- Opowiadanie: Łosiot - 4.2 kyr

4.2 kyr

4,2 tysiąca lat temu,  rozpoczęły się na Ziemi bardzo gwałtowne zmiany klimatyczne. To tak zwany 4,2 kyr event. Zbiegło się to między innymi z upadkiem imperium akadyjskiego, który to upadek najstarsze z imperiów znanych ludzkości zawdzięcza najprawdopodobniej uderzeniu komety w najżyźniejsze tereny Sumeru. Uderzenie zmiotło w powierzchni ziemi całe miasta, wyjałowiło gleby i generalnie spowodowało wiele nieprzyjemności.
Luuuźno se nawiązuję w poniższym do powyższego :)
Dziękuję z góry za lekturę i komentarze. 

5.09: poprawki za sugestiami Oluta i Petera i Chrościsko

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

Finkla, Użytkownicy II, Mytrix

Oceny

4.2 kyr

Nie wiem, co spowodowało, że w końcu zebrałem się w sobie i postawiłem profesorowi. Choć „postawiłem się” to zbyt duże słowo. Powiedzmy, że w tej ostatniej chwili, tuż przed katastrofą, wiedziony chyba po prostu intuicją, nieśmiało spróbowałem go powstrzymać.

– Może lepiej tego nie zabierajmy? – Mój szept pognał przez jaskinię, niesiony echem przez niewidoczne w ciemności ściany. – Profesorze? To wygląda jakoś tak… No wie pan…

– Nie teraz, chłopcze – syknął profesor.

– Ale jeśli ten kamień faktycznie jest przeklęty? Jeśli ta klątwa to prawda? Może zróbmy na razie zdjęcia i notatki…

Urwałem, bo profesor przystawił mi nagle do czoła zimną lufę rewolweru.

– Jeszcze jedno słowo, a będę musiał cię zastrzelić. Zrobię to bez przyjemności, ale, na Boga, także bez dłuższego zastanowienia, jeśli będziesz mi przeszkadzał. Nie po to wydałem cały swój majątek i zorganizowałem tę wyprawę, nie po to ryzykujemy życiem, żebyś teraz mi tu, smarkaczu, marudził, rozumiesz?

Rozumiałem, choć wcale nie dlatego, że profesor groził mi śmiercią. Nie musiał nic mówić, bo ani lufa wycelowana w moją głowę, ani jego słowa nie przeraziły mnie tak, jak wtedy on sam. Gdy odwrócił się w moją stronę, ujrzałem w świetle latarki wychudłą, noszącą ślady trudnej i wyczerpującej podróży twarz z zapadniętymi policzkami i wypełnionymi cieniem oczodołami.  

Ale rysowało się na niej coś jeszcze, coś, czego obawiałem się bardziej niż kuli. Towarzyszyło nam od samego początku, jednak wtedy nie zdawałem sobie z tego sprawy. Pchało nas do celu mimo trudności i niebezpieczeństw, pozwalało przetrwać. Byliśmy coraz słabsi, a ono coraz silniejsze, coraz bardziej widoczne w niezdrowo lśniących oczach, drżących dłoniach, zaciśniętych mocno ustach: szaleństwo.

– Profesorze, rozumiem, tak, ja… – Wiedząc, że moje słowa wpłyną na to, czy dożyję następnej minuty, ważyłem każde z nich. – Zostało nas dwóch, dwóch tylko świadków wielkiego odkrycia. Niech pan na siebie uważa, dobrze? Gdyby coś się panu stało, to byłaby ogromna strata dla świata nauki.

Profesor opuścił broń i odwrócił się, by spojrzeć na cel naszej wyprawy.  Na wykutym w skale cokole tkwił czarny kamień wielkości pięści. Nie odbijał światła latarek, sprawiał wręcz wrażenie, jakby je wchłaniał, a gdy nań patrzałem, moje serce zaczynało bić szybciej i przechodziły mnie dreszcze niepokoju.

– Świat nauki, to już niedługo będzie nam jadł z ręki. Spójrz tylko, chłopcze, to ten niepozorny kamyk zmienił bieg historii. Kawałek kosmicznej skały, komety, przecież ona runęła na Sumer ponad cztery tysiące lat temu. Cztery milenia…

Profesor przerwał, usłyszeliśmy bowiem gniewne okrzyki z kierunku wejścia do jaskini. Członkowie sekty Czarnego Kamienia zorientowali się, że tu jesteśmy.

– Nie ma co zwlekać, bierzemy go na trzy, szykuj się, chłopcze! – krzyknął drżącym głosem naukowiec.

Posłusznie otworzyłem przygotowaną uprzednio skórzaną sakwę, a profesorowi wręczyłem żelazne szczypce, przytaszczone tu na tę właśnie okazję. Sumeryjska tabliczka Na-gig, wykopana przez niego w ruinach miasta Nineveh,  mówiła wyraźnie, że czarnego kamienia z niebios pod żadnym pozorem nie można dotknąć. Profesor, choć podchodził do tych ostrzeżeń z dystansem, wolał nie ryzykować, tym bardziej, że o śmiertelnym niebezpieczeństwie mówili nam również strażnicy z sekty Czarnego Kamienia.

– Raz, dwa, trzy! – Wypowiedziawszy ostatnie słowo, profesor za pomocą cęgów schwycił kruczoczarną bryłę, z trudem podźwignął z cokołu i wrzucił do torby. Ciężar kamienia zaskoczył mnie tak bardzo, że nie dałem rady go utrzymać i sakwa upadła. Fragment meteorytu mającego na sumieniu imperium akadyjskie leżał w brudnym worku u mych stóp. Wstrząśnięty, profesor zastygł bezruchu, a ja natychmiast schyliłem się, by podnieść naszą zdobycz. Dokładnie w tym momencie usłyszałem świst strzały przelatującej przez miejsce, w którym jeszcze przed chwilą była moja głowa.

Zarzuciwszy na ramię ciężką sakwę, spojrzałem na profesora.

– Wiejemy, chłopcze! – Pociągnął mnie za sobą i ruszyliśmy pędem przez jaskinię, oświetlając sobie drogę latarkami. Sądząc po okrzykach za naszymi plecami, pogoń była blisko. W całym tym zamieszaniu zdałem sobie sprawę z tego, że dno jaskini drży. Kilkadziesiąt metrów nad nami, od niewidocznego w mroku sklepienia oderwało się kilka stalaktytów i z hukiem grzmotnęło o podłogę.

Chcąc uskoczyć przed jednym z nich, straciłem równowagę i runąłem jak długi, znów upuszczając sakwę. Na moich oczach jej zawartość wyturlała się na skalistą posadzkę. Przez chwilę miałem wrażenie, że kamień drga, że jego głęboka czerń promieniuje czarnym światłem, pulsuje wraz z moim sercem i splata się z nim w pierwotnym rytmie. Sparaliżowany strachem i utratą oddechu, słyszałem tylko własne, szaleńcze tętno. Własne tętno, lecz coraz bardziej obce zarazem.

W wibrującym snopie światła latarki pojawił się profesor. Wrócił po mnie mimo niebezpieczeństwa, wyciągnął rękę, ale nie podał jej mnie – schylił się, by podnieść Na-gig, Czarny Kamień.

Dzierżąc go w dłoniach, profesor przemówił głosem z całą pewnością nie należącym do niego. Usłyszałem słowa, dudniły w rytm mojego serca, rytm pulsowania czerni przerażającego kamienia.

– Wreszcie, dotknięty ludzką ręką wracam!

Zagram od razu jebanego asa,

prosto z rękawa,

Sprawa

jest gruba chłopaku.

Pojadę cię tak, że do piachu

pójdziesz, a z tobą te dzikusy!

 

Profesor emanował energią, której nie potrafiłem wtedy zrozumieć, a która przenikała każdą komórkę mojego ciała. Czerń kamienia wniknęła w wychudzone ciało naukowca, wypełniła wyraźnie teraz rysujące się na skórze żyły, zalała oczy i usta, wirowała z nim i krążyła wściekle. Głos wypełniał całą jaskinię.

– Nareszcie! Zwabieni mocą tajemnicy,

przyszliście do mnie, głupi śmiertelnicy.

Jak ćmy w płomień weszliście w mą pułapkę.

Mam wreszcie ciało, zrobię z was papkę, yo!

Bo jam jest demon, dusza martwej gwiazdy,

zniszczę was robactwo nędzne, wyplewię jak chwasty!

 

Nagle, profesorem wstrząsnęły konwulsje i zamilkł, ze zdziwieniem wpatrując się w wystające z jego klatki piersiowej pierzaste strzały. Usłyszałem świst, kolejne groty przeszyły wątły korpus naukowca. Rozejrzałem się, by ujrzeć stojących w kręgu dzierżących łuki tubylców, a wśród nich szamana, którego jeszcze dziś rano obsypywaliśmy podarkami i zapewnieniami, że w żadnym wypadku nie wybieramy się do Jaskini Czarnego Kamienia – miejsca świętego i zakazanego.

Profesor, z wciąż utrzymującym się na twarzy wyrazem zaskoczenia, zrobił dwa kroki do przodu i runął jak długi. Zerwałem się jeszcze, by mu jakoś pomóc, ale szaman nie pozwolił mi go nawet dotknąć. Trzymany w tężejących dłoniach profesora czarny kamień zaczynał pulsować czernią, a jego uderzenia czułem całym swym ciałem. Na-gig znów upadł na dno jaskini. 

 

*

– Co się stało z tym kamieniem? – głos przesłuchującego mnie oficera przeciął ciszę zaległą zakończeniu mojej relacji z wyprawy.

– Nie wiem – odparłem ponuro.

– Jak to się stało, że ta niby-sekta strażników puściła pana wolno? – Śledczy patrzył mi podejrzliwie prosto w oczy. Siedzieliśmy w niewielkim pokoju przesłuchań, dzielił nas tylko niewielki stolik i wciąż zmieniająca kształty ściana dymu z papierosa.

– Kazałem im.

– Słucham? – Powiedział śledczy z niedowierzaniem w głosie i uniósł brwi w osłupieniu.

– Kazałem im, psie. Zaraz sam padniesz mi do nóg i będziesz łasił się.

– Jak pan śmie! – Oficer wstał energicznie i pochylił w moją stronę, opierając ręce o blat stołu.

 

Ja również wstałem. Pozwoliłem płynąć czerni.

– Wniknę we wszystkie wasze serca,

jak sztylet z czarnej stali,

Mój bit umysły wasze nędzne

przełamie jak tsunami!

Reprezentuję martwej gwiazdy

straszną moc,

Noc zapanuje,

wieczna noc, noc, noc…

 

Złapawszy zdezorientowanego glinę za rękę, przekazałem mu czerń, czując, że jego serce zaczyna bić jak czarny pulsar. Nic mnie już nie powstrzyma. Nic nie powstrzyma czerni.

Koniec

Komentarze

Fajne! Podoba mi się, nawet bardzo. Trochę w stylu Indiany Jonesa. Rap nadaje oryginalności pomysłowi, który z założenia oryginalny nie jest, a tak wychodzi naprawdę świeżo. Moim zdaniem najlepszy z tych tekstów, które pojawiły się do tej pory. Sam klimat co prawda mocno rapowy nie jest, ale dla mnie to plus, bo za rapowym klimatem szczerze mówiąc nie przepadam.

kilka błędów:

Chociaż, „postawiłem się” to zbyt duże słowo, na wyrost nieco.

Dobra, właściwie to nie błąd, jedynie moja sugestia, żeby to nieco przesunąć przed “na wyrost”. Ale to twój styl, więc się nie czepia.

Nie po to wydałem cały swój majątek i organizowałem tę wyprawę

a nie “zorganizowałem”?

nosiła ślady trudnej i wyczerpującej, podróży.

Niepotrzebny przecinek

Zostało nas tylko dwóch, dwóch tylko świadków wielkiego odkrycia.

To drugie tylko moim zdaniem niepotrzebne, nawet jeśli to celowe powtórzenie, to nadaje wypowiedzi patosu, którego nie ma w reszcie tekstu i który do niego nie pasuje.

Gdy nań patrzałem

To samo. Nie lepiej “patrzyłem”? 

W całym tym zamieszaniu, w pewnym momencie zdałem sobie sprawę z tego, że podłoga jaskini drga. Kilkadziesiąt metrów nad nami, od niewidocznego w ciemności sklepienia oderwało się kilka stalaktytów, by z hukiem roztrzaskać się o podłogę.

Powtórzenie

 

Podsumowując, udany tekst. Naprawdę. Piątka dlatego, że nie ma tego mitycznego czegoś, a poza tym zawsze może być lepiej ;)

Pozdrawiam :)

Całkiem czytalne. W końcówce trochę baboli. się się -> podwójne "się" wkradło. – Ja pan śmie. -> a tu się coś zjadło Reprezentuje -> się ę na końcu stosuje, yo! Pozdr bro/sis

Oluto i Peterze, miło mi, dzięki :)

Wasze bardzo przydatne poprawki już naniesione. 

Fajnie się czytało, podobał mi się ten klimat jak z Indiany Jonesa, a przede wszystkim muszę powiedzieć, że pięknie budujesz zdania i prowadzisz narrację. Fabuła jednak nieco już ograna, do tego te fragmenty rapowane wydają mi się doklejone na siłę… albo inaczej: bez nich tekst nic by nie stracił. Może nawet by zyskał. 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

4,2 kyr

Tytuł dobry, bo mnie zaciekawił, ale i niedobry, bo mierzi niespójnością. Dajesz polski przecinek, ale zapis czasu już angielski.

Mój szept pognał przez jaskinię, niesiony echem przez niewidoczne w ciemności ściany.

aliteracja

Może zróbmy na razie zdjęcia i notatki, czy coś…

Język nieadekwatny do postaci akademika (bo rozumiem, że chłopak jest asystentem profesora)

Profesor widocznie zapragnął nagle

nieładne… w ogóle to całe zdanie w dalszej części trąci efekciarstwem.

Z opanowującego mnie odrętwienia wyrwał mnie podekscytowany głos profesora.

Kawałek kosmicznej skały, komety, przecież ona runęła na Sumer ponad cztery tysiące lat temu. Cztery milenia…

Znowu, tekst nie pasuje do profesora. Zbyt potoczne sformułowanie jak na fachowca.

Sumeryjska tabliczka  Na-gig, wykopana przez niego w ruinach sumeryjskiego Nineveh,  mówiła wyraźnie o tym, że czarnego kamienia z niebios pod żadnym pozorem nie można dotknąć.

Powtórzenie i podwójna spacja.

W całym tym zamieszaniu, w pewnym momencie zdałem sobie sprawę z tego, że dnos jaskini drga.

Literówka. Poza tym masz obok siebie “w całym zamieszaniu” i “w pewnym momencie” – dwa sformułowania zupełnie zbędne.

 runął w kurz zalegający na skalistej posadzce jaskini.

Kurz to się zbiera na meblach albo na ulicy. W jaskiniach jednak będzie raczej pył lub muł, jeśli jest wilgotno. A skoro były tam stalaktyty, to raczej jest wilgotno.

– Kazałem im, psie. Zaraz padniesz mi do nóg i będziesz łasił się.

Unikaj “się” na końcu.

 

Anonimie, popracuj jeszcze nad stylem. Zbyt wiele niepotrzebnych słów, zbyt dużo skomplikowanych zdań, które w sumie da się napisać prościej, bez zbędnego efekciarstwa.

Owo efekciarstwo Cię nieco zgubiło. A szkoda, bo fabularnie nie było źle. Miałeś pomysł, miałeś wartką akcję, miałeś konkursowe rymy.

Zabrakło polotu, dopieszczenia tekstu, odstawienia go na jakiś czas i powrotu z autokorektą.

 

Co do stylu to rekomenduję autoanalizę tekstu. Spróbuj wykreślić z tekstu wszystkie słowa, których brak nie wpłynie na fabułę, a potem przeczytaj to opowiadanie raz jeszcze i sam oceń, czy bardziej Ci się podoba, czy mniej.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Elo,

 

Gekikaro, to opowiadanko jest miksem ogranych motywów.

Głównie: Indiana Jones + W sieci zła + Gorillaz (Clint Eastwood)

Wydało mi się, że dorzucenie do dwóch pierwszych rapsów będzie zaskakujące i fajniusie. 

 

Chrościsko,

Tiaa, zabrakło cierpliwości na odczekanie. 

4,2 kyr

Jasne.

Mój szept pognał przez jaskinię, niesiony echem przez niewidoczne w ciemności ściany.

aliteracja

 

Serio, nie wiem, na ile się tym przejmować. Doradź, proszę, bo zjawisko znam, ale czy to jest błąd?

 

Może zróbmy na razie zdjęcia i notatki, czy coś…

Język nieadekwatny do postaci akademika (bo rozumiem, że chłopak jest asystentem profesora)

 

Za mało tu wiemy o bohaterach. Może być tak, jak mówisz, mnie wyobraźnia poniosła w stronę taką, że chłopak mocno improwizuje, jest zbity z tropu, bo ma gnata przystawionego do głowy, plus chciałem zbudować awanturnicze klimaty z Indiany J. 

Profesor widocznie zapragnął nagle

nieładne… w ogóle to całe zdanie w dalszej części trąci efekciarstwem.

 

Coś tu śmierdzi, zgodzę się. Pogrzebię w tym. 

Kawałek kosmicznej skały, komety, przecież ona runęła na Sumer ponad cztery tysiące lat temu. Cztery milenia…

Znowu, tekst nie pasuje do profesora. Zbyt potoczne sformułowanie jak na fachowca.

Moim zdaniem siedzi w konwencji. Indiana nie był typem intelektualisty. 

 

– Kazałem im, psie. Zaraz padniesz mi do nóg i będziesz łasił się.

Unikaj “się” na końcu.

 

Ogólnie, uwaga dość oczywista ;).

Ale nie w tym przypadku. Kontekst jest taki, że bohater zaczyna znów rapować, to taki wstęp, początek dłuższej rapowej tyrady, która jest chwilkę dalej. Myślisz, że powinienem tu złamać wiersz na dwa?

 

 

Owo efekciarstwo Cię nieco zgubiło. 

Jeśli tak twierdzisz, to pewnie tak jest :( Efekciarstwo jest tu w zamyśle pewną formą wyrazu, bo chciałem zrobić taki szybki dynamiczny obraz lekko pastiszujący klimat filmów przygodowych. 

 

Co do stylu to rekomenduję autoanalizę tekstu. Spróbuj wykreślić z tekstu wszystkie słowa, których brak nie wpłynie na fabułę, a potem przeczytaj to opowiadanie raz jeszcze i sam oceń, czy bardziej Ci się podoba, czy mniej.

Super, tak zrobię na pewno. Tym, co mnie zgubiło jest z pewnością brak cierpliwości :P

 

Dziękuję Wam obu za komentarze i Chrościsku szczególnie za bardzo dobre sugestie poprawek (będę siedział i dłubał teraz). 

 

Przesyłam anonimowe pozdrowionka.

 

Serio, nie wiem, na ile się tym przejmować. Doradź, proszę, bo zjawisko znam, ale czy to jest błąd?

Nie wiem, czy błąd, ale nie jest to atrakcyjne. Jeśli myślisz o pisarstwie poważnie, to warto uwrażliwić ucho na tego typu sformułowania.

Moim zdaniem siedzi w konwencji. Indiana nie był typem intelektualisty. 

Indiana może nie, ale tu masz profesora, a nie Indianę.

Ale nie w tym przypadku. Kontekst jest taki, że bohater zaczyna znów rapować, to taki wstęp, początek dłuższej rapowej tyrady, która jest chwilkę dalej.

Wybroniłeś się. Choć akurat tego rymu w tracie lektury nie wychwyciłem.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

E, fajne było! 

Nie ukrywam, że miałam pewne obawy przed tekstami z tego konkursu, bo rapsy są mi obce, ale widzę, że obawy nieuzasadnione (jak to większość strachów ;)). 

 

Lekko się czytało, płynnie, tempo dobrze oddaje akcje. Fabuła prosta, ale co z tego, do takiej krótkiej scenki pasowała. Wstawki rapowe śmieszne, tu niby “boski kamień”, jakaś magiczna moc, uniesienia i ohy i ahy, a kamień na to – yo,yo i jeb z dzidy :P 

Zastanawiali mnie sekciarze, bo wyszli na mega dzikusów, o jakich czasach my przepraszam mówimy? Ale fair enough, w Indianie Jonesie nie takie śmiesznostki przechodziły ;) 

 

Przez chwilę miałem wrażenie, że kamień drga, że jego głęboka czerń promieniuje czarnym światłem, pulsuje wraz z moim sercem i splata się z nim w pierwotnym rytmie.

→ a tak wygląda opętanie duszy przez rapsy! 

 

Dzięki :) 

 

No jak fajnie, że ktoś tu śmiechnął! Dzięki!

W tej materii możesz na mnie liczyć :D 

Rapujący Indiana? OK, nawet sympatycznie wyszło. :-)

W kontekście konkursu trochę mi przeszkadza, że kamień akurat lubi rap. Równie dobrze mógłby grać na harfie i fabularnie nic by się nie zmieniło. Chyba że to kolor tak wpływa na preferencje muzyczne. ;-) Ale w takim razie jazz też by się nadał.

Zaiste, gdzie ci dzikusi w obecnym Sumerze?

Choć, „postawiłem się”, to zbyt duże słowo.

Wywaliłabym przecinki. A już na pewno ten drugi. Nie oddziela się podmiotu od orzeczenia. No, nie bez poważnego powodu.

Babska logika rządzi!

Cześć :) 

Rozumiem, że to, że kamień lubi rap, może uwierać. Z drugiej strony, mam wrażenie, że mogło być gorzej – kosmiczny głaz mógłby być fanem niemieckiego minimal techno. Albo fado! Albo psy ambientu :P

Dziękuję za lekturę, przecinek poprawiam, cieszę się, że Ci się spodobało :)

 

Anonimie, 

bardzo przyjemny szorciak:-) Czytałam z zainteresowaniem. Podoba mi się postać szalonego profesora, opętanego chęcią posiadania kamienia za wszelką cenę. Rymy też się w końcu pojawiły, więc to na plus:-) Zakończenie ciekawe. 

Trochę zastanawia mnie scena, w której naukowiec podnosi szczypcami kamień (czyli chyba nie może być taki ciężki), a gdy wkłada go do sakwy, to jest taki ciężki, że bohater nie może go utrzymać. A później zarzuca sakwę na plecy:-) to jaki ciężar ma ten kamień?:-) 

ode mnie czwóreczka 

pozdrawiam

Olciatko, miło, że wpadłaś i przeczytałaś, dzięki za czwóreczkie!

 

Scena ze szczypcami prawdopodobnie niezbyt zgrabnie pokazana po prostu: bohater jest zaskoczony ciężarem, dlatego wypuszcza torbę z rąk. Chodzi nie tyle o to, że kamień jest trudny do uniesienia, a raczej o to, że jest zaskakująco ciężki w stosunku do rozmiaru. 

Się wzięło stąd, że onegdaj trzymałem w łapkach meteoryt i do tej pory pamiętam zdziwienie jego wagą. 

serdeczności,

Tajemniczy Autor Anonimowy

Przewrotne, niedługie, zabawne.

Dałem się zazskoczyć efektem dotknięcia kamienia (bo zapomniałem, że czytam opko z konkursu Rapsowego).

 

Czytało się płynnie, ale wciąż są drobne potknięcia. Interpunkcja chyba nie do końca sztymuje (ale na tym to sam się słabo znam).

Poza tym, takie kfiatki (raczej) do poprawki:

 

Siedzieliśmy w niewielkim pokoju przesłuchań, dzielił nas tylko niewielki stolik i wciąż zmieniająca kształty ściana dymu z papierosa.

→ powtórzenie

 

– Co się stało z tym kamieniem? – głos przesłuchującego mnie oficera przeciął ciszę zaległą zakończeniu mojej relacji z wyprawy

→ zaległą po zakończeniu

 

– Słucham? – Powiedział śledczy z niedowierzaniem w głosie i uniósł brwi w osłupieniu.

→ powiedział będzie z małej litery, a jeszcze lepiej, spytał.

 

Pozdrawiam!

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

O! Dzię dobry, witam zbłąkanego czytelnika. 

Cieszę, się, że Ci się podobało. Ten tekst jest napisany szybko i na spontanie, czyli po rapersku.

Nie umiem przy takim tempie zachować jakości.

Przy niższym tempie też mam z tym kłopot :P

 

pozdrowionka

Yo!

Przeczytałem Twój tekst po raz kolejny – piszę to na wypadek, gdyby ktoś miał wątpliwości, bo czytałem teksty konkursowe na bieżąco – i muszę się przyznać, że całkiem dobrze zapamiętałem fabułę tego szorta :) Podoba mi się ta indianodżołnswowska awanturniczość, jaką zaprezentowałeś w tym opowiadaniu. Postać profesora na plus, za to narrator wydaje się jakiś płaski, bez cech szczególnych. Motyw rapowy jest dosyć mocny, ale wynika on z dopasowania do fabuły pod kątem wymogu, bo równie dobrze kamień mógłby opętaną osobę zmuszać do wysławiania się w formie haiku albo koanów, bez szkody dla fabuły.

Koi napisała Ci, że tekst ją uśmiechnął. Mnie uśmiechnął w dwóch miejscach. Po pierwsze, zabawne są rapsy tego demona z meteoru – proste i naiwne w swojej formie. Niestety nie podobały mi się, ale ich nieporadność, w połączeniu z butnym bragga mnie rozbawiła. Nie przejmuj się jednak, nie każdy musi być raperem :) Po drugie – nazwa kamienia :) To akurat jest zagranie mistrzowskie. Kiedy zrozumiałem czym ona jest, nie mogłem się nie uśmiechnąć przy takich fragmentach, jak ten:

Na-gig znów upadł na dno jaskini. 

:D

 

Reasumując: za fabułę czwóreczka, za motyw rapowy trójka, za rymy dwójka. Dziewięć dzielone przez trzy – daje trójkę.

 

A skoro kamień ma doprowadzić do zagłady ludzkości, niech kawałkiem rapowym, jakim Cię uraczę (bo uraczę każdego uczestnika), będzie ten:

 

Onyx – Last dayz

 

Pozdrawiam serdecznie :)

Q

Known some call is air am

Dzię dobry OuttaSewer. Dzięki za fajowy komentarz. Przyszpiliłeś mnie z tymi rymami za dwójkę, ocena to, myślę, słuszna i trafiona. Ale fakt, ubaw miałem po pachy. No bo, weź, co ja tu ze sobą zmieszałem (a może -łam? W końcu jestem anonimem -ką)?! Minęło trochę czasu, napisałem (-am) w międzyczasie coś poważniejszego, teraz zerkam (-am ;) – WTF?! 

Ja kulturowo z rapem nie mam nic wspólnego, ale doceniam, czasem słucham, bo to bardzo bogaty gatunek pełen tekstowego złota. Spore wrażenie robią na mnie młodzi polscy twórcy, dużo się tu dobrego dzieje. 

 

dzięki!

No widzisz, anonimie/anonimko, a ja się zawiesiłem na oldskulu i truskulu i nowego, polskiego rapu po prostu nie potrafię słuchać. Bliżej mi do klimatów z podesłanego kawałka :)

Cieszę się, że miałeś/aś ubaw po pachy przy pisaniu i dziękuję za wzięcie udziału w tym nietypowym konkursie :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Cześć!

Szybkie, mroczne przygody z niezbyt optymistycznym zakończeniem. Taki trochę Indiana Jones w mroczniejszej wersji, choć brakowało trochę zbudowania napięcia, pokazania emocji i relacji. Zwłaszcza, że jest tu pole by pofantazjować. Użyte motywy oklepane, ale bynajmniej nie nudne. Zabrakło też (jak dla mnie) przedstawienia miejsca akcji i bohaterów – ledwie wszedłem w historie, a już się skończyła. Rap był, choć w mocno innej formie niż w większości tekstów. Oryginalność w tej materii jak najbardziej na plus. Ale ponownie, można tu było więcej podziałać, bo pole do popisu spore.

Czytało się płynnie, nic mi nie zgrzytało (ale z moich słów to niewiele znaczy, bo ja nie widzę wielu rzeczy – albo mi nie przeszkadzają…)

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Cześć,

 

ciekawe połączenie awanturniczej historii z wyprawy z rapem emanującym mocą z kamienia. Podoba mi się.

 

Być może ciekawa byłaby zmiana narracji na drugoosobową, sytuacja przesłuchania mogłaby rozciągnąć się na cały tekst i na końcu czytelnik dowiedziałby się do kogo skierowane są wypowiadane przez narratora słowa. Aczkolwiek nie miałem problemu z narracją, wg mnie wszystko szło płynnie.

 

Ale rysowało się na niej coś jeszcze, coś, czego obawiałem się bardziej niż kuli. Towarzyszyło nam od samego początku, jednak wtedy nie zdawałem sobie z tego sprawy. Pchało nas do celu mimo trudności i niebezpieczeństw, pozwalało przetrwać. Byliśmy coraz słabsi, a ono coraz silniejsze, coraz bardziej widoczne w niezdrowo lśniących oczach, drżących dłoniach, zaciśniętych mocno ustach: szaleństwo.

Podoba mi się ten akapit :)

 

Napisać dobre rymy, to nie w kij dmuchał, szacunek, że podjąłeś/aś tę nierówną walkę :)

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Hej, hej! 

Nie wiem, co spowodowało, że w końcu zebrałem się w sobie i postawiłem profesorowi. Choć „postawiłem się” to zbyt duże słowo.

→ Ale co postawił, flaszkę :D W drugim zdanku pojawia się “postawiłem się”, choć w pierwszym tego ni ma. 

No ale już nie zrzędzę z pierdółek. Tekst również skojarzył mi się z Indiana Jones, jaskinie, przygoda, jakiś artefakt, oki. 

Tak zanim zacząłeś nawijać, zastanawiałem się w jaki sposób te rapy upchniesz, no bo taki klimat raczej temu nie sprzyja – a jednak się udało, więc plus. 

Zagram od razu jebanego asa,

prosto z rękawa,

→ Z grubej rury w bit wleciałeś, dobrze, dobrze. 

 

Dzierżąc go w dłoniach, profesor przemówił głosem z całą pewnością nie należącym do niego. Usłyszałem słowa, dudniły w rytm mojego serca, rytm pulsowania czerni przerażającego kamienia.

→ Wyobrażając sobie profesora w jakiejś jaskini, nawijającego pod zwrotkę – śmiechłem, więc i humorek udało się zawrzeć ;p

Podsumowując, czytało się fajnie i przyjemnie. Nie napotykałem się na błędy, stylowo okazało się być w porządku, no i ciekawie połączyłeś ten kojarzący się dla mnie świat Indiany Jonesa, ze światem rapowym. Szort oceniłbym na mocną czwóreczkę :) 

Dzięki za udział w konkursie! 

Do góry głowa, co by się nie działo, wiedz, że każdą walkę możesz wygrać tu przez K.O - Chada

O, dzień dobry, dziękuję za odwiedziny! Tekścik jest krótki i niewyekpsl… Niewyklspel…. Niewyspsloa… Niewyskloa… 

Mógł tu anonim na pewno napisać więcej i pogłębić, ale akurat wtedy, kiedy pisał, nie miał na to tyle czasu, a bardzo chciał tu w ten konkurs coś wrzucić i pobawił się w speedwriting. 

 

ND, wyłapałeś ciekawą rzecz (oprócz flaszki, hehe):

zebrałem się w sobie i postawiłem profesorowi. Choć „postawiłem się” to zbyt duże słowo.

 

Założyłem, że to “się” załatwia sprawę, bo ono dotyczy zarówno “zebrałem się w sobie”, jak i “postawiłem”. To pewnie tak nie działa, ale tak mi głowa pomyślała. 

 

pozdrawiam Szanownych

Się. Zasadniczo tak właśnie działa – jedno się załatwia sprawę przy kilku czasownikach: wygramoliłem się z łóżka, ubrałem, umyłem, najadłem i wpakowałem do samochodu. Ale w tym przypadku sama nie wiem, bo zdanie byłoby sensowne i z się i bez niego, więc to wcale nie takie oczywiste. Chyba próbowałabym przeredagować, żeby ominąć problem. Na przykład “zebrałem wszystkie siły i postawiłem się profesorowi”.

Babska logika rządzi!

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka