Moja wizyta na stacji badawczej Maritimus na Europie trwała zaledwie cztery tygodnie. Mimo to oddałbym za nie wszystkie moje wspomnienia. Większość chwil z naszego życia szybko odchodzi w niepamięć, te wyjątkowe tkwią w nas jednak wyjątkowo mocno dając o sobie znać w najmniej oczekiwanych momentach. Mimo, że leciałem już statkiem na Ziemię, przed oczami wciąż miałem bezkresne połacie Europejskiego lodu pokrywające cały księżyc. Powierzchnię przecinały głębokie szczeliny, zabarwione brunatno przez wypełniające je minerały. Gdzie nie gdzie widać było kratery po uderzeniach meteorytów. Nad naszymi głowami, gdzieś w oddali, widać było malutkie Słońce, którego promienie nieśmiało przebijały się przez rzadką, tlenową atmosferę. Ze względu na stężenie O2 wynoszące 100% obowiązywał nas absolutny zakaz używania ognia. Moi towarzysze, ubrani w grube, kosmiczne kombinezony ani myśleli jednak o zapaleniu papierosa w tych warunkach. Na powierzchni panowała temperatura -170 stopni Celsjusza i wiał silny wiatr. Wszyscy zdecydowanym krokiem kierowaliśmy się do ledwie widocznego hangaru. Dziesięcioro ludzi musiało wyglądać z oddali niczym mrówki, które przemierzają kuchenny blat znaną sobie tylko ścieżką, by ukryć się pod półmiskiem okrywającym świeżo wyciągniętą z zupy kiełbasę. My jednak nie znaleźliśmy w hangarze ciepłego jedzenia, a coś o wiele ciekawszego. Bilet do zupełnie nieznanego świata. Wewnątrz budynku czekała nas odprawa, sprawdzenie dokumentów i kilka równie nudnych czynności formalnych. Następnie weszliśmy do śluzy. Nie mogliśmy jednak natychmiast zdjąć kombinezonów. Były na tyle zimne, że nawet przypadkowe dotknięcie ich zewnętrznej powierzchni naraziłoby naszą skórę na poważne odmrożenia. Dlatego też spędziliśmy tam pół godziny. To i tak niewiele w porównaniu z tym, ile trwa sama podróż do bazy. Ze śluzy przeszliśmy bezpośrednio na pokład Ośmiornicy. Tak nazywała się łódź podwodna, która miała zabrać nas do Maritimusa. Zajęliśmy wygodne miejsca w fotelach, gdy łódź była powoli opuszczana do przerębla.
Otwór w lodzie głęboki był na dwadzieścia jeden kilometrów, choć gdzieś do połowy wypełnia go woda. Jej powierzchnia była jednak w tej chwili na tyle odległa, że zrzucenie łodzi w przerębel spowodowałoby rozpad statku i śmierć załogi od uderzenia o powierzchnię wody. O pewnych rzeczach lepiej nie myśleć w niektórych okolicznościach. To właśnie ta rzecz i ta okoliczność. Kiedy Ośmiornica dotarła do powierzchni wody, uwolniono ją z zaczepów. Dalsza podróż odbywała się przy pomocy własnych silników. Powoli, metr za metrem, zagłębialiśmy się w ocean Europy. Gdy łódź znalazła się pod lodem, mieliśmy do pokonania jeszcze dziewięćdziesiąt kilometrów, jakie dzieliły nas od dna. Jedni z moich towarzyszy ucinali już sobie drzemkę, inni z ożywieniem rozmawiali, a ja zabrałem się za drugie śniadanie. Nic nigdy nie smakowało mi tak dobrze, jak kanapka z pasztetem, którą jadłem na pokładzie łodzi przemierzającej głębiny pozaziemskiego oceanu. Niestety nie wszyscy współtowarzysze podzielali mój entuzjazm wyganiając mnie na sam koniec łodzi z moją "śmierdzącą kanapką". Usiadłem w samotności przy niewielkim oknie i podziwiałem ocean Europy. Liczyłem, że ujrzę jakiegoś kosmitę. Niestety, oświetlenie Ośmiornicy nie miało szans w starciu z nieprzeniknioną ciemnością. Mogłem zobaczyć obszar w odległości zaledwie kilkunastu metrów od okna. Nie było tam żadnych kosmitów. Tylko woda, woda i woda. Czasem przed wizjerem pojawiały się mikroskopijne drobinki pyłu zawieszone w toni wodnej. Przez całą podróż nie zauważyłem ani jednego z niesamowitych Europejskich żyjątek, o których mówił cały naukowy świat. Niestety tylko naukowy. Ludzkość początkowo ze sporym zainteresowaniem śledziła wyprawę badawczą na Europę, jednakże po przedstawieniu trzech gatunków tutejszej fauny porzuciła ten temat wracając do polityki, seriali i zakupów. Czasem jeszcze, o ile nowo odkryty gatunek posiadał ostre zębiska, zakrzywione szpony i róg na nosie, miał szanse ukazać się pod sam koniec wieczornego wydania wiadomości. Ja nie potrzebowałem widoku takich potworów. Zadowoliłby mnie nawet widok maleńkiej pławikrówki, lecz nie było mi dane jej zobaczyć. Trudno, w końcu to dopiero pierwszy dzień. Dotarliśmy do bazy Maritimus. Choć właściwie można by nazwać ją miastem. Zamieszkuje ją ponad dziesięć tysięcy osób. Początkowo byli tu sami naukowcy i personel techniczny. Szybko jednak baza zaczęła się rozrastać i sprowadzono lekarzy, rolników, inżynierów a nawet prawnika. Całość zbudowana jest z identycznych segmentów połączonych ze sobą przegubami. Jest to najprostszy i najtańszy sposób budowy podwodnego miasta. Co więcej, daje nieograniczone możliwości jego rozbudowy. Każdy element mógł być urządzony według potrzeb. W jednych były pokoje mieszkalne, w innych hodowle żywności, lokale usługowe lub, co nie powinno dziwić w tego typu placówce, laboratoria. To właśnie te interesowały mnie najbardziej i w nich miałem spędzić najbliższy miesiąc. Staż na Europie czas zacząć!
* * *
Dla laika spędzanie całego dnia w laboratorium, nad probówkami, szkiełkami i mikroskopami wydawać się może zajęciem niezwykle żmudnym i mozolnym. Jednak student biologii międzyplanetarnej czuje się tutaj, jak w raju. Codziennie oglądałem i badałem stworzenia zamieszkujące obcy księżyc. Moja praca skupiała się głównie na florze euro-bakteryjnej zamieszkującej dno oceanu, jak i tą poruszającą się swobodnie w toni. Większość żyjątek Europy zamieszkuje okolice kominów geotermalnych. Mają tutaj zapewnione ciepło i pokarm pod postacią mikroorganizmów wykorzystujących jako źródło energii chemosyntezę. Życie rozprzestrzeniło się jednak również w mrocznych wodach Europy pojawiając się w pobliżu kominów jedynie sporadycznie. Istoty te zaglądają tutaj, jak do przydrożnego baru przed dalszą wycieczką w nieznane.
Ja zajmowałem się przede wszystkim hodowlą euro-bakterii, badaniem ich cech biochemicznych i opisywaniem wzrastających kolonii. Miałem także do czynienia z grubszą zwierzyną. Powierzono mi opiekę nad akwarium. Karmiłem tam zamieszkujące zbiorniki stworzenia, wymieniałem wodę, badałem jej skład biochemiczny i dbałem, by jej parametry były identyczne z tymi w otaczającym nas oceanie. Praca w kontenerach naukowych zajmowała mi cały dzień. Nie obyło się także bez kilku incydentów z moim udziałem, na szczęście naukowcy byli wyrozumiali dla studentów. Raz podpaliłem szkiełko z euro-bakteriami, rozlałem niezbadane dotąd, choć potencjalnie groźne mikroorganizmy na blat stołu, polałem się jakimś roztworem zawierającym odfiltrowane z toni wodnej żyjątka. Parę wpadek miałem także w akwarium. Najgorszy z nich związany był z pławikrówką. Jest to małe żyjątko o bardzo rozdętym brzuchu i śmiesznym, przypominającym krowi, ogonie. Porusza się za pomocą rzędu króciutkich nóżek przeszukując podczas pieszych wędrówek dno oceanu w poszukiwaniu drobin pokarmu. Podobnie, jak wszystkie utrzymywane w akwarium stworzenia, żyje w zbiorniku ciśnieniowym, który odtwarza warunki panujące na głębokości 90 km. Aby nakarmić zamieszkujące akwarium istoty, trzeba podać jedzenie przez specjalną śluzę. Niestety, jeden z osobników zaczaił się w niej akurat w porze karmienia. Gdy otworzyłem wrota, woda, jak zwykle, uległa gwałtownemu rozprężeniu, a jej nadmiar wylał się z akwarium. Biedna, zabłąkana pławikrówka nie przeżyła dekompresji. Jej szczątki obryzgały mi twarz i ubranie. Szef działu akwarium był potem na mnie trochę zły, ale nie z powodu utraty okazu, a dlatego, że szybko zmyłem z siebie wnętrzności zwierzęcia i wyrzuciłem resztki do kanalizacji. Nazwał to bezsensownym marnowaniem niezwykle cennego materiału do badań. Na szczęście szybko puścił incydent w niepamięć.
Najciekawszym dniem tygodnia były wtorki. Wówczas to miałem okazję uczestniczyć w wyprawach Mątwy – małej łodzi badawczej, którą naukowcy wyruszali na poszukiwania nowych gatunków. Co prawda pełniłem tam jedynie rolę pasażera, po raz pierwszy miałem jednak okazję obserwować organizmy zamieszkujące Europę w ich naturalnym środowisku. Najwięcej życia było oczywiście wokół kominów geotermalnych. Były tam przeróżne stworzenia, część z nich chodziła na osiemnastu odnóżach, inne pełzały niczym ślimaki. Niektóre unosiły się w toni wodnej za pomocą pęcherza wypełnionego gazem, albo pływały, jak ryby. Okazało się jednak, że życie można spotkać także z dala od kominów. Trzeba tylko wiedzieć, jak szukać. Wielka łódź podwodna Ośmiornica skutecznie odstraszała wszelkie żyjątka swoimi głośnymi silnikami. Jednak mała i zwinna Mątwa mogła podpłynąć do zamieszkujących toń wodną istot niemal niezauważona. Widziałem niezliczoną ilość rozmaitych Europejskich stworzeń, niektóre bardzo przypominały ziemskie ryby głębinowe, inne ciężko byłoby zakwalifikować w ogóle do zwierząt. Z resztą trudno mówić o bakteriach, roślinach, czy zwierzętach w przypadku organizmów zamieszkujących Europę. W końcu są to stworzenia posiadające zupełnie inny rodowód. Dla ułatwienia stosuje się określenia Euro-bakterie, Euro-zwierzęta, Euro-grzyby, jednakże są to nazwy tymczasowe, które mają naukowcom pomóc orientować się w zróżnicowanym ekosystemie księżyca Jowisza. Wraz z postępem badań zostaną zaklasyfikowane do dopiero co tworzonych typów, gromad i rodzajów.
Podróż na Europę była niezwykłym doświadczeniem. W ciągu miesiąca praktyk dowiedziałem się więcej, niż przez cztery lata studiów. Choć oczywiście zdobyta na uczelni wiedza stanowiła doskonałe podstawy przed podróżą na Europę. Nie mogę się doczekać momentu, w którym skończę studia i wykorzystam zdobytą wiedzę w badaniach naukowych. Już wiem, co chcę robić w przyszłości. Zamierzam wrócić na Maritimus i poświęcić swoje życie pracy naukowej. Na razie czeka mnie jednak jeszcze miesiąc wakacji.
* * *
Zawsze uważałem, że miejsce człowieka jest na Ziemi. Jednakże bardzo się ucieszyłem, gdy mój syn trafił na staż na Maritimusie. Dla niego było to spełnienie marzeń. Nie obyło się bez rodzinnego świętowania, zarówno, jak go przyjmowali na staż, jak i po jego powrocie. Przez trzy dni opowiadał tylko o Maritimusie. A potem zachorował. Najpierw zaczął skarżyć się na zmęczenie. Początkowo podejrzewaliśmy, że wyczerpał go pobyt na Europie. Gdy adrenalina opadła, nagle zdał sobie sprawę, jak bardzo jest wyczerpany. Wkrótce jednak pojawiła się gorączka. Zabraliśmy go do szpitala. Tam na drugi dzień zapadł w śpiączkę. Przyczyną było ostre zapalenie mózgu. Lekarze nie mogli stwierdzić jego przyczyny. Powiedzieli mi jednak, bym przygotował się na każdą ewentualność. Wkrótce na jego ciele zaczęły pojawiać się pęcherze. Pobrano próbki. Potem znowu. I jeszcze raz. I dopiero wtedy mi powiedzieli, co znaleźli. Pęcherze wypełniała tkanka nerwowa, w swojej strukturze bardzo podobna do tkanki mózgowej. Stwierdzili, że to jakiś nowotwór mózgu, który, dał już przerzuty na resztę ciała. Mówili, że nie da się już nic zrobić. Podejrzewali, że przyczyną mógł być jakiś rodzaj nieznanego promieniowania, na które został wystawiony na Europie lub podczas podróży kosmicznej. Mijały kolejne dni, podczas których moje życie zatraciło sens. Mój syn żył, lecz mogło się to zmienić w każdej chwili. Od miesiąca leżał nieprzytomny w szpitalu. Jego marzenia o pracy naukowej na Europie miały się zakończyć przez nowotwór. Życie bywa okrutne.
* * *
Byłem akurat w sklepie, gdy zadzwonił telefon. Nie robiłem tam zakupów. Od 10 lat prowadzę sklep modelarski. Dzwonił lekarz. Prosił, bym przyjechał do szpitala. Mówił, że to pilne. Obawiałem się najgorszego. Zamknąłem pospiesznie sklep i wsiadłem w samochód. Droga do szpitala zajęła mi 25 minut. Zostawiłem pojazd na parkingu i pospiesznie wbiegłem do budynku. Udałem się na drugie piętro. Wbiegłem do sali gdzie leżał mój syn.
– Witaj Tato – powiedział
* * *
Stałem oniemiały w szpitalnej izbie. Syn, któremu lekarze nie dawali już szans na przeżycie, siedział teraz na łóżku i mówił do mnie, jakby nic się nie stało. Jakby ostatni miesiąc był tylko złym snem. Poczułem, jak po policzkach płyną mi łzy. Podbiegłem i uściskałem go mocno. Mój syn wrócił do świata żywych, gdy już lekarze postawili na nim krzyżyk. To był prawdziwy cud. Towarzysząca nam na sali pielęgniarka opuściła nas, byśmy mogli nacieszyć się tym cudem w cztery oczy.
– Jak się czujesz? – zapytałem.
– Czuję się lepiej, niż kiedykolwiek
– miesiąc spędziłeś w śpiączce, lekarze nie dawali Ci dużych szans – mój głos się załamał, a oczy ponownie wypełniły łzy.
– Czuję się lepiej, niż kiedykolwiek
– Mówili, że to niezwykle złośliwy nowotwór, że to przez podróże kosmiczne… – odczuwałem wiele skrajnych emocji
– Czuję się lepiej, niż kiedykolwiek
– Czy wszystko w porządku? – powiedziałem z niepokojem. Mój syn mówił ciągle tym samym monotonnym, zupełnie pozbawionym emocji głosem. Co więcej, odczuwałem wrażenie, że nie patrzy na mnie, lecz obserwuje pustą przestrzeń za moimi plecami.
– Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Najlepszym od tysiącleci. Właśnie wracam do zdrowia. Wracam do życia. Będę potężniejszy, niż kiedykolwiek.
– bardzo dziwnie mówisz Albercie – rzekłem z nutką niepokoju. Miałem wrażenie, że mój syn fizycznie się przebudził, lecz jego umysł wciąż tkwił w świecie marzeń sennych. A musiały to być marzenia przedziwne i przerażające.
– Nie jestem już Albertem, już nie.
– O czym tym mówisz Albercie? – z jednej strony nie chciałem tego słuchać. Powinienem wezwać lekarza, ale ciekawość wzięła górę nad rozsądkiem. Który to już raz w historii ludzkości?
– Na Europie żył pewien gatunek jednokomórkowych organizmów. Ich komórki przypominały swoją strukturą komórki nerwowe. W pewnym momencie za sprawą przypadkowej mutacji zaczęły łączyć się w kolonie. Stawały się one coraz większe i większe, a zarazem coraz mądrzejsze. Nie są jednak w stanie się dzielić.
On znowu o tej Europie. Cały czas mówił tym samym głosem i patrzył nieprzytomnie w przestrzeń. Jednak nie wrócił do życia. Przynajmniej jeszcze nie zupełnie. Wcisnąłem przycisk wzywający lekarza. A mój syn kontynuował swój monolog zupełnie nie zwracając uwagi na to, że nerwowo chodzę po pokoju.
– Produkują jednak zarodniki, które zawierają ich materiał genetyczny. Zarodniki te wnikają do komórek innych zwierząt, które zaczynają wytwarzać tkankę nerwową gatunku, który go zaatakował. W ten sposób się rozmnażają i zasiedlają nowe środowiska.
W sali zapanowała dojmująca cisza. Albert skończył monolog. Siedział teraz w bezruchu. Ja słyszałem bicie własnego serca. Próbowałem zrozumieć to, co właśnie powiedział. Dopadło mnie przerażenie.
– chcesz powiedzieć, że zaatakował Cię Europejski wirus? – zapytałem niby normalnym głosem, lecz moje słowa w tej ciszy zabrzmiały jak wystrzał z karabinu.
– To nie wirus. To Europejska inteligencja. To Europejski mózg zamknięty w ciele człowieka. Wykorzystujący jego krew, serce, wątrobę. Jego kości i mięśnie. Jego doświadczenia i wspomnienia. To nowy gatunek. Europejczyk Człowiekowaty. A ja jestem jego pierwszym przedstawicielem. A Ty będziesz następnym. A następnie ruszymy na podbój tej planety!