- Opowiadanie: tomaszg - I posłał Bóg anioła...

I posłał Bóg anioła...

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

I posłał Bóg anioła...

Nad wszystkim czuwa gospodarz stada

Dba by nie dotkła nas żadna zwada

Zawsze pomoże o każdej porze

Nosek obetrze, wytrze obroże

Bo wszyscy chodzą na krótkim postronku

Dla anioła nie ma żadnego wyjątku

Nie może opierdalać się bez końca

Cywilizacja nowa to sprawa paląca

 

***

 

Na początku było słowo…

Stop. Stop. Stop.

Święta to racja, ale nie moja. Nie moje to klimaty i nie o tym chciałem mówić.

Zacznijmy więc jeszcze raz.

Na początku myślałem, że świat jest nieskończony. Moja logika była dziecinnie prosta, i często kombinowałem, że jak wziąć jeden atom, to ma ileś stanów. Jak dwa, to razem mają ich więcej. Trzy dają tak ogromną ilość kombinacji i informacji, że ledwo da się ją sensownie ogarnąć. Przy czterech, pięciu, sześciu, i więcej, idzie to wszystko w nieskończoność.

Tak było kiedyś, potem poznałem co to pełen żołądek, co to głód, zimno, gorąco, przyjaźń, nienawiść, pożądanie, miłość i wiele innych rzeczy. Uznałem, że wystarczy opisać to bardzo, ale to bardzo dużymi liczbami, i kolejne przeżycia są tylko wyborem z pewnej konkretnej puli.

– W bębnie maszyny losującej mamy tysiące ponumerowanych kul. Zwalniamy blokadę maszyny losującej i rozpoczynamy losowanie.

I wtedy umarłem.

Nie potrzebowałem już najlepszej zadniej cielęcinki, steków z argentyńskiej wołowiny, szczawiu i mirabelek, mleka z alpejskich dolin, pianek od Wedla, serków od babci, ani swojskiej kiełbasy z przydomowej wędzarni.

Mówią, że pierwsza śmierć jest najtrudniejsza. Nie zgadzam się z tym. Mój organizm od wielu miesięcy sam robił wszystko, żeby mi pomóc. Ból był straszny, ale tylko dlatego, bo lekarze pakowali we mnie te wszystkie straszne kroplówki i chemie. Byli jak potomkowie Frankensteina i doktora Mengele, chociaż o tym biedni nie wiedzieli. Mózg świetnie sobie radził z transformacją, a oni tylko przedłużyli to, co nieuniknione.

 

***

 

Jak to się dzieje, że niewiele mówi się o dziewięciu tysiącach obermenschów, którzy uciekali przed surowymi prymitywami i zginęli po pięciu latach wojennej zawieruchy w ciemnicy w zimnym styczniowym Bałtyku?

Stłoczeni, upchani w obdartym z piękna statku, w ostatnich godzinach widzieli tylko wojsko, broń, wszechobecne przerażenie i strach. Część z nich, kto wie, mogła czuć jeszcze smród z kominów, kibli i innych dziwnych miejsc, ale w to już nie wnikam.

Jak to się dzieje, że nikt nie pamięta o milionach młodych żołnierzy poległych na lotniskowcach, pancernikach, niszczycielach i stalowych puszkach pod wodą? Dlaczego wracamy tylko do niektórych z nich?

Ludzie są bardzo sprzeczni w swoich czynach. Nawiązują do Titanica, a sami zniszczyli Olimpica, który był podobny jak dwie krople wody, a jego jedną jedyną zbrodnią stało się to, że wiernie służył ponad dwadzieścia lat.

Skoro go zniszczyli, to dlaczego tam wracają?

– Wracajcie! Wracajcie! Szalupa numer sześć! Mówi kapitan! Wracajcie do statku!

Myślimy o każdej minucie na pokładzie na Atlantyku, a zapominamy o bezimiennych, który do końca palili w kotłach, co chwilę robili obejścia i puszczali parę czynnymi jeszcze rurociągami, pilnowali tablic elektrycznych i przełączników, i pracowali, jak to tylko możliwe, gdy pokład uciekał spod stóp. Choć może mogli żyć latami, to zdecydowali się zamknąć wśród ścian stalowego więzienia, i zrezygnowali z tego, by choć jeszcze raz zobaczyć niebo i poczuć świeże powietrze.

Po latach stąpamy po ich grobach i oglądamy je z niezwykłą pasją, z taką lubością i chorobliwą satysfakcją. Zachowujemy się jak hieny, szabrując drobiazgi i stawiając nasze batyskafy na nadbudówkach ich wiecznego mieszkania. I choć sami przywlekliśmy niszczące wszystko bakterie, choć sami spieprzyliśmy sprawy, to nadal bez wstydu patrzymy na ściany, które rozpadają się w oczach. Wydajemy miliony, żeby przepłynąć kilka metrów obok nich i popatrzeć przez małe okrągłe okienka, a potem powiedzieć, że zdobyło się kolejne trofeum.

I niby patrzymy na ludzkie tragedie i na to, co pozostało z ogromnych, wspaniałych i niegdyś pięknych wnętrz, ale bardziej chodzi o zaspokojenie próżności i pokazanie, że potrafimy wszystko. Nie możemy za to, czy bardziej nie chcemy zajrzeć do samego środka, dotrzeć do samej esencji i tego co najważniejsze.

Jak to się dzieje? I dlaczego wciąż piszemy tysiące artykułów? Dlaczego kręcimy nowe filmy?

Przecież można zbudować replikę, i oglądać ją bez końca. Tak byłoby taniej i lepiej.

Nie zmienimy tamtych chwil, ale wracamy do nich, i próbujemy je przywołać i zmienić siłą woli.

Co by było, gdyby Murdoch rozkazał „cała wstecz” tylko z jednej strony? Czy wielki bydlak skręciłby szybciej? Czy zatrzymanie środkowej śruby było błędem? Czy winny był brak kluczyka od szafki? A może ster był za mały? Może wszystko zmienił płonący węgiel w ładowni numer pięć? Albo nity, które miały za dużo domieszek? Czy bulaje, które pozostawiono otwarte w kabinach? A może białe race zamiast czerwonych?

 

***

 

Najłatwiej jest czytać o wielkich katastrofach, gdy siedzi się z kawą w wygodnym fotelu, otoczonym ścianami, sufitem i podłogą, które nie poruszają się ani na centymetr.

To uspokaja, gdy czujemy znajomy zapach bezpiecznego schronienia i domowego ogniska. Nie tyka pierwotnych instynktów, rozleniwia i powoduje, że rozum i demony śpią.

Pamiętam, jak po tamtej stronie poszedłem na takie prawdziwe wesołe miasteczko, które jeździ od miasta do miasta i na wszystkich oszczędza. Wsiadłem tam na karuzelę, która tak się kręciła, że ludzie latali bokiem, zabezpieczeni jedynie małymi wątłymi linkami. Nie można było tego cholerstwa zatrzymać, i nic nikogo nie oddzielało od otwartej przestrzeni. O mało wtedy się nie porzygałem, a po zejściu na dół nie mogłem się w ogóle utrzymać na nogach.

Tak sam fajowo było, gdy kiedyś skoczyłem ze spadochronem. Nie powiem, zapinanie uprzęży mnie zaciekawiło, za to po wejściu do samolotu nie poczułem dosłownie nic. Najgorsze zaczęło się, gdy wyrzucono nas z niego tak błyskawiczne, że nawet się nad tym nie zastanowiłem.

– Siadaj na krawędzi. Trzy, dwa, jeden, skok.

Dopiero w powietrzu dotarło do mnie, że nie mogę się cofnąć. Było za późno. Serce zaczęło bić jak szalone, gdyż od śmierci dzieliły mnie tylko dwa pociągnięcia, jedno za rączkę głównego parasola, a drugie za rączkę tego w zapasie.

Kiedyś poleciałem też starym dwupłatem bez owiewki, i pilot zrobił beczkę. Pasy wytrzymały, ale przez chwilę nie panowałem nad własnym ciałem, i od upadku dzieliły mnie tylko dwa mizerne kawałki materiału.

I to są przeżycia, a nie jakieś książki i filmy.

W domu nie sposób docenić tego, co się działo przez dwie i pół godziny na ogromnym, pachnącym świeżością, statku. Ten się początkowo zanurzał milimetr po milimetrze i nikt nie brał tego na poważnie, potem jednak wszystko zadziało się gwałtownie i szybko, a na końcu wielki zadek ze śrubami stanął dęba. Wielki cud techniki, w którym maszyny nie zostały nawet dotarte, porcelana wyszczerbiona, a pościel używana. Kadłub z masą dóbr wszelkich, które tak nagle szlag trafił… a wokół była tylko pustka.

Może to najbardziej wpływa na wyobraźnię?

 

***

 

Śmiać mi się dzisiaj chce, jak patrzę na żyjących, którzy chełpią się tym, że ich obraz i dźwięk w telewizorach są idealne i krystalicznie czyste. Zapomnieli bidulki, że wszystko we wszechświecie jest nieskończone, i nie można tego opisać liczbami, to znaczy można, ale nie tak po prostacku, jak oni to robią.

Po tej stronie wiem, że nie bez powodu ludzie byli tyle razy zamykani, nie bez powodu tyle razy wszechświat prowadził ich do separacji. Na początku żyło ich tak mało, a potem oczywiście coraz więcej i więcej, i jeszcze więcej. Każdy z nich coś widział i czuł. Im mniej przestrzeni wokół każdego, tym mniej było tych wszystkich kombinacji atomów, które trzeba było przy nich pilnować.

Ciekawe, że każda cywilizacja w końcu odkrywa niewidzialne fale. Napawa mnie smutkiem, gdy widzę, jak ludzie trują swoje wątłe organizmy, przykładając małe piecyki do głów, i cieszą się, że te są coraz mocniejsze. Gdyby tylko widzieli te wszystkie fantazyjne wzory, w jakie to się wszystko składa.

Ale nie tylko to.

Atom jest przecież zagrożeniem, a oni przez lata mieli te swoje radowe zegarki i farby. Teraz na topie są fajki, cukier, prochy i kilka innych rzeczy, i to jest fascynujące, ale i niefajne, jak na ulicy widzę jednego żywego trupa za drugim.

Panie przynajmniej czują więcej zapachów i widzą więcej kolorów. Nie są binarne i nie myślą zero–jedynkowo „przypieprzyć czy nie?”. Mają większą harmonię ze wszechświatem. Z nimi jest najwięcej zabawy i problemów, ale tylko dlatego, bo muszę się przed nimi lepiej ukrywać. Są gorsze niż dzieci, bo te przynajmniej zapiszczą i pokażą paluszkiem, a kobiałka swoje pomyśli i nic nie powie, albo jedno pomyśli, drugie powie, a na koniec tak przypieprzy z zaskoczenia, że aż zamroczy.

Gdzie diabeł nie może, tam babę pośle… Prawdziwe aż do bólu…

 

***

 

Wiele razy ludzie chcieli przekraczać ograniczenia prędkości, wysokości i swoich kruchych organizmów. Tych podziwiam. Pamiętam zwłaszcza młodą nauczycielkę, którą ubrano w kombinezon i przypięto do fotela przy wielu tonach paliwa. Wszyscy chcą wierzyć, że jak inni miała świadomość tylko sekundę czy dwie, ale tak naprawdę po wybuchu spadała ponad dwie minuty czterdzieści pięć sekund. To o wiele więcej niż na decyzję miał poddany presji, odsądzony od czci, biedny człowiek na nieszczęsnym Titanicu.

Tak w ogóle tyle razy ludzie koncertowo pieprzyli sprawy na własne życzenie. Silniki w Iłach, remonty w Tutce, uszczelki w wahadłowcu czy klapy w promach.

Podobno potrafimy coraz więcej, a mimo to wciąż nie zapobiegamy katastrofom nawet w czasie pokoju. Weźmy taki prom na Filipinach z osiemdziesiątego siódmego i ponad cztery tysiące ofiar. Przypomnijmy sobie statek Le Joola i tysiąc osiemset zmarłych. Albo Estonię czy Jana Heweliusza, który dwadzieścia osiem razy miał poważne problemy, ale puszczano go w morze, licząc, że coś się w końcu odmieni. Nie pomogło mu kilkadziesiąt ton nielegalnego obciążenia, oj nie pomogło.

A Costa Concordia, w której kapitan najwyraźniej za bardzo zajął się przyjaciółką?

Nie ma bata. Ginęli, giną i będą ginąć kolejni nieszczęśnicy pod zwałami stali, uwięzieni w małych klitkach czy przejściach.

 

***

 

Znudziły mi się już wędrówki po ziemi i obok ziemi.

Nie chcę już patrzeć na zawiść małych ludzi, którzy niszczą innych, żeby ci przypadkiem nie osiągnęli sukcesu. Mam dosyć epidemii próżności, lenistwa i odrzucania wszystkiego, co wymaga skupienia i myślenia dłużej niż trzy minuty. Źle mi się robi zwłaszcza od patrzenia na bydło, które idzie za innym bydłem albo tak zwanymi ekspertami.

Widziałem chyba wszystko, nawet malutką kapsułę, która odbiła się z pasażerem od atmosfery, i Snoopiego, który aktualnie krąży wokół słońca.

W końcu przestałem szukać towarzystwa i zapuściłem się dalej. To też jest fascynująca historia. Przypadkiem znalazłem małe urządzenie, które po ponad czterdziestu latach ciągle dzielnie radzi sobie w czarnej pustce, choć sygnał do jego twórców biegnie już ponad dwadzieścia godzin.

Budzi to mój podziw, bo choć w skali kosmicznej czterdzieści to nic, to przecież w mojej ukochanej Polsce przeszedł już stan wojenny, katastrofa smoleńska, wstąpienie i wystąpienie z Unii, piździasta rewolucja i kilka innych ważnych wydarzeń.

Od czasu do czasu coś tam pomajstruję przy tym aparacie, a oni na ziemi dziwią się, że to jeszcze działa.

Najważniejsze jest jednak coś innego. Temperatura zera bezwzględnego to minus dwieście siedemdziesiąt pięć, a helu minus sto dziewięćdziesiąt pięć. Niewielu wie, że jest tam taki mały pojemniczek z tym szlachetnym gazem, a w nim życie, które wysłało wojsko.

Adam i Ewa tylko czekają na przebudzenie. Cieszę się, że będę mógł im pomóc. Nie wiem jak mnie nazwą, ale najbliższe i najlepsze słowa to chyba czerwony anioł.

Na razie mam ciężki orzech do zgryzienia, bo reaktor w końcu się wyczerpie, i nie będzie miał magicznej siły zdolnej ogrzać kruche istnienia. Ale nie bójcie się. Coś wymyślę, jak zresztą zawsze. I może nie mam talentu po pisania, ale zrobię cywilizację, że mucha nie siada. Zadbam o was lepiej niż sami potraficie.

Koniec

Komentarze

Mało mam ostatnio czasu na czytanie, an pisanie prawie wcale. Chciałem tak dla urozmaicenia procesów myślowych tu zerknąć i coś przeczytać. I trafiłem tu…

Wybrałem krótki tekst i bez komentarzy. Czyta się szybko i nie ma się czym zasugerować – czyli tak jak lubię.

Ale dosyć o mnie.

Nie wiem o co w tym chodzi. Nie mam pojęcia. Piszesz sprawnie, to widać. Składanie zdań i czytanie ich potem jest w miarę gładkie. To duża zaleta. Natomiast nie wiem o czym to jest. Mam takie nieprzyjemne wrażenie, że narrator wypowiada się z mieszaniną wyższości i pogardy o gatunku ludzkim. Może to i w jakimś sensie uzasadnione w przypadku tytułowego anioła, ale przemyślenia na temat gatunku ludzkiego (ludzkiej cywilizacji) nie są jakoś szczególnie odkrywcze, anie ciekawie podane, żeby jakoś to wynagrodzić.

W zasadzie ostatnia część nadaje całości pozór opowiadania, bo bez niej równie dobrze mógłby to być felieton albo pamiętnik. Ot trochę przemyśleń narratora, prawdopodobnie autora. Ano, wolny człowiek, niech sobie tam myśli co ma ochotę. Dla mnie, jako czytelnika, po przeczytaniu tego wynika niewiele.

Przepraszam, ale mnie ten tekst jakoś nie kupił. Ani zawartością, ani sposobem opowiadania, ani sztuczką z ostatnim fragmentem. To co mi się podoba, to sprawność w posługiwaniu się słowem. Gdyby temu słowu nadać formę i choć odrobinę treści (nawet jakiejś elementarnej, nie musi być od razu odkrycie istoty natury gatunku ludzkiego) mogłoby być naprawdę dobrze.

PS. To zaokrąglenie zera absolutnego to celowe? Nie jestem pewien też o co chodzi z temperaturą helu. To temperatura w tym konkretnym pojemniku czy jakaś stała?

No cóż, Tomaszug, to kolejne Twoje opowiadanie, o którym nie umiem powiedzieć nic poza tym, że je przeczytałam.

 

ale tylko dla­te­go, bo le­ka­rze pa­ko­wa­li… ―> …ale tylko dla­te­go, że le­ka­rze pa­ko­wa­li…

 

po­sze­dłem na takie praw­dzi­we we­so­łe mia­stecz­ko… ―> …po­sze­dłem do takiego praw­dzi­wego we­so­łego mia­stecz­ka

 

i na wszyst­kich oszczę­dza. ―> Raczej: …i na wszyst­kim oszczę­dza.

 

ko­biał­ka swoje po­my­śli i nic nie powie, albo jedno po­my­śli, dru­gie powie, a na ko­niec tak przy­pie­przy z za­sko­cze­nia, że aż za­mro­czy. ―> Nie rozumiem tego zdania – kobiałka to koszyk pleciony z łyka i z tego co wiem ani nie myśli, ani nie mówi, ani nie przypieprzy.

A może miałeś na myśli białkę, czyli niewiastę/ kobietę zamężną/ białogłowę?

 

Przy­po­mnij­my sobie sta­tek Le Joola i ty­siąc osiem­set zmar­łych. ―> Przy­po­mnij­my sobie sta­tek Le Joola i ty­siąc ośmiuset zmar­łych.

 

i Sno­opie­go, który ak­tu­al­nie krąży wokół słoń­ca. ―> Jeśli masz na myśli gwiazdę, to: …i Sno­opie­go, który ak­tu­al­nie krąży wokół Słoń­ca.

 

a oni na ziemi dzi­wią się… ―> Tu chyba chodzi o planetę, więc: …a oni na Ziemi dzi­wią się

 

Na razie mam cięż­ki orzech do zgry­zie­nia… ―> Na razie mam twardy orzech do zgry­zie­nia

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przyznam, że nie dotrwałam do końca. Nie rozumiem tego tekstu. Inaczej – wydaje mi się, że dociera do mnie zebrana garść przemyśleń na temat Sensu Życia I Tego Jakie Życie Powinni Wieść Ludzie. Ale nic poza tym. Próżno szukać tu fabuły, a takiej mimo wszystko w opowiadaniach się spodziewam. Czuć, że masz całkiem niezłe pióro, ale sama treść mnie nie chwyciła i w żaden szczególny sposób nie ruszyła – sporo tu banałów.

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Hmm, tekst akurat z gatunku tych, które średnio lubię. Narrator mówi i mówi, ale nie ma nic, co podbiłoby napięcie. Sama forma więc nie dla mnie.

Co do aspektów technicznych – czytało się okej, bez większych chrobotań.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Nowa Fantastyka