- Opowiadanie: Tulipanowka - Bio Bio Bio

Bio Bio Bio

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Bio Bio Bio

tekst dedykuję Panu Patrykowi w ramach podziękowania za fantastyczne wiersze

 

 

 

Tym razem napisałam powieść obyczajową „Jestem panią z twoich koszmarów". Mój wydawca bez czytania stwierdził, że puści w obieg ten tekst (bo banalne obyczajówki zawsze dobrze się sprzedają). Tyle że jak zwykle poprosił o parę słów o sobie. Westchnęłam, że nie wiem, co pisać. Cyklop rzucił na mnie okiem i zasugerował, żeby napisać coś o moim stosunku… stosunku do poezji. Wyjaśnił, że dystrybucją i marketingiem zajmują się nimfy, a każda nimfa jest nimfomanką w równym stopniu jak fanką poezji. Wydawca tonem fachowca stwierdził, że za to odpowiedzialny jest ten sam gen. Nie wiem skąd cyklop czerpie swoją wiedzę i mądrość, ale dla dobra sprawy (czyli mojej powieści) postanowiłam tego nie dociekać.

 

Pisząc powieść „Jestem panią z twoich koszmarów" nałykałam się tyle świeżego powietrza, czyli przede wszystkim azotu i tlenu, a także argonu, dwutlenku węgla, neonu, kryptonu, ksenonu, metanu, wodoru, że naprawdę szkoda by było gdyby wystąpiły opóźnienia w jej dystrybucji. Więc smaruję.

 

 

***

 

Nie wiem od czego zacząć to wspomnienie. Hmm, hmmm… trudno czasem określić od kiedy zaczyna się „początek". Dlatego najlepiej zaczynać po czarodziejsku, czyli od środka (Środek najłatwiej jest uchwycić, ponieważ jest najszerszy czasowo, rzecz jasna w stosunku do początku i końca – nawet wówczas gdy dojdziemy do przekonania, że jest wiele początków i końców).

 

Zostałam zatrudniona w Spółce z nieograniczoną odpowiedzialnością „Poezja narkotyczna" (nazwa banalna, ale przynajmniej klienci wiedzieli o co chodzi) na stanowisku młodszego cynika. Moim zadaniem była pomoc kancelaryjna i wsparcie duchowo-techniczne dla czarodzieja zajmującego stanowisko starszego eksperta poezji narkotycznej.

 

O co w tym wszystkim chodziło? Otóż trzeba być wielkim cynikiem i skurwysynem, żeby pisać dobrą poezję.

 

Przeciętnego czarodzieja porusza wszystko, co czuje, co napisze i co go bezpośrednio dotyczy. Brutalnie mówiąc: wzrusza się byle czym, ot co. Osoba postronna beznamiętnie wzruszyłaby ramionami, a cynik zaśmiałby się w głos.

 

W poetyckim rzemiośle podstawą jest cynizm połączony ze skurwysyństwem. Na tym polega profesjonalizm, ponieważ jeżeli taka osoba jest w stanie napisać wiersz, który ją nieco wzruszy to oznacza, że innych doprowadzi łez, radosnego uśmiechu, egzaltacyjnych uniesień i tym podobnych dużo mocniejszych emocji. Taki produkt znajdzie nabywców. Czarodziej poeta tworzy narkotyk podawany nie drogą dożylną, czy doustną, lecz douszną. Kto usłyszy taki wiersz ten zapada w narkotyczny trans.

 

Jednak istnieje groźba, że poeta nieco osłabnie w swoim cynizmie i skurwysyństwie, co grozi spadkiem jakości narkotycznej jego wierszy. Dlatego właśnie Spółka „Poezja narkotyczna" zatrudnia także pracowników nie-poetów lub jeszcze-nie-poetów, aby pomagali utrzymać formę twórcą oraz by zdobywając doświadczenie zawodowe wspinali się po szczebelkach kariery, aż do stanowiska super eksperta, czyli poety narkotycznego. Tym sposobem Spółka zawsze dysponuje kadrą poetów i narkotyczny biznes się kręci.

 

Oczywiście tego z początku nie wiedziałam, ale skoro piszę – to już wiem.

 

 

 

Rekrutacja polegała na tym, że nas wszystkich chętnych wpuszczono do dużej purpurowej sali (podłoga, ściany zasłonięte długimi zasłonami, sufit – wszystko w ciemno czerwonym kolorze). Było nas około trzystu.

 

Powiedziano nam, że nasze kandydatury zastały wybrane po analizie kilku tysięcy podań. Wydawało mi się, że to jakaś ściema, ponieważ treść mojego podania brzmiała: „Chcę u was pracować, gdyż podobno nieźle płacicie". Pod spodem był mój podpis i tyle. Jeśli chodzi o curriculum vitae to, he, he napisałam na odwrocie podania „CV – jeśli mnie zaprosicie na spotkanie, wtedy podagamy". Kiedy to pisałam to myślałam, że z dostaniem się na staż do „Poezji narkotycznej" mają problemy prymusi prestiżowych czarodziejskich uczelni i jakie to oni wydziwione elaboraty nie wypisują, więc naprawdę nie chciało mi się wysilać. Podanie wysłałam na zasadzie, żeby nie mieć do siebie pretensji, że nawet nie spróbowałam.

 

W dużej sali nie było krzeseł, więc rekruci weszli i stanęli. Podłoga pomieszczenia przypominała morskie fale, czyli siadając na niej miało się oparcie jak na leżaku. Wiem, bo ja usiadłam. Nie mam w zwyczaju stać – za darmo. Kilka osób widząc, że ja usiadłam zaczęło się nerwowo rozglądać (zapewnie rozważając w swoim sercu „czy wolno mi usiąść?" lub „jak to zostanie odebrane"). Nie pamiętam, czy w końcu usiadły, czy nie, bowiem do moich uszu wdarły się wersy poezji narkotycznej. Ale była jazda. Znalazła się w stanie takiego uniesienia, jakby cały wszechświat przestał istnieć. Płakałam się i śmiałam na przemian. Czułam się tak pobudzona, podniecona jak nigdy w życiu. To było takie niesamowite. Odjazd nieziemski.

 

Po około kilku godzinach doszłam do siebie. Moim oczom ukazał się makabryczny widok. Nadzy czarodzieje podczas spazmatycznej kopulacji, czarodzieje z rozciętymi, okrwawionymi brzuchami, piersiami, nadgarstkami. Kilka osób powiesiło się na zasłonach, a jeszcze kilku zamieniło się w chimery o wyglądzie kwiatowo-ludzkim. Do tego dochodzili czarodzieje, którzy sprawiali wrażenie jakby odebrało im rozum: latali po sali i głowami stukali o sufit chichrając się przy tym głośno (w szczególności, gdy pod wpływem wstrząsu oko wypadło im z oczodołu). Ogólnie masakra.

 

„Co się stało?" – pomyślałam w momencie, gdy podszedł do mnie czarodziej w historycznym uniformie (szpiczastej czapce i zakrywającym szczelnie ciało płaszczu).

 

– Proszę za mną. Kilka formalności – uśmiechnął się krzywo (co wzbudziło moją sympatię do niego). – Jesteś przyjęta, czarodziejko Beatrycze.

 

No cóż… choć to wydawało mi się zaskakujące, okazało się, że na innych kandydatów narkotyczna poezja wywarła większy efekt i bardziej dramatyczne skutki. Ja i czarodziej Maciejka zostaliśmy zatrudnieni na stanowisku najniższym w hierarchii Spółki, czyli młodszego cynika. Ale co z tego! Byłam szczęśliwa. Taka kasa (w brylantach, złocie, magicznych przedmiotach), że nigdzie takiej nie można zarobić: przynajmniej pracując na etacie.

 

 

 

Moim zadaniem było wsparcie duchowo-techniczne dla czarodziei zajmujących stanowisko starszych ekspertów poezji narkotycznej, czyli po prostu dyskusje, rozmowy z nimi na tematy różne. Pierwsze miesiące to był po prostu szok. Takich cynicznych skurwysynów, jak żyję, nie poznałam. Oni ani w nic nie wierzyli, ani nie wyznawali żadnych wartości, ani nie mieli żadnych skrupułów, ani niczego się nie wstydzili, ani żadne dosadne uwagi, czy cięte riposty zupełnie ich nie ruszały. Potrafili szydzić ze wszystkiego, co dla przeciętnego czarodzieja jest ważne, piękne, czy szlachetne. Dla sentymentalnego laika to może wydawać się straszne, ale właśnie takie osoby piszą doskonałe wiersze. Utwory tak zachwycające, po których przeciętny czarodziej wpada w narkotyczny, hipnotyzujący trans, podczas którego może zrobić dosłownie wszystko, w tym rzeczy, których na trzeźwo brzydziłby się zrobić.

 

Czułam, że sobie nie radzę w owej pracy. Zamiast wspierać w cynizmie, ja czułam się onieśmielona i psychicznie gwałcona.

 

– Wcześniej, czy później mnie wywalą. Ta praca mnie przerasta – zwierzyłam się ze swoich odczuć Maciejce.

 

Wtedy on, jako dobry kumpel, podzielił się ze mną wymyśloną przez siebie strategią.

 

– Najlepiej słuchaj, co drugie, trzecie zdanie, to wtedy zgubisz nieco sensu i ich gadki za mocno cię nie będą ruszać. Pomyśl sobie, że im więcej wredności i cynizmu z siebie wykrzeszesz, tym większy szacunek zyskasz w ich oczach. Udawaj, a potem poza wejdzie ci w krew. To robota jak każda inna i wykazując odrobinę wytrwałości z pewnością dasz sobie radę.

 

– Dzięki, Maciejka. Dzięki za rady i wsparcie – powiedziałam i zaczęłam postępować zgodnie z zaleceniami Maciejki.

 

 

 

Po dwóch latach ja, Maciejka i inni z kadry pomocniczej zostaliśmy poddani testowi poezji narkotycznej. Ja cały czas ziewałam i patrzyłam na klepsydrowy miernik czasu, aż w końcu spytałam na głos:

 

– Czy mogę wyjść się odlać?

 

Nie czekając na odpowiedź wstałam i wyszłam. Mogłam użyć magii, by zapanować nad fizjologią, ale po prostu uznałam, że to dobry pretekst by wyjść. Niby dlaczego mam tracić swój prywatny czas na siedzenie w toalecie, skoro wolno mi to zrobić także w trakcie pracy? – pomyślałam.

 

 

Po skończonym seansie, gdy ze znudzenia zjadałam kozy z nosa, podszedł do mnie czarodziej w historycznym uniformie (szpiczastej czapce i zakrywającym ciało płaszczu).

 

– Proszę za mną. Kilka formalności. Jesteś awansowana na stanowisko starszego cynika, czarodziejko Beatrycze. Gratuluję

 

Nie zależy mi na tytułach, ale na kasie to i owszem. Dlatego szalenie się ucieszyłam słysząc następujące słowa:

 

– Oczywiście, że awans wiąże się z podwyżką, czarodziejko Beatrycze – czarodziej uśmiechnął się krzywo (czym wzbudził moją sympatię). – Utalentowanych fachowców nasza firma zawsze stosownie docenia.

 

– No, to ja rozumiem – przestałam jeść kozy z nosa i wstałam na równe nogi.

 

 

 

Następnego dnia spotkałam Maciejkę.

 

– Zapraszam na ambrozję i nektar. Dostałem awans – pochwalił się Maciejka.

 

– Ja też, ale aż tak się nie podniecam – odparłam.

 

– Też jesteś średnim cynikiem? – spytał jakby nieco rozczarowany Maciejka (czyżby sądził, że tylko on może awansować?).

 

– Nie, starszym.

 

– Cooo?

 

– Starszym cynikiem.

 

Maciejce zaczęły trząść się ręce, jabłko Adama zaczęło mu drżeć, a spojrzenie wyrażało złość. Wziął kilka haustów powietrza i spokojnym głosem zapytał.

 

– Jak to?

 

– No, tak to. Chyba fakt, że zarabiam więcej niż ty, nie spowoduje uszczerbku na naszej przyjaźni?

 

– Nie chodzi o kasę, ale… W końcu to ja ci doradzałam. Pomogłem ci się rozwinąć – stwierdził z wyrzutem.

 

– Jeżeli tak uważasz? – westchnęłam. – Najwidoczniej ja potrafiłam lepiej wykorzystać twoje sugestie niż ty sam. Teraz ja ci się zrewanżuję. Zazdrość przeszkadza w rozwoju cynizmu. Musisz być ponad to. Nie może ci na niczym zależeć. – Pomyślałam o forsie i dodałam: – Nie może ci na tyle zależeć, by ktokolwiek się domyślił, że na czymś ci zależy. Udawaj, że masz wszystko w dupie.

 

Maciejka odszedł bez słowa. W sumie, po dwóch latach pracy w Spółce „Poezja narkotyczna", nie spodziewałam się po nim takiej prymitywnej postawy. No cóż.

 

 

 

Na nowym stanowisku już nie miałam dyskutować z poetami, ale brać bierny udział w tworzeniu poezji narkotycznej. Ekspert mówił i pisał kilka wersów, a potem razem ze mną śmiał się do rozpuku. Potem deklamowałam tekst z ironią i znowu ryczeliśmy ze śmiechu.

 

Kiedy i on i ja mieliśmy poważne miny, kiwałam głową mówiąc:

 

– No, no, na tym firma zarobi.

 

– Tak i ja sądzę, bowiem jakby pieką mnie oczy od „nabrzmiała racja poczęta wśród mrocznych tajemnic ducha mego"…

 

– Nie pierdol – przerywałam. – Idziemy dalej. Jest nieźle. Chociaż twoje duchy mnożą się w tempie geometrycznym, ale… czarodzieje lubią takie dyrdymały.

 

 

 

Przeleciało kilkadziesiąt tłustych lat… i już mnie to wszystko znudziło.

 

Poza tym trafił mi się taki super ekspert, który nie tylko był cyniczny i skurwielowaty, ale przy tym chamski i prostacki. Może i wcześniej tacy bywali, ale przy nim poczułam tak zwane „zmęczenie materiału".

 

– Tłusta dupo, jak tam rżnięcie nocne? – mówił na powitanie.

 

– Łysy impotent nie powinien słuchać takich relacji – odpowiadałam dostosowując swój poziom do rozmówcy. – Eeeech gdyby nie ta poezja narkotyczna, to nawet garbaty troll, by ci się w dupę nie dał pocałować.

 

Nie będę wymieniać imienia tego poety (podpisałam klauzulę o tajemnicy służbowej). Wspomnę tylko, że po jego „lekkim drżeniu wiosną młodozielonych listeczkach", „szepczącym słodką kołysanką leśnych strumyczkach", „ustach wiatrem nawilżonych" i „tęsknotach za wiecznej miłości jaśminach" czarodzieje zapadali w kilkunastogodzinny trans, dziwny stan między snem, a jawą, gdzie nie ma zmartwień i problemów, a tylko radosne, najczystsze uniesienie (po prostu odlot).

 

 

 

Przy okazji chciałam zdementować plotkę, której źródłem podejrzewam że jest mój dawny kumpel Maciejka. Wieść niesie, że nie miałam szans na stanowisko poety, super eksperta, ponieważ oprócz cynizmu i skurwielowatości potrzebny jest jeszcze talent. Jeszcze raz podkreślam, że zwolniłam się z pracy w „Poezji narkotycznej" z innych powodów. A ten Maciejka to zawsze taki był, że musiał się z kimś porównywać i rywalizować. Razem zaczynaliśmy, więc mnie sobie upatrzył do współzawodnictwa. On się teraz dochrapał (z wielkim mozołem) wysokiego stołka i chciałby się nim przede mną chwalić. Ja odeszłam, to go zezłościło i dlatego rozpuszcza ploty. A przecież w branży narkotycznej tylu czarodziei siedzi i ma się przed kim popisywać. Co zrobić? Natura prawdziwego poety przekracza magiczne pojęcie.

 

 

 

Dziękuję za przeczytanie

 

– czarodziejka Beatrycze

 

 

Koniec
Nowa Fantastyka