- Opowiadanie: Madej90 - Aż melodia wybrzmi śmierć

Aż melodia wybrzmi śmierć

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Biblioteka:

Irka_Luz

Oceny

Aż melodia wybrzmi śmierć

Październik, 1966

Powódź czarnych chmur sunęła nad rzymskim lotniskiem, niemal opustoszałym o tak późnej porze, gdy miasto spało niespokojnym snem winnego, a cicha hala przypominała swą nieruchomością zamknięte muzeum. Pomiędzy zastygłe, jakby śpiące figury, czekające cierpliwie na opóźnione loty i pokrycie kurzem weszły cztery nowe, oznajmiając swoje przybycie intensywnym rytmem kroków. Rytm ten wybijały obcasy ciężkich, policyjnych butów, a ich właściciele kierowali się w stronę zgarbionego mężczyzny w długim, ciężkim płaszczu, wspierającego się na lasce. Był stary, wychudzony, z rzednącymi siwymi włosami oraz ogorzałą, pobrużdżoną szyją – wszystko to razem nadawało mu wygląd przycupniętego sępa.

Tak też pomyślał zbliżający się szybko w jego stronę inspektor. Zmienił jednak zdanie, gdy znalazł się na tyle blisko, by zobaczyć napięty, stanowczy wyraz surowej twarzy oraz ciemne kratery, z których wyzierały smutne stare oczy.

– Pan Prosperity Cruster? – zapytał policjant, kalecząc melodyjność włoskiego akcentu na kanciastości protestanckiego imienia.

– Ciemna noc, Włochy i przychodzi po mnie policja – odezwał się wreszcie starzec, odsłaniając na chwilę kieł w grymasie. – Zrobiłem coś nie tak?

– Nie, nie… Polecono mi pana odnaleźć i sprowadzić. Potrzebujemy pańskiej pomocy w ważnej sprawie. Pomocy, której tylko pan może nam udzielić.

– Macie własnych specjalistów. Takich, którzy nie są w trakcie opuszczania kraju.

Inspektor oblizał usta, oczy nie znały spokoju. Wreszcie pochylił się i wyszeptał:

– Chodzi o morderstwa. Nie ma dowodów, nie ma niczego, ale to on. Jeśli nam pan nie pomoże, będziemy musieli puścić go wolno…

Cruster zamamrotał do siebie, opuszczając głowę. Zastukał kilka razy laską o posadzkę.

– Nie, proszę pana. Nie wydaje mi się, żebym chciał wam pomóc.

– Panie Cruster, jestem tutaj jako posłaniec bardzo ważnych ludzi. Takich, którzy mogą opóźnić samolot, lub kilka, jeśli tego sobie zażyczą.

– Cieszę się ich sukcesem. Ja z kolei jestem stary. Znam znaczenie słowa „cierpliwość” i jestem skłonny przetestować jej granice u pańskich mocodawców.

– Rozumiem, że nie chce pan pomóc nam. – Inspektor sięgnął do kieszeni płaszcza. Wyciągnął z niego mały plik zdjęć. – Niech pomoże pan im.

Biało-czarne zdjęcia z sekcji zwłok – kobiety, blade i śpiące. W ich twarzach nie było spokoju. Cruster pochylił głowę.

– Nie mogę obiecać pomocy, nie wiem nawet czego dokładnie chcecie. Ale mogę… mogę przyjrzeć się sprawie zanim powiem „nie”.

– Mój przełożony czeka na dworze, z dala o tych wszystkich oczu i uszu.

Przed lotniskiem czekał samochód otoczony jeszcze większą liczbą smętnych policjantów w spranych mundurach, a pomiędzy nimi wysoki mężczyzna, składający się z kątów i czerni, wtapiający się w noc, aż po szczękę okryty golfem, z kciukami założonymi o kieszonki kamizelki, rozpościerając łokciami poły marynarki. Pochylił się lekko, by inspektor mógł szeptem zrelacjonować przebieg rozmowy, a potem wyprostował się, zdając się jeszcze wyższym niż wcześniej.

– Podkomisarz Reale. – Podał Crusterowi wielką dłoń. Mówił bardzo powoli. – Cieszę się, że zdjęcia odniosły przynajmniej jakiś efekt.

– Posłuchaj, podkomisarzu… Bez urazy, ale angielski w ustach Włocha brzmi tak obco i nienaturalnie, że nie mogę tego teraz znosić. Mówię po włosku, nie musicie obchodzić się ze mną, jak z byle turystą. Będziesz musiał ścierpieć mój akcent, ale będziemy mogli się dogadać znacznie skuteczniej.

– Nie odmówię. – Otworzył tylne drzwi samochodu. – Proszę niech pan wsiądzie, tak będzie nam wygodniej rozmawiać.

– Starość czyni człowieka podejrzliwym. Dlatego musi mi pan wybaczyć, podkomisarzu, ale zacznie pan wyjaśnianie jeszcze tutaj. Świeże powietrze dobrze zrobi nam obu.

– Nie mam zamiaru pana porywać. Proszę mi wierzyć, gdyby to ode mnie zależało, raczej nie prowadzilibyśmy tej konwersacji. To prawda, mamy mało czasu, co czyni pański opór jeszcze bardziej irytującym. Miejsce, do którego jedziemy nie jest daleko, ale da nam wystarczająco czasu, bym mógł panu opisać sprawę. Jeżeli, gdy staniemy, powie pan „nie”, to wysiądę i zajmę się tym sam, a pan zawróci na lotnisko. – Skinął dłonią w stronę wnętrza samochodu. – Więc proszę wsiadać.

Wbrew sobie Cruster uśmiechnął się. Wyciągnął z płaszcza pogniecioną paczkę miejscowych papierosów. Szczęknęła stalowa zapalniczka, płomień rzucił miriady cieni na każdy zakamarek starczej twarzy. Reale pomógł mu wsiąść, a potem skinął na resztę. Odjechali szybko w labirynt ulic.

Po zmroku, migając za oknem w plamach niebieskiego światła, Rzym emanował starością, pomimo że kamienice, które mijali nie mogły mieć więcej niż pół wieku. To nie była starość Wiecznego Miasta. Rzym był jak posiwiały przedwcześnie młodzieniec, który zniósł zbyt wiele, w zbyt krótkim czasie.

– Muszę przyznać – odezwał się Reale, kiedy zakończył szeptaną rozmowę z kierowcą. – Że to pierwszy raz, kiedy spotykam Amerykanina mówiącego tak dobrze w jakimkolwiek języku. Gdzie się pan uczył włoskiego?

– W Nowym Orleanie.

– Myślałem, że tam żyją Francuzi.

– Kiedyś było tam mnóstwo Włochów – odparł Cruster, ze starczym zamyśleniem wpatrzony w uliczne lampy.

– A teraz?

– Teraz jest mniej. – Odwrócił wzrok, by spojrzeć Realowi w oczy, przeszyć je nieruchomym chłodem. – Zanim przejdziemy do rzeczy, powiedz, co właściwie o mnie słyszałeś, podkomisarzu?

– Kiedy był pan… młodszy, kilkukrotnie udzielał pan konsultacji paryskiej policji, a także pomógł pan rozwiązać kilka spraw u siebie, w Stanach.

– To wszystko? Dlatego mnie odszukałeś? – Zza kotary dymu wydawał się rozbawiony, na tyle na ile można wyczytać jakiekolwiek emocje z tak starej twarzy, która nabrała przez te wszystkie lata faktury i elastyczności dębowej kory.

– To nie ja pana odszukałem, panie Cruster. Mnie tylko wysłali, żebym pana odebrał.

– No tak. Zatem, co słyszeli o mnie pańscy przełożeni?

Zapadła cisza, w której Reale wyglądał przez okno, pracowicie składając w myślach odpowiedź.

– Słyszeli, że jestem szamanem. O voudon, santerii i całej reszcie. Że jestem czarownikiem. O to właśnie chodzi, prawda?

– Cóż, nie powiedzieli tego wprost, ale tak.

– Rzym ma wielu własnych czarodziejów. Starszych ode mnie i o tradycjach lepiej zachowanych niż to, co znam z magii mojego ludu.

– Może. Ale rzymscy czarodzieje nie wyjadą później z Rzymu. Zostaną i będą mogli rozpowiadać, że włoska policja wierzy w czary.

– Co jest niedorzeczną kalumnią, oczywiście.

– Ja nie wierzę. Moi przełożeni zapewne także nie. Ale kiedy wyłożę panu sprawę, zrozumie pan, że jesteśmy w sytuacji, w której chwycilibyśmy się nie tylko brzytwy, ale i rozżarzonego pręta, haka i wszystkiego innego.

Ze skórzanej walizki, leżącej dotychczas pod siedzeniem, wyciągnął grubą szarą teczkę i położył ją sobie na kolanach.

– Dzisiaj, o szóstej wieczorem dwóch funkcjonariuszy odpowiedziało na zgłoszenie o zakłócaniu porządku w kamienicy na skrzyżowaniu Via Alterigia i Via Ossario. Sąsiedzi słyszeli krzyki kobiety dochodzące z mieszkania na trzecim piętrze. Funkcjonariusze także je słyszeli, tuż przed wywarzając drzwi. W środku nie zastali jednak nikogo poza właścicielem, zasiadającym do obiadu. Przeszukując mieszkanie trafili na cały pokój pełen zdjęć kobiet. Zdjęcia wykonano z daleka, często z wysokości, a kobiety na nich się znajdujące padły w ciągu ostatnich trzech tygodni ofiarą straszliwego mordercy. Musiał pan o nim słyszeć: gazety nazywają go Hrabią Rzeźnikiem i Rzymskim Draculą, bo pije krew swoich ofiar, a świadkowie mówią, że nosi długi czarny płaszcz podszyty czerwienią.

Mamy wszelkie powody, aby podejrzewać, że złapaliśmy naszego człowieka. Nazywa się Eugenio Latarullo. Twierdzi jednak, że przez ostatni miesiąc nie było go w Rzymie, że dopiero wrócił i nie spodziewał się zastać w mieszkaniu zdjęć oraz że nic nie wie o morderstwach. Sąsiedzi potwierdzili, że od dawna nikt go nie widział. Pokazał listy wskazujące, że rzeczywiście odwiedził babcię pod Neapolem. Nie jesteśmy w stanie udowodnić, że zrobił cokolwiek, może poza śledzeniem kobiet. Jeśli pójdziemy do sądu bez twardych dowodów, że jest mordercą… cóż, znając nasze amnestie, nie posiedzi w więzieniu nawet dwóch lat. Najdłużej cztery. Człowiek, który porąbał osiem kobiet siekierą. Torturował, okaleczył, wypił krew i zabił.

Pan, panie Cruster, ma doświadczenie w trudnych sprawach, unikalną perspektywę. Czas ucieka, a nam kończą się pomysły. Listy można sfabrykować, do domu wkradać się po cichu i w przebraniu. Czemu nie zawiadomił policji kiedy wrócił? Twierdzi, że nie wchodził do tamtego pokoju. Może. Ale jak przegapił, że z łazienki zrobiono ciemnię? W domu ma wszystkie elementy ubioru mordercy, wszystkie z wyjątkiem płaszcza. W lodówce ma dwa dwulitrowe słoiki krwi, rzekomo świńskiej i od babci, na domowe sanguinoccio. Wszystko niewystarczające. Dlatego zwracamy się do pana, błagając o cud.

– Co jeśli nie mógłbym go dostarczyć? – zapytał Cruster.

– Spędziłem godziny patrząc na zdjęcia martwych kobiet. Na poderżnięta gardła i odcięte sutki. Rozcięte jelita, w które ktoś nasrał. Odrąbane ręce użyte do masturbacji. Jeśli nie znajdziemy dowodów dla sądu, to puszczę go wolno, oczywiście. Ale ja też mam w domu rękawiczki. I dwa metry sznura.

– Bardzo włoskie podejście.

– Nie wierzy mi pan?

– Wierzę. Dlatego mam pytanie. – Zgniótł niedopałek w popielniczce, iskry omiotły pokrytą plamami dłoń. – Pomogę panu, jak mogę. Zrobię wszystko, żeby wyjawić, co się stało. Hipotetycznie, jednak… jeśli znajdą się dowody na to, że nasz człowiek jest niewinny, czy zaakceptuje je pan?

– Nie ma takich.

– Hipotetycznie.

– Tak. Oczywiście, że tak. Chcę złapać mordercę, a nie znaleźć kozła ofiarnego. Ma pan moje słowo. Tylko nie rozumiem co to ma do rzeczy.

– Musiałem wiedzieć czy jest w tym jakiś sens. – Włożył kolejnego papierosa między zęby. – Skoro jest… może uratuję chociaż jedną osobę, zanim wyjadę.

– Mówi pan zagadkami. – Reale pokręcił głową. Jego ręka bezwiednie uniosła się w geście niedowierzania. – Nic pan o nim nie wie, dlaczego myśli pan, że trzeba go ratować?

– Nie jego miałem na myśli. Lepiej powiedz mi więcej o sprawie, zamiast marnować energię na teatralne gesty gówniarza.

W walizce było więcej teczek: dokumenty, pliki zdjęć, raporty, zeznania świadków. W ręce Crustera trafiło łącznie sześć, każde podpisane imieniem i nazwiskiem. Sześć kobiet. Spojrzał na ich twarze, zimne i szare. Puste oczy, w których tliło się jedynie odbite światło flesza; blady nimb fotografii z miejsca zbrodni, wykorzeniający cienie i czyniący nagim.

– Wszystko zaczęło się miesiąc temu. Pierwszą ofiarą była Angela Viglino. Pracowała jako kelnerka, jej znajomy, Max Veidt, student z Niemiec, odprowadzał ją do domu. Wtedy z zaułka wyłoniła się postać trzymająca pistolet. Zagroził im bronią, a potem związał. Chłopak przeżył, choć nie był zbyt pomocny. Nie mógł przyjrzeć się sprawcy i leżał plecami do Viglino, kiedy została zabita. Jest jednak pewien, że zanim doszło do morderstwa usłyszał melodię dobiegającą z pozytywki. Nuta jakiejś kołysanki. Zaraz po tym gardło kobiety zostało poderżnięte, a po chwili morderca skręcił jej kark. Dwa dni później Lidia i Massimo Puglia spacerowali w nocy ulicami, wracając z przyjęcia u znajomych. Rzeźnik zakradł się do nich od tyłu i zepchnął Massima z mostu, a Lidi wbił w szyję brzytwę. Cały ubabrał się przy tym krwią, zostawiając na jej ciele liczne ślady, w miejscach, gdzie łapał ją ubrudzonymi łapami. Żyła jeszcze, dopiero po jakimś czasie roztrzaskał jej głowę o barierkę. Uciekając minął kilkoro ludzi, którzy opisali go dla nas. – Reale wyciągnął z kieszeni złożoną kartkę papieru.

Z rysopisu wyjrzała czerń. Czarny sweter, czarna kominiarka, czarne gogle spawalnicze z okrągłymi szkłami. Postrzępiony płaszcz niemal spływał z ramion, bezbarwny na odbitce, ale Cruster widział w umyśle ubrudzony szkarłat podszycia, długie do kolan poły wydymające się na wietrze jak skrzydła.

– Trzecią ofiarą, zabitą tydzień później była Patrizia Zulini. Rzeźnik wszedł wieczorem do jej mieszkania. Mało prawdopodobne, żeby sama otworzyła mu drzwi, ale nie znaleźliśmy zbyt wielu śladów, które mogłyby nam pomóc ustalić, jak się dostał do środka. W każdym razie, wszedł i dźgnął ją trzy razy w brzuch. Upadła na dywan w salonie, podczas kiedy on poszedł do kuchni, wyjął z lodówki słoik, wylał oliwki na podłogę i wrócił, żeby napełnić go krwią. Następnie porąbał jej ciało siekierą, po czym wyszedł. Na jej rękach znaleziono ślady… nasienia. Żaden z sąsiadów niczego nie zauważył, aż do rana, kiedy znaleźli ciało. Trzy dni później Rzeźnik uderzył ponownie. Wyskoczył z bramy na Elenę Manini, opiekunkę. Złamał jej kręgosłup obuchem siekiery. Poderżnął jej gardło nożem, na ulicę spłynęło jednak tylko kilka kropel. Reszta zniknęła. Manini wykrwawiła się. Wtedy odrąbał jej ręce oraz nogi i najwyraźniej… obsikał.

– Hmm… nie zrobił niczego podobnego wcześniej.

– Nie znaleźliśmy niczego, co by na to wskazywało.

– Chciał ją poniżyć, czy może tylko oznaczyć swój teren? Jak sądzisz?

– Biorąc pod uwagę jego późniejsze zachowanie, raczej to pierwsze. Tym razem przerwa między atakami była dłuższa, pięć dni. Znów włamał się do mieszkania, tym razem wyłamując drzwi. Ofiara, Lida Chitarrini ukryła się w łazience, barykadując się w środku. Nie przewidziała, że jej napastnik ma ze sobą siekierę. Wciąż, dostanie się do łazienki zajęło mu dużo czasu. Podciął jej żyły, ale to nie to ją zabiło. Zaciągnął ją do kuchni, gdzie w garnku gotowała się woda i wielokrotnie zatopił jej głowę we wrzątku. Kiedy była już martwa, rozciął jej brzuch i wypróżnił się do środka. Część gówna rozsmarował po ścianach. Wtedy, ponieważ od jakiegoś czasu nie słychać już było krzyków, ktoś odważył się wejść do mieszkania. Rzeźnik uciekł przez okno, świadkowie zobaczyli tylko jego płaszcz. Nie zdążył zabrać krwi, tak jak z poprzednich. Po tym fiasku, po raz kolejny uderzył dopiero wczoraj. Powrócił też do polowania na ulicy. Isa Bellini wyprowadzała psa w parku. Wyskoczył na nią z krzaków, uderzył psa siekierą, a potem powalił ją na ziemię. Spuścił krew z tętnicy udowej. Krew znów zniknęła, przynajmniej litr. Kobieta widziała to z okna po drugiej stronie ulicy. Myślała, że to gwałt. Zadzwoniła na policję. Mimo to, zanim przyjechał radiowóz, Rzeźnik miał dość czasu, żeby dobić ją ciosem siekiery w głowę, a potem piętnaście razy pchnąć ciało nożem w brzuch i tors. Uciekł, gdy usłyszał syreny.

– Zmienił podejście, kiedy nie udało mu się zdobyć krwi Lidy Chitarrini. To ona wydaję się być tu najważniejsza.

– Też tak sądzę. Dlatego myślę, że te sprawy także są z tym wszystkim powiązane. – Podał mu kolejny plik dokumentów. – Zwierzęta, króliki, koty i psy rozszarpane w parkach albo na ulicy. Ktoś także zrobił coś z ich krwią. To było sześć lat temu. Cztery lata temu kobieta została zastrzelona w swoim garażu, morderca przyłożył kubek po jogurcie do rany i zabrał ze sobą przynajmniej dwieście mililitrów krwi.

– Sądzisz, że eskaluje swoje zachowanie.

– Może krew zwierząt przestała mu wystarczać. A może po prostu musiał nabrać odwagi, żeby zabrać się za ludzi. Wszystko w jego zachowaniu zdaje się eskalować. Zaczął od strzelania z lugera, teraz korzysta prawie wyłącznie z noży i siekier.

– Cztery lata to długi okres nieaktywności. Jesteś pewien, że to ten sam człowiek?

– Nasz chłopak miał wtedy dwadzieścia jeden lat. Dwa tygodnie po tamtym morderstwie został przyjęty do szpitala psychiatrycznego z powodu „załamania nerwowego”. Myślę, że od tego czasu nauczył się lepiej ukrywać swoje zwyrodnienie.

– Hmm. Skąd wiadomo, że ją pije? Wiele rytuałów, szczególnie europejskich, wymaga krwi, wnętrzności. Czarna magia jest w gruncie rzeczy czerwona. Może to kult, a nie jeden morderca?

– Brałem to pod uwagę, z początku. Przy takim sprawach trzeba być otwartym na każdą możliwość. Teraz myślę, że jest tak jak mówią w gazetach: on ją pije. Niektóre ofiary, szczególnie wcześniej, noszą pewne ślady. Zaschnięta ślina, różne rzeczy rozsmarowane ustami. Sprawy ze zwierzętami potwierdziły moje przypuszczenia. Wysysał i oblizywał krew prosto z ran.

– Chcę wrócić na chwilę do tej pozytywki.

– Nie ma zbyt wiele do dodania. Świadek usłyszał, jak człowiek za jego plecami kładzie coś metalowego na bruku, a po chwili dobiegła stamtąd melodia. A potem Angela Viglino zginęła.

– Świadkowie, którzy przerwali spuszczanie krwi z Isy Bellini niczego takiego nie słyszeli?

– Nie, ale za pierwszym razem melodia też nie grała przez cały czas. Dlaczego o to pytacie?

– Za wcześnie, żebym wiedział coś na pewno. Przeczucie.

Silnik szumiał, samochodem wstrząsały nierówności jezdni. Jechali teraz pod górę, wąskimi uliczkami, zaraz za szybą mając chropowate szare ściany bloków. Brakło tu świateł, dźwięków, ludzi. Czas rozciągał się i zamknięci w tym betonowym bursztynie, zaczęli rozmawiać. O silnikach, łowieniu ryb i zabytkach, a z tego powodu o wakacjach.

– Właśnie po to przyjechałeś do Włoch? Mam nadzieję, że nie, bo na lotnisku wyglądałeś na bardzo niezadowolonego.

– Nie – odparł wreszcie Cruster. – Dostałem list. Od kogoś kto twierdził, że wie, co stało się z moim synem. Zaginął w akcji pod Monte Cassino. Nie znalazłem tu jednak odpowiedzi. Może był jeńcem. Myślałem, że zginął tutaj, a teraz wiem mniej niż wcześniej.

– To… tak mi przykro… Mojego ojca zabrało OVRA, też nie wiem, co się z nim stało.

– Bez ciała… bez ciała nadzieja nie chce umrzeć. Nawiedza mnie w dzień i w nocy. Mój drugi syn zginął w Dreźnie, zabity przez nasze własne bombowce. Zła śmierć, ale jest solidna, uchwytna i wiem o niej od dwudziestu lat.

– Blizny bledną, a rany jątrzą się.

Stanęli przed chropowatą kamienicą, ażurowaną czasem i wojną. Na lewo piętrzył się łańcuch gruzowych gór, porastający paprocią. Lampa uliczna mrugała ospale, przyciągając ćmy. Reale poprowadził przez wąską bramę, na prostokątne podwórko. Ciężkie widmo tysięcy wypalonych papierosów nie kamuflowało ziemistego zapachu grzyba, piętnującego cały budynek. Cruster spojrzał w górę na betonowe krużganki, naznaczone od spodu kleksami przecieków. Cała kamienica zdawała się cierpieć na łuszczycę – spękana farba sypała się ze ścian, okien i poręczy. Spomiędzy suszarek, doniczek i sznurów z praniem wyglądali licznie rozbudzeni mieszkańcy, stojący w szlafrokach, z dziećmi na rękach, obserwujący dwóch mężczyzn znikających za drzwiami do klatki schodowej, wypełnionej echami jak ul. Czekał tam na nich łysiejący inspektor z grubymi krótkimi brwiami, ubrany w sprany czarny garnitur i trzymający staromodną fajkę w dłoni okrytej czarną rękawiczką. Ruszyli we trójkę na trzecie piętro, po trzeszczących stopniach, a potem nawigując przez zbitą masę gapiów, w stronę szarych drzwi w północno-zachodnim rogu. Beżowe okiennice były zatrzaśnięte, a o głęboką framugę opierał się kolejny policjant, zagradzając sobą drogę.

– Gennaro, tak? – Reale skinął na niego. Tłum rozstępował się przed nim pospiesznie.

– Esposito, podkomisarzu. – Sierżant stanął na baczność. – Melduję, że podejrzany nie ruszył się z miejsca. Znaczy, nie wstał nawet.

Wkroczyli do przedsionka, zapełnionego pudłami i spiętrzonymi starymi butami. Niektóre wyglądały na ponad dwudziestoletnie i należące do dziecka. Na lewo od wejścia znajdowały się bliźniacze drzwi, rozdzielone kilkunastoma centymetrami ściany wyrzeźbionej bardzo dawno temu na kształt trójbocznej kolumny. Prawy kraniec przedsionka niknął w cieniu, za drzwiami kryła się łazienka zaadaptowana na ciemnię. Cruster wkroczył między skąpaną w czerwieni pajęczynę sznurów, w której usidlone, drżały od przeciągu chwile, kobiety, parki, ulice – dziesiątki fotografii z całego miasta.

– Wszystkie te zdjęcia są świeże?

– Sądzimy, że to materiał z tego tygodnia. Materiał z poprzednich ma swój własny pokój. Światło nie działa. – Reale wskazał ręką na włącznik. – Pewnie używa tego miejsca przez cały czas. Chodźmy dalej. Na razie trzymamy Latarullo w małym pokoju z boku, żebyśmy mogli wszystko… panie Cruster? – Obejrzał się za siebie, nagle świadomy, że mówi do pustki.

– Przepraszam, rozglądałem się jeszcze. – Starzec wychynął z czerwieni. – Zauważyłem zdjęcia różnych kobiety, wykonane z tych samych punktów.

– Tak, zapewne w ciągu tego samego dnia. Siedzi, fotografuje, a potem wybiera ofiary. Nie wydaje się ich śledzić, ani poddawać dalszej obserwacji.

Podkomisarz zaprowadził go do sypialni, spustoszonej przez przeszukujących ją wcześniej policjantów, którzy jak huragan przeszli przez zawartość szafy, komód i pawlacza, zostawiając za sobą chaos i wzburzyli okrzepły na powierzchniach kurz, zostawiając za sobą szarą śnieżycę, wirującą w nikłych snopach światła. Podłoga niknęła pod poskręcanymi wieżami ksiąg, wyrastających z lasu drewnianych rzeźb świętych i aniołów, których twarze pokrywała wysypka kornikowych tuneli. Dalej, pośród porwanych pajęczyn stały pudła, zabytkowe rzeźbione meble, a pomiędzy tym wszystkim, łóżko składające się z dwóch materacy położonych jeden na drugim. Tam właśnie policja ułożyła strój Rzeźnika, jak czarny kleks na prześcieradle – wojskowe buciory, bojówki, sweter, rękawiczki, kominiarka oraz gogle spawalnicze o okrągłych szkłach. Brakowało tylko płaszcza.

Cruster rozglądał się niespiesznie, aż wreszcie zatrzymał się przed stosem nadgniłych foliałów. Na szczycie leżała sczytana Biblia, która gdy pstryknął palcem, przewertowała się sama, otwierając na najczęściej czytanej stronie.

– Jego ulubiony fragment. „Nie masz na ziemi mocy, któraby się mu przyrównać mogła, który uczynion jest, aby się nikogo nie bał” – przeczytał stawiając drobne kroki pomiędzy rzędami świec. – To o Lewiatanie.

– Jego ulubiony cytat jest o wielorybie? – Reale odwrócił się od łóżka i poszedł bliżej.

– Lewiatan nie jest byle wielorybem. Jest starszy od świata, od siedmiu dni. Był z Bogiem w pierwotnej nicości, przedwieczny głód wypuszczony w świat. Hmm… zobaczmy, co jeszcze tu mamy. „Die Unausprechlichen Kulten” von Jutza, „Mniejszy Klucz Salomona”, osobisty pamiętnik Crowleya. Liber Ivonis… Księga Eibona. Wygląda na kopię tłumaczenia z jedenastego wieku, chociaż rzekomo nie powstały żadne kopie. Co jeszcze tu mamy. „Cultes de Goules” Francois Balfoura. Kościół ekskomunikował Balfoura i umieścił ten tomik na liście ksiąg zakazanych. A tutaj mamy „Podróże nieczyste” Pseudo-Arnolda, wydanie z tysiąc dziewięćset trzydziestego czwartego.

– Książki o magii, grimuary i inne takie?

– Drogie rzeczy. Bezcenne nawet. Ma tutaj książki, do których rzekomo nikt nie powinien mieć dostępu. Cały ten pokój śmierdzi grubymi pieniędzmi. Jeśli stać go na to wszystko, stać go też na lepsze warunki życia.

– Może je odziedziczył. Z mojego śledztwa nie wynika, żeby rodzina Latarullo miała kiedykolwiek jakieś poważniejsze pieniądze. Co prawda udało mi się znaleźć tylko kilku krewnych i żadnych informacji sprzed tysiąc dziewięćset czternastego.

– Pewnie masz rację. W każdym razie ma tutaj szeroki wybór wiedzy, od prostych przyzwań do bardzo, bardzo czarnej magii. – Cruster pociągnął nosem, węsząc przez chwilę, po czym wystawił w górę pośliniony palec. – Nie przywoływał tu niczego. Nie otwierał bram. Coś jednak tutaj robił. Tylko jeszcze nie wiem co.

– Czy takie rytuały wymagają ofiar z ludzi?

– Niektóre tak. Chociaż jeszcze nigdy nie słyszałem o dokonywaniu rytuałów na środku ulicy, w dodatku takich, które nie zostawiają oczywistych śladów.

Przeszli do kuchni, połączonej z jadalnią. Pośrodku stał mały stół, a na nim talerz z niedokończoną kolacją. W głąb po prawej dwóch policjantów pilnowało zamkniętych drzwi. Cruster przeszedł wzdłuż pokoju. Minął obojętnie kuchenkę i lodówkę, zwolnił tylko na chwilę kroku przed regałem ułożonych równo płyt winylowych. Zatrzymał się tylko raz – w warstwie kurzu pokrywającej kredens ziała dziura w kształcie niewielkiego prostokąta. Drewno było nieco odkształcone, a z bliska widać było także niewielkie rysy, a w jednej z nich – płatek srebra. Widmo pozytywki.

– Czas chyba na ostatni pokój. Wyprowadźmy lepiej gospodarza.

Reale skinął stójkowym, aby otworzyli drzwi. Eugenio Latarullo siedział nieruchomo, wrysowany w ciszę i zastygłe powietrze, w kąpieli neonowego blasku zza okna, wydobywającego z czerni kontur pociągłej twarzy w okrągłych okularach z cienkimi oprawkami. Kilka godzin w izolacji zaowocowały wykiełkowaniem na jego policzkach czarnego zarostu; wyglądał na zmęczonego. Cruster widział jednak więcej – widział żmiję owiniętą wokół jego duszy, ukrytą i śpiącą czujnie. Gotową odwinąć się i zaatakować. Latarullo odezwał się, na wpół w zieleni, na wpół w cieniu:

– Witam w moim domu. Cieszę się, że wreszcie mogę spotkać mego gościa. Z pewnością dobrze zna już pan moje imię, ale za to ja muszę dopiero poznać pańskie.

– Prosperity Cruster. Ale Włosi z twardymi akcentami z północy, mogą mi mówić Prospero. Wtedy będzie o jedno kaleczenie mniej.

– Z pewnością – zaśmiał się sucho. Przyjrzał się Crusterowi z uwagą. – Ile ma pan w ogóle lat, panie Prospero?

– Dziewięćdziesiąt. Niech pan siądzie przy stole. Zaraz do pana wrócimy.

Ostatni pokój był całkowicie nagi i pozbawiony mebli. Wyrwano deski podłogowe, wyciągnięto ramy okienne, zdrapano farbę z cegieł, wyrwano kontakty ze ściany i lampy z sufitu. Miejska jaskinia. Leże potwora. Nie było tam nic, poza pnącym się po ścianie gąszczem zdjęć. Setki kobiet, a wśród nich także sześć zamordowanych. Fotografie były pokreślone, a niektóre, spalone i ciśnięto w kąt na sczerniały kopiec. Dokonywano tu selekcji. W powietrzu unosił się zapach zgnilizny.

– Nigredo – powiedział Cruster, sunąc dłonią po skradzionych chwilach. – Zbita czarna masa duszy, pochwycona wolą z każdego kąta bytu. Technika, która miała służyć oczyszczeniu. Cała ta ciemność i moc okazują się jednak często zbyt wielką pokusą. Będę musiał z nim porozmawiać. Proszę, żebyś dał mi kilka minut bez wtrącania się, tylko wtedy będę w stanie poprawnie ocenić sytuację.

Reale kiwnął głową po chwili milczenia. Wrócili więc do kuchni, gdzie Latarullo siedział spokojnie za stołem, czytając książkę. Cruster zapalił papierosa, stojąc w drzwiach i obserwując go, a potem podszedł do gramofonu. Igła dotknęła płyty i rozerwała ciszę dźwiękami pianina, dzwonów i szeptów. Kompozycja zwijała się, pulsowała przechodząc między muzyką klasyczną, rockiem i stanami pośrednimi.

– Ach, muzyka młodzieżowa. Wszystkie te nowe wynalazki.

– Nie pochwala pan?

– Kiedy się urodziłem to było gówno, a nie muzyka. Jakiś wsiur rzępolił na pianinie i śpiewał o seksie albo Dzikim Zachodzie – odpowiedział Cruster, siadając naprzeciw gospodarza, pstrykając i stukając piętą do rytmu. – Albo to, albo Beethoven i nic pomiędzy.

– Ciekawe, ciekawe. Hmm… To czego teraz słuchamy w każdym razie, nazywają czasem progresywnym popem.

– Eugenio Latarullo. – Wyciągnął z kieszeni kajet oraz ołówek. Zaczął notować, poza polem widzenia rozmówcy, nie zerkając nawet na papier. – Mam wrażenie, że twój ojciec chciał, żebyś został prawnikiem.

– Imponujące. Potem powiedział, że nie ma we mnie lojalności. Koniec wieloletniej tradycji. Teraz go rozumiem. Rodzina jest najważniejsza. Krew to wszystko, co mamy.

Zamiast odpowiedzieć wstał, kierując się w stronę lodówki. Otworzył ją i wyłowił ze środka słoik kiszonych ogórków.

– Imponujący słoik krwi, tak zgrabnie pasujący do konwersacji.

– Dostałem od babci. Na sanguinaccio.

– Tak bez papryki i cebuli?

– Jak mówiłem, dopiero co wróciłem do domu. Nie miałem czasu kupić. Niestety przez całą tę sytuację chyba straciłem apetyt.

– W takim razie… – Przysunął sobie talerz ostygłych kurzych podrobów. – Nie może się przecież zmarnować.

Latarullo tylko uśmiechnął się krzywo w odpowiedzi.

– Oczywiście morderca także zbierał krew. Ciekawy zbieg okoliczności.

– Może policja myli się w tej kwestii – odparł rzucając niewinne spojrzenie Realowi, stojącemu przy ścianie z założonymi rękami.

– A zdjęcia? – Cruster wrócił do notowania. Skrobanie grafitu wkomponowywało się w rytm piosenki.

– Może po prostu lubię robić zdjęcia obcych kobiet?

– Nawet taka ewentualność nie świadczyłaby o tobie najlepiej, prawda?

– Ale nie czyniłaby też ze mnie mordercy. A przecież i tak nie mogłem zrobić tych zdjęć. Byłem u babci.

– Po krew w słoiku. Lubi pan krew?

– To tylko dodatek.

– Czytałem w pańskich aktach ze szpitala, że miał pan problemy z erekcją. – Podkomisarz zapalił papierosa. – Krew chyba często pana zawodzi.

– To było dawno temu.

– Jakby przydarzyło się innej osobie – wtrącił Cruster, pochylony nad swym kajetem, sęp dobierający się do ciała.

Kącik ust Latarullo drgnął nieznacznie, a żmija wokół jego serca z napięcia owinęła się ciaśniej. Spojrzenie takie jak jego nawiewało cienie w kąty pokoju, zagęszczając je w pierwotny mrok. Krótko to trwało, ale za długo, by Cruster i Reale tego nie dostrzegli i by sami nie wymienili spojrzeń.

– Myślałem właśnie, podkomisarzu, o pewnej kwestii. Jak bardzo zachowanie naszego mordercy, gdy morduje nie pasuje do naszego gospodarza. Jego zbrodnie, poczynając od tych na zwierzętach, noszą znamiona zagubienia i zezwierzęcenia. Kogoś, kto nie mógłby zaplanować tych wszystkich zbrodni, kogoś kto kierowałby się raczej impulsem, a nie wybierał swoje ofiary przed czasem. Kogoś, kto nie pomyślałby o masce i przebraniu. Z pewnością wziął pan pod uwagę, że może Rzeźnikiem są tak naprawdę dwie osoby?

– Wziąłem, ale przecież ktoś taki musiałby być pilnowany przez cały czas, a świadkowie widzieli zawsze tylko jedną osobę.

– A jednak takie bestialstwo i taka kalkulacja… daje to do myślenia, nie sądzi pan? – Cruster odwrócił się do Latarulla, notując nieprzerwanie.

– Myślę, że bardzo to interesujące, ale nie ma też nic wspólnego ze mną. Nie ma żadnych śladów.

– Właśnie, ślady. Zapomniałem o krzykach, które słyszeli dwaj funkcjonariusze. Pamięć już nie ta, co kiedyś.

– Musieli się przesłyszeć. Kobiety, co przyznaję z żalem, rzadko są obecne w tym mieszkaniu.

– Nikt zdaje się nie mówił nic o krzykach kobiet – wtrącił Reale.

– Rzeźnik zabija kobiety. Czyje inne krzyki twierdziliby, że słyszeli w rzekomym mieszkaniu Rzeźnika?

– Widziałem, że ma pan ładną kolekcję ksiąg magicznych. – Kontynuował Cruster. – Jestem ciekaw jak wszedł pan w ich posiadanie.

– To tu, to tam. Kolekcjoner nie powinien zdradzać swoich sekretów.

– Mógłby jednak zdradzić skąd ma pieniądze na takie białe kruki. Z dostępnych policji informacji nie wynika, żeby należał pan do bardzo bogatej rodziny.

– Mój ojciec, co przyznaję z żalem, bardzo się o to postarał. Nie należał do wielbicieli płacenia podatków. Zamiast patrzeć na papierki o finansach, powinniście byli zobaczyć nasz dom. Rozbuchany futuryzm na wielkim wzgórzu. Kiedy byłem mały wyobrażałem sobie, że mnie osacza. Musiałem od niego uciec, dlatego zresztą mieszkam w takim miejscu, jak to.

– Ostatnie wydarzenia sugerują, że ucieczka chyba nie była w pełni zakończona sukcesem.

Muzyka przestała grać, płyta obracała się na próżno przy wtórze skrzypiącej igły.

– Nie jest pan specjalnie poruszony tym, że morderca użył pańskiego mieszkania jako kryjówki.

– Wierzę w naszą policję. – Latarullo wzruszył ramionami.

– Niewątpliwie. Interesuje pana praktyczna magia? Ma pan tyle książek opisujących przywołania, spętania, transmutacje…

Zmrużył oczy, słysząc nieustanne skrobanie ołówka, jedyny dźwięk wypełniający przestrzeń pomiędzy nimi.

– Co pan tak tam notuje? Nic nawet jeszcze nie powiedziałem.

– To nie notatki. To… odczyt. Właśnie skończyłem. – Cruster podsunął mu kajet po chwili wahania. – To czego oko nie widzi, ale umysł pamięta.

Latarullo spuścił wzrok na rysunek: dwóch mężczyzn, splecionych i pochłaniających siebie nawzajem; potwór i diabeł. Poskręcaną sylwetkę otaczały geometryczne kształty, wielościenna, wielowymiarowa klatka, o kątach opisanych symbolami pochodzącymi z pięciu alfabetów, wychodzących z użytku, gdy dwie komórki po raz pierwszy połączyły się w jeden organizm. Klatkę okalały znaki zodiaku i cyfry odpowiadające Wielkim Arkanom.

– Zanim skończyłem, nie byłem pewien, czy to nie był wypadek. Mogłeś rozpocząć to wszystko z intencją oczyszczenia. Spętałeś chorobę i wyklarowałeś z niej żmiję. Ale kąsanie… kąsanie to był twój wybór. Nie ciemności. – Cruster wstał i podszedł do gramofonu. – Byłem gotowy okazać litość. – Położył palec na płycie, a następnie zaczął obracać ją do tyłu. – Ale jak długo żyję, nie spotkałem takiego zawszonego skurwysyna, jak ty.

Z wzmacniacza rozległy się krzyki i błagania, przerwane równie gwałtownie, jak się pojawiły oderwaniem opuszki od lśniącego winylu. Policjanci patrzyli po sobie z niedowierzaniem, szukając potwierdzenia tego, czego doświadczyli. Cruster usiadł z powrotem.

– Isa Bellini, wyrwana z ciała i wyryta pod muzykę. Jeśli obracałbyś wystarczająco długo, z płyty zaczęłaby płynąć krew.

– Co… co w takim razie powinniśmy z nią zrobić? – zapytał Reale, ocierając czoło.

– Rozbić. Najlepiej całą kolekcję.

– Na jakiej podstawie? Magia nie jest dowodem. Rozpłynie się, nim pokażecie ją sędziemu.

– Morderca z kolei. – Cruster wystawił przed siebie dłonie, zacisnął, a potem odsłonił posrebrzane, bogato rzeźbione pudełko. – Nie rozpłynie się tak łatwo.

Otworzona, pozytywka zaczęła wygrywać melodię, która smagnęła Latarullo po twarzy. Zdało się, jakby przez jego ciało przeszedł prąd. Kończyny wygięte w konwulsjach, piana z ust i nagle wszystko ustało, nagle siedział tam inny człowiek. Nigdy nie pozostający w bezruchu, o rozgorączkowanych oczach i ulu w głowie.

Z otoczonych zmarszczkami ust wydobył się gwizd, który roztrzaskał pozytywkę, starł ją w proch w pół nuty. Nastąpiła kolejna przemiana, wybuchła na ciele nagłym sztormem, miotając nim na boki. Krzyki sprowadziły do mieszkania wszystkich policjantów obecnych w kamienicy, którzy stali teraz, patrząc w osłupieniu, jak potwór i diabeł rozplatają się i splatają z powrotem w jedno. Gdy wszystko ucichło, Reale jako pierwszy zbliżył się do leżącego bezwładnie gospodarza, podniósł go.

– Nie wiem, co się właśnie stało. – Zwrócił się do Crustera. – Ale mam nadzieję, że wiesz, co robisz, inaczej…

Ręka wystrzeliła do przodu, chwytając podkomisarza za gardło. Zimna stal rozbiła światło w tysiąc refleksów. Potężny huk rozdarł powietrze. W nagłej burzy wznieconej pod stołem, śród błysku i gromu świsnął ołowiany pocisk. Nóż gwałtownie zmienił kierunek, wykręcając piruet prosto w ścianę. Ponownie huknęło, blat stołu wybrzuszył się i pękł, a spomiędzy wiórowej śnieżycy policjanci dostrzeli, jak na twarzy Latarulla żłobi się różowy kanion, a jego ucho niknie w czerwonej mgle. Cruster wstał powoli, w każdej dłoni trzymając zabytkowy rewolwer.

– To chyba odpowiedni moment, żeby go skuć.

Wyprowadzili nieprzytomnego Latarullo z mieszkania, biorąc go pod ramiona i niemal unosząc w powietrze. Gdy czubki jego butów szorowały o deski podłogi, wydawał się mały, skurczony.

– Zupełnie nie tak wyobrażałem sobie przebieg tego spotkania. – Reale usiadł na zwolnionym dopiero co miejscu i otarł pot chusteczką. – Skąd wiedziałeś? Że zaatakuje?

– Wywróżyłem z resztek. – Cruster wskazał na talerz. – To samo, co on zrobił wcześniej. Dlatego zdążył zatrzymać płytę, zanim ktokolwiek wszedł do środka.

– Widziałem dzisiaj rzeczy, których nigdy nie zapomnę, a i tak nie wiem, czy żartujesz sobie ze mnie czy nie.

– Wyjdźmy na zewnątrz. Chyba przydałoby ci się trochę świeżego powietrza.

Gapie zniknęli spod drzwi, przenieśli się w miejsca, z których dogodniej było obserwować, jak policjanci pakują bezwładne ciało do karetki. Kamienicę opływały cisza i chłód.

– Co właściwie zrobiłeś? Co się z nim stało?

– Eugenio Latarullo był chory. Trudno mi dokładnie powiedzieć na co cierpiał, ale w efekcie jego kontakt z rzeczywistością był raczej luźny.

– Dlatego zgłosił się do tego szpitala.

– Tak. Rozumiał, że coś jest z nim nie tak i chciał uzyskać nad tym kontrolę. Tyle, że Eugenio Latarullo jest próżnym, okrutnym człowiekiem. Uzyskał kontrolę tak jak chciał, dzięki magii. Odseparował chorobę i związał zaklęciem, aby uwalniała się na dźwięk melodii z pozytywki.

– A ty złamałeś zaklęcie, przywracając go do oryginalnego stanu. Tylko skąd wziąłeś pozytywkę?

– Z łazienki. Była ukryta za włącznikiem światła. Dlatego nie działało. Widziałem już kiedyś coś takiego, dlatego od razu przyszło mi to do głowy.

– Hmm… w takim razie kobiety także tropił magią? Dlatego ich nie śledził?

– Nie musiał. Zdjęcie wystarczy do lokalizacji.

– Chodził więc po mieście, sprawdzał która jest w danej chwili sama lub przynajmniej na dworze…

– Odnajdywał ją i zabijał.

– Tuż przed morderstwem odgrywając melodię, żeby wyzwolić z siebie zdziczałego szaleńca. Tylko… to wszystko magia. Nie wiem czy uda się go skazać.

– W obecnym stanie nie będzie prezentował się zbyt godnie w sądzie. Jest niebezpieczny i podczas przesłuchania zaatakował policjanta w obecności licznych świadków. Mam nadzieję, że to, nóż który ukrywał oraz ten płaszcz na suszarce… – Wskazał palcem na powiewający na wietrze materiał. – …wystarczą, żeby uzyskać skazanie.

– Przez cały ten czas był pod naszym nosem. – Reale pokręcił głową z niedowierzaniem.

– Nie bądź dla siebie zbyt surowy. Złapałeś go.

– Ty go złapałeś. Ja tylko stałem z boku.

– Nigdy nie udało by mi się go odczytać, gdyby nie praca, którą włożyłeś w śledztwo. Nigdy nie udałoby mi się złamać zaklęcia, gdybyś mi nie zaufał. Nie, to dzięki tobie, podkomisarzu.

Zeszli na dół, z powrotem na ulicę, w plamę niebieskiego światła miejskiej latarni, gdzie wciąż czekał samochód, którym tutaj przyjechali. Reale otworzył Crusterowi drzwi.

– Muszę jeszcze wszystkiego tutaj dopilnować. Kierowca zabierze cię na lotnisko. – Podał mu złożoną na pół fotografię. Jasnowłosa kobieta czekająca na przystanku autobusowym. – Kilka jej zdjęć wypadło Latarullo z ukrytej kieszeni, kiedy wyciągnął nóż. Następna ofiara. Uratował pan więcej niż jedną osobę.

– Dziękuję. – Twarz Crustera rozciągnęła się w krótkim, smutnym uśmiechu. – I żegnaj.

Samochód odbił od chodnika i ruszył przed siebie, zostawiając podkomisarza za sobą, w malejącej wyspie światła. A potem skręcił i pochłonęła go noc.

Koniec

Komentarze

Prawie 40k znaków i niczego sobie pomysł. Bohater z imieniem i nazwiskiem na cykl powieści magiczno-detektywistycznych. Magia i stara Europa. Tylko brać garściami i jeść. Serio, widzę w tym spory potencjał. I nawet opowiadanie ma już swoje uroki.

Ale potencjał to jedno, a wykonanie to drugie. Od czasu do czasu wyskakują potknięcia. Kryminał jest bardzo wymagający pod względem logicznym. A językowi przydałby się pewien szlif, bo jest, jakby to powiedzieć, trochę “za dobry”. Mam wrażenie, że czasem lepiej by było niektórych rzeczy nie napisać.

Parę przykładów:

W lodówce ma dwa dwulitrowe słoiki krwi, rzekomo świńskiej i od babci, na domowe sanguinoccio.

Zaschnięta ślina, różne rzeczy rozsmarowane ustami.

Takie rzeczy nawet stereotypowa leniwa włoska policja może wyjaśnić od ręki. Od razu wiadomo od jakiego zwierzęcia pochodzi krew i czy ślina należy do podejrzanego.

wbił w szyję brzytwę

Nie sprawdzałem :) ale zasadniczo wbija się rzeczy ostre, a brzytwą się tnie, no i oczywiście goli. Nie grzech, ale spora niezręczność, moim zdaniem.

Otworzył drzwiczki na tylne siedzenie.

Piec ma drzwiczki, a samochód ma drzwi.

Możemy się zgodzić na pewną potoczność, ale tu jest to element narracji, a nie wypowiedzi bohatera, więc ciężko to usprawiedliwić.

gdy miasto spało niespokojnym snem winnego

Rzym? Opis barwny, poetycki i całkiem do przyjęcia. Ale Rzym śpiący nocą? Stolica pełna Włochów, z ich sjestami, obiado-kolacjami przeciągającymi się do późnej nocy, ze stadem turystów z każdego krańca świata… To jeden z wielu detali, które są nieodpowiednio dobraną przyprawą do tego dania.

aż po szczękę okryty swetrem, z dłońmi założonymi o krańce kamizelki, rozpościerając łokciami poły marynarki.

Swetr, kamizelka i marynarka. Wiem, że to możliwe, ale… może znowu lepiej byłoby oszczędniej.

Zgniótł niedopałek w popielniczce

Włożył papierosa między zęby.

Te dwa zdania są bardzo blisko siebie i bez dodatkowego wyjaśnienia wyglądają na błąd logiczny.

zapytał policjant, melodyjność włoskiego akcentu obita kanciastością protestanckiego imienia.

Nie rozumiem tego zdania.

Rozcięte jelita, w które ktoś nasrał.

Część gówna rozsmarował po ścianach.

Rozmawia sobie dwóch panów, którzy prowadzą małą potyczkę słowną, ale trzymają standard językowy i od czasu do czasu policjant schodzi do poziomu gimnazjum. Być może miał to być element stylizacji, może objaw puszczających nerwów, ale to po prostu razi.

Ale pomysł bardzo fajny, przypadł mi do gustu. Dałbym tym bohaterom całą książkę. Natomiast potrzebna jest praca nad oszlifowaniem języka i nad detalem intrygi. Kryminał nie wybacza błędów logicznych.

Chętnie poczytałbym coś takiego. Moim zdaniem warto nad tym pracować, oswoić temat paroma tekstami, żeby lepiej poznać bohaterów i realia, a potem może coś dłuższego.

Będę kibicował, jeśli się zdecydujesz.

Hej, dzięki za przeczytanie.

Będę musiał wyraźniej zaznaczyć, że opowiadanie jest osadzone w latach 60. Przypuszczam, że po prostu dam na początku datę. Nie ma więc testów DNA, nie ma sposobu, żeby zbadać ślinę, ani żeby określić, że krew jest ludzka – spędziłem trochę czasu badając, czy byłoby to możliwe czy nie.

wbił w szyję brzytwę

Celem tutaj było pokazanie brutalności i siły mordercy – do tego stopnia, że wbije w swoją ofiarę tępy obiekt.

gdy miasto spało niespokojnym snem winnego

Wydaję mi się, że pisanie, że miasto śpi nie jest specjalnie rzadko spotykane i często używa się go wobec miast większych i głośniejszych od Rzymu, jak Nowy Jork.

Swetr, kamizelka i marynarka. Wiem, że to możliwe, ale… może znowu lepiej byłoby oszczędniej.

 

Wzorowałem się na tym panu z “Głębokiej czerwieni”.

 

Dzięki za wszystkie uwagi. Nie wprowadzę zmian od razu, bo muszę sobie przemyśleć, jak to lepiej oddać. Bardzo mi miło, że widzisz tutaj potencjał na więcej materiału, nawet na powieść, chociaż moim planem było raczej napisanie krótkiego pastiszu Conan Doyla z magią i w stylu giallo.

Wiesz, to tylko moje subiektywne odczucia, nie gwarantuję, że inni czytelnicy je podzielają ;)

Co do brzytwy, to weź pod uwagę, że ludzki mózg kojarzy w dość prosty, schematyczny sposób. Czytelnik czyta w określonym tempie i dobrze by było dać mu informację przyswajalną stosownie do tego. Inaczej będzie przystawał co chwilę.

Popatrz na taki przykład:

“Wbił mu nóż w szyję” – skojarzenie oczywiste. Noże się wbija, albo się nimi tnie.

“Wbił mu patyk w szyję” – w zasadzie skojarzenie łatwe. Patyki się czasem wbija, ale potrzebna jest siła i okoliczności.

“Wbił mu książkę w szyję” – skojarzenie zatrzymujące. O co chodzi? Jaki kształt miała książka, jak to zrobił? Generują się pytania. Dobra sztuczka na przytrzymanie czytelnika przy tekście, o ile da się satysfakcjonujące wyjaśnienie.

“Wbił mu brzytwę w szyję” – skojarzenie z potencjałem kofundującym. – Z jednej strony ostra, ale z drugiej tnie, a nie wbija. Robi się niepotrzebne, moim zdaniem, zamieszanie. Detal, który w niczym nie pomaga, a może sprawiać kłopoty.

W tej samej klasie jest śpiący Rzym i kamizelka do golfa. Marynarka do golfa już takiego problemu skojarzeniowego nie generuje.

Co do ubioru jeszcze. Co innego się sprzedaje słowem, co innego obrazem. Albo raczej, inaczej się sprzedaje słowem, a inaczej obrazem.

Co do Nowego Jorku, to polecam wpisać w googlach ‘city that never sleeps’ i sprawdzić pierwszy wynik wyszukiwania. Tak się pisze, ale nie zawsze. Ułatw czytelnikowi odbiór, nie utrudniaj.

Mnie się naprawdę ten pomysł podoba, ale trzeba z nim popracować. Spróbuj może napisać parę tekstów z tym bohaterem i w tych realiach.

Całkiem niezły pomysł i też uważam, że Pro­spe­ri­ty Cru­ster mógłby zostać bohaterem cyklu opowiadań o podobnych przypadkach tyleż tajemniczych, co niecodziennych i powiązanych z magią.

Bardzo żałuję, że dobremu pomysłowi nie towarzyszy równie dobre wykonanie. Przykro mi to pisać, Madeju, ale z powodu licznych błędów i usterek, nie mogę uznać lektury za w pełni satysfakcjonującą.

 

Aż melodia wygra śmierć ―> Nie chciałabym grzebać Ci w tytule opowiadania, ale cóż… Melodię można zagrać, ale melodia nie gra. Melodia może wybrzmieć

 

wszyst­ko to razem nada­wa­ło mu wy­glą­du… ―> …wszyst­ko to razem nada­wa­ło mu wy­glą­d

 

– Pan Pro­spe­ri­ty Cru­ster? – za­py­tał po­li­cjant, me­lo­dyj­ność wło­skie­go ak­cen­tu obita kan­cia­sto­ścią pro­te­stanc­kie­go imie­nia. ―> Co znaczy część zdania po przecinku?

 

ode­zwał się wresz­cie sta­rzec, od­sła­nia­jąc na chwi­lę kieł w gry­ma­sie. ―> Kieł w grymasie brzmi, moim zdaniem, jak nie przymierzając, śledź w zalewie.

Proponuję: …ode­zwał się wresz­cie sta­rzec, w grymasie od­sła­nia­jąc na chwi­lę kieł.

 

In­spek­tor ob­li­zał usta, oczy nie znały spo­ko­ju. ―> A nie można zwyczajnie: In­spek­tor ob­li­zał usta, oczy miał niespokojne.

 

– Nie, pro­szę pana. Nie wy­da­ję mi się, żebym chciał wam pomóc. ―> Literówka.

 

Znam zna­cze­nie słowa „cier­pli­wość” i je­stem chęt­ny prze­te­sto­wać jej gra­ni­ce u pań­skich mo­co­daw­ców. ―> A może: …i je­stem skłonny prze­te­sto­wać…

 

sa­mo­chód oto­czo­ny jesz­cze więk­szą ilo­ścią smęt­nych po­li­cjan­tów… ―> …sa­mo­chód oto­czo­ny jesz­cze więk­szą liczbą smęt­nych po­li­cjan­tów

https://kulturystykajezyka.wordpress.com/2016/02/29/ilosc-i-liczba/

 

aż po szczę­kę okry­ty swe­trem, z dłoń­mi za­ło­żo­ny­mi o krań­ce ka­mi­zel­ki, roz­po­ście­ra­jąc łok­cia­mi poły ma­ry­nar­ki. ―> Nie każdym swetrem można okryć się aż po szczękę – jeśli sweter będzie miał wycięcie dekoltu „w serek”, to się nie uda. Poza tym mężczyzna na ilustracji nie musi mieć swetra. Może mieć cienki, elastyczny pulower, szalenie modny w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku, noszony zamiast koszuli, ale bez kamizelki.

Co to są krańce kamizelki i jak można założyć o nie palce? Mężczyzna na ilustracji, moim zdaniem, ma kciuki wsunięte w kieszonki kamizelki, choć nie wykluczyłabym też ewentualności, ze wsunął je za pasek od spodni.

Nie ma takiej możliwości, aby stojąc w opisanej przez Ciebie pozie, można łokciami rozpostrzeć poły marynarki. Zważ też, że na ilustracji mężczyzna niczego łokciami nie rozpościera, a poły marynarki są tylko lekko odchylone do tyłu. Z marynarką w opisie w ogóle dałabym sobie spokój, bo każdy doskonale wie, co się z nią dzieje, kiedy np. włoży się ręce do kieszeni spodni.

Proponuję: …aż po szczę­kę okry­ty golfem, z kciukami za­ło­żo­ny­mi o kieszonki ka­mi­zel­ki.

 

– Nie od­mó­wię. – Otwo­rzył drzwicz­ki na tylne sie­dze­nie. ―> A może zwyczajnie: – Nie od­mó­wię. – Otwo­rzył tylne drzwi samochodu.

 

Świe­rze po­wie­trze do­brze zrobi nam obu. ―> Świe­że po­wie­trze do­brze zrobi nam obu.

Madeju, bój się Ty bogów!

 

ra­czej nie mie­li­by­śmy tej kon­wer­sa­cji. ―> …ra­czej nie prowadzilibyśmy tej kon­wer­sa­cji.

 

– Co jest nie­do­rzecz­na ka­lum­nią, oczy­wi­ście. ―> Literówka.

 

Prze­szu­ku­jąc miesz­ka­nie tra­fi­li na cały pokój pełen zdjęć ko­biet. ―> Czy pokój mógł nie być cały, a np. w kawałkach?

Chyba wystarczy: Prze­szu­ku­jąc miesz­ka­nie, trafili na pokój pełen zdjęć ko­biet.

 

Ma na imię Eu­ge­nio La­ta­rul­lo. ―> Tu pada także nazwisko, więc: Nazywa się Eu­ge­nio La­ta­rul­lo.

 

do domu wkra­dać po cichu i w prze­bra­niu. ―> …do domu wkra­dać się po cichu i w prze­bra­niu.

 

Wtedy z za­uł­ka wy­ło­ni­ła się po­stać trzy­ma­ją­ca pi­sto­let. Za­gro­ził im bro­nią, a potem zwią­zał. ―> Piszesz o postaci, a ta jest rodzaju żeńskiego, więc: Za­gro­ziła im bro­nią, a potem zwią­zała.

 

czar­ne gogle spa­wal­ni­cze z okrą­gły­mi den­ka­mi. ―> Raczej: …czar­ne gogle spa­wal­ni­cze z okrą­gły­mi szkłami.

 

Po­strzę­pio­ny płaszcz nie­mal spły­wał z ra­mion… ―> Co to znaczy, że płaszcz niemal spływał z ramion?

 

wyjął z lo­dów­ki słoik, wylał oliw­ki na pod­ło­gę… ―> Domyślam się, że oliwki były w zalewie, ale nie wydaje mi się, aby oliwki można było wylać.

Proponuję: …wyjął z lo­dów­ki słoik, wyrzucił oliw­ki na pod­ło­gę… Lub: …wyjął z lo­dów­ki słoik z oliwkami, wyrzucił zawartość na pod­ło­gę

 

Znów wła­mał się do miesz­ka­nia, tym razem wy­ła­mu­jąc drzwi. ―> Nie brzmi to najlepiej.

Może: Znów dostał się do miesz­ka­nia, tym razem wy­ła­mu­jąc drzwi.

 

– Nie, ale za pierw­szym razem me­lo­dia też nie grała przez cały czas. ―> – Nie, ale za pierw­szym razem me­lo­dia też nie brzmiała przez cały czas.

 

Czas roz­cią­gał się i za­mknię­ci w tym be­to­no­wym bursz­ty­nie, za­czę­li roz­ma­wiać. ―> Dlaczego samochód, którym jadą bohaterowie, nazywasz betonowym bursztynem?

 

Cięż­kie widmo ty­się­cy wy­pa­lo­nych pa­pie­ro­sów nie ka­mu­flo­wał zie­mi­ste­go za­pa­chu grzy­ba… ―> Literówka.

 

Z po­mię­dzy su­sza­rek, do­ni­czek i sznu­rów z pra­niem… ―> Spo­mię­dzy su­sza­rek, do­ni­czek i sznu­rów z pra­niem

 

roz­dzie­lo­ne kil­ku­na­sto­ma cen­ty­me­tra­mi ścia­ny wy­rzeź­bio­ny­mi bar­dzo dawno temu… ―> Wyrzeźbione były nie centymetry, a ściana, więc: …roz­dzie­lo­ne kil­ku­na­sto­ma cen­ty­me­tra­mi ścia­ny, wy­rzeź­bio­nej bar­dzo dawno temu

 

Pod­ko­mi­sarz za­pro­wa­dził go do sy­pial­ni, spu­sto­szo­nej przez prze­szu­ku­ją­cych ją wcze­śniej po­li­cjan­tów… ―> Nie wydaje mi się, aby policjanci, przeszukując sypialnię, wynieśli z niej co się dało, a resztę zniszczyli, więc mógł tam panować bałagan, ale chyba nie spustoszenie.

 

wi­ru­ją­cą w ni­kłych sno­pach świa­tła. Pod­ło­ga nik­nę­ła pod… ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

„Nie masz na ziemi mocy, któ­ra­by się… ―> „Nie masz na ziemi mocy, któ­ra­ by się

 

i żad­nych in­for­ma­cji z przed ty­siąc dzie­więć­set czter­na­ste­go. ―> …i żad­nych in­for­ma­cji sprzed ty­siąc dzie­więć­set czter­na­ste­go.

 

W głąb po pra­wej dwóch po­li­cjan­tów pil­no­wa­ło za­mknię­tych drzwi. ―> W głębi po pra­wej dwóch po­li­cjan­tów pil­no­wa­ło za­mknię­tych drzwi.

 

Cru­ster za­pa­lił pa­pie­ro­sa, sto­jąc w drzwiach i ob­ser­wu­jąc go… ―> Obserwował papieros?

 

przez całą sy­tu­ację… ―> …przez całą sy­tu­ację

 

wtrą­cił Cru­ster, po­chy­lo­ny nad swym ka­je­tem, sęp do­bie­ra­ją­cy się do ciała. ―> Czy tu aby nie miało być: …wtrą­cił Cru­ster, po­chy­lo­ny nad swym ka­je­tem, niby sęp do­bie­ra­ją­cy się do ciała.

 

Cru­ster od­wró­cił się do La­ta­rul­la, wciąż no­tu­jąc nie­prze­rwa­nie. ―> Cru­ster od­wró­cił się do La­ta­rul­la, no­tu­jąc nie­prze­rwa­nie. Lub: Cru­ster od­wró­cił się do La­ta­rul­la, wciąż no­tu­jąc.

Wciążnieprzerwanie to synonimy, znaczą to samo.

 

Za­miast na pa­pier­ki o fi­nan­sach, po­win­ni­ście byli zo­ba­czyć nasz dom. ―> Czy tu aby nie miało być: Za­miast oglądać pa­pier­ki o fi­nan­sach, po­win­ni­ście byli zo­ba­czyć nasz dom.

 

Cru­ster wstał i pod­szedł do gra­mo­fo­nu. […] Po­ło­żył palec na pły­cie, a na­stęp­nie za­czął ob­ra­cać ją do tyłu. […] Z tuby roz­le­gły się… ―> Nie chciałabym się wymądrzać, ale mam wrażenie, że gramofon nie ma tuby; tubę miał patefon.

 

ode­rwa­niem opusz­ka od lśnią­ce­go wi­ny­lu. ―> Opuszka jest rodzaju żeńskiego, więc: …ode­rwa­niem opusz­ki od lśnią­ce­go wi­ny­lu.

 

szu­ka­jąc po­twier­dze­nia tego, co do­świad­czy­li. ―> …szu­ka­jąc po­twier­dze­nia tego, czego do­świad­czy­li.

 

blat stołu wy­brzu­szył się i pękł, a spo­mię­dzy wió­ro­wej śnie­ży­cy… ―> Zdaje mi się, że wióry powstają podczas heblowania drewna, nie przy jego pęknięciu.

Proponuję: …blat stołu wy­brzu­szył się i pękł, a spo­mię­dzy śnieżycy drzazg

 

-To chyba od­po­wied­ni mo­ment, żeby go skuć. ―> Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki jak zwykle za przeczytanie :)

Część wskazanych rzeczy już zacząłem sam poprawiać, to o akcencie i zmieniłem “sweter” na “golf”. Jeśli chodzi o nieścisłości pozy, to opisywałem ją z pamięci, stąd różnice. Resztą wkrótce się zajmę, jedyna rzecz:

„Nie masz na ziemi mocy, któraby się… ―> „Nie masz na ziemi mocy, która by się

To akurat bezpośredni cytat z Biblii Wujka, dlatego taki zapis.

No to ten zapis strasznie daje po oczach. Ale skoro to cytat, mogę tylko rozłożyć ręce i ubolewać. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie czuję się do końca “targetem” tekstu. Przeczytałem go bez przykrości, ale za serce nie chwycił. Seener zwrócił już uwagę na świńską krew, mnie też bardzo zdziwiło, że nie mogli sprawdzić, co to było. Gdybym miał wskazać największy mankament tekstu, powiedziałbym, że za mało dowiaduję się o motywacjach bohaterów i zbyt łatwo przychodzi im pokonywanie przeciwności. Tekst mógłby mimo to wygrać klimatem, ale ponieważ to nie moje klimaty, mnie nie wygrał : ).

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Dzięki za przeczytanie! Szkoda, że nie przypasowało, no ale co zrobić.

Nie sądziłem, że ta świńska krew będzie taka trudna do przełknięcia. Jest do odróżnienia od ludzkiej tylko na poziomie DNA, więc nie wydaję mi się właściwe, żeby osoba w latach 60. uznała za stosowne tłumaczyć drugiej, że nie ma testu, który pomógłby im określić pochodzenie krwi ze słoika.

Wyłazi ignorancja z czytelnika ; ). Dziękuję, że rozjaśniłeś, ma to sens.

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Na początek czep. Tytuł wydaje mi się niegramatyczny, a przez jest niezrozumiały i to zniechęca do lektury. Gdyby nie to, że wrzuciłeś opko w dzień mojego dyżuru, pewnie bym go nie przeczytała. A opko cale zacne :)

Domyślam się, że tytuł miał nawiązywać do melodii wygrywanej przez pozytywkę przed dokonaniem czynu. Może: śmiercią wybrzmi melodia, albo coś w ten deseń.

Poza tym fajne opko. Ładnie zbudowany klimat, zacny bohater i niezła historia do tego. Momentami za bardzo ozdabiasz zdania, co sprawia, że czytelnik się o nie potyka, na przykład:

– Pan Prosperity Cruster? – zapytał policjant, kalecząc melodyjność włoskiego akcentu na kanciastości protestanckiego imienia.

Poza tym jednak czyta się płynnie. Mam nadzieję, że Prosperity powróci jeszcze w innym opowiadaniu :)

 

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Dzięki za przeczytanie, za komplementy i za punkt :)

Tytuł chciałem zrobić nawiązujący do dziwnych pomysłów jakie mieli czasem angielscy tłumacze włoskich filmów jak Twitch Of The Death Nerve albo Your Vice Is A Locked Room And Only I Have The Key, ale być może rzeczywiście trzeba się było zdecydować na coś innego, albo go rozbudować jeszcze bardziej, jak “Aż w melodii wybrzmi śmierć”. Tytuły nigdy nie były moją mocną stroną.

 

Śledztwo nie trafiło mi do gustu. W kryminałach lubię możliwość zmierzenia się z przestępcą, wyścigu z detektywem. Tutaj tego nie ma. Właściwie wszystkie istotne decyzje zapadają na początku, kiedy ekspert daje się przekonać do współpracy. Potem już po prostu robi swoje.

Reszta w porządku, niektóre pomysły interesujące. Jak na przykład ten z odwrotnym nagraniem na płycie.

Funkcjonariusze także je słyszeli, tuż przed wywarzając drzwi.

Sprawdź w słowniku, co znaczy “warzyć”. Możesz się zdziwić.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka