- Opowiadanie: Haloczki - Chwile ostatnie

Chwile ostatnie

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Chwile ostatnie

Jeszcze nigdy nie było tak zimno, temperatura na zewnątrz z pewnością spadła już poniżej dziesięciu stopni. Szkoda, że nie można było jej mierzyć i zapisywać w regularnych odstępach czasu.

Mężczyzna leżał jeszcze przez chwilę nieruchomo, próbując, przebić wzrokiem panującą dookoła ciemność. Jakby zamarznięte zacieki na suficie były tym, co naprawdę pragnął dostrzec.

W ciszy, przy wtórze delikatnego, choć niezbyt zdrowego oddechu leżącej obok kobiety, wychwytywał wydobywające się zza ścian dźwięki. Tłumione przez grube mury, ledwo docierały do niego, zniekształcone betonem i cegłami, a mimo to brzmiały, jakby świat zewnętrzny spowiło lodowe piekło.

Na próbę poruszył stopami, starając się nie zbudzić tym ruchem ukochanej. Czuł, jak w nasiąkniętym chłodem organizmie zaczyna ponownie krążyć krew; jakby podczas snu zatrzymywała się, zapadała w swoistą śpiączkę tak, jak umysł jej właściciela. Nie umiał pozbyć się tego wrażenia – brak ciepła, wieczny głód i niepewność zbyt mocno poszarpały jego „ja”, pozostawiając zaledwie wrak samego siebie. Wymizerowane ciało niszczyło charakter i wolę. Jakby chora, ściągająca się coraz bardziej skóra, wgniatała myśli i uczucia w głąb organizmu. Jak gdyby wciskając coraz głębiej i głębiej, próbowała uchronić je przed zewnętrznym światem.

Mężczyzna wziął głębszy oddech, czując przy tym lekkie pieczenie w okolicy mostka. Jak nic, pierwsze objawy zapalenia płuc – pomyślał.

Z matni własnych rozważań wyrwał go kaszel kobiety. Niezdrowy, suchy, a zarazem mający jakąś taką nietypową głębię.

– Gdyby śmierć mogła kaszleć, brzmiałoby to właśnie tak – wyszeptał nie wiadomo, do kogo i kiedy tylko upewnił się, że nie zbudził towarzyszki, dźwignął się lekko na łokciach.

 Dziurawy, brudny koc zsunął się z niego, narażając osłabione ciało na chłód, panujący w pomieszczeniu. Z pewnością było tutaj cieplej niż na zewnątrz, ale mimo to…

Udało mu się usiąść, jednak zaraz po tym mroczki, ciemniejsze niż panująca dookoła noc, przesłoniły mu wzrok. Potrzebował kilkunastu sekund na dojście do siebie, a kiedy to wreszcie nastąpiło, ostrożnie zsunął nogi.

Poczuł pod butami twardą, kamienną posadzkę i już pewniej przeniósł ciężar ciała na kończyny. Wstał i od razu odwrócił się do śpiącej, poprawiając z czułością nakrycie– bał się, że każda dodatkowa dawka chłodu może przeciągnąć ją na stronę śmierci. A wtedy zostałby sam na tym zniszczonym, zdegenerowanym świecie.

Zrobił ostrożnie krok do tyłu, wciąż wpatrzony w rysującą się pod materiałem sylwetkę. Westchnął w duchu; zbyt słaby, zbyt zrezygnowany, by dostrzec, jak bardzo wychudła w ostatnich tygodniach.

Jego wzrok przesunął się po ołtarzu, który służył im od jakiegoś czasu za łoże. Kiedyś pewnie nazwałby to profanacją, ale w ich aktualnej sytuacji nie miało to znaczenia, zresztą, wiara już dawno go opuściła. Odwrócił się powoli, pozostawiając za plecami widok śpiącej ukochanej.

Przed nim wisiał ogromny krzyż, do którego przed tym wszystkim z pewnością wielu kierowało swe modły – o powodzenie, przebaczenie lub obdarowanie siłą w tak ciężkich dla wszystkich czasach.

– Ciężkich czasach – wymamrotał popękanymi, zniszczonymi wargami. – Co oni wiedzieli o ciężkich czasach?

Postać wisząca na krzyżu, patrzyła beznamiętnie przed siebie, jakby świadomie ignorując pytanie mężczyzny. Ten, stał jeszcze przez moment bez ruchu, nie wiedząc, co powinien teraz uczynić. Co zrobić, żeby wyciągnąć siebie i małżonkę z tego bagna.

Wiatr musiał przybrać na sile, jego dudnienie było coraz mocniej słyszalne. Mężczyzna przymknął oczy, nasłuchując. Próbował wyłuskać niepasujący do tej mrożącej krew w żyłach kakofonii dźwięk. Bodziec, który niczym fałszywa nuta rozbije to straszne crescendo, wybije je z rytmu i skali.

Nie musiał długo czekać – zanim zniecierpliwiony rozwarł powieki, do jego uszu dotarło to, na co czekał.

ŁUP!

Mimo że stał tyłem do wyjścia, wiedział; widział oczyma wyobraźni, jak potężne, drewniane wrota zatrzęsły się od uderzenia. Były solidne, zamknięte na ciężki skobel, ale i tak nie mógł się łudzić – którejś nocy po prostu nie wytrzymają.

ŁUP!

Oboje mieli już coraz mniej siły, coraz mniej samozaparcia, a instynkt przetrwania, tak wspólny wszystkim gatunkom na Ziemi powoli w nich zanikał. Stawali się coraz bardziej obojętni na myśl o śmierci.

ŁUP!

Tym razem dotarło do niego również warkniecie – głębokie, złowieszcze, pełne zła. Istota, która wydusiła je z siebie musiała być ogromna. Nie wiedział, jakim cudem coś takiego mogło pojawić się na świecie, ale jedno było pewne – polowało właśnie na nich, próbując każdej nocy wedrzeć się do kościoła, w którym odnaleźli schronienie.

ŁUP!

W jednej chwili poczuł, jak opuszcza go resztka woli i energii. Wiedział, że rano zastaną to, co zwykle – świeże ślady ogromnych pazurów na podniszczonym drewnie, odciski zmutowanych łap w śniegu, połączone z zamarzniętymi plamami śliny. Będą starać się umocnić wejście, zniwelować szkody, przygotować na kolejną noc.

Nie miał już na to sił – w przedwojennym świecie rutyna niszczyła w człowieku kreatywność, teraz zaś chęć do życia. Codzienność będąca walką o przetrwanie zabijała duszę w takim samym stopniu, co ostre kły ciało.

ŁUP!

Tym razem to coś uderzyło mocniej. Mężczyzna poczuł, jak z sufitu spadają na niego okruchy cementu i kurz. Najwyraźniej ten atak na wrota zatrząsł całą budowlą. Ale, jak zwykle, to był już koniec na dzisiaj – ostatni, desperacki szturm przypuszczony na tonący okręt.

A gdyby tak?

Nie do końca zdając sobie sprawę z tego, co robi, odwrócił się od krzyża i ruszył wzdłuż między ławami. Echo jego kroków odbijało się od tonących w mroku ścian. Te, jakby próbowały ukryć za czarną, nieprzeniknioną zasłoną zamurowane dziury po dawnych witrażach, resztkach oświetlenia, śladach po ikonach i ozdobach. Obraz nędzy i rozpaczy, tak dobitnie pokazujący, do jakiego etapu dotarła ludzkość.

Niczym w koszmarnym śnie, szedł powoli przed siebie i tylko gnieżdżący się gdzieś w środku instynkt krzyczał z przerażenia, próbując dotrzeć do myśli. Zablokować to, co ich właściciel chciał zrobić, niestety na próżno.

Mężczyzna dotarł do wyjścia i drżącą, żylastą dłonią sięgnął do zabezpieczającego go skobla. Zimne, chropowate drewno na chwilę przywróciło jej właściciela do teraźniejszości, ale moment ten był zbyt ulotny, zbyt niepewny, żeby zahamować nagłe postanowienie.

Spiął mięśnie, gotowy dźwignąć ciężką belkę i wreszcie uwolnić ich z tego koszmaru; zakończyć raz na zawsze agonię, którą teraz nazywali życiem.

– Co robisz?!

Pytanie to spadło na niego niczym grom – jakby przez jego ciało przeszło ogromne wyładowanie, przywracając energię, spopielając niepotrzebne i zużyte fragmenty. Tworząc miejsce na nowe, takie, które powstaną wraz z nadejściem świtu.

Odwrócił się błyskawicznie i spojrzał wprost na stojącą na podwyższeniu ukochaną. Ledwo dostrzegał jej zarysy, ale był pewien, że znowu patrzy na niego w ten szczególny, władczy sposób. To właśnie to spojrzenie trzymało go przy niej przez te wszystkie lata – było przyczyną zarówno miłości, jak i strachu. Respektu, który nie pozwalał mu odejść w chwilach zwątpienia. Nawet takich, jak ta.

– Przepraszam – odpowiedział cicho, odruchowo opierając się plecami o drewniane wrota. – Nie wiem, co we mnie wstąpiło.

Ledwo dokończył to zdanie, kiedy usłyszał pełne rozczarowania warknięcie. Dobiegło zza niego – miał wrażenie, że poczuł na karku ciepło oddechu tego stwora, docierające jakimś cudem przez grube drewno.

Odsunął się szybko i ruszył ponownie w stronę ołtarza. Kiedy był już kilka kroków przed nim zatrzymał się, wpatrując w widok przed sobą.

Wychudzona postać kobiety – opierała się ciężko jedną ręką o ołtarz, na którym chwilę temu leżała. Przygarbiona, słaba i schorowana, ale z wciąż bijącą mocą w oczach. A za jej plecami ogromny, lekko podniszczony krzyż.

Wiatr zaatakował ponownie stary, betonowy kościół pośrodku lasu. Do odgłosów podmuchów doszły nowe dźwięki – skrzypienie konarów i tarcie gałęzi.

Lodowe piekło panowało nad światem.

Mężczyzna nie chciał spojrzeć w oczy kobiety, dlatego skierował wzrok nad nią, wprost na wiszącą, obojętną na wszystko postać.

– Boże, coś ty nam uczynił?

 

******

 

Świt przyniósł ze sobą światło – rozlało się po całym terenie, odbijając od pokrytych białym puchem koron drzew, pozostawiając jednak ich konary w mroku; niewiele z niego mogło przecisnąć się przez gęste poszycie, dlatego nawet za dnia wnętrze lasu tonęło w szarości.

Był gęsty, przytłaczający, nieprzenikniony. Ciągnął się hektarami, nawet na moment nie rzedniejąc. W ciągu ostatnich kilku lat połknął resztki ludzkich miast, zacierając jakikolwiek ślad ich istnienia. Pełen zmutowanych zwierząt, cieni i jam pochłonął prawie cały glob, ale nie wszędzie mógł dotrzeć. Były miejsca, które niczym oazy na pustyni, pozwalały na przeżycie człowiekowi – odgradzały od zagrożenia, dając tak potrzebną namiastkę bezpieczeństwa.

Niewielka polanka z niskim, betonowym kościołem pośrodku była właśnie jednym z takich punktów. Pomimo ogromnej warstwy śniegu i połamanych gałęzi rozrzuconych dookoła, wyraźnie odróżniała się od otoczenia.

Sam budynek sprawiał wrażenie, jakby miał się lada chwila zawalić – popękane, lekko wybrzuszone ściany resztkami sił podtrzymywały dach z niewielką wieżą. Tylko kwestią czasu był moment, kiedy ugną się pod tym ciężarem, grzebiąc pod sobą resztki ludzkiej wiary, a wraz z nimi ostatnią szanse na przetrwanie – teren pozbawiony tej dziwnej, boskiej opoki, jaką daje poświęcone miejsce, szybko stanie się ofiarą natury. Jak zresztą wszystko dookoła.

Ale póki, co kościółek stał, trzymał się, opierał chłodowi, wiatrowi i czasowi, dając schronienie dwójce ludzi.

Linia drzew otaczała polankę, jakby nie mając możliwości przesunąć się dalej. Trzymana na dystans przez niewidzialną siłę, która nie przepuszczała żadnych stworzeń w nim żyjących. Poza jednym, którego ślady oglądał właśnie jeden z ludzi.

Mężczyzna pochylał się nad odciśniętymi w śniegu śladami łap, jakby widział je po raz pierwszy. Trwał przez chwilę zawieszony, po czym zadarł głowę ku niebu, najwyraźniej licząc, że zbawienne światło przyniesie coś więcej, niż jasność. Niestety, promienie, które padały nie dodawały otuchy. Ostre światło odbijające się od leżącego wszędzie śniegu raziło w oczy, ale nie przynosiło ciepła, które było tak potrzebne do przeżycia.

Zanim powrócił do oględzin w miarę świeżych śladów, drzwi sanktuarium otwarły się, a w ich progu pojawiła się kobieta. Powolnym, ale stanowczym krokiem zbliżyła się do niego, rozglądając czujnie dookoła. Jakby lada moment spodziewała się ataku.

– Nie wiem, ile tak wytrzymamy – powiedział mężczyzna, kiedy ich spojrzenia spotkały się na chwilę. – Czymkolwiek jest ten stwór, ma na tyle siły i zawziętości, że prędzej, czy później wedrze się do środka świątyni.

– To musi być istota z piekła rodem – odpowiedziała mu kobieta, nie odrywając wzroku. – Kara za nasze grzechy, zesłana przez Boga…

– Który stworzył piekło na Ziemi.

Ostry ton mężczyzny najwyraźniej ją zaskoczył – nie tak powinien reagować na słowa prawdy, nawet, jeśli ta była bolesna. Czyż niemało mieli powodów, by jeszcze mocniej uwierzyć w moc wiary? Czy to, czego byli świadkami, nie stanowiło wystarczającego dowodu na prawdziwość słów zapisanych w Piśmie Świętym i głoszonych przez księży z ambon na całym świecie?

Mimo że zdawała sobie sprawę, że ponowna rozmowa na ten temat jak zwykle doprowadzi do sprzeczki, nie potrafiła się powstrzymać.

– Zobacz, wszystko pochłonął las, zwierzęta i rośliny zmutowały. Zniknęły wszystkie miasta, które znaliśmy. Przetrwał tylko ten kościół. Żadne stworzenie nie podchodzi do jego progu, żadne drzewo nie zapuściło korzeni dalej niż polanka, na której się znajdujemy. Jesteśmy bezpieczni, boska moc nadal istnieje, czuwa nad nami, potęgowana naszymi modlitwami…

 – I wypluwa coraz to kolejne plugastwa, spójrz! – Mężczyzna przerwał jej religijną tyradę i wskazał palcem na oddalone o kilka kroków ślady.

Śnieg dookoła ponaznaczany był wieloma dziurami – odciskami łap, które mogły należeć do wilka, gdyby nie ich nienaturalna wielkość. Niewiele mniejsze od człowieczej stopy, ale z wyraźnie odciśniętymi pazurami długości kilkunastu centymetrów przerażały, przyprawiały o dreszcze i pierwotny lęk.

– Na dodatek ta bestia, co noc próbuje sforsować wrota kościoła, za nic mając drzemiącą w środku rzekomą boską moc. Jeszcze parę takich ataków, a wedrze się do środka. I co wtedy? – To pytanie ugodziło w nią niczym włócznia. – Czy ten twój Bóg wtedy nam pomoże?

Kobieta zacisnęła wargi tak mocno, że pobielały. Mimo mrozu, panującego na dworze, poczuła, jak w jej środku wybucha żar nienawiści, skierowany do człowieka, który ośmielił się bluźnić przeciwko wierze, która najwyraźniej chroniła to miejsce. Nie bacząc na konsekwencję swych słów, wykrzyczała te, które zaczęły oblepiać jej duszę. Czuła, że w przeciwnym razie niczym pasożyt zaczną wyżerać ją od środka:

– Wtedy zabijesz nas ty, przez to, że w chwili ostatecznej próby, stanąłeś do Niego plecami!

Nie czekając na odpowiedź, odwróciła się na pięcie i ruszyła z powrotem ku sanktuarium. Pełna złości i furii zatrzasnęła potężne wrota.

Mężczyzna patrzył oniemiały w tę stronę, niezdolny wykrztusić jakiejkolwiek riposty na ten jawny atak. Kiedy jednak odrzwi domknęły się, zobaczył na nich świeże ślady pazurów. Tym razem były naprawdę głębokie, a pęknięcia wzdłuż desek jeszcze bardziej wyraźne. Zdał sobie sprawę, że najprawdopodobniej nie wytrzymają kolejnego ataku.

O mały włos przeżegnałby się odruchowo, jednak w porę udało mu się powstrzymać ten zbędny gest. Potrząsnął głową, jakby chciał odpędzić od siebie, napływające zewsząd negatywne myśli i skupić się na jednej: ich koszmar dobiega końca.

Wyprostował się i potoczył wzrokiem po linii drzew. Pomimo panującego tam mroku, dostrzegł kilka poruszających się cieni – mutanty już dawno wyczuły ich obecność, jednak nie potrafiły podejść bliżej. Krążyły ukryte w gęstwinie wokół polanki, a ich gniew rósł wraz z głodem. Poza tym jednym, ale on pojawiał się nocami – jakby ciemność i mrok dodawała mu sił.

Spojrzał po raz ostatni na las, uśmiechnął się do wpatrzonych w niego stworzeń i wyciągnął w ich stronę wyprostowany, środkowy palec.

– A wy możecie nam naskoczyć, nie będziemy waszym posiłkiem – krzyknął i ruszył w stronę sanktuarium.

Dziś nie będzie podchodził do skraju lasu, próbując sprowokować jakiegoś mniejszego mutanta do ataku. Nie upoluje nic, skaże ich na jeszcze większy głód. Ale to nie miało już znaczenia.

Kiedy dotarł do wrót kościoła przejechał opuszkami palców po pęknięciach i westchnął. Dzisiejszy dzień spędzi z ukochaną w środku, w bezpiecznym schronieniu, z dala od zła tego świata. Zacisnął dłoń na klamce i wziął głęboki oddech – wiedział, co zastanie po przekroczeniu progu świątyni: jego żona zatopiona będzie w modlitwie, prosząc Boga o kolejny dzień wegetacji.

Nie zdawał sobie sprawy, że to właśnie jej modlitwy chronią ich przed zmutowaną przyrodą, że to dzięki nim utrzymywali naturę w szachu. Napełniały to miejsce dodatkową mocą.

Ale nawet jeśliby to zrozumiał, nawet gdyby żarliwie dołączył się do oddawania czci najwyższemu wśród współczesnych Bogów, nie miałoby to wpływu na to, co stanie się w nocy.

Nowy drapieżnik nie lękał się żadnego majestatu.

 

******

 

Nastał kolejny dzień, jak zwykle mroźny, ale i słoneczny, jakby pogoda dla dowcipu zalewała świat paradoksami. Tym razem jednak promienie nie doczekały się na wyjście człowieka. Zamiast tego, na polanę wyszły zmutowane zwierzęta.

Niepewnie, jedno po drugim wkraczały na polanę, która jeszcze całkiem niedawno była niedostępna, chroniona tak znienawidzoną przez nie siłą. Teraz, gdy jej zabrakło, tłumiony od dawna zew krwi przejął kontrolę.

Ośmielone brakiem jakiegokolwiek oporu podbiegły do progu świątyni, a ich wściekłym ślepiom ukazały się resztki drewna, które do niedawno było wrotami. Rozwalone od zewnątrz grube deski walały się na podłodze kościoła, dodając do wszędobylskiego chaosu kolejny akcent.

Ławy były powywracane, potrzaskane, a w niektórych miejscach poznaczone śladami ogromnych pazurów. Najwyraźniej stoczono tutaj rozpaczliwą walkę, ale wbijająca się w ich nozdrza woń krwi nie pozostawiała złudzeń, co do jej wyniku.

Mutanty węsząc, weszły głębiej, a kiedy pierwsze z nich znalazły się bliżej lekkiego podwyższenia, na którym stał zalany szkarłatem ołtarz, poczuły rozczarowanie. Mimo że nie zrozumiały wczorajszych, rozpaczliwie wykrzyczanych przez człowieka słów, wyczuły ich dobitny przekaz. Teraz zdały sobie sprawę, że nie była to tylko czcza obietnica.

Z dwójki ludzi, którzy od wielu tygodni drwili z ich głodu i niemocy, pozostała tylko rozlana wszędzie krew.

 

******

 

 Istota siedziała przyczajona pośród gęstych krzewów i z pogardą spoglądała, jak zmutowane zwierzęta opuszczają budynek. Węszyły jeszcze przez chwilę dookoła, ale w końcu czmychnęły pomiędzy konary – zrezygnowane i wciąż głodne.

Ich siła oraz zwinność na niewiele się przydawały, kiedy człowiek odnajdywał schronienie w miejscach takich, jak to przed nim; cała moc przemienionej przyrody stawała się wtedy nieistotna, jakby mutacja nigdy nie miała miejsca.

Jego prymitywny umysł nie rozumiał tego, ale gdzieś głęboko, pośród gniewu i nienawiści wyczuwał, że to właśnie w tym tkwi jego prawdziwa siła: nie istniały żadne bariery zdolne go powstrzymać.

W nocy zaspokoił swój głód, ale zdawał sobie sprawę, że uczucie sytości nie potrwa długo. Na samą myśl o polowaniu na inne zwierzęta czuł obrzydzenie – musiał zatem żywić się tymi, którzy do niedawna byli najgroźniejszymi drapieżnikami na Ziemi: ludźmi.

A tak niewielu ich zostało, większość została już unicestwiona, bo zbyt późno odkryli skuteczną ochronę przed zmutowaną przyrodą. Zostały tylko niedobitki, skrywające się w miejscach podobnych do tego na polanie.

Dobrze, że wiedział, gdzie ich szukać.  

Koniec

Komentarze

Cześć, 

bardzo podobał mi się pomysł. Lektura nie była męcząca, chociaż mam trochę uwag. Mam też wrażenie, że czasami za bardzo skupiałeś się na opisach (np. myśli bohatera), kosztem akcji, przez co opowiadanie trochę traciło na dynamice . W niektórych miejscach używałeś czasu teraźniejszego, ale nie wiem czy to był zabieg świadomy, czy może tak wyszło z rozpędu?

Żałuję, że nie zdecydowałeś się na przedstawienie ostatecznego starcia ludzi i potwora. Liczyłem na ciekawą walkę.

Poniżej podaję swoje uwagi:

 

„Mężczyzna leżał jeszcze przez chwilę nieruchomo, próbując przebić wzrokiem panującą dookoła ciemność.” – przecinek przed „przebić”

 

„W ciszy, przy wtórze delikatnego, choć niezbyt zdrowego oddechu leżącej obok kobiety, wychwytywał wydobywające się zza ścian dźwięki” – przecinek przed „wydobywające”

 

Te, tłumione przez grube mury,” – pogrubione wydaje mi się zbędne

 

„Jakby chora, ściągająca się coraz bardziej skóra wgniatała myśli i uczucia w głąb organizmu” – przecinek przed „wgniatała”

 

Jak gdyby wciskając coraz głębiej i głębiej, próbowała uchronić je przed zewnętrznym światem.” – pogrubione bym usunął i połączył drugą część z poprzednim zdaniem

 

„Dziurawy, brudny koc zsunął się z niego narażając osłabione ciało na chłód panujący w pomieszczeniu.” – przecinki przed „narażając” i „panujący”

 

„Z pewnością było tutaj cieplej, niż na zewnątrz” – zbędny przecinek po „cieplej”

 

„– Ciężkich czasach – wymamrotał te słowa swoimi popękanymi” – pogrubione zbędne

 

„Postać wisząca na krzyżu patrzyła beznamiętnie przed siebie” – przecinek przed „patrzyła”

 

„Odwrócił się błyskawicznie i spojrzał wprost na stojącą na podwyższeniu wybrankę.” – tutaj się trochę czepiam, ale zamieniłbym to na „ukochaną”

 

„Ale póki co kościółek stał, trzymał się, opierał chłodowi, wiatrowi, grawitacji i czasowi, dając schronienie dwójce ludzi.” – kościół unosił się w powietrzu? Domyślam się o co Ci chodziło, ale to słowo wg mnie nie tutaj nie pasuje.

 

„Mężczyzna pochylał się nad odciśniętymi w śniegu odciskami łap” – śladami

 

„Niestety, promienie, które padały nie tylko nie dodawały otuchy, ale nawet i ciepła, tak potrzebnego do przeżycia.” – to zdanie całkiem bym zmienił

 

„a w ich progu pojawiła się postać kobiety.” – zamieniłbym po prostu na „kobieta”

 

„Zobacz, wszystko pochłonął las, zwierzęta, rośliny zmutowały.” – zamiast przecinka „i”

 

„Mimo mrozu, panującego na dworze, poczuła jak w jej środku wybucha żar nienawiści” – przecinek przed „jak”

 

„Nie czekając na odpowiedź, odwróciła się na pięcie i ruszyła z powrotem ku budyneczkowi.” – pogrubione do zmiany

 

„Potrząsnął głową, jakby chciał odpędzić od siebie napływające zewsząd” – przecinek przed „napływające”

 

„Kiedy dotarł do wrót kościoła przejechał opuszkami palców po pęknięciach i westchnął” – przecinek przed „przejechał”

 

„Nie zdawał sobie sprawy, że to jej modlitwy potęgują siły tego miejsca, że to dzięki nim utrzymuje się aura, trzymająca naturę na dystans.” – całe zdanie trochę bym pozmieniał, ale przede wszystkim do korekty to co jest pogrubione.

 

„Niepewnie, jedno po drugim wkraczały na tak niedostępny im do niedawna teren, ale kiedy stwierdziły, że nic ich nie powstrzymuje, odzyskały rezon.” – to zdanie w ogóle mi się nie podoba. Wiem, o co Ci chodziło, ale wydaje mi się trochę przekombinowane

 

„Ławy, które jeszcze jakiś czas temu służyły do siedzenia podczas modlitw, były powywracane, potrzaskane, a w niektórych miejscach poznaczone śladami ogromnych pazurów.” – pogrubione niepotrzebne

 

„Mutanty węsząc weszły głębiej” – przecinek przed „weszły”

 

„I miał rację, niedane im będzie zagłębić kłów w ich ciałach, nasycić trawiącego od środka pragnienia świeżym, ludzkim mięsem.” – to zdanie do poprawy albo usunięcia. Nie wiadomo kto „miał rację” i kto, w czyim ciele będzie zagłębiał kły. Każdy się niby domyśli, ale ja to bym poprawił.

Dzięki za uwagi, poprawiłem je. Jeśli chodzi o czasy, to właśnie tak mi najlepiej pasowało, właściwie nie wiem czemu. Nad walką myślałem jakiś czas, ale ostatecznie postanowiłem ją pominąć, a skupić się na odczuciach i ogólnej atmosferze, nie na akcji. Cieszę się, że ogólne wrażenie nie było złe. Pozdrawiam

Opisałeś dość beznadziejną sytuację dwojga ludzi, chroniących się w kościele, ale tak po prawdzie,to nie bardzo wiem, Haloczki, co miałeś nadzieję opowiedzieć – rozmyślania mężczyzny o tym w jak fatalnym położeniu się znaleźli, wzmianka o głębokiej wierze kobiety i krążące wokół mutanty to dla mnie trochę za mało, by uznać opowiadanie za zajmujące, zwłaszcza że nie wiem, co tam się w końcu wydarzyło.

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.

 

tem­pe­ra­tu­ra na ze­wnątrz z pew­no­ścią spa­dła już po­ni­żej dzie­się­ciu stop­ni mrozu. ―> …tem­pe­ra­tu­ra na ze­wnątrz z pew­no­ścią spa­dła już po­ni­żej dzie­się­ciu stop­ni Celsjusza.

Temperatura może spaść dziesięć stopni poniżej zera, ale nie może spaść poniżej stopni mrozu.

 

Męż­czy­zna wziął moc­niej­szy od­dech… ―> Raczej: Męż­czy­zna wziął głębszy od­dech

 

ma­ją­cy jakąś taką nie­ty­po­wą głę­bie. ―> Literówka.

