- Opowiadanie: Zodiak - Choroba

Choroba

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Choroba

Człowiek, którego imię miało nie zostać zapamiętane i zginąć w mrokach dziejów, przemierzał nieznaną i dziką krainę. Kierował się na północ, chociaż wiedział, co go tam czeka. Wszyscy wiedzieli, co tam jest. Czy raczej, czego tam nie ma. Cywilizacji. Mimo to Hercyryx, bo właśnie tak się nazywał, kontynuował swoją samotną pielgrzymkę.

Nie wyruszył na południe, gdzie dwa wielkie imperia toczyły niekończącą się wojnę o ziemię, wpływy i surowce. Tam, gdzie cywilizacja kwitła, a ludzie nie znali cudów i koszmarów, jakie skrywał świat. Gdzie najpotężniejszą magią był pieniądz, a najgroźniejszym potworem – człowiek. Choć z drugiej strony, czego Hercyryx już wiedzieć nie mógł, nawet i ten bastion rozumu i ładu powoli zaczynał ulegać wpływom potężnych, ale i złowrogich sił.

Nie wyruszył na wschód, gdzie znajdowała się większość cudów znanych ludziom. Kraina rajskich widoków, roślin i zwierząt, o jakich nikomu się nawet nie śniło, gdzie niebo przybierało kolor szmaragdów i rubinów, gdzie chmury mieniły się kolorami wszystkich barw tęczy, gdzie mieszkańcy żyli w harmonii z nieśmiertelnymi istotami, wymykającymi się zwykłemu i prostemu ludzkiemu rozumowi. Raj, z którym, mimo wszystko, coś było nie tak. Pomimo wszelkich cudów i zapierającego dech w piersiach piękna, w opowieściach z tamtych stron zawsze dało się wychwycić jakiś niepokojący szczegół. Bowiem jaką barwę może mieć krew przelana pod szmaragdowym niebem? Hercyryx wiedział, że nie znajdzie tam tego, czego szuka.

Nie wyruszył też na zachód. Dlaczego miałby to zrobić? Wszak to właśnie na zachodzie znajdował się koniec świata: trawione przez piekielny ogień pustkowie, nieprzebrana otchłań rozpaczy i mrożących krew w żyłach krajobrazów, jakich nie powinien oglądać żaden śmiertelnik.

Hercyryx wyruszył zatem na północ, do krainy nieznanej kartografom ani podróżnikom. Dokąd niewielu się wybierało, a nikt nie wracał.

Udał się w nieznane.

Co mogło skłonić go do takiej wyprawy? Do miejsca zapomnianego przez ludzi i ich bogów? Tam, gdzie nie sięgało bezpieczne światło cywilizacji, gdzie ginął rozsądek, a jedynym prawem było prawo przetrwania?

Miłość.

Rzecz bardzo ludzka, w imię której podejmowanych jest mnóstwo, wydawałoby się, irracjonalnych decyzji. Hercyryxa można by nazwać szaleńcem przez to, co robił, ale jego determinacja była niezachwiana. Nie zastanawiał się, czy to aby na pewno dobry pomysł, co może się z nim stać i czy jego misja rzeczywiście ma szansę powodzenia.

Szaleniec.

Ale jednak… Czy tak trudno go zrozumieć?

Tym bardziej, że miejsce, do którego się udał, było o wiele bardziej szalone.

 

*

 

Krajobraz wcale nie był brzydki czy przerażający. Po prostu pusty. Jak okiem sięgnąć czyste, nienaruszone przez człowieka lasy i łąki, gdzie wiatr kołysał bujną trawę. Podróżując konno przez tę krainę, Hercyryx zdążył przywyknąć do samotności i ciszy. Żadnych posterunków, karawan czy gońców lub też zwyczajnych podróżnych. Fakt, w jego stronach mieszkało nieporównywalnie mniej ludzi niż na południu, ale kraina i tak cały czas zdradzała oznaki zamieszkania.

Na północy? Ani żywej duszy. Choć może to i lepiej. W spokoju myślał, planował i wspominał. Nikt mu nie przeszkadzał, nie martwił się, że napotka kogoś, kogo napotkać by nie chciał. Na traktach i gościńcach nie brakowało takich, co kosztowności zabierali razem z krwią i choć Hercyrx nie nosił przy sobie niczego wartościowego, wcale nie musiało go to uratować. Zdobywanie jedzenia nie stanowiło problemu. Miał ze sobą łuk i włócznię.

Tracił za to poczucie czasu. Przemierzał lasy i łąki, przekraczał rzeki, czerpał wodę przy strumieniach i wspinał się na wzgórza. Rozpalał ogniska na polanach i niejednokrotnie przyglądał się leniwie sunącym po niebie chmurom. Był wojownikiem, nie poetą, i choć potrafił docenić piękno dzikiego krajobrazu, tak po pewnym czasie wszystko zaczęło zlewać się w jeden i ten sam obraz. 

Pewnego dnia postanowił zapolować, ponieważ brakowało mu już prowiantu, a przypadkiem natknął się na ślady sarny. Zostawił konia na skraju lasu i sam zanurzył się w parną gęstwinę, niosąc ze sobą łuk, kilka strzał oraz miecz. Oczywiście nie potrzebował go do łowów, ale nigdy się z nim nie rozstawał. Stanowił coś więcej aniżeli zwykły oręż. Przypominał Hercyryxowi o tym, kim był i skąd pochodził. Bardzo praktyczny i mało ozdobny, ale nie do pomylenia z żadnym innym. Spoczywał w pochwie przy pasie i czekał, aż nadejdzie czas, by wypełnić obowiązek wojownika.

Las rozbrzmiewał odgłosami ptactwa. Nie mogło zabraknąć tak rozpoznawalnego dźwięku, jak stukanie dzięcioła. Hercyryxowi zawsze dodawało ono otuchy, bowiem dawno temu, kiedy wojownik nie nosił nawet miana mężczyzny, ten właśnie ptak zagnieździł się na dębie, rosnącym nieopodal jego domu. Słuchał go więc dzień w dzień wczesnym rankiem i od tego momentu bębnienie zawsze przypominało mu tamte prostsze czasy.

Na wierzchołkach drzew śpiewały śpiewaki, a kosy uparcie przeczesywały ściółkę w poszukiwaniu pożywienia i podrywały się do lotu, gdy Hercyryx się zbliżył. Od czasu do czasu, gdzieś w oddali, wojownik słyszał nawet ziębę.

Kroczył powoli, ostrożnie, nie chcąc dawać znać o swojej obecności okolicznej zwierzynie. Mimo to, ściółka szeleściła za każdym razem, gdy stawiał twardy, skórzany but na ziemi. Mijał buki i graby oraz okazjonalne dęby, których cień nigdy nie padł na istotę ludzką. W końcu trafił na niewielki wąwóz, na dnie którego płynął strumyk. Idealne miejsce, żeby się zaczaić, pomyślał Hercyryx. Wojownik przykucnął obok sporego dębu, znajdującego się tuż na skraju parowu. Rosła tutaj moc czernic i to za nimi zamierzał wyczekiwać zwierzyny. Czasu miał, wydawało mu się, wystarczająco dużo. Podróżował już bardzo długo i chwila, którą miałby tu spędzić nie zrobiłaby mu różnicy. Zastygł w bezruchu i zasłuchał się w harmonijne odgłosy lasu.

Kiedy w wąwozie pojawiła się młoda koza, Hercyryx nałożył strzałę na cięciwę i naciągnął pewnym, zdecydowanym ruchem. I czekał. Zwierzę zbliżyło się do strumyka, zastrzygło uszami i rozejrzało. Nie spieszyło się zbytnio do picia, a stało pod kątem niepozwalającym Hercyryxowi na wykonanie celnego strzału. Wojownik czekał cierpliwie i spokojnie, ale w myślach zaklął paskudnie. Nosz podejdź w końcu do tej wody, durna bestio, pomyślał. Ale sarna, jak na złość, odwróciła się do niego tyłem. Mimo to pozostawał niewzruszony, choć w duchu nie żałował jej bluzgów.

Ręka zaczęła go boleć i już miał spuścić cięciwę, lecz wtedy koza w końcu podeszła do strumyka, by zaspokoić pragnienie, idealnie wystawiając się na strzał. Z uczuciem ulgi Hercyryx wypuścił strzałę, lecz pech chciał, że chybił i nie zabił zwierzęcia od razu. Zazgrzytał zębami, a jego brodata twarz wykrzywiła się w grymasie gniewu. Zwierzyna pobiegła wzdłuż strumyka i zniknęła mu z oczu. Nic się nie stało, wystarczyło, że pójdzie po śladach krwi. Był zły, bo wszystko to wynikało ze złośliwości losu i tego, że sarna zwlekała z podejściem do strumyka. Gdyby od razu oddał strzał, padłaby martwa bez strachu i cierpienia, a on nie musiałby ganiać za nią po lesie.

Ale przede wszystkim, czego Hercyryx nie wiedział, gdy schodził na dno wąwozu, złorzecząc sarnie, nie zawędrowałby w głąb lasu.

 

*

 

Hercyryx bardzo szybko przekonał się, że z tym miejscem było coś nie tak. W miarę jak podążał za śladami krwi pozostawionymi przez kozę, zaczął zauważać drzewa i krzewy, jakich nie widział nigdy wcześniej. Im dalej się zapuszczał, tym większe okazy napotykał. Niepokoiło go to, ale ciekawość brała górę i wykorzystywała pościg za rannym zwierzęciem jako wymówkę, by iść dalej. Nadal słyszał ptaki, ale ich głosy dochodziły z tyłu. Z przodu zdawał się rozbrzmiewać… szum? Nie, nie szum, ale Hercyryx nie potrafił lepiej tego opisać.

Mijane drzewa zaczęły przyćmiewać rozmiarem największe dęby, jakie wojownik kiedykolwiek oglądał. Ich korony, tak wysokie i gęste, całkowicie przysłoniły niebo przez co puszcza tonęła w gęstym, wilgotnym mroku. W końcu zatrzymał się, pewny, że powinien zawrócić. Instynkt przetrwania wziął górę nad ciekawością. Jedna sarna nie była warta zapuszczania się do jakiejś kniei opuszczonej i zapomnianej przez Wszechwiedzącego. Hercyryx jeszcze raz spojrzał na ślady krwi i odwrócił się w kierunku, z którego przyszedł.

I ujrzał postrzeloną kozę.

Stała zaledwie kilka metrów od niego, ze strzałą ciągle wbitą w bok. Nie chwiała się, nie zataczała, nie kulała. Po prostu wpatrywała się w niego ciemnymi oczami.

– Wszechmocny, daj mi odwagi – wyszeptał wojownik, odruchowo zaciskając dłoń na rękojeści miecza.

Zrobił krok, a koza zerwała się do ucieczki i pobiegła z powrotem tą samą drogą, którą oboje się tu dostali. Wojownik pozostał na miejscu, zamyślony. O co tu chodziło? Czy umysł go zawodzi po tylu dniach samotnej wędrówki przez nieznane ziemie? Czy zatruł się czymś i trawiła go gorączka? Może leży teraz twarzą w trawie, drżąc z choroby i zimna, a to tylko majaki umierającego? Odrzucił tę myśl czym prędzej. Nie mógł umrzeć, o nie. Miał misję i zamierzał wykonać ją, choćby musiał wracać z drugiego brzegu Rzeki Życia.

Nagle przez głowę przeszła mu myśl. Jego misja.

Spojrzał za siebie, w mroki lasu. Wszystko wydawało mu się dziwne, nienaturalne i obce. Ale czy nie szukał właśnie czegoś takiego? Legendy mówiły na ten temat bardzo niewiele, ale Hercyryxowi wydawało się, że to możliwe, a nawet prawdopodobne, że Kwiat Nadziei rośnie pośrodku polany właśnie w takim lesie.

Przełknął ślinę i westchnął, spoglądając w tę… otchłań. Nie potrafił pozbyć się uczucia niepokoju, ale jego upór i determinacja zaczynały brać nad nim górę. Równie dobrze może rosnąć i tutaj, w tym lesie. Albo i nie. Ale muszę się upewnić. Gdyby udało mi się go znaleźć tu i teraz… Kwiat Nadziei!

Hercyryx poczuł, jak serce zaczyna mocniej mu bić, jak w piersi zapala się ogień. Nie oglądając się za siebie, ruszył w samo serce lasu, nie wiedząc, co go czeka, za to pełen nadziei, że być może ma szansę odnieść sukces.

 

*

 

To, co tam odkrył, przerosło jego najśmielsze oczekiwania. Spodziewał się znaleźć więcej ogromnych drzew, może nawet takich o pniach większych od jego domu. Spodziewał się krystalicznie czystych sadzawek bez dna. Spodziewał się zwierząt, dorównujących rozmiarami olbrzymim roślinom. Jego umysł starał się podążać za wzorem, który zaobserwowały jego oczy. W miarę jak zagłębiał się w gęstwinie, wszystko stawało się coraz większe. Naturalnym więc było przypuszczać, że to samo zastanie w centrum puszczy. Tak się jednak nie stało.

Zamiast tego Hercyryx spostrzegł, że drzewa różnią się od tych zwykłych i bardziej przypominają architekturę. Proste i symetryczne pięły się w górę, przywodząc na myśl kolumny. Wojownik podszedł i dotknął jednego z nich. Kora była zimna i twarda, jakby z metalu, ale jednak nie do końca. Brak światła uniemożliwiał mu określenie jej koloru.

Zdeterminowany, szedł dalej, rozglądając się dookoła. Czuł, że to może być miejsce, którego szukał. Może. Oczywiście, nie wyzbył się ostrożności. Nieuwaga mogła kosztować go życie. Kto wie, jakie stworzenia zamieszkiwały taką knieję.

Ciemności zaczęły ustępować i przez moment Hercyryxowi wydawało się, że zbliża się do wyjścia z lasu. Okazało się jednak, że blask pochodzi z koron drzew, a nie znad nich. Mało tego, szczyt każdego z nich mienił się innym kolorem. Czerwone i zielone, niebieskie i żółte, fioletowe i pomarańczowe. Wojownika przepełniły podziw i zachwyt.

Teraz widział lepiej i wydawało mu się, że pnie „drzew” były srebrne bądź szare. Ale dostrzegł też coś, co sprawiło, że zatrzymał się w miejscu, a jego determinacja i podziw ustąpiły niepokojowi. Dziwne znaki na korze, niewątpliwie stanowiące jakąś formę pisma. Dowód, że coś żyło w tym lesie Tylko co? Tego Hercyryx nie wiedział, ale rozsądnie założył, że jakiekolwiek istoty tu żyły, wcale nie musiały mieć dobrych intencji.

Z drugiej strony, pomyślał. Wciąż żyję.

Dalszą drogę Hercyryx przemierzał nieco wolniejszym krokiem, nasłuchując i obserwując. Nie zdejmował dłoni z rękojeści miecza. Czuł, że jest obserwowany. Może tylko mu się wydawało, lecz przysiągłby, że gdzieś tam coś przygląda mu się z góry.

Nie mylił się.

Tajemniczy las ciągnął się i ciągnął, ale uparty wojownik ani myślał się zatrzymywać. Nie myślał o koniu i jukach, które zostawił. Wiedział, że znajdzie go prędzej czy później, jeżeli wróci. Zostały tam jego włócznia i tarcza, a także kilka skór, na których Hercyryx spał oraz osełka i krzemień. I tak najcenniejszy był dla niego miecz.

W końcu zdecydował się zatrzymać i rozejrzeć. Pierwsze wrażenie i zachwyt już mu przeszły i teraz pozorna monotonia i rozległość tajemniczego lasu zwyczajnie go niepokoiły. Mieniące się wszelkimi kolorami korony były piękne, owszem. Ale Hercyryx podejrzewał, że to właśnie stamtąd jest obserwowany.

Po krótkich oględzinach zauważył, że symetryczność kniei nie ogranicza się do pni „drzew”, nawet ich rozmieszczenie wydawało się dokładne i wyliczone. Rosły w równych odstępach i rzędach. 

Spojrzał w dół i zobaczył gołą, wyjałowioną ziemię. Żadnych liści, żadnych roślin. Nic. Wcześniej nawet nie zwrócił na to uwagi. Wojownik jeszcze raz przyjrzał się symbolom na pniach. W miejscu, z którego pochodził, nad drzwiami wejściowymi domów ludzi z wyższych kast często widniał symbol mówiący, jaka rodzina tam mieszka. Same znaki wyglądały obco. Nie stanowiły prostych liter czy run, składających się ze zwykłych kresek, kół czy innych zawijasów. Były bardzo skomplikowane. Na tyle, że zbyt długie przypatrywanie się im przyprawiało Hercyryxa o ból głowy.

Zastanawiał się, co powinien zrobić. Nie chciał zawracać, jeszcze nie. Nie, kiedy mógł odnaleźć Kwiat. Z drugiej strony, wcale nie musiał się tu znajdować, a Hercyryx jedynie marnował czas i ryzykował życie na nic. Maszerowanie naprzód nie wydawało się najmądrzejszym posunięciem.

Spojrzał w górę, na kolorowe korony drzew. Były tak wysoko, że nie potrafił dostrzec żadnych szczegółów poza subtelnym blaskiem, jaki się stamtąd wydobywał. Nie spodziewał się znaleźć tam rozwiązania swoich problemów, ale kto wie, może uda mu się wypatrzyć coś wartego uwagi.

Jak na przykład ruch na jednym z drzew.

Był szybki, ledwo zauważalny. Zgrabny, zwinny, doskonale wyćwiczony. Istota znajdowała się w swoim domu, bez wątpienia potrafiła poruszać się tu z prędkością i gracją, wymykającym się zmysłom Hercyryxa. A mimo to, rudy wojownik ją zauważył. Może przez nieuwagę stworzenia, może przez łut szczęścia. Bez znaczenia.

Mając pewność, że nie jest sam, Hercyryx postanowił spróbować nawiązać kontakt. Uniósł obie ręce do góry i po wzięciu głębokiego oddechu zawołał:

– Nie mam złych zamiarów! Kimkolwiek jesteś, choć pewnie mnie nie rozumiesz, to nie masz się czego z mojej strony obawiać! – Jego głos niósł się daleko i odbijał od drzew. – Nie mam złych zamiarów! – powtórzył.

Żadna odpowiedź, czy to w formie werbalnej, czy poprzez gesty, nie nadchodziła. Obejrzał się dookoła kilka razy. Zerkał w miejsce, gdzie spostrzegł ruch oraz na korony, ale wszystko, cała okolica, jakby zastygła w czasie. Muszą się mnie obawiać, pomyślał. Inaczej na pewno daliby o sobie jakoś znać. To w końcu ich dom. Chyba…

Tym, co przerwało tę stagnację, był dźwięk. Nagły, dziwny, ale również cichy. Dochodził zza pleców Hercyryxa, ale ten nie spieszył się z odwróceniem. Przede wszystkim, starał się opisać to, co usłyszał, ale nie znajdował odpowiednich słów. Określiłby to jako… przyjemne. Melodyjne. Ale równocześnie obce, a przez to nieco straszne. W brzmieniu zdawała się też tkwić nutka emocji. Nie potrafił tego wyjaśnić, ale odczuł ją.

Strach, niepokój.

Hercyryx powolnym, spokojnym ruchem odwrócił się i dosyć szybko, choć nie od razu, zauważył stworzenie równie dziwne jak jego dom. Kryło się za jednym z drzew, ledwie wystawiając zza niego głowę. Ta była raczej trójkątna i podłużna, w żadnym stopniu nie przypominająca ludzkiej. Hercyryx nie potrafił stwierdzić, czy widzi na niej rogi, czy jedynie wielkie uszy. Dostrzegł za to oczy tajemniczej istoty i te zrobiły na nim ogromne wrażenie.

Z półmroku wpatrywały się w niego dwie duże elipsy promieniujące ciemnoniebieskim, choć jeszcze nie granatowym światłem. Hercyryx nie widział tam ani źrenic, ani tęczówek, ani niczego innego. W pewien sposób przypominały nawet oczy owada. Wojownik nie bardzo wiedział, co powinien teraz zrobić. Czy stworzenie zrozumiało, co powiedział? Czy po prostu zdało sobie sprawę, że zostało zauważone i postanowiło przyjrzeć się człowiekowi z bliska?

Po kilku chwilach wzajemnego przyglądania się, Hercyryx postanowił zniżyć głowę i powoli wyciągnąć rękę. Stworzenie drgnęło i wycofało się odrobinę. Wojownik też drgnął, choć nie miał pojęcia, czemu. To było odruchowe.

– Nie mam złych zamiarów – powiedział łagodnie. Stworzenie mogło nie rozumieć jego słów, ale ton głosu potrafiły rozróżniać nawet zwierzęta.

Stworzenie zareagowało. Zbliżyło się nieco, a Hercyryx mógłby przysiąc, że jego oczy nabrały jaśniejszego odcienia. Wojownik pozostawał w bezruchu, oczekując kolejnych reakcji. Wiedział już, że istota nie jest agresywna. Niekoniecznie niegroźna, ale na pewno nie szukała zwady.

W końcu postanowiła wyjść zza drzewa i Hercyryx mógł przyjrzeć się jej w całej okazałości. Poruszała się na dwóch nogach, a rozmiarem przypominała młodą dziewczynę. Garbiła się nieco, ale mogło to wynikać raczej ze strachu i ostrożności. Wojownik nadal nie rozgryzł, czy miała rogi, czy długie uszy, bo aparycja istoty, podobnie jak znaki na drzewach, była dla niego zwyczajnie trudna do zrozumienia.

Stworzenie nie miało futra, jego skóry nie pokrywała łuska. Przypominała ona bardziej jakąś metalową powierzchnię, choć naciągała się jak zwyczajna. Hercyryxowi przeszło przez myśl, czy ma metaliczne właściwości, czy po prostu tak wygląda. Jeżeli charakteryzowała się podobną wytrzymałością jak choćby żelazo… Górne kończyny stworzenia były zakończone dłońmi, które miały tylko cztery, zakończone pokaźnymi szponami palce, łącznie z przeciwstawnym kciukiem. Z tyłu wił się długi i cienki ogon.

Sposób poruszania się istoty bardzo przypominał koci: pełen zwinności i swoistej gracji, co zdradzały nawet najwolniejsze i najsubtelniejsze ruchy. Była smukła i, ujmując to w prostych słowach, piękna. Na swój obcy, niepokojący sposób. Hercyryx zerkał co chwila na jej szpony, ale i tak większość uwagi skupił na oczach. Nie potrafił ich odczytać, nie wiedział nawet, na co stworzenie dokładnie patrzy.

W końcu zbliżyło się na odległość wyciągniętej ręki. Hercyryx nadal pozostawał w bezruchu z wyciągniętą dłonią. Nie w żadnym konkretnym geście, po prostu jako oznakę dobrej woli.

– Jestem przyjacielem – powiedział łagodnie.

Istota odpowiedziała, choć oczywiście w sposób całkowicie niezrozumiały dla człowieka. Hercyryx ponownie usłyszał ten sam dźwięk co wcześniej. Trudny do opisania, ale melodyjny i przyjemny. Kojarzący się nieco z muzyką, ale jednocześnie z delikatnym szumem wiatru, dającego ukojenie w upalny dzień. Choć nie miał do tego logicznych podstaw, wojownik zaczął lubić tajemnicze stworzenie. Po prostu wydawało mu się dobre.

W końcu go dotknęło. Delikatnie, ostrożnie, ale i z pewną dozą zaciekawienia. I co ciekawe, kolor jego oczu zmienił się. I to nie tylko odcień. Teraz zamiast niebieskich, na Hercyryxa z zaciekawieniem zaczęły patrzeć ślepia w kolorze jasnopomarańczowym. Usta wojownika drgnęły w delikatnym uśmiechu.

Istota wyprostowała się, sięgając mężczyźnie do ramion. Teraz, kiedy mógł przyjrzeć jej się z bliska, był już pewien, że ma rogi. I absolutnie żadnych otworów na głowie. