- Opowiadanie: soku1403 - Dynamizm schematów

Dynamizm schematów

Cześć wszystkim po kolejnej długiej przerwie. Nie obiecuę, że znowu zawitam na portalu na dłuższy czas, ale postaram się, może się uda :P Prezentuję opowiadanie, które napisałem w przerwie od pisania powieści. Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu. 

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Dynamizm schematów

1

 

Świeczka dogasała w mozolnym tempie. Obserwowałem jej śmierć, tak powolną, a jednocześnie nad wyraz spokojną. W końcu płomień zgasł, a w pomieszczeniu zapadła ciemność. Widziałem jedynie zarys swoich stóp, wychylających się sponad tafli wody.

Moja ostatnia kąpiel trwała już dobre dwie godziny. Na skraju wanny spoczywała popielniczka, przepełniona już dopalonymi papierosami. Raczyłem się właśnie kolejnym, czując w ustach nieprzyjemny posmak.

Grudzień powinien przywodzić na myśl świąteczną atmosferę, miło spędzony czas z rodziną, suty posiłek oraz garść prezentów. Przykro było mi doświadczać tych wszystkich okropnych rzeczy, jakie przydarzyły mi się w przeciągu tego roku. Jakkolwiek nie chciałbym powrócić do normalności i odnaleźć zagubiony dawno temu sens, nie potrafiłem już tego uczynić. Prawdę powiedziawszy niemoc dosięgła mnie w momencie, w którym myślałem, że oto przybywają nowe nakłady dotąd niespotykanych sił. Tym bardziej moje serce uległo skruszeniu, gdy zdałem sobie sprawę z tego, jak długo i jak żałośnie trwałem w błędzie. Jedyne, na co się natknąłem, to czarna rozpacz i dojmujące poczucie pustki. Nigdy wcześniej nie sądziłem, że coś tak pięknego może doprowadzić człowieka do totalnej ruiny. Ta naiwność nie dawała mi spokoju.

Spokój. Jakże tego pragnąłem. Jakże marzyłem o własnej dusznej klitce, z dala od tego padołu łez, z dala od negatywnie wpływających na ludzką egzystencję czynników. Żałowałem mojego pobytu na tym świecie. To nie było miejsce dla takiego wrażliwego wizjonera jak ja. I nawet jeśli nazwano by mnie tchórzem, nie przejąłbym się tym ani trochę.

Zgasiłem papierosa, a następnie sięgnąłem po żyletkę. Lśniła ostatecznym blaskiem w mroku łazienki, w której przyszło mi raz na zawsze zażegnać moje troski.

Muszę dać upust memu cierpieniu. Lepiej raz przepaść w zaburzone fale, niż żyć gnijąc po trochu na skale.

 

2

 

Poeta poczuł uderzające gorąco na lewym policzku. Najchętniej coś by na to poradził, jednak nie miał kompletnie sił, by się podnieść. Leżał więc tak jeszcze przez długą chwilę z półprzymkniętymi oczami, mrucząc coś pod nosem niezrozumiale.

Wreszcie odzyskał na tyle energii, by móc oderwać głowę od nawierzchni. Przybrał pozycję siedzącą. Ostre światło słońca skutecznie go oślepiało, przez co początkowo zupełnie niczego nie widział. Przyłożył dłoń do czoła, co znacznie ułatwiło sprawę. Znajdował się w sprawiającej wrażenie bezkresnej przestrzeni. Płaski pustynny krajobraz zdawał się w ogóle nie kończyć, Poeta nie dostrzegał niczego na horyzoncie.

Nagle syknął z bólu. Spojrzał na swoją lewą rękę. Na rozciągłości całego przedramienia widniała świeża blizna w kształcie litery "W". Przyglądał się temu ze zdezorientowaniem przez dobre kilkanaście sekund.

Gdzie ja jestem? – pomyślał, po czym spróbował wstać, lecz nogi odmówiły mu posłuszeństwa i wylądował na twarzy z głuchym trzaskiem. Zaklął pod nosem i powrócił do pozycji siedzącej. Momentalnie odczuł zmianę. Rozejrzał się. Jakieś trzy metry dalej leżał jakiś chłopak, patrzący na niego w milczeniu. Poeta nie był w stanie określić, czy nieznajomy pojawił się dopiero teraz, czy też towarzyszył mu od samego początku.

Młodzieniec miał sięgające do ramion jasne włosy, podłużną gładką twarz i błękitne oczy, w których dało się zauważyć niewinność graniczącą niemal z dziecinnością.

– Też jesteś artystą? – spytał go Poeta.

– Malarzem – odparł słabym głosem. Na jego białej koszuli, a dokładniej na lewej piersi, widniała duża plama krwi.

– Co to za miejsce? – kontynuował, nie odwracając od niego wzroku. Wydawał mu się strasznie bliski, mimo że nie wiedział o nim zupełnie nic.

– Za pomocą pędzla odganiam demony – zignorował go Malarz. – Więżę je na płótnie, by już więcej nikogo nie krzywdziły. – Spojrzał mu prosto w oczy. – A czy ty też je więzisz?

– To raczej one więżą mnie – odrzekł. – Powiesz mi, proszę, co to za miejsce?

– Mógłbyś je zabić – drążył, nie zważając na usilne pytania Poety. – Ja je tylko zamykam w bezpiecznej formie, ale one nadal pozostają widoczne. Ty możesz je zabić.

– W jaki sposób? – Poeta uznał, że jedynym sposobem na dowiedzenie się czegokolwiek jest podążanie za tokiem rozumowania młodzieńca.

– To złe miejsce. – Malarz popatrzył na boki z nagłym niepokojem. – Słyszę szept wiecznej zguby. Tutaj demony czują się najlepiej. Tańczą na niebie utkanym z bólu tysięcy naiwnych dusz. Są potężne, w tym miejscu będzie trudno je pokonać. A dalej jest tylko gorzej.

– Dalej? – Poeta zmarszczył brwi. – Czyli gdzie?

Malarz pokazał palcem kierunek. Początkowo Poeta niczego nie widział. Dopiero po jakimś czasie dostrzegł pojedyncze czarne drzwi. Emanowały pustką, wyczuwał to.

– Muszę przez nie przejść – stwierdził.

– Tam jest śmierć. Twoja śmierć.

– Jestem martwy już od dawna. – Podjął kolejną próbę podniesienia się, na próżno.

– One chcą, byś pełzał – oznajmił Malarz. – Pamiętaj, że nie możesz stać się taki jak one. Inaczej ich nie zabijesz.

– Ale jak je zabić?

Chłopak nie odzywał się przez chwilę, wbijając wzrok w ziemię.

– Słyszałeś o młodym Niemcu, który oddał wszystko za gorzki uśmiech?

Poeta po zastanowieniu skinął głową.

– Należy obedrzeć słowo z nieczystego piękna. – Malarz przygniótł koszulę w miejscu, w którym znajdowała się plama krwi. Materiał gładko wszedł w ciało. – Musisz zapomnieć o tym, co zostało zabrane.

Poeta chciał zadać mu jeszcze jedno pytanie, lecz ten zniknął. Jakby nigdy go tam nie było.

3

 

Drzwi wydawały mu się bliższe, zanim zmierzył w ich stronę. Czołgał się z trudem, każdy ruch sprawiał mu ból. Bezlitosne słońce grzało mu w plecy, a dojmująca cisza jakby chciała go zniechęcić do dalszych działań. Mimo to Poeta nie poddawał się. Pełzał czując, jak na jego brzuchu pojawiają się nowe szramy.

Gdy był już prawie u celu, usłyszał dziwny dźwięk. Coś na podobieństwo ujadania wyjątkowo wygłodniałego psa. Obejrzał się. Nieopodal spostrzegł jakąś skuloną postać. Z początku uznał ją za człowieka, sylwetka się zgadzała. Jednak gdy to coś się do niego odwróciło, Poetę przeszył zimny dreszcz. Istota nie posiadała twarzy. Miała jedynie usta pozbawione warg. Zęby w kształcie sopli lodu właśnie coś przegryzały.

Serce. Monstrum trzymało w długopalcych dłoniach ludzkie serce. Na widok Poety zamarło w bezruchu, co jakiś czas tylko mieląc mięso w pysku. Mimo że to coś nie miało oczu, sprawiało wrażenie, jakby przyglądało się mężczyźnie.

Poetę dotknęło zmieszanie spowodowane przerażeniem. Czy powinien jak najszybciej dotrzeć do drzwi, czy też zachować ostrożność?

Nagle monstrum zaczęło wydawać z siebie odgłosy zbliżone do ludzkiej mowy. Brzmiało to trochę jak bulgotanie. Poeta usiłował coś z tego zrozumieć, lecz na próżno. Dopiero w pewnym momencie zorientował się, że to coś powtarza jakąś frazę.

– Einsam nähr ich meine Wunde und mit stets erneuter Klage. Traur ich ums verlorne Glück.

Stwór najwidoczniej odnotował, że Poeta wreszcie zrozumiał przekaz, ponieważ wrócił do posiłku. Sam mężczyzna natomiast doczołgał się do przejścia. Niebawem wchłonęła go ciemność.

 

4

 

Znalazł się w wąskim korytarzu, na którego ścianach porozwieszane były neony. W ułamku sekundy zmieniały kolor, przez co raniły go w oczy i powodowały, że w głowie Poety jedynie potęgowało się poczucie zagubienia. W dodatku gdzieś z oddali słyszał muzykę. Raz przywodziła mu na myśl typowe dyskotekowe techno, a raz "Wariacje Goldberowskie" Bacha.

Zaczął powoli iść przed siebie. Światła wciąż uprzykrzały mu wędrówkę, tak samo jak i nieznośna mieszanka dźwięków. Wreszcie dotarł do wielkiego pomieszczenia. Nadal otaczały go neony, lecz muzyka już ucichła. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że jest w stanie normalnie chodzić.

Nie zdziwił go stos wielkich jednakowych głów ułożonych w piramidę. Każda z nich była sina, z oczami pozbawionymi tęczówek. Miały też podwójny podbródek i czarne usta. Poeta zastanowił się, czy ta postać w całości składa się z głów, czy też za widocznymi dla niego głowami kryło się po prostu absurdalnie tłuste cielsko.

– Wróciłeś – rzekły wszystkie głowy jednym chórem. Ich głos odbijał się echem jeszcze przez chwilę. – A jednak nadal cię tu nie ma. – Gruby Bóg wcale nie mrugał. Wbijał dziesiątki okrągłych ślepi w Poetę. Mężczyzna spróbował odwzajemnić spojrzenie, ale nie mógł się zdecydować, na którą głowę patrzeć. – Utkwiłeś dużą cząstką siebie w jednym miejscu i nie masz pojęcia, jak odzyskać to co zostało ci odebrane. Nawet nie wiesz dokładnie, co jest. Wspaniały błyszczący diament. – Gruby Bóg wziął głęboki oddech, po czym każda z jego głów zwymiotowała olbrzymim strumieniem jakiejś brązowej substancji. – Byłeś poetą. Po śmierci jednego poety rodzi się kolejnych dziesięciu i każdy z nich zmierza nieubłaganie w stronę przedwczesnego zgonu. Wszyscy tracą po drodze skarb, który nie powinien dostać się w ręce fałszywych aniołów.

Poeta znowu usłyszał muzykę. Tym razem w ogóle nie umiał jej sklasyfikować. Poszczególne niespójne dźwięki zlewały się w jedno, kreując niekontrolowany chaos.

– Twoje największe dzieło zostało splamione krwią – kontynuował Gruby Bóg. – A ta krew zamazała słowa. Stworzyłeś coś, co wymagało ogromu sił, a następnie z łatwością to zniszczyłeś. – Zacmokał. – Twój diament zgnił w blasku nieczystego piękna, a ty razem z nim. Chłodne umysły trwają w bezkresnej kalkulacji, a wrażliwe serca giną pod nadmiarem uczuć. Ciało umiera tylko raz. Dusza rozkłada się wiecznie.

Poeta chciał coś powiedzieć, ale gdy otworzył usta, wydobył się z nich jedynie szary dym. Gęsta smuga przedostała się do wszystkich szerokich nozdrzy Grubego Boga. Ten wydał z siebie przeciągły ryk podniecenia, graniczący z seksualnym uniesieniem.

– Młody Niemiec oddał wszystko za gorzki uśmiech – rzekł. – Demony nocy śpiewają najgłośniej, gdy dwie dusze splatają się w ponurym uścisku. Gdy bezradny szept zmienia się w krzyk, a wewnętrzne milczenie zapada w długi sen. Jedna śmierć powoduje drugą, a druga trzecią. Historia zatacza krąg. Młody Niemiec jeszcze nieraz odda wszystko. – Nagle Gruby Bóg wybuchnął histerycznym niskim śmiechem, wwiercającym się w czaszkę Poety z niesamowitą łatwością. – Chcesz iść dalej?

– Muszę – wychrypiał Poeta.

– Diament zbrukany bezuczuciowym kurzem już nigdy nie odzyska dawnego blasku. Wart jest najwięcej, gdy pozostaje w ukryciu. Ponowne schowanie go jest niemal niemożliwe.

– Muszę spróbować.

Gruby Bóg znów parsknął, wyrzygując przez nozdrza kolejne porcje lepkich wymiocin.

– W świątyni płonie niewinny męczennik. Tłum gapiów obserwuje jego niekończącą się śmierć. Za każdym razem wygląda tak samo. Historia zatacza krąg.

– Muszę iść dalej – powtórzył łamliwym głosem Poeta.

– Młody Niemiec oddał wszystko za gorzki uśmiech…

– Muszę iść dalej – skamlał.

– … jedna śmierć powoduje drugą, a druga trzecią…

– Ja naprawdę muszę…

– … Wenn wir uns selbst fehlen, fehlt uns doch alles.

– Daj mi, kurwa, przejść!

Gruby Bóg połknął go całego.

 

5

 

Bez zastanowienia przechylił kieliszek, a następnie szybko opróżnił szklankę coli. Siedzący obok niego Brunet postąpił tak samo. Skrzywił się i wydał z siebie przeciągłe charknięcie.

– Kurwa, jak mi tego brakowało – stwierdził i spojrzał na swego kompana. – Dlaczego tak rzadko ostatnio się widujemy, co, Grzesiek?

Grzesiek wzruszył ramionami.

– Nie mam ochoty. Wolę opierdalać się w domu.

– No i co, będziesz taki zrozpaczony do końca życia? Masz tyle możliwości wokół siebie, a zamiast tego wciąż użalasz się nad sobą. Mówię ci jako przyjaciel, że powinieneś coś z tym zrobić.

– Dzięki, przemyślę to – odparł.

– Wiesz, że ja też kiedyś taki byłem? – ciągnął Brunet. – Ciągle zdołowany i wkurwiony na wszystko dookoła, a potem zorientowałem się, że tak naprawdę to nie ma żadnego sensu. Po chuj się smucić, skoro możesz się wiecznie bawić? Wystarczy wypatrzyć dobrą okazję.

Mówiąc to, przywołał gestem ręki Blondynkę. Ta podeszła, kucnęła przed nim i bez słowa zaczęła rozpinać mu spodnie. Grzesiek obserwował ten proces w milczeniu. To nie wyglądało jak na filmach, które oglądał. Dziewczyna obciągała bardzo niezdarnie i powoli. Włosy łonowe Bruneta ocierały się bezustannie o jej twarz, przez co musiała stale kręcić nosem. Jakby to miało czymkolwiek poskutkować.

– Życie jest, kurwa, piękne – rzekł Brunet, odchylając głowę. – Nie rozumiem, dlaczego wciąż tego nie dostrzegasz?

Grzesiek oderwał wreszcie od nich wzrok i skupił się na Dziewczynie stojącej w progu pomieszczenia. Patrzyła na niego z delikatnym uśmiechem. W końcu zebrał się w sobie i zbliżył się do niej. Od razu uderzył go smród fajek wymieszany z tanią wódką.

– Chodź – szepnęła i pociągnęła go za sobą w mrok. Grzesiek nie stawiał oporu.

 

1

 

Rzuciła się na niego w seksualnym szale. Całowała go w usta, po całej twarzy, po szyi, jednocześnie ściągając bluzkę. Grzesiek ograniczył działania do odwzajemniania pocałunków. Dziewczynie jednak to nie przeszkadzało. To ona dyktowała tempo, to ona ustalała warunki. Zresztą chłopak nigdy nie należał do tych pewnych siebie. Zawsze był w ukryciu i liczył, że to wszystko zmieni się na lepsze. A teraz tonął w ciemnych jak smoła włosach Dziewczyny.

– Włóż mi tam rękę – szepnęła. Grzesiek ostrożnym ruchem uczynił to. Nie musiał nawet się starać, Dziewczyna sama ocierała się o jego dłoń, wydając ciche jęki rozkoszy. Po jakimś czasie uklękła i zaczęła rozpinać mu spodnie. Grzesiek początkowo nie stawiał oporu, lecz ostatecznie odepchnął ją od siebie. Dziewczyna wstała i wybuchła śmiechem.

– Tylko mi nie mów, że tego nie chciałeś – powiedziała.

– To nie ty – odparł. – Ty nie jesteś prawdziwa.

– A kogo to, kurwa, obchodzi? Ciebie? Gdybyś przestał żyć w tej swojej pierdolonej bańce, to wszystko potoczyłoby się inaczej. A tak to jesteśmy tu, gdzie jesteśmy. Znaczy ty jesteś. – Powróciła do pozycji klęczącej. Grzesiek nadal toczył wewnętrzną walkę, jednak tym razem nie odtrącił Dziewczyny, gdy ta włożyła do ust jego nabrzmiałego członka.

Pod wpływem ekstazy nawet nie zwrócił uwagi, jak Dziewczyna przerwała. Odnotował to dopiero wtedy, gdy poczuł podejrzane ciepło. Otworzył oczy. Ona zniknęła. Spojrzał na swoją lewą rękę. Rana na przedramieniu w kształcie litery "W" otworzyła się, krew skapywała na podłogę potężnym strumieniem.

Zanim stracił równowagę i uderzył głową o umywalkę, zdążył jeszcze odczytać napisane posoką na lustrze słowa:

"Historia zatacza krąg".

Koniec

Komentarze

Przykro mi, Soku, ale nie mam pojęcia, co miałeś nadzieję opowiedzieć.

Wykonanie, delikatnie mówiąc, pozostawia wiele do życzenia.

 

Świecz­ka do­ga­sa­ła w mo­zol­nym tem­pie. ―> Na czym polegał mozół tempa dogasania świeczki?

 

Wi­dzia­łem je­dy­nie zarys swo­ich stóp, wy­chy­la­ją­cych się spo­nad tafli wody. ―> …wy­chy­la­ją­cych się z tafli wody. Lub:wystających nad taflę wody.

Za SJP PWN: sponad «przyimek informujący o ruchu z miejsca położonego wyżej niż obiekt lub obszar nazywany przez rzeczownik, np. Sponad gór wiał wiatr.»

 

Na skra­ju wanny spo­czy­wa­ła po­piel­nicz­ka… ―> A nie można zwyczajnie: Na skra­ju/ brzegu wanny stała po­piel­nicz­ka

 

Jak­kol­wiek nie chciał­bym po­wró­cić do nor­mal­no­ści i od­na­leźć za­gu­bio­ny dawno temu sens, nie po­tra­fi­łem już tego uczy­nić. ―> Chyba miało być: Jak­kol­wiek/ Choć chciał­bym po­wró­cić

 

że oto przy­by­wa­ją nowe na­kła­dy dotąd nie­spo­ty­ka­nych sił. ―> …że oto pojawiają się nowe pokłady dotąd nie­spo­ty­ka­nych sił. Lub: …że oto pojawiają się nowe, dotąd nie­spo­ty­ka­ne siły.

Za SJP PWN: nakład 1. «suma pieniędzy, ilość pracy, energii itp. włożone w wykonanie jakiegoś zadania» 2. «liczba egzemplarzy jednego wydania książki lub czasopisma» 3. «wydanie przez kogoś jakiegoś dzieła na swój koszt»

 

Tym bar­dziej moje serce ule­gło skru­sze­niu, gdy zda­łem sobie spra­wę z tego, jak długo i jak ża­ło­śnie trwa­łem w błę­dzie. ―> Czy jego serce na pewno skruszało ?

 

Je­dy­ne, na co się na­tkną­łem, to czar­na roz­pacz i doj­mu­ją­ce po­czu­cie pust­ki. ―> A może: Je­dy­ne, co czułem to czar­na roz­pacz i doj­mu­ją­ca pust­ka.

 

Nigdy wcze­śniej nie są­dzi­łem, że coś tak pięk­ne­go może do­pro­wa­dzić czło­wie­ka do to­tal­nej ruiny. Ta na­iw­ność nie da­wa­ła mi spo­ko­ju. ―> Czy ktoś, kto o czymś nie wie, czegoś nie zna, na pewno jest naiwny?

 

Jakże ma­rzy­łem o wła­snej dusz­nej klit­ce, z dala od tego pa­do­łu łez… ―> Czy dobrze rozumiem, że bohater chciałby umrzeć i mieć niewietrzony pokoik?

Za SJP PWN: padół 1. «ziemia jako miejsce życia doczesnego»

 

się­gną­łem po ży­let­kę. Lśni­ła osta­tecz­nym bla­skiem w mroku ła­zien­ki… ―> Jak mogła lśnić blaskiem, skoro w łazience było ciemno?

 

przy­szło mi raz na za­wsze za­że­gnać moje tro­ski. ―> …przy­szło mi raz na za­wsze poże­gnać moje tro­ski.

Za SJP PWN: zażegnać 1. «nie dopuścić do czegoś złego»

 

znacz­nie uła­twi­ło spra­wę. Znaj­do­wał się w spra­wia­ją­cej wra­że­nie… ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

Na roz­cią­gło­ści ca­łe­go przed­ra­mie­nia wid­nia­ła świe­ża bli­zna w kształ­cie li­te­ry "W". ―> Czy tu aby nie powinno być: Na długości ca­łe­go przed­ra­mie­nia wid­nia­ła świe­ża rana w kształ­cie li­te­ry "W".

Za SJP PWN: blizna 1. «ślad pozostały po zagojeniu się rany»

 

Ja­kieś trzy metry dalej leżał jakiś chło­pak… ―> Powtórzenie.

 

Drzwi wy­da­wa­ły mu się bliż­sze, zanim zmie­rzył w ich stro­nę. ―> Drzwi wy­da­wa­ły mu się bliż­sze, zanim zaczął zmierzać w ich stro­nę.

Zmierzyćzmierzać to dwie całkiem różne sprawy.

 

Bez­li­to­sne słoń­ce grza­ło mu w plecy… ―> Bez­li­to­sne słoń­ce grza­ło go w plecy

 

Peł­zał czu­jąc, jak na jego brzu­chu po­ja­wia­ją się nowe szra­my. ―> Peł­zał, czu­jąc jak na jego brzu­chu po­ja­wia­ją się nowe rany.

Za SJP PWN: szrama «szpecący kogoś ślad po zagojeniu się rany»

 

Poetę do­tknę­ło zmie­sza­nie spo­wo­do­wa­ne prze­ra­że­niem. ―> Obawiam się, że ktoś przerażony może doznać lęku o wyjątkowym natężeniu, może bardzo się bać, ale na pewno nie będzie czuł zmieszania.

Za SJP PWN: zmieszanie «uczucie zakłopotania»

 

a raz "Wa­ria­cje Gold­be­row­skie" Bacha. ―> …a raz "Wa­ria­cje Gold­be­gow­skie" Bacha.

 

– Wró­ci­łeś – rze­kły wszyst­kie głowy jed­nym chó­rem. ―> – Wró­ci­łeś – rze­kły wszyst­kie głowy zgodnym chó­rem.

 

– Dia­ment zbru­ka­ny bez­u­czu­cio­wym ku­rzem… ―> A czy bywa kurz mający uczucia?

 

– Muszę iść dalej – po­wtó­rzył łam­li­wym gło­sem Poeta. ―> – Muszę iść dalej – po­wtó­rzył łamiącym się gło­sem Poeta.

 

– … jedna śmierć po­wo­du­je drugą, a druga trze­cią… ―> Zbędna spacja po pierwszym wielokropku.

 

– … Wenn wir uns selbst feh­len, fehlt uns doch alles. ―> Dlaczego zdanie poprzedza wielokropek?

 

Mó­wiąc to, przy­wo­łał ge­stem ręki Blon­dyn­kę. ―> Masło maślane – gest to ruch ręki.

 

Dziew­czy­na wsta­ła i wy­bu­chła śmie­chem. ―> Dziew­czy­na wsta­ła i wy­bu­chnęła śmie­chem.

 

wło­ży­ła do ust jego na­brzmia­łe­go człon­ka. ―> …wło­ży­ła do ust jego na­brzmia­ły człon­ek.

 

Rana na przed­ra­mie­niu w kształ­cie li­te­ry "W" otwo­rzy­ła się… ―> Czy dobrze rozumiem, że przedramię miało kształt litery W?

 

krew ska­py­wa­ła na pod­ło­gę po­tęż­nym stru­mie­niem. ―> Skoro skapywała, to na pewno nie potężnym strumieniem.

Za SJP PWN: skapywać 1. «o płynach: spaść w postaci kropli»

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć!

 

Widzę, że poprawki nie naniesione, co słabo rokuje ma przyszłość tego tekstu. Mimo wszystko pozwolę sobie wyrazić swoją opinię. Podoba mi się ten tekst, wg mnie, ma potencjał. Zagmatwana i chaotyczna historia, IMO, jak to w życiu bywa ;) Mi się podobają te artystyczne wstawki.

Pomyśl, czy nie warto zainwestować czasu w poprawę licznych mankamentów. Po ewentualnych poprawkach, daj znać, zajrzę ponownie ;)

Che mi sento di morir

Hmmm. Ja też nie zrozumiałam, o co w tym wszystkim chodzi. Za bardzo chaotycznie, za mało zależności przyczynowo-skutkowych jak dla mnie.

Babska logika rządzi!

Czytało się przyjemnie :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka