- Opowiadanie: Brian_Damage - Bloki jak nagrobki

Bloki jak nagrobki

Jestem muzykiem i realizatorem dźwięku. Zepsuł mi się komputer w studiu. Z braku zajęcia, oprócz ćwiczenia na instrumentach oczywiście, napisałem jedyne w swoim życiu opowiadanie. Jak się spodoba to może jeszcze coś kiedyś skrobnę.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Bloki jak nagrobki

Marek Gawroński

Bloki jak nagrobki

 

…i nagle przestaję śnić.

O czym? Chciałbym pamiętać.

Chwytam więc za wątłą nić.

Prowadzi mnie do kłębka.

Janek Tym, lat 24

 

Budzę się. Teraz ważne żeby nie stracić wątku. Powoli wracać do rzeczywistości i starać się pamiętać. Ale bez spiny. Bo wszystko zniknie. Na szczęście mam w tym wprawę. Wysypiać się to pierwsza sprawa. Druga… Już nie pamiętam co ostatni raz przerwało mi sen. I kiedy. Tu jest cicho, mimo, że to blok.

Ok, mam. Scenariusz na dziś. Otwieram oczy i rozglądam się po pokoju. Reset. Nakładka.

 

Ostatnio sypiam ciągle sam.

Nic nie jest tak samo.

I jakiś dziwnie potem szary,

smutny jest każdy ranek.

Janek Tym, lat 50

 

Robię siku i, wciąż nagi, zabieram się za śniadanie. Kawa coś mi popchała, bo muszę przerwać je kupą. No dobra, jestem gotowy. Już dziesiąta. Dzieciaki się drą w podblokowej piaskownicy. Z wiekiem coraz bardziej mnie to wkurwia. Zamykanie okien nie pomaga, za to robi się duszno. Coporanny dylemat – włączyć radio, telewizor czy komputer? Wybieram wycieczkę na miasto.

Winda nie działa. To zaczyna być normą. Nasłuchując obcych kroków skradam się korytarzami. Nie żebym miał coś przeciwko spotkaniu kogoś, ale jeden z dawnych scenariuszy zakładał wojnę w mieście. Każdy sąsiad mógł być wrogiem. Spodobało mi się i już tak zostało. Udało się do samego dołu. Nikogo nie zabiłem, nikt nie strzelił mi w plecy. 

Siadam do Żuka. Fajna maszyna. Zbierałem na nią jak mąż Jolki na Toyotę. Cała w nalepkach "Złombol", z dwoma kołami zapasowymi na dachu. Jak znalazł wóz na miasto. Tylko radio nie działa, ale kaseciak owszem. Hip-hop z rana jak śmietana! Sub na maksa, robimy lans!

 

Moja panienka nigdy nie pęka,

chociaż czasem boli ją szczęka.

A jak nie szczęka, to boli ręka,

lecz nie marudzi mi i nie stęka.

Anal B, raper, lat ?

 

No masz! Jak na zawołanie! Sonia! W mundurku najlepszego liceum w mieście. Z torbą na ramieniu i fajką w wymalowanych ustach. Mokry sen każdego miłośnika ejtisowych niemieckich pornoli. Przesuwam szybkę i próbuję wystawić łokieć. 

-Cześć Sonia! Co tam! – wołam. 

-Cześć Janek! – uśmiecha się. 

Wokal ma, kurwa, fatalny. Ładna jest, tylko po co jeszcze mówi. 

-Ty! Nie powinnaś być w szkole?

Uśmiecha się jeszcze szerzej. Widać podryw na udawanie tatusia działa. Brnę dalej.

-Nie za wcześnie palisz? Ile ty w ogóle masz lat?

Spogląda na zegarek.

-Nie za wcześnie. Siedemnaście.

No przecież wiem. A ona wie, że ja przecież wiem. Dosyć manewrów. 

-Dasz radę się wyrwać wieczorem?

-No raczej.

-To mam wolną chatę. Wbijaj.

-O której?

-Kiedy chcesz. Będę.

I to lubię. Chociaż chyba źle skończy. Chyba na pewno nawet. Szkoda, że Żukiem nie mogę odjechać z piskiem opon.

Robię kółko dokoła osiedla i wracam do najbliższego sklepu. 

-Dzień dobry pani Mariolko! – wołam w drzwiach.

-Miło pana widzieć panie Janku.

Sklepowa ewidentnie mnie lubi co niecnie wykorzystuję. 

-Jeszcze jedną buteleczkę na zeszycik można kochaniutka? – szczerzę zęby aż zajady pękają. Mariolka jest brzydsza od musztardy saperskiej i prędzej ją można przeskoczyć niż obiec, ale wciąż nie traci nadziei, a ja jestem jedną z tych nadziei właśnie. Obdarza mnie swoim najlepszym uśmiechem z przejaskrawionych szminką warg i kręcąc najszerszą dupą świata toczy się do półki z alkoholem. To wszystko wywołuje u mnie ostry wzwód wsteczny. Jęczę cicho, ale staram się trzymać fason.

– Tę co zawsze panie Janku kochany!? – drze ryja w butelki. 

"Sułku powinno być" – myślę, ale na głos: 

– Pani to ma pamięć, pani Mariolko! I jeszcze tę "Helenę" wezmę!

Biorę z półki oranżadę i stawiam na ladzie. Mariolka liczy w myślach marszcząc czoło i w końcu udaje się jej dodać dwie kwoty. Wpisuje sumę do zeszytu na sam koniec długiej już kolumny.

-Pani wie, pani Mariolko, że ja wszystko oddam. Już jestem umówiony na jutro na rozmowę o pracę – kłamię bezczelnie. 

-Powodzenia, panie Janku. Na pewno się uda.

Niemal wzruszony posyłam jej całusa i, z butelkami pod pachą, szybko opuszczam sklep aby nie widzieć jej orgazmu. Wsiadam do Żuka z namaszczeniem wkładając połówkę do schowka a landrynę rzucając na podłogę. Odpalam i, już bez zbędnych objazdów, zajeżdżam na garaże.

 

Ja pierdolę te jabole

Ja już wole pić spirole.

Po nich łeb mi tak nie pęka 

I na kaca starczy colę.

Anal B, raper, lat ?

 

Wiesiek z Józkiem już tam są. Słyszę wyraźnie ich kurwowanie z krzaków. Znaczy zaczęli beze mnie i jeszcze nie są agresywni. Przeciskam się przez dziurę w zardzewiałej siatce i ścieżką wijącą się miedzy stosami butelek docieram do czegoś co miało być szałasem. Józek z jabcokiem jak berłem siedzi rozparty niczym król w fotelu, który nazywa tronem, przytarganym z wysypiska. Niósł go dobrych parę kilometrów, więc nikt nie ma serca mu uświadomić, że to co bierze za łatę ze skóry kota, to w rzeczywistości skóra z głowy jakiegoś gościa zmarłego i zasiedzianego po śmierci na tymże eksponacie. Smrodu Józek też nie zauważył, bo na codzień śpi z kozą w stajni i capi chyba gorzej. Wiesiek, niczym poddany, kiwa się u jego stóp na kulawym zydelku. 

-Józek, kurwa, yyy? – pyta.

-Yy, yy, Wiesiek, kurwa – odpowiada Józek odrzucając pustą butelkę i wyciągając rękę po moją. Walę ręką w denko i ściągam zakrętkę. Ze szmat leżących pod drzewem wyciągam szklankę i kieliszek. Nalewam, zgodnie z pradawnym obyczajem, wódkę w szklankę i oranżadę w kielonek. Podaję Józkowi. Jak król, kurwa, to król. Tak ma w końcu na nazwisko. 

-Szalom – powiada wypijając zawartość naczyń. Cierpliwie czekam na hepnięcie i sentencję.

-Hep! Kto pije na umór, ten sika na zabój – Józek wstaje i przewraca się w krzaczory. Na spodniach wykwita mu plama. Patrzymy przez chwilę z Wieśkiem i liczymy do dziesięciu. 

-Nokaut – oznajmia Wiesiek – Polewaj!

Trochę szkoda. Pogadałbym. Wiesiek to jeden z tych nielicznych typów, co jak nie mają nic do powiedzenia to nie mówią. Rozmowa nie klei się. Mówię do Wieśka więc:

 

Dla ochrony wzroku swego 

Przed zepsuciem pornograficznymi treśćmi,

Zasłania ręką wstyd jego i pieści, i pieści.

On wisi na jabłoni.

Od dnia jej stworzenia jest trupem.

A ponieważ skutecznie się wzbronił

Jabłko wsadziła mu w dupę.

Janek Tym, lat 54

 

Wiesiek kiwa z uznaniem głową i, wzruszony, wyciąga z torby flaszkę. Wiem, że zrozumiał tylko ostatni wers, a nagroda jak za cały poemat. Wzruszam się również. Obalamy 0,7 w milczeniu i rozchodzimy się. Próbuję trafić kluczem do zamka Żuka. Nie bardzo mi idzie, a klucze co chwilę spadają. W końcu się udaje. Wdrapuję się do kabiny i historia się powtarza. Przypomina mi się jakiś amerykański triller, w którym bohater miał tak samo. Zaczynam się rozglądać, czy ktoś przypadkiem mnie nie ściga. Wlazł! "Teraz powinien nie odpalić" – myślę, ale to na szczęście mój scenariusz, a nie hollywódzkich wyrobników. 

 

Walę sobie autostradą, patrzę a tu gliny jadą.

Więc tłumaczę im, że to rzecz jest normalna

Kiedy leją dobrą wódę, odmowa niekulturalna.

Anal B, raper, lat ?

 

-Kurga jemo wać! Jak oni wolno jeżdżo! – z rykiem silnika wyprzedzam na skrzyżowaniu palanta, który chce chyba zostać na środku po zmianie świateł. Po chwili, pierwszy raz w życiu, wyprzedzam motocyklistę. To mój dzień. Chuja! Wszystko spowija mgła. Skąd się wzięła? Fajna pogoda była, lekki chłodek, trochę mżyło. Zwolnić czy nie? Oto jest pytanie. Wybieram trzecią alternatywę i przyspieszam. Tak jeżdżą debeściaki! Matiz z przerażonym emerytem za sterem wyłania się naprawdę znienacka. Szarpię za kierownicę usiłując wrócić na swój pas. Dupą zarzuca i ustawia mnie w poprzek drogi. Widzę zbliżające się drzewo. “Kurwaaaaa!” Jeb!!!

 

There is nothing!

There is nothing!

There is nothing!

Janek Tym, lat 14

 

Pierwsze co widzę to gałąź. Gdy oddycham to się chwieje. Byle tylko nie kręgi szyjne! Po kolei. Palce stóp? Ruszają się. Rąk? Są! Teraz ostrożnie głowa. Trochę mięśnie szyi wiotkie, ale działa. Krzaki zamortyzowały upadek. Gramolę się z nich i podchodzę do auta. Przód dokumentnie rozbity. Przydrożną brzozę aż ścięło. Resztki szyby przez którą wypadłem wciąż są zaparowane. Kurwa! Nie było żadnej mgły! Do tego jestem trzeźwy jak świnia! No to idę do domu. Jedyny odgłos gorszy od styropianu na szkle i skreczowania – syrena. Co to w ogóle z syrenami ma wspólnego. Podobno ładnie śpiewały. Siadam na krawężniku i wyciągam ręce do zakucia. Może nie będą bili?

 

Taki niefart. Wypadłem z Żuka.

Sytuacja to niekomfortowa.

Gdzie ja będę takiego Żuka szukał

Gdy zabierze go pomoc drogowa?

Eo, eo! Nadjeżdża suka! 

Jak psa wcisną do niej mnie.

Za kółkiem sierżant – twarda to sztuka.

A po prawej aspirant.

Janek Tym, lat 54

 

Nie wierzę! Puścili! A więc te opowieści o durnych gliniarzach są prawdziwe! W ostatniej chwili doznałem natchnienia i, oprócz wiersza, wymyśliłem zgrabną bajeczkę jak to byłem świadkiem wypadku, którego kierowca zbiegł, a ja, powodowany obywatelskim obowiązkiem, zostałem na miejscu żeby wszystko władzy opowiedzieć. Nigdy nie miałem prawa jazdy, a Żuk papierów. W dodatku nie byłem karany, za to znany jako porządny obywatel. W wypadku nie zaliczyłem nawet najmniejszego otarcia i to było tak nieprawdopodobne, że gliniarze to łyknęli. Podziękowali i pod dom podwieźli. Nie wpadli tylko na to, że mógłbym być głodny. Przesłuchania trwały i trwały, a ja tylko po śniadaniu i wódce. Gdybym był niewinny to na bezczela wysłałbym którego po hot-doga na stację. A teraz mam dylemat – wrócić do sklepu po pierogi czy zrobić sobie kanapki. No dobra. Żeby nie było, że nie jadłem dzisiaj nic ciepłego to podgrzeję kanapki w piekarniku. Winda nadal nie działa, pnę się powoli na swoje piętro. Nawet mi się nie chce udawać wojny. Doczłapuję do mieszkania i zaczynam kroić chleb. Dzwonek. A jakże. Otwieram. Sonia wpada na mnie, przysysa swoimi ustami do moich i zaczyna pchać do sypialni. Całkiem o niej zapomniałem. Nim zdążyłem cokolwiek pomyśleć już leżę na łóżku, a to niewyżyte dziewczę siedząc okrakiem na moich udach rozpina mi pasek i rozporek. Fuck! Nawet nie zamknęliśmy drzwi! No dobra. Niech będzie dodatkowy dreszczyk emocji. Moja dziewczynka ubrała srebrną suknie wieczorową. Wygląda jakby miała za chwilę wystąpić na Eurowizji. Nie mogę pojąć jak mogła tak iść ulicą. Ciągnę więc materiał do góry i nagle okazuje się, że została w samych szpilkach. Tak jest dużo lepiej, szczególnie, że ja też już zdążyłem zostać rozebrany. Jej giętkie ciało rzuca się na mnie, a równie giętki język wsuwa się w ucho.

-Przebij mnie na wylot i przerżnij na pół – szepcze namiętnie, więc rzucam się na nią i wbijam w ten młodociany kaczy puch. Nie mija nawet minuta jak jest po wszystkim. Ja walczę o oddech, ona nie próbuje tłumić jęków. Zsuwam się z niej i powoli wyciszam. 

-Muszę lecieć, bo starzy się będą denerwować – Sonia zrywa się i zakłada kretyńską suknię. Odwracam się żeby jeszcze na ułamek sekundy zobaczyć jej zgrabny tyłeczek.

-To do zoba!

I już jej nie ma. Patrzę w sufit i wiem, że na dziś to już koniec. Reset.

Nakładka.

Wstaję z brudnej pościeli żeby zamknąć wejściowe drzwi. Wiem, że nikt nie przyjdzie, ale przy otwartych czuję się nieswojo. Idę do kuchni skończyć kolację. Podgrzewam na butli wodę na herbatę wcinając jednocześnie suchary z mielonką. Nawet udaje mi się utrzymać jako taki porządek myślę z dumą. Jedynie pokryty grubą pleśnią bochenek chleba starożytniego psuje wrażenie, ale potrzebny mi jest jako rekwizyt. No tak. Wczoraj sprzątałem po przedwczorajszych hucznych urodzinach Svena, mojego szwedzkiego przyjaciela, pianisty jazzowego. To już siódme jego urodziny w tym roku. Robi najlepsze imprezy. Nago, z kubkiem w ręku wychodzę na balkon. Jest przyjemnie chłodno. Patrzę na ciemne bloki. Spoglądam w dół i w świetle księżyca widzę ich ciała. Już dawno przestali śmierdzieć. Rozpoznaję ich po zetlałych ubraniach. Niektórych znałem z imienia, niektórym nadałem imiona sam. Czuję napływające łzy. "Dlaczego ja! Kim, kurwa, jestem!". Wypijam herbatę i kładę się spać w barłogu.

 

Chyba już można iść spać

Dziś pewnie nic się nie zdarzy

Chyba już można się położyć

Marzeń na jutro trzeba namarzyć

Andrzej Poniedzielski

Koniec

Komentarze

-Cześć Sonia! Co tam! – wołam. ―> Cześć Sonia! Co tam! – wołam.

Brianie, tu znajdziesz wskazówki, jak poprawnie zapisywać dialogi: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo fajne opowiadanie pierwszoosobowe. W tekście jest kilka błędów interpunkcyjnych i brakuje w niektórych słowach polskich znaków, np.

wijącą się miedzy ----> wijącą się między

Jeszcze zmieniłbym budowę zdań:

Rozmowa nie klei się. Mówię do Wieśka więc: -----> Rozmowa się nie klei. Mówię więc do Wieśka:

Pisz dalej! Fajnie jest czasami stworzyć swój “literacki” obraz :)

Cześć,

 

Mariolka jest brzydsza od musztardy saperskiej – może i taka jest, nie wiem, nie jadłem, ale nie chodziło Ci o musztardę sarepską?

 

Dialogi całkowicie do remontu, interpunkcja, akapity.

Nie bardzo wiem jak się wypowiedzieć o tym tekście. Niby w tej lajtowej całości kryje się jakaś głębia, przynajmniej takie wrażenie odniosłem, ale niestety, autorze, nie udało mi się jej odkryć. Pozwolę sobie zacytować pewne słowa: niestety nie mam pojęcia, co miałeś nadzieję opowiedzieć :(

Choć na plus, że przyjąłeś konkretny styl i trzymałeś się go od początku do końca.

Pozdrawiam

do.Ob

regulatorzy Bardzo dziękuję za uwagę, szczególnie odnośnie zapisywania dialogów. To jest jak dotychczas jedyne opowiadanie napisane przeze mnie i zdecydowanie nie czuję się prozaikiem. Jestem autorem piosenek, na dodatek zwykle piszę po angielsku. Nie wiem czy jeszcze cokolwiek będę pisał, nie mam takiego przymusu, co innego muzyka.

Salvado Dziękuję za zwrócenie uwagi na literówki. Tyle razy to czytałem i jeszcze nie zauważyłem. Niezbyt potoczna zmiana szyku wyrazów była zamierzona. Bohater jest poetą i w tym akurat momencie już był nakręcony na recytację. Ale to tylko ja mogłem wiedzieć.

Realuc Musztarda saperska, chleb starożytni. Nie było literówki. Zabawa słowna bohatera, czyli autora, czyli mnie. Głębi brak. Bohater ucieka w lajt. Czyli przynajmniej to się udało.

 

Wszystkim dziękuję za zmarnowanie czasu. Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka