- Opowiadanie: Symerion - Koszmarny przybytek

Koszmarny przybytek

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Koszmarny przybytek

Starszy człowiek o pseudonimie Gnat przeprowadził się do miasteczka, licząc na  święty spokój. Miał serdecznie dosyć huku korków tuż pod swoim oknem. Poza tym irytowali go młodzi ludzie, którzy hałasując potwierdzali jego wiek i pewien błąd, że przyszedł na świat zdecydowanie zbyt wcześnie.  Nie w tej dekadzie co trzeba. To go niezmiernie irytowało mniej więcej od dwudziestu lat.

– Żyłem w okresie stawiania piramid – Pomrukiwał nie raz niezadowolony w swoim ulubionym barze, który był prywatnym klubem tetryków. Jak ktoś miał poniżej sześćdziesiątki barman przepędzał natychmiast młodą krew, której zabrakło Gnatowi lata temu. Była to miejscówka dla dusz przeklętych przez czas i metrykę.

Nie nazywał się Gnat, to było jasne jak słońce. Był grubo po siedemdziesiątce, ale od lat nie miał na sobie nic, co było zarezerwowane dla jego wieku. Żona się pogodziła, że chodził ubrany w jeansy, skórzaną kurtkę, a pod nią najczęściej to co nosił po domu. A były to poliestrowe podkoszulki, kupowane za bezcen, przedstawiające marki różnych klubów, bądź muzycznych zespołów. Czasami Gnat nosił czarny T-shirt  z logiem AC/DC, innymi razem prezentował się jako fan Liverpoolu.  Pod tym względem było mu wszystko jedno co nosił. Ważne żeby podkoszulek nie był obcisły, tego nie mógłby znieść.

Włosy miał ufarbowane na głęboką czerń, zaczesane do tyłu, Gdy barman, potężny, dwumetrowy mężczyzna po sześćdziesiątce zaczynał z niego drwić, od razu powtarzał to co zawsze nad swoją odgrzewaną kanapką i kubkiem kawy z rumem:

– Jeszcze raz przedrzeźnisz mnie od Badboyów, to wsadzę ci twoją letnią kanapkę w tyłek. Ja pamiętam stawianie piramid, ale twój opiekacz chyba obserwował wyjście pierwszych gadów na ląd.  Opiekałeś tego zakalca na własnym udzie?

Po czym zawsze brał z uwielbieniem filiżankę i delektował się około piętnastu minut kawą, wyjadając stare chipsy z talerzyka, zarezerwowane dla gości. Talerzyk był pamiątką z Benidormu, ale raczej klimatami nawiązywał do zimnych, niebieskich, marokańskich uliczek. 

Więc Gnat się przeprowadził do mniejszego miasta. Kupił dwadzieścia lat temu pewien domek za bezcen. Czasami uciekał do niego przed marudzącą żoną, czasami od znajomych, których lubił, ale miał ich dosyć, gdy zbyt często odwiedzał bar. Byli w swoim wieku. Więc starzy jak próchno. I czasami nudni. Cholernie nudni. 

Do miasteczka przyjechał swoim samochodem, nie lubił autobusów, przepychania się, słuchania marudzenia. Od dziecka lubił podsłuchiwać, więc teraz każdy szmer wpadł wprost do środka ucha, a ludzkie dźwięki będące mieszaniną gderania były dla niego trucizną.  

Domek był schludny i zadbany, bo czasami wynajmował go studentom i młodym pracownikom, którzy chcieli sobie obniżyć koszty utrzymania, dojeżdżając do większych metropolii. W środku panowała prawdziwie surowa i nowoczesna asceza. Wszystkie sentymentalne graty trzymał w swoim małym magazynie pod kluczem. Żona kazała mu go zburzyć, dając nawet ultimatum. Dopiero groźba odwetu na jej toaletce definitywnie zakończyła temat.

Gnat zaopatrzył się w kiosku w stosik tanich czasopism, gotowego jedzenia do odgrzania. Dzięki temu był ustawiony na tydzień. Nie bał się przetworzonej żywności . Na żołądek szkodziły mu jedynie nerwy, których teraz brakowało. Więc czuł błogi komfort psychiczny. Zarzucił skórzaną kurtkę na fotel i włączył telewizor.  Rozkoszował się długo wyczekiwanym spokojem.

Pod wieczór postanowił udać sie do sklepu jak to mawiał, by kupić „karmę dla owiec”, nazywając tak  zdrową żywność. Lasagne z pieca była jednak zbyt ciężko strawna. Nawet jak dla niego. Kiedy zaczął odczuwać pierwsze niemiłe objawy zgagi, wskoczył w swój powóz,  ironizując w ten sposób swój dwudziestoletni samochód, nie pamiętający ostatniej dekady przeglądu i ruszył w kierunku centrum, cofając się na trasę za miastem, aby uniknąć korków, które czasami zdarzały się nawet w miasteczkach średniej wielkości.

Natychmiast zatrzymał swój „powóz”, natykając się na całkiem spory sklep, stojący nieopodal złomowiska. Jakie było jego rozczarowanie, gdy pierwszy widok zaplombowanego wejścia od razu przekreślił szybki plan zdobycia zdrowego „jedzenia dla owiec”. Sklep był na dobre zamknięty. Wygląd sugerował, że najmniej od kilku lat. Za szybami zionęła zamglona, zaparowana pustka, miejscami tynk odpadł wraz z namalowanym graffiti. Innym słowem: wielkie rozczarowanie. I odciśnięty czas na murze, który go dołował. Możliwe, że autorzy graffiti sami już wiedli inne życie. Dalekie od dawnych, młodzieńczych wybryków.

Gnat nad kierownicą użył całego przemówienia najgorszych wulgaryzmów i ruszył powolnym tempem do domu. Chciał pomyśleć nad sobą i obecną chwilą.  Dlaczego nie mógł uciec od czasu?

Na jego nieszczęście pewna staruszka usłyszała jego soczystą opinię o zamkniętym sklepie i wygarnęła mu prosto w twarz swoją opinię o kulturze, niestosownym wieku i całej reszcie. Gnat odparł, żeby mumia się zabalsamowała, bo randka z faraonem oślepłym od nadmiaru nieczystego alkoholu nie zdarza sie zbyt często. Ruszył z piskiem opon, zostawiając czcigodną matronę oburzoną z całym wykładem o bon tonie.

Swoje rówieśniczki nazywał mumiami, oczywiście złośliwie. Były podobne do swoich matek i babek, które nie rozumiały jego postawy i charakteru wyprzedzającej czasy w latach jego młodości. Gnat miał wiele zdjęć ze sobą, przedstawiających go „ w niebyt korzystnym dla niego świetle”.

Ubrany był wtedy jak to mawiał, w dzieciństwie w marynarskie wdzianka, a potem szare, smutne ciuchy. Kiedy osiągnął czterdziestkę doczekał nowocześniejszych czasów i ku rozpaczy żony iwymienił całą zawartość szafy.

– Niech te archaiczne szmaty płoną, niech płonie to kurestwo! – powiedział owego dnia do swoich kolegów, których zaprosił na ognisko, wzniecone ze znienawidzonej garderoby.

Lasagne doprowadziła do ciężkostrawności. Kwaśny ogień dręczył cały przełyk Gnata tak, że przeklął  swoje ulubione danie na następne stulecie. Zbliżał sie wieczór i przez dolegliwość, nie mógł tknąć niczego co mógłby „wszamać ze smakiem” . Wszystko co było w kuchni, nie było „karmą dla owiec”. Całe menu Gnata tonęło od tłuszczy, cholesterolu. Najzdrowszą rzeczą jaka była w domowym asortymencie była herbata, która z kolejnymi kostkami cukru zamieniała się w słodką, dziką trasę do zawału.

Kiedy już zapadła noc, wskoczył do  auta, aż poczuł ciężki zapach tapicerki siedzenia i ruszył, chcąc napotkać najbliższą, zbawienną aptekę , oraz jakikolwiek supermarket, by sobie kupić coś zimnego do przepłukania gardła.

Po lewo zauważył światła budynku i wielki baner nad wejściem. Sklep! Gnat był uratowany. Zgaga już mu całkowicie przeszła, ale skoro się ruszył, to  już wolał dokonać choćby małych zakupów.

Ale coś nie grało na pierwszy rzut oka. Czy to aby nie był ten sam supermarket, który wyglądał na nieczynny? Ten, z którego  wręcz spadał tynk?

– Ta mumia tak mnie wkurzyła, że nerwy coś namieszały – mruknął do siebie i splunął przed progiem, zanim wszedł do środka.

W środku było pusto. Jedynie powoli przy ladzie krzątała się sprzedawczyni z miną tak obojętną, że jej rysy twarzy przypominały oblicze niezbyt dobrze wyrzeźbionego posągu. W tle grała jakaś typowa, sklepikowa muzyczka, która bardziej irytowała wytrawne ucho niż w nie wpadała. Po przekroczeniu progu Gnat usłyszał typowy sygnał z megafonu, sugerujący, że wszedł klient.

Przeliczył pieniądze w portfelu. Wśród zaśniedziałych monet, będącymi resztą sprzed  lat znajdował się nowy, czysty banknot z nominałem okrągłej setki. Gnat miał niezłą emeryturę. Wcześnie poszedł do pracy,  choć zawsze tego żałował. Ale teraz nie było to istotne. Nagle jego oko przykuły wszystkie towary jakie były na białych, nieco poszarzałych od czasu półkach.

Wybrał butelkę jakiegoś alkoholu, chleb czosnkowy i jakieś masło z serii limitowanej o ziołowym posmaku. Nie mógł sobie pozwolić na kolejny kwaśny ogień nad żołądkiem.  Ale również na zamęczanie się zdrową paszą dla owiec. Po chwili zastanowienia odłożył alkohol i wybrał butelkę pepsi.  Była zaparowana od środka z wypłowiałą etykietką. Butelka wyglądała jakby miała co najmniej piętnaście lat.

– Sklep z gównianą renomą – mruknął znowu do siebie.

Sprzedawczyni przestała pracować i zastygła bez ruchu, będąc odwróconą do Gnata. Podszedł z zawartością koszyka i wyjął wszystko niezgrabnie. Sprzedawczyni nie drgnęła. Jej sklepikowy fartuch w groszki leżał  jakoś dziwnie, nienaturalnie, jakby nałożony na coś innego niż ludzkie ciało.  Czarne włosy opadały na plecy jak poskręcane korzenie drzewa.

– Ile mam czekać? – zapytał  Gnat. Był zniecierpliwiony. Łatwo wpadał w irytację – Proszę skasować te produkty, bo mam inne rzeczy do roboty niż sterczenie w tym sprzedajspeluniarstwie!

Znów brak reakcji. Gnat stracił resztki cierpliwości. Klepnął lekko ekspedientkę w plecy, ale pod palcami poczuł twardą, nienaturalną powierzchnię. Sprzedawczyni zakołysała się na boki i upadła na ziemię. Gnat spojrzał za ladę. Nie mógł uwierzyć własnym oczom. Peruka z czarnymi włosami zsunęła się z głowy, ukazując okrągłą, białą powierzchnię. Brak twarzy. Gnat odsunął się wystraszony. Na ziemi leżał najzwyklejszy, wystawowy, prosty manekin.

 Strach ustąpił gniewowi. Gnat wziął butelkę starej pepsi, którą wcześniej trzymał i rzucił nią z całej siły o lodówkę.  Hałas, który rozerwał głuchą ciszę był bardzo nieprzyjemny. Rozejrzał się po sklepie, chcąc przypomnieć sobie początkowy stan wyposażenia. Miał dziwne wrażenie, że widok uległ nieznacznej zmianie. Wiele produktów wizualnie się postarzyło. Nie chodziło o fakt, że się zepsuły.  Kolorowe, krzykliwe opakowania i etykietki, wyblakły, pomarszczyły się, zastępując wszystko nawet stylizacją sprzed co najmniej kilku lat. Jakby wszystko  cofnęło się w czasie, ulegając naraz nieuchronności przemijania.

Gnat zajrzał za ladę. Niepokojący manekin, udający sprzedawczynię zniknął. Gnat był sam. Podszedł do drzwi wyjściowych, lecz te, nie chciały ustąpić. Mimo wieku, będąc pod wpływem rosnącego strachu, którego wzrost spowalniała furia z całej siły je kopnął. Pozornie delikatna, krucha szyba nawet nie pękła. Była nieustępliwa, niczym najtwardsza ściana.

Po chwili w megafonie rozległ się niezwykle nienaturalnie niski głos. Powolny, stanowczy, spadający w tonacji z każdą chwilą.

– Wszyscy klienci niezwłocznie są proszeni do kas. Zamykamy.

Ostatnie słowo zostało wypowiedziane niezrozumiale. Głos w megafonie bulgotał, charczał, będąc tak niskim, jakby sprzęt miał natychmiast po chwili ulec usterce. Zalać się gęstą mazią.

Po chwili w sklepie zgasło światło. Jednak ciemności okazały się chwilowe. Światło  ponownie się zapaliło, lecz nie było już takie jak wcześniej: białe, jak większość oświetlenia w podobnych miejscach. Przestrzeń wypełniła się okropną, ciemną czerwienią. Sam widok wszystkiego na półkach w takiej kolorystyce  był chyba gorszy niż zupełny brak światła. Gnat mimo hardego ducha ze strachu natychmiast poczuł, że musi usiąść, inaczej zemdleje. Całe ciało na raty mdlało, osuwając się w otchłań bezradności

– Ktoś mi robi dowcip, cholerny dowcip, rozwalę tego kto zrobił sobie tunel strachu, rodem z wesołego miasteczka moim kosztem – szepnął, wstając z trudem.

Po chwili natychmiast pożałował decyzji . Poczuł na swoim ramieniu dotyk dłoni. Delikatny i twardy jednocześnie. Natychmiast się odwrócił. Zobaczył za sobą manekina, udającego sprzedawczynię.  

– Dziękujemy za zakupy – powiedział bezbarwnie – Zapraszamy pono…

Po chwili upadł, podobnie jak wcześniej za lada. Zsunięta peruka zaczęła się ruszać. Gnat przypominając sobie kilka miesięcy później tę chwilę nie wiedział jak wytrzymał ten widok. Plastikowy, biały manekin, będący oświetlony strasznym, czerwonym światłem, wydający z siebie głos, niepodobny do ludzkiego. Jakby był sztucznym nagraniem.

Peruka szybko uciekła pod regał,  niczym wystraszony kot. Gnat znowu doskoczył do drzwi. Za szybą nie zobaczył miasta tylko jakiś ciemny, zabudowany aż po niebo zaułek. Cofnął , wyrzucając z siebie masę przekleństw, znowu rzucając przed siebie pierwszym, lepszym produktem. Lodówka wydała z siebie pomruki, nie podobnych brzmieniem do jakiegokolwiek urządzenia, zasilanego prądem. Megafon charczał tak niewyraźnie, że Gnat resztkami sił uciszył go kilkoma celnymi rzutami. Przy ostatnim rzucie nie czuł rąk. Urządzenie spadło na podłogę i więcej nie wydało z siebie żadnego, przerażającego pomruku. Jednak nie wytrzymał dłużej i zemdlał.

Obudził się, nie pamiętając gdzie jest i która jest godzina. Natychmiast zerwał się na nogi, ponieważ znowu wszystko się zmieniło. Czerwone światło zostało zastąpione zielonym. Mimo wszystko w nowej tonacji światła poczuł się lepiej. Szybkim wzrokiem zmierzył wszystko co było w jego zasięgu. Brak manekina. Brak innych, niewyjaśnionych zjawisk. Czegoś co czyhało na jego życie, choć dusza była ważniejszym towarem dla ochrony. Towarem…

– Szlag by ten przybytek – warknął, po czym splunął na ścianę, dumnie patrząc na konsekwencje swojego wandalizmu.

Drzwi ustąpiły. Za sobą usłyszał komunikat megafonu.

– Zapraszamy ponownie.

Odwrócił się. Tranzystor demona, jak go później nazwał był nietknięty, a głos wrócił do normalności. Spojrzał podejrzliwie przed siebie i szybkim susem, nie wiedząc jak miał w sobie tyle siły, zabrał pierwszy, lepszy, mocniejszy trunek i wybiegł z taką szybkością, że czuł się jakby był młodszy o czterdzieści lat. Kiedy już był co najmniej dwadzieścia metrów za piekielnym przybytkiem wyciągnął butelkę, po czym natychmiast haustem pociągnął pierwszy łyk. Po chwili wypluł całą zawartość na trawnik. Spojrzał na butelkę. Był to jakiś  napitek nieznanego pochodzenia,  etykietka była pożółkła. Odrzucił butelkę z wstrętem za siebie. Etykietka wzbiła się w powietrze jak latawiec, po czym podleciała pod próg sklepu. Gnat już nie miał siły, by wstać. Było mu wszystko jedno. Tutaj nic nie mogło mu zaszkodzić. Może jakiś bezpański pies, ale niejednemu bezpańskiemu psu szczerzącemu ku ofierze swoje kły spuścił tęgi łomot. Gdy się odwrócił miał gościa. Była nim starsza kobieta, którą nazwał mumią.

– Co pan tutaj robi o tej porze? – wzdrygnęła się oburzona – Spojrzała z pogardą na siedzącego Gnata, przypominając sobie ostatnią, niezbyt miłą wymianę zdań – Siostra poprosiła mnie o kupienie jej leku na przeziębienie, ale który sklep jest czynny o tej godzinie…

Przerwała, wpatrując się w nawiedzony sklep, z którego dosłownie minuty temu uciekł Gnat na resztkach sił. Odwrócił się. Wewnętrzne oświetlenie było normalne. Żadnej czerwieni, zieleni, lub innego, nietypowego koloru światła.

– No – mruknęła z uznaniem – Mam szczęście a pan…

– Proszę tam nie iść, tego sklepu nie ma! – ostrzegł Gnat naburmuszoną staruszkę – Tam się dzieją takie rzeczy, że nie jestem w stanie opisać tego diabelstwa!

Niestety nie posłuchała. Takie osoby żyją z monologów. Jedyne co Gnat usłyszał w odpowiedzi to obelgi w postaci delirium, braku wychowania, rozłożenia się na trawniku i innych, nieprzyjemnych, kąśliwych uwag.

– W dupie z głupią babą…. – szepnął, machając ręką.

Ale obserwował zgryźliwą staruszkę dopóki nie przekroczyła zakazanych drzwi. Usłyszał z dala cichy, znajomy głos megafonu. Obserwował dalej. Po kilku chwilach w środku wszystko w środku znowu zostało oświetlone na czerwono. Tego widoku ponownie nie wytrzymał. Zemdlał, upadając plecami na trawę. Obudził się dopiero rano pod wpływem ciepłych promieni wschodzącego słońca i zimna oszronionej trawy.

 

 

Koniec

Komentarze

Pomimo trochę przydługiego wstępu i rozczarowującego (przynajmniej mnie) zakończenia fajnie się czytało. Na pewno jest potencjał. Technicznie też w porządku, nie licząc pojedynczych błędów. Te które wpadły mi oko:

 

Wśród zaśniedziałych monet, będącymi resztą sprzed lat znajdował się nowy, czysty banknot z nominałem okrągłej setki.

sprzed lat – podwójna spacja, po “lat” przydałby się przecinek,

Poczuł na swoim ramieniu położoną dłoń.

Nie lepiej “Poczuł dłoń na swoim ramieniu”?

Może jakiś bezpański pies, ale niejednemu bezpańskiemu psu szczerzącemu ku ofierze zębami spuścił tęgi łomot.

Szczerzyć zęby, nie zębami. Przed bezpańskiemu psu i po zęby dałbym przecinki.

 

<Spoiler alert>

Pan Gnat nie przypadł mi do gustu. Może dlatego liczyłem na mroczniejsze, bardziej przykre dla niego zakończenie. Miałem nadzieję, że starego zrzędę czeka straszliwy koniec, a przytrafia się to bogu ducha winnej babci. Chociaż z drugiej strony, pobudka na oszronionej trawie też do najprzyjemniejszych nie należy :-). 

 

Nie nazywał się Gnat, to było jasne jak słońce. – zbędne zdanie, zważywszy na fakt, że chwilę wcześniej piszesz, że to jego pseudonim.

 

Żona się pogodziła, że chodził ubrany w jeansy, skórzaną kurtkę, a pod nią najczęściej to co nosił po domu. A były to poliestrowe podkoszulki, kupowane za bezcen, przedstawiające marki różnych klubów, bądź muzycznych zespołów. Czasami Gnat nosił czarny T-shirt  z logiem AC/DC, innymi razem prezentował się jako fan Liverpoolu.  Pod tym względem było mu wszystko jedno co nosił. – Troszkę za dużo każesz mu nosić :)

 

Włosy miał ufarbowane na głęboką czerń, zaczesane do tyłu, Gdy barman, potężny, – Przecinek zamiast kropki.

 

– Jeszcze raz przedrzeźnisz mnie od Badboyów… – Na pewno chodziło Ci o to słowo? Czy barman naśladował słowa/ruchy Gnata, czy raczej wyzywał go lub co w ten deseń.

 

Byli w swoim wieku. Więc starzy jak próchno. – A w czyim wieku mogli jeszcze być? :)

 

Od dziecka lubił podsłuchiwać, więc teraz każdy szmer wpadł wprost do środka ucha, a ludzkie dźwięki będące mieszaniną gderania były dla niego trucizną. – wpadał? No i mieszanina to chyba połączenie co najmniej dwóch składników, samo gderanie więc chyba odpada.

 

Domek był schludny i zadbany, bo czasami wynajmował go studentom – Przecież to istne zaprzeczenie! :D

 

Gnat zaopatrzył się w kiosku w stosik tanich czasopism, gotowego jedzenia do odgrzania. – Skoro zaopatrzył się w to i w to, a dalej już nic nie wymieniasz, to zamiast przecinka dałbym i.

 

Nie bał się przetworzonej żywności . – Kropka odskoczyła za daleko. Powtarza się to wiele razy.

 

Kiedy zaczął odczuwać pierwsze niemiłe objawy zgagi, wskoczył w swój powóz,  ironizując w ten sposób swój dwudziestoletni samochód, nie pamiętający ostatniej dekady przeglądu i ruszył w kierunku centrum, cofając się na trasę za miastem, aby uniknąć korków, które czasami zdarzały się nawet w miasteczkach średniej wielkości. – Długie i męczące to zdanie. Daj chwilę oddechu. Podziel na dwa, trzy.

 

Ubrany był wtedy jak to mawiał, w dzieciństwie w marynarskie wdzianka, a potem szare, smutne ciuchy. Kiedy osiągnął czterdziestkę doczekał nowocześniejszych czasów i ku rozpaczy żony iwymienił całą zawartość szafy. – pierwszy przecinek należałoby przestawić. Wkradło się też niepotrzebne i.

 

Wybrał butelkę jakiegoś alkoholu – Czemu jakiegoś? Unikaj takich słów. Myślę, że Gnat doskonale wiedział, jaki alkohol wybrał, a ja jako czytelnik też wolałbym to wiedzieć.

 

jakby sprzęt miał natychmiast po chwili ulec usterce. – No to natychmiast czy po chwili?

 

Całe ciało na raty mdlało, osuwając się w otchłań bezradności – kropeczki brak.

 

Po chwili upadł, podobnie jak wcześniej za lada. ogonka brak.

 

Cofnął , wyrzucając z siebie masę przekleństw, znowu rzucając przed siebie pierwszym, lepszym produktem. – Pomijając inne aspekty tego zdania, uważaj na tego typu zestawienia słów. Nie brzmią najlepiej.

 

Lodówka wydała z siebie pomruki, nie podobnych brzmieniem… – niepodobne.

 

Gnat już nie miał siły, by wstać. – A kiedy usiadł? Chwilę wcześniej biegł.

 

– Co pan tutaj robi o tej porze? – wzdrygnęła się oburzona – Spojrzała z pogardą na siedzącego Gnata, przypominając sobie ostatnią, niezbyt miłą wymianę zdań – Coś tu się pochrzaniło z zapisem.

 

– W dupie z głupią babą…. – za dużo kropek.

 

Po kilku chwilach w środku wszystko w środku znowu zostało oświetlone na czerwono. – no, wiadomo.

 

Napisane bardzo przeciętnie. Dużo błędów, wypisałem tylko wyrywkowo pomijając interpunkcję i inne. Styl jeszcze niewyrobiony, miejscami zbyt oczywisty i prosty. Ale miejscami z kolei nie było tak źle. Jest z czego rzeźbić :)

Co do treści, no cóż. Grozy nie poczułem, mimo że nie przepadam za manekinami. Próbujesz wystraszyć na siłę, pisząc ciągle jak to bohater się boi, jakie to światło jest przerażające i tego typu podobne sformułowania. Zamiast tego pokaż coś, dzięki czemu czytelnik będzie mógł się wzdrygnąć bez nachalnego narratorskiego wpychania: to jest straszne i ohydne bo tak!

Fabule czegoś brakuje. Ot, staruszek trafia (swoją drogą zanim tam trafia to tekst trochę wieje nudą) do nawiedzonego sklepu. Tam wykorzystujesz motywy rodem ze średniego horroru jak czerwone światło, manekin, przeraźliwe dźwięki etc. Ucieka, koniec. Myślałem, że wydarzy się coś więcej. Że czegoś się dowiemy. Że Gnat jest jakimś podróżnikiem w czasie i po tym, jak opęta go peruka trafi na plac budowy piramid. Cokolwiek.

Pozdrawiam! dO.ob

 

Nowa Fantastyka