- Opowiadanie: michal_napora - Wybuchowy Rihard

Wybuchowy Rihard

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Wybuchowy Rihard

Michał Napora

Wybuchowy Rihard

Watykan, rok 20??, 24 lata po Rozdarciu

Plac świętego Piotra jak zwykle robił duże wrażenie. Bazylika, największy kościół na świecie, poruszyłaby swym majestatycznym wyglądem nawet najbardziej zagorzałego ateistę. Przez środek placu szła tylko jedna osoba, młody ksiądz. Dało się poznać, że jest kapłanem po jego ubiorze: sutannie i koloratce. Brzegi rękawów jego sutanny były obszyte niebieskim materiałem, znak, że nie tylko był księdzem, ale również magiem. Rihard, bo tak nazywał się młody mężczyzna, szedł przez pusty plac i rozglądał się z zaciekawieniem. Nie była to jego pierwsza wizyta w Watykanie, ale za każdym razem, gdy tu bywał, miejsce to nieodmiennie przytłaczało go niebiańskim wprost pięknem. Był wieczór i budynki, kolumnada i obelisk, stojący pośrodku placu, rzucały długie cienie, nadając całemu miejscu niesamowitej atmosfery. O tej godzinie słynne na cały świat miejsce było praktycznie opustoszałe. Tylko kilku turystów cykało jeszcze ostatnie pośpieszne fotki i zbierało się do powrotu na noc do hotelu. Mimo, że Rzym był bezpiecznym miastem, nieustannie patrolowanym przez oddziały magów watykańskich, większość ludzi i tak obawiała się włóczyć po zmroku. Nigdy nie wiadomo, gdzie mogła pojawić się jakaś niebezpieczna inno-wymiarowa istota, relikt pozostały na tym świecie po Rozdarciu. Rihard nie obawiał się jednak takiego spotkania, było ono bardzo mało prawdopodobne, a nawet jeśli by do niego doszło, to ze swoimi umiejętnościami poradziłby sobie bez problemu. Wciąż miał coś do zrobienia w mieście, zanim powróci do swojej kwatery na noc. Miał się spotkać z członkami swojego nowego oddziału. Skłamałby, gdyby powiedział, że się tym nie denerwuje odrobinę. Chciał zostać magiem watykańskim od dawna, marzył o tym od dziecka, od czasu, gdy po raz pierwszy spotkał maga w klasztorze, w którym się wychował. Udało mu się dostać do tej elitarnej organizacji magicznej zaledwie dwa lata po ukończeniu studiów. Było to nie lada osiągnięcie. Teoretycznie jedynymi wymogami, by wstąpić do magów watykański, było bycie księdzem i posiadanie przynajmniej podstawowych zdolności magicznych. W praktyce niewielu zyskiwało członkowstwo w tej znanej na całym świecie organizacji. Trzeba było mieć albo ponadprzeciętne umiejętności i charakter, albo zostać poleconym przez jakąś szychę na wysokim stanowisku kościelnym. Dlatego Rihard niezmiernie cieszył się, gdy kilka dni temu otrzymał list z informacją, że został przyjęty. Jedyne co lekko go zmartwiło, to że nigdy nie słyszał o oddziale, do którego go przypisali. Liczył, że z jego zdolnościami wcielą go do Gwardii lub któregoś z batalionów bojowych, tymczasem… I Oddział Specjalny Magów Watykańskich. Nigdy o nich nie słyszał. Nazwa sugerowała, że zajmują się jakimiś zadaniami specjalnymi, tajnymi misjami, czy czymś takim. Szczerze nie miał pojęcia. Tym bardziej nie mógł się doczekać, aż spotka swoich nowych kolegów i dowódcę. W kwaterze głównej magów, w samym sercu Watykanu, do której się zameldował, powiedziano mu, że jego oddział lubi wieczorami przesiadywać w jakiejś knajpie. Właśnie tam teraz zmierzał.

 Opuścił tereny Watykanu i zagłębił się w oświetlane latarniami naftowymi uliczki Rzymu. Nie zajęło mu to dużo czasu, knajpa znajdowała się w pobliżu, a instrukcje udzielone mu w kwaterze głównej, sprawiły, że nie musiał jej długo szukać. Przed wejściem do środka Rihard zlustrował budynek z zewnątrz. Szczerze mówiąc nie wyglądało to zbyt zachęcająco. Jakaś podejrzana speluna w jednej z bocznych, wąskich uliczek nie wyglądała mu na miejsce, w którym powinni przesiadywać respektowani obywatele, a tym bardziej magowie i księża. Rihard wszedł do środka. Wnętrze również nie powalało przepychem. Było ciasno, większość miejsca zajmował bar, a resztę powierzchni wykorzystano do ustawienia kilku starych, zniszczonych okrągłych stolików. Jedynymi klientami była grupka hałaśliwych mężczyzn. Siedzieli przy trzech stolikach i popijali piwo, dwoje z nich, wyglądających identycznie, musieli być bliźniakami, wykłócało się o coś z kelnerką. Pozostali śmiali się głośno i przygadywali. Rihard przez chwilę myślał, że się pomylił i wszedł do niewłaściwego lokalu, albo że członkowie jego oddziału już sobie poszli, ale po chwili zauważył, że jeden z mężczyzn ma na sobie sutannę. Pozostali byli ubrani po cywilnemu. Rihard ruszył ku nim, przeciskając się między wolnymi krzesłami. Stanął przed ludźmi, którzy chyba byli jego nowymi kolegami z oddziału i odkaszlnął głośno, by poinformować o swojej obecności. Tylko jeden z nich go zauważył– niezwykle wysoki, dobrze umięśniony mężczyzna z długą brodą zaplecioną w warkoczyki, jak u jakiegoś wikinga. Przyjrzał się nowo przybyłemu i zapytał bezpośrednio:

– A tyś coś za jeden?

Rihard przestąpił z nogi na nogę, odetchnął głęboko i przedstawił się.

– Jestem Rihard. Niedawno zostałem przyjęty do magów watykańskich. Powiedziano mi, że spotkam tu swój oddział.

– Aaa! To ty jesteś ten nowy! – Wykrzyknął olbrzym i wyszczerzył zęby w uśmiechu. Odwrócił się i zawołał:

– Luca, nowy tu jest!

Mężczyzna, do którego krzyknął, siedział przy stoliku sam. Był chyba najstarszy z całej grupy, Rihard dawał mu jakieś czterdzieści parę lat. Miał krótko przystrzyżone, ciemno brązowe włosy i kilkudniowy zarost, w którym widać było parę siwych włosków. Mężczyzna odwrócił się i jego wzrok spoczął na Rihardzie. Przenikliwe spojrzenie piwnych oczu świdrowało go na wylot. Po chwili przypatrywania się, mężczyzna odezwał się pewnym siebie głosem.

– Ty musisz być Rihard, nasz nowy mag bojowy.

Rihard skinął głową na potwierdzenie.

– Pozwól zatem, że przywitam cię oficjalnie w I Oddziale Specjalnym. Przedstawię ci pozostałych członków. Ten olbrzym, z którym już rozmawiałeś to Jonas Svenson, mój zastępca, specjalizuje się w magii obronnej i stawianiu magicznych barier.

– Witaj w oddziale! Gdybyś czegoś potrzebował, zawsze możesz się do mnie zwrócić o pomoc. – Powiedział Jonas z szerokim uśmiechem na ustach. Od razu wydał się Rihardowi bardzo sympatycznym człowiekiem. Może trochę nieokrzesanym i zbyt bezpośrednim, ale mimo wszystko wydawało mu się, że go polubi.

– Ci dwaj identycznie wyglądający młodzieńcy –kontynuował przedstawianie mężczyzna o przenikliwym spojrzeniu –to Jan i Vojtech Heczko. Nie pytaj mnie, który jest który, bo tego nawet chyba ich własna matka nie wie. Zresztą to i tak nie ważne, bo zawsze są razem.

– Wcale nie! – Wykrzyknęli równocześnie bliźniacy z dokładnie takim samym wyrazem oburzenia na twarzach. Jonas parsknął śmiechem. Kąciki ust przedstawiającego ich mężczyzny również powędrowały w górę.

– Specjalizują się w magii grawitacyjnej, jeden z nich w przyciąganiu, a drugi w odpychaniu. I znowu: nie wiem, który w której, ale to również nie ma znaczenia, ponieważ użyteczni są tylko razem.

Bracia ponownie chcieli zaprotestować, ale gdy zauważyli, że znów robią to równocześnie, zamilkli zawstydzeni.

– Gość w sutannie siedzący pod ścianą – kontynuując przedstawianie wskazał ręką na mężczyznę, którego Rihard zauważył jako pierwszego – to doktor Henri Stadler, nasz medyk, który, jak zapewne się domyślasz, specjalizuje się w magii leczniczej.

– Witam. – Noszący okrągłe okulary doktor skinął na powitanie głową.

– To wszyscy członkowie naszego oddziału. A! Byłbym zapomniał. Z tego wszystkiego nie przedstawiłem sam siebie. Nazywam się Luca Calogero i jestem dowódcą tej zbieraniny. Specjalizuję się w magii iluzji i kontroli umysłu. Witam w oddziale specjalnym.

Rihard podziękował za przyjęcie do oddziału i wyraził nadzieję, że będzie się im razem dobrze pracować.

– Tak, ja też mam taką nadzieję. – Odpowiedział dowódca.

– Pewnie już zauważyłeś, dlaczego to ciebie postanowiłem przyjąć do oddziału?

Rihard zastanowił się nad tym przez chwilę.

– Czy to dlatego, że nie macie żadnego maga bojowego?

– Bingo! Każdy z nas jest mistrzem w dziedzinie magii, w której się specjalizuje, ale jak do tej pory nie mieliśmy nikogo, kto potrafiłby porządnie przywalić jakimś zaklęciem bojowym. A w sytuacjach, w których czasami się znajdujemy, mogłoby to się przydać. Dlatego męczyłem dowództwo o jakiegoś maga bojowego już od dawna. Zawsze odmawiali, bo nie chcieli marnować prawdziwego talentu na mój niewielki oddzialik, ale ja nie dawałem za wygraną. Narzekałem, pisałem petycje, pociągałem z sznurki, wykorzystywałem znajomości, aż wreszcie, chyba znudzeni moim uporem, przyznali mi ciebie. Kompletnego żółtodzioba. Lepsze to niż nic. Jakieś pytania?

Było coś nad czym Rihard zastanawiał się, od kiedy dowiedział się gdzie został przypisany i teraz postanowił zapytać.

– Tylko jedno. Czym tak właściwie zajmuje się oddział specjalny?

Luca roześmiał się.

– Nie dziwię ci się, że o nas nigdy nie słyszałeś. Oddział specjalny brzmi całkiem nieźle, nie uważasz? Jakbyśmy robili coś ważnego. W rzeczywistości wykonujemy każdą robotę, jaką żaden inny oddział się nie zainteresuje. Gdy ktoś zwróci się o pomoc do magów watykańskich, a biskupi arcymagowie siedzący na swych świątobliwych tyłkach w dowództwie nie są pewni, czy rzeczywiście wymaga to interwencji z ich strony, wtedy wysyłają nas. W istocie jesteśmy oddziałem zwiadowczym. Gdy ktoś na świecie poprosi o interwencję magów, jedziemy tam i sprawdzamy, czy jest ona w ogóle konieczna. Jeśli tak, to staramy się rozwiązać problem. Jeśli problem nas przerasta to wracamy do Watykanu i prosimy o wsparcie innych oddziałów. Tak to wygląda w dużym uproszczeniu.

Calogero zmienił pozycję siedzenia i upił łyk piwa, które stało przed nim na stoliku.

– W praktyce wygląda to tak, że przez długi czas siedzimy w Rzymie i czekamy na jakąś misję. – Wyjaśnił nowemu rekrutowi.

– Przez większość czasu jest dość nudno, dlatego często spotykamy się w tej knajpie, żeby trochę pogadać i się rozerwać. Oczywiście od tej pory możesz do nas dołączać, kiedy tylko masz ochotę.

Wyglądało na to, że dowódca skończył swoją przemowę powitalną i pozornie przestał zwracać uwagę na nowego członka oddziału. Rihard wciąż stał przy jego stoliku i nie był do końca pewien, co powinie teraz zrobić. Od konieczności podejmowania decyzji wybawił go Jonas, który chwycił go za ramię i pociągnął do stolika bliźniaków. Usiedli tam razem na wolnych krzesłach i zastępca dowódcy zaproponował Rihardowi alkohol. On jednak odmówił, tłumacząc, że jego zdaniem ksiądz nie powinien korzystać z tego typu używek. Gdy tylko to wypowiedział, wszyscy jego nowi koledzy zamilkli nagle  i dziwnie na niego popatrzyli. Po chwili bliźniacy zarechotali głośnym śmiechem i powrócili do picia piwa. Jonas pokręcił głową i wymamrotał pod nosem coś na temat, że „trudno mu będzie z nimi wytrzymać bez picia alkoholu, no ale jak sobie życzy”.

Rihard posiedział trochę ze swoim nowym oddziałem i starał się zorientować jakimi ludźmi są. Będąc na studiach słyszał plotki, że niektórzy utalentowani magowie zostają księżmi tylko po to, by wstąpić do magów watykańskich. Nigdy nie dawał jakoś specjalnie temu wiary, ale w tej chwili wydawało mu się, że jego nowi znajomi są właśnie takimi ludźmi. Pili, przeklinali, głośno krzyczeli, a niektórzy (bliźniacy) całkiem otwarcie podrywali kelnerkę. Gdyby nie wiedział, że są kapłanami, Rihard nigdy sam by się tego nie domyślił. Właściwie nie powinien się temu specjalnie dziwić. Dołączenie do magów watykańskich zapewniało dobrze płatną pracę na całe życie. Nic w takim razie dziwnego, że nawet osoby bez powołania kapłańskiego i bez głębokiej wiary dały się temu skusić.

Przez cały wieczór Jonas starał się zachęcić nowego do rozmowy, by dowiedzieć się czegoś o nim. Niestety Rihard niezbyt chętnie mówił o sobie. Grzecznie odpowiadał na wszystkie zadawane mu pytania, ale robił to zdawkowo, nie wchodził w zbytnie szczegóły i nie rozwijał myśli.

Gdy zbliżała się północ Rihard wstał od stolika i powiedział, że będzie się zbierać, bo musi rano wcześnie wstać. Pożegnał się ze wszystkimi i wyszedł. Kilka minut później Jonas przysiadł się do stolika, przy którym siedział dowódca. Luca spojrzał na swojego zastępcę i zapytał:

– Co sądzisz o naszym nowym magu bojowym?

Olbrzym wzruszył ramionami.

– Ciężko powiedzieć po tak krótkiej rozmowie. A ty dowiedziałeś się czegoś o nim?

– Tego i owego. Sam wiesz, że lubię sprawdzać każdego nowego członka oddziału. 

Po tym Calogero umilkł, jakby nie zamierzał więcej mówić. Jego zastępca jednak nie odpuścił.

– I? Zamierzasz podzielić się swoimi odkryciami? – Naciskał.

Luca westchnął i zaczął mówić.

– Problem w tym, że nie dowiedziałem się wiele. Rihard, nazwisko nieznane, rodzice nieznani. Znaleźli go słoweńscy mnisi, gdy parę miesięcy po Rozdarciu błąkał się po lesie w okolicach ich klasztoru. Czteroletnie dziecko było całkiem samo, zapłakane i głodne, jego rodzice nigdzie w pobliżu. Pozornie kolejna z wielu sierot jakie zostały po Rozdarciu. Mnisi zaopiekowali się nim i wychowali go.

– Więc ta jego pobożność – mam na myśli niechęć do picia alkoholu i ogólnej zabawy – to nie tylko na pokaz? Naprawdę taki jest? – Wtrącił pytanie Jonas.

– Każdy by taki był, gdyby wychowywał się w klasztorze. Postarajcie się z niego za bardzo nie żartować z tego powodu. – Poprosił dowódca.

– Gdzie to ja byłem? A, Rihard, wychowanie w słoweńskim klasztorze. W wieku dwunastu lat zaczął przejawiać zdolności magiczne. Mnisi oczywiście przerazili się nie na żarty i nie mieli pojęcia co to takiego. Wysłali go do Rzymu na „egzorcyzmy”. Tutaj, mimo że struktury zakonu magów dopiero się formowały, ktoś poznał się na jego talencie. Posłali go do nowo utworzonej szkoły dla magicznie utalentowanych dzieciaków. Później wstąpił do seminarium i zaczął studiować taumaturgię na Uniwersytecie Watykańskim. Uczelnię ukończył z wyróżnieniem. Przez dwa lata po studiach pracował jako sekretarz kardynała Reiny. Teraz został przyjęty do magów watykańskich.

– Myślisz, że przyjęli go dzięki protekcji kardynała? – Zastanawiał się na głos Svenson. Luca zaprzeczył.

– O ile się orientuję, kardynał nie kiwnął nawet palcem, by pomóc swojemu sekretarzowi. Przyjęli go tak szybko ze względu na dobre wyniki w nauce i doskonałe zdolności magiczne. To w zasadzie wszystko czego się o nim dowiedziałem. Nie ma tego zbyt dużo, a co ważniejsze nie daje mi najmniejszego pojęcia jakim tak właściwie jest człowiekiem.

Calogero uderzył lekko pięścią w stół, czym sprawił, że stojące na nim szklanki z piwem niebezpiecznie się zatrzęsły, grożąc wylaniem trunku.

– Według mnie najwięcej można się dowiedzieć o człowieku ze spraw, które ten stara się ukryć przed innymi. Tyle że Rihard nie ma czegoś takiego, a w każdym razie ja niczego takiego nie znalazłem. Żadnej kochanki na boku, żadnych wstydliwych namiętności, nic. Pozornie jest czystym jak łza dziewicy wzorem cnót chrześcijańskich.

Jonas zaśmiał się z tego porównania.

– Sam przecież przed chwilą powiedziałeś, że każdy wychowany wśród mnichów, właśnie taki by był. Może rzeczywiście takim człowiekiem jest Rihard i nie ma się czym martwić.

– Może. Mimo wszystko jednak jestem dość sfrustrowany, że nie potrafię go rozgryźć. Gość jest dla mnie całkowitą enigmą.

Dowódca chyba nie miał już nic więcej do powiedzenia na temat nowego członka oddziału, więc Jonas zaczął się podnosić z krzesła, by przekazać informacje o Rihardzie pozostałym. Luca jednak powstrzymał go skinięciem ręki.

– Jeszcze jedno, byłbym zapomniał. To właściwie jedyna interesująca rzecz jakiej się o nim dowiedziałem. Podobno na studiach koledzy przezywali go „wybuchowy Rihard”. Niestety nie wiem czemu.

– Jakiś furiat z niego? Może tylko pozornie wydaje się spokojny i nagle wybucha wściekłością, albo coś…

Luca wzruszył ramionami.

– Nie wiem, ale prędzej czy później się przekonamy. Zobaczymy kim jest Rihard podczas misji. Zauważyłem, że bliskość niebezpieczeństwa ma tendencję do wydobywania z ludzi ich ukrytych cech charakteru. A znając nasze szczęście, znajdziemy się w jakimś niebezpieczeństwie już niebawem. Wtedy przekonamy się z czego nasz nowy rekrut jest zrobiony.

Przez kolejny tydzień nie wydarzyło się nic ciekawego. Początek służby w magach watykańskich nie był dla Riharda zbyt interesujący. Budził się wcześnie rano i szedł na mszę w Bazylice Świętego Piotra. Po mszy zwiedzał Rzym. Mimo że spędził w tym mieście większość swojego życia, wciąż go fascynowało i każdego dnia odkrywał coś nowego. Około południa Rihard jadł obiad w którejś z licznych knajp Wiecznego Miasta. Kiedy robiło się zbyt gorąco, by włóczyć się na zewnątrz, zaszywał się w bibliotece watykańskiej. W środku, dzięki kamiennym ścianom, było dużo chłodniej niż na dworze. Poza tym dzięki ogromnemu zbiorowi interesujących książek Rihard mógł tam spędzić choćby wieczność. Uwielbiał czytać w wolnym czasie, a teraz miał sporo wolnego czasu, więc poświęcał się temu bez reszty. Wieczorem spotykał się ze swoimi nowymi kolegami z oddziału i siedział z nimi przez kilka godzin w ich ulubionym lokalu.

Pierwsze, niezbyt korzystne wrażenie jakie na nim wywarli członkowie oddziału specjalnego, ulotniło się bardzo szybko. Gdy tylko poznał ich lepiej, natychmiast polubił większość z nich. Tylko bliźniacy wciąż byli nie do zniesienia. Najwięcej rozmawiał z Jonasem, który szczerze chciał się z nim zaprzyjaźnić i chyba nie spędzał z nim czasu tylko dlatego, że czuł taki obowiązek jako zastępca dowódcy. Szwed był sympatycznym, wesołym i łatwo zjednującym sobie przyjaźń mężczyzną. Jego wygląd mógł odstraszać, ale pod spodem kryło się ciepłe serce. Jan i Vojtech Heczko byli wyjątkowo irytujący – cały czas przekomarzali się ze sobą i krzyczeli na siebie bez żadnego powodu. Mieli też wyjątkowo sprośne jak na księży poczucie humoru. Reszta członków oddziału ignorowała ich ciągłe sprzeczki i zaczepki, więc Rihard postanowił, że on też tak zrobi. Doktor Stadler był małomównym, spokojnym mężczyzną. Gdy jednak już się odezwał, widać było, że jest inteligentny i dobrze wykształcony. Jedyną osobą, o której zdania Rihard sobie jeszcze do końca nie wyrobił, był ich dowódca, Luca Calogero. Przez większość czasu się nie odzywał i pozornie nie zwracał uwagi na to, co mówią jego podkomendni. Pozornie. W rzeczywistości przysłuchiwał się bardzo uważnie i od czasu do czasu wtrącał jakąś uwagę, jeśli usłyszał coś, co go zainteresowało. Rihard nie był jeszcze pewien, co o nim myśleć. Wszystko zależało od tego jak dowodzi podczas akcji.

 Około północy Rihard żegnał się z swoimi nowymi znajomymi i wracał do swojego ciasnego mieszkanka. W ten sposób minął mu pierwszy tydzień przynależności do elitarnego zakonu magów.

Rihard szedł przez mroczny las. Dookoła było ciemno i ledwo widział drogę przed sobą. Gęsto rosnące drzewa pochylały się nad nim złowieszczo z każdej strony. Spomiędzy konarów dochodziły dziwne, tajemniczo brzmiące dźwięki, ni to pohukiwanie, ni odległe wołanie o pomoc. Od czasu do czasu kątem oka udawało mu się wychwycić jakiś kształt przemykający szybko między pniami. Prawie natychmiast Rihard zorientował się, że to tylko sen. Koszmar, ten sam, który ciągle powraca i dręczy go od lat. Racjonalna część jego umysłu podpowiadała, że to tylko efekt traumy, jaką przeszedł jako dziecko, gdy błąkał się samotnie po lesie tuż po Rozdarciu. To tylko wypaczone i zmienione wspomnienia z tamtego okresu powracały do niego w niektóre noce. Jednak mniej racjonalna, instynktowna część jego umysłu nic sobie nie robiła z tych zapewnień i kuliła się ze strachu przed tym, co mogło się czaić między drzewami. Zaczął iść szybciej, by jak najprędzej wydostać się z tego lasu, ale wydawał się on nigdy nie kończyć. Odgłosy dochodzące spośród drzew stawały się coraz głośniejsze i coraz więcej poruszających się cieni okrążało Riharda. Serce biło mu jak szalone. To tylko sen, to tylko sen – powtarzał w kółko w myślach jak mantrę. Zaraz się obudzisz…

Rzeczywiście, obudził się. Czy raczej obudziło go głośne walenie w drzwi. Zanim ocknął się całkowicie, jego umysł zanotował, że jest już ranek. Światło dnia wpadało przez okno i oświetlało maleńki pokoik, który stanowił większość jego mieszkania. W środku stało łóżko, szafa i małe biurko, a i tak ledwo się wszystko tu mieściło. Ceny mieszkań w Rzymie były niedorzecznie wysokie, a z pensji sekretarza Riharda było stać tylko na taką klitkę. Miał nadzieję, że za wynagrodzenie maga będzie w stanie wynająć coś lepszego. Pukanie do drzwi stawało się coraz bardziej natarczywe, więc postanowił, że nie będzie się przebierać, tylko otworzy w piżamie. Myślał, że być może wreszcie jego oddział dostał jakąś misję do wykonania. Okazało się, że nie o to chodzi. Do drzwi dobijał się młody ksiądz, który przyniósł zaproszenie na obiad od kardynała Reiny. Rihard zaprzyjaźnił się z kardynałem, w czasie gdy dla niego pracował i teraz od czasu do czasu dostawał od niego zaproszenia na obiad lub kolacje.

Tym razem jedli w wykwintnej, drogiej restauracji w pobliżu Watykanu. Kardynał Reina lubował się w takich miejscach. Rihard sam nigdy nie przyszedłby tu zjeść, wcale nie tylko dlatego, że było za drogo jak na jego kieszeń. Nie lubił nadętej atmosfery panującej w tego typu lokalach dla bogaczy. Jedną z korzyści płynących ze znajomości z hierarchą kościelnym, było to, że człowiek nigdy nie chodził głodny. Zamiłowanie kardynała do jedzenia zresztą było widać w jego posturze, delikatnie ujmując: był pulchny.

Kardynał wypytywał Riharda o pracę w magach watykańskich i o członków jego nowego oddziału. O pracy nie mógł powiedzieć zbyt wiele, bo tak naprawdę to jeszcze wcale nie pracował. Za to mógł opowiedzieć o swoich nowych, ekscentrycznych znajomych. Okazało się, że Reina zna Lucę. Chodzili razem do seminarium, a kardynał bardzo cenił swojego dawnego kolegę za inteligencję i pomysłowość.

Po obiedzie, który przeciągnął się do wieczora, Rihard poszedł prosto do knajpy, w której przesiadywali magowie z oddziału specjalnego. Kiedy tylko wszedł do środka, od razu zauważył, że coś się wydarzyło. Nie siedzieli na swoich miejscach, tylko stali w kółku i rozmawiali ze sobą. Gdy Rihard do nich podszedł, dowódca odwrócił się do niego.

– A, jesteś! Niedługo będziesz miał okazję się wykazać, magu bojowy.

Widząc jego pytające spojrzenie, Luca wyjaśnił:

– Jutro wyjeżdżamy na misję, właśnie wracam z kwatery głównej. Mają dla nas jakąś robotę na Bliskim Wschodzie. Nie będziemy dzisiaj długo siedzieć, trzeba się porządnie wyspać. Jutro wszyscy mają się stawić o siódmej rano w sali z portalami. – Podniósł głos, gdy to mówił, by wszyscy wyraźnie go usłyszeli.

– Rozejść się!

Następnego ranka Rihard obudził się godzinę przed ustalonym czasem. Wyszykował się tak szybko, że był na miejscu w komnacie portali pół godziny przed czasem. W środku byli już Luca i Jonas. Dowódca skinął Rihardowi głową na powitanie.

– Dobrze, zdałeś pierwszy test. Pojawiłeś się punktualnie, nawet przed resztą oddziału.

– Gdzie się udajemy? – Zapytał podekscytowany perspektywą pierwszej misji Rihard.

– Wyjaśnię wszystko, kiedy zjawią się już wszyscy. Nie chcę się powtarzać.

Po chwili dołączył do nich doktor Stadler. Zaraz po nim zjawiła się dwójka magów, którzy mieli stworzyć dla nich portal. Teoretycznie wystarczył do tego tylko jeden mag, ale portale utrzymywane przez dwójkę lub więcej osób, były bardziej stabilne. Malała szansa gwałtownego zamknięcia portalu i ucięcia kończyny właśnie przechodzącej osoby. Jako ostatni pojawili się bracia Heczko, pewnie dlatego, że tachali ze sobą torby, które wyglądały na dość ciężkie. Przy każdym ruchu coś w środku głośno grzechotało i wydawało metaliczne odgłosy. Widząc, że Rihard się im przygląda, jeden z bliźniaków potrząsnął torbą i powiedział z paskudnym uśmiechem na ustach:

– Nasze zabawki.

Nic to nie wyjaśniło, ale Rihard zdecydował, że nie będzie się dopytywał. Pewnie i tak wkrótce się przekona o co chodzi. Wszyscy byli na miejscu i dwójka magów zaczęła tworzyć portal. W tym czasie Luca wyjaśnił im cel misji.

– Udajemy się do Arabii Saudyjskiej. Możecie się domyślić, że problem musi być poważny, jeśli poprosili o pomoc nas. Jak pewnie wiecie, muzułmanie nie są zbyt chętni, by prosić Kościół katolicki o wsparcie. Archeolodzy prowadzący prace wykopaliskowe w ruinach przez przypadek odkopali jakiegoś potwora, który się tam zaszył. Bestia prawdopodobnie spała tam od czasu Rozdarcia, ale teraz obudziła się i jest wściekła i głodna. Pożarła kilku naukowców i teraz sieje zamęt i wygląda na to, że nasi arabscy przyjaciele nie są w stanie sami sobie z nią poradzić. A że chcieliby wrócić do odkopywania ruin, to poprosili nas, byśmy się tym zajęli. Jakieś pytania?

Jeden z bliźniaków podniósł rękę do góry.

– Co to za „bestia” tak właściwie?

– Nie wiadomo. Prawdopodobnie nowy, nieznany gatunek. Jeszcze jakieś pytania? Bo jak nie, to przechodzimy przez portal do Dżeddy. Pamiętajcie, wchodzimy pojedynczo, nie pchać się.

Rihard czekał na swoją kolejkę, by przejść przez portal. Pierwsi szli bliźniacy i właśnie kłócili się o to, który z nich powinien iść przodem. Dowódca stanął koło Riharda i odezwał się cichym głosem.

– Pamiętam jak dziś, gdy wyruszałem na swoją misję. Byłem bardzo zdenerwowany i ty pewnie też jesteś. Ale nie przejmuj się, jeśli będziesz mnie słuchał i wypełniał wszystkie moje rozkazy to wrócisz do domu w jednym kawałku. Szczycę się tym, że od czasu, gdy zostałem dowódcą tego oddziału, nie straciłem żadnego człowieka. Będzie dobrze, cokolwiek tam na nas czeka!

Luca klepnął Riharda po przyjacielsku w plecy i ruszył do portalu, bo pozostali już przeszli. 

Rihard przestąpił przez bramę jako ostatni. Przeniesienie było praktycznie natychmiastowe, ale niestety wywoływało lekkie mdłości i zawroty głowy. Ktoś kto często korzystał z tej metody transportu przyzwyczajał się do tego i każdy kolejny raz był trochę łatwiejszy. Pierwsze co uderzyło Riharda po przejściu przez portal to niesamowity upał. Gorąco i suchość powietrza nie pozostawiały wątpliwości, że znaleźli się na pustyni. Drugi koniec portalu umieszczony był w jakimś hangarze. Dookoła kręciło się mnóstwo ludzi, niektórzy nosili skrzynki z narzędziami, inni zdawali się po prostu biegać bez ładu i składu, żaden z nich nie zwracał jednak uwagi na nowo przybyłych. Tylko jedna osoba do nich podeszła. Był to mężczyzna w średnim wieku, ubrany w tradycyjny saudyjski strój. Ukłonił się im na powitanie i przedstawił.

– Witajcie, szlachetni magowie. Jestem Jibran ibn Wasim i z polecenia księcia, przybyłem, by was powitać i zapewnić wam wszelkie niezbędne wsparcie w wykonaniu misji.

Luca również przedstawił siebie i po kolei wszystkich członków oddziału. Jibran ukłonił się każdemu z nich.

– Wybaczcie brak komitetu powitalnego, ale król nie był zbyt zachwycony perspektywą proszenia chrześcijan o pomoc, więc wszystko zorganizował pierwszy książę. Chciałby prosić, by sprawę załatwić jak najszybciej i jak najdyskretniej.

– Oczywiście, rozumiemy. Nie ma zatem co czekać, ruszajmy.

Luca nie zamierzał się bawić w uprzejmości, przybył tu wykonać misję i niespecjalnie go chyba obchodziło, kto ją zlecił, czy król, czy książę, czy ktoś inny, było mu wszystko jedno.

Jibran wyprowadził ich z hangaru na palące pustynne słońce. Po drodze tłumaczył, że ruiny, w których zalęgła się bestia, są kawałek za miastem.

– Jak tam dotrzemy? – Zapytał Jonas. Nie uśmiechało mu się zasuwać na piechotę w takim upale.

– Polecimy śmigłowcem. Właśnie do niego idziemy, o tam, już go widać.

Gdy tylko reprezentant księcia wspomniał o śmigłowcu, wszyscy magowie zatrzymali się jak wryci. Kiedy Jibran zorientował się, że nikt za nim nie idzie, odwrócił się skonsternowany. Widząc miny swoich gości, uśmiechnął się przepraszająco.

– Nie ma powodów do obaw. To całkiem blisko, więc lot potrwa zaledwie chwilkę. Poza tym kazałem sprawdzić nadwornym alchemikom pole magitechniczne i twierdzą, że w tej chwili faworyzuje ono technologię. Zatem nic nie powinno się zepsuć.

Po tych zapewnieniach niechętnie ruszyli się z miejsca. Jonas podszedł do bliźniaków i wepchnął się między nich, równocześnie kładąc im ręce na ramionach. Pochylił się i zaczął coś do nich szeptać. Jako że był ze dwa razy wyższy od nich, wyglądało to dość komicznie, gdy szedł tak bardzo przygarbiony. Do uszu Riharda doleciały fragmenty ich rozmowy.

– Macie w każdej chwili być gotowi i jeśli to cholerstwo się zepsuje, to macie nas bezpiecznie sprowadzić na ziemię! Nikt z nas nie chce powtórki ze Szwajcarii, prawda?

Rihard postanowił, że później zapyta, co wydarzyło się w Szwajcarii. Choć właściwie mógł się tego domyślić. Prawdopodobnie oddział specjalny miał już wcześniej do czynienia ze śmigłowcami i nie skończyło się to dobrze. On sam nigdy nie podróżował taką maszyną, więc był ciekawy, jak to będzie. Weszli do środka śmigłowca. Był to wielki pojazd przeznaczony do transportowania wielu ludzi. Pilot wydawał im instrukcje przez głośniki. Mieli zapiąć pasy i założyć słuchawki na uszy. Po chwili wszyscy siedzieli na miejscach i byli gotowi do lotu. Maszyna wystartowała. Rihard nie mógł uwierzyć, jak głośna ona jest pomimo słuchawek, które całkiem nieźle tłumiły wszelkie dźwięki. Ciągłe warczenie śmigieł mogło doprowadzić do szału i po kilku minutach miał już tego serdecznie dość. Ruiny wcale nie znajdowały się tak blisko, jak zapewniał Jibran. Lecieli tam dobre dwadzieścia pięć minut. Przez całą drogę bracia Heczko wyglądali na bardzo spiętych i czujnych, wypatrywali najmniejszego choćby sygnału, że maszyna przestaje działać. Na szczęście nic takiego się nie wydarzyło i dolecieli do celu bezpiecznie.

Rihard po wyjściu z helikoptera rozejrzał się. Wydawało się, że są na środku pustyni, ale po chwili dawało się dostrzec kilka budynków wystających z piasku. Sprawiały wrażenie bardzo starych i zniszczonych. Niektóre z ruin były odkopane, a dookoła nich leżało pełno młotków, rylców, pędzelków, szczoteczek i innych podobnych narzędzi, zapewne używanych przez archeologów. Pośrodku ruin znajdowało się wgłębienie, ku któremu spływał okoliczny piach. Rihardowi wydawało się, że dostrzega w tamtym miejscu jakiś ruch. Coś czaiło się w dziurze. Po lewej stronie od lądowiska śmigłowca rozstawione były jakieś namioty. Jibran wskazał na nie ręką.

– To nasz szpital polowy. Mamy tam kilku rannych, którzy próbowali podejść do potwora.

– Henri, idź tam i zobacz, czy uda ci się ich wyleczyć. – Zarządził Calogero.

– Nie ma sensu żebyś szedł z nami i narażał się na niebezpieczeństwo. Musisz być na chodzie, jeśli jeden z nas zostanie ranny.

Doktor Stadler zasalutował i odszedł w stronę namiotów. Jibran życzył im powodzenia i podążył za nim. Reszta z nich podeszła bliżej niecki na środku ruin. Po chwili z dziury uniosło się kilka ogromnych macek. Wyglądały trochę jak odnóża kałamarnicy, ale zamiast przyssawek miały przypominające usta otwory, które najeżone były ostrymi zębiskami i cały czas otwierały się i zamykały, wydając przy tym obrzydliwe mlaskające dźwięki.

– Nie ma co się ociągać. Do roboty panowie. – Zakomenderował Luca.

– Jonas, osłaniaj nas polem siłowym. Bliźniacy, podziurawcie tego stwora jak sito.

Jan i Vojtech postawili torby na ziemi i otworzyli je. Po chwili ze środka zaczęły unosić się metalowe pręty zaostrzone na końcach. Bracia sterowali nimi używając swojej magii grawitacyjnej. Szpikulce pomknęły z niewiarygodną prędkością w stronę wystających z dziury w ziemi macek. Gdy pierwszy pręt zranił jedno z paskudnych odnóży, dał się słyszeć dźwięk przypominający warczenie. Stwór nie był zbyt szczęśliwy, że go atakują. Pozostałe macki wystrzeliły gwałtownie w stronę bliźniaków. Oni jednak nawet nie drgnęli, tylko wciąż wyciągali więcej szpikulców z toreb. Rihard przez chwilę myślał, że już po nich. Niebezpieczeństwo mknęło w ich stronę, a oni nawet nie próbowali zrobić uniku. Macki nie dosięgły jednak celu. Wyglądało to tak, jakby odbiły się od powietrza w pobliżu bliźniaków. W rzeczywistości była to magiczna tarcza wzniesiona przez Jonasa. W powietrzu śmigało już około stu metalowych prętów. Poruszały się w idealnej synchronizacji, z równą prędkością i na dodatek nie wpadały na siebie. Tworzyły przepiękny podniebny taniec. Luca mówił, że każdy członek oddziału jest mistrzem w swojej dziedzinie magii, ale występ w wykonaniu bliźniaków mógł sugerować, że byli najlepsi na świecie! Potrzeba było ogromnej koncentracji i skupienia, by sterować taką liczbą szpikulców. Jeden z braci przyciągał, a drugi odpychał, idealnie zgrani ze sobą i nie przeszkadzający sobie nawzajem. Rihard obserwował ten podniebny teatr z niemym zdumieniem. Luca stanął koło niego i zaśmiał się cicho.

– Tak. Na mnie też to zrobiło spore wrażenie, gdy zobaczyłem ich w akcji po raz pierwszy. W tej walce niestety moja magia za bardzo się nie przyda, inaczej też bym się nią popisał.

– Dlaczego? – Dopytywał się Rihard.

– Bestia ma zbyt prosty umysł, bym mógł coś zdziałać. – Wyjaśnił dowódca.

– To paradoks magii umysłu. Im prostszy jest mózg przeciwnika, tym łatwiej rzucić na niego zaklęcie, ale tym mniejszy efekt ono ma. I z drugiej strony im bardziej skomplikowany umysł i im większa siła woli przeciwnika, tym trudniej go zaczarować, ale jeśli już się uda to efekt jest powalający. W przypadku tak prymitywnego potwora – machnął ręką w stronę dołu z mackami – jedyne co mogę zrobić to lekko go zdezorientować.

W czasie tej rozmowy bliźniacy nie próżnowali i raz za razem przebijali macki stwora. Wkrótce obficie krwawiły z wielu ran.

– Szefie, to nic nie daje! – Krzyknął jeden z braci.

– Możemy mu dziurawić te macki ile wlezie, ale to go nie zabije. Musielibyśmy zaatakować tułów, ale chroni go jakiś pancerz i nie możemy się przebić.

Luca westchnął i spojrzał na Riharda.

– Wygląda na to, że wszystko będzie zależeć od ciebie, nowy. Pokaż na co stać maga bojowego. Rzuć swoje najsilniejsze zaklęcie ofensywne.

– Ale… – Chciał zaprotestować Rihard, jednak dowódca mu przerwał.

– To rozkaz.

– Będę potrzebował trochę czasu, by rzucić takie zaklęcie.

– Jonas! Osłaniaj nowego, gdy będzie czarował. Ja i bliźniacy postaramy się odciągnąć uwagę paskudy.

Luca pobiegł w stronę macek i zaczął machać rękami i krzyczeć, by zwrócić na siebie uwagę potwora. W tym czasie Rihard zaczął czarować. Mruczał coś do siebie pod nosem i wykonywał gesty rękami. Nic z tego nie było konieczne do rzucenia zaklęcia, ale pomagało się skoncentrować. Jonas osłonił go tarczą, ale obserwował również bliźniaków i dowódcę, żeby w razie czego osłonić również ich. Nie wiedział tylko, czy dałby radę utrzymać dwie bariery naraz. Pole magitechniczne przesunięte było w stronę technologii, więc czarowało się wyjątkowo trudno. Nawet najprostsze zaklęcia wymagały wiele wysiłku. Jonas zastanawiał się, czy Rihard sobie poradzi. Spojrzał na niego i wtedy to poczuł. Magia. Mnóstwo magii. Gromadziła się wszędzie dookoła nowego członka oddziału. Jonas słyszał, że niektórzy ludzie byli w stanie wyczuć magię w powietrzu, ale on nigdy do nich nie należał. Ktoś mógł rzucać potężne zaklęcie za jego plecami, a on by się nie zorientował. Tym razem jednak dostał gęsiej skórki i wszystkie włoski na jego ciele stanęły dęba. Koncentracja energii magicznej musiała być naprawdę ogromna, jeśli nawet on ją wyczuwał. Bliźniacy starali się odciągnąć uwagę potwora najlepiej jak potrafili. Ciągle atakowali go za pomocą krążących w powietrzu szpikulców. Rozsierdzona bestia coraz szybciej uderzała w ziemię mackami, wzbijając przy tym w powietrze tumany piachu i pyłu. Jan, Vojtech i Luca jak do tej pory unikali tych ciosów, ale nawet z tej odległości widać było, że są zmęczeni. Wkrótce któryś z nich popełni błąd, a wtedy plask! Zostanie z nich mokra plama na pustynnej wydmie. Jonas denerwował się coraz bardziej i zastanawiał się, ile to jeszcze potrwa. Czyżby nowego zjadała trema i nie był w stanie rzucić zaklęcia? Gdy tylko to pomyślał, nagle dotarło do niego, że nie słyszy już inkantacji mruczanych przez Riharda. Zrobiło się niezwykle cicho.

– Jestem gotowy. Każ im się wycofać. – W panującej ciszy głos Riharda wydawał się wyjątkowo głośny i stanowczy.

– I osłoń nas najsilniejszą barierą jaką jesteś w stanie stworzyć.

Jonas chciał powiedzieć, że to on wydaje rozkazy, ale coś w głosie maga bojowego go powstrzymało. Postanowił, że lepiej będzie jak wykona polecenie. Dał pozostałym sygnał do odwrotu. Bliźniacy i dowódca zaczęli co sił biec w ich stronę. Bracia Heczko wysforowali się do przodu, a Luca został trochę w tyle i obejrzał się w biegu za siebie. Potwór zorientował się chyba, że jego zdobycz ucieka, bo naprężył wszystkie macki, jakby zamierzał je wyrzucić daleko przed siebie. Widząc to Calogero przyśpieszył. Gdy zobaczył, że bliźniacy znaleźli się w zasięgu osłony wzniesionej przez Jonasa zamachał rękami i krzyknął.

– Teraz! Rzucaj to zaklęcie! To rozkaz!

W tym samym momencie wydarzyły się dwie rzeczy: macki potwora pomknęły w ich stronę z zadziwiającą prędkością i Rihard wyciągnął przed siebie dłoń, z której wystrzeliła kula ognia. Ognisty pocisk pomknął po łuku, minął macki i uderzył prosto w skryte w dole cielsko bestii. Przez chwilę nic się nie wydarzyło i Jonas pomyślał, że zaklęcie nie wyszło i teraz wszyscy zginą. Wtedy rozpętał się armagedon. W miejscu, gdzie leżał potwór, pojawił się ogromny słup ognia. Po chwili skryły go jednak tumany piachu i ziemi, które wzbiły się w powietrze. Następnie doleciała do nich fala uderzeniowa, która powaliła wszystkich na ziemię. Gdyby nie magiczna bariera, która ich osłaniała, byłoby o wiele gorzej. Jonas podniósł się chwiejnie na nogi. Dzwoniło mu w uszach od głośnego dźwięku wybuchu, który doleciał do nich wraz z falą uderzeniową. Po chwili do jego zmysłów dotarł także zapach spalonego mięsa. Zastępca dowódcy oddziału specjalnego rozejrzał się dookoła pobojowiska. Bliźniacy również gramolili się na nogi, nic im się nie stało. Rihard stał w tym samym miejscu, co podczas rzucania zaklęcia i chyba nawet się nie przewrócił. Tylko nigdzie nie było widać dowódcy. Jonas już chciał go zawołać, ale zanim zdążył to zrobić, pobliska kupka piasku poruszyła się. Wygramolił się z niej Luca i otrzepał z pokrywającego go piasku. Powolnym, kulejącym krokiem podszedł do reszty. Miał spalone brwi i twarz czarną od sadzy. Zakasłał i otarł czoło rękawem.

– Vojtech, leć sprawdzić, czy to coś nie żyje.

– Sam sobie leć! Ja tam nie podchodzę. – Sprzeciwił się dowódcy Vojtech.

– Zresztą nie ma potrzeby, nawet stąd czuć, że potwór się usmażył. Poza tym spójrz! – Wskazał palcem na coś leżącego w pobliżu. Była to macka potwora, oderwana i spopielona. Siła eksplozji musiała wyrzucić ją na taką odległość. Luca pokiwał głową na znak, że zgadza się z oceną podkomendnego. Podszedł do Riharda i stanął przy nim, przyglądając mu się uważnie.

– Wiem, że powiedziałem, że masz wypełniać moje rozkazy. Ale jeśli jeszcze raz poproszę cię, żebyś rzucił swoje najsilniejsze zaklęcie, to możesz kazać mi się pierdolić. To jedyny rozkaz jaki w przyszłości pozwalam ci zignorować.

– Zignorowałem go już teraz. – Cicho odpowiedział Rihard.

– Co? Co powiedziałeś? – Luca albo nie dosłyszał, albo nie mógł uwierzyć w to co słyszy.

– Mówię, że nie rzuciłem swojego najpotężniejszego zaklęcia. Nie było takiej potrzeby.

Dowódca kilkukrotnie otworzył i zamknął usta, jakby chciał coś powiedzieć, tylko nie wiedział co. W końcu rzekł:

– Dobra robota nowy. Twoja pierwsza misja zaliczona. Witamy w I Oddziale Specjalnym Magów Watykańskich.  

Rihard podziękował i powiedział, że jest zmęczony i idzie się położyć na chwilę w namiocie. Nie czekając na zgodę, odwrócił się i ruszył w stronę szpitala polowego. Bliźniacy poszli za nim. Luca został jeszcze przez chwilę w miejscu. Jonas stanął koło niego i powiedział:

– Z dobrych nowin: wreszcie wiemy, czemu koledzy ze studiów przezywali go wybuchowy Rihard!

– Tak. Z jakiegoś powodu wcale nie cieszy mnie, że nie chodzi o jego temperament. A złe nowiny? Bo zawsze są też jakieś złe.

Jonas rozejrzał się dookoła.

– Nie wiem, czy archeolodzy będą zachwyceni, że zdetonowaliśmy bombę w ich cennych ruinach. Oni je odkopywali nie wiadomo ile, a teraz znowu są zasypane.

Luca parsknął śmiechem i po chwili obydwaj zaśmiewali się do rozpuku idąc w stronę namiotów.

Gdy powrócili do Dżeddy Jibran zaprosił ich na przyjęcie zorganizowane na ich cześć. Rihard odświeżył się w łaźni i przebrał w cywilne ubrania. Wszedł do pomieszczenia, w którym odbywała się impreza. Na stołach stały przepysznie wyglądające potrawy, a po pokoju kręciło się mnóstwo ludzi, głównie saudyjscy dyplomaci i urzędnicy, ale widać też było kilku europejczyków. Luca stał otoczony kilkoma takimi postaciami i prowadził ożywioną rozmowę. Bliźniacy ślinili się na widok tancerki wykonującej taniec brzucha. Jonas i Henri siedzieli przy jednym ze stołów i delektowali się potrawami i napojami. Rihard przysiadł się do nich. Był w wyjątkowo dobrym humorze, mówił dużo, żartował i śmiał się z dowcipów. Jonasowi wydało się to niezwykle podejrzane. Po chwili palnął się w czoło ręką, jakby coś sobie uświadomił.

– Ty to lubisz! – Oznajmił ni stąd, ni zowąd.

– Co takiego? – Nie zrozumiał Rihard.

– Lubisz wysadzać rzeczy w powietrze. Nie rozumiałem, czemu jesteś w takim dobrym humorze, ale teraz wiem. Po prostu ucieszyło cię, że coś sobie puściłeś z dymem!

– To nie tak… – Próbował tłumaczyć się Rihard, ale Jonas zupełnie go nie słuchał.

– Luca zastanawiał się czy masz jakieś ukryte namiętności i pasje, bo nie mógł niczego takiego znaleźć na twój temat. Teraz już wiemy, twoją pasją są niebezpieczne eksplozje!

– Wcale nie! Po prostu lubię czarować. Ze względu na to, że moje zaklęcia mają destrukcyjną moc, rzadko kiedy mam do tego okazję. Po prostu cieszę się, że mogłem rzucić zaklęcie.

Jonas złapał się za głowę obiema rękami.

– Że też mag bojowy, którego nam przydzielili musi być cholernym piromanem!

– Tłumaczę ci, że to wcale nie tak! – Zirytował się Rihard.

Przekomarzali się w ten sposób jeszcze przez jakiś czas. W końcu zainteresowani ich kłótnią bliźniacy przyszli zobaczyć o co chodzi. Chwilę później dołączył do nich także Luca. Rozmawiali, śmiali się, jedli i pili do wieczora. Do Rzymu powrócili po zmroku. Rihard, zmęczony po swojej pierwszej misji, położył się do łóżka, jak tylko wszedł do swojego mieszkania. Zasypiając pomyślał, że być może praca w oddziale specjalnym spodoba mu się bardziej niż na początku myślał.

Koniec

Komentarze

Cześć. Mam kilka uwag:

 

Plac świętego Piotra jak zwykle robił duże wrażenie. Bazylika, największy kościół na świecie, poruszyłaby swym majestatycznym wyglądem nawet najbardziej zagorzałego ateistę. Przez środek placu szła tylko jedna osoba, młody ksiądz. Dało się poznać, że jest kapłanem po jego ubiorze: sutannie i koloratce. Brzegi rękawów jego sutanny były obszyte niebieskim materiałem, znak, że nie tylko był księdzem, ale również magiem. Rihard, bo tak nazywał się młody mężczyzna, szedł przez pusty plac i rozglądał się z zaciekawieniem. Nie była to jego pierwsza wizyta w Watykanie, ale za każdym razem, gdy tu bywał, miejsce to nieodmiennie przytłaczało go niebiańskim wprost pięknem. Był wieczór i budynki, kolumnada i obelisk, stojący pośrodku placu, rzucały długie cienie, nadając całemu miejscu niesamowitej atmosfery. O tej godzinie słynne na cały świat miejsce było praktycznie opustoszałe. Tylko kilku turystów cykało jeszcze ostatnie pośpieszne fotki i zbierało się do powrotu na noc do hotelu. Mimo, że Rzym był bezpiecznym miastem, nieustannie patrolowanym przez oddziały magów watykańskich, większość ludzi i tak obawiała się włóczyć po zmroku. Nigdy nie wiadomo, gdzie mogła pojawić się jakaś niebezpieczna inno-wymiarowa istota, relikt pozostały na tym świecie po Rozdarciu. Rihard nie obawiał się jednak takiego spotkania, było ono bardzo mało prawdopodobne, a nawet jeśli by do niego doszło, to ze swoimi umiejętnościami poradziłby sobie bez problemu. Wciąż miał coś do zrobienia w mieście, zanim powróci do swojej kwatery na noc. Miał się spotkać z członkami swojego nowego oddziału. Skłamałby, gdyby powiedział, że się tym nie denerwuje odrobinę. Chciał zostać magiem watykańskim od dawna, marzył o tym od dziecka, od czasu, gdy po raz pierwszy spotkał maga w klasztorze, w którym się wychował. Udało mu się dostać do tej elitarnej organizacji magicznej zaledwie dwa lata po ukończeniu studiów. Było to nie lada osiągnięcie. Teoretycznie jedynymi wymogami, by wstąpić do magów watykański, było bycie księdzem i posiadanie przynajmniej podstawowych zdolności magicznych. W praktyce niewielu zyskiwało członkowstwo w tej znanej na całym świecie organizacji. Trzeba było mieć albo ponadprzeciętne umiejętności i charakter, albo zostać poleconym przez jakąś szychę na wysokim stanowisku kościelnym. Dlatego Rihard niezmiernie cieszył się, gdy kilka dni temu otrzymał list z informacją, że został przyjęty. Jedyne co lekko go zmartwiło, to że nigdy nie słyszał o oddziale, do którego go przypisali. Liczył, że z jego zdolnościami wcielą go do Gwardii lub któregoś z batalionów bojowych, tymczasem… I Oddział Specjalny Magów Watykańskich. Nigdy o nich nie słyszał. Nazwa sugerowała, że zajmują się jakimiś zadaniami specjalnymi, tajnymi misjami, czy czymś takim. Szczerze nie miał pojęcia. Tym bardziej nie mógł się doczekać, aż spotka swoich nowych kolegów i dowódcę. W kwaterze głównej magów, w samym sercu Watykanu, do której się zameldował, powiedziano mu, że jego oddział lubi wieczorami przesiadywać w jakiejś knajpie. Właśnie tam teraz zmierzał.

Źle czyta się takie ściany tekstu, postaraj się rozbić tekst na akapity.

 

Opuścił tereny Watykanu i zagłębił się w oświetlane latarniami naftowymi uliczki Rzymu. Nie zajęło mu to dużo czasu, knajpa znajdowała się w pobliżu, a instrukcje udzielone mu w kwaterze głównej, sprawiły, że nie musiał jej długo szukać. Przed wejściem do środka Rihard zlustrował budynek…

Kolejna ściana tekstu

 

Tylko jeden z nich go zauważył– niezwykle wysoki, dobrze umięśniony mężczyzna z długą brodą zaplecioną w warkoczyki, jak u jakiegoś wikinga.

Skoro wcześniej napisałeś, że siedzieli przy stolikach to skąd wiadomo czy mężczyzna jest wysoki?

 

Mężczyzna, do którego krzyknął, siedział przy stoliku sam. Był chyba najstarszy z całej grupy, Rihard dawał mu jakieś czterdzieści parę lat. Miał krótko przystrzyżone, ciemno brązowe włosy i kilkudniowy zarost, w którym widać było parę siwych włosków. Mężczyzna odwrócił się i jego wzrok spoczął na Rihardzie. Przenikliwe spojrzenie piwnych oczu świdrowało go na wylot. Po chwili przypatrywania się, mężczyzna odezwał się pewnym siebie głosem.

Według mnie zbyt często pada tu słowo mężczyzna

 

w I Oddziale Specjalnym

Wcześniej, ktoś pouczył mnie, że nie stosujemy skrótów, więc piszę to teraz tobie. Lepiej wygląda: w Pierwszym Oddziale Specjalnym

 

– Ci dwaj identycznie wyglądający młodzieńcy –kontynuował przedstawianie mężczyzna o przenikliwym spojrzeniu –to Jan i Vojtech Heczko. Nie pytaj mnie, który jest który, bo tego nawet chyba ich własna matka nie wie. Zresztą to i tak nie ważne, bo zawsze są razem.

Brak spacji po półpauzie.

 

Rihard wciąż stał przy jego stoliku i nie był do końca pewien, co powinie powinien teraz zrobić.

 

Kardynał wypytywał Riharda o pracę w magach watykańskich i o członków jego nowego oddziału. O pracy nie mógł powiedzieć zbyt wiele, bo tak naprawdę to jeszcze wcale nie pracował.

Z tego wynika, że to Kardynał nie może wiele powiedzieć o pracy, a nie Rihard. 

 

Rozdarcia, ale teraz obudziła się i jest wściekła i głodna. Pożarła kilku naukowców i teraz sieje zamęt wygląda na to, że nasi arabscy przyjaciele nie są w stanie sami sobie z nią poradzić.

Za dużo tego moim zdaniem.

 

– Pamiętam jak dziś, gdy wyruszałem na swoją misję.

Wydaje mi się, że chodziło tu o jego pierwszą misję. Czy może źle zinterpretowałem?

 

Jonas chciał powiedzieć, że to on wydaje rozkazy, ale coś w głosie maga bojowego go powstrzymało.

Wydaje mi się, że rozkazy wydaje dowódca czyli Luca, a nie jego zastępca Jonas.

 

Wiem, że powiedziałem, że masz wypełniać moje rozkazy.

Obeszło by się bez jednego że

 

Szkoda, że nie wytłumaczyłeś czym dokładnie było Rozdarcie. Wyjaśnienie tej kwestii dobrze wpłynęłoby na fabułę moim zdaniem. 

Musisz popracować nad zapisywaniem dialogów, sam mam z tym problem. 

 

Pozdrawiam!

 

 

Those who tell stories rule society.

Hej Michał, wreszcie udało mi się przeczytać :) Zgadzam się z przedmówcami, że ta ściana tekstu na początku przeraża. Wizualne aspekty w czasie czytania wbrew pozorom też są ważne.

 

Co do fabuły to zaciekawił mnie koncept “watykańskiego maga”, ale też wzbudził mnóstwo pytań. No bo jak to? Organizacja, która od setek lat sprzeciwiała się magii, nagle ją zaakceptowała? Ja bym chciała tutaj więcej wyjaśnienia. Przecież takie “magiczne dzieci” muszą być mega kontrolowane. Nie zdziwiłabym się, jeśli chodziłyby w łańcuchach i każde miałoby kuratora. Bardzo mocno mi się to nie zgadza z realnym Watykanem więc wolałabym na ten temat usłyszeć więcej, niż o mackowym potworze rodem z hentai.

 

Pozdrawiam

Danka

Nowa Fantastyka