- Opowiadanie: Tom13J - „Każdy może sobie ustrzelić Obcego.”

„Każdy może sobie ustrzelić Obcego.”

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

„Każdy może sobie ustrzelić Obcego.”

-Panie sierżancie! Myślę, że tu trzeba z działa przypieprzyć!

Sierżant Andrzej Ryś z niechęcią odłożył konserwę, bo nie lubił kiedy mu przerywano w czasie posiłku. Do tego jakiś idiota wpadł na pomysł, by pomalować konserwy w maskujące kolory, przez co nieostrożnie pozostawiona w trawie, po kilku minutach była trudna do odnalezienia. Dlatego sierżant wbił widelec jak flagę w jej zawartość i dopiero wtedy podniósł się i spojrzał w kierunku krzyczącego.

-O co chodzi kapralu? -spytał.

Kapral siedzący w potężnej wieży czołgu Leopard Dwa obserwował zalesiony teren przez lornetkę w kierunku północnym. Wokół stały jeszcze trzy czołgi tego samego typu, każdy ustawiony w innym kierunku, które stanowiły pluton dowodzony przez sierżanta. Od dwóch dni stali na wysuniętym punkcie obserwacyjnym na niewielkim wzniesieniu i starali się wypatrzyć jakiekolwiek ruchy okrążonego w lasach wroga.

-Melduję, że na azymucie zero dwa zero, mam jakiś ruch. To chyba bączek?

-Bączek? No, no, zobaczmy.– Sierżant wszedł na czołg i stanął koło kaprala. Ten podał mu lornetkę. Tymczasem pozostali żołnierze szybko załadowali się do pozostałych czołgów i bez rozkazu obrócili wieże lufami w kierunku wroga.

Andrzej po chwili zobaczył wskazany przez kaprala cel. Pomiędzy drzewami zobaczył przebłyski srebrnego metalu Bączka, wolno przemieszczającego się w ich kierunku. Po chwili wypatrzył kilka Glist idących wokół urządzenia. Wysokie na dwa metry, szczupłe ciała o purpurowej barwie, ubrane w jaskrawe kombinezony koloru pomarańczy, które dziwnie się wyginały kiedy szły na swych dwóch krótkich nogach. Do tego kompletny brak maskowania i zero taktyki, pomyślał sierżant, obserwując zbliżających się Obcych.

-Odległość?– spytał Andrzej swojego działonowego, który ustawił już lufę w kierunku pojazdu Obcych.

-Tysiąc trzysta metrów!- Padła szybka odpowiedź. Jego ludzie już bez rozkazów wiedzieli co robić. Półroczna wojna zrobiła z wszystkich weteranów.

Tysiąc trzysta metrów. Andrzej oblizał wargi i opuścił lornetkę. Na pięciuset zacznie nas boleć głowa i padnie łączność, pomyślał. Efekt obracania się wokół własnej osi tego dziwnego urządzenia, stąd taka nazwa. Ktoś kiedyś krzyknął bączek i tak zostało. Na dwustu metrach ból głowy stanie się nie do wytrzymania, na stu ugotuje ci mózg i padniesz trupem. Ale pokonanie tysiąca trzystu metrów zajmie Glistom prawie dwadzieścia minut. Kolejna bzdura w ich bezsensownej inwazji. Taktyka, maskowanie i szybkość działania nie istniała w ich pojęciu rozumowania.

-OK, do wszystkich. Ładuj odłamkowy i jedna salwa –Andrzej wydał rozkaz przez radio i wszedł do czołgu. Lepiej nie stać na zewnątrz w czasie salwy.

Po chwili wszystkie załogi potwierdziły gotowość do strzału. Odległość powoli, ale systematycznie się zmniejszała. Sierżant obserwował Obcych przez wizjer i usiłował zgadnąć, do czego tak naprawdę służy Bączek. Niestety nie udało się jeszcze zdobyć całego, nieuszkodzonego pojazdu, ku złości naukowców na całym świecie. Pomimo wybicia Glist otaczających pojazd, próby zdobycia pojazdu kończyły się zawsze fiaskiem. W końcu po stracie wielu żołnierzy, którzy próbowali podejść do dziwnej maszyn i umierali w męce, generałowie machnęli ręką na naukowców. Rozkaz był krótki, rozwalić i nie tracić ludzi. Andrzej był zwolennikiem tej teorii.

-Ognia!

Czołgiem zakołysało i obraz celu przed oczami dowódcy podskoczył, a potem został na chwilę przysłonięty przez dym. Po chwili Andrzej ujrzał obraz palącego się wraku i rozwalonych w drzazgi pobliskich drzew. Po samych obcych nie pozostał żaden widoczny ślad, ale z tej odległości pomimo zbliżenia w wbudowanego w wizjer, trudno było wypatrzeć, którąś z czterech rąk Obcego lub jego krótką nogę.

-Prosto w dziesiątkę!- krzyknął z radością kapral– Mogę poszukać sobie głowy szefie?

-Wybij to sobie z głowy, nie po to jesteś. Trofea to sobie zbieraj na safari. Na przepustce, a nie u mnie. Dobra robota. –rzucił do mikrofonu, kierując pochwałę do pozostałych załóg– Jedynka i trója wraca do obserwacji, pozostali mają jeszcze cztery godziny czasu wolnego.

-Długo tu jeszcze będziemy siedzieć?– Usłyszał w słuchawce.

-Zaraz złożę meldunek o kontakcie i wierz mi Jarek, że zapytam, bo też już mam dość tych konserw , tak samo jak ty.

-To niesprawiedliwe, że siedzimy tu już ponad dwa dni. Brygada wyleguje się w kojach w bazie polowej, a my tu na zimnym żarciu i wodzie. –skwitował kapral Jarek.

-Pozostaje nadzieja, że już wkrótce to wszystko się skończy. –odparł Andrzej, któremu przed oczami stanęła butelka chłodnego piwa na deser, po zjedzeniu obfitej gorącej kolacji.

Inwazja Obcych trwała już ponad pół roku i mówiono, że już weszła w ostatnią, końcową fazę. Na całym świecie pozostało raptem tylko kilkadziesiąt większych skupisk Glist wraz z ich beznadziejnym sprzętem inwazyjnym. Generałowie opracowywali już końcowe plany ostatnich uderzeń, które miały roznieść w pył resztki wroga. Całkowite oczyszczenie świata zajmie trochę więcej czasu, ale tym mogli się zająć nawet cywile…

 

**********

 

Ania ze złością rzuciła broszurą reklamową o ścianę, która efektownie rozsypała się po podłodze. Bezsilnie opadła na kanapę i zapatrzyła się w niewidoczny punkt na ścianie, intensywnie myśląc.

-Cholera by to wzięła– mruknęła do siebie i pozbierała rozrzucone kartki broszury, którą rano, przed pracą wcisnął do ręki jej chłopak Rafał.

Ulotka była od jednej z tych nowych agencji, które organizowały polowania na Obcych, którzy po przegranych bitwach, samotnie wałęsali się po okolicach pobojowisk. „Safari na Glisty!”, głosił wielki czerwony napis na pierwszej stronie. „Zdobądź głowę Glisty sam, tylko dla siebie. Dołącz do obrońców planety, naszej Matki Ziemi. Jedyny gatunek zagrożony wyginięciem, ale nie podlegający żadnej ochronie!!!Weź przykład z bohaterskiej Babci Kowalskiej!!!”

-A żeby cię szlag trafił babciu!- warknęła ze złością Ania.

Babcia Kowalska stała się bohaterem narodowym Polski, głównie dzięki mediom, jak to zawsze w takich przypadkach bywało. Starsza kobieta tak naprawdę nazywała się Grusdziąckolskja, ale nazwisko było trudne do wymówienia i nie było chwytliwe. Ktoś rzucił hasło, że „typowa Kowalska” załatwiła Obcego i tak już zostało.

Incydent miał miejsce jakiś miesiąc od rozpoczęcia się Inwazji. Babcia Kowalska nie posiadająca telewizora, a słuchająca tylko jednej słusznej rozgłośni radiowej, dowiedziała się, że na ziemie zstąpiły Demony. Kiedy kilka dni później zobaczyła jedną z Glist wałęsającą się na tyłach jej domu i niszczącej jej grządki kapusty, była pewna, że to jeden z owych Demonów. Nie namyślając się długo, chwyciła za widły oparte o pobliski płot i ruszyła do ataku. Obcy był osłabiony i do tego zagubiony, więc nie bardzo wiedział, co ma z samym sobą zrobić, dlatego w ogóle nie zauważył szturmującej starszej pani. Widły wbiły mu się w małą głowę, która była bezpośrednio osadzona na giętkim korpusie. Obcy padł jak rażony gromem, a kobieta stała się bohaterem mediów. I początkiem nowej mody i biznesu.

Mody, której uległ chłopak Anny. Rafał chciał wziąć udział w polowaniu, w safari na Obcych. Uważał, że jest to nie tylko przyjemność, ale i narodowy obowiązek. Każdy powinien walczyć z Obcymi, nie tylko wojskowi. Do tego brat Rafała, Andrzej, służył w wojskach pancernych i ten fakt powodował, że Rafał czuł się gorszy, a zawsze chciał mu zaimponować.

-Nie mogłeś zostać księdzem Andrzej? –spytała na głos, samą siebie Anna. – I co ja mam teraz zrobić?

Anna obiecała Rafałowi, że na jutrzejsze urodziny sam ma sobie wybrać prezent, a ona spełni jego zachciankę. Teraz sobie to wypominała. Broszura zawierała wszystkie niezbędne informacje. Polisa ubezpieczeniowa była zbędna, gdyż agencja gwarantowała bezpieczeństwo w czasie safari. Polującym miał towarzyszyć doświadczony personel, składający się z byłych wojskowych lub policjantów ze służb specjalnych, dorabiających sobie na boku. Anna miała dobra pracę i dobrze zarabiała, dlatego mogli skorzystać z oferty najlepszych agencji. Co prawda, na razie zdarzył się tylko jeden wypadek śmiertelny w czasie jednego z takich polowań, ale osoba zmarła na atak serca, kiedy zobaczyła Glistę z bliska. Rafał chciał jechać już pojutrze i Anna musiała się tylko zgodzić i zapłacić za ten prezent. Kochała go bardzo i choć pomysł wydawał się jej głupi i śmieszny, to wiedziała, że powinna się zgodzić.

W końcu wstała i poszła robić kolację. Nie tak sobie wyobrażała wolny weekend, ale obietnica to obietnica. Kiedy Rafał wrócił do domu, Anna ubrana w obcisłe dżinsy, nowe wysokie buty do wspinaczki górskiej i skórzaną czarną kurtę, podeszła do niego i delikatnie pocałowała w usta.

-Wszystkiego najlepszego, kochanie. Zgadzam się. Możesz jechać na to safari.

-Kurde, to świetnie kochanie, ale…ale czemu się tak ubrałaś?

-Bo pojedziesz pod jednym warunkiem. Ja jadę z tobą. Muszę pilnować mojego faceta. –odsunęła się od niego na długość rąk– I jak wyglądam? To chyba odpowiedni strój? W końcu Babcia Kowalska ubrana była w roboczy fartuch…

 

**********

 

Kiedy sierżant Andrzej Ryś zjechał do bazy polowej wraz ze swoim plutonem Leopardów, miał nadzieję, że weekend spędzi śpiąc na swojej koi lub oglądając telewizję. Niestety jego nadzieje spłonęły tak szybko, jak ostatni pojazd Obcych, który zniszczył, kiedy jego przełożony poinformował go, że wieczorem odbędzie się ważna odprawa i obecność jest obowiązkowa. Niezadowolony z obrotu sprawy, powlókł się na swoją kwaterę. Następnie wziął długi, gorący prysznic, który nie poprawił mu humoru. Jego ludzie już w pełni rozluźnieni, kłuli go w oczy otwartymi butelkami piwa i nieregulaminowym ubraniem. Mogli sobie na to pozwolić, bo tylko on miał wieczorną odprawę w kwaterze głównej.

Tuż przed ósmą wieczorem, Andrzej zameldował się w namiocie, gdzie zebrała się już prawie cała kadra oficerów, którzy nie byli w tym momencie na służbie. Sierżant znalazł sobie miejsce koło swojego bezpośredniego przełożonego, kapitana Kluczka, który powitał go silnym uściskiem prawicy.

-Pewnie nie tak sobie wyobrażałeś dzisiejszy wieczór, zaraz po powrocie z patrolu, co? –spytał z uśmiechem.

-Szczerze, to miałem zamiar pogapić się w TV albo urżnąć jak bela. Tak jak reszta moich ludzi. Co tu jest grane?

-Zaraz się dowiemy, ale tak szczerze to wygląda, że nadszedł czas ostatniej ofensywy. Ktoś wreszcie stwierdził, że dosyć już tej nudnej zabawy, kosztującej miliardy naszych biednych podatników i czas wracać do normalności.

-Czyli powrót do starych nawyków, koniec światowej jedności i znowu walić po ryju starych, ale dobrze znanych, odwiecznych wrogów?

-Chyba dobrze to ująłeś.

W tym momencie do namiotu weszło kilku generałów i rozmowy obecnych ustały tak szybko, jak szybko wszyscy wstali i stanęli na baczność.

-Spocznij, spocznij, panowie –Generał Mazur machnął ręką i sam usiadł naprzeciwko swoich podkomendnych, przy niewielkim stole.

Pozostali generałowie zajęli miejsca w przednim rzędzie, a adiutanci generała Mazurka przygotowali mapy i rozwinęli biały ekran. Po chwili odpowiedzialny za projektor oficer, zajął miejsce obok i wyczekująco spojrzał na generała.

-Panowie! –powiedział głośno, a Andrzej odniósł wrażenie, że generał chciał powiedzieć „moi drodzy”, jak mu to się zdarzało na małych odprawach. Widać, że sam początek brzmiał poważnie.

-Sytuacja dojrzała do tego, by wreszcie zakończyć całą sprawę. Nasze dowództwo wraz z innymi najwyższymi dowództwami innych narodów, podjęło decyzję o ostatecznym uderzeniu i zlikwidowaniu najeźdźcy. Dwutygodniowe przygotowywania dobiegły końca i w tej chwili jesteśmy gotowi do zsynchronizowanego, zmasowanego ataku na wroga na całym świecie! Dokładnie o tej samej godzinie, wojska wszystkich walczących z Glistami, zaatakują ich ostanie bastiony oporu i zgniotą ich w tym ostatnim potężnym uderzeniu. Lotnictwo dokona zmasowanych nalotów, a oddziały pancerne pod osłoną ognia naszej artylerii, dokona dzieła zniszczenia. Piechota zajmie się tylko zabezpieczeniem terenu, by nic nie wymknęło się z okrążonych baz Obcych. Panie kapitanie– generał zwrócił się do oficera odpowiedzialnego za obsługę rzutnika, podłączonego do generalskiego laptopa.

Obraz na ekranie wyświetlił dobrze znane Andrzejowi tereny pod jego rodzinnym miastem, Poznaniem, ale też niczego innego nie spodziewał się zobaczyć. W Polsce zostały tylko dwa miejsca większych skupisk Obcych, jedno, daleko na wschodzie, pod ukraińską granicą i drugie tutaj. Niespełna dwadzieścia kilometrów od ich obecnej pozycji, w lasach na północnym wschodzie od miasta, Glisty siedziały w swojej bazie.

-Tutaj –generał wskazał wskaźnikiem las na mapie– Na północny zachód od Jeziora Stęszewskiego, siedzi w przybliżeniu trzydzieści, czterdzieści tysięcy tych bydlaków. Nie znamy ich dokładnej liczby, zdjęcia satelitarne dostarczone przez Sojuszników, są dziwnie niewyraźne, zresztą dotyczy to zdjęć wszystkich większych skupisk obcych, jak zresztą panowie dobrze wiecie.

-Fakt jest jednak jeden, że na pewno tam są i nic nie robią. Znaczy się nie przemieszczają się. Takich miejsc jest na świecie czterdzieści trzy i właśnie one zostaną zaatakowane dokładnie w poniedziałek o trzynastej trzydzieści, naszego czasu. Amerykanie wzięli na siebie część nocną, jako że mają lepszy sprzęt do działań nocnych, samochwały jebane –skwitował generał, co wywołało salwę śmiech wśród zebranych.

-Chińczycy, powiedzieli, że im noc nie przeszkadza, bo zadepczą wroga samą swoją liczbą. Prawdą jest, że mają dość dobry sprzęt i wspomogą Rosjan na wschodzie. Dla nas ważne jest to, panowie– ponownie wskazał cel na mapie– Reszta świata nas w tej chwili nie interesuje. My musimy się wywiązać z powierzonego nam zadania w stu procentach. Oto szczegóły planu…

Przez następną godzinę generał Mazur omawiał każdy aspekt planu i przydzielał zadania poszczególnym pododdziałom. Andrzej wraz ze swoimi ludźmi miał wziąć udział w szturmie na wroga po uprzednim zrównaniu lasów przez lotnictwo i wsparciu artylerii. Nie liczył, że wiele dla nich pozostanie.

-Jeszcze dwie sprawy panowie. Jedna to, że generalicja jest ciągle pod presją prezydenta, a ten pod presją naukowców, że mamy zdobyć jak najwięcej „okazów” do ich badań. Wiemy jaki jest z tym problem i obiecałem, że zrobimy, co w naszej mocy by owe pozyskać. Szczerze mam to gdzieś i rozkazuję wam się nie narażać! Mogą sobie badać resztki. –Słowa te wywołały ogólne zadowolenie zebranych. –Druga sprawa to, że choć wiemy, że Glisty nie są inteligentnym przeciwnikiem, mimo ich zaawansowanej technologii, która umożliwiła im dolecenie do naszej planety, to jednak proszę was, byście zachowali na koniec ostrożność. To rozkaz!

Żołnierze zaczęli się śmiać, paru zaczęło gwizdać, na znak, co myślą o umiejętnościach przeciwnika. Generał uśmiechnął się szeroko, bo sam dobrze wiedział, że Obcy w lasach są beznadziejnym przeciwnikiem.

-Wkrótce panowie wrócimy do domów, a na resztki Glist będziemy polować dla sportu! Odmaszerować!

-No to z weekendu nici– skwitował Andrzej– Jedynie dobre jest to, że na pozycje wyruszamy dopiero wcześnie rano w niedzielę, więc chociaż jutro się pobyczymy.

-Chyba cie pokręciło sierżancie –odparł Kluczka klepiąc po ramieniu Andrzeja– Jutro obowiązkowe sprawdzenie sprzętu i załadowanie amunicji, paliwa i zaopatrzenia. Masz szczęście, że pozwalam pospać twojej drużynie do dziewiątej i to tylko za tego bączka. Reszta wstaje o szóstej.

-Kurde no…– Andrzej zasalutował i kręcąc z rezygnacją głową, opuścił duszne wnętrze namiotu i poszedł w kierunku swojej kwatery. Wiedział, że chłopaki nie będą szczęśliwi, ale może nie będzie tak źle. W końcu to mogła być ich ostatnia bitwa…

 

**********

 

Porucznik Roman Jaszczuk wyszedł z odprawy generała, trzęsąc się z wściekłości. Tak naprawdę porucznik był naukowcem z doktoratem. W cywilu zwracano się do niego „panie doktorze”, jednak w nadziei łatwiejszego dostępu do Obcych i możliwości zbadania ich ciał i sprzętu jako jedna z pierwszych osób, zgłosił się na ochotnika do wojska. Tylko, że na razie wszystkie plany badań waliły się jeden po drugim. Jedynie, co mógł badać to zwłoki i resztki ich pojazdów. Glisty jakimś cudem nigdy nie pozwalały się wziąć żywcem, zawsze kiedy jakaś została schwytana, umierała w ciągu niespełna dwóch minut. Doktor Roman podejrzewał, że miały możliwość samoczynnie wyłączyć pracę swojego serca, tylko siłą woli. Widocznie ich kodeks bojowy, bojowy było może nawet zbyt mocnym słowem, nie pozwalał im być schwytanym żywcem. Do tego wojskowi na całym świecie niespecjalnie zmartwili się tym faktem. Obcy byli beznadziejnym przeciwnikiem i jedną z teorii wielu naukowców, w tym także Romana była ta, że Obcy zaplanowali inwazję wiele lat temu, kiedy nas odkryły w bezkresach wszechświata, jednak dolot do naszej planety zajął im być może kilka stuleci, a ludzkość w tym czasie się rozwinęła i stała się cywilizacją zaawansowaną technicznie. W każdym bądź razie, to mogło tłumaczyć ich słabą broń i taktykę.

Niestety ciągle brakowało cennych okazów. Choć Obcy byli słabym przeciwnikiem, to jednak opanowali podróże międzygwiezdne, rzecz bardzo istotną i ważną dla ludzkości, ale ciągle okrytą zasłoną tajemnicy. Na orbicie okołoziemskiej nie wykryto żadnych pojazdów, znaczyło to, że wszystkie pojazdy musiały wylądować. I do tej pory nie znaleziono żadnego z nich. Może zostały zakopane, może zniszczone, tego Roman chciał się dowiedzieć. Oraz pojmać żywą Glistę. A tu ofensywa zbliżała się do końca i do tego miała być przeprowadzona agresywnie i z całą siłą. Psuło to wszystkie plany wysokiego i łysego doktora-porucznika i nadzieję na Nagrodę Nobla za jakieś cudowne odkrycie lub przełom w badaniach. Dlatego teraz postanowił wziąć wszystko swoje ręce.

Roman powrócił na swoją kwaterę w czasie kolacji, wykorzystując moment, że jego wszyscy współlokatorzy byli nieobecni. Zabrał przygotowane dużo wcześniej rzeczy i obładowany wielkim wojskowym workiem, skierował się do najbliższego terenowego Tarpana. Opuszczenie jednostki nie stanowiło dla niego problemu, gdyż pracował w sztabie generała Mazura.

-Jadę na polecenie generała zbadać pewną sprawę. Pilne. –powiedział do wartowników przy szlabanie.

-A jakieś papiery to nie łaska panie poruczniku?– spytał jeden z nich.

-Znacie generała. Coś mu się przypomni i każe jechać nie przejmując się drobiazgami. Zdążę wrócić do rana. Chyba nie myślisz, że zdezerteruję przed zwycięstwem?

-No, to by była totalna głupota. Proszę jechać, tylko niech pan nie wpadnie w zasadzkę Glist! – wszyscy wartownicy ryknęli śmiechem, a zadowolony Roman, przejechał pod podniesionym szlabanem…

 

 

***********

 

Wczesnym sobotnim rankiem, trzy terenowe Toyoty zatrzymały się na skraju lasu . Ich ochlapane od błota wnętrza, kryły kolejnych chętnych, którzy chcieli zapolować na Glisty. W tym także Annę, która starała się wyglądać na zadowoloną z tej wycieczki, by nie zrobić przykrości podekscytowanemu Rafałowi. Jednak towarzystwo samych mężczyzn, obwieszonych różnymi rodzajami broni, od typowych strzelb myśliwskich i sztucerów, po nawet niezawodnego „kałacha”, skutecznie zniechęcało ją do dalszego safari.

Razem z nią i Rafałem, towarzyszyło im jeszcze sześcioro myśliwych. Pozostała czwórka stanowiła ochronę agencji organizującej polowanie. Jednak po opuszczeniu pojazdów, jeden z nich pozostał przy samochodach, więc liczba ludzi zajmujących się ochroną uczestników spadła o pewne dwadzieścia pięć procent, co nie uszczęśliwiało Anny. Nie uszło to uwadze Rafała, który szczęśliwy z prezentu, wiedział ile kosztował on jego dziewczynę. I wiedział, że nie chodzi tu o pieniądze.

-Nie martw się kochanie– powiedział obejmując ją czule. –Wszystko będzie w porządku. Ci ludzie to zawodowcy, a ja również cię będę bronił. Mam czym.

Anna spojrzała na trzymaną przez niego strzelbę automatyczną, w której użyciu został przeszkolony przed wyjazdem. Zresztą pozostali uczestnicy również zostali zapoznani z bezpiecznym obchodzeniem się bronią. Anna odmówiła przyjęcia jakiejkolwiek broni, nawet pistoletu, twierdząc, że jest tu tylko dla towarzystwa. W tej chwili trzymała w ręku tylko metrowy patyk, który podniosła po wyjściu z samochodu.

-Ależ kochanie. Nie martwię się, po prostu nie tak wyobrażałam sobie tę sobotę, ale słowo się rzekło i wiesz, że jak coś obiecam to staram się tę obietnicę spełnić.

-Wiem i jeszcze raz dziękuję, kochanie. Naprawdę wiele to dla mnie znaczy. Kocham cię mocno.

-Ja ciebie też, mój Panie Myśliwy.– odparła i pocałowała go delikatnie w usta.– Jednak pamiętaj, że za to oczekuję naprawdę ładnego prezentu na moje urodziny. Nie każda dziewczyna poszłaby na taki numer.

Dowódca grupy i człowiek agencji organizującej całe polowanie, zgromadził wszystkich wokół siebie i wydał ostanie wytyczne.

-Przypomnę jeszcze raz. Nie rozłazić się, utrzymywać w zasięgu wzroku. Nie mierzyć do siebie z broni. Zdarzali się już tacy, na szczęście nikt jeszcze nikogo nie postrzelił. Jeszcze! Ten kto pierwszy zobaczy Glistę, ma prawo pierwszy do niej strzelać, jednak po pierwszych trzech niecelnych strzałach reszta może dołączyć. Mamy nadzieję, że mimo wszystko, każdy ustrzeli sobie dziś jednego skurwysyna. Ja idę w środku, moi pomocnicy po bokach. W tych lasach ciągle jeszcze ich pełno, więc myślę, że do piątej po południu, każdy będzie miał jedną na swoim koncie. Wszyscy mają radia?

-Tak i piwo tysz szefie– Powiedział jeden bardzo wysoki, krótko ostrzyżony mężczyzna, który dla Anny miał wygląd typowego zabijaki lub niespełnionego życiowo, niedoszłego żołnierza.

-Nie marnujmy dnia szefie. Bierzmy się za ścierwa. Mam zamiar dziś dorwać swojego dziesiątego– Uczestnik polowania zdradził w ten sposób, że dla niego to nie pierwszyzna. Był mężczyzną w średnim wieku, w kapeluszu z piórkiem. Anna przypomniała sobie jego imię, Mariusz. Był dość dobrze ułożony i przed inwazją łowiectwo było jego ulubioną rozrywką, teraz zmieniła się tylko zwierzyna. W rękach trzymał typową, dwulufową strzelbę myśliwską.

-W porządku. Liczę, że wyprawa będzie udana i owocna. Glisty w pojedynkę nie stanowią specjalnego zagrożenia. Jedna z teorii mówi, że być może umieją myśleć jedynie w grupie, ale na moje, to nawet kiedy jest ich setka są cholernie głupie. Pamiętajcie, co wam mówiliśmy na szkoleniu przed opuszczeniem bazy, a wszystko będzie ok. No to w drogę.

Jak się okazało, dopiero po następnych dwóch godzinach, spotkali pierwszą Glistę. Te dwie godziny wystarczyły by Anna znienawidziła przyrodę, komary, głupi pomysł Rafała i po raz kolejny słynną Babcię Kowalską. Nieprzyzwyczajone do nowych butów, otarte i bolące stopy, przypominały o sobie na każdym kroku. Dopiero niezbyt głośny okrzyk doświadczonego towarzysza Mariusza, który spostrzegł swoją dziesiątą Glistę, dał ukojenie jej obolałym stopom, kiedy Anna dostała kopa w postaci adrenaliny. Myśliwy załatwił sprawę szybko, nawet zbyt szybko jak na gust Anny, liczącej na wielką kanonadę. Mężczyzna podniósł błyskawicznie strzelbę do ramienia, przymierzył i trzy sekundy później wypalił z obu luf. Stojący pięćdziesiąt metrów Obcy w swoim jaskrawym, pomarańczowym stroju, był zajęty swoimi sprawami, kiedy jego głowa pękła jak dojrzały arbuz.

-Łee ku…a, ładny strzał, ale szkoda ku…a głowy– skwitował z uznaniem zabijaka.– Nic se pan nie powiesi na ścianie.

-Żeby mi ścierwo psuło apetyt? Przecież to w ogóle nie wygląda ładnie na ścianie. Chcesz pan pamiątkę, to proszę, niech sobie pan wytnie, co chce. -Myśliwy wyciągnął wielki nóż i wyciągnął w kierunku olbrzyma.

-Se som uszczele, ku..a– odburknął, mordując swym prostackim słownictwem, uszy Anny. Sprawdził czule po raz setny swojego Kałasznikowa i ruszył do przodu.

Anna podeszła powoli do zwłok Obcego i na widok zmasakrowanego ciała, poczuła zbliżające się wymioty. Obraz na żywo wyglądał bardziej przerażająco, niż migawki pokazywane w telewizji. Rafał butem odwrócił Obcego i bez cienia wstrętu nachylił się nad nim.

-Nie takie straszny, raczej wygląda śmiesznie-stwierdził.

-Ty też bez głowy wyglądałbyś śmiesznie. Choć nie żywię do tych istot, żadnych uczuć sympatii, bo spieprzają nam życie od pół roku, ale za to ta impreza co raz mniej mi się podoba.

-Już masz dosyć? Przecież ja jeszcze…

-Wiem! Nie ustrzeliłeś swojego. Więc zrób mi przysługę i pospiesz się. Chcę ten prezent mieć już z głowy. Nogi mnie bolą jak cholera.

-Nie moja wina, że dobrałaś złe buty– widząc mordercze Anny spojrzenie, Rafał szybko dodał-ale obiecuję, że następna będzie moja i jutro spędzimy dzień w hotelu z butelką wina.

-Obiecujesz? –spytała z nadzieją Anna, ale nie uzyskała odpowiedzi, bo dowodzący polowaniem, podszedł do nich i ich delikatnie ochrzanił, że odłączyli się od grupy.

Ruszyli więc dalej. Polowanie jeszcze się nie skończyło, a dzień był jeszcze długi, zwłaszcza dla obolałych nóg Anny, która jak tylko mogła, podpierała się znalezionym kijem…

 

**********

 

Porucznik Jaszczuk czuł się jak skończony idiota. Miał tylko nadzieję, że las, który wybrał, pełen jest niedobitków Obcych i robienie z siebie pośmiewiska nie będzie trwało długo. Na szczęcie las nie miał trybun pełnych widzów i jedynie leśna zwierzyna miała szanse zobaczyć naukowca, paradującego w pomarańczowym kombinezonie Glist.

Jaszczuk długo się wahał, zanim zdobył się, według niego samego, na ten akt desperacji. Jednak wiedział, że nikt tego wcześniej nie próbował. Ubrany w jaskrawy kombinezon, liczył, że uda mu się podejść do jakiejś napotkanej Glisty na tyle blisko, by mógł użyć środka nasennego, który miał przy sobie. Zakładał, że istoty te miały podobny układ oddechowy jak wszystkie naczelne, dlatego właśnie zaatakowały Ziemię, więc środek nassany powinien działać. Zwłaszcza w tej mocnej mieszance, jaka miał przy sobie. Oczywiście nie liczył, że ogłupi Obcego i ten spokojnie pozwoli do siebie podejść, ale miał nadzieję, że zdobędzie jakieś zaufanie z jego strony. Może potraktowane to zostanie jako forma nawiązania kontaktu, która nigdy nie została osiągnięta przez nikogo.

Romanowi było bardzo ciężko się poruszać. Zrobił co mógł, by za duży kombinezon dobrze leżał, jednak nie mógł liczyć, że w razie niebezpieczeństwa będzie w nim szybko uciekał. Miał nadzieję, że jego wysoki wzrost i łysa głowa upodobni go na tyle, że zaciekawiony Obcy nie zaatakuje, ucieknie lub nie popełni samobójstwa i da się łatwo zaskoczyć. A wtedy doktor Roman Juszczuk, będzie pierwszym człowiekiem, który zdobył żywy okaz Glisty!

Kiedy po kilku godzinach chodzenia po lesie miał się poddać i wrócić do jednostki, by nie posądzono go o dezercję, spotkał „swoją” Glistę. Ta stała koło wielkiego dębu na małej polance i patrzyła w koronę drzewa. Mimo widocznego zafascynowania pomnikiem natury, nie dała się zaskoczyć i dość szybko odwróciła się w kierunku doktora, który nie był mistrzem cichego poruszania się po lesie. W rękach trzymała broń, pół metrowej długości, czarną rurę z trzema wystającymi uchwytami i z małym zbiornikiem na jednym z końców. Roman rozpoznał, że to jeden z karabinów kwasowych o zasięgu około dwudziestu metrów. Rozpuszczał wszystkie żywe istoty w parę sekund. Jednak Obcy nie uniósł broni do strzału, tylko trzymał ją luźno wzdłuż boku.

Roman dopiero teraz spostrzegł, że jakimś cudem, zapomniał o pistolecie, który odłożył kiedy się przebierał. Miał tylko pojemnik z gazem nasennym, którym planował spryskać twarz Obcego. Pomysł ten, wydał mu się teraz bardzo idiotyczny, zresztą jak cała wyprawa. Stał teraz przerażony i niezdolny do żadnego ruchu.

Glista wpatrywała się w niego przez kilka sekund, które Romanowi wydawały się wiecznością. Nagle, zaskakując doktora szybkością, podbiegła do niego, typowo kołysząc się na boki. Zatrzymała się niespełna metr od niego i powoli obeszła dookoła niego, płynnie obracając swoje ciało, gdyż bez szyjna głowa się nie skręcała. Jedynie oczy, jak u kameleona, mogły patrzeć prawie we wszystkich kierunkach i teraz pilnie się mu przypatrywały. W końcu Glista się zatrzymała i wydała z siebie jakieś niezrozumiałe dźwięki. Roman cały się spocił i walczył ze swoim bezwładnym ciałem. Chciał unieś trzymany w ręku pojemnik ze środkiem nasennym, ale nie był w stanie. Jedynie co zrobił to głupio się uśmiechnął. Nigdy się nie dowiedział, czy to strój, czy też wyszczerzone zęby były przyczyną reakcji Glisty. Ta wydała głośny, gulgoczący krzyk i świst, a następnie złapała go za rękę trzymającą pojemnik i mocno ścisnęła. Tak mocno, że Roman upuścił środek nasenny i syknął z bólu. Jednak ból stał się marginalnym problemem, kiedy Obcy pociągnął nieszczęsnego doktora w las. Ledwo mógł nadążyć w utrudniającym ruchy kombinezonie. Próbował się wyszarpnąć, jednak uchwyt był wyjątkowo silny, a dodatkowo musiał się pilnować by nie upaść. Dąb, który był świadkiem całego zdarzenia, dalej rósł samotnie na niewielkiej polance, tak jak przez ostatnie dwieście lat, a po dwóch osobnikach w pomarańczowych strojach, którzy zakłócili jego spokój nie pozostał żaden ślad…

 

**********

 

Pierwszy raz tego dnia Anna była wreszcie zadowolona. Rafał za drugim strzałem ubił swoją Glistę. Spotkali trzy naraz, jedzące jakieś niezidentyfikowane zwierzę na surowo, dlatego dały się łatwo zaskoczyć i stały się łatwym nieruchomym celem. Nawet dla niedoświadczonego Rafała, który teraz szeroko uśmiechnięty maszerował z zapakowaną w folię głową Obcego, niesioną w swoim plecaku. Oczywiście Anna z góry zapowiedziała, że wypchaną głowę powiesi w domu tylko po jej trupie. Po krótkiej przerwie na kanapki i kawę, szef grupy nakazał powrót do samochodów, co ucieszyło Annę, bo skoro Rafał zdobył swoje trofeum nie musieli brać udział w jutrzejszym safari. Mogli spędzić miły dzień, bycząc się w hotelu. Oczywiści parę osób protestowało, że jest jeszcze wcześnie, ale dowódca grupy zapowiedział, że wrócą inną drogą i w ten sposób jest jeszcze szansa na ustrzelenie jakieś Glisty. Jedynie myśliwy Mariusz nie narzekał, bo dorwał dwie, ku wściekłości towarzyszącego im przeklinającego zabijaki, który w dalszym ciągu miał na koncie zero.

Anna, trzymając Rafała za rękę, myślami już była w hotelu, kiedy jej marzenia rozwiał krótki, ostrzegawczy okrzyk szefa grupy.

-Niech nikt się nie rusza. Być może Bączek przed nami.

Wszyscy stanęli jak wryci w miejscu. Anna pomiędzy drzewami ujrzała jakiś srebrny obiekt, który był nie dalej jak pięćdziesiąt metrów od nich. Nie zauważyli go wcześniej, bo pojazd stał w małym wgłębieniu terenu. Szef nikomu nie musiał nic tłumaczyć. Zapadła grobowa cisza. Każdy wiedział czym grozi bliskie spotkanie z tym urządzeniem, a w tej odległości, śmierć była więcej niż pewna. Pytaniem pozostało tylko jak taki obiekt uszedł uwadze patrolujących okoliczne lasy śmigłowców szturmowych z wykrywaczami termowizyjnymi. Każdy z uczestników polowania przyklęknął na znak szefa, który wyjął lornetkę i zaczął się przypatrywać pojazdowi.

-Szefie, ku…a, spierdalamy? –Wielki zabijaka wykazał się przebłyskiem inteligencji i głośno powiedział, to o czym wszyscy myśleli.

-To na pewno nie jest Bączek, na nasze szczęście –cicho odpowiedział szef.– Nie jest jednolite srebrne jak tamte, jak się dłużej przypatruje, wygląda jakby zmieniało barwę na zieloną i brązową. Jakby chciało się stopić z otoczeniem. No i ma inny kształt.

-A Glisty są? –znowu zapytał zabijaka. Z wyraźną nutą nadziei w głosie, co przeraziło Annę.

-Chyba nie chcesz tego czegoś atakować?– cicho warknęła.

-A czemu ku..a nie? Przecie łone oprócz Bąków nic innego bojowego nie moją. –Inteligencja tego osobnika zaczynała przerażać Annę. Bo wiedziała, że miał rację i ten fakt mógł sprowokować resztę grupy do realizacji tego pomysłu.

-Widzę kilka, chyba pięć– mruknął szef– Tak na pewno pięć. Oczywiście może być ich więcej w tym czymś. Uważam, że nie powinniśmy ryzykować i należy się wycofać.

-Przecież nas jest dziesięciu, bo na laskę nie ma co liczyć. Damy im radę –powiedział ktoś i Rafał starał się wypatrzeć który to był, za tę „laskę”.

-Nie panowie. Ja tu dowodzę i mówię wam, że teraz się wycofujemy. Wszyscy po cichu do tyłu.

-A ja tu ku..a płacę i wymagam! –ryknął zabijaka i wyprostował się, przeładowując swojego „kałacha”.

Anna skuliła się w sobie, kiedy okrzyk rozniósł się po okolicy. Na pewno został usłyszany przez Obcych. Szef próbował powstrzymać nieokrzesanego wielkoluda, jednak ten stał kilka kroków od niego i ku rozpaczy jedynej kobiety w tej grupie, nie zdążył. Głośny wystrzał, a po nim jeszcze trzy kolejne, zakłóciły ciszę, którą tak starali się zachować. Teraz nie było już żadnych wątpliwości, że wróg ich usłyszał i tylko szybkie jego zlikwidowanie, mogło być może ocalić nieszczęsną grupę. W tym momencie Anna żałowała, że nie posiada choćby pistoletu, by dołączyć do tej potyczki. Niesiony kij nie wydawał się jej dobrą bronią.

Nie było to już jednostronne polowanie, bo Obcy odpowiedzieli ogniem, choć na szczęście dla nich, niecelnym. Tylko kilka okolicznych drzewek zaczęło się topić trafionych z broni kwasowej Glist. Zobaczyła jak cztery trafione obrzydliwe istoty, upadły trafione pociskami. Z pojazdu wyskoczyło kolejne sześć, z których dwie zdążyły zrobić tylko kilka kroków i padły trafione kulami. I nagle, ku ogromnemu zaskoczeniu Anny, strzelanina ucichła. W pierwszej chwili myślała, że może popękały jej bębenki w uszach i przez to nie słyszy strzałów. Jednak nie, strzały ucichły i dopiero kiedy się wyprostowała, zobaczyła przyczynę.

Przed nimi w odległości niespełna dwudziestu metrów stała istota niepodobna do żadnych innych znanych człowiekowi. Wysoka na ponad dwa metry o podłużnej pozbawionej włosów głowie, która mocno się zwężała ku górze, stała sobie spokojnie i obserwowała ich dwoma, mocno zielonymi oczyma. Skóra miała kolor brązowy z dodatkiem różnych odcieni czerwieni. Na sobie nie miała obcisłego kombinezonu jak Glisty, ale luźne, dość obszerne szaty, które szczelnie okrywały całą postać, tak, że Anna nie mogła dojrzeć, gdzie ma ręce, nogi i ile kończyn posiada tak w ogóle. Dla Anny istota wydawała się piękna. Przynajmniej tak ona to odbierała. Chciała się obejrzeć na swoich towarzyszy, na Rafała, by zobaczyć ich reakcję, ale nagle zdał sobie sprawę, że nie może. Jakimś cudem patrzyła w oczy nowego Obcego i nie mogła się od nich oderwać. Nie czuła strachu, tak jakby, ktoś ją uspokajał. Nawet nie poczuła, kiedy mimowolnie zaczęła iść do przodu, przyciągana nieznaną siłą. Szumiało jej w uszach, głowa zaczęła boleć. Dwie Glisty podeszły do niej i stanęły po jej bokach, po czym delikatnie chwyciły za ręce i zaczęły powoli, ale stanowczo prowadzić Annę w kierunku pojazdu. Chciała się obejrzeć i krzyknąć na Rafała, by jej pomógł. Choć czuła się spokojnie, wiedziała, że właśnie jest uprowadzana. Niestety nie mogła. Nie wydała z siebie żadnego dźwięku, głowa nie chciała się odwrócić, a do tego szum w uszach zagłuszał wszystko.

Nie wiedziała jakie miała szczęście, że dziwna niemoc ocaliła ją przed makabrycznym widokiem. Dziesięciu myśliwych, stojących bez ruchu jak kamienne golemy, również krzyczało bezgłośnie, wołając o pomoc. Mężczyźni kurczowo trzymali swoją broń, której nie byli już w stanie skierować przeciwko Obcym. Po chwili, ręce każdego z nich, uniosły broń i skierowały ją przeciw nim samym. Rafał myślał trzeźwo. Nie mógł krzyczeć, nie kontrolował swoich rąk, które umieściły lufę jego strzelby pod jego własną brodą. To samo zrobili pozostali, choć każdy starał się walczyć ze swoim ciałem, które odwracało się przeciw nim. Rafał, szklistymi oczyma zdążył zobaczyć swoją ukochaną, znikającą w wnętrzu tajemniczego pojazdu. Na szczęście dla niej szum w uszach i wnętrze statku, skutecznie stłumiło odgłos dziesięciu strzałów, które padły równocześnie i zlały się w jeden dźwięk. Dziesięć ciał upadło na ściółkę leśną, brutalnie zaniżając statystyki agencji organizującej polowania w kwestii bezpieczeństwa. Polowanie na Glisty dobiegło końca. Wkrótce miały zacząć się nowe polowania…

 

***********

 

Sierżant Andrzej Ryś obserwował przez lornetkę teren nadchodzącej bitwy. Jego pluton czołgów stał w drugiej linii wojsk, które po przygotowaniu artyleryjskim i przy wsparciu lotniczym miały zetrzeć wroga w pył. Wróg wiedział, że się zbliżają i zaczął wykonywać dziwne nieokreślone manewry. Bączki zostały umieszczone z przodu, na krawędzi lasu, skutecznie wystawiając się na cel. Piechota w pomarańczowych kombinezonach, zdawała się biegać bez celu.

-To naprawdę będzie łatwe , nie sądzisz Jarek?– spytał siedzącego obok kompana.

-Patrząc na to, co robią, to zaczyna mi być ich nawet żal. Naprawdę, ich generalicję tworzącą plany inwazji, należałoby ustawić pod murem i rozstrzelać.

-Czasami mam wrażenie, że nimi nikt nie dowodzi. Choć dziś wykazują większą aktywność niż zwykle.

-No cóż, może wiedzą, że to koniec? Zostali otoczeni i nie mają już dokąd uciec. I dobrze, bo naprawdę mam już tego dość i marzą mi się długie wakacje.

Andrzej uśmiechnął się szeroko. Już dawno zaplanował sobie, co zrobi w pierwszym miesiącu po zakończeniu działań wojennych. Sześciomiesięczna wypłata leżała nie ruszona na koncie. Cztery tygodnie w górach w miłym pensjonacie w otoczeniu morza piwa i kilku dziewczyn, które miały słuchać jego wojennych opowieści. A potem upojne noce z którąś z owych wymarzonych piękności. Marzenia rozwiały się pod wpływem wojskowego radia.

-Tu generał Mazur. Przystąpić do wykonania operacji „Ostatnie porządki”. Wykonać! I powodzenia. Bez odbioru.

-No to zaczynamy– mruknął Andrzej i schował się w wieży Leoparda, zmykając szczelnie właz.

 

***********

 

Kiedy Anna otworzyła oczy, poczuła się zagubiona i przerażona. Nie miała pojęcia gdzie się znajduje. Znajdowała się w owalnym pomieszczeniu o ścianach mieniących się kolorami tęczy. Nie było tu żadnych mebli, leżała na kilku poduszkach, które były bardzo wygodne. Spostrzegła, że jej ubranie zniknęło, a ktoś założył jej długą przezroczystą błękitno-białą suknię, która skutecznie zakrywała jedynie jej miejsca intymne. Kiedy się podniosła, by dokładnie się sobie przyjrzeć, spostrzegła, że nie jest w pomieszczeniu sama. Leżąc nie zauważyła łysego mężczyzny, który siedział pod ścianą na poduszce, ubrany w podobną suknię i z uwagą się jej przyglądał. Kiedy go spostrzegła, uśmiechnął się.

-Doktor Roman Jaszczuk –wstał i podszedł do niej, wyciągając rękę –miło mi poznać, panią..?

-Anna Kłos –odpowiedziała i zamiast podania ręki, zasypała doktora gradem pytań– Gdzie my jesteśmy? Długo pan tu jest? Co to miejsce. Długo spałam? Czy…

-Spokojnie, spokojnie. Wiem, że jest pani zdenerwowana. Ja zresztą tez. Proszę, niech najpierw opowie mi pani swoją historię, a potem ja swoją. –zaproponował Roman

Przez następny kwadrans, każde opowiedziało swoje ostatnie zapamiętane godziny, choć Roman trochę przeinaczył swoją historię. Nie chciał wyjść przed tą piękną kobietą na idiotę lub szaleńca. I w tym czasie przeszli też na „ty”.

-Wychodzi na to, że ja trafiłem tu, trochę bardziej dobrowolnie, natomiast ty, Aniu, byłaś pod jakimś zauroczeniem, hipnozą, czy czymkolwiek. I nie pamiętasz nic ze wnętrza pojazdu, kiedy do niego weszłaś. Zresztą ja też nie.

-Oby Rafał był cały i może sprowadzi pomoc –powiedziała z nadzieją w głosie.

-Zależy gdzie się znajdujemy. Mogą nas nigdy nie odnaleźć. Może wcale już nie jesteśmy na Ziemi.

W tym momencie niewidoczne wcześniej dla nich drzwi, otworzyły się i w progu stanął mężczyzna w czarno-białej szacie. Był średniego wzrostu, o krótko przystrzyżonych włosach. Na czole miał wytatuowany jakiś symbol. Z oczu biła duma, ale uśmiechał się przyjaźnie kiedy wszedł do pomieszczenia.

-Witajcie ostatnie wolne dzieci planety Ziemia –rzekł płynną polszczyzną, z jedynie jakimś lekkim akcentem. –Jestem Timon Keller. Miło mi powitać was wśród naszej społeczności w imieniu swoim i rasy Cerovizz, przynajmniej tak mogę ich przedstawić w waszym języku.

-Jesteś człowiekiem?– zapytał Roman.

-Oczywiście Roman, mój drogi przyjacielu. Muszę przyznać, że mi zaimponowałeś, kiedy dowiedziałem, co zrobiłeś, by nawiązać kontakt, choć twoje plany były dość przyziemne.

-Ty wiesz?

-Och, moi drodzy. Ja wiem wszystko o was. Nasi władcy podzielili się tą wiedzą ze mną. Ci, którzy was wybrali umieją czytać w umysłach, umieją nawet nimi sterować. Niestety, tylko nieliczni z Cerovizz posiadają ten talent.

-Mówisz o Glistach, czy o tej tajemniczej czerwonej istocie?– zapytała Anna.

-Nigdy więcej nie waż się mówić o Lassach, w ten obraźliwy sposób!- krzyknął Timon. –Lassach, choć ułomne na swój sposób dobrze służą naszym panom. A wy zostaliście zaproszeni do naszej społeczności właśnie przez Cerovizz. Największą i najpotężniejszą rasę we znanym wszechświecie!- ostatnie zdanie wymówił z wyraźną czcią.

-Przepraszam panie Timon, ale trochę się tu pogubiłem. Może pan wszystko opowiedzieć od początku?

-No tak, jesteście zagubieni i wystraszeni. Gdzie moje maniery. Proszę usiąść, a ja zaraz wszystko wytłumaczę. -Rozsiedli się wygodnie, a Timon podał im herbatę, którą wyczarował nie wiadomo skąd.

-Z pochodzenia jestem Niemcem. Zostałem zaproszony, w waszym myśleniu uprowadzony, jedenaście lat temu. Dlaczego mnie wybrano, nigdy czcigodni Cerovizz mi nie powiedzieli. Są wysoko zaawansowaną rasą, posiadającą wielką wiedzę, choć w historii swojej cywilizacji, popełnili wiele błędów. Są też bardzo podobni do nas, dlatego zainteresowała ich nasza planeta.

-A co się stało z ich planetą? –spytał Roman

-No cóż. Mówiłem, że są podobni do nas. Rozwój techniczny ich cywilizacji, doprowadził do zniszczenia środowiska ich świata. Mieli już opanowane podróże kosmiczne, dlatego opuścili swoją zniszczoną planetę i udali się w kierunku Układu Oriona. Wiedzieli już o istnieniu planety Lassach. Jako, że są podobni do nas, więc również i agresywni, bez trudu podbili słabo rozwiniętych i myślących Lassach. Nie wytępili ich. Zaczęli ich uczyć, albo lepszym słowem będzie tresować. I dalej zaczęli rozwijać swoją technikę, korzystać z zasobów nowej planety. Znowu popełnili błędy i zniszczyli nowy świat. Ale ich poziom techniczny osiągnął szczyt. Byli w stanie naprawić środowisko zniszczonej planety, jednak w ich przypadku było za późno. Za duże promieniowanie skutecznie niweczyło ich wysiłki. I wtedy ich sondy odkryły naszą Ziemię. Zaczęli nas badać i poznawać. Wiedzieli, że będziemy trudniejszym przeciwnikiem, co ich strasznie zainteresowało. Poznali nasze środowisko i zobaczyli, że idziemy w tym samym kierunku, co oni. Jednak naszą planetę ich technika pozwoli naprawić. Tylko, jest jeden problem. Ludzie. Dlatego opuścili planetę Lassach, zostawiając ich samym sobie. Zabrali ze sobą jedynie miliard wyszkolonych osobników, którzy mieli rozpocząć inwazję. A sami nas w tym czasie obserwowali.

-Mówisz więc, że cała ta inwazja tych osobników w pomarańczowych strojach to zmyłka? To taktyczna zagrywka? –Roman nagle znowu stał się żołnierzem, a nie naukowcem– Puścili przodem na rzeź te biedne stworzenia, by poznać nasze słabe strony?

-Miło jest, że mówisz o nich biedne. To wszystko klony, zrodzone z tysiąca różnych oryginałów. No i nie takie zupełnie bezbronne. Przynajmniej od dziś –dodał z uśmiechem.

-O czym ty mówisz?– spytała Anna, której cała opowieść przerażała od początku, lecz nie jak szokująca końcówka.

-O tym droga Aniu, że jesteście wielkimi szczęściarzami. Zostaliście wybrani jako ostatnia para, zanim zostanie przywrócony nowy ład i porządek na planecie Ziemia. Będziecie sobie mieszkać w rezerwacie, pod moim dowództwem, podczas gdy Cerovizz, uratują naszą planetę przed zniszczeniem. Chodźcie -wstał i podszedł do drzwi– Sami zobaczcie…

 

************

 

Cos tu nie grało. I to cholernie. Andrzej przez otwarty właz obserwował chaos, który się wokół niego rozgrywał. Najpierw, po pierwszej salwie, artyleria zaczęła ostrzeliwać pozycje swoich wojsk. Choć na otwartym kanale, generał Mazur darł się i po raz kolejny wydawał rozkaz przerwania ognia, artyleria dalej rąbała po nie tych celach. Pierwsza linia czołgów, która ruszyła do natarcia już nie istniała. W chwili kiedy czołgi ruszyły i znalazły się jakiś tysiąc metrów od wroga, załogi pojazdów zaczęły krzyczeć i umierać w stalowych brzuchach swoich maszyn. Zasięg Bączków nieoczekiwanie wzrósł i usmażył mózgi atakujących. Lotnictwo odleciało w nieokreślonym kierunku, część nisko lecących maszyn spadła, kiedy piloci znaleźli się w zasięgu Bączków, w eterze padały sprzeczne rozkazy. Sierżant stwierdził w końcu, że nikt nie dowodzi i podjął decyzję.

-Dobra chłopaki! Spierdalamy stąd!

-Nie mam łączności z plutonem!- krzyknął Jarek– Przecież oni są tylko dziesięć metrów od nas!

-Zagłuszają nas! Miejmy nadzieję, że pojadą za nami.

-Jak to możliwe? Słyszę generała i wielu innych dowódców w radiu, a nasz pluton nie? Zagłuszają wybiórczo ku…a?

-Nie wiem! Spieprzamy stąd, potem będziemy myśleć. Zaraz jakiś Bączek ugotuje ci mózg!

Czołg sierżanta zawrócił w miejscu i ruszył na pełnym gazie, uchodząc z pola bitwy. Wokół w dalszym ciągu padały pociski artyleryjskie. Dowodzący brygadą artylerii samobieżnej i stacjonarnej, posłusznie przekazywał swoim ludziom, co rusz nowe koordynaty, które napływały przez radio. Głos generała Mazura płynący z radia był spokojny i opanowany, parę razy udzielił mu pochwały na szybkie i skuteczne przemieszczanie ognia. Tymczasem generał był daleki od stanu opanowania. Miotał się przed centrum dowodzenia i z rosnącą rozpaczą obserwował jego ginące wojska.

-Co tu się ku…a dzieje?! Zastrzelę tego gnoja! Jakie on koordynaty wprowadza! –ryczał, pieniąc się z wściekłości.

Niestety nikt nie potrafił udzielić mu odpowiedzi. A następna salwa spadających pocisków, przerwała kolejne pytanie generała w pół słowa. Centrum dowodzenia przestało istnieć…

 

***********

 

Centrum dowodzenia Obcych, umieszczone po ciemnej stronie Księżyca, działało doskonale. Olbrzymie pomieszczenie z trójwymiarowymi ekranami, przedstawiającymi różne rojony Ziemi, pełne było pięknych, wysokich Cerovizz. Przynajmniej tacy wydawali się Annie, choć wiedziała, że serca mają, jeśli je mają, poprawiła się w myślach, zimne. Oni sami nie zwracali na nich specjalnej uwagi. To, że są na Księżycu zaszokowało ich obydwoje. Ich ludzki towarzysz wyjaśnił im wszystko i teraz, pełen podziwu dla swych panów, wyjaśniał im chaos dziejący się przed ich oczyma.

-Kilka lat prowadzili nasłuch. Gromadzili informacje z eteru jak i z całej sieci Internetu. Poznali wasze zwyczaje i zachowania. Inwazja Lassach miała tylko odkryć wasze armie. Bez trudu złamali wasze śmieszne kody i hasła, poznali schematy i poszczególne szczeble dowodzenia. W tej chwili arsenały jądrowe są pod ich kontrolą. Zmienili kody i zabezpieczenia, nikt już ich nie użyje. Nie przeciw nim. Do tego w tej chwili wysyłają tysiące fałszywych i sprzecznych informacji, siejąc jeszcze większy zamęt.

-Cały czas mówisz „wasze”. Nie uważasz się za mieszkańca Ziemi? Nic cię to nie obchodzi? –spytała Anna. Ciągle się zastanawiała, dlaczego jeszcze jej mózg funkcjonuje tak spokojnie, a ona sama nie oszalała.

-Ta planeta nigdy nic mi nie dała. Byłem bezdomnym, żyjącym na ulicach Bonn, nikt się mną nigdy nie przejął i nie pomógł. Oni dali mi nadzieję na lepsze jutro. Wykształcenie. Mówię płynnie w ponad czterdziestu językach! Mówię w ich języku tak dobrze, że mógłbym być ich ambasadorem. Będę przywódcą naszego rezerwatu, który umieszczą na Wyspach Kanaryjskich. Nasza mała populacja będzie się rozwijać jak w biblijnym raju i nauczymy się dbać o naszą planetę. Wszystko dzięki nim! – wskazał z zachwytem w Obcych zgromadzonych pośród ekranów i rozmawiających w dziwnym, szeleszczącym języku. Brzmiał tak jakby wiatr poruszał liśćmi na drzewach.

Roman w skupieniu obserwował otoczenie. Był zdenerwowany i niespokojny, ale jego naukowa natura zwyciężyła i wszystkiemu przyglądał się z ogromnym zaciekawieniem. Obserwował jeden z ekranów, który pokazywał tysiące statków wchodzących na orbitę Ziemi. Niemiec wychwycił jego zainteresowanie.

-To główna flota inwazyjna. Ale jest mała w porównaniu z flotą, która przyleci tu za kilka tygodni. Kilkadziesiąt tysięcy statków wraz z wszystkimi obywatelami rasy Cerovizz. Cała rasa, trzy i pół miliarda.

-A co z ludzkością? -cicho spytała Anna.

-Ci, którzy przeżyją bombardowania i uciekną w lasy, góry lub gdziekolwiek indziej, będą wspaniałą rozrywką dla tych nadlatujących miliardów. –spokojne odpowiedział Timon– Oni po prostu uwielbiają sobie urządzać polowania, na Obcych. Lassach były dobre, ale ich instynkt przetrwania nie jest tak silny jak u ludzi. Dlatego bardzo ich ekscytuje niedaleka przyszłość i możliwość polowań. Nawet ich dzieci to uwielbiają. Tylko my w rezerwacie będziemy bezpieczni.

-To te statki na orbicie, będą bombardować nasze miasta?– spytał Roman, z którego powoli uciekał naukowy entuzjazm.

-W swoim czasie. Najpierw użyją tego– wskazał drugi duży monitor, przedstawiający olbrzymią rurę, której górna część był częściowo nieosłonięta metalem. Dziwny statek znajdował się na orbicie Księżyca. Wokół niego znajdowało się kilka statków Obcych oraz dość duża liczba niewielkich asteroidów. Każdy, według Romana, mógł mieć maksimum sto metrów średnicy. Było widać jak jeden z towarzyszących statkowi pojazdów, umieszcza asteroidę w jego wnętrzu.

-To jakaś wyrzutnia?– domyślił się Roman.

-Dokładnie– odparł zadowolony Timon– Właśnie zaczęli wystrzeliwać je w kierunku wszystkich dużych miast na świecie. Szkoda niszczyć je głowicami jądrowymi, bo opad radioaktywny. Ale tym, to będzie tylko kupa pyłu i dziura w ziemi. Jakieś tam niewielkie zanieczyszczenie, nic z czym nie moglibyśmy sobie poradzić.

Na ich oczach jedna z asteroid została wystrzelona w kierunku Ziemi. Kolana ugięły się pod Anną, kiedy na jednym z monitorów zaczęły się pojawić zdjęcia satelitarne kolejnych miast, które według słów Timona, były celami dla działa. Podeszła powoli bliżej, czym zwróciła uwagę paru zaciekawionych nią Obcych. Po chwili na ekranie ukazał się obraz, przedstawiający satelitarne zdjęcie jej rodzinnego Poznania. Była pewna, bo wielokrotnie oglądała je w sieci. Paru Obcych odpowiedzialnych za obsługę ekranu, wymieniło między sobą kilka szeleszczących słów.

-Co powiedzieli? –odwróciła się w stronę Timona.

-Jakby to przetłumaczyć, hehe– uśmiechnął się szeroko Niemiec– To tak trochę w slangu, a po waszemu to chyba dosłownie by brzmiało „Myślę, że tu też można z działa przypieprzyć”.

Anna osunęła się na podłogę…

 

************

 

Czołg Leopard stał na niewielkim wzniesieniu, gdzie dotarł na resztkach paliwa. Wyczerpana załoga patrzyła na chmurę pyłów unoszących się nad miejscem, które kiedyś zwało się Poznań. Tylko stalowy pancerz ich czołgu, ochronił ich przed falą uderzeniową. Sierżant Ryś ze łzami w oczach patrzył na ruiny miasta i starał się nie zwariować. Kapral Jarek szlochał, klęcząc na ziemi. Reszta ich plutonu czołgów zginęła lub rozproszyła się. W radiu słychać było tylko szum. Żadna z publicznych rozgłośni radiowych nie działała, dlatego trudno było stwierdzić, co tak naprawdę się stało. Andrzej wiedział tylko, że zostali pobici, ale nie do końca był pewien przez kogo. Nie mógł uwierzyć, że Glisty poświęciły tylu swoich, by dopiero po pół roku kontratakować. Na niebie, wśród czarnych zapylonych obłoków, co rusz ze świstem przelatywały jakieś srebrne statki i ostrzeliwały nieidentyfikowanymi pociskami, niewidoczne cele.

-Co robimy sierżancie?– spytał kierowca czołgu

Andrzej zastanawiał się, co ma mu odpowiedzieć, bo nie miał żadnego planu na najbliższą przyszłość. Wiedział, że będzie walczył i zabijał Obcych tak długo, na jak długo starczy mu sił. I kiedy miał już odpowiedzieć, zobaczył znowu jeden z tych srebrnych statków. A może to był ten sam, który przeleciał wcześniej? Statek zanurkował w dół i skierował się prosto na nich…

 

************

 

Babcia Grusdziąckolskja, aka Kowalska, ze złością uderzyła ręką w odbiornik radiowy. Jeszcze rano działało doskonale. Potem usłyszała tylko jak spiker mówi, że piekło otwiera się nad Ziemią i po kilku minutach chaotycznych informacji, wszystko ucichło. Również inne stacje, których kobieta nigdy nie słuchała, milczały jak zaklęte. Jedno był pewne. Znowu Demony, które przyniosły jej sławę i zrobiły z niej sołtysa wsi, pojawiły się w okolicy. Starsza kobieta westchnęła i poszła do stodoły. Musiała sprawdzić, czy widły są dobrze naostrzone…

 

Koniec :) T.J.

 

Koniec

Komentarze

Rozkaz był krótki, rozwalić i nie tracić ludzi. Andrzej był zwolennikiem tej teorii. -  teorii rozkazu?
zapytam, bo też już mam dość tych konserw , tak samo jak ty. - "tak samo jak ty"jest niepotrzebne. Wcześniej użyłeś "też"
Widocznie ich kodeks bojowy, bojowy było może nawet zbyt mocnym słowem, - wyrzuć "nawet"
obeszła dookoła niego - obeszła go dookoła
Cos tu nie grało - literówka

Pomysł ciekawy, ładny początek, wesołe zakończenie, dobre zdania-perełki. Nie porwało mnie jakoś szczególnie, ale nie mam poczucia straconego czasu, więc dobrze :)

lol..muszę przyznać, że szczegółowo wyłapałeś moje wpadki. Już nie mogę edytować, więc tak zostanie. Dzięki za przeczytanie i wytknięcie błędów oraz cieszę się, że nie zmarnowałeś swojego czasu. :)

- łaś ;p

Miło się czytało, co prawda nie będę bił owacji na stojąco, ale było okej. Plusik za tytuł, dzięki niemu wszedłem - intrygujący :)

Miło mi, że miło się czytało:)

Nowa Fantastyka