O tym, że od jakiegoś czasu szybko umiera i wkrótce umrze, Tobias dowiedział się od doktora Langa. Siedzieli w jego gabinecie, pełnym kanciastych bibelotów i obrazów, które, na oko Tobiasa, wyszły spod ręki pijanego szympansa.
Po ogłoszeniu diagnozy lekarz zamilkł, ale tylko na chwilę. Zaczął recytować formułki, mające zagrzewać do walki w imię beznadziejnej sprawy. Prowadził konwersację według starannie ułożonego skryptu. Tobias znał ten typ ludzi i wiedział, że trzymali w głowach scenariusze rozmów na każdy temat; potrafili sprostać wszelkim przeciwnościom i błogosławieństwom losu. Nie oznaczało to, rzecz jasna, że stronili od improwizacji. Wprost przeciwnie. To niezależność i jej siostra – spontaniczność – były im najbliższe.
Onkolog mówił i mówił, sprawnie dobierając słowa. Kiedy skończył, rzucił pacjentowi spojrzenie sugerujące, że teraz on powinien coś powiedzieć. Ale spokojnie, nie ma pośpiechu – to jego święte prawo, żeby teraz siedzieć cicho, krzyczeć, wybuchnąć śmiechem albo płaczem. Gniew też wchodził w grę, mógł nawet zwymyślać lekarzowi matkę, a on przyjąłby to z pokorą i pełnym zrozumieniem.
,,Och, jakiś ty, kurwa, łaskawy”.
– Co pan proponuje? – Aby zadać to pytanie Tobias musiał głośno odchrząknąć, za co znienawidził się odrobinkę bardziej.
– Chciałbym, żeby najbliższy czas… ten, który panu został… są różne opcje. – Lang rozpostarł dłonie nad biurkiem jak dyrygent, nie, złe porównanie, jak broker, biorący wyjątkowo spory procent, albo zwyczajnie kochający swą robotę. – Trzeba się dobrze zastanowić. Mogę pomóc.
Tobias nie słuchał. Już nie musiał. Zostawił w gabinecie tylko cząstkę świadomości, niezbędną by potakiwać i rzucać krótkie odpowiedzi, nawiązujące do kontekstu rozmowy. Oddał się snuciu fantazji, którą, o czym był przekonany, uda mu się wcielić w życie.
***
Wieczorem, kilkanaście godzin przed tym jak niepozorna kroplówka miała wtłoczyć w jego żyły ogień, zatelefonował do Duplix. Skorzystał z pierwszego numeru znalezionego w Sieci, tego samego, który wielokrotnie rzucał mu się w oczy na burtach autobusów i okładkach magazynów. Zakładał, że połączy się z główną infolinią, skąd będzie musiał wybrać tonowo kolejny numer. Nic dziwnego, że zapomniał języka w gębie, gdy po dwóch sygnałach, zamiast mechanicznej katarynki, usłyszał:
– Dzień dobry, tutaj – niezrozumiałe imię i nazwisko – firma Duplix, czym mogę służyć?
Prędko odzyskał rezon i nakreślił swoją sytuację. Musiał to zrobić, by dowiedzieć się, czy przedstawiciel firmy będzie mógł złożyć mu wizytę w szpitalu, no i czy zdążą z projektem. Kobieta odparła, że względem pierwszej kwestii nie będzie problemu, zaś czas realizacji zależny jest od funduszy, którymi dysponuje klient – w grę wchodziła usługa typu ekspres. Czas realizacji: pięć do siedmiu tygodni.
Podał swoje dane, umówił się na pojutrze. Po pierwszej dawce trucizny czuł się gównianie. Wierzył jednak, że zdoła wykrzesać z siebie dość sił, by spotkać się z przedstawicielem firmy w szpitalnej kafeterii.
***
Noc okazała się męką, pełną bólu, zastrzyków i cieni powykręcanych w narkotycznym widzie. W końcu osunął się w płytki, szarpany koszmarami sen. Blask słońca, wlewający się do sali przez żaluzje, powitał łzami ulgi. Nie chciał mierzyć się z kolejną nocą ani z niczym innym. Już sięgał po telefon, by odwołać wizytę, ale cofnął dłoń. Uczynił to gwałtownie, jakby kończyna poddała się chwilowo innej świadomości, którą zdołał poskromić.
,,Nie, ty zalękniony skurwysynie. Nie stchórzysz. Nie tym razem".
