- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - Szewski poranek

Szewski poranek

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

Użytkownicy IV, Użytkownicy, Finkla, Użytkownicy II

Oceny

Szewski poranek

Przedpołudnie było wyjątkowo ciepłe. Promienie słońca, które wzniosło się już nad szczyty okolicznych kamienic, wesoło igrały na powierzchni kałuż. Jaxa z trudem pokonał kilka stopni, które dzieliło jego zakład od ulicy, przeciągnął się, mlasnął. Zrobił kilka chwiejnych kroków i oparł się o ustawioną na brukowanym trotuarze beczkę po śledziach. Ta zatrzeszczała i zachybotała się pod jego ciężarem. Jaxa zachwiał się ponownie, zaklął, ale zdołał utrzymać równowagę. Zeszłą noc spędził w szynku, czego przykrym następstwem był parszywy nastrój i liczne, męczące dolegliwości. Wypita w nadmiarze gorzałka sprawiła, że wokół jego skroni zaciskała się rozpalona do czerwoności żelazna obręcz, a usta wypełniał gorzki popiół. W głowie mu szumiało, mętne myśli kotłowały się bezładnie, w trzewiach zaś przelewała się wrząca lawa. Jednym słowem, Jaxa miał monstrualnego kaca i pragnął tylko jednej rzeczy – świętego spokoju.

Gdy poważnie rozważał udanie się do “Glinianego gąsiora” i podjęcie tam pewnych kroków, zmierzających do przezwyciężenia przykrych skutków nocnego pijaństwa, z położonej nieopodal Bramy Oldenburskiej wyłonił się młody mężczyzna. Ubiór jego – wyszywany złotą nicią wams, pończochy i krótkie, bufiaste spodnie – oraz wyprostowana sylwetka i energiczny krok już na pierwszy rzut oka zdradzały, że człowiek ten pochodzi z rycerskiego stanu. Młodzieniec przystanął, rozejrzał się wokół, a gdy dostrzegł Jaxę, żwawo podążył w jego stronę. Widząc determinację i zdecydowanie malujące się na twarzy nieznajomego i przeczuwając, że zamierza zakłócić jego spokój, Jaxa zaklął ponownie.  

 – Mistrzu Jaxa, cieszę się, żeście w dobrym zdrowiu! – mężczyzna zdawał się nie zauważać bladości oblicza i drżących dłoni swojego rozmówcy. – Jak się miewacie? Jak interesy idą?

 – Interesy idą do rzyci. Miewam się też do rzyci. A wy kto? Nie mam w zwyczaju rozmawiać po próżnicy. I to w dodatku z nieznajomym.

 – Ahh… wybaczcie moje maniery, mistrzu – młodzieniec ukłonił się nisko. – Nazywam się Rochus Skeldrige i służę szlachetnemu baronowi Maurycemu, panu na Wawelsburgu. 

– A i dobrze, że służycie. Ale co mi do tego? Ja z baronem Maurecym, czy jak mu tam, spraw żadnych nie mam. I mieć nie chcę. O! – Jaxa, uznawszy, że rozmowa zakończyła się, nim się w zasadzie na dobre rozpoczęła, utkwił wzrok w wizerunku półnagiej nimfy, który zdobił fronton pobliskiej kamienicy należącej do cechu piwowarów.

 – Ależ mistrzu, tak rzeczy stawiać nie można. Nawet nie wysłuchaliście mnie, nie poznaliście mojej propozycji!

 – Pluwam na wasze propozycje, panie rycerzu. Zamknąłem mój zakład na jakiś czas. Za dużo mam rzeczy na głowie. Córę muszę za mąż wydać – Jaxa nadal ostentacyjnie przyglądał się nimfim krągłościom, tak udatnie oddanym przez niewątpliwie znającego się na rzeczy malarza.

– Płacę złotem, czystym, od ręki. Dwadzieścia pięć grzywien – młodzieniec wyprostował się, splótł muskularne ramiona na piersi i spojrzał, pewny swego, na Jaxę. 

Ten odwrócił powoli głowę ku swemu rozmówcy i, zdumiony, także utkwił w nim wzrok.

 – Ile!? Dwadzieścia pięć? Toż to fortuna! – Jaxa rozdziawił usta. Nigdy mu nawet przez myśl nie przeszło, że ktoś mógłby zaoferować mu taką sumę. Dwadzieścia pięć grzywien pozwoliłoby wydać jego tępawą córkę Celestę za tego nieudacznika Roberta i zostałoby jeszcze tyle, że mógłby pić aż do przednówka. I to na umór.  

 – Czyż nie miałem racji, mistrzu? Przyznajcie, że baron to szczodry człowiek. Jednak i zlecenie nie należy do najłatwiejszych. 

 – Za taką sumkę, mości rycerzu, uszyłbym buty nawet ze skóry tego nieszczęsnego durnia, co to moją Celeste zbrzuchacił. Mówcie więc, w czym rzecz. 

 – Ha! Widzę, żeście już brzęk monet usłyszeli. Dobrze zatem. Jaśnie pan życzy sobie, abyś, mistrzu, uszył dla niego buty. To dziwić nie może, boście szewc. To, co czyni to zlecenie tak niecodziennym, to materiał, z którego buty te mają być wykonane. Otóż uszyte być mają ze skóry… smoka, czyli jaszczura co lata, a i ogniem zieje. I to nie z gadziego brzuszyska, łba, czy ogona, jeno z jego skrzydeł nietoperzych.

 – A więc butów ze smoczej skóry nasz wielmoża pragnie. To materiał bardzo rzadki. Raz tylko, chyba na wielkim targu w Poroliszkach, widziałem, jak ciemnolicy kupcy takowym handlowali. Ale w głowę zachodzę, po cóż jaśnie baronowi buty ze smoczych skrzydeł, hę? 

Rochus zagryzł dolną wargę i zamyślił się. Po chwili nachylił się nieznacznie ku Jaxie i ściszył głos.

 – To w zasadzie tajemnica, ale powiem wam w zaufaniu, że alchemik, co dla barona eliksiry warzy, rzekł mu, iż buty takie, gdy się je płynami różnymi nasączy, pozwolą nawet i siedmiomilowe susy dawać! A że baron ma faworytę, młodszą córkę starego hrabiego Oxterna, co to na zamku w Bragg siedzi, szmat drogi od Wawelsburgu, to takie buty to dla niego nie lada gratka.

 – A więc tu o młódkę chodzi – Jaxa uśmiechnął się półgębkiem. – A więc z barona taki jebaka. Heheh… to i cały ambaras by tłumaczyło. Dostarczcie mi zatem, panie rycerzu, skórę, oczywista wraz z wynagrodzeniem, i zobaczymy, co da się zrobić. 

 Usłyszawszy to młodzieniec spoważniał, wyprostował się i machinalnym ruchem wygładził wams. 

 – Mistrzu, jest jeszcze jedna, dość ważka, okoliczność, o której muszę wam wspomnieć – Rochus umilkł, podrapał się po podbródku. Na jego twarzy pojawiło się zakłopotanie i widać było, że waży każde słowo. – Otóż… otóż wystawcie sobie, mości Jaxa, że wspomniany już alchemik twierdzi, iż by całej magicznej sztuki dokonać, smoka musi ukatrupić i ze skóry obedrzeć ten, kto owe buty szyć będzie.  

 – Czyli kto ma niby gada ubić, hę? Mówcie jaśniej – zapytał Jaxa, drapiąc się po wyłysiałym czubku głowy i przyglądając się podejrzliwie młodzieńcowi.

 – Wy, mistrzu. 

– Co!? Ja mam to monstrum ubić!? – Jaxa wybałuszył oczy i otworzył usta tak szeroko, że można było dostrzec jego drgające migdałki i gnijące zęby. – Czy wyście już do reszty rozum postradali?! Toż smok zębiska ma jak szable, szpony jak haki rzeźnicze, a ogniem to i na dziesięć sążni pluwa. Niedoczekanie wasze! Mowy nie ma!

 – Nie sierdźcie się, mistrzu! Alchemik, mąż wielce uczony, wskazał także niezawodną metodę uśmiercenia skrzydlatej bestii. Otóż owcę lub rosłe jagnię należy ubić, wypatroszyć i specjalną magiczną mieszaniną nafaszerować. Tak sprawione zwierzę trzeba nieopodal smoczego leża pozostawić i czekać, aż smok, głodem powodowany, z siedliszcza swego wychynie i, niczego się nie domyślając, owcę pożre. Gdy alchemiczna substancja trafi do gadzich wnętrzności i dobrze się tam wymiesza, wielką ilość gazów uwolni i smocze brzuszysko niechybnie rozsadzi. Bestia sczeźnie w męczarniach, a wy zdobędziecie skórę. I pieniądze, rzecz jasna. Ot i wszystko.

 – Duby smalone prawicie, mości rycerzu! Sami smocze trzewia rozrywajcie alchemicznymi mieszaninami, jeśli wola! Ja palcem nie kiwnę! Widział to kto, żeby szewc kiedy smoka ubił!? Haha! Patrzcie go, rycerzyka zafajdanego! Tego to i żaden bajarz, nawet najzmyślniejszy, by nie wydumał…

 Z kamienicy należącej do cechu piwowarów wyłonił się grubawy mężczyzna w skórzanym, poplamionym tłuszczem, fartuchu. Dostrzegłszy Jaxę, skierował się w jego stronę. 

 – Hola, mości butorobie, a co wy tak tu sterczycie, o beczkę oparci i ozorem mielicie? Ducha żeście zobaczyli? Omamy jakieś macie? Znów okowita wam zaszkodziła, co? Do pracy byście się wzięli, a nie tak tu wystajecie i dureństwa jakoweś, sami do siebie, paplacie. I portki podciągnijcie, bo wam kuśka na wietrze dynda!  

 

Koniec

Komentarze

Dla mnie bomba. Napisane lekko, a dialogi (choć bardziej – słownictwo) to majstersztyk. Dzięki nim uwierzyłem w obraz średniowiecznego grodu o wiele bardziej, niż mogły sprawić to opisy zamkowych baszt i pokrytych łajnem ulic.

 

Zawsze trochę się boję takich lekkich opowiastek, ale ku mojej uciesze nie pożałowałem czasu poświęconego tej krótkiej lekturze. Ryj mi się cieszył od początku do samego końca.

Napisane lekko i fajnie. Historia trzymała mnie i nie chciała puścić do ostatniej litery. Tylko mnie puenta trochę rozczarowała, nie myślałem, że pójdziesz w ograny trik ze snem/pijackim widem/halucynacją, ale i tak mi się podobało :)

 

Jeśli miałbym się czegoś uczepić, to tylko dwóch drobiazgów:

 

który zdobił fronton okolicznej kamienicy należącej do cechu piwowarów.

Raczej pobliskiej zamiast okolicznej. Łap linka: klik!

 

Płacę złotem, czystym, od ręki. 25 grzywien

Liczebniki zapisujemy słownie.

 

Pozdrawiam

Q

Dziękuję za oba komentarze! Rzecz w swym zamierzeniu miała być lekka i przyjemna. Mam nadzieję, że taka właśnie jest.

Q, dziękuję za uwagi. Przyznaję Ci rację. ;) A zakończenie sztampowe, fakt. Może kiedyś wykoncypuję coś bardziej zaskakującego. 

Cześć! Na lekko i bardzo obrazowo. Szewczyk pijaczyna spostrzega zacnego pana rycerza. Jakoś ten rycerz, zwłaszcza jego zachowanie, tak nie pasowały do reszty klimatu. W zakończeniu dowiadujemy się dlaczego. Przyjemne, lekkie, krótkie.

Pozdrawiam!

Cześć Anonimie, niezła mieszanka:-) nazwiązujesz do Szewczyka a także do Siedmiomilowych butów. Ogólnie lektura przyjemna, czytało się płynnie. Odpowiedni klimat, fajne dialogi. Szkoda, że takie krótkie, liczyłam, że ten smok rzeczywiście się pojawi:-) a swoją drogą, jakby rozsadziło tego smoka, to zostałaby skóra na buty? Pozdrawiam:-)

Olciatka, dziękuję za komentarz! Odnośnie skrzydeł, to założyłem, że w wyniku eksplozji odleciałyby. Tak już ich natura. ;) 

Bardzo przypadło mi do gustu twoje opowiadanie. I na taki stan rzeczy składa się kilka czynników. Po pierwsze (i najważniejsze) doskonale poprowadzana, lekka i niezobowiązująca narracja wypełniona bogatym słownictwem. Dawno nie czytało mi się czegoś na NF tak dobrze. Po drugie: doskonałe, zabawne zakończenie pasujące do tonu szorta. I wreszcie po trzecie: niezbyt subtelne, ale genialnie wplecione w fabułę nawiązania do polskiej kultury.

Gdybym miał się do czegoś przyczepić:

– Mistrzu, jest jeszcze jedna, dość ważka, okoliczność, o której muszę wam wspomnieć – Rochus umilkł, podrapał się po podbródku. Na jego twarzy pojawiło się zakłopotanie i widać było, że waży każde słowo. – Otóż… otóż wystawcie sobie, mości Jaxa, że wspomniany już alchemik twierdzi, iż by całej magicznej sztuki dokonać, smoka musi ukatrupić i ze skóry obedrzeć ten, kto owe buty szyć będzie.  

 – Czyli kto ma niby gada ubić, hę? Mówcie jaśniej – zapytał Jaxa, drapiąc się po wyłysiałym czubku głowy i przyglądając się podejrzliwie młodzieńcowi.

Trochę idiotyczna odpowiedź Jaxa. Jakby nie do końca ogarniał co się dzieje wokół niego.

że zamierza właśnie do niego, by zakłócić jego spokój

Trochę niepotrzebne dwa zaimki pod rząd.

 

Pozdrawiam!

 

Simeone, dziękuję za komentarz! Na pierwszą z Twoich uwag odpowiem tak: szewca miał tęgiego kaca (delirycznego, jeśli mogę tak powiedzieć), a i z natury nie był zbyt lotny. Drugą uwagę uwzględniłem. ;)

Ciekawy tekścik, choć zakończenie pozostawia jednak pewien niedosyt. No, nie przepadam za fabułami, w których na końcu okazuje się, że wszystko było snem/przywidzeniem/pijackim zwidem. Jednak całość jest napisana tak zmyślnie i wprawnie, że mogę przymknąć oko ;) Pisać takim językiem w sposób naturalny i wiarygodny – to sztuka. Fajne nawiązanie do Dratewki, a i dialogi poprowadzone są bardzo przyjemnie. Chętnie łyknęłabym coś dłuższego napisanego tym stylem.

Co tam, dam kliczka.

Silva, dziękuję za komentarz! Tak, wiem… zakończenie. Kajam się raz jeszcze ;). A co do ostatniej uwagi, to spodobała mi się ta konwencja. Może coś tu jeszcze wysmażę.

 – To w zasadzie tajemnica, ale powiem wam w zaufaniu, że alchemik, co dla barona eliksiry waży,

Ja to bym powiedziała, że on te eliksiry raczej warzy, no, chyba że faktycznie sprawdza ile ważą ;)

 

No i legenda poszła się paść ;) Fajny szorcik, szkoda tylko, że historia okazała się pijackim zwidem.

Ups… Dziękuję. Poprawiłem.

Byłaby to całkiem udatnie stylizowana i zabawna krotochwila, gdyby w zakończeniu nie okazało się, że cała rzecz to tylko pogorzałkowe majaki.  

 

Gdy po­waż­nie roz­wa­żał uda­nie się do “Gli­nia­ne­go gą­sio­ra”… ―> Gdy po­waż­nie roz­wa­żał uda­nie się do “Gli­nia­ne­go Gą­sio­ra”

 

 – Mi­strzu Jaxa, cie­szę się, że­ście w do­brym zdro­wiu! – męż­czy­zna zda­wał się nie za­uwa­żać bla­do­ści ob­li­cza i drżą­cych dłoni swo­je­go roz­mów­cy. ―>  – Mi­strzu Jaxo, cie­szę się, że­ście w do­brym zdro­wiu! Męż­czy­zna zda­wał się nie za­uwa­żać bla­do­ści ob­li­cza i drżą­cych dłoni swo­je­go roz­mów­cy.

To imię odmienia się.

Tu znajdziesz wskazówki, jak poprawnie zapisywać dialogi: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

 

 – Ahh… wy­bacz­cie moje ma­nie­ry, mi­strzu… ―>  Ach… wy­bacz­cie moje ma­nie­ry, mi­strzu

 

– Otóż… otóż wy­staw­cie sobie, mości Jaxa… –> – Otóż… otóż wy­staw­cie sobie, mości Jaxo

Sympatyczna opowieść. Czyli to tak było z tą legendą? Brzmi logicznie… Trafił się Jaksie szewski poniedziałek.

Jak dla mnie, to puenta nieco popsuła opowiadanie. Pozwoliłeś mi gród zobaczyć, a zwłaszcza poczuć. I choć woń ta była raczej kiepska, to jednocześnie komponowała i się idealnie z tym, co wiem o starodawnych grodach:)

Spodobała mi się bardzo zabawa, w której nawiązujesz do bajek, aby potem obrócić smoka ogonem.

Sprawnie używasz stylizacji i co ważne, w sposób nieuciążliwy dla czytelnika.

Tylko Celestynki troszkę żal, bo już jej się życie zaczęło układać… ;)

Nowa Fantastyka