Ten krótki tekst nie tyle ma bawić sam w sobie, co dać do myślenia po jego lekturze. Przeczytaj spokojnie i pomyśl: gdy mówimy, co rozumieją inni?
Edit: zmieniono opis eksplozji.
Ten krótki tekst nie tyle ma bawić sam w sobie, co dać do myślenia po jego lekturze. Przeczytaj spokojnie i pomyśl: gdy mówimy, co rozumieją inni?
Edit: zmieniono opis eksplozji.
Solunga Hast nie dowiedział się nigdy, co takiego spowodowało, że naprawiana przez niego boja satelitarna eksplodowała, a jemu nic się nie stało. Poza tym, że został wystrzelony w przestrzeń w kierunku przeciwnym do planety. Z dużą siłą.
Boja satelitarna była starym modelem XZ80 wiszącym na geostacjonarnej orbicie nad planetą STE-1567 krążącej wokół gwiazdy Sac-7204. Potocznie gwiazda znana była jako Althora, planeta jako Vootreh, a boja jako „niebieska buła” albo „parszywy złom”. Vootreh była planetą rolniczą. Boja naprowadzająca do jednego z czterech na planecie kosmodromów załadunkowych nie była wymieniana od dziesiątek lat, bo sporadyczne załadunki warzyw i kriokonserwowanego mięsa ostrygopodobnych dnuhów nie dawały tyle przychodu, by wymienić satelitę, którego jedynym zadaniem była emisja sygnału naprowadzającego. Trzeba było remontować płytę kosmodromu, wymieniać dźwignice żurawi załadunkowych, rozbudowywać rampy – boję mało kto oglądał. Aż przestawała nadawać. Wtedy jakiś technik leciał i łatał ją prymitywnymi metodami, zaawansowaną pomysłowością i dużą ilością brzydkich wyrazów. Wszyscy wiedzieli, że stary satelita w końcu padnie, tylko nie było pewne, czy wypadnie z orbity przez błąd korekcji położenia i spłonie w atmosferze, czy zwarcie w starych ogniwach paliwowych zamieni go w kilkutonowy fajerwerk, który będzie można zobaczyć na powierzchni planety nawet w środku dnia. To była tylko kwestia czasu.
Aż wreszcie stało się nieuniknione i akurat trafiło na Solungę. Wprawdzie nie ogniwa paliwowe, ale któryś z silników korekcyjnych. Tyle, co doleciał do buły i wyszedł ze śluzy. Na swoje szczęście od strony satelity zasłaniał go wahadłowiec, który przejął impet fragmentów zniszczonej aparatury i odepchnął go tylko, mocno, ale nie czyniąc większej krzywdy. Uderzenie odrzuciło go oszałamiając na kilka chwil. Kiedy odzyskał przytomność nie posiadał się ze szczęścia, że jest cały i zdrowy (prawdopodobnie), a kombinezon wytrzymał i nie został rozerwany. Żył! Po chwili jednak zrozumiał, że stoi przed innym problemem. A właściwie pędzi ku niemu. W wybuchu jego wahadłowiec odrzuciło po stycznej do orbity, a on sam leci w kierunku przeciwnym do Vootreh. A także do jej słońca. Co oznacza, że jeśli szybko nie wydarzy się coś, co zmieni jego trajektorię lotu, to opuści on układ i umrze w mroku z braku powietrza.
Szybko przebiegł w myślach warianty: wypuszczenie powietrza, tak by uzyskać wsteczny ciąg? Byłoby dobrze, ale jego ciało wirowało. Nie w sposób uciążliwy, ale ten numer z powietrzem mógłby go rzucić w kierunku niepożądanym, a do tego straciłby cenny tlen. Co jeszcze można zrobić? Nadać sygnał? Nie miał przy sobie transpondera. Nie zakłada się takich rzeczy, gdy wychodzi się na pół godziny z łajby, żeby załatać bułę. Skoro nie użyje powietrza z butli, to może czymś rzucić, by tak wyhamować? Prawa Newtona są podstawą… Ale nie znalazł takiej rzeczy, którą mógłby odpiąć od kombinezonu. Cholera. Spojrzał na wyświetlacz systemu skafandra na lewym przedramieniu. Czternaście godzin tlenu. Jest trochę czasu, by wezwać pomoc. Ale z każdą minutą robi kilka kilometrów w kierunku przeciwnym do Vootreh! Jeśli ekipa na dole zauważyła wybuch i zniknięcie wahadłowca z systemu nadzoru, to przybywszy na miejsce nie znajdą go i uznają, że został rozerwany na strzępy, razem ze swoim statkiem. Marna perspektywa. Co robić?!
Zaczął się modlić. Żarliwie, jak nigdy dotąd. O ratunek, o pomysł na ratunek, o zatrzymanie tego pędu poza układ. O życie.
Był religijny na co dzień, ale w sposób umiarkowany. Cotygodniowe nabożeństwa, codzienne modlitwy, owszem. Ale nie był jakoś do tego przesadnie przywiązany. Teraz, gdy nic nie mógł zrobić sam, zdany na łaskę sił fizyki, czasu i tych kilku litrów tlenu, które miał ze sobą, odkrył w sobie głębokie pokłady żarliwej wiary.
Nagle zdało mu się, że czarna przestrzeń zaczyna nabywać ciemnoniebieskiej barwy. W dodatku niejednorodnie. Tu i ówdzie zaczęły pojawiać się plamy intensywniejsze, można powiedzieć – gęstsze. W tych miejscach gwiazdy przesłaniał jakiś rodzaj mgły. Plamy zaczęły się łączyć w kształty.
Nieszczęsny serwisant czuł się rozbity na kilka osób jednocześnie. Jedna z nich wrzeszczała ze strachu. Wewnątrz własnej czaszki, ale wrzeszczała. Druga w osłupieniu obserwowała spektakl ciemnobłękitnej mgły. Trzecia zastanawiała się, czy taki rozpad percepcji i halucynacje wzrokowe mogą być efektem silnego stresu wywołanego lękiem przed śmiercią. Bardzo przykrą śmiercią.
Plamy zaczęły łączyć się ze sobą. Powstawały kształty. Co gorsza, były to kształty, które zaczynały mu coś przypominać. Gigantyczne macki pokryte plugawymi naroślami wielkości księżyców, wielopłatowe oczy o kilku źrenicach w kształcie gwiazdy. Coś jakby ohydne cielsko, lub wyjątkowej wielkości macka pokryta chyba łuską, czy też ogólniej – wzorem, który przypisywał łuskowatym kształtom. Przyssawki, bądź potworne otwory gębowe pokryte widmowym śluzem. Nieludzko odrażający widok spowodował, że umysł Solungi zamienił się we wrzeszczący punkt.
To jednak jeszcze nie był finał. Jakby na pierwszym planie, między astronautą a pozagwiezdnym monstrum, zaczął się formować złotawy kształt. Najpierw amorficzny jak ameba, powoli konkretyzował się w geometryczną formę ostrosłupa o trójkątnej podstawie. Miał ten widok w sobie coś uspokajającego. Przynajmniej do momentu, gdy cztery wierzchołki ostrosłupa nie wypuściły jakichś pędów, czy wici, które wystrzeliły w przestrzeń i gdy skończyły rosnąć, zaczęły się przeobrażać. Na ich końcach pojawiły się zgrubienia, które rozwinęły się w szypułki osłaniające oczy o źrenicach gwiaździstego kształtu. Hastowi żołądek zaczął odmawiać posłuszeństwa.
– Nie bój się nas, mały przybyszu! – usłyszał niski, głęboki głos w swojej głowie. – Oto modlitwy twoje zostały usłyszane i Unezumbar przybył, by przynieść ci pomoc!
– Kto?! – jęknął Solunga.
– Unezumbar. Z woli Najwyższego Boga, Stworzyciela Wszechświatów, Jedynego Prawdziwego, Unezumbar sprawuje pieczę nad dobrostanem wszystkich żyjących istot, organicznych i nieorganicznych, które zamieszkują ten fragment kosmosu. Ja nazywam się Meleparion i jestem posłańcem i tłumaczem Potężnego Unezumbara.
Chwilę trwało, nim myśli człowiek pozbierał myśli. Strach zaczynał go powoli opuszczać.
– Skąd znasz mój język?
– Moją rolą jest tłumaczyć zamysły Unezumbara na język istot, którymi się opiekuje i zanosić Mu ich prośby i pragnienia. Tłumaczę szukając słów w umysłach prostych istot. Te słowa, które najbliżej odpowiadają niewysłowionym zamysłom Unezumbara pobudzam w umysłach, jak gitarzysta pobudza struny do drgań, i wypowiedzi powstają jak melodie.
– Możecie mi pomóc?
– Czego pragniesz, by Unezumbar w imieniu Jedynego ci uczynił?
– Nie chcę tu umierać! – jęknął Solunga.
– A gdzie, w takim razie, chciałbyś umrzeć? Unezumbar przeniesie cię tam niezwłocznie!
– Wcale nie chcę umierać! – zaskowyczał astronauta.
– A zatem Unezumbar czyni cię nieśmiertelnym! – oświadczył uroczyście Meleparion i rozpadł się w mgiełkę błękitnych iskier.
Widok lewiatanowego cielska zaczął blednąć i chwilę potem zniknął.
Solunga został sam. I wtedy do niego dotarło.
Czternastogodzinny zapas tlenu był już bez znaczenia. Nie umrze. Lokalne bóstwo tego kawałka kosmosu obdarzyło go nieśmiertelnością. Leci w kierunku przeciwnym do Vootreh, bez transpondera, bez możliwości, by ktoś dowiedział się, że żyje. I że żyć będzie. Nawet, gdy oni, na planecie już poumierają. Gdy miną miliony lat, cywilizacja ludzka rozpadnie się w pył, a zmieniająca się w czerwonego olbrzyma Althora sięgnie planetarnej orbity i pożre Vootreh, on będzie żył.
Będzie płynął przez przestrzeń. Sam, ze swoimi myślami, zamknięty w kokonie kombinezonu, pozbawiony nawet prawa do śmierci.
Już u swego zarania wieczność zdała się być cholernie długa…
Altti bardzo mi się opowiadanie spodobało!!! Fajny pomysł. Wciągające.
Pozdrawiam! :)
Jestem niepełnosprawny...
Wywal z tej przedmowy drugie zdanie, bo jakiś taki nauczycielski protekcjonalizm z niego bije i zniechęca, a nie powinien, bo tekst jest całkiem niezły.
Ale skoro już zapytałeś, o czym Ty piszesz, a co ja rozumiem, to polecimy z tym tematem.
Tło, kosmos i inne takie zostawmy na boku, bo to jedynie sztafaż, jaki przyjąłeś do powiedzenia czegoś innego. Choć, kiedy już przy tym jesteśmy, to nie gra mi opis buły jako kilkutonowego fajerwerku, którego eksplozję będzie widać z planety, a tym, że astronauta przeżył tę eksplozję, w dodatku będąc na zewnątrz promu i w bezpośredniej bliskości boi, która naprawiał. To się nie klei logicznie.
A teraz przejdźmy dalej. Serwujesz jakiegoś bożka, którego przedstawiasz w cthulhowy sposób. Sa macki, dziwne oczy, jakiś ostrosłup – to wszystko pasowałoby do HPLa. Ale nadajesz mu pewne cechy chrześcijańskie – ostrosłup jest głosem boga, jak w tradycji chrześcijańskiej Metatron. No i słucha modlitw ten Twój bóg.
I cóż on robi? Bo o tym chyba chciałeś powiedzieć? Spełnia życzenie i nasz bohater zostaje skazany na nieśmiertelność w samotności kosmicznej pustki. Wizja nie jest jakoś specjalnie świeża, ale na tyle ciekawa, że powoduje u mnie pewien mentalny dyskomfort w momencie, kiedy próbuję postawić się w sytuacji bohatera. Bo nasze umysły są zbyt ciasne by móc kiedykolwiek zrozumieć wieczność i nieskończoność, i nigdy nie będą na tyle pojemne by to zrobić. Bohater skazał się na szaleństwo i zatracenie w nim własnej tożsamości, bo nie wyobrażam sobie niczego innego, co mogłoby się z nim stać. Pokazujesz tutaj, że nie możemy żyć wiecznie, a śmierć można w tym kontekście rozumieć jako akt łaski dla umysłu. Czy o to Ci chodziło? Czy nadinterpretuję?
Co do warsztatu, to zgrzytnęło tu i ówdzie, ale i tak jest naprawdę nieźle. Miło spędziłem kilka chwil na lekturze Twojego szorta oraz na napisaniu tego komentarza :)
Pozdrawiam serdecznie
Q
Known some call is air am
Opowiadanie bardzo mi się podobało. Pomysł bardzo fajny, fabuła wciągająca i to drugie dno :-) a do tego całość zawarłeś w kilku minutach czytania :-) świetna robota
Co do zarzutów to chyba muszę się podpisać pod przedmówcą o tym wybuchu, który się trochę nie klei…
Pozdrawiam
Outta Sewer
“Wywal z tej przedmowy drugie zdanie, bo jakiś taki nauczycielski protekcjonalizm z niego bije i zniechęca, a nie powinien, bo tekst jest całkiem niezły.”
Zdanie wrzuciłem z rozmysłem. Ale je przebuduję. Nie chodzi o protekcjonalizm, ale o takie zastanowienie: co nadawca chciał powiedzieć, a co odbiorca zrozumiał? O co chodziło Hastowi, a co Meleparion zrozumiał? Chciałem wrzucić tu zdanie, które będzie zaczynem pewnego zastanowienia, nim szort zostanie połknięty w czasie jazdy autobusem lub w poczekalni u dentysty (choć poczekalnie chyba teraz puste). Poprzedni mój tekst spotkał taki los: “a, to wszystko było snem – banał”. Problem był zasadzony w tym, czyj był sen. Bo nie narratora.
“Serwujesz jakiegoś bożka, którego przedstawiasz w cthulhowy sposób. Sa macki, dziwne oczy, jakiś ostrosłup – to wszystko pasowałoby do HPLa. Ale nadajesz mu pewne cechy chrześcijańskie – ostrosłup jest głosem boga, jak w tradycji chrześcijańskiej Metatron.”
Gratulacje za prawidłowe odczytanie. Ale to tylko figury w tej grze.
“Bo o tym chyba chciałeś powiedzieć? Spełnia życzenie i nasz bohater zostaje skazany na nieśmiertelność w samotności kosmicznej pustki. Wizja nie jest jakoś specjalnie świeża, ale na tyle ciekawa, że powoduje u mnie pewien mentalny dyskomfort w momencie, kiedy próbuję postawić się w sytuacji bohatera.”
Dziękuję za te słowa. O to mi chodziło. O ten efekt, który Neil Geiman nazwał “Drażliwymi tematami” w tytule swojego zbioru opowiadań (”Trigger Warning: Short Fictions and Disturbances”). To miało sprawiać dyskomfort (jeśli dobrze odczytuję Twoje intencje :)
“Pokazujesz tutaj, że nie możemy żyć wiecznie, a śmierć można w tym kontekście rozumieć jako akt łaski dla umysłu. Czy o to Ci chodziło? Czy nadinterpretuję?”
Tak. I oto, że gdy coś komunikujemy (”Nie chcę tu umierać!” ), to możemy zostać zrozumieni inaczej, niż się nam wydawało (”A gdzie, w takim razie, chciałbyś umrzeć?”). No to jaką mamy szansę w nawiązaniu kontaktu z Obcymi? ;-)
Dziękuję za rzobudowaną recenzję. Pozdrawiam!
Pozdrawiam,
dawidiq150 – dziękuję za miłe słowa. Cieszę się, że się spodobało.
zolw17965 – dziękuję za miłe słowa.
Co zaś tyczy się eksplozji. Co rozumiesz pod pojęciem “eksplozja”. Czemu miał jej koniecznie nie przeżyć?
W atmosferze (i w hydrosferze tym bardziej) głównym problemem eksplozji jest fala uderzeniowa. Podłużna fala ciśnienia i gradientu ciśnienia ośrodka, w którym się rozchodzi. W próżni (nieidealnej, ale jednak) tego nie ma. Pozostaje kwestia ekspozycji na wyrzuconą materię i ewentualne promieniowanie, jeśli się pojawiło. Nie opisuję (celowo) konfiguracji ciał w czasie wybuchu, bo jest to zwyczajnie nieistotne. Ale możemy sobie wyobrazić, że Solunga znajdował się “w cieniu” wahadłowca, który został zniszczony w wyniku uderzenia szczątków satelity. Ale coś dużego (może fragment wahadłowca) wyrzuciło go w przestrzeń, z nadaniem mu lekkiej rotacji.
To taki był mój luźny pomysł :)
Czy to naprawdę bardzo zgrzyta? Może to jeszcze przeredaguję..
I oto, że gdy coś komunikujemy (”Nie chcę tu umierać!” ), to możemy zostać zrozumieni inaczej, niż się nam wydawało (”A gdzie, w takim razie, chciałbyś umrzeć?”). No to jaką mamy szansę w nawiązaniu kontaktu z Obcymi?
“Ślepowidzenie” Wattsa przeczytaj, tam ta bariera, jaką jest język, jest bardzo mocno przedstawiona. Jeszcze “Ambasadoria” Mieville’a mi się kojarzy, jako książka, poruszająca temat języka, będącego narzędziem nie tylko opisywania rzeczywistości.
Known some call is air am
Outta Sewer
Pozwól, że Ci się zrewanżuję jednym autorem. S. Lem: “Solaris”, “Głos Pana”, “Fiasko”. Nikt lepiej nie pokazał, dlaczego kontakt będzie niemożliwy (choć w “Solaris” w jakiejś formie do niego dochodzi…)
Może dwoma: “Imperium chmur” Dukaja też fajnie mówi o tym, co dzieje się między słowami. W tłumaczeniu języków, w zapisywaniu myśli do pisma.
“Ślepowidzenie” Wattsa znam – jedna z moich ulubionych lektur :)
A Mieville’a muszę wreszcie spróbować. Dzięki!
Lema trochę czytałem :)
Kontakt jest możliwy, zrozumienie juz nie bardzo. “Imperium chmur” mam na półce, w zbiorze jakimś, ale czeka na przeczytanie.
Known some call is air am
Cześć.
Niezgorsze opowiadanie, warsztat także. Brakowało kilku przecinków, gdzieś może ich nadmiar.
Przede wszystkim zły zapis dialogów:
– Nie bój się nas, mały przybyszu! – usłyszał niski, głęboki głos w swojej głowie. – Oto modlitwy twoje zostały usłyszane i Unezumbar przybył, by przynieść ci pomoc!
Jeśli słyszy w głowie, to “telepatia”.
Zerknij na zasady:
https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/
Jak dla mnie short bierze w łeb poprzez… głupie bóstwo.
No kurde, Najwyższy Bóg, Pan i Władca wszechrzeczy, poczwórnie habilitowany profesor zwyczajny Uniwersytetu Kosmicznego i nie kuma (wraz ze swym pomagierem), czego dryfujący w kosmosie człek oczekuje? Nie rozumie konsekwencji swego “daru”?
Zgrzyta mi to (podobnie jak wybuch i dobre zdrowie człeka po wybuchu).
Może, gdyby dialogi rozwinąć i w sprytniejszy sposób doprowadzić do identycznego finały, byłoby lepiej.
A ogólnie jest tak nawet w miarę :)
Jak dla mnie short bierze w łeb poprzez… głupie bóstwo.
No kurde, Najwyższy Bóg, Pan i Władca wszechrzeczy, poczwórnie habilitowany profesor zwyczajny Uniwersytetu Kosmicznego i nie kuma (wraz ze swym pomagierem), czego dryfujący w kosmosie człek oczekuje? Nie rozumie konsekwencji swego “daru”?
No nie. Bóstwa i ich anioły to tylko figury. W dodatku Unezumbar nie jest Najwyższym Bogiem. To jest w tekście. Dlatego taka wredna przedmowa.
nie kuma (wraz ze swym pomagierem), czego dryfujący w kosmosie człek oczekuje?
Bo short jest o komunikacji/kontakcie z Obcym, a nie o przenikaniu ludzkich umysłów. Głupio mi się to tłumaczy…
Ok. Nie pasowało. Dziękuję za recenzję.
To to jest Obcy, czy Bóg? Jak dla mnie to duża rożnica. To nie tak, że się nie podobało :) Właśnie nawet się podobało, z tym jednym zgrzytem.
Bo short jest o komunikacji/kontakcie z Obcym, a nie o przenikaniu ludzkich umysłów. Głupio mi się to tłumaczy…
Hmm czytając odebrałem, że głównym tematem jest komunikacja z Bogiem, a raczej konieczność przemyślanego/dokładnego formułowania próśb, bo mogą one zostać spełnione (od razu mi przypomniała się scena z Bruce’a Wszechmogącego jak cała dzielnica wygrywa w lotto). A to czy całość dzieje się w kosmosie, na Oceanie Spokojnym, w zawalonej jaskini to tylko mało istotne szczegóły, tak samo zresztą jak kształt bóstwa. Chociaż w sumie, nawet nie musi chodzić o kierowanie prośby do Boga, można też poprosić kolegę z pracy o pomoc w rozwiązaniu problemu, który w dobrej wierze zrobi to o co go poprosiliśmy, tyle że chodziło nam o coś zupełnie innego. Ale to już chyba nadinterpretacja…
Nawiązując do dyskusji nad kształtem Bóstwa, czy jest gdzieś powiedziane, że Bóg nie może przypominać bogów z “Łatwo być bogiem”? Więc wypadałoby, że pomiędzy Obcym a Bogiem różnica jest minimalna…. Chociaż czytając samo opowiadanie ustawiłbym go gdzieś na poziomie porównywalnym z Bogami Greckimi, którzy siedzą sobie na Olimpie, czasem się pokłócą, czasem rzucą losem czy wygra Achilles czy Hektor, czasem odpowiedzą na jakąś prośbę, a czasem ześlą Pandorę i wtedy wszystko się ładnie klei. przynajmniej według mnie, bo kto wymaga od takiego Boga rozumienia ludzkich problemów czy poświęcenia człowiekowi więcej niż chwila na automatyczne spełnienie jego prośby…
Wracając do wątku wybuchu, kupiłbym twoją obronę, ale jak duży musiałby być “fajerwerk, który będzie można zobaczyć na powierzchni planety nawet w środku dnia”? Jak daleko stał wahadłowiec i człowiek od boi, skoro człowiek nie zabrał nawet dodatkowego napędu? Ale to mało istotne czepialstwo, skoro całość jest bardzo fajna…
Ok rozpisałem się bez sensu, a to nawet nie moje opowiadanie, więc co Was obchodzi moja interpretacja. Chociaż bardzo mi się podobało, a to że dyskutujemy nad jego interpretacją i kształtem Boga, jakbyśmy co najmniej czytali Kartezjusza, to chyba dodatkowy plus….
Kazda interpretacja ważna :) A Bog rozni sie od kolegi z pracy tym, ze ciut bardziej powinien myslec / domyslac sie? ;) Samo zalozenie shortu jest ok. Rozumiem przeslanie, ale ten bog przypomina glupią zlotą rybkę, a nie boga. To jedyne, co mi sie nie widzi.
@ zolw17965
Wracając do wątku wybuchu, kupiłbym twoją obronę, ale jak duży musiałby być “fajerwerk, który będzie można zobaczyć na powierzchni planety nawet w środku dnia”? Jak daleko stał wahadłowiec i człowiek od boi, skoro człowiek nie zabrał nawet dodatkowego napędu? Ale to mało istotne czepialstwo, skoro całość jest bardzo fajna…
No tak. Racja. Zapomniałem, że przecież już wcześniej zasygnalizowałem wybuch ogniw paliwowych, a potem pomyślałem sobie niesprecyzowany inny wybuch o mniejszej sile i tak wyszło. Do przeredagowania.
Chociaż czytając samo opowiadanie ustawiłbym go gdzieś na poziomie porównywalnym z Bogami Greckimi, którzy siedzą sobie na Olimpie, czasem się pokłócą, czasem rzucą losem czy wygra Achilles czy Hektor, czasem odpowiedzą na jakąś prośbę
Bardzo dobre wyobrażenie. Unezumbar nie jest Bogiem Stworzycielem Dobrym i Wszechmocnym, jakiego znamy z naszej judeochrześćijańskiej kultury, ale takim właśnie bóstwem w stylu olimpijskim. Pamiętacie jak Syrinx chciała, by bogowie ją uratowali przed koźlorogim Panem? Jak wyszło? Zamienili ją w trzcinę, a Pan uczynił sobie z niej fletnię. Ale ratunek!… Tu jest podobnie.
Chociaż bardzo mi się podobało, a to że dyskutujemy nad jego interpretacją i kształtem Boga, jakbyśmy co najmniej czytali Kartezjusza, to chyba dodatkowy plus…
Mnie się ta rozmowa podoba.
@ silvan
A Bog rozni sie od kolegi z pracy tym, ze ciut bardziej powinien myslec / domyslac sie? ;) Samo zalozenie shortu jest ok. Rozumiem przeslanie, ale ten bog przypomina glupią zlotą rybkę, a nie boga. To jedyne, co mi sie nie widzi.
Co do boga co się domyśla i w nawiązaniu do wspomnianych bogów olimpijskich, przypomina mi się biografia Zeusa: “Jeśli trochę uprościsz, biografia Zeusa wygląda jak życie zwykłego chłopa z wioski: walczył z żoną, chędożył wszystko, ukradł krowę.”
A jeśli mało Ci bogów cokolwiek niekumatych pozostaje mi ostatnia karta w tej talii: Azathoth
Bluźnisz, nazywając Azathotha nie kumatym. Cthulhu R'lyeh! Fhtagn!
Known some call is air am
Przecież to nie ja go nazwałem idiotą, tylko jego Autor…
I dlatego autor nie żyje :P Chyba nie chcesz być następny? Hę? ;)
Known some call is air am
Lovecraft nie żyje, Tolkien nie żyje, Lem nie żyje…
… i ja też się jakoś słabo czuję…
Cześć,
fajna historia, taka trochę żartobliwa – tak ją przynajmniej odebrałem. Kojarzy mi się nieco również z naszymi “ludzkimi” działaniami – np. przenoszeniem ślimaków na drugą stronę chodnika. Trudno jest ocenić konsekwencje naszych działań, a porozumienie dwóch istot stojących na różnych poziomach rozwoju jest często niemożliwe.
Co do zarzutów – może jakiś wypasiony kombinezon dać temu serwisantowi, żeby czytelnicy nie czepiali się tak tego wybuchu. Mnie to jakoś bardzo nie razi, bo myślę, że przesłanie jest ważniejsze, a otoczka pełni funkcje wyłącznie wspomagające.
Zgłaszam do biblioteki.
Pozdrawiam!
Che mi sento di morir
@BasementKey
Dziękuję za ocenę. Cieszę się, że się podobało!
Co do zarzutów – może jakiś wypasiony kombinezon dać temu serwisantowi, żeby czytelnicy nie czepiali się tak tego wybuchu.
No muszę to przerobić. Miał być to tylko punkt rozpoczęcia akcji, a wyszła z tego oś dyskusji. Napisałbym, że w tym sęk, ale boje się pytań o cenę tartaku ;-)
Pozdrawiam!
Napisałbym, że w tym sęk, ale boje się pytań o cenę tartaku ;-)
Haha, mój ulubiony skecz :)
Che mi sento di morir
Ok. Zmieniłem opis wybuchu. Może jest lepiej.
Kurczę, sorry, przeczytałam opko i parsknęłam śmiechem, bo dla mnie przesłanie jest proste: uważej czego sobie życzysz, bo może się spełnić. A potem zerknęłam w komentarze i czytam o niemożliwości komunikacji z obcymi. No nie wiem. To że nie potrafimy się komunikować między sobą to jedno, ale najczęściej sami nie wiemy, czego właściwie chcemy. I tak było IMO w tym wypadku. On nie miał pomysłu, co musi się wydarzyć, żeby został uratowany.
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Dobrze się czytało i tylko zastanawiam się, dlaczego Solunga nie wyraził życzenia, że chciałby powrócić do swoich.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
@Irka_Luz
Kurczę, sorry, przeczytałam opko i parsknęłam śmiechem, bo dla mnie przesłanie jest proste: uważej czego sobie życzysz, bo może się spełnić.
No tak. Ale nie. To jest punkt wyjścia. A potem jest klasyczny problem wypowiadana życzeń i ich interpretacji. Czasami z ludźmi nie da się dogadać, a co dopiero z taką istotą… Ale to dobrze, że śmiechłaś – to też jest reakcja, na którą liczyłem. Dziękuję!
@regulatorzy
Gdyby wyraził takie życzenie, to nic ciekawego by się nie wydarzyło. Aczkolwiek czasem to może byłoby lepiej…
https://me.me/i/can-you-fly-a-tie-fighter-directed-by-jj-abrams-21770414
Altti – ciekawe opowiadanie. Nieco zabawne, nieco skłaniające do refleksji (choć chyba bardziej zabawne, pewnie zależy od odbiorcy ;P). Początek był dla mnie dość trudny, bo nie lubię sf i kosmiczno-technologicznych klimatów, ale potem było tylko lepiej :) Stworzyłeś taki mix Grawitacji, Bruce’a Wszechmogącego i Zakręconego :D Ja tam na miejscu bohatera chyba bym nie narzekała jednak, ale ostatnio pojawaiają się u mnie początki tanatofobii, także tego…
Warsztatowo całkiem nieźle, gdzieniegdzie coś było nie tak z przecinkami, ale czytało się gładko.
@Iluzja
Dziękuję za dobre słowo :) Szczerze mówiąc, przecinki zawsze były moją piętą achillesową i mimo, że staram się szlifować formę, to chyba nigdy nie uda mi się napisać poprawnie bez profesjonalnego korektora/redaktora.
Cieszę się, że się dobrze bawiłaś. A co do tanatofobii, to – parafrazując zielonego klasyka – z dwojga złego lepiej w tę stronę ;-) To może oznaczać, że są w Twoim życiu rzeczy, dla których widzisz jego wartość.
Osobiście jednak uważam, że bohatera spotkał los gorszy od śmierci. Choć nigdy nie wiemy, co nas tam czeka…
Jak rozumiem, kosmos i kosmiczne aspekty techniczne miały być tłem całej historii, jednak warto byłoby o to tło zadbać.
Bo moim zdaniem jest bardzo słabo. I logika w tekście też cierpi pod tym względem.
boję mało kto oglądał. Aż przestawała nadawać. Wtedy jakiś technik leciał i łatał ją prymitywnymi metodami, zaawansowaną pomysłowością i dużą ilością brzydkich wyrazów. Wszyscy wiedzieli, że stary satelita w końcu padnie, tylko nie było pewne, czy wypadnie z orbity przez błąd korekcji położenia i spłonie w atmosferze, czy zwarcie w starych ogniwach paliwowych zamieni go w kilkutonowy fajerwerk, który będzie można zobaczyć na powierzchni planety nawet w środku dnia. To była tylko kwestia czasu.
Po pierwsze, czemu wszyscy olewali działanie satelity, skoro miała swoje znaczenie w systemie? Po drugie, zakładam, że akcja dzieje się w świecie wysokiej technologii, zważywszy na fakt, że kogokolwiek stać na transport jedzenia przy pomocy statków kosmicznych i rakiet. Dlaczego więc, by naprawić boję, lata technik? Raz, to cholernie drogie i niepraktyczne, dwa, myślę, że przy jednej funkcji owej boi taniej byłoby ją po prostu wymienić.
Po chwili jednak zrozumiał, że stoi przed innym problemem. A właściwie pędzi ku niemu. W wybuchu jego wahadłowiec odrzuciło po stycznej do orbity, a on sam leci w kierunku przeciwnym do Vootreh. A także do jej słońca. Co oznacza, że jeśli szybko nie wydarzy się coś, co zmieni jego trajektorię lotu, to opuści on układ i umrze w mroku z braku powietrza.
Tutaj mamy wahadłowiec, który jest pancerny. Odłamki po wybuchu tylko go odrzuciły, a nie rozerwały na kawałki.
I tutaj jest coś, co powinno zakończyć całą historię.
Prędkości, z jakimi poruszają się obiekty po stabilnej orbicie są mierzone w km/s. Więc, jak rozumiem, wahadłowiec leciał x km/s w jedną stronę, ale w przeciągu kilku sekund zmienił tor lotu i prędkość o przynajmniej kilka km/s więcej? W takim wypadku przeciążenie G byłoby na tyle ogromne, że wahadłowiec zgniótłby się jak puszka, a owy nieszczęśnik zostałby krwawą plamą.
Jeśli chodzi o fabułę, to ciężko powiedzieć. Po prostu przyjąłem tę historię bez większych przemyśleń. Wydaje mi się, że ten szort powinien być bardziej skondensowany, by lepiej wybrzmieć, a tym czasem posiada on długi, jak na długość tekstu, wstęp, który za bardzo nic nie wnosi.
Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.
@Sagitt
Dziękuję za uwagi do tekstu. Aczkolwiek czuję się w obowiązku choć minimalnie się do nich ustosunkować:
Jak rozumiem, kosmos i kosmiczne aspekty techniczne miały być tłem całej historii, jednak warto byłoby o to tło zadbać.
Bo moim zdaniem jest bardzo słabo. I logika w tekście też cierpi pod tym względem.
To jest dokładnie ten tekst, który można byłoby powiedzieć G. Lucasowi, ale on nie ma sensu. To nie o fizykę chodzi w “Gwiezdnych Wojnach” i choć śmieszy mnie tam gwizd silników statków kosmicznych oraz charakterystyczny wysoki ton ich broni pokładowej, to i tak oglądam te filmy dla zupełnie innych wrażeń. I nie przeszkadza mi, że na wszystkich planetach jest tlen i przyciąganie 1 g. Bo to tylko sztafaż.
Co zaś się tyczy sytuacji, bo widzę, że bardzo się nią przejąłeś:
Prędkości, z jakimi poruszają się obiekty po stabilnej orbicie są mierzone w km/s. Więc, jak rozumiem, wahadłowiec leciał x km/s w jedną stronę, ale w przeciągu kilku sekund zmienił tor lotu i prędkość o przynajmniej kilka km/s więcej?
Jednak nie zmienił prędkości o “przynajmniej kilka km/s”.
Wahadłowiec już miał zerową (bądź pomijalną prędkość) względem satelity. Celowo nie wbijam się w liczby i opisy, bo to nie zadanie szkolne z fizyki. Fascynaci tych książek muszą szukać ich na innej półce. Ale skoro już umówiliśmy się, że boja nie eksplodowała cała, to wahadłowiec amortyzuje tylko uderzenia fragmentów. Zgodnie z zasadą zachowania pędu, będąc wielokroć cięższy od boi, nie może dostać Bóg wie jakiego kopa, bo to dopiero byłoby sprzeczne z fizyką. Całe przyspieszenie, jakie mógł dostać, dostaje tylko z tej zasady. Boja nie wypaliła z niego salwą burtową o masie połowy swojej masy (też III zasada dynamiki osłabiłaby to dodatkowo), lecz trafiły go nieliczne fragmenty, więc jego przyspieszenie nie może być tak gigantyczne , by go zgniatać. I o co miałoby go zgniatać? Sztywność kadłuba i ekstremalnie rzadki ośrodek, zbliżony do próżni, powodują, że statek zachowa się jak bryła sztywna. Pamiętaj, że tu nie ma fali uderzeniowej, jest czysta dynamika newtonowska.
Ale powtarzam raz jeszcze, i to stanowczo: nie o fizykę tu chodzi. To nie jest SF. Tamtych opowiadań musisz szukać gdzie indziej.
Mam jak Irka – odebrałam tekst jako “uważaj, czego sobie życzysz, bo jeszcze się spełni”. Owszem, można zrozumieć, że bohater był skrajnie zestresowany i nie myślał logicznie. Jeśli w ogóle. Ale wywrzeszczał niezupełnie optymalne żądania. No i ma przerąbane. Ciekawe, jak szybko oszaleje.
Babska logika rządzi!
Przepraszam, że tak późno. Brak TARDIS, co robić.
co takiego spowodowało, (…) nic się nie stało
Rym.
naprowadzająca do jednego z czterech na planecie kosmodromów
Naprowadza się nie do czegoś, a na coś, ale może też być: naprowadzająca jednego z czterech na planecie kosmodromów.
załadunki warzyw i kriokonserwowanego mięsa ostrygopodobnych dnuhów nie dawały tyle przychodu
Przychód osiąga się handlem, a nie samym załadunkiem. "Kriokonserwowane" jest w jakiś sposób gorsze od mrożonego?
wymienić satelitę, którego jedynym zadaniem była emisja sygnału naprowadzającego
Co w ogóle nie jest ważne…
Trzeba było remontować płytę kosmodromu
To piąte z rzędu zdanie, w którym orzeczeniem jest "był". Trochę dużo, choć zdania są długie i rozbudowane, co w pewnym stopniu ukrywa problem.
łatał ją prymitywnymi metodami, zaawansowaną pomysłowością i dużą ilością brzydkich wyrazów
Nooo… ostatecznie.
padnie, tylko nie było pewne, czy wypadnie
Powtórzenie.
będzie można zobaczyć na powierzchni planety nawet w środku dnia
Hmm.
Tyle, co doleciał
? Nie znam takiej konstrukcji. Dopiero co?
Na swoje szczęście od strony satelity zasłaniał go wahadłowiec
Dlaczego wahadłowiec miał szczęście? Na to wskazuje zaimek.
przejął impet fragmentów zniszczonej aparatury
Hmm.
Uderzenie odrzuciło go oszałamiając na kilka chwil.
Wycięłabym, nic nie wnosi poza konfuzją.
Kiedy odzyskał przytomność nie posiadał się ze szczęścia
Kiedy odzyskał przytomność, nie posiadał się ze szczęścia.
W wybuchu jego wahadłowiec odrzuciło
Raczej: Wybuch odrzucił jego wahadłowiec.
on sam leci w kierunku przeciwnym do Vootreh. A także do jej słońca
Trochę zaburzony rytm zdań. Staccato.
coś, co zmieni jego trajektorię lotu
Coś, co zmieni trajektorię jego lotu. To lot ma trajektorię, nie on.
to opuści on układ
Lot? Przydałoby się jednak czasami powtórzyć imię bohatera.
umrze w mroku z braku powietrza
Hmm.
wypuszczenie powietrza, tak by uzyskać
Wypuszczenie powietrza tak, by uzyskać.
Nie w sposób uciążliwy
Dziwnie to brzmi. Trochę skracasz – ja wiem, że wirowanie utrudnia obliczenia, ale kto inny nie musi.
Nie zakłada się takich rzeczy, gdy wychodzi się na pół godziny z łajby, żeby załatać bułę.
Pierwsza zasada bezpieczeństwa lawinowego – zawsze miej na sobie transponder. Nie w plecaku, na sobie. Zdaje mi się, że i tu powinny obowiązywać podobne przepisy BHP.
Prawa Newtona są podstawą…
Tak, ale co właściwie chcesz przez to powiedzieć?
Jest trochę czasu, by wezwać pomoc.
Przecież nie ma czym?
kilka kilometrów
Aliteracja.
przybywszy na miejsce nie znajdą go
Hmm.
Był religijny na co dzień
Czy ja wiem…
przesadnie przywiązany
Ciut aliteracyjne.
gdy nic nie mógł zrobić sam
Niczego nie mógł zrobić sam.
zaczyna nabywać ciemnoniebieskiej barwy
Barwę może przybrać, ale nabyć?
W dodatku niejednorodnie.
Nabyć – niejednorodnie?
czuł się rozbity na kilka osób jednocześnie
"Jednocześnie" nic nie wnosi, tylko myli rytm.
rozpad percepcji
Jego procesy poznawcze wydają mi się normalne. Chyba, że masz na myśli rozpad osobowości.
były to kształty, które zaczynały mu coś przypominać
Przepraszam, ale jestem uczulona na manierę "był to x, który y". Ludzie, piszcie po prostu: te kształty zaczynały mu coś przypominać.
wyjątkowej wielkości
Aliteracyjne i niewiele mówiące. Nie znam przeciętnego rozmiaru macki.
czy też ogólniej – wzorem, który przypisywał łuskowatym kształtom
Hmmmmmmmmm. Łuskowata jest powierzchnia, nie kształt.
Nieludzko odrażający
? (Oraz: ftaghn!)
umysł Solungi zamienił się we wrzeszczący punkt
… że co?
To jednak jeszcze nie był finał.
Do rzeczy, proszę.
Jakby na pierwszym planie, między astronautą a pozagwiezdnym monstrum
Na pierwszym planie? To nie obraz! Po prostu między astronautą a wielkim przedwiecznym.
Najpierw amorficzny jak ameba,
W zasadzie "amorficzny" znaczy "niekrystaliczny". Ale niech Ci będzie, ta aliteracja nawet się fajnie układa. Tak ośliźle.
konkretyzował się w geometryczną formę
… ? Konkretyzował się, czyli nabierał cech, jasne, ale kształt miał od początku, nie?
Miał ten widok w sobie coś uspokajającego.
Szyk: Ten widok miał w sobie coś uspokajającego.
Przynajmniej do momentu, gdy cztery wierzchołki ostrosłupa nie wypuściły
Przynajmniej dopóki cztery wierzchołki ostrosłupa nie wypuściły. Albo: Przynajmniej do momentu, gdy cztery wierzchołki ostrosłupa wypuściły.
szypułki osłaniające oczy
https://sjp.pwn.pl/szukaj/szypułka.html
Hastowi żołądek zaczął odmawiać posłuszeństwa.
Hmmm.
usłyszał niski, głęboki głos w swojej głowie
Hmmm.
nim myśli człowiek pozbierał myśli
Artefakt.
Tłumaczę szukając
Tłumaczę, szukając.
Czego pragniesz, by Unezumbar w imieniu Jedynego ci uczynił?
Co pragniesz, by Unezumbar w imieniu Jedynego ci uczynił?
– A zatem Unezumbar czyni cię nieśmiertelnym! – oświadczył uroczyście Meleparion i rozpadł się w mgiełkę błękitnych iskier.
No, tak. Dżinn ma kupę roboty z życzeniami innych cwaniaków XD
Widok lewiatanowego cielska zaczął blednąć i chwilę potem zniknął.
Hmmmm.
bez możliwości, by ktoś dowiedział się, że żyje
No, nie wiem. Nie brzmi to dobrze.
Nawet, gdy oni, na planecie już poumierają
Hmmmmm.
Sam, ze swoimi myślami
Tu bez przecinka.
zamknięty w kokonie kombinezonu
Aliteracja.
gdy mówimy, co rozumieją inni?
Nie mam pojęcia, ale o ile tekścik jest przewrotnie zabawny (choć mało oryginalny) i sprawnie napisany, nie wydaje mi się, żeby stawiał to pytanie w satysfakcjonujący sposób. Po prostu – Meleparion załatwia petenta bardzo pospiesznie. Szast, prast i już. Niewiele tu rozmowy, więc i niewiele miejsca na niezrozumienie. Niebiańska biurokracja przystawiła pieczątkę i wyrzuciła Solungę z biura, po prostu.
Choć, kiedy już przy tym jesteśmy, to nie gra mi opis buły jako kilkutonowego fajerwerku, którego eksplozję będzie widać z planety, a tym, że astronauta przeżył tę eksplozję, w dodatku będąc na zewnątrz promu i w bezpośredniej bliskości boi, która naprawiał. To się nie klei logicznie.
Bardziej fizycznie… nie znam się na tym i sama wolałabym skonsultować w razie potrzeby. Choć w sumie równie dobrze mógłby zginąć w tym wybuchu i spotkać psychopompa, który spełnia życzenia.
co nadawca chciał powiedzieć, a co odbiorca zrozumiał? O co chodziło Hastowi, a co Meleparion zrozumiał?
No, wiesz, to jest dosyć oczywiste. Zbyt dosłownie myślące istoty nadprzyrodzone są w fantastyce ugruntowanym motywem.
“Ślepowidzenie” Wattsa przeczytaj, tam ta bariera, jaką jest język, jest bardzo mocno przedstawiona.
Czy to o język chodzi… i czy on w ogóle jest barierą? Bo może się okazać, że jest warunkiem koniecznym myślenia jako takiego (co było pierwsze, jajko – czy kura?).
To to jest Obcy, czy Bóg? Jak dla mnie to duża rożnica.
Ano, tak, różnica jest duża, tylko… Bóg dużą literą jest wszechwiedzący, podczas gdy bóg małą literą – niekoniecznie. Tym mniej anioł/cherubin/co to też tam było, chociaż anioły powinny być inteligentniejsze i cierpliwsze, zdaje mi się, zwłaszcza, że ten tu czerpie słowa z umysłu bohatera. Więc chyba powinien wyłapywać sensy myśli bezpośrednio. Nie jest skazany na zapis, jak my.
Więc wypadałoby, że pomiędzy Obcym a Bogiem różnica jest minimalna….
I tu też – zależy, co rozumiemy przez "obcego". Jeśli każdą nie-ludzką inteligencję, to tak, Bóg i bogowie mieszczą się w tej kategorii. Ale jeśli tylko kosmitów, to nie.
ustawiłbym go gdzieś na poziomie porównywalnym z Bogami Greckimi
O, to, to. Oni są małą literą.
Chociaż bardzo mi się podobało, a to że dyskutujemy nad jego interpretacją i kształtem Boga, jakbyśmy co najmniej czytali Kartezjusza
Bóg nie ma kształtu :)
“Jeśli trochę uprościsz, biografia Zeusa wygląda jak życie zwykłego chłopa z wioski: walczył z żoną, chędożył wszystko, ukradł krowę.”
XD
Lovecraft nie żyje, Tolkien nie żyje, Lem nie żyje…
… i ja też się jakoś słabo czuję…
najczęściej sami nie wiemy, czego właściwie chcemy. I tak było IMO w tym wypadku. On nie miał pomysłu, co musi się wydarzyć, żeby został uratowany.
No, kurczę, faktycznie :)
To jest dokładnie ten tekst, który można byłoby powiedzieć G. Lucasowi, ale on nie ma sensu.
Istnieje hard SF, ale istnieje też wiele innych rzeczy. Nie wszystko musi być takie samo. Nie ma co się przejmować.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.