- Opowiadanie: Tulipanowka - Bio

Bio

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Bio

tekst dedykuję Panu Jakubowi w ramach podziękowania za przesłanie fantastycznej książki Toma Holt'a „Śniło ci się"

 

 

 

Żeby mógł ukazać się mój podręcznik pod tytułem „Jasnowidztwo i przepowiednie dla czarodziei specjalnej troski" wydawca prosił mnie o kilka słów o sobie. Moim zdaniem na sranie mu to jest potrzebne i tak też mu w uprzejmych słowach dałam do zrozumienia. Jednak on się uparł, gdyż jak stwierdził, jego podwykonawcy, a w szczególności krasnoludy szlifujący i wtapiający drogocenne kamienie w okładki ksiąg (szmaragdy w moim przypadku), uwielbiają się naśmiewać się z prywatnego życia autora. Wydawca szepnął mi nawet, że im więcej plotkarskich sensacji tym podwykonawcy dają większe upusty, a to nam się obojgu opłaci (mrugnął jedynym okiem – jedynym, bo wydawca jest cyklopem).

 

W mój podręcznik włożyłam tyle serca (cztery komórki z mięśnia brodawkowatego, dwie z zastawki trójdzielnej i piętnaście ze ściany komory prawej serca), że naprawdę szkoda by było gdyby nigdy się nie kazał. Więc smaruję.

 

 

***

 

Mam lat pięćset osiemdziesiąt dwa, ale wyglądam na nie więcej niż dwieście trzydzieści siedem i pół. Hologram mojej postaci ukaże się po ucałowaniu wyrazu „pół". Dla śleptoków i stworzeń pozbawionych trzeźwej oceny rzeczywistości wyjaśniam, że wyglądam jak prześliczna czarodziejka. Przez wyuczoną w pocie czoła skromność na tym skrótowym opisie się zatrzymam.

 

 

 

Przy życiu zachowało się dwoje moich dzieci, spośród ponad setki. Resztę pożarłam, bowiem do niczego lepszego się nie nadawały. Poza tym ciągle darły się „mamo, mamo, czy możemy z tobą spać?", co było dla mnie zbyt irytujące.

 

Zastanawiające, że wszyscy chcą ze mną spać. Żeby położyć się do łóżka zawsze muszę sprawdzić kto znowu się ukrył pod pościelą. Obligatoryjnie rzucam kilka zaklęć z serii „niewidzialny ukaż się naocznie", gdyż niektóre paskudy nie powstrzyma nic, za wszelką cenę muszą wpakować się do posłania czarodziejki Beatrycze. Przywracanie do formy widzialnej to właściwie główna uciążliwość mojego żywota. Pocieszam się, że inni mają gorsze problemy (chociaż trudno mi je sobie wyobrazić).

 

 

 

Wracając do moich dzieci. Mam stujednoletnią córkę Sorfonię i trzydziestoletniego gówniarza Olindo.

 

Sorfonia już się usamodzielniła, żyje własnym życiem. Chociaż wynajmuje lochy i kilka pokoi na parterze mojego pałacu, stosunkowo rzadko się widujemy. W dzień śpi, a nocami gdzieś się włóczy w interesach. Moja córka jest prawdziwą księżniczką, ponieważ jej ojcem był książę. Jego imienia nie wypowiem z pamięci. Bez przesady: pamięć czarodziejki to nie śmietnik. Najważniejsza jest umiejętność wyszukiwania danych, a nie wkuwanie ich na pamięć (uwaga wyjątek: ta zasada nie tyczy się czarodziei specjalnej troski). Jakby co to Sorfonia ma zapisane dane ojca w paszporcie do innych wymiarów. O jej ojcu wspomnienia mam nikłe: był księciem wilkołakiem. Spotkaliśmy się nocą w ciemnym borze. Dużo dyszał i ciągle lizał. Naprawdę więcej sobie nie przypomnę. Po buzi bym go nie poznała, już prędzej o sapaniu. No co? Było mroczno.

 

Kiedy Sorfonia przyjmuje postać wilkołaczki ma lśniącą, gęstą, jasnobeżową, prawie białą sierść (to typowa cecha książąt wilkołaków). Samce czarodziejskich wilków (czarodziejskich, bo dużo gadają ludzką mową i zjadają babcie w czepkach oraz dziewczynki w kapelusikach, ogólnie charakteryzują się słabością kulinarną do bab z nakryciem głowy: fetyszyści zapchloni) oraz wilkołaki pospolite łaszą się do mojej córci, skomlą, merdają czym tam mają, a Sorfonia nic. Jej te umizgi nie wzruszają; w ogóle. Warknie, kły wyszczerzy i obdarza zalotników lodowatymi spojrzeniami. Zmykają bardzo szybko. Jedno skuteczne spojrzenie zastępuje miliony słów – zawsze to powtarzam (jak mi się przypomni).

 

Sorfonia postanowiła żyć w czystości, zgodnie z teorią Klapiusa Fopasusa. Według tego arcyprofesora abstynencja seksualna wyzwala niesamowitą energię magiczną, powoduje wzrost poziomu inteligencji twórczej oraz hamuje starzenie ciała.

 

Nie jestem ignorantką i zgadzam się z Klapiusem Fopasusem. To jest jak ze zdrowym odżywianiem się. Można karmić się surowymi warzywami i unikać smażonego mięsa, tyle że życie traci smak. W każdym razie nie wtrącam się i nie krytykuję Sorfoni. Ma prawo żyć mądrze (zamiast przyjemnie).

 

A propos: tajemnicą poliszynela jest wygląd czarodziei. Jesteśmy piękni, ponieważ ubieramy się w czary. Natomiast Sorfonia chce być naturalnie urodziwa (och ci młodzi idealiści).

 

Odnośnie źródła dochodów Sorfoni wiem tyle, że z nimfą Euzebiną prowadzą mieszalnię wywarów z grzybów halucynogennych. Można podlecieć i zatankować na miejscu lub na wynos. Polecam. Adres: „Odlot totalny", Bory Mocnochłonne, obok Chatki z piernika bezglutenowego.

 

 

 

A teraz parę słów o moim ukochanym syneczku. Ma cechy prawdziwego bohatera, czy mi się to podoba, czy nie. Od maleńkości, od chwili gdy przekroczył magiczną liczę dwóch milimetrów wzrostu i stał się widoczny, jego odwaga i nieprzeciętna charyzma zwala mnie na kolana i utrudnia złapanie oddechu. Mam wrażenie, że on niczego się nie boi. Żadnych maszkar, potworów, smoków, wampirów, duchów ze Światów Umarłych, kosmitów z innych planet, drobnoustrojów chorobotwórczych, skoków w przepaść, latania podczas huraganu stulecia, po prostu nic. Próbowałam zaszczepić w nim nieco lęku, ale bezskutecznie. Została mi tylko obserwacja jego poczynań z zapartym tchem lub zaciskanie oczu połączone z zatykaniem uszu, żeby przetrwać najbardziej drastyczne i niebezpieczne momenty.

 

 

 

Jeżeli chodzi o naukę magii radzi sobie świetnie. Na szczurzej tablicy (nazwa wywodzi się od ludzkiego terminu „wyścig szczurów") Olindo zajmuje pierwsze miejsce wśród czarodziei jego grupy wiekowej, czyli trzydziestolatków. Jestem dumna jak paw – to takie przyjemne uczucie. W takich chwilach tym bardziej cieszę się, że pożarłam dzieci słabo rokujące. One na szczurzej tablicy zajmowałyby same doły i czułabym dyskomfort, a być może i wstyd. A ja nie lubię, gdy czynniki zewnętrzne psują mi nastrój.

 

 

 

Olindo podczas badań przesiewowych został zakwalifikowany do grupy super bohaterów i zgodnie z Rozporządzeniem o zapobieganiu kompromitacji czarodziejów – bohaterów muszę go prowadzać na szczepienia toksycznymi jadami i zmodyfikowanymi magicznie bakteriami. To bardzo niebezpieczne. Zdarzają się przypadki zgonu szczepionego. W takich okolicznościach zwykła magia jest nieskuteczna. Trzeba się śpieszyć i płacić cholendarne łapówki przewoźnikom ze Światów Umarłych, żeby młodego czarodzieja przywrócić do życia.

 

Olindo znosi szczepienia z uśmiechem na twarzy. Mówi, że nic go nie bolą. Powikłania u niego nie występują. Natomiast ja mam stany przedzawałowe, tak się strasznie przejmuję krzywdą mojego dziecka. Pierdolone przepisy! Wstrzykują jady potworów, które syn w wieku trzech lat dusił gołymi rękoma, albo zabijał kopniakiem. To po prostu śmieszne, żeby narażać życie i zdrowie super bohaterów, chociaż ryzyko ukąszenia tych stworów równa się zero. Argumenty, że przypadki chodzą po czarodziejach – bohaterach zupełnie mnie nie przekonują. Śmierć będąca konsekwencją szczepienia jest bardziej prawdopodobna niż w wyniku ukąszenia stworów, czy infekcji zmodyfikowanymi magicznie bakteriami (na które oni uodporniają). Wspomnę jeszcze, że nie podoba mi się zasada, że czarodzieje – bohaterowi muszą poddawać się inhalacjom trującymi dymami. To jest skandal. Takie nonsensy są możliwe wyłącznie w prawie dotyczącym czarodziei. Niestety ja Beatrycze nie mogę lekceważyć przymusowych szczepień i obowiązkowego zadymiania, ponieważ czeka mnie kara: więzienie w ciele żaby. Już kilkakrotnie byłam żabą i nie mam zamiaru ryzykować następnego razu.

 

Pytanie natury filozoficznej właśnie zrodziło się w moim umyśle: dlaczego ustawodawcy najczęściej wymyślają kary uwięzienia w ciele żaby? To już innych zwierząt nie ma? Ciągle tylko: pół roku żaby, dwa lata żaby, pięć lat żaby,… żaby, żaby. Przez to w koszmarach słyszę głos goniącego mnie bociana: „ale masz wyłupiaste oczy". Okropieństwo!

 

 

 

Olindo jeżeli chodzi o genealogię stoi najwyżej jak można. Jest królewiczem, synem Króla Czarodziei Anemona Pi Purpurowego.

 

Nie żebym się chwaliła, ale tak, potwierdzam byłam Królową Czarodziei. Przez rok, ale mogłam i dłużej. Zrezygnowałam, ponieważ uważam, że priorytetem szanującej się czarodziejki jest troska o dobrostan królewicza – mojego syna. Moje odejście król przyjął z głębokim bólem.

 

– To okropne – narzekał Anemon Pi Purpurowy. – Ciągle muszę mieć nową królową. Na kogo ja przed światem wychodzę? Na rozpustnika pozbawionego głębszych uczuć? A wcale nie jestem winny. Królowe zachodzą w ciąże i mnie porzucają. Czuję wykorzystywany. Nie jestem dawcą nasienia, ale czarodziejem z krwi i kości. I duszy. Jestem pewien, że regulamin szanującej się czarodziejki wymyślili podstępni wrogowie Króla Czarodziei.

 

Wzruszyłam tylko ramionami. Żal mi było króla, ale przecież regulamin jest najważniejszy i dopóki nie zostanie zmieniony wszystkie szanujące się czarodziejki będą go przestrzegać.

 

– Fakty, że jestem niezwykle utalentowanym i szalenie przystojnym czarodziejem, a do tego potężnym Królem Czrodziei, nie oznaczają że nie cierpię, kiedy królowa ode mnie odchodzi. Król nie sypia z kim popadnie i bardzo się przywiązuje – skończył płacząc.

 

To było niezwykle wzruszające wyznanie. Musiałam rzucić na siebie najmocniejszy czar otępienia emocjonalnego. Dzięki temu zachowałam swój honor (odeszłam, czyli postąpiłam zgodnie z regulaminem).

 

Jakby nie było przynajmniej raz w roku kancelaria Anemona Pi Purpurowego wysyła mi zaproszenia na koronację nowej królowej.

 

 

 

Plotkarzy zwykle interesuje jacy są ludzie władzy w życiu prywatnym. Więc Anemon był niesamowity. Sprawiał, że czułam jakby świat kręcił się wokół mojej osoby. Gdzie spojrzałam rozkwitały kwiaty, śpiewały słowiki, latały barwne motyle, a na niebie pojawiała się tęcza, albo dwie. Bez przedmiotów o magicznej mocy potrafił wyczuć dokąd się skieruję, nawet kiedy byliśmy w oddalonych od siebie miejscach. To wielka magia. Naprawdę. Ponadto Król potrafi świetnie czytać myśli, nawet te nieukształtowane. Wypada uczciwie przyznać, że chociaż mieliśmy w historii władców karierowiczów, to akurat Amenon Pi Purpurowy słusznie zajmuje najwyższe stanowisko.

 

 

 

Czym się zajmuję? Głównym moim zajęciem jest świadczenie dobrych rad dla ludności. Jest to zajęcie inspirujące, opłacalne, a przy tym bezpieczne. Teraz na przykład opracowuję poradę na pytanie grupy kobiet „co zrobić, żeby mąż nie poznał, że go zdradzam?"

 

Oto brudnopis:

 

Najlepiej od samego początku i przez cały czas trwania związku dbać o siebie, stroić się i regularnie zmieniać swój image. Wtedy małżonek nie pozna kiedy zmiana podyktowana jest pojawieniem się kochanka, a kiedy jest rutynowym zabiegiem. Ponadto należy męża przyzwyczaić do maksymalnie zmiennych nastrojów i wielokrotnie informować (celem utrwalenia), że damski humor wynika wyłącznie z czynników wewnętrznych (czyli fizjologii i psychiki kobiecej). Dzięki temu zdradzająca żona nie będzie musiała ukrywać się z rozsadzającą jej duszę radością i szczęściem lub łzami spowodowanymi napływem wyrzutów sumienia. Kobieta musi być nieprzewidywalna i to zapewni jej albi do romansów na boku.

 

Droga z pracy nie może zawsze trwać tyle samo czasu i odbywać się tym samym środkiem transportu lub tymi samymi ulicami. Mąż musi zrozumieć, że jego żona może mieć ochotę na spacer po parku, długą rozmowę z koleżanką w cukierni, wstąpienie do sklepu i ma prawo w roztargnieniu pomylić numer tramwaju, czy zagapić się i nie zdążyć na pociąg. Męża należy także z całą stanowczością poinformować, że kobiety nie spadają z księżyca, co oznacza że mogą na ulicy, czy w kinie spotkać kolegę ze szkoły lub przedszkola (i to wcale nie jest dziwne).

 

Ponadto kobieta powinna sobie systematycznie kupować prezenty, dzięki temu nie będzie musiała głupio się tłumaczyć, skąd ma nową bieliznę, czy kwiatek w wazonie.

 

Jeszcze jedna rzecz: żona powinna od czasu do czasu coś mądrego przeczytać. Dlaczego? Otóż kochanek oprócz intymnych czynności, może coś sensownego powiedzieć (życie jest przebogate i bywa i tak). Pech zechce, że kobieta to zapamięta i powtórzy w towarzystwie, a potem dociekliwy małżonek zapyta, skąd ona to wie. Nawet jeżeli treść przeczytanej książki, czy czasopisma dotyczyła zupełnie innej tematyki, to istnieje spora szansa, że blef przejdzie.

 

Zapobiegliwość jest cnotą.

 

Postępując zgodnie z powyższymi wytycznymi kobieta zostanie postrzegana przez mężczyzn jako osoba intrygująca i zagadkowa. Oznacza to wzrost pretendentów do roli kochanka oraz większe zaangażowanie męża (co jest o tyle istotne, że mąż jak mu się zechce może przeobrazić się również w świetnego kochanka). Sam zysk.

 

W mojej ocenie żona powinna już dzień po ślubie szukać sobie kochanka. Dzięki temu mąż nigdy nie zauważy żadnej niepokojącej zmiany w wyglądzie lub zachowaniu współmałżonki.

 

Zdecydowanie podkreślić należy, że najważniejszą cechą idealnego kochanka jest dyskrecja (z całą resztą można sobie poradzić).

 

Zdarzyć się może, że młodą żonę (w sensie stażu) zakochaną w swoim mężu męczą skrupuły. Co wtedy? Otóż ona powinna sobie uświadomić, że jej mąż nie zawsze ma (będzie miał) ochotę na wyczerpujące adoracje, romantyczne przechadzki, czy ślęczenie pod sklepową przymierzalnią (nie wspominając nawet o marnowaniu pieniędzy na kwiatki, które przecież i tak zwiędną). Żona nie powinna psuć atmosfery stadła rodzinnego wnosząc dokuczliwe dla męża roszczenia, które z radością mógłby i będzie realizował inny mężczyzna. Chodzi o to, żeby sobie ułatwiać życie, a nie utrudniać i żeby wszyscy byli zadowoleni.

 

Jak na razie wymyśliłam tyle, ale muszę jeszcze pomyśleć. Mam jeszcze parę dni. A jak nic mi nie przyjdzie do głowy, to zwyczajnie doleję czarodziejskiej wody i powyższy fragment rozrośnie się do kilkuset stronic. Ludzie uważają, że im więcej stron, tym więcej rzeczowej treści. Czarodziejka Beatrycze bez problemu sprosta temu życzeniu.

 

 

 

Oprócz porad dla ludności mam też intratne zajęcie dodatkowe: niekonwencjonalne usługi różne. Właściwie usługi różne sprowadzają się do jednej usługi i jednego klienta. Tyle mi wystarczy i nie biorę już niczego ponadto. Żeby nie było, że peplam za dużo, imienia swojego klienta nie wyjawię.

 

Moje zadanie polega na podejmowaniu prób zabicia klienta. Chodzi o to, że on wymyśla i testuje na sobie różne czary ochronne. Żeby sprawdzić jak działają w praktyce, potrzebował zatrudnić bezwzględną morderczynię – czarodziejkę. Nie wiem dlaczego wybrał akurat mnie? Chyba ktoś mu głupot nagadał? Ale z błędu nie mam zamiaru go wyprowadzać.

 

Szczerze powiedziawszy nie raz mogłabym go naprawdę ukatrupić, ale wtedy straciłabym pewne źródło dochodów. Robię tak, żeby poczuł, że jego życie wisi na włosku (aby wiedział za co płaci), lecz mimo tego by zawsze udało mu się ujść cało (z duszą na ramieniu, he, he, he). To już dwieście siedemdziesiąt trzy i cztery piąte roku razem. Szmat czasu. Nie żebym była sentymentalna. Po prostu ten interes jest opłacalny.

 

A jeszcze jak urodziłam Olinda to nawet oszczędności wydaję na zabawki edukacyjne. Przykładowo dzisiaj rano syn ściął trzy głowy smokowi trzygłowemu – dwie minuty i było już po zabawie.

 

Pozabijane smoki w ramach zapomogi oddaję na rzecz schroniska dla czarodziei specjalnej troski. Oni mogą próbować wyczarować buty i torebki ze smoczej skóry, a z mięsa produkować potworne kiełbasy (nie wiem kto pożywia się tym paskudztwem, ale najwidoczniej są chętni), a w zamian za to czarodzieje sprzątają smocze ścierwo (techniką typową ludzką, czyli przy wykorzystaniu siły fizycznej). Bo przecież Olindo nigdy nie ma czasu i chęci, żeby posprzątać po sobie. Podobno to cecha wspólna wszystkich królewiczów, więc nie mogę mieć pretensji.

 

 

 

Dziękuję za przeczytanie

 

– czarodziejka Beatrycze

 

 

Koniec

Komentarze

Niezłe i zgrabnie napisane opowiadanie. Ciekawy pomysł i dobre wykonanie. Było pare błędów stylistycznych, ale kto by się tam czepiał. Gdybym mógł oceniać dałbym 5:D  

W pewnym momencie brak przecinka trochę wybija z rytmu (...ja, Beatrycze,...). Miłe, zabawne, przyjemne. I w ogóle.

Przeczytałem wczoraj inny Twój tekst i stwierdziłem, że muszę przeczytać jeszcze jeden. A teraz myślę, że muszę przeczytać wszystkie :D Super! Tak trzymać!

jakże mi miło, bardzo dziękuję;
zważywszy, że na innym portalu administracja usunęła tekst twierdząc, że jest bez sensu

zawsze to powtarzam - różne są gusta, różne poczucia humoru - i to co jednych bawi, innych irytuje

Nowa Fantastyka