Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
W Kociraju często się nudziliśmy. Głównie przez niesubordynację Chiefa. Pojawiał się i znikał, znikał i pojawiał. Jak raz starty kurz, który wraca po upływie paru minut, by na nowo osadzić się na czereśniowych szafeczkach w moim biurze. Mało tego, nie dość, że stracił z nami jakikolwiek kontakt, to w dodatku wciąż przekręcał nazwę na Kocireich. Do dziś nie wiemy, dlaczego.
– Czekajcie! – krzyknął szatan od samych drzwi. Wiedział, że na jego widok zwiejemy możliwie najdalej, toteż przybrał postać sympatycznego czterdziestokilkulatka. – Błagam, zostańcie.
Popatrzyliśmy po sobie, to znaczy ja po Marku, a on po mnie. Wzruszyłem ramionami. – Dlaczego nie, skoro przyszedłeś pogadać… no, mów, co cię gryzie.
Diabeł szukał słów, wreszcie wziął się za wyjaśnianie:
– Skropliliśmy grzechy w potop – chciał mówić dalej, ale przerwało mu zaskoczenie na mojej twarzy.
– Jak? – spytałem.
– Kiedy się chce, wszystko można – odparł. – No więc skropliliśmy grzechy w potop, a nie ma komu zbudować arki.
Początkowo sądziłem, że to żart. Samo przyjście lucyfera pod postacią, powiedzmy, nieco sympatyczniejszą od tej z książkowych ilustracji, było czymś niesamowitym. Nie licząc już faktu, że nie przyszedł, jak to miał w zwyczaju, dla zabawy.
– Chcieliście zaatakować Boga, radźcie sobie z konsekwencjami – skwitowałem i zabrałem się za uporządkowywanie rzeczy w walizce. Nie musiałem tego robić, po prostu chciałem dać mu do zrozumienia, że powinien odejść.
– Proszę was, przecież naruszyłem barierę – jego głos przybrał błagalny ton. – Tam, na dole, potopią się wasze owieczki!
– Nie pierwszy i nie ostatni raz – odpowiedziałem niewzruszony. Nawet nie raczyłem na niego spojrzeć. Miałem ciekawsze zajęcia, musiałem zdecydować, w której koszuli wyglądam lepiej: błękitnej czy zielonej. Wybrałem granatową, a to dlatego, że wzięła się znikąd. – A teraz panów przepraszam, muszę wyjść… – i ruszyłem w stronę drzwi. Za rogiem, w przejściu, poczułem na ramieniu czyjś dotyk. – Marek?
– Ano, ja. Może jednak warto mu pomóc?
– Diabłowi? Nie wiesz, po co to zrobił? Nie zaprzeczał, kiedy powiedziałem, że chciał zaatakować Boga.
– Taka jego rola – próbował go usprawiedliwić. – Od wieków panuje niezmienna kolej rzeczy.
– Nie przekonujesz mnie – stwierdziłem i zrobiłem parę kroków. W międzyczasie z biura dobiegł brzęk pękającego szkła. Wbiegliśmy tam razem i rozejrzeliśmy się wkoło, lecz niczego podejrzanego nie zauważyliśmy.
– Okno – rzekł lucyfer i skinięciem głowy wskazał spękaną szybę. – Nie wiem, co się stało.
Machnąłem ręką, a Marek posłał mi dziwne spojrzenie. Takie, które przyszło mi oglądać pierwszy raz. – Niech będzie – przytaknąłem – ale mam warunek: przyprowadźcie najtańszą dziewczynę. Chcą odbudować Babel, niech ośmieszą samych siebie. Wyniesiemy ją, pokażemy, że jest lepsza, że ze zła zrobiliśmy większe zło i nazwiemy je czymś doskonalszym.
Sam się skrzywiłem na te słowa. Lecz było już za późno. Marek zniknął.
***
Nie minął tydzień, kiedy wszystko wróciło do normy. Wszystko prócz nas samych. Łaziliśmy za dziewczyną, komplementowaliśmy, proponowaliśmy wspólne wyjścia. Z czasem zaczęliśmy dostrzegać między mną a Markiem zajadłą konkurencję.
– Ona jest moja – syknął naiwnie. – I nie waż mi się jej odbijać.
Omal nie dostał ode mnie w twarz. Stałoby się tak niechybnie, gdyby nie ta nagła myśl – dobro wybrało grzech. Oczywiście dobro reprezentował do niedawna Marek. A najsmutniejsze było to, że zbłądził z mojej winy, bądź co bądź to ja nakazałem mu zejść i przyprowadzić dziewczynę.
– Jest twoja – odrzekłem i z miejsca go pożałowałem, po czym dodałem z ironią: – Zarezerwuję wam miejsce na dnie Rowu Mariańskiego.
Ale tego jakby nie dosłyszał. Odszedł. A pierwszym, co zrobił, było ucałowanie dziewczyny w policzek. No cóż, pomyślałem, coś musiało się zmienić, skoro tolerowała pocałunki. Do niedawna witali się jedynie klepnięciem w tyłek.
A niech was! – wrzasnąłem w duchu. Mnie została rakija!