- Opowiadanie: Dawid Majerski - Letarg

Letarg

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Letarg

Inspektor Harris Brown przedarł się przez kordon policjantów, zszedł schodami na wybrzeże rzeki i świecąc masywną latarką pochylił się nad drobnymi zwłokami. Były napuchnięte od wody i leżały na brzuchu. Twarz zagłębiona w błocie. Jeszcze zanim ukucnął przy ciele, dostrzegł długie blond włosy. Skrzywił się wyraźnie. Obawiał się tego, co musiał zaraz zrobić. Wiedział, że ten widok na długo towarzyszyć mu będzie w koszmarach. Krople deszczu dudniły o rondo kapelusza.

– Kto ją znalazł? – zapytał Lorenza, ponurego policjanta, który pierwszy zjawił się na miejscu zbrodni.

– Niby rybak. No, ale powiedz mi, kto wypływa w taką mgłę?

– Coś ruszaliście? – Zerknął przez ramię na kolegę, chcąc odwlec nieuniknione. Ten jedynie pokręcił głową. Inspektor wziął głęboki oddech i odwrócił ciało na plecy. Przeklął siarczyście.

Twarz około dwunastoletniej dziewczynki. Taka niewinna i delikatna. Teraz cała sina i ubłocona, pukle mokrych włosów przylepione do policzków. Odgarnął je delikatnie, jakby nie chciał jej budzić ze snu. Deszcz stopniowo obmywał ciało i pozwalał dostrzec szczegóły. Najbardziej przerażały oczy. Powieki zaszyte czerwoną nicią.

– O kurwa, nie… Błagam, nie znowu ten syf – jęknął Lorenzo, zerkając nad ramieniem pochylonego inspektora.

Siniaki na nadgarstkach, obtarcia świadczące o walce. Brown wyciągnął z płaszcza długopis. Delikatnie odchylił nim przemokłą koszulę ściśle przylegającą do brzucha ofiary. Zobaczył to, czego miał nadzieję nigdy w życiu więcej nie oglądać. Runy i symbole, układające się w misterny wzór wpisany w koło, wycięty w skórze dziewczyny.

– Czy myślisz, że to…? – zapytał Lorenzo.

– Na to wygląda. Zadbaj, żeby prasa nam się nie dobrała do dupy. Przykryjcie czymś ciało, przewieźcie je do kostnicy i postarajcie się nie robić szumu wokół całej sprawy. Jadę do komendanta. Będziemy musieli dowiedzieć się, kim ta biedna dziewczyna może być.

– Ja chyba wiem. Pamiętasz Daisy Jordan?

Stara pijaczka, regularnie wdająca się we wszelakie awantury. Zbyt często bywała na komisariacie, by mógł jej nie kojarzyć.

– Zgłosiła parę dni temu zaginięcie córki – kontynuował Lorenzo.

– Co? Niemożliwe, o niczym nie słyszałem.

– No wiesz, to w końcu Daisy, nie? A ta jej mała to córka Eddiego. No… wiesz jaki jest Eddie, myśleliśmy, że ją zabrał. Albo że sama do niego poszła. W tym wieku dzieciaki często zwiewają. To rozumiesz, myśleliśmy, że… jakoś to będzie. Że się sprawa wyjaśni sama.

Inspektor rozumiał aż zbyt dobrze. Kolejna niewinna ofiara biurokratycznej machiny sterowanej przez skorumpowanych, leniwych i zapitych funkcjonariuszy wspaniałego miasta Boston. Z obrzydzeniem spojrzał na swoje skórzane buty, teraz całkowicie utaplane w błocie i piasku.

Poprawił kołnierz, osłaniając się przed wiatrem i podszedł do stojącego dalej łachudry, który wyłowił nieszczęsną topielicę z brudnej toni rzeki. Brodacz stał teraz przed zardzewiałym kutrem, w wyraźnym zdenerwowaniu mnąc zydwestkę. Harris skinął mu głową.

– Proszę nam opowiedzieć, co się stało.

– Wracałem z połowu, kiedy nagle zobaczyłem coś w wodzie. Myślałem, że to jakaś śnięta ryba, ostatnio to ciągle na takie natrafiam. To plaga jakaś, to od tych fabryk, jakby mnie kto pytał. Podpłynąłem, poświeciłem, myślę, że szmaty jakieś. Nic bidulki nie było widać, tylko tą sukieneczkę. Odwróciłem bosakiem… – Mężczyzna kilkakrotnie otwierał i zamykał usta, szukając właściwych słów. Inspektor ze współczuciem kiwnął głową. Po takim widoku ciężko się pozbierać, wspomnienia wżerają się w mózg, wracają, gdy tylko zamkniesz powieki.

– No no, patrz co my tu mamy Harris. Widzę, że połów się udał, ładne sztuki. – Lorenzo, który zdążył wleźć na kuter, zagrzechotał jedną ze skrzyń ukrytych pod plandeką i wyciągnął pękatą butelkę whisky.

– Wpadłeś jak śliwka w kompot – dodał łypiąc na rybaka.

– Błagam, puśćcie mnie. Przecież… przecież nie musiałem was wzywać…

– Nie musiałeś, ale teraz cię mamy i tak łatwo się nie wywiniesz – odparł Lorenzo, odkorkowując butelkę. Pociągnął łyk.

Po dzisiejszych przeżyciach przemytnik wydawał się zbyt roztrzęsiony i zrezygnowany, by dalej się opierać.

– Też mam córkę, no jak ją miałem zostawić tak w tym zimnym ścieku. To nie po chrześcijańsku – burknął tylko cicho pod nosem, wlepiając wzrok w czubki butów.

– Puść go, Lorenzo – powiedział inspektor Brown, nie patrząc na nich.

– Co? – Policjant spojrzał ze zdziwieniem na starszego rangą kolegę.

– Słyszałeś. Puść go.

– Żartujesz? Teraz, kiedy biuro nam patrzy na ręce?

– Hej… Jakoś to będzie.

– Komendantowi się to nie spodoba.

Harris wzruszył ramionami i zapalił papierosa.

***

Nie zważając na protesty sekretarki inspektor Brown wparował do biura komendanta. Scott Mccarthy gestem nakazał mu milczenie. Stał przy oknie, chłonąc widok miasta, rozświetlonego światłami latarni. Jedną ręką poprawiał szelki, w drugiej trzymał słuchawkę telefonu.

– Tak, tak… Nie… Wiem, panie gubernatorze. Na pewno. Natychmiast z rana. Dziękuję… Proszę pozdrowić małżonkę. – Ostrożnie odłożył słuchawkę, westchnął ciężko i podszedł do sejfu. Odgarnął rewolwer, przesunął dokumenty i wygrzebał butelkę whisky. Nalał do dwóch szkieł, postawił jedno przed Harrisem i opadł ciężko w skórzany fotel.

– Odkryliśmy ofiarę rytualnego… – zaczął niecierpliwie Harris.

– Wiem. Lorenzo dzwonił kwadrans temu i mi wszystko wyłożył. 

– Rano zbiorę zespół. Daj mi dwunastu ludzi. – Inspektor spoglądał wyczekująco na komendanta, który unikając jego wzroku mieszał whisky i najwyraźniej się wahał.

– Jezus, Scott, przecież wiesz, że oni uderzą znowu… Dobra, to sześciu.

– Wykluczone, sprawę prowadzi Woods.

– Woods? Jak to Woods? Woods nie ma o niczym pojęcia! – Harris dopiero teraz zauważył, że noga cały czas mu nerwowo drga.

– To nie musi mieć związku z tamtą sprawą. Zresztą… Potrzebuję kogoś, kto podejdzie do tego na chłodno, ze świeżym spojrzeniem.

– Nie ma kurwa mowy, żebym pracował pod Woodsem! – Brown walnął pięścią w stół.

– Nie będziesz. Odsuwam cię od śledztwa. Weź wolne, zajmij się Alice, bo ja wiem, może pojedźcie do Kalifornii, słońce dobrze jej zrobi. Ta cholerna pogoda źle wpływa na nastrój, w kółko tylko deszcz i deszcz.

Kalifornia. Trzy tysiące mil od Bostonu. Harris przyłapał się na tym, że siedzi bezmyślnie z otwartą gębą.

– Uważasz, że zawaliłem? Nie ufasz mi? – zapytał cicho.

– Nie no, skądże. Dobrze się spisałeś, już przestań się tym ciągle zadręczać. – Komendant poklepał go po ramieniu i wskazał palcem whisky. Harris pokręcił przecząco głową.

– Ech. Dlaczego moja córka wybrała najbardziej świętoszkowatego palanta w całym mieście? – westchnął McCarthy i przelał alkohol do swojego szkła. – A co to była za heca z tym przemytnikiem dzisiaj? Słyszałem, że puściłeś pięć skrzynek.

– To sprawa dla biura, a my nie mieliśmy nakazu. Zresztą, nie zmieniaj tematu. Nie ma mowy, żebym wyjechał do jakieś pieprzonej Kalifornii, dobrze wiesz, że długo czekałem na tę chwilę. – Harris z zaciśniętymi ustami wpatrywał się w swojego teścia.

Komendant pokręcił głową z rozczarowaniem. Niestety, znał ten zacięty wyraz twarzy i wiedział, że Brown tak łatwo nie odpuści.

– A ja długo czekałem na wnuka. I nie zamierzam go stracić, bo ty sobie ubzdurałeś, że musisz sam jeden zbawić cały świat, by podbudować swoje ego. Zrozum Harris, chcę dla was jak najlepiej. Jeżeli to faktycznie te chore skurwysyny, to znowu się zacznie, a oni są zdolni do wszystkiego. Woods też jest dobry. Poradzi sobie. Jest młody, ambitny, bystry…

– I samotny – przerwał Harris.

– I samotny – potwierdził komendant. – Czeka cię awans, zajmiesz się szkoleniem młodych. Do tego czasu weźmiesz pod skrzydła Charliego. Pokaż mu jakieś sztuczki, trzymajcie się z dala od kłopotów.

Lata służby pozwoliły rozpoznać Brownowi ten moment. Dyskusja zakończona. Wstał i zaczął kierować się do wyjścia.

– Harris?

– Hm?

– To dobry dzieciak, nie zepsuj mi go.

***

Gdy opuszczał komisariat, na dole czekał już młodziutki, przeraźliwie chudy chłopak. Harris nie pamiętał jak sam wyglądał w tym wieku. Ale był pewien, że jego czoła nie zdobiły wtedy wyraźnie zarysowane zakola.

– Charlie, jak podejrzewam.

– Tak jest, Charles Read, proszę pana.

– Mów mi Harris albo inspektorze. – Odwrócił się do recepcjonistki. – Hej Dolores, jak tam maluszek?

– Świetnie, energia go rozpiera, jak wczoraj złapał kolkę to darł się całą noc. – Brown przyjrzał się jej bliżej. Faktycznie, wyglądała marnie, oczy podkrążone z niewyspania. Nic dziwnego, miała do pomocy tylko własną matkę, której najlepsze lata dawno przeminęły. Samotnej kobiecie trudno się utrzymać z pensji policyjnej telefonistki, nie wspominając już o zatrudnieniu niańki. A nic nie wskazywało na to, by komisarz Hicks zamierzał porzucić żonę. Harris podszedł do sekretarki i wsunął jej do kieszeni płaszcza czekoladę i parę dolarów.

– Nie musi pan, panie inspektorze.

– Spokojnie, podkradłem ze wspólnej szkatuły – zażartował. Stała w rogu kantyny, w nierównych odstępach czasu wypełniana drobniakami na kawę i wieńce dla poległych na służbie funkcjonariuszy, którymi próbowali zapełnić pustkę na surowych nagrobkach.

– Kradzione nie tuczy – dodał na odchodne.

Wyszli na deszcz, młody ofiarnie wyciągnął parasol nad inspektora. Harrisa tak to rozbawiło, że czując nagły przypływ sympatii, rzucił mu kluczyki do Forda.

– Masz, pamiętam jak sam nie mogłem się doczekać, żeby poprowadzić. Chociaż za moich czasów to jeździliśmy dorożkami.

– Naprawdę?

Mógł odpowiedzieć, że bostońska policja jako pierwsza miała automobil marki Stanley Steam. Że później używali głownie motocykli. Zamiast tego prychnął tylko, wyraźnie rozbawiony.

***

– Zaczekaj tu – rozkazał chłopakowi i wszedł do szpitala. Monstrualny, ponury kloc wznosił się na atrakcyjnej działce w ścisłym centrum Bostonu. Na wpół zrujnowany, miał niebawem zostać rozebrany. Podobno zgiełk miasta nie służył pacjentom, więc zamiast go remontować zdecydowano się zbudować w jego miejsce kasyno. Wielkodusznie przenoszono więc kolejnych pacjentów do placówek na obrzeża, wyprzątając kolejne oddziały z niewygodnych lokatorów. A jednak wciąż pozostawało kilku niedobitków, z którymi nie do końca było wiadomo, co począć. Harris zagłębił się w ciemny labirynt korytarzy. Elektryczność pozostawiono jedynie we wciąż czynnych salach, ale on nie potrzebował światła. Trafiłby z zamkniętymi oczami. Drzwi otworzył ostrożnie i cicho, tak jakby mogła istnieć obawa, że kogoś obudzi.

– Hej, byku – rzucił do chłopaka, leżącego pod kroplówką na masywnym, szpitalnym łóżku. Wydawało mu się, że dzieciak urósł, odkąd go widział ostatnim razem. Harris często siedział tutaj po służbie, rozmyślając godzinami, co mógł zrobić lepiej. I czy Tommy odnalazłby się we wciąż gnającym do przodu świecie, gdyby kiedyś jednak się wybudził.  

– Prosiłam, żeby pan tu nie przychodził. – Rozległ się głos dobiegający z rogu pomieszczenia. Harris aż podskoczył, nie zauważył kobiety siedzącej na krześle.

– Pani Bailey. – Ściągnął kapelusz. – Nie chciałem przeszkadzać, nie wiedziałem, że pani tutaj będzie. Mamy przełom w śledztwie, pomyślałem…

– Pańskie śledztwo zakończyło się sześć lat temu – przerwała mu kobieta i wstała. Zawsze, gdy ją widział, inspektor nie mógł oprzeć się wrażeniu, że byłaby piękna. Gdyby nie bezsenne noce i morze wylanych łez, gdyby nie lata spędzone przy szpitalnym łóżku. Gdyby życie potoczyło się inaczej. Gdzieś za tymi podkrążonymi oczami wciąż tkwiła atrakcyjność.

– Czy nikt się tutaj nie kręcił? Nikt pani nie niepokoił?

– A kto miałby się kręcić? Nawet lekarze rzadko tu zaglądają.

Harris zaczął nerwowo obracać swój kapelusz w dłoni, zupełnie jak przemytnik, z którym tak niedawno rozmawiał.

– Znaleźliśmy ciało, okoliczności wskazują, że te sprawy mogą być powiązane – zaczął ostrożnie inspektor.

– I co z tego? – Sofia Bailey stanęła przed łóżkiem syna, jakby chciała go uchronić przed złem całego świata.

– Obiecuję, że…

– Obiecywał pan, że sprowadzi pan mojego Tommiego do domu. – Weszła mu w słowo, a jej usta zaczęły drgać niekontrolowanie.

– Dorwiemy drania.

– Jednego już dorwaliście. Możecie złapać nawet tuzin jego wspólników… Co to zmieni? Nie przywróci mi to syna.

Harris nie wiedział, co odpowiedzieć. Ukłonił się więc tylko i położył wizytówkę na niskim stoliku. Tania farba białego koloru łuszczyła się i odchodziła od drewna.

– Pani Bailey, gdyby pani coś zauważyła, proszę zadzwonić. – Bezskutecznie próbował uniknąć jej wzroku.

– Lekarze doradzają odłączenie Tommiego od aparatury – powiedziała podchodząc do chłopca i głaszcząc go po twarzy. – Inspektorze, proszę nas więcej nie niepokoić.

Schodząc po schodach słyszał jej płacz.

***

W domu na Browna czekało jego drobne, osobiste piekło. U Sama akurat rozpoczęło się ząbkowanie i malec źle to znosił. Alice nosiła go cały wieczór na rękach, ale dzieciak najwyraźniej nie miał zamiaru usnąć i już od progu przywitał tatę łkaniem. Harris próbował pomóc i zajął się synem, mimo że najchętniej zwaliłby się w ubraniu na łóżko. Patrząc na małą zapłakaną twarzyczkę wciąż miał przed oczami trupio blade oblicze dziewczyny. Jednocześnie, w obliczu tragedii tamtych kobiet, czuł się winny, że nie potrafi docenić chwil spędzonych z synkiem. Że irytują go tak błahe rzeczy. Brakowało mu czasów, gdy wracając późno w nocy zastawał śpiącą żonę, leżącą z otwartą książką przy włączonej lampce. Gasił wtedy światło, kładł się obok, a Alice czule obejmowała jego głowę. Nie chciał opowiadać jej o tych wszystkich potwornościach. Nie musiał. Wystarczało, że była obok, że był dla niej najważniejszy.

– No cóż, to już nie wróci – mruknął do siebie, wykręcając pieluchę.

***

Próbował krzyknąć, ale woda wypełniła mu płuca. Chciał ją chwycić za rękę, wyciągnąć. Dlatego przedzierał się przez gęstą toń. Byle do powierzchni. Żeby przeciąć nić, którą zaszyto mu oczy. Inaczej nie znajdzie wyjścia z tego pogmatwanego labiryntu krętych uliczek. Biegł, żeby zdążyć, ale wiedział, że pociąg zaraz odjedzie. Cokolwiek by czynił, zawsze był zbyt wolny, zbyt ociężały.

Ostry dźwięk telefonu wybudził Harrisa z niespokojnych snów.

– Brown – przedstawił się zaspanym głosem. – Kiedy? Jesteś pewna? Jasne, dzięki za cynk. Dzięki, Dolores. – Odłożył słuchawkę.

– Co się stało? – zapytała Alice, przewracając się na bok.

Harris rzucił okiem na zegar. Piąta trzydzieści sześć. A zdawało mu się, jakby dopiero co położył się spać.

– Mamy kolejne porwanie – odpowiedział, wybierając numer partnera.

***

– Komendant mówił, że mamy się trzymać od tej sprawy z daleka – powiedział niepewnym głosem Charlie, parkując Forda przed gmachem kostnicy.

– No to trzymamy się z daleka, czy to ci wygląda na sierociniec? – Harris nie był głupi, wiedział, że faktycznie nie mogą teraz pojechać na miejsce porwania, przynajmniej, dopóki węszy tam Woods.

– No nie, ale chce pan zobaczyć tę dziewczynę z wczoraj – powiedział Charlie otwierając drzwi prosektorium.

– Hej, co ci mówiłem? Jak się masz do mnie zwracać? Zresztą nie chce zobaczyć żadnej dziewczyny, tylko tego pijaczynę, co w piątek dostał nożem pod żebra – skłamał inspektor, odpowiednio wypełniając papiery na recepcji. Gdy dopełnili formalności, zeszli schodami w dół. Harris nie znosił tutaj bywać, zawsze przytłaczały go te piwnice pełne śmierci i towarzyszącego jej odoru.

– Pierwszy raz? – zapytał chłopaka, który kiwnął głową na potwierdzenie.

– Gdybyś miał rzygać, to tam stoi wiadro – powiedział na przywitanie lekarz, który już na nich czekał. W sali było bardzo zimno, a w oczy uderzało ostre, białe światło skierowane na otwarte zwłoki starszego mężczyzny. Doktor Foster naciągnął gumowe rękawice na dłonie i zaczął wywód.

– Nic spektakularnego, denat otrzymał trzy pchnięcia nożem, prawdopodobnie od dżentelmena podobnego wzrostu. Jedno ześlizgnęło się po żebrach, o tutaj widać naruszenie kości. – Długim metalowym szpikulcem wskazał im gdzie. – A tu są jego rzeczy osobiste, dokumentów brak.

– Świetna robota John, a co z dziewczyną? – spytał Harris, wyraźnie okazując brak zainteresowania mężczyzną leżącym na stole.

– A… to smutna sprawa – odparł lekarz, którego nagle opuścił dobry nastrój. – Inspektor Woods jeszcze wczoraj sprowadził matkę, która niestety potwierdziła tożsamość ofiary.

– Przeprowadziłeś sekcję?

– Tylko pobieżnie, cała klatka piersiowa i podbrzusze pokryte są częściowo zagojonymi ranami, wyciętymi w jakieś symbole. Żeby dostać się do środka musiałbym naruszyć te wzory, a tego Woods chce uniknąć.

Inspektor Brown prychnął tylko, podążając za lekarzem do jednej z chłodni.

– Przecież ma zdjęcia, na co jeszcze czeka?

– Nie wiem, Harris, ja wykonuję tylko swoją pracę. Ale nigdy nie widziałem czegoś takiego. Jasne, oglądałem zdjęcia tamtej masakry sprzed kilku lat, ale co innego zobaczyć to na żywo. – Patolog chwycił za metalowy uchwyt, by wyciągnąć szufladę ze zwłokami i zawahał się. – Jesteś pewny, że on jest na to gotowy?

Zanim zdążył odpowiedział, uprzedził go Charlie.

– Jestem policjantem, czy nie? Panie inspektorze, jeżeli mam być twoim partnerem, to nie mogę wiecznie czekać przed drzwiami.

– Chłopak ma rację, jeżeli to się znowu zacznie, to musi być gotowy.

Doktor Foster wyciągnął półkę, która ze zgrzytem wysunęła się ze ściany, prezentując zwłoki przykryte białym materiałem. Wystawał tylko paluch u nogi, do którego na żyłce przymocowana była mała karteczka.

– Mollie Jordan – przeczytał inspektor. I zwaliło go to z nóg. W jednym momencie przestała być anonimową ofiarą wyłowioną z rzeki. Nagle stała się istotą z krwi i kości, czyjąś córką, koleżanką z ławki, której inne dzieciaki z klasy już nigdy nie spotkają na szkolnym korytarzu.

Patolog zerwał materiał. Ukazała się naga, drobna dziewczyna z bladymi dłońmi równo ułożonymi wzdłuż ciała. Oczy wciąż pozostawały zszyte czerwoną nicią. Cały tułów pokryty był odrażającymi runami, wijącymi się w dziwne wzory.

– Użyto ostrego narzędzia, dziewczyna była skrępowana, prawdopodobnie skórzanymi pasami. Widać to po śladach na nadgarstkach i na nogach. Cięcia powstały w przeciągu kilku dni, częściowo zaczęły się już tworzyć strupy.

Harris spojrzał na partnera. Chłopak trzymał się dzielnie, ale zrobił się nieco zielony na twarzy. Inspektor bardzo nie chciał, a jednak musiał zadać to pytanie.

– Czy… była wykorzystywana?

– Nie, przynajmniej nie bezpośrednio. Nie stwierdziłem żadnych otarć ani naruszeń. Za to odkryłem sińce sprzed kilku tygodni i źle zagojone złamanie sprzed roku.

– Była bita?

– Prawdopodobnie. Matki nie byli w stanie przesłuchać, więc inspektor Woods wysłał paru chłopców, żeby odnaleźli ojca denatki.

Harris pokręcił głową.

– To nie ma sensu. Eddie jest jaki jest, ale nie pokroiłby własnej córki.

– Może… może doszło do wypadku, a potem chciał upozorować morderstwo rytualne, żeby odwrócić naszą uwagę? – zauważył Charlie.

– Nie. To zbyt bystry plan jak na Eddiego. Poza tym mamy kolejne porwanie. Nie, to nie jest jego sprawka. Swoją trzęsącą się łapą nie byłby w stanie namalować takich symboli nawet na kartce. Zrób zdjęcia, młody – nakazał i podążył za patologiem, który odciągnął go kawałek dalej, aż powrócili do ofiary nożownika.

– Inspektor Woods mówił, że gubernator nalega na szybkie rozwiązanie tej sprawy, ponieważ chce uniknąć powtórki sprzed lat. Dlatego zamierzają zwrócić się o pomoc do tego sekciarza, którego zapuszkowałeś. Obiecać mu, że nie trafi na krzesło.

Harris zaklął i wskazał na brązowy kapelusz należący do denata.

– Potrzebujesz tego? – zapytał, a gdy doktor pokręcił głową, zabrał go i krzyknął na partnera – Charlie, zbieramy się, chłopcze.

***

Mimo że dystans dzielący ich samochód od budki telefonicznej nie był wielki, deszcz zdążył porządnie dać się we znaki inspektorowi, który z ulgą zaszył się w małym pomieszczeniu. Żałował, że wzgardził parasolką, którą oferował mu chłopak. Upewniwszy się u Dolores, że Woods zajęty jest uganianiem się za Eddiem i przetrząsaniem sierocińca, z którego porwany został siedmioletni chłopiec, Harris powrócił do auta. Do więzienia stanowego czekała ich długa droga, a słaba widoczność na szosie uniemożliwiała szybko jazdę.

W południe zatrzymali się, żeby wytchnąć, napić się w barze kawy i zjeść smażonego kurczaka.

– Masz dziewczynę? – zagaił inspektor, znając odpowiedź.

– Nie – odpowiedział chłopak, przeżuwając.

– A widzisz, a ja poślubiłem najpiękniejszą kobietę w Bostonie.

Charlie uśmiechnął się tylko niepewnie. Na pewno słyszał o Alice i o tym, czyją jest córką.

– A wiesz, jak ją zdobyłem? Eksponując dumnie to, co we mnie najlepsze i wstydliwie ukrywając wszelkie wady.

– Jak paw – próbował zażartować Charlie. Harris westchnął w duchu. Z takim poczuciem humoru to daleko nie zajdzie, pomyślał, i nałożył mu na głowę brązowy kapelusz, by ukryć zakola chłopaka.

– Dokładnie. Jak paw – potwierdził.

***

Minęły całe wieki, nim wypełnili papiery, złożyli broń i ruszyli w głąb więzienia stanowego. Bobby Morgan już na nich czekał. Długie, czarne i przetłuszczone włosy opadały mu na ramiona. Zgarbiony, stał tyłem do nich, patrząc przez kraty na ponury krajobraz, który rozciągał się za oknem. Gdy weszli do środka odwrócił się i zagrzechotał kajdanami, którymi skute były jego ręce i nogi. Zmienił się przez te lata, schudł, jego policzki się zapadły. Ale Harris pamiętał te oczy. Rozbiegane, ciemnoniebieskie oczy szaleńca. Bobby uśmiechnął się, oblizał i szybkim pokracznym krokiem podszedł do nich.

– Czekałem na was, wszystko przygotowałem – przywitał ich w swojej celi. Dopiero teraz to dostrzegli. Całe pomieszczenie pomazane było kredą, dziwaczne symbole pokrywały każdy centymetr ściany. Geometryczne kształty połączone przez linie, które rozbiegały się po całej powierzchni, by spotkać się w jednym centralnym miejscu, na rysunku oka.

Usiedli. Dzielił ich stół, w zasięgu krzyku znajdowali się uzbrojeni strażnicy, a mimo to Harris dostrzegł, że jego partner jest zaniepokojony nieobliczalnością więźnia.

– A więc słyszałeś o tym, co się wydarzyło? – zapytał inspektor.

– Widziałem, jak płynęła w snach. – Ponownie się oblizał. Szybko, nerwowo, niczym zwierzę.

– I chyba czytałeś o tym w gazecie, co Bobby? – zapytał Brown, wskazując na poranne wydanie, które leżało przy pryczy. Sprawa wyciekła, nagłówki zwiastowały powrót horroru sprzed lat.

– Lubię ją. Jest w niej dużo liter.

– Pamiętasz mnie? – zapytał. Chciał, żeby go pamiętał.

– Opowiadał mi o tobie – odparł szaleniec i podciągnął nogi na krzesło.

– Panie inspektorze, to chyba nie ma sensu. On stracił kontakt z rzeczywistością. Marnujemy tu czas – wciął się delikatnie Charlie. Istotnie, nie wyglądało na to, żeby dało się wyciągnąć coś sensownego z tego człowieka. A jednak musieli spróbować, nie mieli innych tropów.

– Spójrz na to Bobby, czy wiesz, kto to zrobił? – Położył na stoliku zdjęcia, które jego partner zrobił w kostnicy.

Morgan pochylił się, obejrzał je ze wszystkich stron, pogładził długim zżółkłym paznokciem. Gapił się tak dłuższą chwilę w milczeniu, aż obaj byli przekonani, że już nic nie powie.

– Nie, nie, nie, nie! – wrzasnął nagle. – Źle, wszystko źle! – Podbiegł do ściany, wytarł fragment brudnym rękawem i zaczął kreślić koło i wpisywać w nie symbole, łudząco podobne do tych, które pokrywały pierś małej Mollie.  Gdy skończył, usiadł na ziemi i złapał się za głowę, do głębi przejęty.

– Bobby, czy wiesz kto narysował te symbole?

– Taaak. Neofita, nieopierzone pisklę. Skrzywdził je.  

– Po co, Bobby, po co ktoś miałby zabijać dziewczynę? Dlaczego chciał ją skrzywdzić?

– Ona weszła zbyt głęboko.

– Gdzie weszła, Bobby, po co?

– Żeby go ujrzeć, przekazać jego nauki. Nawet dla nas, dla najwierniejszych brama pozostaje zamknięta. A one widzą więcej. Niektóre widzą wszystko.

– Dzieci widzą więcej? Dlatego porywa dzieci? Bobby, czy to sprawka któregoś z twoich uczniów? – zapytał inspektor.

– Nie, oni… żeby mnie sięgnąć, wszyscy się zanurzyli. I znali znaki. – Spojrzał pogardliwie na zdjęcia. – Ten nie odebrał nauk.

– Czyli wychodzi na to, że mamy tutaj do czynienia z domorosłym kultystą? Samoukiem. Dorwał się do jakiś waszych świętych ksiąg albo do… – Przerwał. Nagle go olśniło. – Archiwum policyjnego! Zobaczył zdjęcia z tamtych morderstw i je naśladuje.

Twarz Bobbiego skrzywiła się w paskudnym grymasie, a on sam począł uderzać się otwartą dłonią o czoło. – Kreślenie znaków to sztuka. One chcą być rozumiane, żyć w harmonii. Są zazdrosne i pragną być niepowtarzalne, nie dadzą się skopiować.

– Czyli potrzebował waszych ksiąg, zawartych w nich wskazówek. Wiesz, gdzie ich szukać?

– Chcę śpiewu nieopierzonego pisklęcia – powiedział i kolejny raz oblizał wargi.

Policjanci spojrzeli po sobie. Zapowiadał się ciekawy wieczór.

***

Potrzebowali godziny, żeby zrozumieć żądania Bobbiego. Kolejnej, by przekonać do tego naczelnika więzienia. Uparł się, żeby dzwonić do gubernatora i Harris miał wrażenie, że zapewnienie Bobbiemu gwarancji, że nie zostanie usmażony na krześle elektrycznym, byłoby znacznie prostszym zadaniem. Słońce zachodziło, gdy Charlie wrócił z rzeczami, w obrębie kilkunastu mil od więzienia stanowego nie było odpowiedniego sklepu.

– Ledwo zdążyłem, właściciel już zamykał. Klatka, basenik na wodę, piasek, zapas ziarna. No i sam kanarek oczywiście. Myślisz, że chce go zjeść, czy potrzebuje przyjaciela? – zapytał młody policjant.

– Myślę, że jest zdrowo szurnięty. Naczelnik mi opowiadał, że hodował robaki, może chce się nimi z kimś podzielić?

Chłopak wydawał się bardzo z siebie zadowolony i inspektor przez moment zazdrościł mu umiejętności czerpania satysfakcji z wykonywania prostych, prozaicznych zadań. On sam dawno nie czuł się taki zgorzkniały, jak kompletny kretyn. Wiedział, że zegar tyka, czas im ucieka, a oni uganiają się, żeby zaspokoić fanaberie tej żałosnej kreatury.

– Lepiej dla niego, żeby miał dla nas użyteczne informacje – powiedział, gdy wchodzili z powrotem do więzienia.

***

Nim wrócili na komisariat zdążyła zapaść noc. Mając nazwisko, wystarczyło przetrząsnąć archiwum policyjne. Jeżeli to by nie pomogło, musieliby poczekać do rana. Albo włamać się do ratusza. Już od progu Harris czuł, że coś jest nie tak. Dolores wydawała się przestraszona ich obecnością.

– Komendant na was czeka – powiedziała usilnie udając, że wszystko jest w porządku. – O wszystkim wie i jest wkurwiony – dodała szeptem. Harris kiwnął głową i obaj weszli do gabinetu. Komendant McCarthy palił cygaro, dopijał butelkę whisky i wyglądał jak rozjuszony byk.

– Zawieszam cię! Koniec tego dobrego, oddawaj odznakę i colta! No co rozdziawiasz tak gębę? Myślałeś, że się nie dowiem, że węszysz po prosektorium?

Harris położył na biurko odznakę i broń, licząc, że to nieco uspokoi teścia. Nie wie o naszej wizycie u Bobbiego, nie rozmawiał jeszcze z gubernatorem, inaczej w ogóle nie byłoby dyskusji, pomyślał z ulgą.

– Ile cię można prosić? Jak śmiesz ignorować mój rozkaz? Wystawiać mnie na śmieszność? Już sobie kpią, że zięć mi gra na nosie! Narażasz moją reputację, narażasz moją rodzinę! Jesteś zawieszony do odwołania.

– Ale na jakiej podstawie? Przecież nie zrobiłem nic złego? – Spróbował szczęścia Brown.

– Rozniosę gnojka, przysięgam. Mam tutaj naocznego świadka twojej niesubordynacji. Charlie, chłopcze, podpisuj. – Komendant podsunął młodemu policjantowi bardzo oficjalnie wyglądające pismo. Harris zaklął w duchu. No tak, należało się tego spodziewać. Charlie chwycił podany mu długopis i przyłożył do kartki papieru.

– No ale… my zajmowaliśmy się tylko sprawą nożownika z piątku – wyjąkał cicho. Komendant patrzył na niego dłuższą chwilę, zaciskając pięści.

– Brawo, funkcjonariuszu Reads. Możecie zostawić swoją odznakę i broń. I wypierdalać, obaj!

***

Noc była niespokojna, Harrisa znowu dręczyły koszmary, a Alice na przemian darła się i ględziła coś o Kalifornii. Wstał, zanim się obudziła, następnie zgarnął Charliego i razem pojechali do parku rozciągającego się naprzeciwko bostońskiej opery. Dolores już na nich czekała, umilając sobie wolny czas spacerem z dzieckiem w wózku.

– Mówiłem ci kiedyś, że cię kocham? – spytał Harris biorąc do ręki zwitek papieru, który mu podała.

– Swoje wyznania zachowaj dla żony – odparła i ruszyła przed siebie, by po chwili rozpłynąć się w mgle poranka. Inspektor skinął na siedzącego na ławce chłopaka i pokazał mu informacje, które Dolores zdobyła w archiwum policyjnym. Mieli nazwisko i adres.

***

Antykwariusz przyjął ich w zatęchłym pomieszczeniu, wypełnionym rupieciami, które według Harrisa nadawały się jedynie na śmietnik. Starzec założył okulary i rzekł:

– Tak, pamiętam doskonale. Muszę przyznać, że pozbyłem się tej księgi z wielką ulgą. Otrzymałem anonimowy list od osoby, która badała tę sprawę przed lat. Pytała, czy rozpoznaję te symbole, gdzieś powinienem mieć zdjęcie, które było w kopercie.

Położył czarno-białą fotografię na stole. Harris natychmiast rozpoznał szpitalne łóżko. I niski stolik z odchodzącą farbą.

***

Z piskiem opon zatrzymali się obok najbliższej budki telefonicznej i inspektor wykręcił numer na komisariat.

– Dolores, słuchaj mnie, potrzebujemy natychmiast wsparcia… – zaczął panicznie.

– Harris? Nie, to ty mnie słuchaj, rano gubernator rozmawiał z komendantem. Wasz Bobby próbował popełnić w nocy samobójstwo. Znaleźli go strażnicy, leżał w jakimś wyrysowanym kole na ziemi, cały we krwi, wszystko w piórach, skąd on tam do diabła wytrzasnął jakiegoś ptaka? Nie wiadomo, czy w ogóle z tego wyjdzie. Gubernator jest wściekły, lepiej trzymajcie się z dala od komisariatu. Harris? Halo?

Porzucona słuchawka żałośnie bujała się na kablu.

***

Biegnąc po szerokich schodach szpitala inspektor niecierpliwie odwrócił się, ponaglając pozostającego w tyle Charliego. Energicznie pchnął drzwi wejściowe i wpadł do środka, sięgając do kabury. Czując, że jego dłoń natrafiła jedynie na pustkę, zaklął w duchu, przeklinając komendanta. O tej porze w szpitalu nie było żywej duszy, ich kroki dudniły po opuszczony korytarzach. Zmierzając klatką schodową na pierwsze piętro, Harris dostrzegł wiszącą za szybą siekierę strażacką. Na ułamek sekundy zadumał się, zastanawiając, ile razy ją mijał. Czy mógł spodziewać się, że kiedykolwiek jej użyje? Zbił szkło ramieniem i chwycił broń. Charliemu rzucił swoją wysłużoną, ciężką latarkę. Zatrzymali się dopiero przed pokojem Tommiego Baileya. Mimo przystawienia ucha do drzwi, Harris niczego nie słyszał. Dał krótki znak Charliemu i wpadł z kopa na salę. Była pusta, podobnie jak stojące w rogu łóżko szpitalne.

– Krew – szepnął Charlie świecąc na podłogę. Wtedy usłyszeli krzyk. Cienki, przenikliwy, niosący się po rurach z dołu.

– Piwnice! – wrzasnął Harris i ruszył biegiem.

Zimne i opuszczone korytarze rozbrzmiewały nienaturalnym, nieludzkim śpiewem. Znajdujące się w piwnicy kotły rezonowały, dając wrażenie, że dźwięk dochodzi ze wszystkich stron na raz. Otaczała ich kompletna ciemność. Gdyby nie latarka, już dawno połamaliby nogi, spadając ze schodów. Podążając za monotonnym zaśpiewem, dotarli do szerokich drzwi, nad którymi wisiała zardzewiała tabliczka z napisem „Basen rehabilitacyjny”. Charlie wyłączył latarkę. Zza drzwi dobiegała delikatna, migocząca łuna. Podeszli ostrożnie, uważając, by czynić jak najmniej hałasu. Zerkając przez szparę, Harris dostrzegł mały, otoczony kręgiem świec basen, wyłożony paskudnymi, popękanymi płytkami w kolorze przypominającym zgniłe wodorosty. Był wypełniony bezkształtną mazią, która falowała, sprawiając wrażenie uśpionej istoty. Na powierzchni unosiły się sylwetki dwóch chłopców. W jednym z nich inspektor rozpoznał Tommiego Baileya. Pogrążony w śpiączce chłopak leżał z odsłoniętą piersią, dawno zagojone symbole świeciły lekkim blaskiem. Obok niego spoczywał siedmiolatek z bliźniaczo podobnymi znakami. Te jednak były świeże, wciąż krwawiły i biło od nich silniejsze światło. Przed nimi stała zaś postać ubrana w długi, czerwony płaszcz z kapturem, który zakrywał jej oblicze. Była tyłem do policjantów, co dawało szanse podejścia jej z zaskoczenia. Gdy kultysta wznowił śpiew, Harris najdelikatniej jak się da uchylił jedno skrzydło drzwi, próbując prześlizgnąć się do środka.

Postać zawyła gardłowo w nieznanym inspektorowi języku. Kobiecym głosem, zauważył ze zdziwieniem. I wtedy drzwi zazgrzytały straszliwie, przenikliwy dźwięk zmącił monotonną mantrę. Postać błyskawicznie odwróciła się w ich stronę. Harris rzucił się do przodu, całym ciałem napierając na drzwi, które natychmiast ustąpiły. Ruszył z siekierą przed siebie, lecz gdy dostrzegł lufę rewolweru wystającą z obszernego, czerwonego rękawa, skoczył w bok, by schować się za kolumną. Jedna kula świsnęła mu koło ucha, druga uderzyła w osłonę, niszcząc paskudną płytkę. Słysząc kolejne dwa wystrzały inspektor spojrzał z przerażeniem za siebie, ale na szczęście Charlie zdążył przywrzeć ciałem do drugiego filaru.

– Mówiłam, żeby zostawił nas pan w spokoju, inspektorze. Ale nie, pan musi wciąż węszyć… żałuję, że nie był pan taki wnikliwy sześć lat temu – powiedziała Sofia Bailey, zrzucając kaptur z głowy.

– Rzuć broń, zanim komuś stanie się krzywda! Inaczej otworzymy ogień – zablefował Harris.

– Musieliście przyleźć akurat teraz, kiedy jesteśmy już tak blisko. On tam jest, inspektorze, mój syn tam jest. Nie odnalazł go ani pan, ani pański zespół, ale on tam jest.

– Proszę puścić chłopaka, nie chce pani zabijać kolejnego dziecka. Proszę pomyśleć o ich rodzicach, o ich matkach. Chce pani je skazać na taki sam los? – Brown gadał co ślina na język przyniesie, rozpaczliwie szukając wyjścia z sytuacji. Dzielił ich zbyt duży dystans, nie było szansy, by zdołał dobiec zanim ona wystrzeli.

– Nikogo nie zabiłam. Ta dziewczyna jest sama sobie winna. Zanurzyła się zbyt głęboko, nie trzymała się moich wytycznych. Nikt nie musi ginąć, a po nich i tak nikt by nie płakał. Mamy umowę. Jak przyprowadzi mojego synka, to go puszczę.

Harris próbował porozumieć się z Charliem na migi. Wytłumaczyć mu, żeby spróbował oślepić kobietę latarką. Strzelała marnie, przy odrobinie szczęścia miałby jakieś szanse dotrzeć do niej. A w bezpośredniej konfrontacji miał przewagę. Charles kiwnął głową i podniósł latarkę, by dać znać, że rozumie, ale mimo pozornej prostoty planu Harris nie był pewny, czy jego partner rzeczywiście cokolwiek pojmuje. Inspektor wziął głęboki oddech i ścisnął trzonek siekiery mocniej.

– Teraz! – krzyknął i wyskoczył zza kolumny. W ciszy wypełniającej pusty szpital pojedynczy wystrzał zadudnił niczym kanonada artylerii. Harris biegnąc wypuścił powietrze. Żył. Spojrzał na lewo i zamarł, widząc leżącego na ziemi Charliego. Chłopak trzymał się oburącz za udo, ale nie wypuścił latarki.

– To nie musi się tak skończyć – powiedziała Sofia Bailey, mierząc w Harrisa. Ten ruszył powoli na nią. Przed oczami miał zastygłą twarz tej dziewczyny, Mollie Jordan.

– Ani kroku dalej, ostrzegam. – Ponownie stała między nim a swoim synem. Nagły strumień światła latarki oślepił Sofię. Harris zanurkował, uchylając się przed nieprecyzyjnym strzałem. Następnie wyprostował się i pewnym krokiem zaczął skracać dzielący ich dystans.

– Colty mają sześć komór – oświadczył z satysfakcją. Sofia nacisnęła spust, lecz nic się nie wydarzyło. W panice wypuściła broń z dłoni i dobywając rytualnego sztyletu rzuciła się w stronę porwanego chłopca. Brown był jednak szybszy, zeskoczył na ruchomą maź i przyłożył kobiecie obuchem siekiery w nasadę nosa. Poleciała do tyłu z zalaną krwią twarzą.  

– To koniec, pani Bailey, jest pani aresztowana za porwania i zabójstwo.

– Nie! – ryknęła. – On tam jest!

Inspektor spojrzał ze smutkiem na wychudzone ciało Tommiego Baileya.

– Jego tam nie ma od sześciu lat.

Kobieta wstała, podnosząc sztylet.

– Proszę rzucić broń – powiedział Harris, chwytając pewniej siekierę.

– Rytuał zostanie ukończony – oznajmiła zdeterminowanym głosem i poderżnęła sobie gardło. Nagle cały szpital zaczął trząść się w posadach. Harris z przerażeniem zobaczył, że zapadają się w mazi, na której stali. Rzucił za siebie siekierę i chwycił Tommiego, by wyciągnąć go poza basen. Gdy wrócił, organiczna breja zdążyła szczelnie opleść ciało drugiego chłopca. Harris złapał go i brnąc przez gęstą maź dotarł do drabinki. Stękając z wysiłku podniósł dziecko i z trudem wydostał się z basenu, zostawiając but w szlamie, który począł wirować i pęcznieć. Chwycił obu chłopców pod ramiona. Widząc jak za nimi coś wypełza, rzucił się do postrzelonego partnera. Chciał pomóc mu wstać, ale dwa zwisające bezwładnie ciała krępowała jego ruchy.

– Zabierz ich stąd – jęknął Charlie odpychając go od siebie.

– Nie zostawię cię tu.

– Jestem policjantem, czy nie? To pozwól mi być bohaterem.

– Wrócę po ciebie.

Inspektor ruszył do wyjścia. Odwróciwszy się, zobaczył, że Charlie nałożył na głowę kapelusz i doczołgał się do porzuconej siekiery. Bezkształtna, organiczna breja zdążyła opuścić basen i z każdą chwilą stawała się coraz większa. Zdawało mu się, że widzi oczy skierowane w swoją stronę. Tysiące oczu. Inspektor zaczął biec przed siebie. Coś za nim wydało z siebie przenikliwy ryk. Usłyszał krzyk Charliego. Później się nie oglądał.

***

Wydarzenia tamtej nocy okazały się być na rękę właścicielowi działki, na terenie której miało powstać kasyno. Budynek częściowo się zawalił, odcinając dojście do piwnic, co stanowiło kolejny argument, by usunąć ze szpitala ostatnich pacjentów i całość zrównać z gruntem.

Spod gruzów udało się wydobyć tylko cudem ocalałego Charliego Readsa. Niestety, chłopak postradał zmysły, wodził całymi dniami błędnym wzrokiem, mamrocząc coś pod nosem. Reagował agresją, gdy tylko ktoś próbował dotknąć kapelusza, którego nigdy nie zdejmował.

Po rozrastającym się plugastwie nie pozostał żaden ślad, a Harris nie powiedział nikomu słowa o tym co widział.

Chłopców przeniesiono na obrzeża, do szpitala z widokiem na morze. Wychodząc z auta Harris poczuł słodki ciężar broni służbowej u pasa. Gubernator był zadowolony z zamknięcia śledztwa, więc szybko przywrócono go do służby. Incydent, który wydarzył się w więzieniu stanowym odszedł w niepamięć, a sprawę zamieciono pod dywan. Po próbie samobójczej Bobby Morgan zamienił się w warzywo i sprawa jego egzekucji nie zalegała już na biurku gubernatora, co wszystkim było na rękę.

Inspektor wszedł do szpitala, w którym roiło się od dziennikarzy. Dostrzegał też ogrom innych ludzi, najwyraźniej każdy chciał być świadkiem cudu. Dlatego Harris zabrał ze sobą szkatułę z komisariatu. Zamierzał wykorzystać hojność gapiów, by zebrać środki na leczenie partnera.

Lekarze mówili, że to gwałtowne odcięcie od kroplówki mogło wywołać szok organizmu i w efekcie wybudzenie Tommiego. Zanim inspektor dotarł na oddział, przyłączył się do niego psychiatra, poważny łysawy jegomość z siwą bródką. Idąc równo obok Browna, prowadził wykład.

– Muszę pana uprzedzić, że pacjent wciąż znajduje się w szoku. Prawdopodobnie miną tygodnie albo miesiące, nim dojdzie do siebie. To normalne po takim okresie przebywania w śpiączce. Konieczna będzie oczywiście również rehabilitacja. To kluczowe, ponieważ mięśnie…

Ale Harris już go nie słuchał. Najważniejsze, że młody się wybudził, pomyślał, i otworzył ostrożnie drzwi wchodząc z uśmiechem do pokoju.

– Hej, byku – rzucił do chłopaka siedzącego w pasiastej piżamie na łóżku. Dzieciak, obejmujący swoje nogi rękami, odwrócił się do niego i uśmiechnął. I szybkim ruchem oblizał wargi.

 

Koniec

Komentarze

Ciekawe, zero komentarzy plus głos na Biblio ;) Muszę przeczytać.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Zapraszam :) Daj znać, czy Ci się podobało.

Ciekawe, zero komentarzy plus głos na Biblio ;) Muszę przeczytać.

To mój głos, znam opowiadanie z bety.

The fair breeze blew, the white foam flew, The furrow followed free: We were the first that ever burst Into that silent sea.

Cześć, Dawidzie!

 

Prowadzisz tutaj brawurowo kryminalną intrygę z paranormalnymi wtrętami. Samo zakończenie pozostawia czytelnika z efektem opadniętej szczęki, chociaż motyw dzieci ginących w szponach morskiego kultu bardzo mocno gra na emocjach już od pierwszych linijek. Plus za fajnie zarysowaną relację pomiędzy przyjaciółmi-glinami. No, i będzie polecajka.

Pozdrawiam.

Oidrin, dzięki za komentarz. Cieszę się, że Ci się podobało smiley

Tekst napisany sprawnie i na bibliotekę z pewnością zasługuje. Są jednak i wady. Ale po kolei…

Jak nie lubię długich teksów, tak ten czytało się bardzo sprawnie. Nie ma tu niczego, co by można było określić jako “niepotrzebne”. Wręcz przeciwnie, mam wrażenie, ze coś potrzebnego wycięto (zwłaszcza przy fragmencie o człowieku, którego pytano czy rozpoznaje znaki). Możliwe, ze także gdzieś przy finale. Nie jestem tego pewien, ale tak bym obstawiał.

No ale mimo tego wrażenia, że coś zostało przycięte pod limit znaków i tak lektura przyjemna. Co ciekawe – utrzymująca uwagę pomimo faktu, ze opowiadanie operuje na kliszach. Czasem tak jest, że owe klisze odpowiednio użyte wystarczą, by człowiek odprężył się i zatonął w lekturze. Nawet gdzieś do połowy tekstu zastanawiałem się, ze jeśli w drugiej połowie będzie odbicie od gotowych wzorców i zarzucisz jakimiś oryginalnymi zwrotami fabuł lub zaskoczeniami, to można by wtedy rozważyć nominację. Niestety, takiego odbicia nie było i do końca tekst pozostał w utartych schematach.

To nie jest zarzut – jak wspomniałem, czasami nie trzeba więcej, jeśli coś jest dobrze napisane. Ale też o ile “jest dobrze”, to właśnie brak wyjścia poza standardowy scenariusz kryminało-horroru sprawia, ze ocena wyżej niż “jest dobrze” nie wejdzie. Sugestia więc na przyszłość, żeby trochę pokombinować – warsztat masz odpowiedni, spróbuj więc i zaskoczyć.

Jest tu kilka elementów, których można by się doczepić, ale pasują do wybranej przez Ciebie konwencji, wiec do machnięcia ręką.

Co jeszcze? Kilka akapitów przechodzi w ściany tekstu. Te najdłuższe dziel na mniejsze, zwykłym enterem, nawet nie trzeba zmieniać treści, jeśli akapit ma 1000 znaków, to zdecydowanie za dużo.

Widzę, że na forum startujesz fajnie, nie tylko pisząc, ale też komentując teksty innych osób. To dobrze, bo rokuje na to, że jeszcze wstawisz tu jakieś inne opowiadanie. Jeśli będzie napisane równie sprawnie, to byłaby dobra lektura (choć oczywiście za dużo naraz też nie ma sensu, no ale konkursów tu dostatek).

 

Zimowy wilku, dzięki za komentarz i cenne uwagi! Cieszę się, że w tekście nie ma niepotrzebnych elementów. Co ciekawe, praktycznie niczego nie wycinałem. Przyjąłem założenie, że na każdą scenę mam max 5tys znaków i całkiem nieźle się tego trzymałem. Potem wszystko faktycznie przyspiesza i zmierza do finału.

 

Fajnie, że nie przeszkadzały Ci klisze. Spodziewałem się krytyki pod tym kątem. 

 

Ocena “jest dobrze” w zupełności mnie zadowala. Jest to moje pierwsze opowiadanie, więc może być tylko lepiej a i na eksperymenty przyjdzie czas. 

 

Co do zwrotów akcji i zaskoczeń – starałem się umieścić ich kilka. Rozumiem, że ani tożsamość i motywacja zabójcy ani ostatnie zdanie Cię nie zaskoczyły? 

 

Faktycznie, z akapitami mam chyba problem. Muszę je lepiej wyczuć. 

 

Tak, na pewno zamierzam jeszcze coś wstawić. Przymierzam się teraz do kopciuszkowego konkursu.

Pozdrawiam! 

Co do zwrotów akcji i zaskoczeń – starałem się umieścić ich kilka. Rozumiem, że ani tożsamość i motywacja zabójcy ani ostatnie zdanie Cię nie zaskoczyły? 

Oba są elementami z kategorii “nie przewidziałem, ale nie zaskoczyły, za to pasowały do tekstu jako całości”.

Zakończenie – był taki czas, że w horrorrach filmowych tuż przed napisami lub już po napisach dodawano sceny sygnalizujące “to jeszcze nie koniec”.

Tożsamość zabójcy – tu już trzeba powiedzieć, że było na granicy rozwiązania “z pudełka”, ale w taki sposób, ze pasowało do konwencji. Na granicy, choć granicy raczej nie przekroczyło – bo jest możliwe do uzasadnienia (własnie tu pojawiło się wrażenie jakiegoś wycięcia przy typie pytanym o znaki).

 

Moją opinię znasz z bety, więc nie będę się rozpisywał. 

Daję klik do biblioteki za klimat powieści detektywistycznej z dreszczykiem, ciekawą relację między partnerami policyjnymi, za psychologię protagonisty i mordercę ukrytego na widoku. 

To było dobre opowiadanie, bardzo mi się podobało. 

Cześć!

Kryminał jak się patrzy. Długi, ale nie przynudza, ilość akcji i opisów właściwie wyważona. Zaczyna się jak wiele kryminałów od zwłok w niezbyt przyjemnym miejscu. Nastroju dodaje przypadkowy przemytnik i zachowanie bohatera. Sam komisarz też trochę stereotypowy – skupiony na pracy, przeżywający śledztwa i zapominający, że ma rodzinę… Oj, gdzie się tacy podziali. Fabuła ciekawa i dobrze pokazana, fajnie budujesz nastrój. Najpierw prosektorium, potem cela i osadzony kultysta. Punkt za pokazanie relacji bohatera z teściem. Oraz za smaczek z budowa kasyna. Świetnie oddaje klimat prohibicji.

Rozwiązanie przypadło mi do gustu. Takiego obrotu spraw się nie spodziewałem. Trzymało w napięciu do samego końca.

3P dla Ciebie: Pozdrawiam! Powodzenia w konkursie! No i Polecam do biblioteki.

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Łukaszu, dziękuję bardzo za wsparcie i betę. I za zakład, który zachęcił mnie do wzięcia udziału w konkursie. 

 

Krar85, fajnie, że Ci się podobało i nie przeszkadzała Ci pewna stereotypowość inspektora. Dzięki za polecajkę. Występując z imienia i nazwiska to anonimem raczej nie jestem wink Polecam się na przyszłość. 

Dzięki za czujność, już poprawiam… (ehh, te szablony, muszę zacząć stosować kolory be podnieść poziom niezawodności procesu)

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Otrzymałem anonimowy list od osoby, która badała tę sprawę przed lat.

Sprzed lat, albo przed laty.

 

Niezły paranormal kryminał :) Główny gliniarz trochę sztampowy, ale broni się. Pasuje tu :) Pomysł na historię też dobry. Ładnie budujesz klimacik. Momentami miałam wrażenie, że opko spotkały liczne cięcia, bo tempo opowieści nie jest równomierne. Mimo tego czyta się dobrze.

Niezły debiucik.

Kliczek ode mnie :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Doklikuję bibliotekę, bo mimo że nie jestem fanką kryminałów, Twój tekst naprawdę dobrze mi się czytało :) Ciekawa historia, odpowiednio zbudowany klimat, wplecione w akcję wątki paranormalne, jak i sami bohaterowie i relacje między nimi też na plus. 

Udany debiut na stronie. 

Przeczytane, komentarz później. 

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Irka_Luz, super, że Ci się podobało :) Na szczęście nie było potrzeby przycinania opowiadania, ale faktycznie, ten limit znaków ciągle był z tyłu głowy. Myślę jednak, że ograniczenie znaków zadziałało na korzyść, ponieważ miałem jasno określone ramy i wiedziałem, czego się mam trzymać. Cieszę się, że mimo początkowej podejrzliwości (a może właśnie przez) przeczytałaś mój debiut ;) 

 

katia72, dzięki za klika, to właśnie dzięki Tobie mój tekst pojawił się w bibliotece :) A już od paru dni niecierpliwie czekałem, aż ktoś z redakcji zatwierdzi dwie wyczekujące polecajki. 

 

Naz, mam nadzieję, że mimo goniących terminów udało Ci się czerpać satysfakcje z lektury. 36 opowiadań na konkurs to chyba ładny wynik.

Ciekawa historia, czytałam z zainteresowaniem. Jakoś tak kojarzyło mi się z detektywem Murdochem.

Opowieść mogłaby być pełniejsza – skąd matka wiedziała, że to zadziała? Ale nie będę narzekać.

Babska logika rządzi!

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Niezłe. Jak odcinek serialu z dreszczykiem. Proponuję Autorowi kontynuację. Chętnie przeczytam

Nowa Fantastyka