- Opowiadanie: Kulosław - Wieści z Varnenburga 2: Relacja z afery rozkręconej w ukrytych tunelach pod dzielnicą biedoty

Wieści z Varnenburga 2: Relacja z afery rozkręconej w ukrytych tunelach pod dzielnicą biedoty

Dzień dobry,

w odpowiedzi na uwagi dotyczące braku elementów fantastycznych w poprzednim tekście, przedstawiam opowiadanie, w którym  trochę tej fantastyki jest.

Życzę przyjemnej lektury i leniwej niedzieli

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Wieści z Varnenburga 2: Relacja z afery rozkręconej w ukrytych tunelach pod dzielnicą biedoty

Ocierasz pot z czoła.

Kiedy Towarzystwo podjęło decyzję o wysłaniu egzekutora do Varnenburga podejrzewałeś, że chodzi o coś więcej, niż zduszenie pierwszej lepszej sekty. Analitycy podkreślali, że sytuacja jest mocno enigmatyczna, że jest to anomalia, która nigdy wcześniej się nie pojawiła. Udało się określić miejsce wizji, ale nie co może cię czekać na miejscu. Co najdziwniejsze, nie udało określić się konsekwencji działań w przyszłości, tak jakby właśnie tam kończył się czas. To wystarczyło pierwszemu archiwiście, żeby wysłać najlepszego. Oczywiście, cała sytuacja zaintrygowała cię, choć średnio wierzyłeś w spekulacyjne bzdury na temat końca świata. Po części miałeś rację, wciąż stoisz, wciąż oddychasz, a ludzie na górze nawet nie zdają sobie sprawy, że coś się w ogóle wydarzyło. Ale z drugiej strony masz przeczucie, choć to chyba coś więcej, że jeśli świat się nie skończył, to z pewnością czeka go gwałtowna zmiana.

Wrzucasz zwęgloną rękę do lnianego wora. Temperatura panująca w grozie mogłaby doprowadzić do zagotowania się krwi w żyłach, a smród jest jak mgła, gęsty i nieprzejednany, nie chciał dać o sobie zapomnieć. Zbiera ci się na wymioty, ale siłą woli zatrzymujesz ten proces. Decydujesz się na jedyne słuszne rozwiązanie, czyli ucieczkę, póki umysł nie plecie ci figli. A może to wszystko było jakąś iluzją? Postawiony twardo krok uświadamia cię jak rzeczywista jest ta chwila. Zimny dreszcz przeszywa ci ciało. „To niepewność – słyszysz w głowie własny głos”. Zapomniałeś jakie to uczucie.

Kierujesz krok do wyjścia. Przeprowadzasz proste ćwiczenie medytacyjne. Wdech – wszystkie myśli łączysz w kłębek, wydech – wszystkie myśli zostawiasz za sobą. Powtarzasz, skupiając się maksymalnie na oddechu, ale w progu drzwi zatrzymuje cię krzyk dobiegający z końca sali.

– Stój!

Stajesz jak wryty. Nie musisz, ale głos tego człowieka cię paraliżuje. Powoli się odwracasz i widzisz leżącego na ziemi kapłana w szkarłatnej szacie. Widzisz, jak łzy spływają mu po starczych policzkach. Widzisz, jak jedną ręką próbuje utrzymać flaki, wylatujące z rozpłatanego brzucha, a drugą przyciska do rzuconej wcześniej na ziemię szaty, żeby powstrzymać upływającą z kikuta krew. Masz świadomość, że kiepsko go urządziłeś. Honorowo byłoby go dobić, ale obawiasz się, że zna jeszcze jakąś sztuczkę. Dochodzi do ciebie jak wygodnym człowiekiem stałeś się przez wróżby.

– Jestem słaby w ostatnich błogosławieństwach, jeśli tego ode mnie oczekujesz – odpowiadasz kapłanowi. Myślisz przez chwilę, czy nie próbuje zyskać na czasie, czekając na posiłki. Nawet jeśli, to największe zagrożenie właśnie skamle jak pies na ziemi, a ciebie nic nie zatrzyma na drodze po świeże powietrze. Łapiesz się przy tym na myśli, że chyba znalazłeś pierwszy pozytyw dla tego miasta.

– Wiesz co się stanie… Jeśli to… – Kaszel przerwał wywód, widzisz też jak odpływał coraz bardziej z tego świata. To nie potrwa długo. – Wpadnie w niepowołane ręce?

– Widziałem przed chwilą. Taki pokaz wystarczy.

– Nic nie widziałeś! – Znowu kaszel nie pozwolił dokończyć myśli. „Biedny sukinsyn – przyszło ci do głowy.” – Ta broń może znacznie więcej… Konsekwencje, których sobie nie wyobrażasz….

– Dlatego tutaj jestem. – Przerywasz mu zanim powie więcej. – Żeby świat się nie dowiedział o tych konsekwencjach.

Obracasz się na pięcie i stawiasz pierwszy krok w kierunku wyjścia, ale starzec uparcie trzyma się życia. Do tego mówi coś, co każe stać dalej w miejscu.

– Zniszcz to! Masz wybór…

Nie obracasz się tym razem, ale pójść dalej także nie potrafisz.

Wybór. Filozofowie opowiadają się za tym, że wybór jest jak kamień, który zrzucony z góry powoduje lawinę. Dla garstki wybrańców, którym dane jest obcować z przyszłością, wybór to jedynie ziarnko piasku opadające na dno oceanu. Gdy konsekwencje są przewidziane, rola wyboru maleje do kaprysu dziecka. A jednak, ta romantyczna myśl o postąpieniu wbrew woli kryształu – jeśli takowa w ogóle istnieje – jest urzekająca.

Dotykasz skórzanego kaftana w miejscu, pod którym znajduje się talizman z Łzą Dactusa. Zostać historykiem, znaczy zerwać swoje więzi z przyszłością. Zniszczenie tej broni znaczyłoby otworzyć dla siebie wrota, za którymi bieg wydarzeń na nowo byłby spowity mgłą, tym razem nie do przebicia dzięki zaklętej biżuterii. Zniszczenie jej byłoby jednoznaczne z dezercją, bo Towarzystwo rzadko robi coś samo dla dla siebie, a na punkcie tej misji wydaje się, jakby mieli obsesję.

Ale kiedy znalazłeś się w tym mieście nie miałeś takich myśli, co?

 

***

 

Dwa i pół dnia…

Gdy przejeżdżałeś pod bramą wewnętrzną Varnenburga modliłeś się o jak najszybsze wykonanie zadania. O twojej niechęci do tego brudnego miasta można pisać poematy i jesteś pewien, że na starość nie jeden wyjdzie spod twojego pióra. Zawsze, gdy znajomi pytają: Jaki masz problem z tym miejscem? Odpowiadasz: Varnenburg jest jak splunięcie boga. Przypadkowe, bez planu i mało kulturalne.

Zwiedziłeś kawał świata w pełnieniu funkcji historyka-egzekutora. Karmiłeś oczy pięknymi widokami w Persuum, miejscu położonym na pustyni, gdzie mury skrywają dolinę ze starożytnym miastem, razem z ujściem rzeki Haghuar do Zatoki Luiskiej. Przechadzałeś się natchnionymi od poezji i filozofii uliczkami Novertuum, klejnotem północy i azylem dla wszelkiej maści myślicieli. Pokonywałeś barką kanały miast-państw Portobello, gdzie rzeźby głów demonów przeganiały złodziei i oszustów, a zgubić tam mógł się tylko głuchy ślepiec. Varnenburg przy tych miejscach był jak stara, pomarszczona dziwka, która pomimo podeszłego wieku i wypadającego raz za razem dysku, nie rezygnowała z zawodu. Dawna stolica upadłego przed dwoma wiekami Imperium powstała jakby z przypadku i od samego początku przyciągała wszelkiej maści biedaków i żebraków, co jest doskonale widoczne przez wciąż i wciąż rosnącą dzielnicę biedoty, która wydaje się chorobą toczącą to i tak zepsute przez politykę i przekręty miasto. „Może to w końcu wykończy tę kupę kamieni – myślisz sobie.”

Zostawiasz te rozważania w spokoju. Z pochodnią w dłoni, pod osłoną nocy, mijasz kolejne drewniane budynki na nieoznaczonych w żaden sposób drogach. Z resztą, nazywanie zaułków nie ma tutaj większego sensu, ponieważ regularne pożary skutecznie niszczyły infrastrukturę, a biedacy chcąc postawić nowe budowle często rozbierali całe szeregowce, czy ktoś tego chciał czy nie. To miejsce wydaje się wyjęte z cywilizowanego świata, totalnie odcięte od jakichkolwiek zasad czy przykazań. Prawo dżungli jest tutaj jedynym obowiązującym, ale miejsce, którego szukasz to jednak coś innego. Nieważne jaką zajmuje się pozycję w społeczeństwie, nieważne czy jesteś najbiedniejszym z biednych żebraków, potomkiem dawno zmarłych imperatorów, czy cholernym van Halenem, nikt nie odważy się ruszyć świątyni.

Nieoczekiwanie, na środku pokonywanej drogi zauważasz wyrwę między fasadami budynków. Zatrzymujesz się i zaglądasz z ciekawości w nienaturalną przerwę, gdzie znajdujesz ukrytą drogę. Na jej końcu znajduje się niewielka kapliczka, odgrodzona od pozostałych budynków niskim płotem i oświetlona kilkoma pochodniami, osadzonymi na słupie przed wyjściem. Ocierasz oczy, przeklinając w myślach tego geniusza, który zdecydował się postawić dom na środku ulicy.

Dwa i pół dnia. Tyle tylko zajęło ci znalezienie tego miejsca.

Przeciskasz się między budynkami. Po drugiej stronie, na tyłach blokującego drogę budynku, zastajesz na ziemi trójkę ludzi, dwie młode kobiety i starszego mężczyznę, podających sobie butelkę. Rozmawiali półszeptem, ale gdy cię zobaczyli, zamilkli natychmiastowo. Jesteś pewny, że to nie jest ich dom, a oni pomylili cię z właścicielem. Przykładasz palec do ust w uniwersalnym geście i zostawiasz ich w tym miejscu. Rzucasz pochodnię na ziemię, sądząc że nie będzie ci już potrzebna, po czym kierujesz krok w stronę kapliczki.

Wygląda na to, że to jedyny porządnie postawiony budynek w tej dziurze. Deski użyte do jego budowy są równo cięte, a ich łączenie nie przypomina działa pijanego budowniczego, którego priorytetem jest jak najszybsze zakończenie prac budowlanych. Do środka prowadzą okrągłe drzwi, co jest nietypowym rozwiązaniem, ale utwierdza cię w przekonaniu, że jesteś na właściwym miejscu. Analitycy mówili, że koło poprowadzi do celu, ale nie wiedziałeś, że należy to interpretować tak dosłownie, z reguły ich instrukcje są dużo bardziej problematyczne. Popychasz skrzydło do środka, ale uparcie stawiają opór. Odchodzisz od budynku i zaglądasz najpierw za jeden róg kapliczki, później za drugi w poszukiwaniu okien. Owszem, znajdujesz, ale zbyt małe by się przez nie przecisnąć. Na tyłach zastaje cię jedynie surowa ściana. Kapliczka wygląda na niemożliwą do sforsowania, ale pamiętasz, co mówią wyznawcy Dactusa, ich świątynie są zawsze otwarte dla wiernych. Wracasz pod wejście główne i w słabym świetle ognia, po omacku, znajdujesz wyżłobienie w drzwiach. Ciągniesz ciężkie skrzydło w swoją stronę, a miejsce kultu staje przed tobą otworem. „Jak się nie ma w głowie, to ma się w nogach – przechodzi ci przez myśl.”

W środku nic cię nie zaskakuje. Na obu ścianach po bokach, pod oknami, są zawieszone szkarłatne zasłony, zapewne ukrywające obrazy symbolizujące Dactusa, jakaś interpretacja na temat magii i tajemnicy. Na przeciwko wejścia jest ścianka działowa z łukami po obu stronach. Pod tą ścianą jest mały ołtarzyk z pomalowaną na czerwono figurą postaci bez twarzy, z szatą sięgającą od czubka głowy do samej ziemi. Pod cokołem narysowano kredą okrąg, którego wnętrze najwidoczniej zapomniano oczyścić z krwi po ostatniej ofierze. Na pierwszy rzut oka nie widzisz nic niezwykłego. Przechodzisz przez pomieszczenie zobaczyć co jest z tyłu, ale tam również bez zaskoczeń. Czerwony, wysłużony dywan na środku, stolik ustawiony pod ścianką działową, a na nim wypalona świeca, kałamarz z piórem i częściowo zapełnione kartki. Podchodzisz do biurka i przeglądasz pobieżnie dokumenty, ale to tylko rachunki prowadzone przez przypisanego do kapliczki kapłana. No właśnie, gdzie jest kapłan?

Spoglądasz w dół i coś ci świta w głowie. Łapiesz stary dywan odsłaniając wytartą podłogę, licząc na amatorsko ukryte, tajne przejście. Pudło, na pierwszy rzut oka nie widzisz niczego podejrzanego. Przeklinasz w myślach. Wyciągasz z klapy płaszcza miecz i na klęczkach stukasz rękojeścią po podłodze. Przekonujesz sam siebie, że tutaj musi być tajne przejście, nie chcesz nawet dopuszczać do siebie myśli, że w dzielnicy biedoty jest kolejna świątynia, którą będziesz musiał zlokalizować.

Niespodziewanie, część podłogi w lewym rogu pokoju zaczęła się ruszać. Po chwilowych drganiach, kilka złączonych desek uniosło się. „Głupi ma jednak szczęście – myślisz sobie.” Uśmiechasz się szeroko do odwróconego do ciebie tyłem kapłana. Gdy jego tułów wyłonił się z tunelu i usiadł na brzegu wejścia, zagadujesz do niego:

– Chwała Dactusowi, kapłanie.

Odwraca się do ciebie, po czym blednie w mgnieniu oka. Stwierdzasz, że jest za młody na to stanowisko, nie może mieć więcej niż trzydzieści lat, za to jego postura jest typowa dla każdego duchownego, to jest: chudy i zgarbiony. Mierzysz go chwilę wzrokiem, oceniając jak bardzo ceni własne życie.

– Wróg! – krzyczy w dół.

Zaczął zsuwać się w dół próbując wycofać się, ale rzucasz mieczem, który wbija mu się w plecy i paraliżuje ciało na tyle, że leniwie podbiegasz i wyszarpujesz ostrze z ciała. Szok spotkania się ze śmiercią twarzą w twarz powoduje bezwładność, w wyniku której ciało zsuwa się w dół. Liczysz uderzenia serca, aż ciało opada ciężko. Około siedem kroków, a jemu jak widać, życie nie było miłe.

Schodzisz za nim w dół. Ostatni odcinek pokonujesz skokiem licząc na zaskoczenie przeciwników, których wołał kapłan. Jest ich dwóch, obaj równie mizerni i wychudzeni, ale za to uzbrojeni. Jeden wyprowadził pchnięcie, od niechcenia, odbijasz jego ostrze jak pałkę i błyskawicznie tniesz przy tętnicy. Fontanna krwi zaskoczyła jego kompana, ale zdobył się na szeroki zamach mieczem, wykonujesz unik, po czym robisz wypad. Chyba tylko cudem zasłonił się przed atakiem, ale obchodzisz jego obronę jakby był ślepcem i kończysz zabójczy taniec. Przeciwnik pada na ziemię bez głowy. Odchodzisz dwa kroki, podrzucasz miecz do góry i kręcisz nim okrąg. Ostrze zaklęte czerwonym kryształem, lekkie jak piórko, przy czym nie straciło żadnych właściwości porządnej broni. Biedacy nie mieli szans z jednym z ciekawszych patentów historyków-inżynierów.

Rozglądasz się dookoła. Jesteś na końcu tunelu wysokiego na trzy kroki i szerokiego na cztery, który wygląda na wykuty w skale. Co dziesięć kroków znajduje się drewniane wzmocnienie, utrzymujące tunel w ryzach, na którym zawieszone są po obu stronach światłodajne pochodnie. Tunel opadał wciąż i wciąż delikatnie w dół, do tego biegł w kierunku dzielnicy kupieckiej. Masz tylko nadzieję, że nie kończy się pod świątynią Dactusa na placu Zjednoczenia, bo to tylko uwidoczniłoby ilość zmarnowanego czasu.

Zrzucasz płaszcz z barków, odsłaniając skórzany, wzmocniony kaftan, po czym ruszasz naprzód. Stawiasz jak najcichsze kroki, żeby echo nie odbijało się od pustych ścian i obserwujesz podłogę, licząc że zobaczysz cień mało ostrożnego przeciwnika. Nikogo przez dłuższy czas jednak nie zastajesz, co gorsza, po kilku minutach marszu, dochodzisz do rozwidlenia bez żadnego pomysłu gdzie kierować się dalej. Zaciągnąwszy się głęboko skręcasz w prawo, kierując się starą maksymą, by podążać tam gdzie mniej śmierdzi. Intuicja cię nie myli, gdyż po chwili trafiasz na najgorzej zastawioną pułapkę, jaką w życiu widziałeś. Za jednym ze wzmocnień tunelu, po obu stronach, ukryli się dwaj kapłani licząc na twoją nieuwagę. Mógłbyś być ślepym, a i tak wiedziałbyś że tam są. Zapach używanych przez wyznawców czerwonego boga olejków zmieszał się z odorem potu. Do tego jesteś pewny, że są na tyle zajęci własnym strachem, że jeszcze cię nie zauważyli.

Wykonujesz długi skok pod prawą belkę i łapiesz kultystę za szmaty, obracasz się z nim tak, że zasłaniasz się jego ciałem i przekładasz mu ostrze do gardła. Patrzysz drugiemu prosto w oczy, blondyn wygląda, jakby zapomniał o oddychaniu.

– Rzuć broń, a puszczę was wolno – mówisz, najspokojniej jak możesz.

Dostrzegasz zawahanie, to na czym ci tak zależało. Są oddani, są wierni, ale nie mają w sobie pierwiastka zabójcy, który pozwoliłby podjąć inną decyzję w tym momencie. Ten, którego przytrzymujesz odzyskał cząstkę spokoju, która pozwoliła mu wierzgać się w uścisku. Przykładasz miecz mocniej do gardła, tak żeby poczuł chłodny dotyk metalu. To wystarcza, żeby się uspokoił. Mija kolejna sekunda, a przeciwnik uzyskuje całkowitą harmonię. To coś nowego.

– Zrób to. – Słyszysz słowa tuż przy uchu.

Drugi kapłan nie potrzebował dodatkowej zachęty, oparł cały ciężar ciała na mieczu i ruszył na was z ostrzem wycelowanym w kompana. To trwało mgnienie, ale zareagowałeś nienagannie. Rzuciłeś kapłanem tak, że nabił się na miecz jak jabłko na patyk. Cichy jęk rozległ się po korytarzu, wyminąłeś swoją żywą tarczę i nim przeciwnik zdążył zareagować na zaistniałą sytuację, tniesz z precyzją chirurga, odcinając pozbawiając drugiego przeciwnika czterech palców. Blondyn zgina się w pół, przyciskając dłoń do szkarłatnego płaszcza i próbuje zatrzymać nieunikniony wylew krwi. Zmieniasz chwyt na mieczu, dwa szybkie kroki, uderzasz głowicą broni w czoło, głowa odbija się jak piłka i ciągnie za sobą ciało. Łapiesz za gardło i ciągniesz blondyna, aż uderzasz nim o ścianę. Zaciska obie dłonie na twoim nadgarstku, czujesz ciepłą krew spływającą do rękawa, przez chwilę łaskocze cię to, ale skupiasz się na zadaniu.

Czas na wywiad.

– Słyszałem, że Dactus nie dopuszcza do Tajemnego Gaju eunuchów. – Odpuszczasz półśrodki. Potrzebujesz jasnej i rzetelnej informacji, czego masz się spodziewać na dalszej drodze.

Kapłan przez chwilę patrzy na ciebie przerażony, ale nie trwa to długo, gdyż po chwili widzisz jak zaczyna błądzić wzrokiem po ścianie, niczym szaleniec. Zaczął mruczeć formułkę.

– Jam jest twój sługa. Żadne ostrze mi nie straszne, bo boję się tylko dezaprobaty. Żadne kłamstwo mnie nie rusza, bo poznałem prawdę. Jestem cały twój. Jestem ostatnim synem. Dactusie, nie pozwól, by mrok mnie pochłonął, oddaję życie, byś podarował mi światło.

Gdy skończył, zaczął od początku. Patrzysz na niego jak na idiotę. Przykładasz wciąż mokre od krwi ostrze do jego genitaliów, by zasugerować rozwiązanie języka, ale blondyn zaczął tylko szybciej recytować. Wciąż i wciąż powtarzał od początku tę samą formułkę. Czujesz strach, tak wielki że wydaje się zaraźliwy, ale nie potrafisz odmówić mu brawury.

Rozluźniasz uścisk. Wyznawca upada na klęczki, ale tylko przykłada twarz do ziemi i nie kończy recytować. Rozglądasz się dookoła zakłopotany, szukając pomocy w pustych ścianach, w ciepłym świetle pochodni. Przypominasz sobie słowa zarządców. Rozkazy były jasne, ale po prostu ci głupio. Zabijałeś już, nieraz z zimną krwią, ale to coś innego.

Podchodzisz do niego od tyłu, ciągniesz za włosy, odsłaniasz gardło i przykładasz ostrze. Zauważasz łzy spływające po policzkach, ale recytacja nie ustaje. To na swój sposób imponujące.

Cięcie jest gładkie.

Szybko sztywniejące ciało puszczasz luzem. Wycierasz krew z miecza o szatę kapłana i czym prędzej ruszasz dalej. To było zbyt brudne jak na twój gust. Wyprowadziło cię to z równowagi, co rzadko się zdarza, na szczęście dalej nikt nie próbował stosować żadnych sztuczek. „Cholerni fanatycy ze swoimi aktami wiary – myślisz sobie.”

Odzyskujesz panowanie dopiero gdy docierasz do prowadzących w dół schodków. Tutaj robi się dziwniej. W ziemię, co kilka stopni, wbite zostały włócznie, a na nich zawieszono czaszki zwierząt obwieszone wiankami z uschniętych róż. „Romantycznie. – Przechodzi ci przez myśl.” Dostrzegasz również namalowane na ścianach symbole, oczywiście czerwoną farbą, bo wyznawcy Dactusa w tych ciemnościach musieli zapomnieć o innych kolorach, ale wymalowane znaki nic ci nie mówią. Postanawiasz przepisać je, jeśli znajdziesz czas, być może archiwistów to zainteresuje. Gdy schody i aleja martwych zwierząt kończą się, docierasz pod okrągłe drzwi. „Chyba chodziło im jednak o inne koło, z tym celem. – uświadamiasz sobie.”

Dotykasz drzwi, próbujesz przygotować się na to, co może za nimi czekać, ale po raz pierwszy nie masz żadnych informacji. Tylko najprostsze wytyczne historyków-zarządców.

 

***

 

 

Nie licząc obserwatora, stoicie w czwórkę w małej, okrągłej komnacie, gdzie jedynym źródłem światła są promienie słońca, wpadające przez wąskie szczeliny okien, oraz poświata wydobywająca się z osadzonego na cokole czerwonego kryształu. Z tego co ci wiadomo, raczkujące jeszcze Towarzystwo, zagarnęło tę wieżę – przy okazji z całą wyspą – właśnie ze względu na surowy styl budownictwa. Szary, brudny kamień, podkreślał usługową rolę instytucji, ale również rzekomo nie rozpraszał obserwatorów przy widzeniu. „To dziwne – myślisz sobie. – Nie rozprasza go banda kretynów, która nie wie co robi, ale trochę żywego koloru mogłoby zaburzyć widzenie.”

Nie wnikasz.

Przez półprzymknięte oczy obserwujesz łysego dzieciaka, na oko jedenastoletniego, jest całkowicie ślepy, przez co wydaje się jakby oczy zbudowane były tylko z białek. Stoi sztywno w centralnym punkcie komnaty, z głową odchyloną do tyłu, otwartymi ustami i dłonią na krysztale. Jego ciało przeszywały nieregularne dreszcze, czasem spazmatyczne. Mały, biedny dzieciak, którego największy dar jest przekleństwem. Ślepe dzieci przynajmniej dusi się poduszką, bo nie ma z nich żadnego pożytku, ale te wrażliwe na Łzy Dactusa sprzedaje się, żeby później wycisnąć z nich tyle wróżb ile się da. To jest niewiele, bo zazwyczaj po czterech latach nauk skojarzeniowych, zapoznawania z teorią rozwidlenia i praktyk świadomego śnienia po odurzeniu oparami palonego pyłu z czerwonego kryształu, przychodzą dwa lata ciężkiej harówki, często nawet nieefektywnej, po której zazwyczaj takie dzieci stają się wrakami niezdolnymi do funkcjonowania. Choroba wróżbity wykańcza ich boleśnie w ciągu kolejnych kilku miesięcy.

Ale czego nie robi się dla garstki informacji.

Z gardła chłopca wydobył się pomruk. Trzej historycy-analitycy podeszli nieco bliżej, ty zostajesz, wspierając ścianę, blisko wyjścia na wszelki wypadek. Obserwatorzy czasem mdleją, lub zaczyna im lecieć krew z uszu, a analitycy są tak zaaferowani przypadkowo wypowiedzianymi słowami, że zapominają wezwać medyka.

Sekundę później na świat wychodzi pierwsze słowo.

– Basen… woda, ale… bez… woj…

Zamilkł, a analitycy dopuszczeni do słowa zaczęli wymieniać pomiędzy sobą szybko uwagi, wykorzystując chwilę zawieszenia wizji.

– Basen, to na pewno jakiś akwen, jak bez wody, to pewnie pustynia. Chodzi o Persuum!

– Nie! – Przerywa inny. – Mówił bez, a później woj, to jakiś pokojowy teren.

– To jasne, w końcu vin Munk jest handlarzem, może chodzi o wojnę handlową!

Ich dyskusje przerwało kolejne słowo wypowiedziane przez obserwatora.

– Dół… krzesło…

Analitycy zapisali skrupulatnie każde wypowiedziane słowo razem z notatkami i naprężyli się złaknieni kolejnych przebłysków, wyglądając przy tym jak żebrak zaproszony na ucztę, ale ty decydujesz się wyjść. Odnosisz wrażenie, że dzieciak mówi o pewnym, znanym ci miejscu, ale wolisz nie zapeszać, bo zawsze możesz się mylić. Poza tym, to dziecko w tym stanie wyglądało jakby z jednej strony próbowało szczytować, a z drugiej było bliskie płaczu, co sprawia że czujesz się niezręcznie.

W korytarzu nabierasz świeżego powietrza. Komnaty wróżebne, poza brakiem jakiejkolwiek wizji na wystrój, charakteryzują się duszną atmosferą. Spoglądasz w stronę szerokich, otworów w ścianach, przy zachodniej stronie wieży, gdzie widzisz jak na świat wygląda Zed, najgrubszy trener, jakiego miałeś okazję poznać. Wiatr rozwiewał jego kasztanowe włosy, których może pozazdrościć niejedna szlachcianka, a wyraz jego pulchnej twarzy wyrażał głębokie zamyślenie, w jakim najczęściej go mogłeś niegdyś zastać. Myślisz przez chwilę, czy nie wrócić do komnaty, ale skrzypiące zawiasy ujawniły cię. Zed odwraca się w twoją stronę i szeroko uśmiecha wyrwany z zamyślenia.

– Rivin, przyjacielu! – Przyłożył dwa palce do ust w geście pozdrowienia. Odpowiadasz tym samym staremu przyjacielowi. Ile to już czasu minęło, gdy widzieliście się ostatni raz?

– Witaj, Zed. Co słychać?

Podchodzisz do niego i razem wyglądacie przez okno, obserwując z wysokiej wieży, jak słońce powoli chyli się ku horyzontowi, rozpływając się w spokojnej wodzie morza, niczym oliwa wylana na taflę jeziora. Lato jest bardzo przychylną porą dla tej wyspy, co czuć na każdym kroku, ale kolejne piękne lata odcisnęły na znajomości piętno, w wyniku którego przestaliście rozmawiać, a zaczęliście po prostu wymieniać się informacjami. Tak jak teraz.

– Źle, Rivin, oj źle. Wiesz jak to jest, jak dopracowujesz system szkoleń do perfekcji, pielęgnujesz te krnąbrne umysły, jednocześnie starając się je zdyscyplinować, a gdy przychodzi ich pierwszy raz, rozczarowują bardziej, niż jak ten pies, który miał być pewniakiem, a kończy z rozdartym gardłem po kilku sekundach zaledwie?

– Z psami tak. Z dzieciakami niekoniecznie – odpowiadasz.

Zed odwrócił tłuste cielsko, popatrzył w stronę drzwi i zaczął pocierać oczy palcami, wyraźnie zmęczony całą sytuacją.

– Jak Jemu idzie? – zapytał.

– Zgubił się. Ci idioci wciąż myślą, że rozprawia o starym Munku, ale chyba w końcu się domyślą.

Również się odwracasz. Teraz razem stoicie i we dwójkę obserwujecie drzwi, za którymi dzieją się rzeczy niewytłumaczalne. Te same postacie, inni ludzie. Rzadko wysilasz się na refleksję. Jako egzekutor postępujesz tak, bo to bezpieczniejsze rozwiązanie, nie myśleć o przyszłości, ale przeszłość to coś innego. Starasz się wybełkotać jakieś zdanie, które będzie brzmiało szczerze i naturalnie, ale całe szczęście Zed zdaje się wiedzieć, że i tak nic by nie wyszło.

– To dziwne, wiesz.

– Co?

– Że wszyscy się zgubili. – Spojrzał na ciebie na swój typowy sposób. Jak dziecko, które jest pewne, że wie coś czego rodzic już nie. – Kryształ czasem narzuca swoją wolę obserwatorom. Najczęściej przywołuje miejsce, z którego został wydobyty lub gdzie był przechowywany jako biżuteria setki lat temu. Jeśli Łzy Dactusa miałyby mieć ludzkie cechy, to sentymentalizm z pewnością znalazłby się w zestawieniu. W takich sytuacjach kryształ rzuca obserwatora na głęboką wodę, nie wiadomo gdzie i w jakim czasie, a biedni analitycy próbują zinterpretować tę paplaninę i ułożyć wróżbę.

– Nie nazwałbym ich biednymi.

– Oczywiście. – Uśmiechnął się pod nosem, nie negując przy tym twojej niechęci do kolegów historyków. – W każdym razie coś musiało się stać, że kolejne kryształy narzuciły wizję tego samego miejsca. Rozumiesz, fragmenty z dwóch oddalonych od siebie kopalń, wydobyte w innym czasie, zaklęte w inny sposób, a jednak! To może być epokowe odkrycie dla Towarzystwa, gdyby okazało się, że łzy Dactusa posiadają coś na kształt świadomości. – Przerywa nagle, jakby uświadomił sobie, że powiedział za dużo, lub nie chciał uchylić rąbka tajemnicy komuś, kto para się realizacją wróżb, a nie studiowaniem ich natury. Zmienił temat. – Pozostała trójka wspomniała dość charakterystyczne miejsce. Domyślasz się jakie?

„Miasto, jak splunięcie boga – myślisz sobie.”

– Coś mi już świta w głowie.

Na tym kończy się wasza konwersacja. Zastanawiasz się jeszcze przez chwilę, kiedy wasze drogi tak bardzo się rozeszły oraz czy można było działać, gdy na braterskiej niemal relacji, pojawiły się pierwsze rysy. To ty przestałeś się przejmować, czy twój przyjaciel? Myślisz sobie jak to wyglądało kiedyś i czy naprawdę byliście kiedykolwiek szczerymi przyjaciółmi, czy dwójką chłopaków postawionych w sytuacji bez wyjścia, zdanych na siebie. Z dziesięciorga kandydatów zostaliście tylko wy dwaj. Złączyła was wola przetrwania w tym nieprzyjemnym dla dojrzewania miejscu, gdzie przyszłość nie ma żadnego znaczenia, a jednocześnie tylko przyszłość je ma. Gdy stanęliście na zakręcie przeznaczenia wybraliście inne ścieżki. Egzekutor i trener, ten sam świat, a jakby różne rzeczywistości. Sam nie wiesz czy dorośli ludzie stają w końcu swoją najwyższą formą, czy właśnie po prostu dorosłymi.

Gdy ostatnia fala ciepłego światła blednie, Zed zostawia cię w spokoju. Wymieniacie kilka uprzejmości, rzuca ci szczere powodzenia, po czym odchodzi. Odwracasz się z powrotem w stronę okna i przyglądasz płaszczyźnie nieba, usianej w gwiazdy tak maleńkie, że wyglądają jak pojedyncze ziarenka piasku wyciągnięte z pustyni. Słyszałeś kiedyś od pewnego szaleńca, że każda z tych gwiazd, to po prostu kolejne słońca, niektóre zdecydowanie większe od tego krążącego po niebie, ale facet zaciągał się oparami z palonego kryształu jak ty zapachami kwiatów na łące, więc masz do tego spory dystans.

Odchodzisz od okna i kierujesz się piętro wyżej, do swojej komnaty. Widzenie zajmie jeszcze wiele godzin, ułożenie wróżby to kolejne żmudne godziny, po których nastąpi wydanie rozkazu. Nie wiesz jeszcze jaki będzie, ale wytyczne są zawsze te same.

 

***

 

„Nie możesz zostawić żadnych świadków – przypominasz sobie słowa zarządców.”

Popychasz drzwi i przekraczasz próg. Prawo, lewo, na wejściu jest czysto, trzymasz nisko miecz i wchodzisz do wielkiej groty poprzecinanej stalagnatami, do których powbijano uchwyty z pochodniami. Środek groty został oczyszczony i utworzono tam coś na kształt okrągłego ołtarza, na którym szóstka zakapturzonych postaci tworzyła krąg wokół starego mężczyzny, z gęstą siwą brodą i łysą głową ozdobioną tatuażami.

Stawiasz ostrożne kroki na wydeptanej ścieżce. Rozglądasz się uważnie dookoła, próbując dostrzec pułapki, ale wygląda na to, że albo się ciebie nie spodziewali, albo próbują przechytrzyć cię w inny sposób. Po pokonaniu połowy odległości zebrane postacie odwracają się w twoją stronę. Zauważasz, że starzec w środku ma na powiekach namalowany oczy, co wygląda w twoim mniemaniu upiornie. Zatrzymujesz się, a on spogląda na ciebie, wyglądając przy tym jakby wrócił duchem do swojego ciała. Chwycił lewą dłonią za prawe przedramię ukryte w rękawie i wziął głęboki wdech, po czym powiedział:

– To ostrze jest ciepłe od krwi naszych braci.

Przez zebraną grupę przechodzi pomruk, nie rozróżniasz słów, ale czujesz po tonacji, że musieli być ze sobą blisko, wyczułeś rozgoryczenie, zmieszane z gniewem i żałobą. Myślisz nad celną ripostą, ale musisz oddać kapłanowi, że to była celna uwaga.

– Wydaj mi to, po co przyszedłem, a zostawię was w spokoju – odpowiadasz.

Analizujesz reakcję grupy i zastanawiasz się, czy dadzą się podejść w ten sposób. Podczas pewnej misji w Baraholdzie taka propozycja faktycznie zdała egzamin, więc profilaktycznie w takich chwilach zawsze ją stosujesz. Szóstka mężczyzn nie zareagowała na twoje słowa w ogóle, podczas gdy starzec tylko uśmiechnął się, po czym zrzucił z siebie szatę. Z początku bałeś się, że będzie całkiem nagi, ale to uczucie zostało zastąpione przez podziw, na widok jego wyrzeźbionego ciała. „W takim wieku – myślisz sobie.” Największą uwagę zwróciła jednak przede wszystkim dziwna plecionka na jego prawej ręce. Zaczynała się na łokciu, oplotła całe prawe przedramię i kończyła się węzłami przy palcach. Razem stanowiła spójny wzór, którego nie potrafisz rozpoznać, ale to co najbardziej wprawiało w zaskoczenie to czerwone rozbłyski widoczne w sporadycznie rozmieszczonych supłach. Dla wprawionego oka niemożliwe do pomylenia z niczym innym. Tylko, że pierwszy raz widzisz, żeby były tak eksponowane. Zazwyczaj kryształ jest zmieszany ze stopem lub wbudowany w materiał. Nigdy nie odsłonięty, bo nie nadaje wtedy żadnej właściwości. Domyślasz się, że właśnie to dostrzegli obserwatorzy w swoich wizjach.

– Chcesz mi odebrać dar od naszego pana?! – krzyczy kapłan.

– Zgadza się, więc może po prostu oddasz mi to… Coś i miło się rozejdziemy.

Wykonujesz kolejne kilka kroków w jego stronę. Mężczyźni tworzący wokół niego krąg w tym momencie zrzucają szaty. Wszyscy są doskonale zbudowani, na wzór swojego mistrza. W tym momencie zatęskniłeś za mizernymi kapłanami z tunelów. Do tego każdy ma przytwierdzony do pasa miecz. Perfekcyjnie zsynchronizowani obnażyli ostrza, gotowi do walki. Zanim jednak wykonali ruch w twoją stronę ustawili się w rzędzie za starcem. Trochę jesteś tym zaskoczony, bo sądziłeś że walka będzie wyglądać dokładnie odwrotnie.

– Byłeś kiedyś świadkiem magii? – zapytał starzec.

Po tych słowach do głowy przychodzi ci mnóstwo przykładów, zaczynając od praktyk z wieży, aż po broń którą trzymasz, więc odpowiadasz szczerze.

– Raz czy dwa. Powtarzam, poddajcie się, to nie będziecie się męczyć i szybko to zakończę.

Dodajesz delikatną nutę groźby, co zawsze jest dobrym pomysłem, a nuż ktoś się przestraszy i sparaliżuje go, nim wykona ruch. Ponownie, mężczyźni z tyłu nie zareagowali, za to starzec puścił słowa mimo uszu i zaczął bełkotać.

– Wielki Dactusie, ty który znasz wszystkie tajemnice, władco tego co widzialne i nie. Pobłogosław mnie ponownie, bym pokazał temu ślepcowi twoją wielkość. Ześlij na mnie potęgę ognia.

„No, wariat – przechodzi ci przez myśl.” Odliczasz szybko odległość do pokonania, dwa duże skoki, zamach mieczem i problem rozwiązany. Później szóstka osiłków, ale konstrukcja tej groty odbierze im przewagę liczebną, a nawet jeśli są dobrzy, to na pewno nie tak szybcy jak ty.

Kapłan skończył bełkotać pod nosem. Wystawił prawą dłoń w twoim kierunku jakby chciał cię zatrzymać siłą woli. Postanawiasz odciąć mu tą głupią rękę i wykończyć jako ostatniego. Zanim wykonujesz swój ruch, zauważasz że jego ręka zaczyna się dymić, po czym w dłoni formuje się najprawdziwsza kula ognia. Decydujesz się delikatnie skorygować swój plan. Uskakujesz w bok za wapienną kolumnę, udaremniając jęzorowi ognia otulenie twojego ciała. Przyspiesza ci tętno. „Ten stary wariat rzucił we mnie kulą ognia! – myślisz przerażony. Czujesz na własnej skórze jak temperatura w grocie zwiększyła się. – To był prawdziwy ogień!”

Słyszysz jak jego drużyna rozbiega się po grocie w różne strony. Stalagnat za którym się ukryłeś, zaczął drżeć, odbiegasz od niego zanim eksploduje. Patrzysz za siebie i widzisz kapłana na środku ołtarzu jak trzyma skierowaną w twoim kierunku dłoń, a kryształy w plecionce jarzą się intensywnym blaskiem. Jesteś pewny, że to on zniszczył twoją zasłonę, ale zanim zdobywasz się na reakcję, leci w twoją stronę kolejna kula ognia. Uskakujesz w prawo, gdzie czeka na ciebie dwóch przeciwników, z czego pierwszy wyprowadził cięcie przez twoją klatkę piersiową. Padasz na kolana i wślizgiem unikasz przepołowienia ciała, kolejny przeciwnik celował niżej, ale to jest coś co już dobrze znasz. Odbijasz się z ziemi i wykonujesz pół piruet w powietrzu, tnąc przy tętnicy. Pada martwy na ziemię.

„Trzeba wykończyć kapłana, ci są względnie nieszkodliwi – myślisz sobie. Mija cię w tym momencie kolejna kula ognia. – Dobrze, że nie potrafi celować.”

Chowasz się za naturalnymi kolumnami, podchodząc coraz bliżej celu. Za kolejną osłoną czeka na ciebie dwóch uzbrojonych mężczyzn. Wchodzisz w zwarcie z jednym z nich, drugi atakując z boku próbuje nadziać cię na swoje ostrze. Napychasz ciałem na pierwszego, próbując uniknąć ostrza między własnymi żebrami. Udaje cię, choć czujesz jak stal rozrywa ci kaftan z tyłu i zostawia płytką ranę. Zaciskasz zęby, uderzasz z łokcia przeciwnika po prawej, a głową tego naprzeciw siebie. Wykonujesz szybkie pchnięcie, zostawiając mu dziurę w brzuchu, do drugiego podbiegasz i obchodzisz jego obronę jak dziecko, skracając go o głowę. Zdenerwowałeś się.

Patrzysz w stronę kapłana, planując przy okazji kierunek kolejnego uniku, ale on stoi na środku groty, trzymając się za prawą rękę, która dymiła jakby za chwilę miała spłonąć.

„Teraz!”

Bierzesz rozbieg. Kapłan unosi dłoń, która cała drży, ogień się pojawił, przez chwilę czujesz oddech śmierci na karku, ale zamiast kolejnej kuli ognia, płomienie błyskawicznie zajmują jego przedramię. W powietrzu unosi się smród spalonej skóry, słyszysz krzyk bólu. Krok, cięcie, po którym płonąca ręka opada na ziemię, drugie przez brzuch, po którym kapłan zwala się ciałem na zimny kamień. Grotę wypełnia kolejny krzyk, tym razem nienawiści.

„No tak – myślisz sobie. – Zostało trzech.”

Podbiegają na ołtarz z twarzami wykrzywionymi od gniewu, który odebrał im resztkę spokoju i rozsądku. Chcą cię rozerwać na strzępy, a doskonale wiesz, że taki przeciwnik jest martwy zanim zdąży wykonać jakikolwiek ruch. Sam nacierasz na pierwszego, który w tym momencie wykonuje zamach od prawej, przechodzisz pod ostrzem od tej samej strony, a twój miecz rozcina jego ciało, które niesione siłą pędu sunie po kamieniu. Następny zatrzymuje się przed tobą, próbując markować pchnięcie. Prosta sztuczka, uderzasz go barkiem i zanim znajdzie się poza zasięgiem odbierasz mu życie. Ostatni stanął jak wryty, widzisz łzy spływające mu po policzkach i widzisz jak wypuszcza miecz. Poddał się bez walki, zazwyczaj nie masz z tym najmniejszego problemu, każdy natrafia na chwilę słabości i zwątpienia, ale ten starzec, ten potwór wypuścił dzieci, które w twoich oczach są równie złe i niebezpieczne co on. Tniesz przy gardle, a mężczyzna opada na kolana,. Łapie się za gardło próbując zatamować upływ krwi, ale nie przynosi to oczekiwanych rezultatów. Po chwili osuwa się na twarz.

Starasz się uspokoić oddech, a na czole czujesz pot. Nie pamiętasz kiedy ostatnio musiałeś się tak wysilić w walce. I to dla kawałka sznurka z wplecionymi kryształkami?

 

***

 

No więc…

Wybór. To inaczej preludium konsekwencji. Czy ta broń jest warta ryzyka? Przez chwilę zastanawiasz się, jakie to uczucie, gdy z dłoni potrafisz rzucić kulą ognia. Gdy przypomina ci się żałosny widok kapłana, którego własna broń odwraca się przeciwko niemu, decyzja wydaje się znacznie prostsza.

Opuszczasz grotę. Słyszysz za sobą jeszcze zawodzenie kapłana, który przestrzegał cię najpierw przed konsekwencjami, a później zaczął błagać, najpierw o pomoc, a później o ukrócenie cierpienia. Im wyżej byłeś na schodach, tym głos bardziej cichł, tak jak sumienie potrafi cichnąć, topione w alkoholu.

Widziałeś dziś tajemnicę, dawno zapomnianą lub nigdy nie ujawnioną. Miejsce dylematów zastąpiła ciekawość. Jesteś zaintrygowany co powiedzą mistrzowie na widok tej dziwacznej broni i jak zareagują na przyniesione wieści. Wtedy przypominasz sobie, że jesteś w katakumbach Varnenburga i odzyskujesz namiastkę dobrego humoru.

W końcu opuścisz tę dziurę.

 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Cześć!

Wreszcie przeczytałem. Pamiętaj, wszystko co napisze to tylko moja skromna opinia. Bohater z mieczem w dłoni staje przeciwko fanatycznym kultystom. Klasyczne, całkiem przyjemne, ale bez zwrotów akcji, trochę sprawozdawcze. Rozbiłeś historię na części i pokazujesz je achronologicznie. Podobały mi się opisy walki, choć te wszystkie podskoki i obroty wyglądają trochę filmowo. Bohater to imho daleki krewny jakiegoś wiedźmina – jest bardzo szybki, skacze podczas walki, wygrywa z wieloma przeciwnikami jednocześnie ????

Jak na tak długie opowiadanie trochę mało się działo, za to sporo się dowiedziałem o świecie. Wielu z tych rzeczy jednak nie wykorzystałeś: wątek przyjaciela trenera, wróżby, kryształy. Są zarysowane, ale bez większych wyjaśnień czy wpływu na wydarzenia. Są jakby obok. Zabrakło mi tez trochę interakcji bohatera ze światem. Tu prawie nikt nic nie mówi.

Z kwestii edycyjnych jest co robić, nie wyłapałem wszystkiego czytając na telefonie. Poniżej kilka, które wyłapałem czytając na kompie:

na którym zawieszone są po obu stronach światłodajne pochodnie.

Brzmi to trochę dziwnie

tniesz z precyzją chirurga, odcinając pozbawiając drugiego przeciwnika czterech palców.

O jedno słowo za dużo

i próbuje zatrzymać nieunikniony wylew krwi.

Może lepiej upływ?

Analitycy zapisali skrupulatnie każde wypowiedziane słowo razem z notatkami i naprężyli się złaknieni kolejnych przebłysków, wyglądając przy tym jak żebrak zaproszony na ucztę, ale ty decydujesz się wyjść.

Na początku jest liczba mnoga, a potem pojedyncza. Trzech gości naraz wygląda jak jeden żebrak? Bo tak to brzmi. Taka konstrukcja rzuciła mi się w oczy jeszcze w kilku zdaniach.

Wchodzisz w zwarcie z jednym z nich, drugi atakując z boku próbuje nadziać cię na swoje ostrze.

To zdanie trochę dziwnie brzmi.

a twój miecz rozcina jego ciało, które niesione siłą pędu sunie po kamieniu.

Może lepiej siłą rozpędu

Tniesz przy gardle, a mężczyzna opada na kolana,.

Zbędny przecinek

 

Jeszcze taka generalna uwaga, widzę, że jestem pierwszy, a kilka dni minęło. Jeżeli tekst stanowi zamkniętą całość, to dobrze jest zatytułować go tak, by nie było wątpliwości, że to nie fragment. Warto też napisać to wyraźnie w przedmowie. Sam tytuł tez można by trochę skrócić – moim skromnym zdaniem długie tytuły nie przyciągają czytelników.

Tyle, pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Wszystkie poprawki zrobię jak tylko siądę przed komputerem, jak o tym pomyślę to chciałem napisać właśnie takie „opowiadanie akcji”, które wprowadziłoby świat tworzony przeze mnie na światło dziennie. 

Skojarzenia z wiedźminem wynikają z tego, że to jedna z najlepszych powieści jeśli chodzi o opisy walki jakie miałem okazję czytać, więc to by się zgadzało, ale napiszę też coś o samym szkoleniu, co dołoży cegiełkę do świata przedstawionego. W każdym razie jakaś półświadomie inspiracja musiała zostać, ale mam na to nieco inny pomysł niż pan Andrzej.

Dzięki za za pierwszy przejaw zainteresowania! 

Zawsze coś da się poprawić

Hmmm, narracja drugoosobowa to coś, co wyjątkowo źle się czyta, szczególnie jeśli nie jest niczym uzasadniona, a tu nie jest. Na dodatek zacząłeś od końca i jest on całkiem spaktakularny, ale wcześniejsze wydarzenia trochę tracą przy takiej narracji. Całość nieco mi przypomina grę komputerową, może dlatego, że główny bohater tak średnio jest zarysowany, na dobrą sprawę niewiele się o nim dowiedziałam. Wiem, kim jest, ale nie wiem, jaki jest. Krótko mówiąc w moim przypadku nie zaiskrzyło.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Postawiłem na narrację drugoplanową, bo wydaje mi się najbardziej bezpośrednia, ale głównie dlatego, że bardzo mi się podoba. Będę dalej pracować nad tym, żeby móc wykorzystać 100% jej możliwości. 

szkoda tylko, że całość cię nie uwiodła, ale bardziej niż na „wielkie i głębokie opowiadanie” chciałem stworzyć coś luźnego i akcyjnego. Na razie próbuję się w różnych konwencjach i liczę, że napiszę coś przy czym pomyślisz sobie: Nooo i zaiskrzyło ;) 

Zawsze coś da się poprawić

Nowa Fantastyka