzedniej dekady. Przeciętny mógłby rzec, że nie może wygrać. Ale pomimo, że był marnym pilotem, to był bardzo dobrym strategiem. Umiał ocenić swoją sytuację. I tym razem ocenił ją na wygraną.

Coraz mniejsza odległość dzieliła oba statki. Oba już strzelały i oba powoli traciły osłonę. Niestety statek Franka stracił ją pierwszą. Od tego momentu mechanik zmuszony był robić uniki. Niezbyt mu się to udawało.

Odpalił rakiety samo namierzające, które trafiły napastnika niszcząc mu osłon. Frank odetchnął. Zmienił kierunek loty skręcając ostro w prawo, po czym zaczął się obracać w dookoła własnej osi zwiększając swoje i tak marne szanse na wygraną. Większość strzałów trafiało w niego. Mechanik stwierdził, że są samo namierzające. I nie mylił się.

Czym prędzej wyszedł ze statku, aby zniszczyć radar. Co z tego, że nie będzie mógł już z niego korzystać, ale miał kamery. Po szybkim powrocie na miejsce pilotażu Frank uruchomił widok na przeciwnika. Leciał coraz wolniej. Teraz miał szansę. Zawrócił i przyspieszył strzelając teraz cięższym sprzętem. Zbliżając się coraz więcej strzałów trafiało we wrogi statek. Trzeba było przyznać, był imponujący. Trzykrotnie większy od pojazdu Franka. Mógł zmieścić całą załogę.

W końcu odpalił rakiety balistyczne. Nie chciał już więcej znosić walki oraz ucieczki przed tym „potworem”.

Zmienił kierunek na Saturn. Musiał podlecieć do Wiedźmina. Jego statek nie doleciałby do Nibru za żadne skarby. Po przylocie na Tytana nikogo nie zastał. Dobrze, że miał swoją drugą kartę. Naprawił szybko statek i ruszył na Nibru.

***

Po przylocie pierwsze co ujrzał to była wysoka i barczysta postać w kombinezonie. Była lekko zgarbiona. To nie mógł być człowiek. Po wylądowaniu usłyszał tylko słowa owej postaci:

– Co tak długo? Jestem Sajz. To ze mną miałeś się tu spotkać.

– Miałem drobne problemy. Musiałem pokonać trzykrotnie większy od mojego statek.

– I tylko cię parę razy zadrasnął? To musiał być duży popis umiejętności z twojej strony.

Frank na chwilę osłupiał. Przecież miał wyraźne ślady walki na statki, nie tylko rysy. Spojrzał na pojazd. No tak. Naprawił go. Nie było praktycznie nic widać.

– Widzisz Frank, ciekawi mnie jak ów statek wyglądał. Jaki miał kolor?

– Czarny. Z dużą ilością błyszczących świateł… A do tego miał duży napis… Chyba Charon.

Sajz wyjął zza pasa małą krótkofalówkę. Jego słowa do niej brzmiały tak:

– Nie mam wątpliwości, nasz cel został zdjęty. I to przez nowego, który nie miał większych problemów. Co? Ja mam go wziąć…? O tym nie było mowy… Tak jest. – schował krótkofalówkę i powiedział tym razem już do mechanika. – Witam w moim oddziale. Spisałeś się. Sam wyeliminowałeś nasz cel. Gratuluję, wielu próbowało się dostać do mojego oddziału. Tak więc, chodźmy. To nie koniec twojej służby w naszych szeregach…

I poszli. Przeszli niecałe sto metrów, po czym weszli do hangaru. Tam Frank miał poznać szczegóły drugiej misji…

CDN.

Koniec
Nowa Fantastyka