- Opowiadanie: k.stelmarczyk - Wilk, Fuks i Nalewajek: Ilionada

Wilk, Fuks i Nalewajek: Ilionada

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Wilk, Fuks i Nalewajek: Ilionada

W każdej walce najważniejsza jest głowa. Chodzi o to, żeby jej nie stracić – Himer, Poradnik młodego wojownika

Pieśń I. Gniew wojownika

*

Ale o co wam chodzi panie?

O to?

Naprawdę? Przecież to są tak stare dzieje, że ledwo pamiętam.

I dlatego żeście mnie pochwycili? To ja myślałem, że ta afera już dawno ucichła, a wy mnie tu, teraz, za to ciągacie za język.

No ciągacie, bo jak to inaczej nazwać? Pozyskiwaniem informacji istotnych dla bezpieczeństwa wewnętrznego królestwa? Kpiny sobie urządzacie?

Jak tak bardzo chcecie, to ja wam wszystko powiem. Tylko przestańcie mnie ciągnąć za język. Naprawdę.

Nie. To nie jest przenośnia. Jak mnie przestaniecie ciągnąć, rozciągać, naciągać, przeciągać to opowiem wam wszystko.

Czemu nie?

Skoro mnie ciągacie, wychodzi, że nie wiecie nic, o tym co się tam naprawdę wydarzyło.

Co mnie do tego? To nie moja sprawa. Czyja? Tej cholernej trójki. Wiecie jakiej.

Tak. Tak. Wszystko się zaczęło to na tej przeklętej plaży. Tak. Macie panie rację. Dokładnie wtedy, kiedy Akil wpadł w gniew.

 

*

Gniew najwspanialszego wojownika swoich czasów był straszny. Jego wrzaski i długie wycia przerywane rykiem, musieli słyszeć sami bogowie.

Okręty Achajonów lądowały na plażach Ilionu. Kolejne czekały w zatoce. Razem było ich tysiąc.

Achajonom nigdzie się nie śpieszyło. Płaskodenne łodzie przybijały. Ludzie zeskakiwali na brzeg i patrzyli w zdumieniu na świątynię Ap Sola, która wyrastała na szczycie trawiastej wydmy. Jej zbocza były pokryte czarnymi namiotami Maremonidów. Ze świątyni dobiegały straszliwe odgłosy. Wrzaski, wycia, ryk i płacz.

Wojownicy uśmiechali się do siebie. Dobrze znali ten głos. Najwspanialszy z nich, znowu wpadł w gniew. Zdarzało mu się to często.

Wielu zastanawiało się, co tym razem doprowadziło wspaniałego Akila, do wybuchu złości. W końcu jego Maremonidzi zdobyli plażę. Piąty rok z rzędu.

Jak co roku jego okręt, mniejszy i szybszy, wyprzedził flotyllę i pierwszy dobił do plaży. Jak co roku na plażę wysypali się Maremonidzi w czarnych zbrojach i jak co roku rozgromili Iliończyków. Wyrżnęli wszystkich, którzy nie zdążyli zbiec, a potem, jak co roku, splądrowali świątynię Ap Sola. Tysiąc okrętów minus jeden mogło lądować bez walki o plażę.

Akil lubił się popisywać.

Achajonowie, w większości brodaci i długowłosi, wyskakiwali z okrętów. Patrzyli na świątynię Ap Sola, uśmiechali się do siebie i zabierali do pracy. Rozładowywali zaopatrzenie, puste okręty spychali na wodę, robiąc miejsce następnym. Potem zaczynali szukać przydziałów na rozbicie namiotu i nowych rozkazów, skoro nie trzeba było już zdobywać umocnień Trojów.

Zaczynał się dziesiąty rok oblężenia Ilionu.

 

*

Tak. Tak, panie. Ale gdyby nie rudy król, to pewnie do dziś byśmy tam siedzieli.

 

*

Okręt Odysa zarył kilem w piasek. W tym samym momencie wyskoczył z niego mały, krótkowłosy i wściekle rudy mężczyzna z bujną brodą.

Było już ciemno. Na plaży paliły się ogniska.

– Cholera – warknął i strzepnął stopą. – By ich szlag, że nie znają normalnego obuwia. Niby tacy oświeceni, a nie poszli dalej niż sandały.

Mężczyzna spojrzał w kierunku świątyni Ap Sola otoczonej czarnymi namiotami i przerwał strzepywanie.

– Nie znowu – westchnął.

Ktoś zaszedł go od tyłu. Ktoś był ciężko uzbrojony, rudzielec słyszał, jak zapadał się w piasek.

– Król Ag Memnon czeka już na was panie – wydyszał ów ktoś, gdy stanął za jego plecami.

– O co poszło tym razem gówniarzowi? – odwrócił się i ocenił wartość złotej zbroi, którą nosił na sobie ktoś.

Po zdobiącym ją ornamencie rozpoznał jednego ze strażników królewskiego namiotu Ag Memnona. Zbroja była misternie zdobiona w motywy o silnym wpływie sztuki Delty, czyli trójkąty, koła i głowy byka.

Upodobanie Memnona do tych wzorów zakrawało Odysowi na lekką obsesją, ale swoją opinię trzymał dla siebie. W relacji z Ag Memnonem nie sztuka była istotna.

– O brankę ze świątyni – odpowiedział strażnik. – Ag Memnon wziął ją dla siebie, a podobała się Akilowi – wyjaśnił.

Przybysz westchnął.

– I dlaczego, kurwa, znowu splądrował pierdoloną świątynię – zajęczał.

Strażnik spojrzał lękliwie w niebo. Rudzielec pokręcił głową.

– Nic z tego. Załatwiliśmy to. Ap Sol dostał księżniczkę i pół królestwa. Z powrotem.

Klepnął strażnika w ramię.

– Możesz być spokojny. Czeka nas najwyżej mały pomór bydła, które się bogu w ofierze złoży.

Strażnik najwyraźniej nie zrozumiał. Mężczyzna westchnął i spojrzał w niebo.

– Mój worek! – wrzasnął.

Strażnik odskoczył nerwowo

– Kretyn – mruknął rudzielec.

W piasku, tuż przy jego nodze, wylądował marynarski worek. Przez burtę okrętu wychylił się Jednooki Papuga, którego przydomek był zupełnie bez sensu, bo stary mężczyzna miał oboje oczu.

– Odys! – wrzasnął bezceremonialnie.

– Czego? – spytał znużonym głosem rudzielec.

– Chłopcy pytają, kiedy będzie żołd.

– Powiedz im, że żołd będzie, kiedy zrabują jakieś świątynie. Albo kiedy ich król, zarobi kupę pieniędzy w sposób, który ich nie zabije. Możesz im to powtórzyć słowo w słowo, Jednooki.

– Tak zrobię, o królu. A kiedy to będzie?

Odys westchnął.

– Niedługo.

– W porządku.

– Za miesiąc.

– Tak im powiem.

– Ta wojna to prawdziwy kryzys.

– Tak jest.

Podniósł worek. Spojrzał na strażnika.

– Prowadź przodem, złotko.

 

*

– Dlaczegoooooooo? Uuuuuuuuuuuu! Łeeeeeeeeee. Aaaaaaaaaaaaaaaaarghhhh. Dlaczegooooooo? Buuuuuuu!

Wrzaski, skowyt, płacz, ryk i jęki najwspanialszego wojownika Achajonów dobiegały z czarnego namiotu rozbitego na świątynnym dziedzińcu. Mury przybytku odbijały odgłosy gniewu Akila, które zwielokrotnione roznosiły się nad plażą w promieniu kilkuset stóp.

Akil był bardzo, bardzo zły.

Zły na Ag Memnona. Zły na tą wyprawę i zły na cały świat. A kiedy był bardzo zły, to wpadał w straszny gniew i zaczynał płakać z tej całej złości. W takich chwilach dostęp do namiotu miał jedynie patrokles Wilk.

Tak też było w tej chwili.

Mężczyzna sięgał głową poszycia namiotu. Był olbrzymi i prawie cały czarny. Nie tylko ubrany na czarno, ale miał także czarną twarz, czarne ręce. Ale to nie był jego jedyny kolor. Miał niebieskie oczy z wielkimi białkami i białe wnętrza dłoni, a jego strój, mundur, z którego Maremonidzi byli bardzo dumni, wyszywany był srebrną nicią.

W trakcie wojny Maremonidzi ubierali się tak samo i w tych samych kolorach. Czerń i srebro. Po zdobieniach rozpoznawali swoje szarże i drużyny.

Głowa wilka przebita mieczem na ramieniu czarnego olbrzyma, była symbolem pozycji mężczyzny. Był patroklesem, drugim po wodzu.

Był też długoletnim nauczycielem i przyjacielem Akila i tylko dzięki temu mógł być świadkiem gniewu najwspanialszego wojownika owych czasów. Był także jego niewolnikiem.

– Dlaczego? – spytał Akil żałosnie. – Dlaczego pozwoliłeś zabrać im moją brankę? – choć wciąż ronił łzy, mówił nieco wyraźniej. – I to z mojego namiotu!

Przerwał i wysmarkał się głośno w jedwabną chustę, wartą kilku małych wsi. Świątynne mury odbiły echo tysiąca smarknięć.

– Mogłeś ich zabić.

Wilk sprawiał wrażenie, jakby nie raz i nie dwa był świadkiem podobnych scen.

– Reprezentowali prawo – odpowiedział spokojnie. – Potrzebujesz więcej wyjaśnień?

Akil skrzywił się.

– Prawo Memnona nas nie obowiązuje – stwierdził. – Jesteśmy wolnymi ludźmi morza. Synami Okeanu. Jesteśmy tu tylko dlatego, że poprosił o to moją mamęęęęęęęęę.

– Oddałeś nas pod to prawo, Akilu, kiedy zaciągnąłeś się na tą… wyprawę iliońską – przypomniał bez wyrzutu w głosie.

– Nie miał prawa zabierać moich łupów. Podzieliłem złoto ze świątyni tak, jak to było w umowie z Myken. Co mu po mojej dziewczynie?

Wilk popatrzył na niego z politowaniem i smutkiem w oczach, ale nie odezwał się.

– Co? Przecież jestem dla nich dobry i żadnej do niczego nie przymuszałem. Nie stałaby się jej krzywda pod moim namiotem. Wiem, co myślisz na temat niewolnic, ale znasz mnie.

– Znam cię – zgodził się z nim patrokles. – Pamiętaj jednak, że Ag Memnon jest wodzem wodzów i musisz mu być posłuszny. Musisz go słuchać.

– Nie mam ochoty.

– Będziesz musiał.

– Nie będę! Ty to zrobisz. Powiedz mu, powiedz mu, że… że… że, nie ruszam się z namiotu, dopóki mnie nie przeprosi.

Wilk westchnął.

– Mam dość tego pomiatania – ciągnął wspaniały nie zważając na westchnienie swego nauczyciela. – Akilu zabij tego olbrzyma. Akilu zdobądź to miasto. Akilu zabij to, spal tamto. Jak jest potrzeba, to wiadomo, kogo posłać.

Skrzyżował ręce na piersiach.

– Ale nie tym razem. Zobaczymy, jak sobie wielki Ag Memnon poradzi bez Akila i jego Maremonidów.

– Zachowujesz się, jak dziecko…

– Mówisz, jak moja matka…

– Akilu…

– Nie. Nie. Słyszałeś, jak kończą jego branki. W najlepszym wypadku w jego prywatnym haremie.

Syn nimfy, półboski heros wzdrygnął się.

– W najgorszym, rzuci ją swoim żołdakom na pożarcie… a była… taka ładna i… tak dobrze nam się rozmawiało.

Wilk ponownie westchnął.

– Pomówię o niej z Nestorem – jednak w końcu uległ.

– Kiedy? – ożywił się Akil.

– Kiedy przekażę mu wieści o twojej decyzji.

– Zrób tak.

Wilk zmiął w ustach przekleństwo. Akil był wspaniałym wojownikiem, ale cholernie trudnym uczniem.

 

*

Gilbert Fuks, aka król Itaki Odys, zmarszczył nos.

Plaża zaczynała śmierdzieć. Żarciem, kiepskim, ale mocnym winem i produktem zmieszania obu w dziesiątkach tysiącach ludzkich żołądków. Niektórzy z wojowników nie kryli się z oddawaniem moczu.

Szedł bez słowa za złotym strażnikiem.

Po chwili stanęli przed namiotem Ag Memnona. Zatrzymał się na jego widok i uśmiechnął.

– Co jeszcze przywiózł z Delty? – mruknął.

– Mówiłeś coś panie?

Fuks wyminął go i stanął przed wejściem.

– Ja do złotego chłopca – oznajmił głośno.

Poły namiotu rozchyliły się i pojawiła się wysoka postać chudego starca.

– Cześć Nestor – przywitał się Gilbert.

– Mhm… – odchrząknął starzec. – Jego królewską mość Odys z Itaki… Mhm… Pan nasz i bóg wcielony Ag Memnon… mhm… oczekuje cię panie.

– Mhm – chrząknął Fuks i wszedł do namiotu.

Nestor wskazał mu zasłonę bogato zdobioną złotem. Przewijał się na niej wzór krzyżujących się trójkątów i kół. Za zasłoną czekał na niego złoty trójnóg.

– Spocznij, mhm… – wskazał trójnóg starzec i zniknął za kolejną zasłoną w koła i trójkąty.

Gilbert spoczął. Wyprostował nogi i odetchnął z ulgą, bo ziemią kołysało. Doszły go stłumione odgłosy ożywionej dyskusji. Ktoś mówił podniesionym tonem. Po chwili zasłona uchyliła się.

– Gówniarz! Pieprzony gówniarz! – dobiegł go dobrze znany głos.

Ag Memnon był wściekły. Zza zasłony wyszedł Nestor.

– Przyjmie cię teraz.

Bóg wcielony siedział na złotym tronie. Jego wysokie oparcie kończyło się wielkim słońcem nad królewską głową. U stóp tronu klęczał potężny mężczyzna. Srebrne zdobienia jego maremonidzkiego stroju głosiły, że piastuje stanowisko patroklesa.

Król Myken podążył wzrokiem za spojrzeniem Fuksa

– Możesz powstać – zwrócił się do klęczącego.

Mężczyzna uniósł się i odwrócił głowę by spojrzeć na Fuksa. Był negrem. Gilbert widział wielu w swoim życiu, ale nie takich dużych. Zagwizdał z uznaniem.

– Wielki z ciebie koleżka – powiedział i wyciągnął rękę.

Jego dłoń zniknęła w wielkiej pięści. Uścisk był delikatny.

– Patrokles Wilk.

– Odys, król Itaki, etc.

– Patrokles przekazał nam właśnie decyzję naszego największego wojownika – przerwał im Memnon. – Nie poprowadzi swoich wojowników do boju. Maremonidzi zostają w namiotach.

Fuks nie mógł w to uwierzyć.

– Ale złupili świątynię? Ile razy mam powtarzać, żeby zostawić Sola w spokoju? To ja, zamiast palić nabrzeżne miasta i plądrować wioski, płynę, płynę żeby odstawić Chryzeidę i Chryzesa, bezpiecznie do domu i ubłagać przychylność Sola, a ci… rabusie znów postanowili zapukać do drzwi jego świątyni.

Memnon prychnął gniewnie. Król Itaki westchnął.

– Myślałem, że ustaliliśmy wcześniej, że Akil tym razem nie plądruje świątyni – przypomniał. – Miałeś mu to przekazać.

– Tak zrobiłem. Wydałem mu rozkaz, by w tym roku nie próbował wylądować pierwszy.

Gilbert powstrzymał uśmiech.

– Masz jakieś krzesło? – spytał.

Memnon klasnął w ręce. Ściana namiotu za jego plecami opadła.

– Zapraszam na złotą ucztę.

 

*

– Uradźmy, mhm, coś panowie. Bo niechybnie, mhm, wpadniemy w jakie gówno po, mhm, uszy bez Akila.

Siedzieli przy stole i niewiele jedli. Pili wino. Kielich za kielichem.

– Niestety – mruknął Wilk.

– Trzeba było zostawić brankę chłopakowi.

Patrokles przyjrzał się królowi Itaki. Nie wyglądał na typowego Achajona. Miał brodę, ale nosił zupełnie nie-po-achajońsku krótkie włosy. No i był rudy, pomarańczowo rudy. Achajonowie byli brunetami lub szatynami.

– O nie, Odysie. Dlaczego jemu zawsze muszą się dostawać te najpiękniejsze? – sprzeciwił się Memnon.

– Bo sam je sobie bierze.

Wilk uśmiechnął się, słysząc odpowiedź Odysa. Był pewien, że musiał mieć silną pozycję w świcie Ag Memnona. Pozwalał sobie na dużo z Mykeńczykiem, bardzo dużo. Gdyby to patrokles odezwał się w taki sposób, trafiłby w ręce oprawców króla królów, złotego syna słońca, etc.

– Pewnego dnia twoja przydatność Odysie okaże się zbędna – ostrzegł otwarcie Memnon.

Król Itaki kiwnął głową.

– Wiem o tym. Ale dopóki nie zdobyłeś murów Ilionu, potrzebne ci są moje kontakty w mieście.

Kiedy mówił o kontaktach, pod rudym wąsem na chwilę zaigrał uśmiech. Wilk miał nazwę na takich ludzi. Określał ten typ graczem. Życie było dla nich grą. Dzielił ich na dwa rodzaje. Grających ostrożnie i o wysokie stawki. Odys nie wydawał się ostrożny.

– Skupmy się na problemie Akila – skierował rozmowę na właściwy tor Nestor.

– Nie dostanie tej branki z powrotem – oświadczył ponownie Memnon.

Odys odstawił złoty kielich na pokryty złotym obrusem stół. także ze złota. Patrokles nie miał pojęcia, jaki ten człowiek mógł mieć cel w zdobyciu Ilionu, ale na pewno nie była nim Elena.

– Nie ustąpię przed gówniarzem! – dodał gniewnym tonem Memnon, gdyby ktoś miał wątpliwości. – Niech zna swoje miejsce w szeregu!

Uspokoił się i rozparł wygodniej w tronie.

– Damy sobie radę bez niego. Możesz odejść Maremonidzie.

Wilk wstał i wyszedł odprowadzony przez Nestora. Zanotował w pamięci, że musi uważać na Odysa. Nie znał go osobiście i widział drugi raz w życiu.

Za pierwszym razem, król Itaki przybył na dwór królowej Tetydis, córki Okeanosa, boskiej matki Akila i namówił ją, by skłoniła syna do zaciągnięcia się pod dowództwo Ag Memnona. Akil, choć nie miał ochoty na kolejny rok walk poza domem, bardzo kochał swoją matkę i był jej posłuszny.

Wilk miał już dość tej wojny. Podobnie jak większość Achajonów. Miała trwać dwa, najwyżej trzy lata, a ciągnęła się dziesiąty rok.

 

*

– Mów – zwrócił się do Gilberta Ag Memnon w chwili, gdy za patroklesem Maremonidów opadła złota zasłona.

Fuks oparł łokcie na stole i splótł dłonie.

– Załatwiłem sprawy z Chryzeosem i Solem. Tak przy okazji, moje gratulacje. Chryzeis, czule cię pozdrawia i mówi coś o boskim potomku samego słońca.

Memnon uśmiechnął się i Gilbert dobrze wiedział, dlaczego. Księżniczka i kapłanka zarazem, spędziła z królem Myken kilka gorących nocy. Bez większego przymusu.

– Maruderzy sprawiają problemy – kontynuował Fuks.

– Dałem tylnej straży wolną rękę. Byle tylko dotarli na miejsce w ciągu miesiąca. Zabawimy tu trochę, a wojsko musi jeść, pić i dupczyć.

– Myślałem, że to miała być szybka operacja. Lądujemy, załatwiamy sprawę raz dwa i wracamy.

– Śpieszno ci do domu? Jeden miesiąc więcej nas nie zbawi. Mamy czas.

– Mój czas to pieniądz.

– Ile tym razem?

– Tysiąc.

– Tysiąc? Zgłupiałeś?

– Czy ty wiesz, co ja musiałem przejść, żeby zarobić na łaskę Sola?

– Dotarły do mnie wieści. Fortuna ci sprzyjała. Zaiste musisz być jej synem.

– Nie zaczynaj tego tematu.

 

*

Minar Ilion, najwyższa wieża Ilionu zwieńczona zębatym murem niczym królewska głowa koroną, wznosiła się dumnie nad miastem.

– Jest ich więcej niż w zeszłym roku – stwierdził Primus Trojanowski, król Ilionu, władca Trojanów, ludu koni, na którego wezwanie stawiało się tysiąc jeźdźców, patrząc na dogasające ogniska obozu Achajonów.

Z królewskiego tarasu Minar Ilion rozciągał się doskonały widok na plażę.

– Nie uważasz Cyprusie? – zwrócił się do swego towarzysza, łysego grubasa w niebieskiej szacie.

Było już po przedporannym rytuale i siedzieli na tarasie królewskiej wieży, z których, poza stajniami i murami obronnymi, słynął Ilion. Grubas siedział w wiklinowym krześle z zamkniętymi oczami. W splecionych na brzuchu rękach trzymał złoty puchar.

– To twoje wino wytrawne jest przepyszne – odpowiedział, nie otwierając oczu.

Pewnie sięgnął po dzban stojący na lekkim drewnianym stoliku, napełnił po brzegi puchar krwistoczerwonym płynem i odstawił dzban z powrotem.

– Bardzo dobry rocznik – zgodził się z nim Primus.

Cypros wzniósł kielich i wziął głęboki łyk.

– W tym roku urodziła się Paris – dodał król, wracając do obserwacji ognisk na plaży.

Grubas zakrztusił się.

– Coś nie tak przyjacielu?

– Poszło nie do tej dziury.

Primus spojrzał z niepokojem na swego drogiego przyjaciela Kac Cyprusa, wielkiego kapłana bogini, wróżbitę i maga o sławie nekromanty.

– Musisz na siebie uważać – powiedział z troską. – Wiesz, jak wiele od ciebie zależy.

Cyprus otworzył oczy.

– To był rok bogini zaiste – mruknął, wzniósł toast i wypił do dna.

Primus nie był pewny, czy mówi o urodzinach Paris, czy lądowaniu Achajanów.

– Pusty – oznajmił o stanie dzbana, chcąc zmienić temat. – Czas na następny.

Klasnął w dłonie.

– Co powiesz na coś słodszego? Proponuję pół słodkie wino leżakowane dziesięć lat.

– Niech zgadnę. Lato, kiedy Paris wróciła ze Sparty z Eleną?

– Bogini, była dla nas niezmiernie łaskawa. Moja córka, cudownie odnaleziona po latach, dokonuje niezwykłych czynów, na wzór naszych wspaniałych herosów.

– Niezbadane są ścieżki bogini.

Na stole pojawił się dzban. Obsługa była doskonała. Sprawna i niewidoczna. Primus usiadł w pustym krześle i pstryknął palcami. Zza palmy w wielkiej donicy wyszedł chłopiec z dwoma zapalonymi fajkami, które podał królowi i natychmiast zniknął z pola widzenia.

– Każesz im tam stać i czekać? – zainteresował się losem chłopców od fajki Cyprus.

– Tylko chwilę, potem się zmieniają – podał mu jedną Primus.

Kapłan przyjął fajkę i zaciągnął się z błogością.

– Wiesz jak to jest – zaczął tłumaczyć się król. – Łańcuch pokarmowy. Są moimi wnukami, owoce lędźwi moich synów. Wiesz ile żon ma Hektor? Jakieś… czterdzieści. Do tego setka konkubin i dwa tysiące nałożnic.

– Musi mieć niespożyte siły.

– Z większością przespał się może ze dwa razy, ale strzelał celnie. Na szczęście niemal same dziewczynki. Będzie je można wydać za jakich książąt półkrwi, jak podrosną. Ale na chłopców muszę uważać. Pilnować, co z nich wyrasta.

– Widzę, że Paris cię zmieniła. Już ich nie porzucasz w lesie.

– Staram się o tym nie myśleć, co by było gdyby była mężczyzną. Zastanawiam się, natomiast, dlaczego Achajanom chce się dziesiąty rok z rzędu, opuszczać swój półwysep, przepływać morze i lądować na naszych plażach, by zrezygnować jesienią przed siłą naszych murów i wrócić do domu. I to wszystko z powodu Paris i Eleny?

– Twoja mądrość jak zwykle dostrzega ukrytą prawdę, Primusie.

– Nie rozumiem.

– Wszak nie o Elenę i Paris w tym wszystkim chodzi.

Koniec

Komentarze

wzbaczcie małe zamieszanie z nazwami, wciąz szukam tej właściwej. jakieś sugestie?
czekam na komenatrze. życzę miłego czytania. powstaje ciąg dalszy. jest sens? :)

Przeczytałem. Żeby nie było, ze nikt nie czyta, a jak juz czyta to nie komentuje.
Warsztatowo niezłe, a treść... nie wciągnęła mnie, ot zabawa z elementami wojny trojańskiej i trochę żartów z poprzekręcanych imion. I domieszka Tolkiena (Minar Ilion). Całość jak dla mnie niezbyt strawna.

Bardzo spodobał mi się początek, zwięzły i intrygujący. Reszta zręcznie napisana, ale tylko tyle mogę o niej powiedzieć. Miałem z tym tekstem zasadniczy problem, taki mianowicie, że srodze rozminął się z moimi oczekiwaniami. A od samego startu oczekiwałem, i myślę, że autor dał powody by tego oczekiwać:

- zamkniętej opowieści (finalna puenta to zdecydowanie za mało na dobre zakończenie, tekst sprawia wrażenie jakby się po prostu urywał w jakimś miejscu "od czapy")

- sporej dawki historii alternatywnej

- pojawienia się jakiegoś Nalewajka.

Ponieważ tego zabrakło, lektura mnie rozczarowała.

Mnie też nie porwało. Coś mi zgrzyta między samą historią, która odwołuje się do wojny trojańskiej, a językiem tekstu. Trochę żartów, jakiś Odys i Akil, jakby nie było wiadomo o kogo chodzi. Nie moja bajka.

Piszesz sprawnie, teraz skup się na pomysłach i spróbuj wycisnąć jak najwięcej.

Nowa Fantastyka