- Opowiadanie: Vengeance_Is_Mine - Wróżka Zębuszka

Wróżka Zębuszka

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Wróżka Zębuszka

– Mamo, ja nie chcę tam iść! – niemal płakałem, po części z bólu a po części na myśl o okropnym miejscu, do którego właśnie miała zamiar mnie zabrać.

– Przestań się mazać, synu. – Mama nałożyła buty i stanęła przy drzwiach, patrząc na mnie z pogardą. – Jesteś już dużym chłopcem i nie możesz bać się tak błahych rzeczy.

– Ale ja naprawdę nie mam na to ochoty.

– Zrozum wreszcie, że to dla twojego dobra – nieco podniosła głos. – Teraz cię boli ale po wizycie przestanie. Spójrz tylko na swoją buzię!

Odwróciłem głowę w kierunku wiszącego na ścianie ogromnego lustra. Postać krępego, pulchnego chłopca widniała w nim ilekroć w nie spoglądałem i już dawno zdążyłem się z tym pogodzić. Dzielnie znosiłem uszczypliwe uwagi szkolnych kolegów, docinających mi przy każdej nadarzającej się okazji. Ej, pulpet, krzyczeli, kiedy startujesz w mistrzostwach świata w sumo? Albo: baryło, kiedy wreszcie pozbędziesz się tej tony sadła i zaczniesz wyglądać jak człowiek? Przez ostatnie lata (a miałem ich teraz dopiero jedenaście) nauczyłem się żyć z wyzwiskami i wytykaniem mnie palcami przez lepiej zbudowanych rówieśników. Teraz jednak tego obrazu nędzy i rozpaczy dopełniały spuchnięte od płaczu drobne, świńskie oczy i zaczerwieniona twarz. Nikt nigdy nie powiedziałby że jestem uroczym chłopcem (no, może poza mamą ale nie oszukujmy się, jej opinia się nie liczy, prawda?) lecz dziś mój prawy policzek zdobiła wielka gula, jakbym chomikował za nim średniej wielkości mandarynkę. Ostrożnie przyłożyłem dłoń do obrzęku, jednak błyskawicznie cofnąłem ją, sycząc przy tym jak wąż

– No widzisz, syneczku? – podjęła mama. – Ten ząb boli i będzie bolał, dopóki nic z nim nie zrobimy.

– Ale… – zakwiliłem. – Ale może jest jakaś szansa, że to samo przejdzie…?

– Nie. – Pokręciła głową z wyższością. – Nic samo z siebie ot tak nie przechodzi. O wszystko co chcesz mieć musisz zawalczyć z całych sił. Z ogromną determinacją. Wyrosłeś już chyba z wiary w to, że wszelkie dobroci spadają nam z nieba, prawda?

Spojrzałem na nią przez łzy i w milczeniu delikatnie skinąłem głową.

– Właśnie. – Oparła dłonie na biodrach. – W życiu nie ma nic za darmo. Chcesz czegoś to musisz się o to postarać. Chcesz mieć dobre stopnie więc musisz się uczyć. Chcesz mieć pieniądze więc musisz pracować…

Wpatrywałem się w nią jak wół w malowane wrota. Nienawidziłem gdy mama wpadała w taki słowotok. W jej opinii zapewne miało być to moralizatorskie i wychowawcze ale prawda była taka, że zazwyczaj jednym uchem mi to wpadało a drugim wypadało. Z resztą jaki normalny dzieciak wsłuchuje się w te porady dorosłych?

– … a jeśli chcesz, żeby ząb przestał cię boleć, musisz udać się z nim do dentysty. – zakończyła z wyraźnym tryumfem w głosie. – Dlatego teraz nałożysz adidasy i grzecznie pójdziesz tam czy ci się to podoba czy nie.

– A co ze szkołą? – zapytałem. Po prawdzie do szkoły spieszyło mi się w równym stopniu jak do dentysty ale cóż, tonący brzytwy się chwyta.

– Och, tym się nie przejmuj. – Machnęła lekceważąco ręką. – Mamusia wypisze ci zwolnienie z lekcji.

Wiedziałem, że co bym nie odpowiedział i tak będzie źle. Ta walka była już z góry przegrana i lepiej było pogodzić się już teraz niż brnąć w to dalej. Byłem więcej niż pewien, że po kolejnej próbie dyskusji matka złapie mnie za ucho i w ten sposób przeprowadzi przez całe osiedle. Już widziałem te drwiące uśmieszki mijających nas przechodniów. Patrzcie, powtarzaliby kpiąco, to ten dzieciak który tak strasznie boi się dentysty, że matka musi go tam prowadzić za ucho. Tchórz! Trzęsiportek! A co jeśli zobaczą mnie chłopaki ze szkoły? Będą się z tego nabijać do końca życia! O nie, pomyślałem, nie mogę do tego dopuścić. Lepiej pójść tam samemu, potulnie niż wystawić się na wieczne pośmiewisko.

I tym sposobem po upływie kilku minut oboje szliśmy wybrukowaną alejką, mijając kolejne szare bloki: mama nieco z przodu, wyprostowana i pewna siebie, kurczowo trzymając w ręku czarną torebkę ze skóry, ja tuż za nią, wolno, z nosem na kwintę i zgarbioną sylwetką. Mama kilkukrotnie zatrzymywała się by złapać mnie za rękę i nieco pospieszyć, za każdym razem jednak wyrywałem się jej z oburzeniem. Do pełni szczęścia brakowało mi jeszcze tego by ktoś znajomy zobaczył jak mamusia prowadzi mnie za rączkę. Co prawda jej celem, jak się domyślałem, nie było narobienie mi wstydu a jedynie pewność, że w ostatniej chwili niepostrzeżenie nie zniknę jej gdzieś między budynkami, jednak w oczach postronnych wyglądałoby to jednoznacznie.

Kroczyłem więc dalej, starając się nie słuchać coraz to nowych wywodów matki, począwszy od tego, że sam sprowadziłem na siebie to nieszczęście, nie myjąc regularnie zębów, skończywszy na mojej przyszłości zapowiadającej się niezwykle blado z uwagi na fakt, że już teraz nie potrafię o siebie zadbać. W połowie drogi stało się również to, czego tak bardzo się obawiałem – minęliśmy idących na lekcję chłopaków z mojej klasy. Niemal natychmiast zauważyłem, że ma widok mnie spacerującego z matką zaczęli robić głupie miny i szeptać coś między sobą, pokazując mnie palcami. Co prawda żaden z nich, zapewne ze względu na obecność dorosłego, nie zdobył się na powiedzenie czegokolwiek głośno ale z ruchu ich warg jasno mogłem odczytać słowa prosiak czy bania. Zastanawiałem się tylko czy to ostatnie określenie dotyczyło mnie jako całokształtu czy tylko mojej twarzy która, prawdopodobnie z nerwów, zaczęła boleśnie pulsować jeszcze bardziej niż wcześniej. Minęliśmy chichoczących złośliwie chłopaków a ja ze łzami w oczach zastanawiałem się, czym zasłużyłem sobie na te wszystkie zsyłane na mnie nieszczęścia. Nie byłem przecież nieposłuszny, nie sprawiałem matce większych problemów. Fakt, może nie uczyłem się najlepiej, zwłaszcza przedmioty ścisłe stanowiły dla mnie miejscami przeszkodę nie do przebicia ale nie jest to chyba powodem mojego cierpienia, prawda?

Szedłem tak dalej, rozważając przyczyny wciąż spadających na mnie przykrości i mijając kolejne budynki – salon fryzjerski, do którego matka regularnie co trzy miesiące prowadziła mnie na przycinanie włosów (czego oczywiście szczerze nienawidziłem), aptekę, przed którą stała wydająca się nie mieć końca kolejka tetryków, czekających na możliwość wydania resztek emerytury na leki, czy w końcu drogerię przez którą, prawdopodobnie ze względu na jakąś nową promocję typu „tylko dziś za pół ceny kupisz coś, czego normalnie nie wziąłbyś za darmo” przewijały się tabuny klientów. Moją uwagę przykuł przedostatni z budynków na naszej dzielnicy. Jego magia sprawiła że, jak zwykle zresztą gdy go mijałem, zatrzymałem się przy nim na dłużej. Sklep ze słodyczami „Kraina Słodkości” ze względu na wielkie niebiesko-różowe szyldy wyróżniał się pośród wszechobecnej szarości już z odległości kilkudziesięciu metrów. Przystanąłem przed witryną i niemal przykleiłem nos do szyby. Znajdujące się za nią snickersy, bounty i kit-katy uśmiechały się do mnie zachęcająco. Nieco dalej pudełka z najróżniejszymi czekoladkami – śmietankowymi, truskawkowymi, miętowymi – wręcz wołały, bym wszedł i kupił je wszystkie. Kolorowe opakowania ciastek nęciły by po nie sięgnąć a paczki z krówkami zdawały się uwodzić obietnicą niesamowitych mleczno – karmelowych wrażeń. Znałem je wszystkie doskonale, wszakże z każdym, nawet najmniejszym świeżo otrzymanym kieszonkowym natychmiast gnałem do „Krainy Słodkości”, skąd po wyjściu z siatką pełną najróżniejszych łakoci mogłem oddać się rozkoszy jedzenia. W tym właśnie momencie uświadomiłem sobie że to właśnie wszystkie te słodycze mogą być przyczyną mojego przeszywającego bólu w zębie (o którym w euforii wywołanej widokiem tych nieprzeniknionych cukierkowych czeluści niemal zapomniałem). Że to może wszystkie te przepełnione cukrem specjały spowodowały w mojej jamie ustnej wystąpienie tej okropnej próchnicy.

– Dokładnie tak synu – mama dała odpowiedź na moje niewypowiedziane na głos wątpliwości, jakby potrafiła czytać w moich myślach. – To jest właśnie powód twojego cierpienia. Słodycze.

Spojrzałem na nią z żalem.

– Tyle razy cię prosiłam – ciągnęła. – Tak często zwracałam uwagę, żebyś nie jadł ich tyle bo zepsujesz sobie zęby. A ty jak zwykle nie posłuchałeś, prawda?

W milczeniu skinąłem głową.

– Dlatego teraz masz nauczkę. Może wyciągniesz z tego jakąś lekcję. Słodycze spożywane w takiej ilości jak robiłeś to do tej pory to samo zło! – niemal wykrzyknęła, na co kilku mijających nas przechodniów odwróciło wzrok w naszym kierunku. Po chwili chwyciła mnie za kołnierz koszuli. – Dlatego teraz pójdziesz grzecznie z mamusią do pani stomatolog!

Po kilku szarpnięciach udało mi się uwolnić z jej żelaznego uchwytu, po czym bez słowa, jedynie co chwilę ciągnąc nosem, poszedłem za mamą. Tym sposobem po chwili znaleźliśmy się w ostatnim budynku na naszym osiedlu. Nowoczesny, mogłoby się wydawać futurystyczny budynek gabinetu stomatologicznego wręcz świecił za sprawą śnieżnobiałej elewacji. Gdy przed nim stanąłem, mimo ciepłej temperatury otoczenia poczułem niepokojąco zimny dreszcz przebiegający po moich plecach. Przez chwilę wpatrywałem się w tablicę przed wejściem, przedstawiającą błyszczący, roztańczony ząb z domalowanym uśmiechem, po czym instynktownie zrobiłem krok w tył.

– Nic z tego. – Matka chwyciła moją spoconą dłoń. – Nie po to wzięłam dzień wolnego w pracy żeby teraz szarpać się z tobą na ulicy. Idziemy!

Po tych słowach, nie puszczając mojej ręki, wprowadziła mnie do poczekalni gabinetu. Seledynowe pomieszczenie, które zapewne miało działać na potencjalnego pacjenta kojąco, u mnie wzmagało tylko poczucie niepokoju. Wiszące na ścianie dyplomy i certyfikaty miały dowieść profesjonalizmu i doświadczenia lekarza, ja jednak widziałem w tym jedynie czcze przechwałki i nachalną autoreklamę. Siedziałem na krzesełku obok mamy, co chwilę cicho pojękując z bólu.

– Och, jesteś dokładnie taki sam jak twój ojciec – żachnęła się. – On też był taką delikatną i wrażliwą na wszystko niedojdą. Ledwo go ktoś dotknął i już zbierało mu się na płacz.

Nie skomentowałem tego, jako że nieszczególnie pamiętałem mojego tatę. Jak przez mgłę widziałem tylko jak wciąż bawił się ze mną, nosił na rękach i rozpieszczał bez końca. Nie mogłem jednak również pozbyć się ze świadomości widoku gdy matka bez końca wrzeszczała na niego z byle jakiego powodu. On wtedy tylko siedział cicho w kącie i wysłuchiwał jej żalów. W tych momentach, gdy nasz wzrok się spotykał, tata uśmiechał się do mnie i, mimo braku kilku kluczowych zębów (matka zawsze twierdziła, iż stracił je w czasach szkolnych, choć byłem święcie przekonany, że podczas tych niekończących się awantur zwyczajnie mu je powybijała) działało to na mnie uspokajająco. W końcu któregoś słonecznego dnia (miałem wówczas cztery lata) wyszedł do sklepu po mleko i nigdy więcej nikt go nie widział. Matka określiła to jako haniebną i skrajną nieodpowiedzialność za własne czyny, ja jednak nieco zazdrościłem mu tej wolności – momentami stawała się nie do zniesienia i ciężko było z nią wytrzymać.

Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk otwieranych drzwi gabinetu. Ze środka wyszedł mężczyzna. Mimo faktu, że ledwo trzymał się na nogach, wyglądał na umiarkowanie zadowolonego. Tuż za nim wyszła drobna, młoda kobieta. Ciemne, związane w koński ogon włosy kontrastowały z bielą lekarskiego fartucha. Chwilę rozmawiała z mężczyzną ściszonymi głosami, po czym pacjent pożegnał się i wyszedł, mrugając do mnie porozumiewawczo. Wówczas kobieta podeszła do nas. Matka gwałtownie wstała z krzesełka, gestem dając mi znak bym zrobił to samo.

– A to jest pewnie mój kolejny dzielny pacjent? – głos miała miarowy i stonowany.

– Tak, pani doktor. – Mama usilnie starała się nałożyć uśmiech na twarz, jednak robiła to zbyt rzadko by wyszło wiarygodnie. – Dzwoniłam dziś rano. Syna bardzo boli ząb. Niech tylko pani spojrzy na tę opuchliznę…

– Istotnie. – Lekarka kiwała głową ze zrozumieniem. – Nie wygląda to dobrze. I pewnie bardzo cię boli, prawda?

Mruknąłem potwierdzająco, powstrzymując łkanie. Ból bólem ale nie mogłem przed dentystką wyjść na mięczaka, płaczącego z byle powodu. Musiałem trzymać się twardo. Na lamenty było już za późno.

– Myślę, że jakoś temu zaradzę. – Uśmiechnęła się szeroko. Powiedzenie „szewc bez butów chodzi” nijak się miało do lekarki. Jej lśniąco białe zęby wyglądały zdrowo, jakby kobieta była chodzącym przykładem pożyteczności swojego zawodu. Wskazała na swój gabinet. – A więc zapraszam.

Powoli, ociągając się nieco, podniosłem się z krzesełka i leniwym krokiem ruszyłem do wejścia. Matka również wstała.

– O nie, nie. – Lekarka wysunęła ku niej dłoń. – To pomieszczenie tylko dla pacjenta.

– Ależ pani doktor, jestem matką, chcę być wsparciem dla mojego…

– Jestem pewna, że wspólnie z synem poradzimy sobie sami, prawda? – Kobieta spojrzała na mnie, uśmiechając się jeszcze szerzej niż dotychczas. Po krótkiej chwili zastanowienia skinąłem głową.

– Pani doktor, mimo wszystko wolałabym…

– Proszę zaczekać tutaj – głos dentystki stał się nieco bardziej stanowczy, mimo to wciąż się uśmiechała. – Oboje z tym małym pacjentem potrzebujemy spokoju i komfortu.

– Mamo, po prostu zaczekaj tutaj – westchnąłem.

Matka patrzyła zdumionym wzrokiem to na mnie, to na lekarkę. Prawdopodobnie fakt, że ktokolwiek się jej sprzeciwił (co zdarzało się niezwykle rzadko) sprawił, iż nie była w stanie wydobyć z siebie nic więcej. Po chwili więc bez słowa usiadła, ja zaś, wciąż niepewnie i z niejaką obawą ruszyłem przed siebie. Znaleźliśmy się w gabinecie i dentystyka zamknęła drzwi.

– Usiądź. – Wskazała mi obity fioletową tapicerką fotel.

Powoli wdrapałem się na siedzisko i rozłożyłem. Usiadła naprzeciwko mnie.

– Nie masz się czego obawiać. – Uniosła kąciki ust w delikatnym uśmiechu, nakładając na ręce gumowe rękawiczki. Co prawda wcale mnie to nie uspokoiło ale doceniałem chęci. Wyglądała jakby rzeczywiście nie miała zamiaru sprawiać mi bólu. – A teraz otwórz szeroko usta.

Posłusznie wykonałem polecenie. Kobieta przez chwilę oglądała wnętrze mojej paszczy, pomagając sobie rozmaitymi przyrządami (której nazw ani zastosowania nie znałem i poznać absolutnie nie chciałem), mrucząc coś pod nosem.

– Tak też myślałam, mój mały przyjacielu – rzekła po chwili. – Nie dbasz zbytnio o zęby, prawda?

– Obiecuję, że od dzisiaj będę je szczotkował kilka razy dziennie! – niemal wrzasnąłem w nadziei, że jakimś magicznym sposobem słowa te zlikwidują mój ból i będę mógł bez żadnego zabiegu pójść już do domu.

– Jestem o tym przekonana. Niestety tego zęba nie będę już w stanie uratować. Konieczna będzie ekstrakcja.

Patrzyłem na nią pytającym wzrokiem. Nie znałem tego słowa, a że brzmiało dość groźnie, nie byłem dobrej myśli.

– Będę musiała go usunąć – powiedziała spokojnie.

– Ojej! – teraz już mój głos zdecydowanie przekroczył barierę krzyku. – To okropne! Ale… Ale ja nie chcę!

– Spokojnie. – Dotknęła mojego ramienia. – To nie będzie bolało.

Wciąż nie miałem pewności. W głowie kłębiły mi się najmroczniejsze myśli. Przecież wyrywanie zębów od zawsze kojarzyło mi się z najgroźniejszą torturą jaką tylko można sobie było wyobrazić! Poziom bólu, osiągany przy wyciąganiu zęba tymi ogromnymi szczypcami z pewnością mógł pokonać nawet najtwardszego! A co dopiero mnie, jedenastoletniego tchórza i trzęsiportka?

– Masz moje słowo. – Uniosła dwa palce w geście przysięgi, jakby wyczytując lęk z mojego wyrazu twarzy. – Jeśli tego nie zrobię, buzia będzie bolała cię coraz bardziej. A tego chyba byś nie chciał, prawda?

– Nie, proszę pani.

– No właśnie. – Odwróciła się do mnie plecami, szperając przy szafeczkach i szufladach.

Po chwili znów patrzyła na mnie. Wówczas w jej dłoni ujrzałem niewielką strzykawkę, zakończoną cieniutką igłą.

– A co to? – jęknąłem.

– Będę musiała cię znieczulić – odpowiedziała spokojnym głosem, pstrykając delikatnie strzykawkę. – Tylko wówczas nie będziesz czuł bólu podczas ekstrakcji.

– Czy to naprawdę konieczne?

– Poczujesz tylko lekkie ukłucie. – Pochyliła się nade mną. – No już powiedz „aaaa” i nie ruszaj się.

Szarpanie się z nią nic by nie pomogło, wobec tego posłusznie rozwarłem buzię. Ze strachu czułem parcie na pęcherz, wiedziałem jednak, że muszę się wstrzymać by nie narobić wstydu sobie i mamie. Zwłaszcza mamie. Nie darowałaby mi tego. Po chwili poczułem jak igła wbija się w moje dziąsło. Ból nie był tak ogromny jak przypuszczałem. Lekarka wtłoczyła we mnie niewielką ilość środka przeciwbólowego i wyprostowała się.

– Dzielny chłopak. – Uśmiechnęła się. – A teraz musimy chwilkę zaczekać aż zacznie działać.

Wstała z fotela i podeszła do gabloty, za którą znajdowały się niezliczone płyny, narzędzia i inne przybory. Szukała wśród nich czegoś podczas gdy ja z każdą kolejna upływającą sekundą czułem się coraz bardziej błogo. Jakby świat dookoła mnie nie istniał a wszelkie problemy zniknęły w mgnieniu oka. Czułem delikatne zawroty głowy, jednak kompletnie mi one nie przeszkadzały. Przymknąłem nieco oczy i uśmiechnąłem się pod nosem. W takim stanie usuwanie zęba z pewnością nie będzie mi przeszkadzało, pomyślałem. Zupełnie nie mogłem sobie przypomnieć słowa, jakiego lekarka użyła dla tego zabiegu ale byłem przekonany, iż mówiła prawdę o jego bezbolesnym przebiegu.

– No i jak? Jesteś już gotowy? – Głos, który nad sobą usłyszałem brzmiał jakby dochodził z wnętrza studni.

Uniosłem powieki. Widok stojącej przede mną postaci przyprawił mnie o szybsze bicie serca. Zamiast młodej i na swój sposób atrakcyjnej dentystki miałem przed sobą pomarszczone oblicze staruchy. Cała jej twarz poorana była długimi, wykręcającymi się bruzdami a pożółkła cera, pokryta niezliczoną ilością paskudnych brodawek, sprawiała wrażenie niezdrowej. Zza krzywego uśmiechu wyzierały pożółkłe, pokryte zielonkawym nalotem zębiska. Brązowe dotychczas oczy zmieniły swoją barwę na jaskrawą, płonącą wręcz czerwień. Przygarbiona i nieco jakby zapadnięta sylwetka przywodziła mi na myśl wiedźmę z najstraszniejszych opowieści. Na jej dłoniach, mimo rękawic, widoczne były liczne żyłki, pasujące raczej do zgrzybiałej, sędziwej baby niż do kobiety w kwiecie wieku, jaką widziałem tu jeszcze przed momentem. Chciałem krzyknąć, wołać pomocy, jednak nie byłem w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Wpatrywałem się więc w nią tylko z przerażeniem.

– Bardzo długo czekałam na kogoś takiego jak ty – jej rechot brzmiał jak tysiące krzywych paznokci przejeżdżających po brudnej tablicy. – Ale nareszcie będę mogła się pożywić.

Miałem wrażenie, że temperatura spadła co najmniej o kilkanaście stopni. Próbowałem zerwać się z fotela i wybiec do czekającej na zewnątrz mamy, jednak starucha przygwoździła mnie do fotela. Musiałem przyznać, że jej wysuszone dłonie nie sprawiały wrażenia posiadania siły unieruchomienia tak masywnego chłopca jak ja.

– O nie, nie dam ci tak łatwo odejść. – Uśmiechnęła się obleśnie. – Jesteś dla mnie zbyt cenny, nie opuścisz mnie teraz.

Wszelkie mięśnie odmówiły mi posłuszeństwa. Nie byłem w stanie poruszyć choćby palcem, nie mówiąc już o wyratowaniu się.

– Wyglądasz jakbyś się zastanawiał z kim masz do czynienia – zaskrzeczała. – Ale ty wiesz, prawda?

Jedyne, na co było mnie stać to kilkukrotny ruch oczami w poziomym.

– Och doprawdy? – Zmartwiła się teatralnie. – Nigdy nie słyszałeś o Wróżce Zębuszce?!

Oczywiście, pomyślałem. Które dziecko nie słyszało o tej dobrej istotce? Chyba każde chowało zęby, które wypadły, pod poduszkę, by następnego dnia znaleźć tam batona, czekoladę czy nawet pieniądze. Tak, Wróżka Zębuszka naprawdę płaciła dzieciom za mleczaki… a przynajmniej tak do pewnego momentu uważał każdy z nas. Potem oczywiście, w miarę dorastania, wszyscy domyśliliśmy się, że Wróżka jest tylko wymysłem rodziców, jak Święty Mikołaj czy zajączek wielkanocny i że tak naprawdę to rodzice w nocy podkładali smakołyki pod poduszkę. Oczywiście wszystkim poza mną – matka nie uznawała tego, jak to określała, durnowatego zabobonu więc wszystkie moje zęby wyrzucała niemal natychmiast, w związku z czym znałem ten zwyczaj jedynie z opowieści innych dzieci. Wszystkie te moje myśli nie dawały jednak odpowiedzi na jedno pytanie – jakim cudem ta istota, będąca przecież fantazją rodziców, wkroczyła do realnego świata i siedziała tuż przede mną? I dlaczego wyglądała tak strasznie, zupełnie inaczej niż w wyobrażeniu każdego z nas?

– Tak, mój mały przyjacielu. – Przy ostatnich wypowiadanych słowach wydawało mi się, że wrócił ton głosu dentystki, jednak ten szybko znikł. A może to było tylko złudzenie? – To ja, we własnej osobie. Jednak, jak pewnie zauważyłeś, nieco różnię się wyglądem od tej, w którą dorośli każą wierzyć swoim dzieciom. Co za brednie! Kto normalny wierzy, że w nocy przyjdzie do niego jakaś lalunia i w zamian za ząb zostawi mu pod poduszką dychę?!

Chcąc nie chcąc zacząłem w głowie błyskawicznie przeliczać na co przeznaczyłbym zarobione tak łatwo dziesięć złotych. To byłoby… pięć batonów! Albo cztery duże! Albo trzy paczki ciastek i zostałoby jeszcze na czekoladę…

– Nie, mój drogi. – Wystawiła w górę palec wskazujący. – Prawdziwa Wróżka Zębuszka nie jest organizacją charytatywną! Nie daje dzieciom nic! Ona im tylko… odbiera!

Tu zaśmiała się szpetnie, przywodząc mi na myśl wiedźmę Hazel z animowanej serii Looney Tunes.

– Tak! Prawdziwa Zębuszka nie jest od tego, by dzieci miały z nią dobrze, o nie! Prawdziwa Zębuszka też ma swoje pragnienia! I potrzeby! A jej największym pragnieniem i potrzebą są… – Tu zatrzymała się na chwilę, przysuwając swoja twarz do mojej tak blisko, że mogłem policzyć wszystkie włoski na jej brodawkach – … zęby małych dzieci!

O nie, pomyślałem, przecież to niemożliwe! To wszystko musi być jakimś koszmarnym snem! I by się z niego uwolnić, muszę znaleźć jakiś sposób by się przebudzić! Tylko jak, skoro nie byłem w stanie nawet poruszyć ręką, by się uszczypnąć?

Starucha w tym czasie uniosła kościste ręce do szyi i rozpięła dwa górne guziki lekarskiego fartucha. Pięknie, pomyślałem, pierwszą kobietą, która się przede mną rozbierze będzie ten ohydny babsztyl! Ona jednak, po rozpięciu dwóch guzików sięgnęła pod bluzkę i wyciągnęła coś stamtąd przez głowę. Wyglądało jak naszyjnik, z tym, że zrobiony ze zwykłego sznurka. Przepleciony był on nie, jak to zazwyczaj bywało, perłami bądź złotem, lecz niewielkimi białymi zębami.

– Widzisz, mały przyjacielu? – Machając mi zaciśniętym w garści wisiorkiem przed nosem. – Właśnie to utrzymuje mnie przy życiu! Dzięki temu jestem wiecznie piękna i młoda, oczywiście poza momentami takimi jak ten, gdy muszę pokazać swe prawdziwe oblicze, by się pożywić! Tym, co sprawia, że nigdy nie umrę jest ten właśnie naszyjnik!

Poczułem jak oczy wychodzą mi z orbit. Wpatrywałem się tępo w trzymaną przez nią linkę, na którą powbijane były zęby. Niektóre większe, inne mniejsze, jedne równe, inne znów powykrzywiane lub częściowo ułamane, białe, żółte, niektóre nawet z drobnymi plamkami krwi na końcach… Machała naszyjnikiem z taką siłą, że zęby obijały się o siebie. Ich stukanie, mimo że delikatne, wywoływało u mnie ciarki.

– Dzięki zębom na tym naszyjniku nigdy nie umrę – szczeknęła niczym wygłodniały kojot. – Jest tu tylko jeden mały mankamencik. Muszę co jakiś czas nabijać go nowymi trzonowcami, kłami i siekaczami, inaczej ich moc się wyczerpie. Moc zawarta w wyrwanych zębach nie jest wieczna, zresztą zapewne znasz to z tych waszych głupawych gier komputerowych!

Moje myśli natychmiast popłynęły w kierunku komputera, przy którym spędziłem wiele godzin, klikając z całej siły w myszkę i stukając w klawiaturę. Fakt, specjalne zdolności bohaterów gier też wyczerpywały się w najmniej odpowiednim momencie… Zaraz zaraz, pomyślałem, jak można identyfikować wirtualną rzeczywistość z tym o czym właśnie mówi mi tak kobieta…?

– By móc przedłużyć swoje życie, muszę go co jakiś czas… doładować. A żeby tego dokonać, nabijam na sznureczek kolejne zęby! Te od dzieci, takich jak ty, są najlepsze bo ich energia utrzymuje się najdłużej! Tak więc nieco sobie na tobie pofolguję! Tobie przecież zepsuty ząb do niczego się już nie przyda, mam rację?

Znów roześmiała się, przypominając tym samym czarownicę z najstraszliwszych horrorów. Przez moment nie panowałem już nad żadnym ze swoich mięśni. Nagle poczułem ciepły strumień płynący wzdłuż mojego uda. Moja nogawka pociemniała od cuchnącej cieczy. Nie czułem jednak wstydu – nad wszystkimi innymi uczuciami górował strach. Mój wypadek nie umknął jednak Zębuszce.

– Och, jesteś dokładnie taki sam jak twój ojciec! – zakrzyknęła, przypominając mi słowa matki. – On też nie mógł utrzymać pęcherza w ryzach!

O nie, pomyślałem, czyżby ta wiedźma znała mojego ojca? Oczywiście, uświadomiłem sobie, przecież ojcu brakowało kilku zębów… Ale przecież to wina matki! To ona wybijała mu je podczas tych niezliczonych kłótni! Chyba że…

– Tak, mój mały przyjacielu, spotkałam się z nim nie raz i nie dwa! I wiesz co? Podobnie jak ty był takim mały, kwilącym prosiaczkiem! Nigdy nie zapomnę strachu, który widziałam w jego oczach! Taki niewinny, przerażony chłopiec! A zęby takich niewinnych istot są dla mnie najbardziej wartościowe! No ale cóż, nagadałam się a robota przecież sama się nie zrobi!

Po tych słowach pochyliła się ku mnie tak, że czułem jej cuchnący oddech. Wysunęła ku mnie okryte gumowymi rękawiczkami szpony.

– A teraz otwórz szeroko buzię i powiedz „aaaaa”…

 

 

– Pani syn to istny anioł pod kątem wszelkiego leczenia. Ledwo dałam mu zastrzyk ze znieczuleniem a on niemal natychmiast odpłynął.

Stomatolog uśmiechała się szeroko, znów pokazując idealnie białe zęby po czym przeczesała włosy. We troje staliśmy w poczekalni przed jej gabinetem. Choć w moim przypadku stanie to może zbyt górnolotne określenie. Bardziej pasowałoby „robiłem wszystko by nie wyłożyć się jak długi”

– Czy to aby nic trwałego? – zmartwiła się matka. – Nie wygląda najlepiej.

– Proszę się nie obawiać – lekarka położyła dłoń na moim ramieniu. – Po prostu jest nieco… otumaniony. Chyba nie najlepiej znosi środki przeciwbólowe. To nic takiego. W ciągu kilku godzin będzie jak nowo narodzony.

Czyżby to wszystko było snem, zapytałem w myślach sam siebie, bowiem nie byłem w stanie niczego powiedzieć na głos. Opatrunek nałożony na mój świeżo wyrwany ząb skutecznie odbierał mi możliwość mówienia. Cała ta Wróżka Zębuszka była tylko wytworem mojej wyobraźni pod wpływem zastrzyku? Jak dobrze było to słyszeć! Więc to wszystko było nieprawdą! Nie ma żadnej wiedźmy czerpiącej moc z dzieci! Nie ma żadnego naszyjnika pełnego usuniętych siła zębów! To był tylko zły sen!

– Niemniej chciałabym jednak spotkać się z nim jeszcze kilka razy – dodała dentystka.

A po cóż to, pomyślałem, mało jej jeszcze było pastwienia się nade mną?

– A z jakiegoż to powodu? – zaniepokoiła się mama. – Czyżby coś jeszcze było nie tak?

– Znalazłam kilka ubytków. To może nie być nic groźnego ale wolałabym to dokładnie sprawdzić zanim wda się infekcja i rozwinie się to w coś groźniejszego. Temu młodemu człowiekowi wystarczy już bólu spowodowanego jednym usuniętym zębem, po co mu kolejne?

– Może ma pani rację – uznała po chwili matka, chwytając moją przemarzniętą dłoń. – Z pewnością zadzwonię celem umówienia kolejnej wizyty.

Po chwili szliśmy korytarzem ku drzwiom wyjściowym. Matka ciągnęła mnie za sobą jakby obawiając się, że lekarce może przypomnieć się coś więcej i po raz kolejny powstrzyma nas przed opuszczeniem budynku. Idąc za nią obróciłem głowę. Pani doktor stała przed gabinetem z ramionami skrzyżowanymi na piersi. Uśmiechała się do mnie radośnie. I może był to refleks spowodowany odbiciem słońca od szyby, może resztki środka znieczulającego jeszcze nie do końca opuściły mój organizm ale przez chwilę wydawało mi się, że widzę jak jej brązowe oczy zapłonęły na sekundę ognistym blaskiem…

Koniec

Komentarze

Niezbyt podobało mi się tym razem, Vengeance. Poprzednie twoje opowiadanie nie było najlepiej napisane, ale fajna historia sprawiła, że potrafiłam przymknąć na to oko. Tutaj niestety nawet fabuła mi nie podeszła :(

Z jednej strony ciekawy pomysł z tą Zębuszką, dodawanie mroku do znanych historii/postaci jest często dobre, ale przez większość czasu nic się nie dzieje, nie zarysowujesz klimatu – gdy pojawia się prawdziwe oblicze dentystyki miałam takie: “A, aha”, bo nie było właśnie tego odpowiedniego klimatu i żadnych przesłanek, że to się stanie.

Poza tym: czy każdy zaatakowany pamiętał o prawdziwym obliczu pani stomatolog? (pytam, bo nie do końca rozumiem zakończenie). Jeśli tak to kiepsko, bo przy tej ilości ludzi, których atakuje, powinna wysunąć się jakaś historia opowiadana przez tych ludzi – nikt im nie wierzy, jasne, może są zamykani w szpitalu, ale jednak przy takiej liczbie ludzi mówiących to samo, powinna przynajmniej krążyć legenda.

Lepiej by było, gdyby nikt nie pamiętał o niej, a jedynie miał jakieś przebłyski, których nie potrafiłby umiejscowić – czy to sen, czy rzeczywistość. 

Rozumiem, że jesteś niedoświadczony, ale widzę potencjał. Póki co jednak jest nudno :(

 

Błędów jest niestety dużo. Pokażę ci niektóre z nich, bo też nie jestem specjalistką:

 

 

– Zrozum wreszcie, że to dla twojego dobra – nieco podniosła głos.

“dobra. – Nieco…”

 

 

Nikt nigdy nie powiedziałby[+,] że jestem uroczym chłopcem (no, może poza mamą[+,] ale nie oszukujmy się, jej opinia się nie liczy, prawda?) lecz dziś mój prawy policzek zdobiła wielka gula, jakbym chomikował za nim średniej wielkości mandarynkę.

 

 

Chcesz czegoś[+,] to musisz się o to postarać. Chcesz mieć dobre stopnie[+,] więc musisz się uczyć. Chcesz mieć pieniądze[+,] więc musisz pracować…

…Chociaż lepiej by było bez tych więc, ale to moja opinia.

 

 

Nienawidziłem[+,] gdy mama wpadała w taki słowotok. W jej opinii zapewne miało być to moralizatorskie i wychowawcze[+,] ale prawda była taka, że zazwyczaj jednym uchem mi to wpadało a drugim wypadało.

 

 

Niemal natychmiast zauważyłem, że ma widok mnie spacerującego z matką zaczęli robić głupie miny i szeptać coś między sobą, pokazując mnie palcami.

Literówka.

 

 

– Dokładnie tak[+,] synu – mama dała odpowiedź na moje niewypowiedziane na głos wątpliwości, jakby potrafiła czytać w moich myślach.

Powtarza się “mój”, więc spokojnie można drugie usunąć.

 

 

– A to jest pewnie mój kolejny dzielny pacjent? – głos miała miarowy i stonowany.

“Głos”

 

 

– Jestem o tym przekonana. Niestety tego zęba nie będę już w stanie uratować. Konieczna będzie ekstrakcja.

To również całkowicie moja opinia – lepiej byłoby od razu wpisać “usunąć” bez wyjaśniania tego słowa. Lekarze raczej nie stosują trudnego nazewnictwa w stosunku do dzieci. Dialogi tutaj i tak są wystarczająco drętwe. 

 

 

Bardziej pasowałoby „robiłem wszystko by nie wyłożyć się jak długi”[+.]

 

 

No więc tym razem niezbyt mi się podobało, ale może innym się spodoba. Poza tym na pewno będzie lepiej. Powodzenia w dalszym pisaniu!

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Całkiem przyzwoity tekst. Nie wyszedł poza schemat tego typu opowiadań – czyli dziecięcego koszmaru – ale nawet nieźle działa na wyobraźnie, a antagonistka bardzo wyrazista.

No cóż, historia, niestety, nie przypadło mi do gustu. Opisałeś wizytę u dentysty i majaki chłopca pod wpływem środka znieczulającego, a to, moim zdaniem, nie jest ani fantastyką, a i horrorem bym tego nie nazwała.

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia, ale ponieważ nie poprawiłeś usterek wskazanych przez Lanę, uznałam że łapanka też Ci cię do niczego nie przyda.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka