- Opowiadanie: mcraptorking - Spotkanie w hotelu Golden Tann

Spotkanie w hotelu Golden Tann

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Biblioteka:

Nevaz, Finkla

Oceny

Spotkanie w hotelu Golden Tann

W świetle nocnych latarni szedł młodzieniec z wielką walizką. Skręcił do hotelu “Golden Tann”. Powitały go złocone rzeźby, zieleń egzotycznych roślin w wielkich donicach, czerwień dywanów. Słowem luksus. W recepcji oznajmił, że pragnie odwiedzić przyjaciela, który ulokował się tu pod numerem dwieście czterdzieści pięć.

– Proszę mu przekazać, że Edmund Torrel przyszedł w sprawie Meryl – powiedział, gdy recepcjonista łączył się z pokojem.

 Po chwili portier kiwnął na boya hotelowego, aby wskazał drogę przybyszowi.

Drzwi do pokoju dwieście czterdzieści pięć były otwarte. W progu stał elegancko ubrany, starszy gentleman. Miał zakłopotaną minę. Wpuścił mężczyznę z walizką do środka.

Z nakrytego białym obrusem stołu unosiły się wonie pieczeni wołowej, gotowanych warzyw, czosnku, szałwii oraz grzybów. Na komódce obok małżeńskiego łóżka stała butelka koniaku i dwa kieliszki. Jeden do połowy napełniony.

– Kim pan jest? – zapytał gentleman. – Widzę przecież, że nie Edmundem Torrelem. Gdzie jest Meryl? 

Nieznajomy podszedł do stołu. Poprzestawiał zastawę, żeby zrobić miejsce na walizkę. Z trudem uniósł ją i położył na obrusie.

– Ona nie przyjdzie panie Scrouch – powiedział, po czym zaczął obracać cyferki w zamku numerycznym bagażu. Rozległo się kliknięcie.

– Jak to? – jęknął gentleman.

Młodzieniec odblokował pierwszy zatrzask, potem drugi. Uniósł wieko walizki, odstąpił o krok. Gdy stojący za nim Scrouch zobaczył, co znajduje się w środku, przeszedł go dreszcz, w przestrachu wciągnął haust powietrza.

Spoglądała na niego trupia twarz z sinymi ustami wykrzywionymi w makabrycznym uśmiechu. Głowa mężczyzny, którego znał.

– Torrel! – wydusił z siebie.

– Czo-ooołem Percy! – Głowa przemówiła. – Kopę lat, nie ma c-c-co!

Coś było nie tak z wymową Edmunda Torrela. Żeby tylko! Gdy się jąkał, jego oczy łypały na wszystkie strony, zezując, powieki drgały niesynchronicznie, z kącika ust ciekła ślina.

Dokoła facjaty migały lampki, różne wskaźniki odczytywały parametry resztek jestestwa człowieka w walizce. Tu i ówdzie wystawały poskręcane przewody elektryczne oraz rurki, którymi sączyły się życiodajne płyny.

Percy Scrouch zbladł. Przysiadł na krawędzi łóżka, pochylił się do przodu. Miał mdłości.

– Czy-czyżbyś czuł się nieswojo?

Nie odpowiedział. Wlepił wzrok w podłogę, oddychał ciężko.

– Zoba-aaacz Rupercie, jak on tu pięknie wszy-wszystko urządził. – Głowa zwróciła się do tego, który ją przyniósł. – Czy ja dobrze wyczuwam pie-pieczeń?

– W rzeczy samej – odparł młodzieniec.

– Postarałeś się Scrouch, nie ma c-co! – zaskrzeczał rozbawiony Torell. – Ale to chy-chyba nie mnie się spodziewałeś?

Percy wstał, nerwowo rozejrzał się po pokoju, jednocześnie unikając patrzenia na stół. Szybkim krokiem podszedł do komódki obok łóżka. Chwycił kieliszek, dopił koniak jednym haustem, nalał sobie następną porcję.

– To sen… to jakiś pieprzony koszmar… – mamrotał pod nosem.

– Patrzcie na niego! – zaskrzeczał Torrel. – Toż to błazen, du-dureń. Spójrz na mnie gru-uubasie! Spójrz na mnie!

Scrouch łypnął przez ramię. Wzdrygnął się, odwrócił wzrok.

– No dalej! – Głos Edmunda był coraz wyższy oraz bardziej chrapliwy. – Spójrz mi w o-oczy ty tchórzu!

– Czego ode mnie chcesz? – wykrzyknął głosem pełnym odrazy. Wciąż bał się spojrzeć. Zalał mankiety koniakiem, nie mogąc opanować drżenia rąk.

Zapadła cisza, tylko mechanizmy zawarte w walizce wydawały ledwo słyszalne stuknięcia i szmery.

– Percivalu, serduszko cię boli? Po-popłaczesz się? Czekałeś na Meryl? Ty sentymentalny głu-uupcze!

Scrouch zacisnął pięści. Lekko wypiął pierś, zadarł głowę. Powstrzymał drżenie, na ile był w stanie i odwrócił się. Spojrzał w przekrwione i rozbiegane gałki oczne Edmunda Torella.

– Jest i on! Rupercie, przypatrz się uważnie, tak właśnie wygląda zwykła po-ookraka.

Szczęka Percyego zadrżała.

– Co na to twoja żona Percivalu? Co na to two-twoje dzieci? Schadzki w hotelach sobie urządzasz? Ładnie się bawisz, bardzo ła-aadnie. Ale ja tu zaraz zaprowadzę po-porządek, wszyscy się dowiedzą. Zobaczą listy, twoje czu-czułe słówka. 

– Ty… – zaczął Scrouch, wskazując palcem w stronę walizki, ale zaniechał.

– C-co ja? Zamierzasz mi grozić? Nie rozśmieszaj mnie jeszcze bardziej. Jesteś ślepy, czy głu-uupi? Co możesz mi zrobić? Nie mam nic, nie mam nawet ciała. Ty z kolei masz go na-nawet sporo. I co? Gówno. Wła-właśnie! Percy Scrouch, worek kału.

– Zabiję cię!

Rupert drgnął na te słowa. Przymrużył oczy, wsunął rękę za klapę marynarki.

– O nie! O nie! Tylko nie to! Ja tak bardzo ko-kocham życie! Śpiew ptaków, szum liści, rwące strumie-eenie – zawodził Torell. – A najbardziej w życiu kocham heroinę i mo-morfinę! Kocham eter! I mam tego pod dostatkiem. Wystarczy wcisnąć guzik. – Rozmarzył się. – Ah, ale ta aalizka to nic! Żebyś widział moje stanowisko w instytucie… to byś się ze-eesrał.

– W instytucie?

– Tak w Instytu-uucie Badawczym imienia Paula Ja-Jacobiego. To chyba był niegdyś obiekt twoich marzeń, czyż nie? Za-zaraz obok cipki Meryl. – Głowa oblizała sine usta, zacmokała donośnie.

Scrouch mocniej zacisnął pięści, ruszył naprzód, jednak Rupert od razu wyszedł mu naprzeciw. Z wnętrza marynarki wysunął rękojeść pistoletu. Percy głośno przełknął ślinę.

– Uważaj, uważaj Scrou-uuch, bo Rupert uzupełni ci niedobory ołowiu. 

Młodzieniec skinieniem wskazał Percivalowi łóżko. Percy usiadł.

– Scrouch, ty stary sukinkocie… posłuchaj. Żebyś mi tu zaraz nie na-nawywijał głupstw, powiem ci, że nie fa-fa-fatygowa-aaa…– Twarz Edmunda Torella zastygła w grymasie, przywołującym na myśl malarskie wizje samego diabła. Z otwartych ust wypłynęła zielonkawa flegma. 

Minęło kilka sekund, nim zaczął charkać i kaszleć. Po wypluciu znacznej ilości śluzu na panel sterowania, kontynuował: 

– Nie fatygowa-aaliśmy się tu żeby ci pa-palnąć w łeb. Bo i po co? A-ale dobrze radzę ci zachowywać się grze-eecznie. – Powiedział, kładąc szczególny nacisk na ostatnie zdanie.

– W takim razie dlaczego? Dlaczego mi to robisz? – Scrouch mówił przez zaciśnięte zęby.

Torell wyszczerzył zęby pokryte flegmą.

– Widzisz, jaki okazałem się wa-ważny dla tych pięknych umysłów z Instytu-uutu? Oszukali śmierć specjalnie dla mnie! Taki byłem nieza-aastąpiony. Zrobili ze mnie Mimira, ro-rozumiesz?

– Nad czym… nad czym pracujecie?

– Gdybym ci po-powiedział… – Na krótki moment udało mu się zapanować nad wzrokiem i wskazać nim Ruperta. Ten wciąż trzymał pistolet do połowy schowany za pazuchą. Uśmiechał się delikatnie.

– Portale… – Scrouch mamrotał do siebie. – Nasz wspólny projekt…

– Nic nie powiem, nic nie po-powiem. – Głowa próbowała uciąć temat.

– My razem to… A ty…

– A ja wykorzystałem okazję! A po-potem zginąłem. W wypadku. Ale wróciłem! Żeby wynagrodzić mi wyrwanie z rozkosznego niebytu, ra-rada zarządcza Jaco-oobiego wyraziła chęć spełniania mo-moich zachcianek. Środki relaksacyjne… o tym ju-uuż mówiłem. Oczywiście było te-tego więcej. Nie mogę tak otwarcie rozpowiadać. Ci lu-ludzie mają olbrzymie możliwości, zapewniam cię Percy. Wy-wyobraź sobie Jej Królewską Mość au na-aaturel.

Rupert chrząknął ostentacyjnie.

– Ża-żartuję, rzecz jasna. Wracając, jednym z moich życzeń było spo-spotkanie z tobą Scrouch. Mój przyjacielu ze stu-uudiów, czy pamiętasz te la-lata rywalizacji o wyróżnienia? O ko-kobietę?

Percy przesunął się w stronę stoliczka, sięgnął po koniak. Odkorkował butelkę i pił prosto z gwintu małymi łyczkami. Rupert uważnie śledził jego ruchy.

– Zabrałem ci wszystko Scrouch. Wyróżnienia, Instytut, Me-Meryl… Tak, ta-aak ją też. Kiedyś miałem nie tylko głowę, oj nie ty-tylko… Chciałem się z tobą spotkać, żeby ci to w pełni u-uświadomić… I zobaczyć twoją minę.

– Listy które dostałem… – Percy wymówił to beznamiętnie, jak wyuczoną kwestię.

– Spre-spre-spreparo-oo… Po-podrobili jej pismo na podstawie tego, co przysyłała mi. Osobiście dy-dyktowałem treść. 

Percival Scrouch zaniemówił. Spoglądał w okno, które o tak późnej porze, było raczej czarnym zwierciadłem. Po policzku pociekła pierwsza łza, za nią potoczyły się następne.

Najwyraźniej Torella w pełni usatysfakcjonował taki obrazek. Na jego bladą fizjonomię wstąpiła błogość, co sekundę przerywana wytrzeszczami oraz spazmami.

– Rupert podejdź tutaj. Wytrzyj ten syf i wra-aacajmy.

Młodzieniec podążył na zawołanie Głowy. Chwycił serwetkę ze stołu i zabrał się do ścierania śluzu.

Zaskrzypiały sprężyny hotelowego łóżka. Bardzo cicho, ale Rupert i tak usłyszał. Zaczął się obracać, jednocześnie jego prawa dłoń machinalnie powędrowała w stronę klapy marynarki. Palcami lewej wciąż trzymał ściereczkę tuż przy Głowie. Ugryzła go, zacisnęła szczękę.

 – Cholera jasna! – wrzasnął. Szarpnięciem wyrwał palce z uścisku. Z tyłu dobiegło szuranie, jakiś ruch. Spojrzał w rozszalałe oczy Torella. Była w nich wściekłość i satysfakcja. Zdrada.

Rupert zdołał się jeszcze obrócić, zobaczyć odrzuconą poduszkę, Percyego Scroucha unoszącego rewolwer. Zdołał nawet wyciągnąć pistolet, pociągnąć za spust. Z przestrzelonej kołdry buchnęło pierze, a z piersi krew.

To wszystko rozegrało się w ciągu trzech sekund, nie więcej.

Rupert popatrzył w dół. Czerwona plama rozrastała się na białej koszuli. Po chwili padł na podłogę. Scrouch niepewnie postawił krok naprzód, celując w leżącego.

– No da-dawaj Percy… Załatwiłeś go.

– Stul dziub! 

– He-eej kolego…

– Kolego? – Percival zaśmiał się gorzko. – Jak mogłeś?

– Prze-przecież wszystko jest tak, jak ustaliliśmy… Może miejscami za mocno wczułem się w rolę. Prze-przepraszam. Pośpiesz się, bo za-zaraz przybiegnie tu ochrona.

– Zdradziłeś mnie! Przywłaszczyłeś sobie wspólny projekt!

– Nie dramatyzuj, pro-proszę cię Percy. Beze mnie portali nie zbudują. Po prostu mnie za-aastrzel. Zakończ to wreszcie!

– Bez ciebie nie, ale ze mną…

– C-co? Chcesz się do nich nie przyłączyć? Zobacz co ze mną zro-oobi…

Scrouch dwa razy wypalił w stronę Edmunda. Fragmenty czaszki oraz jej zawartość rozprysnęły się naokoło. Resztą magazynka podziurawił aparaturę walizki. Buchnęły iskry, z ustrojstwa wydobył się dym. 

Rzucił rewolwer na dywan, chwycił butelkę koniaku.

Przyglądając się zmasakrowanym pozostałościom przyjaciela, stającym w płomieniach, wspomniał początek tej historii. Jakiś miesiąc temu otrzymał pierwszy list “od Meryl”. Dwie strony zapisane nostalgią i ckliwością. Przede wszystkim był to szyfr. Kilka dziwnych dni, wypełnionych zapomnianymi odczuciami upłynęło, nim Scrouch się zorientował. Wreszcie coś go tknęło. Specyficzny zwrot: “de facto” powtórzył się dwukrotnie. Gentleman uważniej przyjrzał się akapitom i zdaniom. Trzecia litera trzeciego słowa w pierwszym zdaniu siódmego akapitu, druga litera drugiego słowa w drugim zdaniu szóstego akapitu, pierwsza litera pierwszego słowa w trzecim zdaniu piątego akapitu i tak dalej. Litery ułożyły się w słowa: ED, INSTYT, GŁOWA, POMOC. 

Prosty system kodowania, którym Scrouch i Torell posługiwali się na studiach, okazał się przydatny wiele lat później.

Na korytarzu rozbrzmiało tupanie biegnącej grupy. Ochroniarze. Nagle Percyemu przypomniała się królowa au naturel. Czy to aby na pewno był żart? Może wkrótce się dowie.

Koniec

Komentarze

Cześć.

Pierwszy plus za “Percivala” – w tym przypadku jedną z moich ulubionych muzycznych grup :) Spora szansa, że większość fantastów ich zna – tak w wersji folkowej, jak i w wersji folkmetalowej. No i wiadomo, przy jakiej grze brali udział :)

Opowiadanie ciekawe.

Może minimalnie brakuje mi jakiejś puenty, słówka wyjaśnienia, po co to wszystko.

I poprawiłbym może jedno zdanko (właściwie dodał słówko):

Rupert popatrzył w dół. Czerwona plama rozrastała się na białej koszuli. Padł na podłogę.” → “Rupert popatrzył w dół. Czerwona plama rozrastała się na białej koszuli. Po chwili padł na podłogę.

Pozdrawiam!

Lubię absurd, ale to, co znalazłam w tej historyjce, przerosło moje zdolności jego pojmowania. Innymi słowy – nie wiem, Mcraptorkingu, co miałeś nadzieję opowiedzieć. :(

 

Na ko­mód­ce obok mał­żeń­skie­go łóżka stała bu­tel­ka ko­nia­ku i dwie szklan­ki. Jedna do po­ło­wy na­peł­nio­na. ―> Czy koniak na pewno pije się szklankami?

 

Scro­uch mówił przez za­ci­śnię­tą szczę­kę. ―> Można mówić przez zaciśnięte żeby, ale na czym polega mówienie przez szczękę?

 

–Chyba nie por­ta­le? ―> Brak spacji po półpauzie.

 

Chwy­cił ser­wet­kę ze stołu, wziął się za ście­ra­nie śluzu. ―> Chwy­cił ser­wet­kę ze stołu i z zabrał się do ścierania śluzu.

http://portalwiedzy.onet.pl/140056,,,,brac_sie_wziac_sie_do_czegos_brac_sie_wziac_sie_za_cos,haslo.html

 

Frag­men­ty czasz­ki oraz jej za­war­tość roz­pry­snę­ły na­oko­ło. ―> Pewnie miało być: Frag­men­ty  czasz­ki oraz jej za­war­tość roz­pry­snę­ły się na­oko­ło.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zgadzam się, że brakuje mi w opowiadaniu jakiegoś podsumowania lub wyjaśnienia, ale sam tekst ciekawy. Mógłby być fragmentem dłuższej historii. Zwłaszcza podoba mi się nagły zwrot akcji pod koniec :)

Ta historia mocno ewoluowała podczas bety i myślę, że na koniec stała się spójna. Zakończenie teraz podoba mi się zdecydowanie bardziej, niż to, które miałeś na początku.

Powtórzę jeszcze to, co pisałam na becie: brakuje Ci warsztatu, ale ten przychodzi z czasem. Trzeba po prostu ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć.

Mam wrażenie, że ograniczyłeś nieco jąkanie się Torella ;) Czy może tylko już się do niego przyzwyczaiłam?

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Ograniczyłem, ograniczyłem ;)

Dzięki za pomoc Irko, dziękuję też oidrin oraz Monique. Do zobaczyska!

Lucernam olet – czuć smród wszem i wobec...

Nie powiedziałbym, że to historia absurdalna – na pewno nie zaliczyłbym jej do hard sci-fi, bo opis technologii zastosowanej do podtrzymywania głowy przy życiu jest dość lakoniczny, ale wszystko trzyma się logicznych ram.

Fabuła jest mocno skondensowana, by nie powiedzieć szczątkowa, bo wszystko sprowadza się do jednej sceny a resztę poznajemy niejako przy okazji. A jednak spodobała mi się ta scena, głowa w walizce, no i marzenie ściętej głowy. Dodatkowy plusik za walor edukacyjny z Mimirem – jeżeli kiedyś znałem tę historię, zdążyłem o niej zapomnieć.

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Tego Mimira dopisałem, bo akurat przeczytałem o nim w “Mitologii Nordyckiej” Gaimana, podczas poprawiania tego tekstu. Pomyślałem, że trzeba by było nawiązać do niego, bo bardzo pasuje do tej historii :D

Lucernam olet – czuć smród wszem i wobec...

Trochę okrojona ta scena, przydałoby się więcej tła. Ale wizja zaplutej głowy w walizce przemawia do wyobraźni. I to jąkanie. Pod koniec nabiera innej treści.

Ogólnie – podobało mi się, chociaż mogło być lepiej.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka