- Opowiadanie: Mish - [OoA] Idealny Świat - ciąg dalszy

[OoA] Idealny Świat - ciąg dalszy

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

[OoA] Idealny Świat - ciąg dalszy

Półtorej godziny później, stałem przed wielkim lustrem, przyglądając się krytycznie mojemu nowemu strojowi. Wszystko było eleganckie i dopasowane, w sam raz na dwór. Z żalem odłożyłem miecze na stolik, bo nie pasowały do mojego wizerunku, a poza tym jakoś nie wypadało brać ich na audiencję. Jedyną bronią jaką postanowiłem zabrać ze sobą był sztylet ukryty w rękawie. Przezorności nigdy za wiele.

Chwilę później usłyszałem uprzejme pukanie do drzwi, a po otwarciu zobaczyłem szczupłą kobietę mojego wzrostu, ubraną w lekką, acz elegancką suknię. Jasnorude włosy opadały jej swobodnie na plecy, tworząc lekki kontrast z niemal jaskrawym błękitem oczu. Dama zmierzyła mnie krytycznym wzrokiem.

-Czy to waćpan jest Alarien? – zapytała miłym dla ucha sopranem, uśmiechając się.

-Tak, to ja. A ty kim jesteś? I o co właściwie chodzi?– spytałem, odruchowo poprawiając koszulę.

-Jestem Elenii, nadworna poetka. Mam zaprowadzić pana do Jego Wysokości – odparła, a ja potrzebowałem całej siły woli, aby się nie zaśmiać. No, to się Protektor postarał. Ciekawe, co jeszcze wymyśli. Prywatną gwardię dla mnie?

-Jestem zaszczycony – skłoniłem się lekko – Daleko do tego pałacu?

-Nie, to ja jestem zaszczycona – odpowiedziała uprzejmie – A poza tym, pojedziemy karetą.

Rzeczywiście, kawałek dalej stał wyżej wymieniony pojazd, pilnowany dodatkowo przez dwóch ludzi uzbrojonych w miecze i samopały.

-A ci dwaj to kto?

-Nasza eskorta– skwitowała, wsiadając do karety, a ja przyrzekłem sobie nie dziwić się więcej.

Zająłem miejsce naprzeciwko i czułem, że wypadałoby zacząć jakąś konwersację , jednak nic mądrego nie przychodziło mi do głowy. Milczałem więc, przybierając zamyśloną minę.

– A więc to prawda co mówią, że należy waćpan do Wybranych? – spytała mnie, kiedy kareta ruszyła.

-Owszem, znam Arkana, jeśli o to chodzi – odparłem, wzruszając ramionami.

-Doprawdy? Zechciałbyś waćpan może zaprezentować mi jakąś sztuczkę? – spojrzała na mnie z nadzieją. No tak, skoro jest poetką, to pewnie ciekawią ją te wszystkie zjawiska paranormalne.

-Czemu nie? – powiedziałem, po czym rzuciłem drobne zaklęcie, oświetlające wnętrze pojazdu słabym błękitnym światłem. W zasadzie był to jeden z najprostszych czarów, których uczy się nowicjuszy w pierwszej kolejności, jednak na niej wywarło to chyba wielkie wrażenie, bo otworzyła szeroko oczy.

-Naprawdę, cudowna to sztuka! A czy umiałbyś pan, na przykład, unieść tą karetę nad ziemię?

I tak właśnie płynął nam czas aż do celu. Kobieta pytała mnie o różne rzeczy dotyczące magii i Zmiany, a ja odpowiadałem, nie prezentując jednak więcej zaklęć. Tak więc po jakichś dwudziestu paru minutach byliśmy na miejscu. Pomogłem jej wysiąść, zgodnie z zasadami etykiety, a następnie ruszyliśmy głównym korytarzem tego wielkiego, ozdobnego budynku, będącego siedzibą tutejszego władcy. Po drodze mijaliśmy kilku wystrojonych dworaków, oraz całkiem sporo gwardzistów w eleganckich zbrojach. Ostatecznie dotarliśmy do wielkich drzwi, prowadzących do komnaty audiencyjnej.

-Pamiętaj waćpan, że Lord Protektor jest naszym wybawcą, więc traktuj go z szacunkiem – ostrzegła mnie jeszcze, po czym nie dając mi dopytać, jakim znowu „wybawcą" jest, otworzyła drzwi.

-Jego Wysokość, Lord Protektor Kalai'Sharu i okolicznych ziem, Wybawca świata, zwany również Nieśmiertelnym – powiedziała, „przedstawiając" wszystkim tytuły władcy.

Sam Jego Wysokość był niemal dwumetrowym człowiekiem o jasnobłękitnych oczach, ubranym w eleganckie, acz skromne szaty. Kasztanowe, długie włosy podtrzymywała mu wąska złota obręcz z diamentem, a poza tym nie miał widocznych innych ozdób. Nie nosił też broni.

-A, oto i ów mag, który przybył do nas tak niespodziewanie – odezwał się spokojnie Protektor -Witaj nam, witaj w naszym mieście.

-Wasza wysokość – skłoniłem się, zdając sobie jednocześnie sprawę, że pomyliłem chyba tytuły.

-Tak więc, co sądzisz o moim mieście, przyjacielu? – spytał, a ja czułem, że muszę uważać z odpowiedzią.

-To na pewno wspaniałe miejsce, Wasza Wysokość – odparłem ostrożnie.

-Wspanialsza niż myślisz – rzekł z nutką dumy w głosie – To jedyne miejsce na świecie, którego nie dotknęła energia Zmiany. Żyjemy tu tak, jakby mrocznej magii w ogóle nie było. Nie nękają nas bestie ani inni wrogowie. Jesteśmy całkowicie bezpieczni. Wiara i poświęcenie wszystkich tych ludzi daje mi siłę, abym chronił ich przed złem – dokończył.

No, to dopiero osiągnięcie! Jeśli mówił prawdę, to tym ludziom udało się stworzyć najnormalniejsze społeczeństwo, jakie znam. Spokojną wyspę na wzburzonym oceanie, jak powiedział by poeta.

Nie wiedząc co odpowiedzieć, skłoniłem się tylko.

– A co z tobą? – spytał, przewiercając mnie wzrokiem – Czemu służy twoja sztuka? Własnej korzyści czy dobru ogółu? Prawu czy chaosowi? Dobru czy złu?

No tak, znowu ktoś próbuje mnie wbić w ten schemat. Im bardziej chcę uniknąć wplątywania mnie w te wszystkie starcia na tle moralnym, tym chętniej ktoś to robi. Dworzanie patrzyli na mnie z napięciem. I co ja mam mu odpowiedzieć? Że używam magii do mordowania demonów za pieniądze i rozpraszania uroków?

-Milczysz – pokiwał głową – A więc nie wiesz, lub nie jesteś pewny. Mam nadzieję, że wizyta w naszym mieście pozwoli ci określić się na nowo, abyś zaczął wykorzystywać swój dar w służbie ludziom – machnął ręką, wskazując, że to już koniec audiencji.

-Ja również mam taką nadzieję, Wasza Wysokość – powiedziałem tylko, wycofując się w kierunku drzwi wraz z grupą dworzan. Ogólnie, chyba nie poszło tak źle. Spodziewałem się czegoś dużo gorszego. Przy wyjściu spotkałem Elenii, która poprowadziła mnie spowrotem do mojego mieszkania.

Droga minęła nam w miarę szybko na dyskusji dotyczącej miasta, magii, tutejszego systemu prawnego, i mnóstwa innych rzeczy. Dyskretnie spytałem ją o to, czy rzeczywiście Zmiana nie ma przystępu do Kalai'Sharu i uzyskałem potwierdzenie. W pewnym momencie zapytała mnie, jak wygląda świat poza władztwem Nieśmiertelnego.

– Świat jest bardzo zróżnicowanym miejscem – odparłem po chwili namysłu – A to za długa opowieść, jak na rozmowę pod drzwiami.

– W takim razie przejdźmy się do karczmy – zaproponowała -Znam tu kilka dobrych lokali. Ty opowiesz mi o świecie zewnętrznym, a ja tobie o osiągnięciach naszej społeczności. Co ty na to?

Zgodziłem się, więc już po chwili siedzieliśmy „Pod Sumem", niewielkiej, sympatycznej knajpce w porcie, popijając wino i dyskutując. Po chwili poetka ponownie zadała mi pytanie o dalekie krainy.

-Świat po Zmianie jest bardzo niebezpiecznym miejscem – odpowiedziałem, starając się odpowiednio ubrać myśli w słowa – Wszędzie grasują demony przyzwane mroczną magią, a dawne wielkie miasta są teraz wyludnione i omijane z daleka z powodu Przekaźników. Na pewno o nich czytałaś, bo powstało kilka dzieł na ten temat.

Kiwnęła jedynie głową, nie przerywając.

-Podobno dawniej ludzie żyli w zgodzie z elfami i krasnoludami. Mówię „podobno", bo teraz rasizm jest czymś bardzo powszechnym. Każda rasa stała się nietolerancyjna wobec innych, i nie tylko zresztą. Bardzo często przez przypadek giną osoby posądzane przez sąsiadów o magię, konszachty z Mrocznymi Potęgami, lub po prostu z powodu ślepego gniewu. Nocą większość ludzi nie opuszcza domu, modląc się o bezpieczeństwo aż do poranka. Mutanty Zmiany mordują i niszczą wszystko, co stanie na ich drodze, nie litując się nad nikim.

-Aż tak źle jest poza Sharem? – spytała, bawiąc się kielichem wina, i spoglądając z wyczekiwaniem.

-Tego nie powiedziałem. Świat potrafi być piękny, jeśli umiesz się obronić i wiesz gdzie szukać. Lasy Palarviru czy Szczyty Narnell są bez wątpienia wspaniałymi miejscami. A swobody wędrowania i wolności nie da się porównać chyba z niczym – opowiadałem.

– U nas Lord Protektor cały czas pracuje na korzyść społeczeństwa. Ale faktycznie, wielkiej swobody u tu ma, ze względu na bezpieczeństwo. Strefę ochronną roztaczaną przez Jego Wielebność można opuścić jedynie za pozwoleniem, bo poza nią czeka wiele zagrożeń. Ponadto, on wie o wszystkim co się dzieje w mieście. Istnieje u nas taki żart, że kiedy zechcesz pierdnąć, Jego Wysokość będzie o tym wiedział jeszcze przed tobą – uśmiechnęła się i upiła łyk rubinowego trunku. Wino mieli tu wyborne.

-Jest aż taki ciekawski? – spytałem, również sącząc napój.

-Nie, to nie tak. To wszystko służy naszemu bezpieczeństwu, bo Mroczni Bogowie czekają tylko aż stracimy czujność, aby zniszczyć nasz ład. Jednak nie doczekają się, bo Nieśmiertelny Protektor ma moc, aby dać im odpór.

-Mocno w niego wierzycie – mruknąłem krytycznie – Można pomyśleć, że traktujecie go jak Boga.

-Różnie ludzie mówią. Podobno Jego Wysokość posiadł moc, aby w stosownym czasie wyzwolić świat spod władzy mroku, i wyswobodzić ludzkość spod grozy piekielnych zastępów. Stanie się to wtedy, gdy w ludziach odżyją wartości odwagi i honoru, wzywając ich do walki ze złem – odpowiedziała.

-Wierzysz w to? Protektor wprawdzie jest potężnym czarodziejem, ale zarazem tylko człowiekiem. Choć nie umniejsza to bynajmniej jego zasług – nie podobała mi się teoria przedstawiona przez poetkę, i chciałem dowiedzieć się więcej na temat enigmatycznej postaci władcy.

-Ja tam nie wiem. Ale prawdą jest, że żyjemy spokojnie dzięki ochronie Jego Wysokości – skwitowała.

Może i oni mają rację? pomyślałem nagle. Oczywiście nie wierzyłem w boskość Protektora, jednak ci ludzie uznawali go za takiego i żyli w spokoju, nie obawiając się Mrocznych Potęg ani Zmiany. Może zjednoczenie pod sztandarem Nieśmiertelnego rzeczywiście wyszłoby ludzkości na dobre? Ale z drugiej strony, całkowicie podporządkować się władzy jakiegoś człowieka, nawet potężnego? Ceniłem indywidualizm oraz swobodę, i nie podobała mi się ta myśl.

-Twoje zdrowie – powiedziałem unosząc kielich i odsuwając rozmyślania na później.

-I twoje – odparła, naśladując mój gest.

Rozmawialiśmy jeszcze jakiś czas, aż w końcu zapłaciliśmy za trunek i wyszliśmy. Odprowadziłem Elenii pod dom, choć w sumie niepotrzebnie, bo ulice były tu bardzo bezpieczne dzięki magii władcy miasta. Pożegnaliśmy się, a ja wróciłem do swojego mieszkania położyć się spać.

Tuż przed zaśnięciem stwierdziłem, że Kalai'Shar jest w sumie bardzo przyjemnym miejscem.

***

Illina leżała na łóżku, rozmyślając. Medyk był niedawno obejrzeć jej rany, ale teraz już sobie poszedł, i wreszcie miała znowu czas dla siebie. Nudziła się jednak, bo i co mogła robić? Nie znała miasta i nigdzie nie wychodziła. Zbijała więc czas, zajmując się zaklęciami, szkicowaniem i odsypianiem zmęczenia.

Nagłe pukanie do drzwi oprzytomniło ją lekko. Zastanawiając się kto i czego chce o tej porze, otworzyła drzwi.

-Cześć – powiedział Talvir, szczerząc zęby – Wybieramy się pozwiedzać tutejsze karczmy i popróbować piwa. Idziesz z nami?

-My, czyli kto? – spytała, przeczesując dłonią włosy.

-Ja, Anderl, Gustav i Konrad. Olf i Gnulf piją w towarzystwie Barvattiego, Aldea zajmuje się czym innym, a Alariena nie mieliśmy okazji zapytać – odparł, nie przestając się uśmiechać.

-Sama nie wiem… – mruknęła w odpowiedzi.

-Chodź, co będziesz tu sama siedziała. Poza tym piwo jest dobre na zdrowie – powiedział z mrugnięciem.

Illina zaśmiała się, jednak w końcu ustąpiła i postanowiła przejść się z nimi. Wdziała płaszcz i przypięła do pasa sztylet i wszelkie potrzebne sakwy. Talvir nie poganiał jej, ale już po piętnastu minutach cała kompania trafiła do karczmy „Siwy Karp". Wszyscy zgodnie zamówili napoje i rozsiedli się przy jednym z większych stołów, początkowo skupiając się na trunku.

-No, i jak wam się widzi to całe Kalai? – przerwał milczenie Gustav Rammos, ocierając piwną pianę z wąsów.

-Sympatycznie tu. Ludzie trochę dziwni, ale w sumie porządni – odpowiedział Konrad.

-Dziwni? Solidnie pier… – zaczął krasnolud, jednak Talvir uciszył go, kładąc mu dłoń na ramieniu. Mimo tępoty Anderl zrozumiał, że jakoś niezręcznie to brzmi w tym towarzystwie – Ten tego, chciałem powiedzieć, że bardzo dziwni są. Bardzo wierzą w tego całego hrabiego czy tam barona – wyjaśnił, po czym pociągnął długi łyk z kufla.

-Nie barona, tylko Lorda Protektora – poprawił go obojętnie bard, również pijąc.

-Nie znam się na waszych władzach – burknął z dna kufla

-A co tam z Alarienem? Nie widziałam go od przybycia do miasta – spytała Illina, niedyskretnie zmieniając temat.

-My też go nie widzieliśmy – odpowiedział za wszystkich Rammos– Podobno był dziś na audiencji u władcy miasta.

-Ja go widziałem – powiedział dumnie Anderl – Szedł gdzieś z jakąś dziewką, ale nie pogadaliśmy sobie, bo chyba mnie nie widział.

-Z jaką znowu dziewką? – dopytywała się

-Ich weiß nicht – odparł krasnolud – Taka ruda dziewka z wielkimi cycami.

– No kompania, proponuję brać się za to piwo, bo nam zwietrzeje – rzekł szybko Gustav, unosząc kufel do ust. Nikt nie oponował, więc chwilę potem pili już kolejną kolejkę. Chwilę potem jeszcze jedną. I następną. Gawędzili przy tym o wszystkim i o niczym, a atmosfera robiła się coraz weselsza. W pewnym momencie Talvir uległ namowom , i zaczął występ dla znajomych. Szło mu trochę niesprawnie, ale karczma była prawie pusta, więc nikogo specjalnie to nie raziło.

-A jak tam się ma nasz „Skorpion"? – spytała Illina, mając już lekkie problemy z poprawną wymową.

-Ano wyspaniale – odpowiedział kapitan Rammos, również mający kłopoty wynikające z lekkiego upojenia – Kilka dziur, rozpierniczony żagiel i duszo innych uszkadz… unszk… uszk… zniszczeń. Ale poza tym świetnie – zakończył pociągając kolejny łyk piwska.

-Heeej, heejj, daleko stąd, gdzie odległy ląąąd… – śpiewała nieskładnie reszta kompanii za przewodnictwem trubadura. Piosenka wydawała się bezsensowna i grafomańska, niewykluczone że wymyślana na poczekaniu.

-A ty co masz ze tym elfem? – Illina usłyszała pytanie Gustava

-Ja nic a nic – odparła, czerwieniąc się mocno. Alkohol zdecydowanie nie pomagał jej skupić myśli.

-Lecą pszczoły, choć dziewczyno do stodoły… – śpiewała reszta, rażąc zmysł estetyczny każdego człowieka promieniu kilkunastu metrów.

-Jak chcesz to nie mów – kapitan chciał delikatnie wzruszyć ramionami, jednak w efekcie prawie poprzewracał wszystkie kufle.

Popijawa trwała w najlepsze, kiedy mocno wstawiona kompania wpadła na pomysł urządzenia sobie tańców. Lutnię dano krasnoludowi, nie przejmując się faktem że nie zna się na przygrywaniu, a pozostała czwórka zaczęła tańczyć, popijając przy tym tęgo. Ostatnim, co Illina pamiętała z „wycieczki na miasto" był Walandin, przewracający się na podłogę, i Talvir z którym chyba tańczyła. Rano obudziła się z sakiewką lżejszą o koszt alkoholu, oraz z potwornym bólem głowy. Obok z podłogi gramolił się blady jak ściana bard, klnąc pod nosem. Nigdzie natomiast nie było śladu reszty, która prawdopodobnie pomaszerowała leczyć się do domu. Podobnie uczyniła więc Illina, która ignorując piekielny ból dotarła jakoś do mieszkania, po czym padła bezsilnie na łóżko.

Kolejne dni w mieście już nie wydawały się nudne.

***

Następne dwa dni upłynęły mi na audiencjach połączonych z rozmowami o magii u Protektora, odpowiadaniu na przeróżne pytania tutejszych, którzy chyba nasłuchali się jakichś przesadzonych plotek o mnie, oraz na zwiedzaniu miasta w towarzystwie Elenii. W końcu trzeciego dnia ktoś na dworze spytał mnie, jak idzie naprawa statku i czy zamieszkam tu na stałe. Nie znałem odpowiedzi na żadne z tych pytań, jednak przypomniały mi one o reszcie załogi z Illiną i Talvirem na czele. Nie wiedziałem jednak gdzie ich znajdę, więc postanowiłem podpytać o to poetkę.

-Chcesz odwiedzić znajomych? Kogo najpierw? – spytała mnie, kiedy wyraziłem głośno chęć zobaczenia się z pozostałymi.

-Może najpierw zaprowadź mnie do Illiny. To znaczy tej rannej z eskorty „Szarego Skorpiona" – wytłumaczyłem, a kobieta pokiwała głową, po czym wzięła mnie za rękę i poprowadziła krętymi uliczkami do budynku w którym zakwaterowano załogę. Była to spora przybudówka do pałacu w którym rezydował Jego Wysokość. Przeszliśmy krętymi korytarzami pałacu, czasem pytając tych lepiej zorientowanych gwardzistów o drogę do konkretnego pokoju, aż wreszcie zapukałem w drzwi jej lokum.

– Cześć – powiedziała dziwnie zaklinaczka, mierząc nas wzrokiem. Po chwili uświadomiłem sonie, że nadal trzymam poetkę za rękę. Zakląłem w myślach, uwalniając swoją dłoń.

-Cześć – uśmiechnąłem się, usiłując naprawić sytuację – To jest Elenii, poetka i moja przewodniczka. A to Illina, moja… przyjaciółka – przedstawiłem je sobie wzajemnie.

-Można wejść? – spytałem, kiedy kobiety wymieniły już grzeczności.

-Jasne – odparła bez wahania, otwierając szerzej drzwi.

-Ja chyba nie będę mogła wam towarzyszyć – stwierdziła moja przewodniczka – Mam sprawę do załatwienia, a ty chyba trafisz spowrotem do domu. Zobaczymy się potem – pomachała do mnie na pożegnanie i oddaliła się szybkim krokiem. Chyba wyczuła, że gospodyni nie jest do niej przychylnie nastawiona.

-Miło, że wpadłeś – zaczęła Illina, kiedy usiedliśmy już na krzesłach w tym całkiem sympatycznym pokoiku. Wydawała się jakaś spięta.

-Ja też się cieszę – odparłem równie niezręcznie – Jak ci się podoba Kalai'Shar?

-Ładne miasto. Naprawdę tu sympatycznie – uśmiechnęła się lekko – Jak minął ci czas od przypłynięcia?

-Ciągle ktoś ode mnie chcą. A to Protektor próbuje mnie wciągnąć na służbę miastu, a to ludzie wypytują o jakieś bzdury – również się uśmiechnąłem, bo atmosfera chyba trochę się rozluźniła.

Jeszcze chwilę rozmawialiśmy o ostatnich dniach, ale moja rozmówczyni wydawała się jakaś bardziej obca, zupełnie jakby wyrósł między nami jakiś niewidzialny mur.

– A co tam u Talvira? – zapytałem – Ostatnio też go nie widziałem

Nie zdążyła mi odpowiedzieć, bo nagle drzwi się otworzyły i zobaczyłem obiekt mojego pytania.

-O, Alarien – powiedział zaskoczony bard -Co ty tu robisz?

-Siedzę – rzuciłem w odpowiedzi – A co, nie cieszysz się na mój widok? – w pytanie wplotłem odruchowo nutkę drwiny.

-Jasne że tak, tylko właśnie wybieramy się z Illiną rozejrzeć się po okolicy – wyjaśnił. Kobieta kiwnęła tylko głową, potwierdzając.

-Aha, czyli przyszedłem w złym momencie. No to zobaczymy się kiedy indziej – wstałem, cały czas zachowując kamienną twarz, pożegnałem się z towarzystwem, i szybkim krokiem ruszyłem do domu.

***

Wielki ptak wylądował kawałek od bram Kalai'Sharu, poza zasięgiem wzroku strażników. Ciemność nocy została przerwana przez słaby blask purpurowego światła, kiedy skrzydła zamieniły się w ręce, szpony w nogi, a ptasia głowa w niezwykle bladą ludzką twarz. Czarownik rozejrzał się po okolicy swoimi dziwnymi oczami, i skierował się ku miastu. Mimo nieprzeniknionych ciemności widział wszystkie detale otaczającego go świata. Noc była jego domeną, żywiołem, w którym czuł się najlepiej.

Po kilku minutach bezszelestnej wędrówki szarooki stał już bardzo blisko miasta. Chciał przedostać się do środka, jednak nagle potężna siła odepchnęła go w tył. Spróbował znowu, jednak skutek był taki sam. Magiczna bariera wytworzona przez władcę miasta była potężna, jednak mag wiedział, że da radę otworzyć sobie drogę przez osłonę. Potrzebował tylko czasu.

-Witaj – usłyszał głos za swoimi plecami, i błyskawicznie obrócił się w kierunku jego właściciela

-Dawno się nie widzieliśmy – dodał Nieśmiertelny Lord Protektor.

– Albo i nie, zależy jak na to spojrzeć – odparł czarnoksiężnik.

Protektor pokiwał tylko głową.

-Wiesz, czego chcę – powiedział szarooki.

-Wiem. Ale nic z tego, przyjacielu. Nie wejdziesz do miasta – Nieśmiertelny wyciągnął dłoń lekko w bok, przyzywając do niej dziwny kostur zakończony po obu stronach ostrzami.

-Proponowałem ci to kiedyś, a teraz ponawiam propozycję – kontynuował Jego Wysokość – Przyłącz się do mnie i służ prawym celom. Proponuję ci sojusz dwóch nieśmiertelnych, przymierze dające nam obu wspaniałe możliwości.

-Znasz odpowiedź. Nie powstrzymasz mnie – warknął czarownik, dobywając własnego miecza. Wspaniałej roboty ostrze zalśniło purpurowym światłem magii uwięzionej w klindze.

– Już raz walczyliśmy, a wtedy ocalił cię tylko przypadek. Teraz nic takiego się nie wydarzy. Nie uda ci się wygrać. – rzekł spokojnie Protektor, zajmując pozycję szermierczą.

-To się dopiero okaże – odparł cicho.

Chwilę później ciszę nocy rozdarł dźwięk stali uderzającej o stal. Jego Wysokość błyskawicznie wirował, atakując w zaskakującym tempie, jednak jego przeciwnik zręcznie blokował ataki. Ostrza rozmywały się w cięciach, pchnięciach i paradach. Szarooki rozpoczął własną sekwencję ataków, spychając Protektora w tył i zmuszając do blokowania. Nieśmiertelny machnął szeroko „kosturem", po czym w mgnieniu oka przeszedł do pchnięcia które zabiłoby każdego człowieka. Czarownik uchylił się zwinnie i odpowiedział atakiem, raniąc Lorda w rękę. Ten odskoczył, a szarooki wykorzystał sytuację, mocno tnąc go w pierś. Krew bryzgnęła, jednak nie był to śmiertelny atak. Jego Wysokość odskoczył w tył i wykrzyczał zaklęcie. Jasna błyskawica mocy odbiła się od magicznej tarczy i uderzyła w ziemię, tworząc niewielkie wgłębienie. Szarooki odpowiedział telekinetycznym uderzeniem, które powinno połamać przeciwnikowi kości, jednak w tej samej chwili Protektor złożył palce w ochronny gest. Energia obydwu zaklęć zderzyła się w powietrzu między wrogami i uwidoczniła w postaci lśniącej białej kuli.

-Stałem się o wiele potężniejszy od czasu naszej ostatniej walki – warknął czarownik, jednocześnie wzmacniając magiczny atak.

-Stoi za mną moc tysięcy dusz. Nie możesz wygrać, piekielny pomiocie. Poddaj się i dołącz do mnie, a daruje ci życie – odparł władca Kalai'Sharu, cały czas gestykulując wolną ręką.

-Jestem silniejszy niż jakikolwiek człowiek. Nawet ty, który uważasz się za Boga – usłyszał wściekłą odpowiedź.

Protektor nie zdążył powiedzieć nic więcej, bo lśniąca kula nagle eksplodowała, odrzucając obydwu kilka kroków w tył. Nieprzyjaciele natychmiast poderwali się z ziemi, szykując się do dalszej walki. Krew cały czas ostro szła z Jego Wysokości, który widząc to, szybko zatamował krwotok zaklęciem.

-Nie zamierzam tracić na ciebie więcej czasu i mocy. Jeszcze się policzymy – rzekł władca.

Powiał nagle silny wiatr, a on wykonał długi, magicznie wzmocniony skok prosto na mury, do środka ochronnej strefy.

Szarooki spojrzał ze wściekłością na miasto, chowając miecz do pochwy na plecach.

– Wkrótce się spotkamy, a wtedy nie będziesz miał gdzie uciec – mruknął w powietrze.

***

Obudziłem się gwałtownie w środku nocy. Po raz kolejny śnił mi się ten dziwny czarownik czy też czarnoksiężnik. Nie wiem, czy te wydarzenia naprawdę miały miejsce, czy też były wytworem mojego chorego umysłu, jednak wydawały się bardzo realistyczne. Zresztą mniejsza z tym. Znów chciałem zapaść w sen i odciąć się od wszelkich nieprzyjemnych myśli o różnicach między mną a Illiną, kiedy nagle usłyszałem kroki wewnątrz budynku. Ciche i zwinne, jednak nie na tyle abym je przeoczył. Gwałtownie zerwałem się z łóżka, chwytając miecze, kiedy drzwi do mojej sypialni otworzyły się, i zobaczyłem dwóch zamaskowanych ludzi. Jeden z nich trzymał w ręku szablę, a drugi był zbrojny w dwa sejmitary.

– A wy tu czego? Gości przyjmuję między trzynastą a siedemnastą, więc won za drzwi! – zadrwiłem, blokując cios szabli i unikając wrażego sejmitara. Odskoczyłem i zacząłem wymachiwać obydwoma ostrzami, tworząc ścianę stali między mną a przeciwnikami. Właściciel szabli zakręcił nią nad głową i skoczył na mnie, natomiast ten zbrojny w zakrzywione miecze zaatakował, chcąc rozbić moją barierę.

-Nie zapominaj o unikach! – zadrwiłem z pierwszego, kopiąc go mocno jaja. Może i mało to rycerskie, ale po pierwsze nie jestem rycerzem, a po drugie ich było dwóch. Mimo pozornej pewności siebie, byłem trochę zaniepokojony. Obydwaj wydawali się niezłymi szermierzami a ja byłem wyrwany ze snu i lekko zdezorientowany.

Drugi natarł na mnie wściekle nie pozwalając wykończyć tego, któremu przykopałem. Sejmitary świszczały w szybkich cięciach, a ja starałem się przechwytywać ataki. Po chwili do tańca stali dołączyła szabla, utrudniając mi życie. Ciąłem ukośnie prawym mieczem, blokując jednocześnie ataki przy pomocy drugiego. Cięcie ześlizgnęło się po gardzie przeciwnika. Odskoczyłem w tył, ustawiając jednocześnie klingi prostopadle do siebie i wirując . Pierwszy spróbował ciąć pomiędzy ostrza i dostał w głowę, natomiast drugi był bardziej ostrożny. Sejmitary opadły, blokując mój morderczy taniec, po czym napastnik wprowadził serię ataków. Zablokowałem wszystkie, po czym tnąc szeroko obydwoma mieczami zepchnąłem go do obrony. Drugi zawirował, odbił mój silny atak uderzając biodrem o ścianę i zachwiał się. Wykorzystałem sytuację atakując ponownie i rozwalając mu lewy obojczyk. Zawył i spróbował ciąć mnie pozostałym sejmitarem, jednak tym razem bez trudu sparowałem nieudolny atak, po czym wbiłem mu miecz prosto w twarz. Człowiek padł na ziemię i zajął się błękitnym płomieniem, podobnie jak Pierwszy.

-No i to by było na tyle, jeśli chodzi o niezapowiedzianych gości – mruknąłem do siebie, wycierając miecze.

Adrenalina i poczucie braku bezpieczeństwa nie pozwalały mi dalej spać, więc ubrałem się i wyszedłem gdzieś się przejść, tym razem zabierając ze sobą broń. Poza domem czekała mnie następna niespodzianka.

Piękne, zadbane budynki zmieniły się w mocno podniszczone, brudne konstrukcje, wyglądające jakby miały za sobą ponad sto lat w ciężkich warunkach. Oczywiście nie wszystkie domy tak się zmieniły, jednak i tak był to szok. Co się mogło stać, że pół miasta wyglądało, jakby zestarzało się o cały wiek w ciągu jednej nocy?

Na ulicach również panował całkiem spory ruch, jak na tą porę dnia. Znajdowali się tu głównie właściciele zmienionych budynków, ale i wojska Lorda Protektora. Niektórzy wydawali się wściekli, inni przerażeni, jeszcze inni klęczeli i wznosili modły do władcy.

– Mroczni Bogowie dostali się za mury… Jego Wysokość nas opuścił… Protektor nie żyje… – słyszałem urywki rozmów, które gwałtownie cichły, kiedy się zbliżałem. No tak, ci ludzie uważali mnie za jednego z tych całych Wybranych. Nadal nie do końca rozumiałem o co w tym chodzi, ale chyba myśleli, że jestem jakąś kolejną inkarnacją Nieśmiertelnego, czy coś w tym stylu.

– Co się stało, panie? Dlaczego to nas spotkało? – usłyszałem nagle pytanie z tłumu.

Nie wiedziałem co im odpowiedzieć, bo sam nie wiedziałem co się wydarzyło. Na szczęście nie musiałem łamać sobie głowy nad udzieleniem im odpowiedzi.

-Rozejść się! Zrobić przejście! – darł się bogato ubrany człowiek, chyba tutejszy dowódca garnizonu. Prowadził ze sobą kilku zbrojnych.

– Jegomość Alarien, Wybrany? – zapytał mnie szorstko.

-Zgadza się. Chyba mnie pan widział już na dworze. Czyżby kłopoty z pamięcią? – odparłem żartem.

-Nie pora na krotochwile. W imieniu Jego Wysokości, jesteście aresztowani jako rebeliant i zdrajca. Jego Lordowska mość zgodził się jednak anulować wam wyrok, jeśli zgodzicie się posłużyć miastu w Rytuale Varatira – powiedział obojętnym tonem, jednak chyba nie wiedział o czym gada. Więc to tak. Albo mam być magicznym filtrem energii dla Protektora, albo ozdobić szubienicę? Wszystko fajnie, ale większość ofiar obrzędu wymyślonego przez Szalonego Varatira, po jego zakończeniu traciła permanentnie magiczne zdolności . Natomiast jeśli „filtr" był osobą „niemagiczną", po prostu umierał.

– Venit, nebula! – wykrzyknąłem niespodziewanie, posiłkując się przy zaklęciu amuletem. Powietrze natychmiast wypełniła gęsta mgła, niemal nie pozwalająca widzieć.

-Jeśli Lord chce mocy, niech ją sobie weźmie! – krzyknąłem jeszcze, uciekając w jedną z bocznych alejek. Kapitan zaczął kląć, jego ludzie również, przechodnie wrzeszczeli na żołdaków, stając chyba w mojej obronie. Biegłem sprintem między zmienionymi domami, klucząc jak się dało. Kilka chwil później zatrzymałem się w jakimś wyludnionym zaułku, aby odpocząć i się zastanowić.

Źródło nadludzkiej mocy Nieśmiertelnego już znałem, a w zasadzie podejrzewałem. Jednocześnie zrozumiałem, dlaczego tutejsi byli tak zdziwieni na widok nawet tak słabego maga jak ja. Prawdopodobnie władca używał swoich poddanych do rytuału, w pierwszej kolejności potencjalnych czarodziejów, a jeśli było trzeba, to i zwyczajnych ludzi.

Dobra, trudno się mówi. Umarłym nie przywrócę życia, za to siebie i towarzyszy mogę ocalić. Po pierwsze, porozmawiać z kapitanem Gustavem Rammosem, żeby zwołał załogę. Po drugie, Illina i Talvir. Po trzecie, gwizdnąć statek z portu, i już nas nie ma.

Parsknąłem śmiechem. Zadania były potencjalnie niewykonalne, jeśli poszukiwał mnie sam Lord Protektor, dysponujący mocą gromadzoną przez setki lat. Jednak nie było innego wyjścia. Musiałem zaryzykować. Gdybym tylko wiedział, gdzie mieszka Rammos… Trzeba będzie jeszcze wpaść do Elenii. Wprawdzie istnieje ryzyko, że wyda mnie władzom, jednak bez jej pomocy chyba nie mam zbyt dużych szans.

Słońce nie zdążyło jeszcze wzejść, co działało na moją korzyść. Zręcznie wspiąłem się na dach budynku, co bardzo ułatwiał mi fakt, że po dzisiejszej nocy w ścianach pojawiło się sporo ubytków.

Tak więc kocim sposobem ruszyłem na spotkanie z przewodniczką.

***

Elenii spała w najlepsze, kiedy nagle drzwi jej domu stanęły otworem, a do środka wparowała trójka ludzi. Wyglądali na mocno zdenerwowanych.

-Szukamy elfiego maga, którego widywano w twoim towarzystwie. Wiesz, gdzie on jest? – zapytał pierwszy z nich, ciemnoskóry wielkolud, gładząc się po brodzie.

-To dom prywatny! Nie będę odpowiadać na żadne pytania! Precz stąd, bandziory! – krzyknęła, sięgając po sztylet leżący na szafce nocnej. Drugi z „gości", masywny facet około dwudziestu lat, szybko doskoczył i huknął ją w czoło rękojeścią topora. Poetka zachwiała się i zatoczyła w tył, wypuszczając broń. Trzeci z nich bez pośpiechu podkręcił wąsa, po czym wymierzył z kuszy w ogłuszoną kobietę.

-Nie będziesz odpowiadać? A ja ci mówię, że będziesz, kurwo wszeteczna, gadać, aż ci jęzor skołowacieje. Cyril, porozmawiaj z panią po swojemu – nakazał, a „topornik" rozdarł jej sukienkę. Krzyknęła, przestraszona nie na żarty.

-To co, kto pierwszy się za nią bierze? – zarechotał ów nieformalny dowódca.

-Ja nic nie wiem! – wrzasnęła w akcie desperacji. Cała trójka zaśmiała się zgodnie.

– A może jednak wiesz, tylko nie chcesz się przyznać? Sama rozumiesz, że w tej sytuacji musimy… – dowódca gwałtownie przerwał, zacharczał i padł na ziemię.

-Strzał w dziesiątkę! – Elenii usłyszała znajomy chichot. Pozostała dwójka błyskawicznie odwróciła się ku drzwiom, i dostrzegli uśmiechniętego półelfa z mieczem w dłoni. Drugie ostrze aktualnie tkwiło w podrygującym na ziemi dowódcy grupy. Kusznik wypalił w nowoprzybyłego, jednak ze stresu trafił we framugę drzwi. Alarien zakręcił młyńca pozostałym mieczem i zaatakował.

Strzelec próbował zasłonić się kuszą, jednak miecz poszedł szerokim łukiem, rozcinając mu twarz. Półelf wykręcił szybki piruet, uchylając się przed wrażym toporem, po czym rozpoczął szybką sekwencję ataków, zakończoną dosyć popularną fintą, która jednak wystarczyła do zmylenia jego przeciwnika. „Topornik" dołączył do swoich kompanów, brocząc krwią z rany w sercu.

– No i tyle tej walki. Trzeba było zostać w domu, koledzy – usłyszała, jak przez mgłę, Elenii – Lepiej popraw sukienkę. Nie, żeby taki widok mi się nie podobał, ale jeszcze się przeziębisz – zdążyła jeszcze dosłyszeć, zanim straciła przytomność.

***

-… I to już cała historia – skończyłem opowiadać poetce wydarzenia z ostatnich godzin. Doprowadzenie jej do przytomności zajęło mi jakieś pięć minut, i teraz starałem się w miarę sprawnie nakreślić jej sytuację – Dlatego postanowiłem stąd zwiewać. Ale w tym celu muszę przekazać wiadomość kapitanowi Gustavowi Rammosowi. Będziesz w stanie powiedzieć mi, gdzie go znajdę?

-Kapitan Rammos nie żyje. Wczoraj wieczorem znaleźli trupa. Sądziłam, że wiesz – odparła, wlepiając we mnie swoje niebieskie oczy.

-Cholera. To trochę skomplikuje sprawę – mruknąłem.

– Niekoniecznie. Ja umiem pilotować statek. A skoro i tak nie mogę tu zostać, popłynę z wami – odpowiedziała, uśmiechając się lekko.

– Świetnie. Teraz zostaje kwestia statku. Nie wiesz, co tam z „Szarym Skorpionem"? – dopytywałem, chociaż było mi trochę głupio, że wpędziłem ją nieświadomie w kłopoty.

-Wiem. Da radę popłynąć. Ale przystań zawsze była dobrze pilnowana. – wyjaśniła spokojnie.

– Z tym nie powinno być problemów. Ściągnij naszą załogę, a resztą zajmę się ja. Spotkamy się obok „Skorpiona" za dwie godziny – odparłem, po czym wstałem i ruszyłem do drzwi.

-Uważaj na siebie – usłyszałem jeszcze na pożegnanie.

***

Kiedy wydawało mi się już, że zdołam bez problemów przejść przez targowisko, zdecydowanie opuścił mnie fart.

-To on! Brać go! – usłyszałem nagle okrzyk. Błyskawicznie dobyłem mieczów, jednak żołnierzy było na oko gdzieś ponad tuzin. Zakląłem plugawie, kiedy odcięli mi wszystkie drogi odwrotu. Zakląłem ponownie, kiedy zza kręgu strażników wyłoniła się postać Lorda Protektora.

-A gdzie to się tak spieszysz? – zadrwił Jego Wysokość.

– Chciałem skoczyć po świeże bułki, zanim wszystkie mi wykupią – odpowiedziałem kpiną, bo i co innego mi zostało? Nie zamierzałem się szmacić w nadziei na uniknięcie kłopotów.

– Trzeba było zabezpieczyć się przed magicznym monitorowaniem, przyjacielu – rzekł z półuśmiechem -Brać go. Ale żywcem! – nakazał swoim żołnierzom, a ci rzucili się do ataku. Ze dwóch udało mi się ubić, jednak opadli mnie ze wszystkich stron. Ciosu który mnie ogłuszył nie pamiętam. Po prostu zwijałem się w szaleńczych atakach, kiedy nagle cały świat pokryła czerń.

***

Illina, Talvir, Anderl i Aldea wracali właśnie, jedną z tych mniej ludnych uliczek, z karczmy. Dziś niewiele wypili, gdyż musieli zastanowić się co robić w obliczu śmierci Gustava Rammosa, ich pracodawcy i kapitana statku. Zgodnie ustalili, że trzeba poprosić władze miasta o zwrot „Szarego Skorpiona", wrócić do Haralionu, i niech każdy idzie własną drogą.

-Stać! – usłyszeli nagle. Sześcioosobowy patrol straży szybko zmniejszył odległość, a kompania spokojnie czekała, aby dowiedzieć się, o co idzie.

-O co chodzi? Nie możecie z tym poczekać do jutra? – spytała Aldea, spoglądając na nich dumnie.

-Eee… że jak? – spytał dowódca. Jego ludzie stali sztywno, jakby mieli halabardy w tyłkach, a on sam wyglądał na zdezorientowanego.

-No, mów, jeśli to pilne. W innym przypadku lepiej poczekaj do jutra – wyjaśniła inkwizytorka.

-To raczej pilne – starał się zrobić minę, która przystoi komuś ważnemu – Bo nynie kładę na was areszt, w imieniu Jego Lordowości.

-Ale że jak to? – spytał krasnolud.

-Eee… za zdradę i jakieś drugi, co mi z głowy wypadł. Pójdziecie po dobroci, czy wolicie walkę tu wszczynać? – dopytywał mało bystry strażnik.

Odpowiedzi już nie uzyskał, bo nagle Illina sypnęła mu w twarz specjalną mieszanką ziół. Stróż prawa runął na ziemię, a na jego twarzy błyskawicznie zaczęły pojawiać się wielkie bąble, jakby kąsały go niewidoczne osy. Reszta kompanii dobyła broni, bowiem wszyscy rozumieli, ze zarzut zdrady to niemal stuprocentowa szansa na stryczek. No, może krasnolud tego nie rozumiał, ale ten nie potrzebował pretekstu do bitki. Oddział straży rzucił się do ataku. Trójka z nich stosowała kombinację krótki miecz-tarcza, jeden trzymał oburącz włócznię, a pozostała dwójka wycelowała z kusz. Anderl zawył dziko i skoczył na dwóch mieczników, rąbiąc szaleńczo toporem. Illina wyszarpnęła sztylet z pochwy, jednocześnie grzebiąc drugą ręką w torbie z ziołami, a sir Aldea zaatakowała włócznika. W międzyczasie Talvir gdzieś zniknął.

Wtem rozległ się brzdęk cięciw, i dwa bełty dosięgły inkwizytorki. Jeden z nich wbił się w brzuch, a drugi zagłębił się z ohydnym chrupnięciem w czaszkę. Kobieta padła bez jęku, wypuszczając broń ze zmartwiałych palców. Natomiast krasnolud zdążył już odrąbać nogę jednemu z przeciwników, który teraz wył na ziemi, kiedy berserker atakował drugiego z nich. Illina wreszcie znalazła w torbie to, czego szukała. Malutka buteleczka przecięła powietrze i eksplodowała w kontakcie z kusznikiem. Wybuch usmażył trafionego, i odrzucił w tył pozostałych dwóch. Anderl bez ociągania wbił topór w pierwszego z nich, a zaklinaczka dorżnęła następnego. W efekcie, jakieś cztery minuty po próbie aresztowania w alejce leżało siedem trupów, w tym inkwizytorka.

-No to pięknie – powiedział bard, wyłaniając się z ukrycia – Chyba mamy kłopoty.

-Nie pierdol, tylko pomóż pani Aldei! – krzyknął krasnolud.

-Ona już nie żyje – wyjaśniła Illina, siląc się na chłodny ton głosu – Nie widzisz, że dostała bełt w głowę? Talvir, a ty na co czekasz? Bierz miecz, na wszelki wypadek – dokończyła, czując rosnącą gulę w gardle. Czuła się podle. Zabijać bandytów to jedno, ale to byli przecież niewinni ludzie…

-Co teraz robimy? – wyrwał ją z zamyślenia trubadur, poprawiając miecz przypięty do pasa. Widok był naprawdę komiczny, jednak kobieta wiedziała, że w razie czego przyda się każdy sojusznik.

-Chyba powinniśmy poszukać Alariena. On będzie wiedział, jak się stąd wydostać – mruknęła Illina, chowając sztylet.

-No to chyba oczywiste, jak! – warknął Anderl – Bramą, jak wszyscy! Jak chcecie to szukajcie sobie tego jebanego elfa. Ja sam sobie poradzę! – po tych słowach odwrócił się i odszedł alejką, potrząsając wojowniczo zakrwawionym toporem.

-I kwestię krasnoludzką mamy rozwiązaną – burknął Talvir – Tylko jak my tu znajdziemy elfa? Przecież to wielkie miasto, a on pewnie ma takie same kłopoty jak my.

-Z tym akurat nie będzie problemu – odparła Illina, ponownie sięgając do swojej torby zaklinacza. Wyjęła z niej niewielką fiolkę wypełnioną pomarańczowym płynem, a następnie wypiła do dna, koncentrując się na wizerunku półelfiego czarownika.

Jedna z dróg natychmiast stała się jakby łatwiejsza, prostsza i zapraszająca.

-Tędy – wskazała kobieta, i ruszyła ostrożnie przed siebie.

W milczeniu maszerowali ulicami, starając się nie wyróżniać, i po chwili usłyszeli znajomy głos.

-…to się tak spieszysz?

-Chciałem skoczyć po świeże bułki, zanim wszystkie mi wykupią – usłyszeli odpowiedź Alariena. Bard zaśmiał się w kułak. We dwójkę wysłuchali reszty dialogu, po czym dobiegły ich odgłosy walki. Illina chciała ruszyć półelfowi z pomocą, jednak Talvir chwycił ją zapobiegliwie za ramię.

-Nie masz szans. Widzisz chyba, ilu ich jest – mruknął.

-To co, mam stać tu i się przyglądać? – odparła gniewnie.

-Dokładnie tak. Masz stać i nic nie robić. Tak jak on – dodał pod koniec trubadur, wskazując na dach jednego z domów na uboczu. Rzeczywiście, po dokładniejszym przyjrzeniu się, Illina zauważyła tam jakąś humanoidalną postać, przyglądającą się szamotaninie na placu. Nieśmiertelny najwyraźniej nie zauważył tej osoby, zajęty walką jego ludzi z czarownikiem.

Po chwili Alarien dostał czymś w tył głowy, bo padł bezwładnie na ziemię. Strażnicy sprawnie skrępowali mu ręce, po czym cała grupa pomaszerowała drogą prowadzącą pałacu Jego Wysokości.

Człowiek, który obserwował wszystko z dachu, nagle buchnął purpurowym ogniem, również znikając.

Illina i Talvir zaczęli skradać się ostrożnie, śledząc trasę oddziału Protektora.

***

 

Obudziłem się w dużej sali o wysokim sklepieniu. Siedziałem na miękkim fotelu, dokładnie w środku magicznego kręgu. Spróbowałem wstać, jednak bez skutku. Nie byłem związany, więc prawdopodobnie działał na mnie magiczny paraliż. Kątem oka widziałem żołnierzy Protektora, ustawionych półkolem za jego plecami. Znowu pech.

-Trochę wbrew swojej woli, ale przysłużysz się miastu – usłyszałem głos Nieśmiertelnego.

– To wspaniale. Zaraz chyba poleje się z radości – zadrwiłem w odpowiedzi. Dobrze, że chociaż mogłem mówić.

– Należy ci się chyba wyjaśnienie. Wiem, co się stało z miastem, a ty masz okazję to naprawić. Pewnie chcesz wiedzieć, do czego posłuży mi twoja energia życiowa. Widzisz, dzięki ofierze setek ludzi, Kalai'Shar jest jakby poza czasem. To miasto w praktyce istnieje piętnaście lat przez Zmianą, dlatego nie ma ona wstępu do środka. Jednak ostatniej nocy musiałem poświecić sporo energii, więc rzeczywistość „dogoniła" kilka domów. Dzięki tobie zdołam wszystko przywrócić do normy – powiedział.

-Dzięki za pogadankę. To co, mogę już iść? – drwiłem dalej, mimo niekorzystnego położenia.

-Jako czarodziej na pewno wiesz, na czym polega Rytuał, który zamierzam przeprowadzić. Nie masz się co bać. Pocierpisz trochę, a potem cię wypuszczę – kontynuował, po czym rozpoczął inkantację.

-I pewnie dorzucisz jeszcze sakiewkę złota, co? – złośliwy uśmieszek zszedł mi z twarzy, kiedy poczułem delikatne swędzenie całego ciała, a krąg zalśnił białym światłem. Jednak dziś nikt nie miał monopolu na szczęście, bo nagle stało się coś zgoła niespodziewanego.

Sklepienie budynku pękło, a do środka zanurkował wielki, dziwny ptak. Zalśniło magiczne światło, a fragmenty sufitu świsnęły z wielką szybkością, miażdżąc oszołomionych ludzi Nieśmiertelnego. Dziwne stworzenie mocno chlasnęło Lorda szponami po twarzy, przerywając inkantacje, po czym wylądowało na podłodze, i w wybuchu purpurowego płomienia zmieniło się w bladego człowieka o dziwnych, szarych oczach. Przybysz uniósł dłoń, i pętająca mnie magia zniknęła.

Protektor warknął i przywołał do swojej dłoni dziwny kostur zakończony ostrzami, a „Jastrząb" szybkim ruchem dobył miecza. Dwaj przeciwnicy skoczyli na siebie jak wściekłe wilki, zwijając się w błyskawicznych atakach.

Nie czekałem na rozwój wypadków, tylko wykorzystałem własny fart i rzuciłem się w kierunku drzwi.

Nieśmiertelny był zbyt zajęty, aby mnie zatrzymać, wiec bez problemu wypadłem na ulicę, wpadając na kolejnych ludzi, których się tu nie spodziewałem.

-Czołem – przywitał mnie Talvir, a Illina skinęła jedynie głową.

-A wy co tu robicie? – spytałem zdziwiony, otrzepując przy okazji tunikę z pyłu, który osypał się ze sklepienia podczas efektownego wejścia mojego dziwnego wybawcy.

– Widzieliśmy jak cię złapali, i właśnie idziemy ci na ratunek – powiedziała kobieta takim tonem, jakby obwieściła przed chwilą, że sól się skończyła i szli dokupić kilogram. No patrzcie, jacy złoci przyjaciele. Chyba zaraz się wzruszę.

– Musimy dostać się do portu i pomóc Elenii wyprowadzić „Szarego Skorpiona" na morze. To chyba nasza jedyna szansa na ucieczkę, nim on zdąży nas dorwać – powiedziałem, przy słowie „on" wskazując na budynek za moimi plecami. Moja kompania pokiwała głowami, i po chwili cała nasza trójka przemykała zaułkami w kierunku portu.

Pierwsze promienie słońca zaczęły oświetlać Kalai'Shar.

– Kiedy już się stąd wydostaniemy, będzie trzeba pomówić o kilku rzeczach – mruknęła do mnie w pewnym momencie Illina, uśmiechając się lekko.

– Na pewno. Na przykład o tym, jak to jest z tobą i Talvirem – odparłem półżartem. Bard nie skomentował mojej uwagi.

-Albo tobą i tą, jak jej tam… – odpowiedziała w podobnym tonie.

-Taak, mamy dużo do obgadania – mruknąłem.

Po kilkunastu minutach byliśmy już w porcie, gdzie czekała na nas kolejna niespodzianka, w postaci walających się po ziemi trupów strażników. Najwyraźniej ktoś wybił wszystkich, którzy pilnowali „Szarego Skorpiona". Statek wyglądał na całkowicie gotowy do wyjścia w morze. Oprócz tego zobaczyliśmy resztę załogi, gramolącą się ostrożnie na pokład, i rzuciliśmy się biegiem w ich kierunku.

-Nareszcie jesteście – powiedziała Elenii na nasz widok.

-Nieźle się spisałeś. Samotnie wybić wszystkich ludzi Protektora… – dodała z uznaniem, najwyraźniej biorąc tą rzeź za moje dzieło. Nie było czasu wyprowadzać jej z błędu, bo nagle szczęście ponownie przestało nam sprzyjać. W naszym kierunku nadjeżdżała kawaleria Jego Wysokości, w liczbie około dwudziestu zbrojnych chłopa. Sukinsyn pamiętał o nas! Jednak żołnierze dotarli do portu za późno, bo cała załoga oprócz naszej trójki była na pokładzie, a my zaczęliśmy wspinać się nań po linach przerzuconych przez burtę.

Uda nam się! pomyślałem entuzjastycznie, kiedy usłyszałem huk, a załoga została zasypana gradem kul i bełtów. Na pokładzie rozległy się krzyki, a ja nagle usłyszałem przeciągły jęk, a po chwili plusk od strony, po której jeszcze przed chwilą wspinała się zaklinaczka.

Kobieta musiała dostać w plecy, bowiem na wodzie zaczęła tworzyć się w zaskakującym tempie ciemna plama. Ciało Illiny wypłynęło na powierzchnię, jednak zaklinaczka nie poruszała się.

Mimo, iż od tamtej pory minęło tyle czasu, nie mogę znaleźć słów, aby opisać to, co wtedy czułem.

Miałem wrażenie, jakby zatrzymał się czas. Nie byłem do końca świadom, kiedy wciągnęli nas na statek. Wydaje mi się, że coś do mnie mówili, jednak nie rozumiałem ich słów. Czułem się, jakbym to ja zebrał tuzin kul. Wszystko rozmywało mi się przed oczami, a po policzkach chyba płynęły mi łzy. Żałowałem tego, co miało miejsce i tego, co dopiero mogło się wydarzyć. Właśnie straciłem jedyną bliską osobę na tym parszywym świecie, i nie mogłem zbyć tego złośliwą uwagą, albo zagłuszyć cynizmem. To było najgorsze. Chciałem skoczyć za nią do wody, jednak nogi nie słuchały mnie, i jedynie padłem na podłogę.

Uciekliśmy z miasta, ale ja czułem się więźniem własnych wspomnień.

***

-Na pewno chcesz tu wysiąść? Nie wolisz popłynąć z nami do Haralionu? – spytał mnie Talvir kilka dni później, kiedy nasz statek zatrzymał się na noc w pobliżu brzegu. Tego dnia akurat nasza dwójka pełniła wartę, więc mogliśmy w spokoju pogadać.

W odpowiedzi pokiwałem głową, wrzucając mój plecak do niewielkiej łódki ewakuacyjnej.

-Zastanów się. Wiem, że ci na niej zależało, jednak są inne. Choćby ta Elenii, która wydaje się być tobą zauroczona od czasu naszej spektakularnej ucieczki – przekonywał mnie bard. Bez skutku. Czułem, że muszę opuścić ludzi i miejsca, które przypominały mi o stracie, oraz starać się normalnie żyć.

-Podjąłem już decyzję – odparłem z pozoru obojętnie, choć wewnątrz nadal czułem ból – Nie zmienię tego. Wybieram drogę.

-Rozumiem. Zanim wyruszysz, powiem ci tylko, że między mną a Illiną nic nie było. Może chciałem, aby było inaczej, jednak ona wolała ciebie – powiedział trubadur.

-Zaopiekuj się Elenii. Ona nie ma tu nikogo, a ja po ostatnich wydarzeniach chciałem trochę pobyć sam… – mruknąłem.

-Jasne, cała przyjemność po mojej stronie. Gdybyś zaś chciał nas kiedyś odwiedzić, znajdziesz mnie na zamku mego brata. Gdyby nas tam nie było, zapytaj. Zostawię im niezbędne informacje – rzekł ze smutnym uśmiechem.

Klepnąłem go w ramię, nie mogąc znaleźć żadnej dobrej odpowiedzi.

-Dzięki za wszystko. Żegnaj, poeto.

-Żegnaj, przyjacielu.

***

Kalai'Shar stał się tym, czym powinien być, gdyby nie moc Lorda Protektora. Stojąc pod nocnym niebem w ruinach miasta, Szarooki nie był jednak zadowolony. Nie obchodziło go, że człowiek który mógł zjednoczyć ludzkość, leżał właśnie w gruzach własnego pałacu. Nie osiągnął swojego celu. Jego przybycie do miasta okazało się daremne.

Czarnoksiężnik zacisnął pięści. I to wszystko przez jego własną głupotę, przez złe przeliczenie godzin! Gdyby bardziej się postarał, gdyby tylko słońce wzeszło kilka chwil później…

-…

– Masz rację – mruknął, choć w pobliżu nie było nikogo, do kogo mógłby skierować te słowa.

-…

– Tak, słusznie, prawdziwe zło jeszcze się nie dokonało. Mamy czas – dodał jeszcze.

Purpurowa energia wezbrała u stóp szarookiego, oplatając go całkowicie i pozwalając zapomnieć o ostatniej porażce.

Czarnoksiężnik stał nad brzegiem morza, spoglądając w zamyśleniu na bezkres fal. Miał jeszcze szanse, aby osiągnąć swój cel.

I tylko to się liczyło.

Koniec
Nowa Fantastyka