- Opowiadanie: tomaszg - Wiedza

Wiedza

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Wiedza

„Będę ci bło­go­sła­wił i dam ci po­tom­stwo tak licz­ne jak gwiaz­dy na nie­bie i jak ziarn­ka pia­sku na wy­brze­żu morza; po­tom­ko­wie twoi zdo­bę­dą wa­row­nie swych nie­przy­ja­ciół. Wszyst­kie ludy ziemi będą sobie ży­czyć szczę­ścia [ta­kie­go, jakie jest udzia­łem] twego po­tom­stwa, dla­te­go że usłu­cha­łeś mego roz­ka­zu”

 

Teraz

Nie. To nie dzie­je się na­praw­dę.

Tyle zdą­ży­łem po­my­śleć, gdy ogrom­ny od­rzu­to­wiec le­ciał wprost na mnie. Ma­szy­na rosła w oczach, ha­ła­su­jąc nie­mi­ło­sier­nie, a ja sie­dzia­łem w pierw­szym rzę­dzie, za­fa­scy­no­wa­ny i ska­mie­nia­ły ze stra­chu.

Mia­łem wra­że­nie, że czas się za­trzy­mał, choć tak na­praw­dę wszyst­ko trwa­ło tylko ja­kieś trzy se­kun­dy.

Chcąc nie chcąc zna­la­złem się w samym środ­ku pie­kła. Trzy­ma­łem i ści­ska­łem jak głupi słu­chaw­kę przy uchu, gdy nade mną prze­mknął ogrom­ny sil­nik i dół skrzy­dła, a tony zgnia­ta­ne­go alu­mi­nium, stali i pla­sti­ku ostro pro­te­sto­wa­ły, gdy ogrom­ne siły pró­bo­wa­ły zmie­ścić je w jed­nym i tym samym miej­scu.

Po wszyst­kim nadal sie­dzia­łem na swoim skó­rza­nym biu­ro­wym krze­śle. Umilkł ryk sil­ni­ków i nor­mal­ne od­gło­sy pra­cu­ją­ce­go biura, za­stą­pio­ne trza­skiem tra­wią­ce­go wszyst­ko ognia. Dzwo­ni­ło mi w uszach, pod­czas gdy bu­dy­nek ko­ły­sał się ni­czym ogrom­ny okręt na peł­nym morzu.

Ro­zej­rza­łem się.

Open space o dłu­go­ści więk­szej niż basen olim­pij­ski i sze­ro­ko­ści ośmiu torów pły­wac­kich stał się jedną wiel­ką dżun­glą. Biuro, wcze­śniej jasne, czy­ste i no­wo­cze­sne, za­mie­ni­ło się w brud­ną, znisz­czo­ną, nie­przy­ja­zną norę, w któ­rej reszt­ki wy­po­sa­że­nia prze­mie­li­ły się z reszt­ka­mi ma­szy­ny.

W szoku za­czą­łem szu­kać ręką sta­cji ba­zo­wej, żeby odło­żyć słu­chaw­kę, ale biur­ko od­je­cha­ło dobre kilka me­trów.

Nie zo­sta­wiaj rze­czy oso­bi­stych.

Rzu­ci­łem słu­chaw­kę w dziu­rę za sobą, wsta­łem i za­ło­ży­łem ma­ry­nar­kę, pod­nio­słem prze­wró­co­ną tecz­kę i za­czą­łem pa­ko­wać do niej zdję­cia swo­jej uko­cha­nej Giu­lia­ny.

I wtedy do dźwię­ku pło­mie­ni do­łą­czył dźwięk te­le­fo­nu, który roz­brzmie­wał gdzieś z boku.

Mike od­bie­rze. I trze­ba zgło­sić try­ska­cze do na­pra­wy.

Do­tar­ło do mnie, że w biu­rze wi­dzia­łem ja­kieś dzie­sięć osób. Sły­sza­łem jęki…

 

Kie­dyś

– Cen­tu­rio­nie, mam tu ra­port z ostat­nie­go roku. Wy­glą­da na to, że dalej nie chcą się roz­wi­jać. Nie myślą o Mar­sie ani ni­czym innym.

– A ten, jak mu tam, Zu­brin?

– Nie ma siły prze­bi­cia.

– Dziw­na to rasa. Na­stęp­nym razem trze­ba bę­dzie bar­dziej uwa­żać z ge­na­mi.

– Roz­kaz. – Ma­xi­mus De­ci­mus Me­ri­dius za­sa­lu­to­wał. – Szko­da, że me­to­dy na­szych przod­ków były pry­mi­tyw­ne.

– Trud­no. Spró­buj­my mę­skiej do­mi­na­cji. Niech znowu za­cznie się wojna, ale nie taka duża jak ostat­nim razem. Wstrzą­śnij­my ko­szy­kiem i zo­bacz­my, co się sta­nie.

– Co bę­dzie pierw­szym celem?

– Może dwie wieże w naj­waż­niej­szym kraju? Zburz­cie je. Igrzy­ska czas za­cząć. Niech o nich myślą dłu­gi­mi la­ta­mi.

– Roz­kaz.

– I jesz­cze jedno. Po­do­bał mi się ten żar­cik z fil­mem o ge­ne­ra­le.

– Nie mo­głem się po­wstrzy­mać.

 

Teraz

– Ale, ale, ale, ale, ale, alle.

Mętny wzrok wszyst­kich wokół.

– Hop hop hop.

Ławka się chwie­je, trepy ciążą, a wszyst­ko, ale to wszyst­ko wi­ru­je. Utrzy­ma­nie rów­no­wa­gi jest spo­rym wy­zwa­niem, ale chuj. Ska­cze­my na ławce i jest za­je­bi­ście.

– Jari, jari, jari.

Więk­szość Fräulein przy­po­mi­na małe zie­lo­ne trol­le, ale ni­ko­mu to nie prze­szka­dza. Nie można ich broń Boże tknąć… a poza tym wszyst­ko tu do­zwo­lo­ne.

Mu­zy­ka cich­nie.

Spa­dam na ryja i idę tam, gdzie ostat­nio był kibel. Ledwo re­je­stru­ję, jak dziew­czy­na z boku sięga do czy­je­goś roz­pór­ka. A ktoś obok cią­gnie kre­skę z druta. Głowa boli, a to do­pie­ro druga runda. Piwo na szczę­ście jest tanie jak woda. Nic in­ne­go się nie liczy.

***

Ledwo widzę na oczy, jak wszy­scy wokół. Cier­pi­my, i dla­te­go w środ­ku po­cią­gu jest mocno cicho. Okto­ber­fest był udany, teraz czas ode­spać.

Ko­lej­nej nocy znów mam sen o ko­bie­cie, która nie ma naj­więk­szych cyc­ków w hi­sto­rii, ale jest po pro­stu na­tu­ral­na. A w dzień idę do pracy przez smut­ny tłum, gdzie wszy­scy mają naj­lep­sze mar­ko­we ciu­chy, ale te… te im po pro­stu nie pa­su­ją.

Wie­czo­rem je­stem za­pro­szo­ny na her­bat­kę u am­ba­sa­do­ra i pró­bu­ję nie zwy­mio­to­wać, bo wszyst­ko jest tam tak sztucz­ne i na­pom­po­wa­ne, że Ma­rian ze „Zmien­ni­ków” mógł­by roz­krę­cić nie­je­den in­te­res.

Wy­cho­dzę po dzie­się­ciu mi­nu­tach, a to prze­cież do­pie­ro po­czą­tek tego pięk­ne­go ty­go­dnia. Cze­goś mi bra­ku­je, i tego szu­kam po­cząw­szy od ta­nich dzi­wek na ulicy, a na bur­de­lu na abo­na­ment, dla nie­po­zna­ki klu­bem zwa­nym, skoń­czyw­szy.

Wszyst­ko okra­szo­ne moc­ny­mi ryt­ma­mi Queen. Cały dnia­mi po­dzi­wiam pe­da­ła wszech­cza­sów, od czasu do czasu prze­rzu­ca­jąc się na „I Fol­low Ri­vers”.

 

Kie­dyś

– Samce stro­ją piór­ka i udają ko­bie­ty, bo chcą seksu. Mocni męż­czyź­ni szu­ka­ją speł­nie­nia u ta­nich ko­biet. To się źle skoń­czy.

– Może do­mi­na­cja samic bę­dzie lep­sza? Niech się biją jak w Troi.

– Ja wolę wi­ru­sa.

– Kwin­tu­sie Mak­si­mu­sie, co chce­cie osią­gnąć?

– Pier­wot­ny strach.

– Do­brze, za­pro­gra­muj­cie zmia­nę stra­te­gii na­szym wy­bra­nym. Niech ko­bie­ty zro­bią z nimi po­rzą­dek, ale niech na­stą­pi też era wi­ru­sa.

– Roz­kaz.

 

Teraz

Słu­cham Hansa Zim­me­ra i kla­sycz­nych utwo­rów, które po­wsta­ły ze trzy­dzie­ści lat wcze­śniej. Mam na to dużo czasu. Ode­zwa­ła się tar­czy­ca i serce, a le­ka­rze do­szu­ka­li się ja­kichś pro­ble­mów ge­ne­tycz­nych. Za­czę­ło się nie­win­nie, od ner­wów, zmę­cze­nia i tem­pe­ra­tu­ry, a skoń­czy­ło na izbie przy­jęć.

Znowu fa­scy­nu­ję się „We­hi­ku­łem czasu” Di­sneya z cza­sów, gdy ten robił dobre i mądre filmy.

– Nie można zmie­nić prze­szło­ści, bo nie można po­dró­żo­wać w prze­szłość.

Świę­ta praw­da. Wy­star­czy coś zro­bić. To wtedy zmie­nia­my przy­szłość. Można się nawet prze­spać, i wtedy po prze­bu­dze­niu od razu mo­że­my zo­ba­czyć efekt tego, co zro­bi­li­śmy wcze­śniej.

Podziwiam nawet pro­duk­cje dla dzie­ci… „Mulan” czy „Mu­stang z dzi­kiej do­li­ny” są znane, ale… „Titan A.E.” czy „Ani­ma­trix”… od­kry­wam je na nowo. Lo­dzio mio­dzio Bo­dzio.

– Bo kie­dyś to było le­piej.

Oglą­dam pło­ną­ce­go Mer­ce­de­sa, który je­dzie sam na au­to­stra­dzie, nio­sąc jak demon ciało zwę­glo­nej kie­row­nicz­ki. Kom­ple­men­tu­ję „In­si­de The Twin To­wers”. Pa­trzę na dzia­ła­ją­ce urzą­dze­nia w pło­ną­cych bu­dyn­kach. Po­dzi­wiam oświe­tlo­ne­go Ti­ta­ni­ca, na któ­rym do końca gra mu­zy­ka…

Wszyst­ko mi się mie­sza w gło­wie, zu­peł­nie jakby wszech­świat chciał zmie­nić moją drogę życia. Co naj­cie­kaw­sze, prze­ży­wam drugą mło­dość i fa­scy­na­cję pięk­ny­mi ko­bie­ta­mi. Mają być skom­pli­ko­wa­ne, ale nie or­dy­nar­ne. I bła­gam, niech nie robią dziób­ków co kilka minut, bo pięk­na ko­bie­ta nie musi po­twier­dzać, że jest pięk­na. Nie cho­dzi o fi­gu­rę, tylko o de­li­kat­ność i smacz­ki, które z pań robią naj­wspa­nial­sze isto­ty na świe­cie. Pu­sta­ków mamy aż nadto.

***

“Thank you for the mor­ning walks on the sweet sun­set

And for the hot night mo­ments

For the fan­ta­sy in my bed”

Mu­zy­ka jest gło­śna, ale przy­tłu­mio­na. Mam wra­że­nie, że wy­do­by­wa się ze stud­ni i ma fał­szy­we tony. Po­do­ba mi się to i chcę za nią po­dą­żać.

“Bye bye Hol­ly­wo­od Hills

I'm gonna miss you where ever I go”

Stare par­te­ro­we drew­nia­ne bu­dyn­ki ko­ja­rzą mi się z bro­wa­rem. Po­py­cham drzwi i nagle wszyst­ko staje się czy­ste i jasne.

“I'm gonna come back to walk these stre­ets again

Re­mem­ber that we had fun to­ge­ther”

Ko­bie­ta w wie­czo­ro­wej sukni, nie­znisz­czo­na pro­cha­mi, ko­sme­ty­ka­mi i wódą.

„No, I don't wanna go, I don't wanna go”

Pięk­na isto­ta wy­sta­wia ręce jakby wszyst­kich od­py­cha­ła. Jest taka na­tu­ral­na i ma w sobie siłę nie­osią­gal­ną dla tych, któ­rzy jedzą śmie­cio­we żar­cie. Dla ta­kiej warto żyć i za­bi­jać…

 

Kie­dyś

– Jak po­stę­pu­je wasz eks­pe­ry­ment Kal­chu­ma?

– Bar­dzo do­brze, bar­dzo do­brze. Myślę, że już wkrót­ce doj­dzie­my do tego, co za­bi­ło naszą cy­wi­li­za­cję.

– Co za­bi­je, chcia­łeś po­wie­dzieć. Uwa­żaj co mó­wisz. Za to można pójść na arenę.

– Tak.

– I po­my­śleć, że do­wie­my się tego od tych, któ­rzy żyją po nas. Po­zo­sta­je po­dzię­ko­wać Okta­wia­no­wi, że wy­na­lazł chro­bo­tek i mo­że­my zmie­niać przy­szłość. Mo­czy­mor­da, a taki spryt­ny.

– Szko­da, że tylko da­le­ką. Ale i tak nauka jest nie­sa­mo­wi­ta.

– Tak. – Com­mo­dus spoj­rzał w za­du­mie przez okno na zie­lo­ną po­wierzch­nię Atlan­tu­sa, naj­więk­sze­go mia­sta na Mar­sie.

 

Od au­to­ra:

 

Koniec

Komentarze

 

Ciekawy koncept zmieniania przyszłości. Wykonanie, niestety, do mnie nie przemawia, ale być może znajdą się jego koneserzy.

Dla mnie skakanie przez czasy, miejsca, ciągła zmiana perspektywy jest męcząca. Podobnie jak cała ta papka kulturowa, w której nie wiem, co jest poważne, co żartobliwe, a co po prostu niedopracowane.

Mimo wszystko oceniam tę historię wyżej, niż poprzednie Twoje teksty, które miałem okazję przeczytać. Nie wiem, czy to dla Ciebie dobrze ;)

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Cześć. Widzę, że nadal eksplorujesz tematy związane z Dwiema Wieżami i zamachem. W Twoim poprzednim opowiadaniu to było fajne, tutaj już nie jest. Prawde powiedziawszy, nie mam pojęcia co chciałes przedstawić w tych częściach zatytułowanych “Teraz”. Mamy gościa w WTC – czyli skupiamy się na katastrofach; mamy gościa skacowanego po Oktoberfeście – nie ma pojęcia po co on i co ma symbolizować; i na koniec facet słuchający muzyki i oglądający filmy – tutaj już w ogóle nie rozumiem o co kaman, szczególnie z tymi naturalnymi kobietami i pustakami. A, są jeszcze sceny poprzetykane cytatami z popularnego kilka lat temu kawałka, ktory kojarzę – i nie wiem co te sceny mają przedstawiać.

Zaś te części z Marsjańskiej przeszłości mają przedastawić istoty, naszych przodków, ingerujących w nasza teraźniejszość w niezrozumiałym dla mnie celu. To znaczy rozumiem, że próbują róznych ścieżek, które mają doprowadzić dzisiejszą cywilizację do zagłady, żeby zrozumieć, co zabije ich cywilizację. Ale tego nie kupuję. I nie chodzi mi o egoizm tych istot, ale bardziej o ich krótkowzroczność, bo jak mogą ekstrapolować zagładę swojej cywilizacji, niszcząc inną, jakże odmienną od ich własnej? Sami nawet to mówią w pewnym momencie, nazywając ludzi dziwną rasą, która nie chce się rozwijać (w ich mniemaniu, więc mozna wnioskować, że te przeszłe istoty nie rozumieją nas współczesnych). To tak, jakby wpuszczać myszom (bo masz tam odniesienia do eksperymentu Calhouna) gaz do klatki i dziwić się, że nie wynajdują masek przeciwgazowych. No, chyba, że coś źle odczytuję, co jest bardzo możliwe ;)

Reasumując: napisane dosyć sprawnie, ale bardzo chaotyczne. Nie jestem w stanie uchwycić głębszego sensu i spójnej linii fabularnej.

 

Poniżej kilka uwag dotyczących tekstu.

 

Ledwo widzę na oczy, jak wszyscy wokół. Cierpimy, i dlatego w środku pociągu jest mocno cicho.

W pierwszym zdaniu nie podoba mi się szyk. W drugim zmieniłbym mocno na bardzo, bo to mocno nie pasuje mi do ciszy. Mocna cisza?

 

Cały dniami podziwiam pedała wszechczasów,

No, to mi się nie podoba. Raz, że pan Bulsara nie był homo, ale biseksualny. Dwa, że takie stwierdzenie jest po prostu słabe. Wiem, że to myśli bohatera. Ale mają prawo mi się nie podobać :P

 

Marian ze „Zmienników” mógłby rozkręcić niejeden interes.

Czy ta część, w której pojawia sie to zdanie to nadal ten koleś od Oktoberfest? Jest Niemcem? Skąd ten Marian ze “Zmienników” się wziął? On, Niemiec, oglądał Bareję?

 

Oglądam płonącego Mercedesa, który jedzie sam na autostradzie, niosąc jak demon ciało zwęglonej kierowniczki.

Chodzi o kierowcę płci żeńskiej?

 

Pozdrawiam

Q

Known some call is air am

Przeczytałam. To wszystko do czego mogę się przyznać.

 

dziew­czy­na z boku sięga do czy­je­goś roz­pór­ka. ―> Literówka.

 

Cały dnia­mi po­dzi­wiam pe­da­ła wszech­cza­sów… ―> Całymi dnia­mi po­dzi­wiam pe­da­ła wszech cza­sów

Outta Sewer już odniósł się do tego sformułowania, a ja w pełni podzielam jego zdanie.

 

Oglą­dam pło­ną­ce­go Mer­ce­de­sa, który je­dzie sam na au­to­stra­dzie… ―> Oglą­dam pło­ną­ce­go mer­ce­de­sa, który je­dzie sam na au­to­stra­dzie

Nazwy pojazdów piszemy małą literą. http://www.rjp.pan.pl/index.php?view=article&id=745

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No, dla mnie też zbyt chaotyczne. Nie wiem, czy w “teraz” to ciągle ten sam bohater, czy różni. O Marsjanach są tylko krótkie kawałki, więc trudno mi ich traktować jako bohaterów tekstu. Nie bardzo rozumiem cel doświadczeń, ale o tym było już wyżej.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka