- Opowiadanie: Adrianna - Zdjęcia kotów

Zdjęcia kotów

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Zdjęcia kotów

Zdjęcia kotów

Żałuję pobytu w tamtym miejscu. Chociaż wmawiam sobie, że to był sen albo jakieś inne wariactwo, to niepokój wciąż mnie dręczy. Na karcie pamięci nie został żaden ślad, znajomi wspominają tylko te krótkie przesłuchania przez policję. A ja? A ja ciągle myślę, dlaczego to wszystko widziałam?

 

Z zewnątrz pensjonat nie zachęcał. Cóż, od środka jeszcze mniej, ale dla grupy licealistów najważniejsze były koszty. Hotelik był tani, a z powodu remontu na piętrze cena jeszcze spadła. Postanowiliśmy skorzystać z okazji. Robotnicy hałasowali, korytarz nieustannie zasnuwały chmury pyłu, ale w końcu nie zamierzaliśmy tam cięgle siedzieć! Brak uciążliwego sąsiedztwa też nieco rekompensował niewygody. Piętro dzieliliśmy jedynie z sympatyczną staruszką, zajmującą pokój na samym końcu korytarza. Przedstawiła nam się jako Miła i to określenie stanowczo do niej pasowało.

 

Drugiego dnia, w drodze powrotnej z Czerwonych Wierchów, dopadła nas potworna ulewa. Przemoczeni i zziębnięci dotarliśmy w końcu do pensjonatu. Następnego ranka obudziłam się z bólem głowy i stanem podgorączkowym. Ot, zwykłe przeziębienie – nic poważnego, ale wyprawa z przyjaciółmi na pizzę jakoś mnie nie korciła.

***

 

Nie wiem, kiedy zasnęłam. I nie wiem, czy tak naprawdę się obudziłam. Od pierwszej chwili, gdy świadomość powróciła, ogarnął mnie niepokój. Coś mi mówiło, że lepiej nie otwierać oczu, spać dalej.

 

Kot… Wielki, opasły, czarno-biały kocur siedział na łóżku, wpatrując się we mnie zielonymi ślepiami. Poczułam bezsensowny, dziecięcy lęk. Dlaczego? Przecież sama mam kota – pamiętałam o tym w tamtej chwili. Wyciągnęłam rękę, próbując go pogłaskać, ale zwierzak tylko na mnie prychnął i odskoczył. Przysiadł na samym skraju łóżka.

 

We wspomnieniach widzę siebie jakby z lotu ptaka. Mimo że pamiętam swoje odczucia, to nie wiem, co widziały moje oczy – jakbym obserwowała obcą dziewczynę.

 

Podniosłam się z łóżka i szturchnęłam lekko czworonożnego intruza. Odpowiedział mi agresywny syk. Dopiero za trzecim razem kot ruszył się leniwie z koca. Przeciągnął się, znów prychnął na mnie i zaczął drapać w drzwi. Wstałam i otworzyłam mu je. Tak, pamiętam to dokładnie, były zamknięte od środka na klucz. Jak wszedł? Czemu mnie to wtedy zupełnie nie zdziwiło?

 

Może po prostu nie miałam czasu pomyśleć, nim kolejny widok dosłownie wmurował mnie w ziemię. Na korytarzu kłębiło się kilkadziesiąt kotów. Zwierzęta zajmowały niemalże całą podłogę, krążąc chaotycznie, prychając i sycząc. Gdzieś z tyłu głowy pozostawał lęk, ale górowała nad nim dziwna obojętność, pomieszana z zaciekawieniem czy raczej rozpaczliwym pragnieniem, by czegoś się dowiedzieć.

 

Na końcu korytarza stała Miła, w szlafroku narzuconym na starą, brązową sukienkę. Wiedziałam, że to ona, chociaż raczej na zasadzie irracjonalnego przeczucia. Jej twarzy nigdy bym nie poznała. Wąska, chuda, z wystającymi kośćmi policzkowymi, drobnym, można rzec, trójkątnym nosem i wąskimi wargami. Przymrużone oczy o pionowych źrenicach i żółto-zielonych tęczówkach dopełniały wizerunku. To była kocia twarz, wprawiona w ludzką postać…

Kobieta stała spokojnie, uważnie śledząc moje ruchy. Nawet, gdy odwróciłam wzrok, czułam na sobie to natarczywe, niemalże bolesne spojrzenie.

Moje ręce lekko drżały, a spocone dłonie kurczowo zaciskały się na plastikowej obudowie. Czy aparat zabrałam z pokoju? Chcę wierzyć, że to był sen, więc sprzęt mógł się pojawić w moich rękach w chwili, gdy umysł tego potrzebował. Wtedy o tym nie myślałam. Uczucie, które w tamtej chwili dominowało, to żal. Rozczarowanie, że ilekroć spoglądałam na ekranik, widziałam najwyżej kilka kotów – reszta pierzchała tak, że nie mogłam objąć ich zadziwiającej liczby. Mimo wszystko zaczęłam fotografować.

 

Pierwszy kot… Na wyświetlaczu mojej cyfrówki pojawił się brzydki, wyniszczony mężczyzna, oparty o brudną ścianę, z butelką wódki w ręku. Oniemiałam. Machinalnie nacisnęłam ponownie spust migawki, kierując obiektyw w inną stronę. Grupa burych dachowców – liczna rodzina, skupiona w małym pomieszczeniu, wokół lichego obiadu. Ruda, smukła koteczka – młoda, piękna kobieta z potwornie wykrzywionymi nogami, uchwycona jakby w karykaturalnym tańcu. Fotografowałam jak szalona, a po ekraniku przewijały się kolejne obrazy. Żaden jednak nie przypominał tego, co widziały moje oczy. Wszystkie zdjęcia były ponure, na swój sposób niepokojące, a nawet wstrząsające. Niektóre wyglądały, jakby rozentuzjazmowany turysta w pośpiechu próbował uwiecznić jakiś ciekawy widok czy scenę – nieskadrowane, źle naświetlone, rozmazane. Jedynie emanujące smutkiem ludzkie twarze wyróżniały się nienaturalnie.

 

Z transu wyrwała mnie Miła. Poczułam niepewny dotyk starczych, opuchniętych palców, a w uszach zadźwięczały słowa:

– Nie fotografuj. Robisz zdjęcia ludzkim tragediom. Każdy kiedyś będzie czymś takim. To wszystko, co po nas zostaje.

Spojrzałam w jej kocie oczy. Poczułam, jakbym odlatywała, wabiona gdzieś przez czarne jak smoła źrenice. Strach zupełnie mnie obezwładnił. Chciałam krzyknąć, ale nie mogłam wydobyć głosu. Świat zawirował, a potem stał się jednolitą ciemnością.

***

 

Ocknęłam się w łóżku, poklepywana delikatnie po policzku przez Arka.

– O, obudziła się nasza śpiąca królewna – zażartował, widząc, że otwieram oczy.

Hanka wsunęła mi termometr do ust z krótkim rozkazem – „Trzymaj!".

– Co sę stao? – wysepleniłam.

– Zemdlałaś na korytarzu – wyjaśnił Arek. – Nieźle nas wystraszyłaś. Wracamy sobie z pizzy, a ty tu leżysz blada jak trup!

– Eee tam! – dobiegł mnie kpiący głos Michała. – Grunt, że aparat przeżył! Po cholerę go brałaś?

– O rany! Zostaw! – Zaczęłam się miotać, gubiąc termometr. – Znaczy daj! Podaj go.

– Uspokój się! Kurde, termometr! Uważaj, bo stłuczesz! Michał, daj jej ten aparat, bo zaraz będziemy tu rtęć zbierać! – wrzasnęła Hania.

Drżącymi ze strachu rękoma, próbując jakoś nad sobą zapanować, włączyłam wyświetlanie zdjęć. Nie było… Odetchnęłam z ulgą. Nie było żadnej z tamtych fotografii. Sen albo majaki… Nieważne, wszystko dobrze.

– Uff… Nie zepsuł się – mruknęłam, by uspokoić przyjaciół.

Patrzyli na mnie w osłupieniu. Michał, jak zwykle z kpiącym uśmiechem na twarzy, rzucił:

– To co, może kaftanik?

– Trzydzieści osiem. – Hanka obracała nerwowo w palcach termometr. – A trzymała go spokojnie może z pół minuty. Cholera, Arek, skocz do właścicielki. Niech zawoła tu jakiegoś lekarza.

– Nie, nie trzeba – zaprotestowałam.

Nie podzielali mojej opinii. Cóż, chwilę wcześniej miotałam się wokół aparatu, jakby chodziło o moje życie.

– Powaga, prześpię się i wszystko będzie ok. Obiecuję.

***

 

W nocy umarła pani Miła.

 

Drzwi do pokoju stały otworem. Nad zmarłą, jak się dowiedzieliśmy w końcu, Dobromiłą Jańczyk, pochylał się jeszcze lekarz. Sterczeliśmy wszyscy, nieco zgłupiali, na korytarzu, obserwując jak właścicielka pensjonatu tłumaczy się policji.

– Próbowałam już dodzwonić się na ten numer, który jej córka zostawiła, ale nikt nie odbiera.

– Jak się nazywa córka?

– Karolina Leska.

– Dobrze, będzie nam pani musiała dać ten numer.

– Oczywiście.

– I proszę jeszcze powiedzieć, jak długo zmarła tutaj mieszkała?

– Od półtora miesiąca. Pokój miała wynajęty na trzy. Podobno miała mieć tu jakieś zabiegi, leczenia, ale nie wiem… Mało wychodziła z pokoju. Tylko z tym kotem, biedna, siedziała. Taka dobra kobieta, takie to smutne…

– Z tym?

Gruby policjant wskazał na drobną, szarą koteczkę, prześlizgującą się właśnie między nogami drugiego funkcjonariusza.

– Nie, to jakiś inny. Psik! Tamten był taki duży, czarny… Właściwie czarno-biały.

 

Odruchowo chwyciłam aparat i nakierowałam obiektyw na kota.

 

Pstryk.

 

– Proszę nie robić zdjęć!

Komenda policjanta dotarła do mnie jak przez grubą zasłonę. Chyba odruchowo skinęłam głową, ale wszystkie myśli skupiły się już na czymś innym. Zdjęcie na moment pojawiło się na wyświetlaczu i zaraz zniknęło, lecz na zawsze zapadło mi w pamięć. Postać staruszki, siedzącej na tapczanie i kryjącej twarz w dłoniach. W drzwiach pokoju, plecami do niej, para wychodzących ludzi. Dojrzała, atrakcyjna kobieta i mężczyzna w drogim garniturze.

 

Spojrzałam do wnętrza pokoju na końcu korytarza. Ten sam wystrój, to samo łóżko…

Koniec

Komentarze

Przyznaję bez bicia, że nie wiem, co napisać o tym opowiadanku. Może dlatego, że lubię kocidła i wobec tego nie przepadam za łączeniem ich z jakimikolwiek ciemnymi mocami i sprawami?
Ale sam pomysł "zamykania przeszłości" w iluzjach zwierząt wydał mi się interesujący.

Mam mieszane uczucia. Pomysł mi się podoba, jest ciekawy, ale jest coś wtym tekście, czego nie potrafię zdefiniować, co mi przeszkadza.

Czy nie chodzi o nieuchwytność powodów, dla których akurat bohaterka i tylko ona poznała "tajemnicę kotów"?

Ciekawy pomysł. Wykonanie nie porywa, coś w stylu sprawia, że nie czyta się "gładko".

Pomysł jest interesujący. Wykonanie również dobre, niemniej mnie osobiście opowiadanie nie porwało.
Dobry tekst.

Dziękuję wszystkim za opinie :)

Jeśli chodzi o tę, jak się wyraził Adam, "nieuchwytliwość powodów", to muszę przyznać, że nawet o tym nie myślałam. Napisałam tekst jako taką "wrażeniówkę" i to dość dawno temu (oczywiście przed wrzuceniem poprawiłam, poprzeinaczałam co nieco) i chyba nie skupiałam się specjalnie na spójności.

Na przyszłość będę na to uważać.

Tak zaglądam, czytam i po raz kolejny się utwierdzam w przekonaniu, że koty inspirują.

I to jeszcze jak :)

Nowa Fantastyka