- Opowiadanie: Godzilla - Staż na Europie

Staż na Europie

Dzień Dobry. Chciałbym pochwalić się moim opowiadaniem z gatunku science-fiction. Od pewnego czasu czytam pojedyncze opowiadania na tej stronie,  lecz debiutuję jako autor tekstu. Zauważyłem już, że nie muszę nawet prosić o wytykanie błędów i nieścisłości, ani o wasze odczucia co do tekstu, bo wszyscy chętnie się tym dzielą. Zapraszam do lektury.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Staż na Europie

Moja wizyta na stacji badawczej Maritimus na Europie trwała zaledwie cztery tygodnie. Mimo to oddałbym za nie wszystkie moje wspomnienia. Większość chwil z naszego życia szybko odchodzi w niepamięć, te wyjątkowe tkwią w nas jednak wyjątkowo mocno dając o sobie znać w najmniej oczekiwanych momentach. Mimo, że leciałem już statkiem na Ziemię, przed oczami wciąż miałem bezkresne połacie Europejskiego lodu pokrywające cały księżyc. Powierzchnię przecinały głębokie szczeliny, zabarwione brunatno przez wypełniające je minerały. Gdzie nie gdzie widać było kratery po uderzeniach meteorytów. Nad naszymi głowami, gdzieś w oddali, widać było malutkie Słońce, którego promienie nieśmiało przebijały się przez rzadką, tlenową atmosferę. Ze względu na stężenie O2 wynoszące 100% obowiązywał nas absolutny zakaz używania ognia. Moi towarzysze, ubrani w grube, kosmiczne kombinezony ani myśleli jednak o zapaleniu papierosa w tych warunkach. Na powierzchni panowała temperatura -170 stopni Celsjusza i wiał silny wiatr. Wszyscy zdecydowanym krokiem kierowaliśmy się do ledwie widocznego hangaru. Dziesięcioro ludzi musiało wyglądać z oddali niczym mrówki, które przemierzają kuchenny blat znaną sobie tylko ścieżką, by ukryć się pod półmiskiem okrywającym świeżo wyciągniętą z zupy kiełbasę. My jednak nie znaleźliśmy w hangarze ciepłego jedzenia, a coś o wiele ciekawszego. Bilet do zupełnie nieznanego świata. Wewnątrz budynku czekała nas odprawa, sprawdzenie dokumentów i kilka równie nudnych czynności formalnych. Następnie weszliśmy do śluzy. Nie mogliśmy jednak natychmiast zdjąć kombinezonów. Były na tyle zimne, że nawet przypadkowe dotknięcie ich zewnętrznej powierzchni naraziłoby naszą skórę na poważne odmrożenia. Dlatego też spędziliśmy tam pół godziny. To i tak niewiele w porównaniu z tym, ile trwa sama podróż do bazy. Ze śluzy przeszliśmy bezpośrednio na pokład Ośmiornicy. Tak nazywała się łódź podwodna, która miała zabrać nas do Maritimusa. Zajęliśmy wygodne miejsca w fotelach, gdy łódź była powoli opuszczana do przerębla.

 

 

Otwór w lodzie głęboki był na dwadzieścia jeden kilometrów, choć gdzieś do połowy wypełnia go woda. Jej powierzchnia była jednak w tej chwili na tyle odległa, że zrzucenie łodzi w przerębel spowodowałoby rozpad statku i śmierć załogi od uderzenia o powierzchnię wody. O pewnych rzeczach lepiej nie myśleć w niektórych okolicznościach. To właśnie ta rzecz i ta okoliczność. Kiedy Ośmiornica dotarła do powierzchni wody, uwolniono ją z zaczepów. Dalsza podróż odbywała się przy pomocy własnych silników. Powoli, metr za metrem, zagłębialiśmy się w ocean Europy. Gdy łódź znalazła się pod lodem, mieliśmy do pokonania jeszcze dziewięćdziesiąt kilometrów, jakie dzieliły nas od dna. Jedni z moich towarzyszy ucinali już sobie drzemkę, inni z ożywieniem rozmawiali, a ja zabrałem się za drugie śniadanie. Nic nigdy nie smakowało mi tak dobrze, jak kanapka z pasztetem, którą jadłem na pokładzie łodzi przemierzającej głębiny pozaziemskiego oceanu. Niestety nie wszyscy współtowarzysze podzielali mój entuzjazm wyganiając mnie na sam koniec łodzi z moją "śmierdzącą kanapką". Usiadłem w samotności przy niewielkim oknie i podziwiałem ocean Europy. Liczyłem, że ujrzę jakiegoś kosmitę. Niestety, oświetlenie Ośmiornicy nie miało szans w starciu z nieprzeniknioną ciemnością. Mogłem zobaczyć obszar w odległości zaledwie kilkunastu metrów od okna. Nie było tam żadnych kosmitów. Tylko woda, woda i woda. Czasem przed wizjerem pojawiały się mikroskopijne drobinki pyłu zawieszone w toni wodnej. Przez całą podróż nie zauważyłem ani jednego z niesamowitych Europejskich żyjątek, o których mówił cały naukowy świat. Niestety tylko naukowy. Ludzkość początkowo ze sporym zainteresowaniem śledziła wyprawę badawczą na Europę, jednakże po przedstawieniu trzech gatunków tutejszej fauny porzuciła ten temat wracając do polityki, seriali i zakupów. Czasem jeszcze, o ile nowo odkryty gatunek posiadał ostre zębiska, zakrzywione szpony i róg na nosie, miał szanse ukazać się pod sam koniec wieczornego wydania wiadomości. Ja nie potrzebowałem widoku takich potworów. Zadowoliłby mnie nawet widok maleńkiej pławikrówki, lecz nie było mi dane jej zobaczyć. Trudno, w końcu to dopiero pierwszy dzień. Dotarliśmy do bazy Maritimus. Choć właściwie można by nazwać ją miastem. Zamieszkuje ją ponad dziesięć tysięcy osób. Początkowo byli tu sami naukowcy i personel techniczny. Szybko jednak baza zaczęła się rozrastać i sprowadzono lekarzy, rolników, inżynierów a nawet prawnika. Całość zbudowana jest z identycznych segmentów połączonych ze sobą przegubami. Jest to najprostszy i najtańszy sposób budowy podwodnego miasta. Co więcej, daje nieograniczone możliwości jego rozbudowy. Każdy element mógł być urządzony według potrzeb. W jednych były pokoje mieszkalne, w innych hodowle żywności, lokale usługowe lub, co nie powinno dziwić w tego typu placówce, laboratoria. To właśnie te interesowały mnie najbardziej i w nich miałem spędzić najbliższy miesiąc. Staż na Europie czas zacząć!

 

* * *

 

Dla laika spędzanie całego dnia w laboratorium, nad probówkami, szkiełkami i mikroskopami wydawać się może zajęciem niezwykle żmudnym i mozolnym. Jednak student biologii międzyplanetarnej czuje się tutaj, jak w raju. Codziennie oglądałem i badałem stworzenia zamieszkujące obcy księżyc. Moja praca skupiała się głównie na florze euro-bakteryjnej zamieszkującej dno oceanu, jak i tą poruszającą się swobodnie w toni. Większość żyjątek Europy zamieszkuje okolice kominów geotermalnych. Mają tutaj zapewnione ciepło i pokarm pod postacią mikroorganizmów wykorzystujących jako źródło energii chemosyntezę. Życie rozprzestrzeniło się jednak również w mrocznych wodach Europy pojawiając się w pobliżu kominów jedynie sporadycznie. Istoty te zaglądają tutaj, jak do przydrożnego baru przed dalszą wycieczką w nieznane. 

 

 

Ja zajmowałem się przede wszystkim hodowlą euro-bakterii, badaniem ich cech biochemicznych i opisywaniem wzrastających kolonii. Miałem także do czynienia z grubszą zwierzyną. Powierzono mi opiekę nad akwarium. Karmiłem tam zamieszkujące zbiorniki stworzenia, wymieniałem wodę, badałem jej skład biochemiczny i dbałem, by jej parametry były identyczne z tymi w otaczającym nas oceanie. Praca w kontenerach naukowych zajmowała mi cały dzień. Nie obyło się także bez kilku incydentów z moim udziałem, na szczęście naukowcy byli wyrozumiali dla studentów. Raz podpaliłem szkiełko z euro-bakteriami, rozlałem niezbadane dotąd, choć potencjalnie groźne mikroorganizmy na blat stołu, polałem się jakimś roztworem zawierającym odfiltrowane z toni wodnej żyjątka. Parę wpadek miałem także w akwarium. Najgorszy z nich związany był z pławikrówką. Jest to małe żyjątko o bardzo rozdętym brzuchu i śmiesznym, przypominającym krowi, ogonie. Porusza się za pomocą rzędu króciutkich nóżek przeszukując podczas pieszych wędrówek dno oceanu w poszukiwaniu drobin pokarmu. Podobnie, jak wszystkie utrzymywane w akwarium stworzenia, żyje w zbiorniku ciśnieniowym, który odtwarza warunki panujące na głębokości 90 km. Aby nakarmić zamieszkujące akwarium istoty, trzeba podać jedzenie przez specjalną śluzę. Niestety, jeden z osobników zaczaił się w niej akurat w porze karmienia. Gdy otworzyłem wrota, woda, jak zwykle, uległa gwałtownemu rozprężeniu, a jej nadmiar wylał się z akwarium. Biedna, zabłąkana pławikrówka nie przeżyła dekompresji. Jej szczątki obryzgały mi twarz i ubranie. Szef działu akwarium był potem na mnie trochę zły, ale nie z powodu utraty okazu, a dlatego, że szybko zmyłem z siebie wnętrzności zwierzęcia i wyrzuciłem resztki do kanalizacji. Nazwał to bezsensownym marnowaniem niezwykle cennego materiału do badań. Na szczęście szybko puścił incydent w niepamięć.

 

 

Najciekawszym dniem tygodnia były wtorki. Wówczas to miałem okazję uczestniczyć w wyprawach Mątwy – małej łodzi badawczej, którą naukowcy wyruszali na poszukiwania nowych gatunków. Co prawda pełniłem tam jedynie rolę pasażera, po raz pierwszy miałem jednak okazję obserwować organizmy zamieszkujące Europę w ich naturalnym środowisku. Najwięcej życia było oczywiście wokół kominów geotermalnych. Były tam przeróżne stworzenia, część z nich chodziła na osiemnastu odnóżach, inne pełzały niczym ślimaki. Niektóre unosiły się w toni wodnej za pomocą pęcherza wypełnionego gazem, albo pływały, jak ryby. Okazało się jednak, że życie można spotkać także z dala od kominów. Trzeba tylko wiedzieć, jak szukać. Wielka łódź podwodna Ośmiornica skutecznie odstraszała wszelkie żyjątka swoimi głośnymi silnikami. Jednak mała i zwinna Mątwa mogła podpłynąć do zamieszkujących toń wodną istot niemal niezauważona. Widziałem niezliczoną ilość rozmaitych Europejskich stworzeń, niektóre bardzo przypominały ziemskie ryby głębinowe, inne ciężko byłoby zakwalifikować w ogóle do zwierząt. Z resztą trudno mówić o bakteriach, roślinach, czy zwierzętach w przypadku organizmów zamieszkujących Europę. W końcu są to stworzenia posiadające zupełnie inny rodowód. Dla ułatwienia stosuje się określenia Euro-bakterie, Euro-zwierzęta, Euro-grzyby, jednakże są to nazwy tymczasowe, które mają naukowcom pomóc orientować się w zróżnicowanym ekosystemie księżyca Jowisza. Wraz z postępem badań zostaną zaklasyfikowane do dopiero co tworzonych typów, gromad i rodzajów.

 

 

Podróż na Europę była niezwykłym doświadczeniem. W ciągu miesiąca praktyk dowiedziałem się więcej, niż przez cztery lata studiów. Choć oczywiście zdobyta na uczelni wiedza stanowiła doskonałe podstawy przed podróżą na Europę. Nie mogę się doczekać momentu, w którym skończę studia i wykorzystam zdobytą wiedzę w badaniach naukowych. Już wiem, co chcę robić w przyszłości. Zamierzam wrócić na Maritimus i poświęcić swoje życie pracy naukowej. Na razie czeka mnie jednak jeszcze miesiąc wakacji.

 

* * *

 

Zawsze uważałem, że miejsce człowieka jest na Ziemi. Jednakże bardzo się ucieszyłem, gdy mój syn trafił na staż na Maritimusie. Dla niego było to spełnienie marzeń. Nie obyło się bez rodzinnego świętowania, zarówno, jak go przyjmowali na staż, jak i po jego powrocie. Przez trzy dni opowiadał tylko o Maritimusie. A potem zachorował. Najpierw zaczął skarżyć się na zmęczenie. Początkowo podejrzewaliśmy, że wyczerpał go pobyt na Europie. Gdy adrenalina opadła, nagle zdał sobie sprawę, jak bardzo jest wyczerpany. Wkrótce jednak pojawiła się gorączka. Zabraliśmy go do szpitala. Tam na drugi dzień zapadł w śpiączkę. Przyczyną było ostre zapalenie mózgu. Lekarze nie mogli stwierdzić jego przyczyny. Powiedzieli mi jednak, bym przygotował się na każdą ewentualność. Wkrótce na jego ciele zaczęły pojawiać się pęcherze. Pobrano próbki. Potem znowu. I jeszcze raz. I dopiero wtedy mi powiedzieli, co znaleźli. Pęcherze wypełniała tkanka nerwowa, w swojej strukturze bardzo podobna do tkanki mózgowej. Stwierdzili, że to jakiś nowotwór mózgu, który, dał już przerzuty na resztę ciała. Mówili, że nie da się już nic zrobić. Podejrzewali, że przyczyną mógł być jakiś rodzaj nieznanego promieniowania, na które został wystawiony na Europie lub podczas podróży kosmicznej. Mijały kolejne dni, podczas których moje życie zatraciło sens. Mój syn żył, lecz mogło się to zmienić w każdej chwili. Od miesiąca leżał nieprzytomny w szpitalu. Jego marzenia o pracy naukowej na Europie miały się zakończyć przez nowotwór. Życie bywa okrutne.

 

* * * 

 

Byłem akurat w sklepie, gdy zadzwonił telefon. Nie robiłem tam zakupów. Od 10 lat prowadzę sklep modelarski. Dzwonił lekarz. Prosił, bym przyjechał do szpitala. Mówił, że to pilne. Obawiałem się najgorszego. Zamknąłem pospiesznie sklep i wsiadłem w samochód. Droga do szpitala zajęła mi 25 minut. Zostawiłem pojazd na parkingu i pospiesznie wbiegłem do budynku. Udałem się na drugie piętro. Wbiegłem do sali gdzie leżał mój syn.

– Witaj Tato – powiedział

 

* * *

 

Stałem oniemiały w szpitalnej izbie. Syn, któremu lekarze nie dawali już szans na przeżycie, siedział teraz na łóżku i mówił do mnie, jakby nic się nie stało. Jakby ostatni miesiąc był tylko złym snem. Poczułem, jak po policzkach płyną mi łzy. Podbiegłem i uściskałem go mocno. Mój syn wrócił do świata żywych, gdy już lekarze postawili na nim krzyżyk. To był prawdziwy cud. Towarzysząca nam na sali pielęgniarka opuściła nas, byśmy mogli nacieszyć się tym cudem w cztery oczy.

– Jak się czujesz? – zapytałem.

– Czuję się lepiej, niż kiedykolwiek

– miesiąc spędziłeś w śpiączce, lekarze nie dawali Ci dużych szans – mój głos się załamał, a oczy ponownie wypełniły łzy.

– Czuję się lepiej, niż kiedykolwiek

– Mówili, że to niezwykle złośliwy nowotwór, że to przez podróże kosmiczne… – odczuwałem wiele skrajnych emocji

– Czuję się lepiej, niż kiedykolwiek

– Czy wszystko w porządku? – powiedziałem z niepokojem. Mój syn mówił ciągle tym samym monotonnym, zupełnie pozbawionym emocji głosem. Co więcej, odczuwałem wrażenie, że nie patrzy na mnie, lecz obserwuje pustą przestrzeń za moimi plecami.

– Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Najlepszym od tysiącleci. Właśnie wracam do zdrowia. Wracam do życia. Będę potężniejszy, niż kiedykolwiek.

– bardzo dziwnie mówisz Albercie – rzekłem z nutką niepokoju. Miałem wrażenie, że mój syn fizycznie się przebudził, lecz jego umysł wciąż tkwił w świecie marzeń sennych. A musiały to być marzenia przedziwne i przerażające.

– Nie jestem już Albertem, już nie.

– O czym tym mówisz Albercie? – z jednej strony nie chciałem tego słuchać. Powinienem wezwać lekarza, ale ciekawość wzięła górę nad rozsądkiem. Który to już raz w historii ludzkości?

– Na Europie żył pewien gatunek jednokomórkowych organizmów. Ich komórki przypominały swoją strukturą komórki nerwowe. W pewnym momencie za sprawą przypadkowej mutacji zaczęły łączyć się w kolonie. Stawały się one coraz większe i większe, a zarazem coraz mądrzejsze. Nie są jednak w stanie się dzielić. 

On znowu o tej Europie. Cały czas mówił tym samym głosem i patrzył nieprzytomnie w przestrzeń. Jednak nie wrócił do życia. Przynajmniej jeszcze nie zupełnie. Wcisnąłem przycisk wzywający lekarza. A mój syn kontynuował swój monolog zupełnie nie zwracając uwagi na to, że nerwowo chodzę po pokoju.

– Produkują jednak zarodniki, które zawierają ich materiał genetyczny. Zarodniki te wnikają do komórek innych zwierząt, które zaczynają wytwarzać tkankę nerwową gatunku, który go zaatakował. W ten sposób się rozmnażają i zasiedlają nowe środowiska. 

W sali zapanowała dojmująca cisza. Albert skończył monolog. Siedział teraz w bezruchu. Ja słyszałem bicie własnego serca. Próbowałem zrozumieć to, co właśnie powiedział. Dopadło mnie przerażenie. 

– chcesz powiedzieć, że zaatakował Cię Europejski wirus? – zapytałem niby normalnym głosem, lecz moje słowa w tej ciszy zabrzmiały jak wystrzał z karabinu.

– To nie wirus. To Europejska inteligencja. To Europejski mózg zamknięty w ciele człowieka. Wykorzystujący jego krew, serce, wątrobę. Jego kości i mięśnie. Jego doświadczenia i wspomnienia. To nowy gatunek. Europejczyk Człowiekowaty. A ja jestem jego pierwszym przedstawicielem. A Ty będziesz następnym. A następnie ruszymy na podbój tej planety!

Koniec

Komentarze

Wpadnę w najbliższym czasie. Ale na początek jedna uwaga – postaraj się rozbić te bloki tekstu na akapity, żeby lepiej się czytało.

 

Pozdrawiam

Q

Known some call is air am

Czesc. Przeczytalem. Kilka uwagz gdyz na telefonie ciezko pisac, cytowac, itd. Po pierwsze! Posluchaj rady Outta Sewera! Koniecznie. Opowiadanie nie jest dlugie, ale zmudnie sie przez nie przechodzi, te olbrzymie bloki tekstu odstraszaja. Po drugie: masz sporo przecinkow do poprawy. Trzy: dialogi do poprawy, brakuje kropek, rozpoczynaja sie nala litera, itd. Albo: Witaj, Tato – tato malą. Cztery: nie do konca zrozumialem, na jakiej glebokosci w koncu byla ta podwodna, modulowa stacja. Czy rozwazalales cisnienia, jakie na takich glebokoaciach panuja? Jak wygladalby montaz takiej stacji? Teraz tak: nieco za wiele opowiadasz, co w polaczeniu z dlugimi blokami robi sie nużace – a mogloby byc calkiem ciekawe. Po co np. info, ze podroz ojca do szpitala zajela 25 min? Ze auto zostawil na parkingu? Historia nie jest jakos niezwykle odkrywcza, final dosc typowy, ale cala budowa i opis dosc interesujacy. Co mi sie nie widzialo, to lekcewazenie ozdrowienca przez lekarzy. Skoro wiedzieli, ze mial kontakt z obcymi mikrobami, powinien byc w poczwornej izolatce, a mam wrazenie, ze sie tym nikt zbytnio nie przejmowal. Szybko zwalono wine na nowotwor, itd. Ta rozmowa z ojcem mocno sztuczna, bez emocji, ktore towarzyszylyby odzyskaniu niemal trupa – ale i strachu zabraklo, bo to nagle ozdrowienie powinno byc mega nienaturalne. Podobalo mi sie calkiem niezle fizyczne i biologiczne podejscie do tematu, dosc rzetelne (poza montazem tej bazy pod woda). Co prawda atmosfera 100% O2 jest malo mozliwa (choc na Europie rzeczywiscie wiekszosc wodoru lekkiego odlatuje, a tlen zostaje), ale temperatura panujaca tam – te -170 *C – przy domyslnym cisnieniu jest ok, aby tlen nie stal sie ciekly. Przypadek, czy zaplanowane? ;) Podsumowujac: mimo pewnej zmudnosci, brakow w wykonaniu i malo odkrywczego finalu, calkiem mi sie podobalo. Pozdr.

Hej, jestem jak obiecałem :)

 

Gdzie nie gdzie widać było kratery po uderzeniach meteorytów. Nad naszymi głowami, gdzieś w oddali, widać było malutkie Słońce, którego promienie nieśmiało przebijały się przez rzadką, tlenową atmosferę.

Gdzieniegdzie. I powtórzenie podkreślone – powinieneś to przebudować, użyć parafrazy albo coś pozmieniać.

 

Dziesięcioro ludzi musiało wyglądać z oddali niczym mrówki, które przemierzają kuchenny blat znaną sobie tylko ścieżką, by ukryć się pod półmiskiem okrywającym świeżo wyciągniętą z zupy kiełbasę.

W zasadzie to porównanie jest poprawne, ale strasznie mi się nie podoba. To oczywiście subiektywne odczucie.

 

Zajęliśmy wygodne miejsca w fotelach, gdy łódź była powoli opuszczana do przerębla. Otwór w lodzie głęboki był na 21 km, choć gdzieś do połowy wypełnia go woda. Jej powierzchnia była jednak w tej chwili na tyle odległa, że zrzucenie łodzi w przerębel spowodowałoby rozpad statku i śmierć załogi od uderzenia o powierzchnię wody.

 

Pogrubione powtórzenie. Liczebniki zapisujemy słownie, staramy się nie używać cyfr, chyba że w datach, nie używamy też skrótów w stylu km. Podkreślone i pogrubione: piszesz w czasie przeszłym i nagle, na moment, przechodzisz do teraźniejszego – tak się robić nie powinno.

Całę drugie zdanie jest strasznie niezgrabne i łopatologiczne. Po co wyjaśniać, dlaczego nie można zrucać łodzi, skoro piszesz, że przerębel miał dwadzieścia jeden kilometrów i do połowy wypełniony był wodą. Przecież to logiczne, że swobodny spadek z dziesięciu i pół kilometra zakończony uderzeniem o lustro wody jest nie do przeżycia.

 

Kiedy Ośmiornica dotarła do powierzchni wody, uwolniono ją z zaczepów.

Szyk zdania, bo teraz to z zaczepów jest uwalniana powierzchnia wody.

 

Dalsza podróż odbywała się przy pomocy własnych silników.

Do usunięcia, bo przecież nie cudzych ;)

 

Kanapka z pasztetem wyjątkowo smakuje na pokładzie łodzi podwodnej na księżycu Jowisza. Niestety nie wszyscy współtowarzysze podzielali mój entuzjazm wyganiając mnie na sam koniec łodzi z moją "śmierdzącą kanapką". Ich strata.

Kilka uwag. Pierwsze zdanie przebudowałbym w taki mniej więcej sposób: Kanapka z pasztetem konsumowana na pokładzie łodzi podwodnej, poruszającej się pod zlodowaciałą powierzchnią księżyca Jowisza, smakowała wyjątkowo.

Pogrubiłem Ci znów przejście pomiędzy czasami.

Druga uwaga to powtórzenia – podkreślone.

Trzecia uwaga to ostatnie, krótkie zdanie. Czemu ich strata? Co stracili? Czy bohater chciał się z nimi podzielić, czy uważa, że sam zapach kanapki jest tak cudny, że oni tracą okazję do jego doświadczenia?

 

 

Usiadłem sobie w samotności przy niewielkim oknie i podziwiałem ocean Europy.

Staraj się usuwać zaimki, które niczego nie wnoszą.

 

Niestety, oświetlenie Ośmiornicy mizernie rozwiewało nieprzeniknioną ciemność.

Słabo rozświetlało? Nie wiem, czy pod wodą coś może się rozwiewać.

 

Czasem przed wizjerem pokazywały się jakiś pył lub kurz. Przez całą podróż nie spotkałem ani jednego z niesamowitych Europejskich żyjątek, o których mówił cały naukowy świat.

 

Może “pojawiały” zamiast pokazywały? Pył i kurz pod wodą, to też raczej nie bardzo. A zamiast “spotkałem” dałbym “zauważyłem”.

 

Zamieszkuje ją ponad 10 000 osób.

Staramy się nie używać cyfr :)

 

Szybko jednak baza zaczęła się rozrastać i sprowadzono lekarzy, rolników, inżynierów a nawet prawnika. Cała baza zbudowana jest z identycznych kontenerów połączonych ze sobą przegubami.

Powtórzenia.

 

W jednych były pokoje mieszkalne, w innych hodowle żywności, lokale usługowe lub, co nie powinno dziwić w tego typu placówce – laboratoria.

→ W jednych były pokoje mieszkalne, w innych hodowle żywności, lokale usługowe lub, co nie powinno dziwić w tego typu placówce, laboratoria.

 

Moja praca skupiała się głównie na florze euro-bakteryjnej zamieszkującej dno oceanu, jak i poruszającą się swobodnie w toni wodnej.

Tej. Przekreślone do usunięcia, bo czy jest jakaś inna toń, o której mowa w Twoim opowiadaniu?

 

Mają tutaj zapewnione ciepło i źródło pożywienia pod postacią mikroorganizmów wykorzystujących jako źródło energii chemosyntezę.

Powtórzenie.

 

dbałem, by jej parametry były identyczny z tymi w otaczającym nas oceanie.

Identyczne.

 

Jest to małe żyjątko o bardzo rozdętym brzuchu i śmiesznym, przypominającym krowi, ogonie. Porusza się za pomocą rzędu małych nóżek przeszukując podczas pieszych wędrówek dno oceanu w poszukiwaniu drobin pokarmu.

Powtórzenie.

 

Aby nakarmić zamieszkujące akwarium istoty, trzeba podać jedzenie przez specjalną śluzę. Niestety, jeden z osobników zaczaił się w niej akurat w porze karmienia. Gdy rozszczelniłem śluzę, woda się nagle rozprężyła, a jej nadmiar wylał się z akwarium.

Powtórzenia i delikatna siękloza ;)

 

Jej szczątki zapryskały mi twarz i ubranie.

Spryskały? Obryzgały?

 

Najciekawszym dniem tygodnia były wtorki.

→ Najciekawsze był wtorki.

 

inne trudne byłoby zakwalifikować w ogóle do zwierząt. Z resztą trudno mówić o bakteriach, roślinach, czy zwierzętach w przypadku organizmów zamieszkujących Europę.

Powtórzenia. W dodatku pierwsze powinno brzmieć: trudno.

 

Na razie czeka mnie jednak jeszcze miesiąc wakacji.

Brzydka aliteracja. Usuń jedno ze słów.

 

– miesiąc spędziłeś w śpiączce, lekarze nie dawali Ci dużych szans – mój głos się załamał, a oczy ponownie wypełniły łzy.

– Czuję się lepiej, niż kiedykolwiek

– Mówili, że to niezwykle złośliwy nowotwór, że to przez podróże kosmiczne… – odczuwałem wiele skrajnych emocji

– Czuję się lepiej, niż kiedykolwiek

Źle zapisujesz dialogi. Jest taki poradnik.

 

Monolog głównego bohatera to jedna wielka łopata i infodump – nie podoba mi się. Końcówka też strasznie pretensjonalna, ale pomysł z inteligencją przejmującą kontrolę nad ludzkim organizmem nie jest zły, chociaż to temat wałkowany setki razy.

 

Jako prezentacja umiejętności nie jest to złe. Masz sporo rzeczy do nauki, ale widać potencjał do snucia historii. Jeśli się nie zniechęcisz i postanowisz podszlifować swój warsztat, ja z chęcią przeczytam Twoje kolejne opowiadanie. Zawsze też możesz wrzucić tekst na betalistę i poprosić innych użytkowników o pomoc.

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Dziękuję za wszelkie wskazówki – widzę, że poświęciliście sporo czasu, by wyłapać wszystkie błędy. Póki co podzieliłem tekst na mniejsze fragmenty, systematycznie będę wprowadzał poprawki. 

 

nie do konca zrozumialem, na jakiej glebokosci w koncu byla ta podwodna, modulowa stacja

90 km wody + 21 km lodu ponad wodą

 

 

 Co prawda atmosfera 100% O2 jest malo mozliwa (choc na Europie rzeczywiscie wiekszosc wodoru lekkiego odlatuje, a tlen zostaje), ale temperatura panujaca tam – te -170 *C – przy domyslnym cisnieniu jest ok, aby tlen nie stal sie ciekly.

Tu zasłonię się wikipedią, która podawała właśnie takie parametry Europejskiej atmosfery – 100% tlenu i temperatura -170 *C

 

Monolog głównego bohatera to jedna wielka łopata i infodump – nie podoba mi się.

To jesteśmy w tej kwestii zgodni – mi również się nie podoba. Zakończenie to moja największa słabość. To tutaj przerabiałem już kilka razy i a tak nie jestem zadowolony z końcowego efektu. Może kiedyś wymyślę, jak lepiej to poprowadzić.

 

Bardzo dziękuję za uwagi. Przyznam, że mam już doświadczenie w pisaniu relacji i artykułów ale postanowiłem zobaczyć, jak poradzę sobie z beletrystyką 

Bardzo dziękuję za uwagi. Przyznam, że mam już doświadczenie w pisaniu relacji i artykułów ale postanowiłem zobaczyć, jak poradzę sobie z beletrystyką

Hah! Ja też miałem jak Ty, zanim na początku tego roku postanowiłem się sprawdzić w beletrystyce a potem trafiłem tutaj, jakieś pół roku temu i zostałem, bo to świetne miejsce :)

Known some call is air am

No niestety, Godzilla, to nie jest dobre opowiadanie. Jeśli miałbym ująć w skrócie swoje wrażenia, powiedziałbym tak: pierwsza część tekstu przypomina fabularyzowane wypracowanie szkolne pisane na zadany temat naukowy (np. Napisz, jak mogłaby wyglądać twoja wyprawa na Europę korzystając z podstawowych informacji z wikipedii). Część druga to z kolei bardzo słaba i nieprzemyślana merytorycznie, do bólu nawina i wtórna i bardzo młodzieńcza wariacja na oklepany temat obcej formy życia przejmującej kontrolę nad człowiekiem i szykującej się do podboju Ziemi, która to wariacja wygląda na kompletnie wyjętą z kapelusza wobec wcześniejszego wypracowania o stażu na Europie. Ten rozłam fabularny i stylistyczny podkreśla zupełnie niezapowiedziana i przeprowadzona fatalnie zmiana narratora. A co najgorsze, ów rozłam rozdziela część słabą tekstu od części jeszcze słabszej.

Ale po kolei.

Otwarcie opowiadania wielgachnym, zwartym blokiem tekstu nie jest najlepszym pomysłem. Mam jednak wrażenie, że wystarczyłaby porządna edycja tego akapitu i rozbicie na mniejsze, żeby uniknąć takiej nieprzyjemnej dla oka cegły. Ale najgorsze jest to, że kolejne sześć-siedem akapitów wygląda podobnie. Długie opisy pełne zbędnych szczegółów, zupełnie nieistotnych dla fabuły, detale techniczne i merytoryczne, wyraźnie zaczerpnięte z netu i podane w postaci niemal dosłownych encyklopedycznych formułek. Przez dwie trzecie tekstu czytamy nudne i pozbawione akcji sprawozdanie/retrospekcję, które na dodatek zostaje wprowadzone bez sensu i zachowania czasów narracji po pierwszych zdaniach opowiadania.

Czytamy zatem:

Mimo że leciałem już statkiem na Ziemię, przed oczami wciąż miałem bezkresne połacie Europejskiego lodu pokrywające cały księżyc.

A po chwili:

Wszyscy zdecydowanym krokiem kierowaliśmy się do ledwie widocznego hangaru.

Zatem facet właśnie wraca na Ziemię i wspomina pobyt na Europie, po chwili już idzie z jakąś ekipą do hangaru w czasie rzeczywistym. Za chwilę opowiada nam w czasie teraźniejszym przez kilka zbitych akapitów o swojej nudnej praktyce w stacji podmorskiej. Potem oczywiście następuje jeszcze ta zmiana narratora (z syna na ojca), która już zupełnie rozwala konstrukcje tekstu. Wszystko rozjeżdżą się czasowo i nie tłumacza tego nawet retrospekcje, bo między wstępem a zakończeniem mamy zmianę narratora, miejsca wydarzeń (już nie statek wracający na Ziemię, nie baza na Europie, tylko szpital na Ziemi) itd.

Sama fabuła, jak już wspomniałem, przypomina przez sporą część opowiadania beletrystykę szkolną, którą uczeń próbuje zaskoczyć nauczycielkę od polaka, ale niestety pomimo inwencji twórczej zgarnia pałę za kwiatki w stylu „gdzie nie gdzie"!!!!!!!!! pisane oddzielnie. Z kolei ostatnia część tekstu (niby horrorowata), w której dostajemy niby jakąś „akcję” to bzdurny dialog (z przewagą monologu) na poziomie mniej więcej „Ciemnej strony Księżyca” (w którym to filmie klasy C diabeł pomieszkujący na owej ciemnej stronie, wypowiada podobnie nadęte i sztuczne zdania, a na pytanie astronauty czy ocipiał odpowiada: Tak, ocipiałem).

W twoim tekście w rzadkiej atmosferze księżyca Jowisza mamy silne wiatry, kosmonauci w skafandrach nie myślą o zapaleniu papierosa z powodu tlenowej atmosfery, a nie z powodu owych skafandrów (tak wynika z tekstu), a główny bohater, podobno student astrobiologii, wypowiada się merytorycznie jak totalny amator i laik, przez co czytamy o stworzonkach, żyjątkach, nóżkach itp. Co ciekawe, w skład personelu bazy podwodnej na księżycu Jowisza spotykamy u Ciebie… rolników.

Całość dopełnia scena z otwarciem akwarium i wylaniem „dekompresowanej wody” utrzymywanej na potrzeby owych żyjątek pod ciśnieniem równym temu na głębokości 90 km. O tym, że powracający z innego ciała niebieskiego człowiek, który ma tak paskudne objawy, jak te opisane w tekście, nie trafia do izolatki i nie zostaje poddany kwarantannie, nawet nie wspominam.

Poza babolami narracyjnymi, merytorycznymi, logicznymi, konstrukcyjnymi, czasowymi i interpunkcyjnymi, mamy jeszcze zdania zaczynające się małą literą, co jest babolem na poziomie pierwszej klasy podstawówki.

A teraz kilka wybranych przykładów baboli i krótkie do nich komentarze:

 

Dlaczego uparcie piszesz Europejskiego dużą literą? Przecież sam w zdaniu: Europejskich stworzeń, niektóre bardzo przypominały ziemskie ryby głębinowe […] ziemskie piszesz mała literą. 

 

Moi towarzysze, ubrani w grube, kosmiczne kombinezony ani myśleli jednak o zapaleniu papierosa w tych warunkach.

 

– wspominałem już o tym. Naprawdę chcodziło tylko o warunki?

 

Dziesięcioro ludzi musiało wyglądać z oddali niczym mrówki, które przemierzają kuchenny blat znaną sobie tylko ścieżką, by ukryć się pod półmiskiem okrywającym świeżo wyciągniętą z zupy kiełbasę.

 

– co to za porównanie???? Co niby na powierzchni Europy mogło przypominac akurat półmisek okrywający świeżo wyciagniętą z zupy kiełabasę? A czemu nie kiełbasę wyciagniętą z folii, albo zdjętą z półki?

 

Otwór w lodzie głęboki był na dwadzieścia jeden kilometrów, choć gdzieś do połowy wypełnia go woda.

 

– przykład jednego z wielu błędów gramatycznych i konstrukcyjnych w tekście. Był głęboki ale wypełnia go woda. Masz dwa czasy w jednym zdaniu.

 

Przez całą podróż nie zauważyłem ani jednego z niesamowitych Europejskich żyjątek, o których mówił cały naukowy świat.

 

– przykład jednego z wielu powtórzeń łatwych do uniknięcia.

 

Zadowoliłby mnie nawet widok maleńkiej pławikrówki, lecz nie było mi dane jej zobaczyć. Trudno, w końcu to dopiero pierwszy dzień. Dotarliśmy do bazy Maritimus.

 

– przykład dziwnie prowadzonej narracji i edycji tekstu. Facet rozmyśla o czymś i nagle: Dotarliśmy do bazy… WTF? 

 

Choć właściwie można by nazwać miastem. Zamieszkujeponad dziesięć tysięcy osób.

 

– ją i ją. Powtórzenie. I to jeszcze zaimków.

 

Całość zbudowana jest z identycznych segmentów połączonych ze sobą przegubami. Jest to najprostszy i najtańszy sposób budowy podwodnego miasta.

 

– jest i jest, zbudowana i budowy. Powtórzenia.

 

Moja praca skupiała się głównie na florze euro-bakteryjnej zamieszkującej dno oceanu, jak i tą poruszającą się swobodnie w toni.

 

– to jest jakaś dziwaczna gramatyka i kosntrukcja zdania. Powinno być: jak i tej poruszającej się […]

 

 

Parę wpadek miałem także w akwarium. Najgorszy z nich związany był z pławikrówką.

 

– najgorsza nie najgorszy. Mówisz o wpadkach (rodzaj żeński).

 

– miesiąc spędziłeś w śpiączce, lekarze nie dawali Ci dużych szans

 

– Zdanie zaczynamy dużą literą. Z kolei zaimki piszemy małą literą, opowiadanie to nie list albo SMS.

 

– bardzo dziwnie mówisz Albercie […]

 

– Ponownie. Zdanie zaczynamy wielką literą.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Tak na mój subiektywny gust, brak akcji. Długie opisy na swój sposób przypominają mi książki z XIX w tworzone w odcinkach do gazet. Świat mniej więcej spójny, ale przeskok z jednokomórkowca do człowieka trochę duży. Obcy przypominał mi jakiś film o misji na Marsa bodajże “Life”, albo tego ze spodka z Antarktydy w “Coś” 

 

 

 

Cześć

Dodam tutaj swoje trzy grosze w ramach dyżuru, niestety negatywne.

Odczucia po przeczytaniu są takie sobie. Bardzo dużo opisów budowli i świata, które są czasem wzięte z Wikipedii albo mocno na niej bazujące. Jest podwodna baza na Europie, na znacznej głębokości, ale fakt głębokości i zadanie fundamentalnego pytania: dlaczego w ten sposób? nie padło.

Gdyby padło, to spoko, można byłoby to rozważać. Ale skoro nie było, to miałbym wiele argumentów, które mogłyby pomysł stacji pogrążyć. Np. dlaczego tak głęboko? Niby inne przyciąganie ale i tak ciśnienie ogromne i wielkie koszty budowy takiej stacji. W imię czego? Gdyby chcieli pobierać organizmy z tej głębokości to lepsze byłyby pojazdy, bo całą tę stację trzeba byłoby na Europę przywieźć, z racji braku sensownych zasobów na niej.

Taki argument przekreśla większość elementów, które zostały tu opisane.

Druga kwestia, która mnie bardzo boli. Fizyka – masakra. Ja wiem, że sci-fi, że mogą być rzeczy niewytłumaczalne, ale:

a) Jeśli Twoja akcja nie dzieje się na faktycznym ciele niebieskim/ dzieje się w alternatywnym świecie to mogą tam działać inne prawa fizyki. I jak się to jakoś wyjaśni, to dobrze.

b) Jeśli akcja dzieje się na księżycu, który znamy, to jednak podstawowa fizyka jakaś powinna być.

Tutaj jest ten drugi przypadek. Widziałeś kiedyś sprężoną wodę? Nie ma czegoś takiego, ciecze są nieściśliwe, możesz je zgnieść dowolnym ciśnieniem i po rozprężeniu nic się nie stanie. Nie ma wyjaśnionego faktu, w jaki sposób stacja wytrzymuje takie ciśnienie, jak ją w ogóle w sensowny sposób zbudowano i przede wszystkim nie ma nic o wytłumaczeniu fizjologii organizmów, która pozwalałaby na życie na takich głębokościach.

Na minus też wspomniane długie opisy i artykuły moim zdaniem nijak się mają. Artykuły też muszą być przystępne, aby czytelnik chętnie je czytał. Tutaj niestety jest za dużo opisów i praktycznie nie ma akcji. Podsumowując wszystko powyższe, nie zaliczę tego tekstu do udanych.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

 

Cześć,

 

wiele już tutaj powiedziano, ale dorzucę jeszcze swoje trzy grosze.

 

Przybiję piątkę Outta Sewerowi, wg mnie historia, czy raczej Twoje pisanie, ma potencjał. Podoba mi się to snucie opowieśc, zwłaszcza drobiazgi w rodzaju swojskiej kanapki z pasztetem.

 

W wielu kwestiach historia jest niedopracowana. Podobnie jak Sagitt mam wątpliwości związane z fizyką, jest sporo dziur w fabule – nie dowiadujemy się niemal niczego o nowym organizmie, który zasiedlił ciało głównego bohatera, czy w ogóle: jak natrafiono na życie na Europie. Chciałbym, jako czytelnik więcej wiedzieć o świecie przedstawionym – domyślam się, że to przyszłość, skoro tak elementy te przyszłości powinny być widoczne w fabule, ojciec bohatera mógłby sprzedawać modele androidów, do szpitala mógłby go zawieźć taksówka bez kierowcy, itp. S-F jest trudnym gatunkiem, a czytelnicy są, jak widzisz wymagający :)

 

Co do narracji – przemyślałbym wprowadzenie narratora trzecioosobowego, w ten sposób, w moim przekonaniu, lepiej można by oddać perspektywę dwóch bohaterów. Mam problem z taką narracją pierwszoosobową, która skacze pomiędzy bohaterami.

 

Jeszcze kilka uwag:

 

Gdzie nie gdzie widać było kratery po uderzeniach meteorytów.

“Gdzieniegdzie”. Wiem, to szokujące :)

 

choć gdzieś do połowy wypełnia go woda

“Wypełniała”, warto uzgodnić czas.

 

Karmiłem tam zamieszkujące zbiorniki stworzenia, wymieniałem wodę, badałem jej skład biochemiczny i dbałem, by jej parametry były identyczne z tymi w otaczającym nas oceanie.

mają naukowcom pomóc orientować się w zróżnicowanym ekosystemie księżyca Jowisza.

Czyli akcja dzieje się na jednym z księżyców Jowisza o nazwie Europa, ahaaaaaa. Rychło w czas taka informacja :P

 

miesiąc spędziłeś w śpiączce, lekarze nie dawali Ci dużych szans

“Miesiąc”.

 

bardzo dziwnie mówisz Albercie.

“Bardzo.”

 

chcesz powiedzieć, że zaatakował Cię Europejski wirus?

“Chcesz”, “Cię”.

 

A Ty będziesz następnym.

“ty”.

 

Pozdrawiam!

 

Che mi sento di morir

Nowa Fantastyka