 

Z pew­no­ścią było tutaj cie­plej, niż na ze­wnątrz, ale mimo to…. ―> Po wielokropku nie stawia się kropki.

 

po­pra­wia­jąc z czu­ło­ścią na­kry­cie– bał się… ―> Brak spacji przed półpauzą.

 

z resz­tą, wiara już dawno go opu­ści­ła. ―> …zresz­tą, wiara już dawno go opu­ści­ła.

 

– Cięż­kich cza­sach – wy­mam­ro­tał te słowa swo­imi po­pę­ka­ny­mi, znisz­czo­ny­mi war­ga­mi. ―> Zbędny zaimek – czy mamrotałby cudzymi wargami?

 

jego dud­nie­nie było coraz moc­niej sły­szal­ne. ―> …jego dud­nie­nie było coraz bardziej/ lepiej sły­szal­ne.

 

od­wró­cił się od krzy­ża i ru­szył wzdłuż holu sank­tu­arium. ―> Gdzie w kościele mieści się hol?

Za SJP PWN: hol I, hall [wym. hol] «duże reprezentacyjne pomieszczenie znajdujące się u wejścia do sali kinowej, teatralnej, do apartamentów itp.»

 

po­chy­lał się nad od­ci­śnię­ty­mi w śnie­gu od­ci­ska­mi łap… ―> Brzmi to fatalnie.

Proponuję: …po­chy­lał się nad od­ci­śnię­ty­mi w śnie­gu śladami łap

 

–Kara za nasze grze­chy, ze­sła­na przez Boga… ―> Brak spacji po półpauzie.

 

Ostry ton męż­czy­zny naj­wy­raź­niej ją za­sko­czył– nie… ―> Brak spacji przed półpauzą.

 

Czyż nie mało mieli po­wo­dów… ―> Czyż niemało mieli po­wo­dów

 

Żadne stwo­rze­nie nie pod­cho­dzi w jego progi… ―> Żadne stwo­rze­nie nie pod­cho­dzi do jego progu

Można podchodzić do czegoś, ale nie można podejść w coś.

 

dzię­ki nim utrzy­mu­je się aura, trzy­ma­ją­ca na­tu­rę na dy­stans. ―> Nie brzmi to najlepiej.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć, Haloczki :) Czytało się naprawdę nieźle i lektura nie była męczarnią, fajnie wyszło Ci to, co sobie zamierzyłeś, tzn. opisy uczuć bohaterów, ich odmienny stosunek do wiary i atmosfera beznadziei. To, czego zabrakło mi w tekście, to puenta, jakaś zamykająca scena, którą mogłoby być, jak zasugerował wyżej Aaron333 starcie z potworem. 

Jeśli chodzi o usterki, dostałeś już wyżej dużo porad i sugestii, toteż postanowiłem nie dokładać swojej cegiełki. Ponownemu przyjrzeniu się wymagałaby jeszcze interpunkcja, gdzieniegdzie przecinków jest za dużo. 

Poprawiłem niedociągnięcia i rysy na tekście, dodałem jeszcze zakończenie, coś a’la puenty – dzięki AmonRa, rzeczywiście, było to potrzebne. 

Ciekawa scenka, dosyć wyraźnie pokazująca bohaterów, ich przekonania oraz zachowania. Jednak mi, podobnie jak Reg i AmonRa, zabrakło czegoś. Po przemyśleniach myślę, że chodzi o sedno tekstu – zarówno puenta jak i kontekst potrafią powiedzieć, o czym jest to opowiadanie: O ludziach gotowych przetrwać za wszelką cenę? O kruchości życia? Beznadziejności wiary?

Innymi słowy zabrakło “co Autor chce nam przekazać”. Jeśli jest, to ledwo powiedziane szmerem, ciężkie do wychwycenia pośród rozmów postaci oraz opisów.

Technicznie jest nieźle, czyta się płynnie, choć nie raz i nie dwa coś zaskrzypi pod kołami.

Podsumowując: niezły koncert fajerwerków.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Nowa Fantastyka