Był zbyt słaby, żeby wstać z łóżka. Trudno, przyjmie przedstawiciela na sali. Na szczęście leżał na niej sam. Zresztą, jakie to miało znaczenie? Po raz drugi, tym razem z zupełnie innym zamiarem, sięgnął po telefon. Połączył się bezpośrednio z tą samą bezimienną, co poprzednio. Starał się mówić głośno i wyraźnie, nie przypuszczał, by głos zdradzał to, w jakim znajdował się stanie. Ale cóż, dzwonił ze szpitala, podkreślając, że zależy mu na czasie i że nie da rady wytrzymać kilku kwadransów w pozycji siedzącej.
Kobieta, której imienia już nigdy nie pozna, podała numer do przedstawicielki, mającej złożyć mu wizytę. Poleciła, by skontaktował się z nią i udzielił wskazówek jak trafić na właściwą salę. Tobias przypuszczał, że tak naprawdę chodziło o to, by tuż przed spotkaniem poinformować, czy będzie zdolny w nim uczestniczyć.
O, tak. Będzie gotów.
Urodził się gotów.
Wybuchnął śmiechem, przykuwając uwagę przechodzącej korytarzem pielęgniarki. Gwałtownie zwróciła ku niemu głowę, aż czepek obsunął jej się na oczy. Poprawiła go szybkim ruchem, nawet się nie zatrzymując; potrzebowała niecałej sekundy, by stwierdzić, że pacjentowi nic nie jest, że jedyne czego potrzebuje, to odrobina cichego współczucia. ,,Biedny czubek" – musiała pomyśleć.
Pieprzyć to.
Zadzwonił dwie godziny przed spotkaniem. Odebrała kobieta, bardzo młoda, sądząc po głosie. Tak, oczywiście, będzie o jedenastej, spokojnie, trafi, wie o kogo pytać, do zobaczenia.
Próbował czytać gazetę, ale prędko zrezygnował. Nie miał ochoty na przeglądanie Sieci. Zaczął myśleć o tym, co stanie się z jego pieniędzmi, kiedy już umrze. Powinno starczyć na trzy stypendia dla uczniów miejscowej podstawówki, którzy, wedle ustanowionych przez Tobiasa kryteriów, będą godni je otrzymać. Jakiś bogaty koleś zrobił tak przed paroma laty, co wydawało się pomysłem wartym powtórzenia, pal licho oryginalność. Niewykluczone, że będzie musiał ściągnąć odpowiednich ludzi do szpitala. Choćby notariusza. Nie powinno to nastręczyć problemów; jeśli tylko miałeś w sobie gotowość do wydawania pieniędzy, nawet w zbożnym celu, cały świat chętnie szedł ci na rękę.
Słusznie przypuszczał, że kobieta z Duplix będzie ładna i dynamiczna. Emanowała energią, która zmuszała każdego, kto znajdował się w jej zasięgu, do afirmacji cielesności i idei rozmnażania. Przedstawiła się jako Kinga, tylko tyle. Ta poufałość była, rzecz jasna, równie przemyślana jak krój żakietu i sposób upięcia włosów, ale Tobiasowi wcale to nie przeszkadzało. W całym pięknie, którego nie dało się jej odmówić, nie było niczego drapieżnego; przycupnęła na zbyt niskim krzesełku, co tylko dodało jej uroku. Czekała, aż zacznie mówić, na co nie potrafił się zdobyć. Wyciągnięty na łóżku i odziany w piżamę nie czuł się jak ostatnia ofiara losu, ale udręczony bohater, przy boku którego czuwa anioł. Mógłby tak trwać całą wieczność.
W końcu wydusił z siebie pierwsze słowa. Nie dbał o poprawną artykulację, językową zwięzłość, czy odpowiadającą treści zdań mowę ciała. Kiedy zamilkł, kobieta przejęła inicjatywę, zadając mu wiele pytań. Nie miał problemu z odpowiedziami: fikcyjny scenariusz trzymał się kupy. Referował go tak przekonująco, że sam dałby mu wiarę. Pani Kinga, po prostu Kinga, jak kazała sobie mówić, nie podejrzewała, że kłamie, bo i po co miałby to robić? Poczuł się nieswojo, kiedy przyznała, że to, co planuje, jest śmiałe i oryginalne. Chyba naprawdę tak myślała.
Od czasu do czasu w mediach pojawiały się historie o pogrążonych w żalu rodzinach, które znalazły pocieszenie w poruszającym, zabawnym czy szalonym prezencie pozostawionym przez bliskiego. Gdyby wymyślone przez Tobiasa łgarstwo było prawdą, to kto wie, może pośmiertnie trafiłby na łamy magazynu dla gospodyń domowych.
Kiedy wypielęgnowany paznokieć wcisnął włącznik na dyktafonie – rejestracja rozmowy wyłącznie na użytek wewnętrzny! – Tobias słusznie odgadł, że nadeszła pora omówienia kontraktu. Kobieta wręczyła mu kilka zszytych ze sobą kartek. Sama sięgnęła po własną kopię i zaczęła wszystko objaśniać, punkt po punkcie. W końcu dobrnęli do kwestii finansów. Musiał wpłacić zaliczkę – aż siedemdziesiąt pięć procent wartości zamówienia należało uiścić z góry. Zapytał, czy może zrobić to od razu i wysłać potwierdzenie na jej telefon. Ach, oczywiście, byłoby świetnie. Minutę później wykonał transakcję na podstawie podesłanych mu przez Kingę danych, kolejnej minuty potrzebował na uzyskanie elektronicznego potwierdzenia i przekazanie go kobiecie.
Przedstawicielka obiecała, że technik odwiedzi go nazajutrz. Widać było, że pragnie jak najszybciej doprowadzić spotkanie do końca. Tobias nie miał jej tego za złe; zważywszy na okoliczności, sztuczne przedłużanie wizyty niezobowiązującą gadką mogłoby uchodzić za nietakt. Gdyby jednak rozmówczyni oderwała się od konkretów i zanęciła jakiś small-talk, chętnie by do niego przystąpił.
Narzucając na siebie płaszcz Kinga podsumowała informacje dotyczące jutrzejszej procedury. Tobiasowi trudno było się na nich skupić, bo kiedy wyciągała ramiona i wyginała grzbiet, wyglądała jeszcze piękniej. Wtedy na salę wparował doktor Lang. Najpierw przez twarz przemknęło mu coś na kształt obawy, a chwilę potem pojawiła się na niej wyraźna rezerwa.
– Dzień dobry, a pani to…
Kobieta wyznała, jaki cel sprowadza ją do łóżka pacjenta. Lekarz zagalopował się, sugerując, że nie powinno jej tu być. Zripostowała w sposób dowodzący tego, jak bardzo oddana była interesom firmy; oznajmiła, że nie istnieją żadne medyczne przeciwwskazania, którymi lekarz mógłby usprawiedliwić podobny zarzut. Na te słowa Lang uniósł dłonie w obronnym geście, zapewniając tym samym, że nie zamierza się z nią spierać. Natychmiast przyznał, że ceni sobie firmę Duplix, ale zaznaczył też, że najpierw, mimo wszystko, szanowna pani powinna była spotkać się z lekarzem prowadzącym, bo każdy wysiłek może być dla pacjenta groźny.
Kiedy Lang wyraził się o nim w trzeciej osobie, jakby spełniał wygórowane kryteria głupoty lub inwalidztwa mogące tłumaczyć taki zabieg, Tobias poczuł ukłucie w karku. Ukłucie natychmiast przerodziło się w ucisk, gdy Kinga podjęła grę wymuskanego łapiducha i rzekła, że tak, faktycznie, powinna była spotkać się z lekarzem przed rozmową z ,,pacjentem”. Nie zaszczyciwszy obiektu rozmowy jednym spojrzeniem dodała, że jutro w południe ,,pacjenta” odwiedzi technik. Lang w milczeniu kiwał głową, jakby właśnie kontemplował galerię przeszkód, mogących pokrzyżować ten plan. Przedstawicielka firmy zastygła w bezruchu, czekając na łaskawy, oczywiście, werdykt. Tak, dobrze, można to zorganizować, o ile ,,pacjent” będzie na siłach. ,,Świetnie!” – wykrzyknęła Kinga, odrywając się piętami od posadzki i klaszcząc w dłonie. Do głowy zmarginalizowanego Tobiasa uderzyła krew. Nie tylko do głowy; kiedy przezornie rozsunął nogi pod kocem, jego upokorzenie było już tak wielkie, że objawiło się w formie mdłości. Przez chwilę był pewien, że zwymiotuje. Udało mu się powstrzymać.
W międzyczasie Kinga rzuciła mu przez ramię ,,do widzenia” i z uśmiechem opuściła salę, no i jego życie, podążając za doktorem Langiem. Pewnie odprowadzi ją aż do holu. Jeśli dobrze rozegra ten dwuminutowy spacer, może coś z tego będzie, okoliczności mieli iście filmowe: złączeni przez opatrzność nad łóżkiem zdychającego kolesia, no cóż, historiom miłosnym czasami nie zbywało na subtelności. Ale nie, bez przesady, skąd ten romantyzm, nie muszą od razu mieć ze sobą dzieci. Tobias zdziwiłby się, gdyby prymus w kitlu przepuścił okazję. Miał przed sobą bardzo ciekawe perspektywy, podstawione mu pod nos, powiedzmy, że pod nos, nie przez opatrzność, ona nie miała z tym nic wspólnego, ale przez los – nie tylko ślepy, ale i zupełnie nieobliczalny.
***
Technik był w porządku, choć bardzo lubił gadać o sobie. Wyjawił gdzie mieszka, co porabia w wolnym czasie, i że skończył astrofizykę. Chyba dawał do zrozumienia, że na wykonywaną przez siebie robotę jest zbyt dobrze wykształcony.
Mimo tego, że Tobias spędził długie godziny na przeglądaniu internetowych forów, gdzie chętnie dzielono się doświadczeniami, miał do faceta sporo pytań. Chciał również zweryfikować pozyskaną wiedzę. Okazała się ona na tyle bogata, że niejeden wziąłby go za eksperta, co byłoby sporym nadużyciem; nie miał pojęcia o naturze procesów, które będą zachodzić w ciągu najbliższych godzin.
Kiedy rozmawiali, na salę wkroczył doktor Lang. No tak. Wczoraj przedstawicielka, ta cała Kinga, musiała mu obiecać, że technik grzecznie się odmelduje, co pewnie uczynił. Lang dał im trochę czasu i w końcu przyszedł ocenić, czy aby na pewno bezbolesny i nieszkodliwy zabieg nie zabije mu umierającego pacjenta.
Lang zapytał Tobiasa o samopoczucie, a kiedy upewnił się, że jest na siłach, polecił mu, by w razie najmniejszych niedogodności wezwał pielęgniarkę. Potem, na całe szczęście, poszedł gnębić kogo innego.
Technik sięgnął po urządzenie.
– Czy opróżnił pan pęcherz?
– Tak.
– Co zrobi pan, kiedy już założę sprzęt?
– Zwyczajnie się położę.
– O czym będzie pan myślał?
– O czymkolwiek. To nie ma znaczenia.
– A gdy poczuje się pan senny?
– Mogę zasnąć, ale lepiej żebym pozostał przytomny, by nie różnicować częstotliwości fal mózgowych. To może wydłużyć czas potrzebny na pobór danych.
– Ha! Lepiej bym tego nie ujął! Chyba to sobie zapiszę! Teraz założę panu urządzenie. Proszę ułożyć się najwygodniej, jak to możliwe i powiedzieć mi, czy coś pana nie gniecie, w razie czego dokonam regulacji. To samo tyczy się łóżka: jeśli oparcie jest za wysoko albo za nisko, poproszę siostrę o pomoc, ustawimy je jak trzeba.
Urządzenie, którego technik uparcie nie chciał nazywać ,,kaskiem”, wyglądało na ciężkie (nie było) i cholernie skomplikowane (pewnie było). Sięgało aż po kark, zakrywało oczy.
– Proszę się położyć! Śmiało!
Tak zrobił. Spodziewał się, że poczuje gniecenie w potylicę, ale nie, kask dobrze wyprofilowano i wybito od środka sprężystą gąbką.
– W porządku?
– Tak.
– Proszę się zrelaksować, czy… a, zresztą! Zawsze tak mówię i brzmi to głupio. Niech pan sobie myśli, co się panu podoba.
Tymi słowami technik zyskał jego sympatię. Tobias nie miał dla swoich myśli żadnego zadania. Krążyły tu i tam, aż w końcu, po długiej tułaczce, zbłądziły do skarbca pamięci.
Sięgnął ku wspomnieniom bez lęku i odrazy.
***
W ciągu kolejnych tygodni Tobias wychudł i osłabł. Przystał na propozycję ogolenia głowy przy pierwszej okazji, kiedy mu ją podsunięto. Niewiele jadł, nie chciał oglądać telewizji ani czytać gazet. Choć okoliczności, w jakich przyszło mu korzystać z resztek życia, były godne pożałowania, nie czuł rozgoryczenia; bez reszty oddał się wspominkom.
Żywił podejrzenie, że procedura wpłynęła na niego czysto fizycznie: może wcale nie była całkowicie bezinwazyjna, jak na każdej reklamie zapewniał Duplix? Czy mogła zamieszać mu w mózgu, przywołując do porządku rozwydrzone hormony? Brzmiało to mało prawdopodobnie, biorąc poprawkę na fakt, że w zalanym chemią ciele, tej coraz szybciej tonącej łupinie, nic nie działało jak należy. Wyniki jego badań wyglądały równie żałośnie jak on sam. Wątpliwe, by produkcja dopaminy, endorfin, czy czego tam, przebiegała jak należy, czyli lepiej niż kiedykolwiek.
Według przewidywań doktora Langa miał przed sobą kilka miesięcy życia. Od momentu ogłoszenia wyroku większość czasu spędził na szpitalnej sali: raptem trzy razy wyszedł na krótką przepustkę. Wracał do pustych ścian swojego mieszkania – ciągle obcej przestrzeni, która formalnie była jego domem. Miał do zrobienia parę rzeczy. Poukładał papiery w szufladzie z dokumentami, upewnił się, że nie zostawi po sobie żadnych finansowych zobowiązań. Chciał wygrzebać z szafy część ubrań i wynieść je do kosza dla ubogich, ale nie miał na to siły. Przyszło mu na myśl, aby poprosić kogoś o pomoc, jednak odpuścił.
Wrócił do szpitala, przekonany, że to właśnie tam dokona konfrontacji. W przypływie autokrytycznej złośliwości wytknął sobie, że zdecydował się na to, żeby zrobić przedstawienie, udowodnić coś światu, no i doktorkowi. Cóż. Pewnie tak. Co w tym złego?
Nie było w tym nic złego. Kiedy to przyznał, po raz pierwszy uwierzył, że umrze szczęśliwy.
***
Grafika, którą wyświetlał w aplikacji, informowała go o statusie projektu. Szary pasek nabierał koloru w miarę postępu prac.
Właśnie rozpoczęła się ostatnia, dwudniowa faza ,,inkubacji”, kiedy zadzwonił telefon. Tobias usłyszał, że wszystko już gotowe. Okazało się, że to, co pokazuje aplikacja, czasami rozmija się ze stanem faktycznym. Tym razem dzwonił mężczyzna. Nie wiadomo jaką pełnił funkcję, ale orientował się w szczegółach zamówienia rozmówcy.
– Chce pan spotkać się z obiektem w szpitalu, na kilka godzin, a potem ma on zostać umieszczony w naszym hotelu aż do… do dnia, w którym pan odejdzie. Wówczas mamy przedstawić go pańskiej rodzinie, której udziela pan zaocznego pełnomocnictwa do dysponowania obiektem.
Określenie ,,obiekt” bardzo go drażniło. Kiedyś musiano uznać, że będzie to termin najlepszy, bo zupełnie neutralny. Trudno powiedzieć, czy przez ten czas język tak bardzo się zmienił, czy któryś z pijarowców firmy okazał się głuchy na skryte w tym słowie pejoratywne brzmienie.
– Tak, tak. To ma być niespodzianka. Dla moich bliskich.
– Oczywiście, rozumiem. Wiem, że zależy panu na czasie, dlatego proszę powiedzieć, na kiedy chciałby pan umówić spotkanie?
– Jak najszybciej. Choćby na jutro.
– To, niestety, nie będzie możliwe, ale pojutrze wchodzi w grę.
– Doskonale.
Kiedy dograli już wszystkie szczegóły, facet zapytał go, czy nie życzy sobie nawiązać połączenia wideo, żeby móc się przywitać. Tobias poczuł jak na dno żołądka spada mu ołowiana kula. Stracił dech, nie potrafił odemknąć warg, zresztą i tak nie wiedziałby, co powiedzieć.
– Nie – wydyszał w końcu. Rozmówcy to nie zdziwiło, przyjął tę decyzję z rutynowym spokojem. Pewnie niejeden klient dopiero w tym momencie zdawał sobie sprawę z tego, na co się porwał. Choć Tobias doskonale wiedział, na co się pisze, i przez ostatnie tygodnie żył, otulał się tą świadomością, chwilowo nie mógł w to uwierzyć.
***
Jeden z zapisów kontraktu informował o zupełnie oczywistej, choć mogącej budzić złość klientów, ewentualności: obiekt może odmówić współpracy. Statystyki były obiecujące – dziewięćdziesiąt pięć procent obiektów podejmowało pełną kooperację, ale nikt nie gwarantował, że projekt nie okaże się klęską. Pod rzeczonym paragrafem zapewniono oględnie, że w takim niefortunnym przypadku firma jest skora częściowo zwrócić poniesione przez klienta koszty. Tobias spędził trochę czasu na forach, szukając przepełnionych goryczą wpisów, ale nic nie znalazł. Kto wie, może przyznanie rekompensaty wiązało się ze zobowiązaniem, by nie wylewać żalów w Sieci.
Kiedy wszystko wskazywało na to, że przedsięwzięcie się powiodło, Tobias nie mógł zrozumieć towarzyszącego mu przez ostatnie tygodnie optymizmu; jakim prawem zakładał, że obiekt będzie chciał współpracować? Przecież to niedorzeczne. Właśnie tacy jak on musieli podpadać pod feralne pięć procent.
A jednak. Życie było pełne niespodzianek, o czym zaczął się przekonywać. Najwyższa pora.
Musiał o wszystkim poinformować doktora Langa, nie miał wyboru. Na progu sukcesu pojawiła się nowa obawa – a jeśli doktorek okaże się względem niego złośliwy i zakaże wizyty? Wynajdzie jakieś przeciwwskazanie?
Na szczęście obawy okazały się niesłuszne. Lang, którego nawyki Tobias zdążył już dobrze poznać i równie solidnie znielubić, wysilił się nawet na życzliwość: zapytał ile czasu potrwa wizyta, by przekazać pielęgniarkom, kiedy nie powinny przeszkadzać. Zaproponował też, że pośle po jakieś sprawunki, jeśli jest taka potrzeba. Tobias wstrzymał się od sarkastycznego komentarza. Podziękował za pomoc.
Zbliżał się wieczór.
Jutro.
***
Nie wiedział, jak to zorganizują. Spodziewał się, że kolejny przedstawiciel Duplix (byle nie kobieta) wparuje na salę i zaanonsuje gościa.
Godzinę przed spotkaniem odebrał telefon. Mężczyzna, chyba ten sam co ostatnio, oznajmił uroczyście, że będą o czasie. Tylko tyle.
Kolejne sześćdziesiąt minut spędził na przepychankach z postawionym samemu sobie zarzutem:
,,Czy wiesz, że kompletnie oszalałeś?”
Ale nagle on wszedł do sali i wszystko przestało się liczyć.
Był jedyny w swoim rodzaju. Tak o nim mówiono.
Tobias słusznie przypuszczał, że upływający czas zatarł całą masę szczegółów, które w jednej chwili zwalą mu się na łeb. Aż przymknął oczy, przytłoczony liczbą korekt, które prędko naniósł na zwietrzałe wyobrażenie.
– Podejdź. Proszę. – Nie chciał wchodzić w rolę sypiącego grzecznościowymi komendami gospodarza, ale jaki miał wybór?
Tamten zastosował się do prośby. Stanął przy łóżku i nie przestawał się gapić. W spojrzeniu nie było śladu niechęci, nie rzucał mu wyzwania. Wyglądał na zdziwionego.
– Usiądziesz?
Usiadł. Tobias nie wytrzymał, spuścił wzrok. Kątem oka dostrzegł, że gość również pochyla głowę.
– O czym myślisz?
Milczał. Założył nogę na nogę i stukał palcami o kostkę.
– Pamiętam to.
– Co? – Przynajmniej brzmiał tak, jak Tobias to sobie zapamiętał.
– Też tak robiłem. Kiedy się denerwowałem.
– No tak. A jak inaczej miałbyś robić?
– Fakt. Posłuchaj… – urwał. Nie przygotował sobie żadnej mowy, co tam mowy, ani jednego zdania. Biorąc poprawkę na to, jak wiele chciał przekazać, zakrawało to na kpinę. – Powiedz mi… Cholera, nie będę pieprzył naokoło, akurat przy tobie nie muszę. Powiedz mi, czy nie jesteś zły, że zostałeś powołany do życia tylko po to, by wkrótce umrzeć? Pewnie wiesz, że klony żyją maksymalnie dziesięć miesięcy. Nie wkurza cię to?
– Niespecjalnie.
– Serio?
– Serio. Takie to dziwne? Ty jesteś spokojny, a masz, zdaje się, bliżej niż ja.
Tobias wybuchnął śmiechem.
– Słusznie!
Gość rozejrzał się po sali.
– Bardzo z tobą źle?
– Mam raka.
– A konkretniej?
– Konkretniej? Czy ja wiem? Boli. Niedługo umrę.
Obaj zamilkli.
– Ciekawi mnie jedna sprawa – podjął Tobias. – Jak to było się narodzić?
Zapytany nieco się ożywił.
– Właściwie to pamiętam tylko, że obudziłem się w obcym miejscu z dziwnym poczuciem, że spałem całymi dniami. Kiedy zacząłem jako tako kontaktować, wszystko mi powiedziała. Taka sympatyczna laska, nawet ją polubiłem. Wyjaśniła, po co mnie ,,powołano”. Boże, ona właśnie tak to ujęła! Nawet nie ,,powołano do życia”, tylko zwyczajnie: ,,powołano!”. Więc zostałem ,,powołany” dla ciebie, no i z ciebie. A, właśnie! Też mam do ciebie pytanie. Dali mi tam dostęp do Sieci. Okrojony, ale jednak. Spędziłem dziesiątki godzin na zbieraniu informacji o Duplix. Wyczytałem, że ludzie rzadko replikują swoje nastoletnie wcielenia. Dlaczego to zrobiłeś? Po co? Zdradzili mi, że po twojej śmierci mam trafić do rodziców, ale czemu? Kiedy…
Tobias przerwał mu gestem.
– Jesteś skołowany, rozumiem to. Tak szczerze mówiąc to myślałem, że nie będziesz współpracował, że im się zbuntujesz.
– Niby po co? Żeby od razu mnie uśpili? Jak kundla?
Tobias poczuł się głupio; ostry sposób, w jaki gość zdystansował się do tego przypuszczenia, oznaczał, że odebrał je jako obelgę.
Niespodziewana myśl, jak smagnięcie biczem, przywołała go do porządku:
,,Do kurwy nędzy! Zebrało ci się na skrupuły?!”
– To nie tak – zaczął na nowo Tobias. – Twoi… nasi rodzice nie żyją.
– Och. – Spuścił wzrok. Żal? Zawód?
Nie. Ciekawość.
– Mama zmarła na zawał. Tuż po pięćdziesiątce. Ojciec dawno temu. Dobra, zabrzmi to głupio: ile masz lat?
– Siedemnaście.
– Cholera, właśnie tak, jak chciałem!
– Dlaczego? – Chłopak zadał pytanie w sposób, który nie pozostawiał wątpliwości co do tego, że bardzo zależy mu na odpowiedzi.
– Już mówię. Skoro rodzice nie żyją, to oczywistym jest, że do nich nie trafisz. Dużo nakłamałem.
– Dlaczego?
– Czy ja wiem? Tak było prościej. Sprzedałem bajkę, że kiedy się przekręcę, to mama i tata ucieszą się z mojej nastoletniej wersji, bo wtedy dobrze się dogadywaliśmy, zaliczyliśmy wakacje życia, tego typu rzeczy.
– Cze…?
– Tak, tak, wciąż nie wiesz, po co to wszystko. Słuchaj więc: jak widać, zapadłem na złośliwego raka. Nie wiem, jak wygląda twoja wiedza na temat nowotworów, ale chyba nigdy nie przyszło ci do głowy, że to w sumie szalenie pasjonująca choroba. Również obrzydliwa, tego jej nie ujmuję. Wiesz, skąd wzięły się te wszystkie szarlatańskie praktyki leczenia jej dobrymi fluidami? Z tego, że rak ma z nimi wiele wspólnego. Jestem co do tego przekonany. Nie pozbędziesz się go pozytywnym myśleniem, to oczywiste bzdury, ale jego przyczyny, zaczątek, jest silnie związany z tym, co człowiek myśli. Nie, nie myśli. Czuje.
Nadążasz? Dobrze. Popatrz na to z tej strony: ludzki organizm, który powinien być maszyną do podbijania świata i zapełniania go potomstwem, w pewnym momencie dobrowolnie ustępuje pola bandzie zbuntowanych komórek, które mógłby prędko unicestwić. Każdy układ odpornościowy codziennie zdusza w zarodku jakąś niewydarzoną rebelię i czyni to bez trudu, aż nagle przychodzi moment, kiedy odpuszcza. Abstrahuję tutaj od sytuacji, kiedy ten układ staje się niewydolny na skutek starzenia czy jakichś genetycznych uwarunkowań. Znaczenie mają też czynniki zewnętrzne. Ale popatrz na mnie: od lat robię to samo. Prowadzę umiarkowanie niezdrowy tryb życia, nie zmieniam nawyków i przyzwyczajeń, również żywieniowych. Nie jestem stary. Rzadko chorowałem. Mój układ odpornościowy działał sobie jak należy. Żart polega na tym, że nagle, nieświadomie, postanowiłem go wyłączyć. Rozumiesz? Mam za sobą długie dyskusje na różnych forach internetowych, często kończyły się one dla mnie niezasłużonymi banami. Zaraz się zaczyna: ,,Co ty za bzdury wypisujesz”, ,,Doucz się gamoniu!”, ,,Śmiejesz się chorym w twarz!”. Wyobrażasz sobie?!
Nastoletni klon słuchał go cierpliwie, nie przerywając, ale i nie dając w żaden sposób odczuć, że przyjmuje jego słowa, że zamierza się nimi posłużyć do poszerzenia własnego punktu widzenia.
– Rzecz w tym, że życie mi się nie udało. Nie ma sensu się oszukiwać.
– Dlaczego?
– Sam chciałbym wiedzieć. Mogę zżymać się na swój organizm, ale przecież to, co zrobił, oddając pole nowotworowi, było z jego strony czymś iście taktownym, wiesz? Pora na kurtynę. Dlatego chciałem cię tutaj ściągnąć. Właśnie ciebie. Wtedy wszystko się zaczęło.
– Co się zaczęło?
– To, co teraz myślisz i czujesz, cała twoja złość i nienawiść do świata…
– Co?
– …nie jest jakąś banalną fazą, tak zwanym okresem buntu, czy coś.
– Nienawiść?
– Tak. Nienawiść. Sam nie wiem, skąd się to wzięło. To chyba istota naszej osobowości, rozumiesz? Albo i nie. Nie wiem. W każdym razie właśnie wtedy, wkraczając w dorosłość, zacząłem oddalać się od świata, gardzić ludźmi.
– O czym ty mówisz?
Klon wstał i obszedł łóżko. Teraz spoglądał na niego z góry.
– Pieprzysz jakieś głupoty.
Tobias roześmiał się.
– Myślisz, że jesteś taki mądry? Że potrafisz żyć bez tych, których uważasz za gorszych od siebie? Zmarnujesz każdą szansę, jaką podsunie ci życie. Rozumiesz? Każdą.
– Że co?!
– A równocześnie, w tym swoim chorym samozadowoleniu… będziesz cały czas się bał, umierał, srał ze strachu, cały czas to robisz. Biegniesz i rozpychasz się łokciami. Nie patrzysz na nic! Na nikogo! – Tobias odepchnął się od oparcia łóżka. – Pierdolony egoista!
– O czym ty pieprzysz, człowieku?! – Chłopak zmarszczył brwi i uderzył się otwartą dłonią w czoło.
– Właśnie o tym… pieprzę. – Tobias wyszczerzył zęby, słusznie przypuszczając, że musi przez to wyglądać upiornie. Opuścił stopy na posadzkę i wstał. Musiał wesprzeć się na stojaku z kroplówką. Wyrwał przyssane do żył rurki, odrzucił je.
– Co ty…
– Podejdź tu.
– Odwal się.
– Chodź, ty mały gnojku.
– Co ja tutaj robię?! – Klon wykrzyczał pytanie, wznosząc oczy ku sufitowi, jakby oczekując, że spadnie stamtąd odpowiedź. – Spierdalam stąd! Poza tym…
Tobias potrzebował raptem trzech sekund, by podciągnąć materac i wydobyć spod niego tasak. Kiedy jego gość zorientował się w sytuacji, było już za późno. Nic nie mogło odwrócić biegu wydarzeń.
***
W legendach, mających przeżyć go o stulecia, stawiał zaciekły opór. Ponoć dobrą chwilę nie dało się go oderwać od pokiereszowanych zwłok, choć dwóch ochroniarzy robiło, co w ich mocy. W rzeczywistości było, naturalnie, inaczej: odciągnięto go w sekundzie, wyjącego i unurzanego po łokcie we krwi. Wywijał tasakiem, póki nie wyłamano mu rąk. Jeden z ochroniarzy przyznał potem, że musiał się przy tym natrudzić, choć miał przecież do czynienia ze śmiertelnie chorym chudzielcem.
Mimo tego, że Duplix podjął natychmiastowe działania, sprawy nie zdołano zamieść pod dywan. Co ciekawe, w dłuższej perspektywie nie odbiła się ona na wynikach finansowych firmy.
Ponieważ nikt nie odkrył motywów morderstwa, wysnuto na ich temat masę domysłów.
Żadna z teorii nie miała wiele wspólnego z prawdą, choć wszystkie wchodziły w jej obręb; w końcu zawsze mówiono o zbrodni dokonanej przez udręczonego człowieka.
Tobias zmarł miesiąc później, w pobliskim hospicjum, gdzie trafiali podobni mu delikwenci.
Przed śmiercią nie zamienił już z nikim choćby słowa. Nie udało mu się ufundować stypendium, które raczej nie przyniosłoby chluby żadnemu z beneficjentów. Jego spory majątek trafił do kasy skarbu państwa.
Pielęgniarki bały się go jeszcze długo po tym, jak wydał z siebie ostatnie tchnienie. To, że uparcie milczał, było dla nich błogosławieństwem, zaś to, że nieustannie się uśmiechał, wprawiało je w przerażenie.
Najchętniej odcięłyby mu głowę i spaliły serce. Tak na wszelki wypadek.
Doktor Lang, zmagający się od okresu wczesnej dorosłości z nerwicami natręctw, po tamtym dniu musiał wziąć kilkutygodniowy urlop. W jego trakcie nerwice rozkwitły i objawiły się w najróżniejszych, równie zagadkowych, co dziwacznych formach.
Gdyby tylko Tobias mógł o tym wiedzieć, pomyślałby, że jednak nieco sprawiedliwości ostało się na tym świecie.
A potem znienawidziłby się odrobinkę bardziej.