- Opowiadanie: mstronicki - Kundel Ponurego

Kundel Ponurego

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Kundel Ponurego

Z Ponurym Kosiarzem popijałem coraz rzadziej. Oczywiście przez to jego wiecznie niezadowolenie. Ponoć w życiu każdego z nich – jak usłyszałem, choć z miejsca poddałem w wątpliwość (przecież Ponury Kosiarz jest tylko jeden) – nadchodzi podobny moment. I tak, chcąc czy nie, musiałem przytaknąć.

 

– Dolać? – zapytałem, gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy od wielu miesięcy. Jasne, usłyszałem w odpowiedzi i pochyliłem się nad stolikiem i, mając ten stolik na myśli, zapytałem: – Myślisz, że dlaczego został akurat on?

 

Ponury zastanowił się chwilę. – Nie został, przywołałem.

 

Przyznam, mocno mnie zaskoczył, bowiem już od dość dawna w jego głosie nie wyczułem aż tyle obojętności. Zawsze mówił z sercem, którego, jak kłamią plotki, nie ma. Z duszą, choć ta faktycznie była mu obca. A tym razem, jakby nigdy nic, ze szklaneczką w dłoni wyjaśnił, że wspomniany stół po prostu przywołał.

 

– Skąd wiedziałeś o tym miejscu? – zapytał.

 

– Kiedyś pokazał mi je stryjek, później czasami przychodziłem tu z kuzynem. Moim zdaniem jest w porządku.

 

Ponurzy kiwnął głową. – Tak, całkiem niezłe jak na ruinę poniemieckiego pałacyku… ale nie wierzę, że to wszystko. Po co ściągnąłeś mnie właśnie tutaj? Równie dobrze mogliśmy napić się u ciebie.

 

– Bo widzisz – szukałem słów – chcę cię poprosić o przysługę.

 

Odstawił trunek i spojrzał z ukosa. – Proszę, mów, co cię gryzie.

 

Opowiadając o tragicznych losach rodu Marischków, ludzi właśnie z tego domu, zwróciłem uwagę na wałęsający się po parapecie cień. I choć co chwila zerkałem w jego stronę, Ponury zdawał się tym nie interesować.

 

– Więc chcesz się oczyścić? – spytał, gdy już skończyłem.

 

– Pewnie tak…

 

– Nie jesteś pierwszym żywym, który się ze mną kontaktował. Niektórzy wierzą, że przywracając kogoś do życia, choćby i na bardzo krótko, rozgrzeszą się z przewinień przodków. Z przewinień krewnych: ojców, braci matek albo kogoś, kogo w życiu na oczy nie widzieli.

 

Na moment zamilkliśmy. – Mogę to dla ciebie zrobić, właściwie dlaczego nie? – powiedział pod nosem. – Ale na jak długo mam ich tu cofnąć?

 

Przeliczyłem na palcach ostatnie dni ich tułaczki. – Zginęli jakiś tydzień przed ósmym maja. Wiesz, nie chcieli się wynieść, to frontowcy zrobili z nimi porządek.

 

Ponury rozprostował ręce. – Może być i tydzień. Ale musisz wiedzieć jedno: nie odzyskają ciał. Przyprowadzimy ich dusze, ale nie tkankę. Dlatego nikt nie może się o tym dowiedzieć, bo jeszcze jakiś szaleniec wpadnie na idiotyczny pomysł i zachce mu się rozkopywać okoliczne cmentarzyska – uśmiechnął się delikatnie. – Uwierz, wiele już się zdarzyło.

 

Skinąłem. – Jasne, nikomu nie będziemy tego utrudniali.

 

Ponury popatrzył na mnie raz jeszcze, po czym skierował się ku drzwiom. Wówczas przez szparę między nimi a framugą przecisnął się kotek. Jeszcze niewielki, na oko może półroczny. Oczywiście bez komendy w pościg za nim rzucił się Biało-Biały.

 

– Daj spokój… – rzucił Ponury, a jego ręka przywołała kundelka. – Czego pan cię uczył?

 

Wyszliśmy przed tom. Nadal gapiłem się na psa. – Jest twój? Jak to się stało, że Ponury Kosiarz ma psa?

 

– Mój ziemski przyjaciel go porzucił. To znaczy zostawił, bo umarł.

 

Więcej nie chciałem wiedzieć. Również miałem psa i zdawałem sobie sprawę, że każdego dnia, i to za sprawą nagłego impulsu, siła Ponurego może go pozbawić właściciela.

 

– No nic, zaczynajmy – uniósł ręce, opuścił powieki. Wydaje mi się, że musiał wypowiadać szeregi słów, których nie było mi dane poznać.

 

Niespodziewanie za lasem rozległ się ryk silnika. Tężał z sekundy na sekundę, aż w końcu osiągnął apogeum i przemknął kilkanaście metrów od nas. Przez krótką chwilą zmieszał się z odgłosami ślizgu na jednym z ostrzejszych zakrętów. Wtedy zrozumiałem, że z przyciągnięciem Marischków zwlekaliśmy wystarczająco długo.

 

– Po… – próbowałem odszukać go wzrokiem. W końcu dostrzegłem, jak niknie w oddali, pędząc za brunatnym sedanem.

 

Pokręciłem głową z politowaniem. – Schodzisz na psy, Ponury, na psy – i popatrzyłem na Biało-Białego.

Koniec

Komentarze

Fajnie napisane, ale nie bardzo kumam końcówkę. Że niby poleciał za tym samochodem jak pies? Czy zmienił się w psa?

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Cześć, Fasoletti. Szczerze mówiąc liczyłem na to, że wpadniesz.

Cholera, coraz częściej czytelnicy nie rozumieją końcówek.

Fasoletti, Ponury Kosiarz niesie śmierć, tak dawniej wierzono. Przedstawiano go jako zakapturzoną postać z kosą, więc był personifikacją zgonu, jakby czyimś (Boga?) wysłannikiem. W swoim opowiadaniu dorzuciłem mu jeszcze jedną cechę - porywczość. Tak, Fasoletti, choć nie zamienił się w psa, to postąpił jak on, dał się ponieść nagłemu impulsowi. Zobaczył rozpędzony wóz i z miejsca za nim pognał. A po co, sami wiecie, dopowiedzenie i tak nie zrobiłoby różnicy.

W każdym bądź razie dziękuję, Fasoletti, że poświęciłeś. mi chwilę. Miłego dnia!

Dość przyjemnie się czytało. Ogólnie lubię postać Kosiarza w literaturze, więc tym mnie kupiłeś.

Pomysł fajny, tylko - moim zdaniem - styl troszkę przeszkadza. Miejscami, zwłaszcza na początku, sposób zapisywania dialogów sprawia, że trochę się gubię. Ale to może jedynie mój problem.
Pozdrawiam.

Dziękuję, Mniam za uwagę.
Redil - cieszę się, że zajrzałeś. Oczywiście zapamiętam, że znalazł się ktoś, komu taki a nie inny styl przeszkadza. Na razie wolałbym jednak zostać przy swojej autorskiej wizji, ostatnio zbyt często zmieniam zdanie na wskutek cudzych opinii.

Nie zbyt tekst mi się podoba, ale trzeba powiedzieć, że stylowy. Sama fabuła mnie nuży i nie porywa. Nie ogarniam też co miało wynikać z tej miniatury. No i jest też parę literówek.

Tekst całkiem przyzwoity, tak na 4.

Doceniam pomysł i puentę (ja skumałam:D), natomiast średnio podobał mi się język. Wydaje mi się, że gdyby dialogi były mniej pospolite, tekst miałby ciekawszy klimat. Ale mogę się mylić.

Poza tym jest kilka niechlujnych zdań, np.:

Jasne, usłyszałem w odpowiedzi i pochyliłem się nad stolikiem i, mając ten stolik na myśli, zapytałem:

Nie za dużo „i”?

Z przewinień krewnych: ojców, braci matek albo kogoś, kogo w życiu na oczy nie widzieli.

To mieli być bracia matek (czyli wujkowie) czy bracia i matki?

Skinąłem.

Czym?

Dziękuję, Piotrze. Rozumiem, każdy ma własne upodobania.

Selena, merci za uwagę. Z tym "skinąłem" celowy zabieg, żeby nie powtarzać "głowa", ale reszta faktycznie niechlujna, do poprawy.

4 wstawione

Nowa Fantastyka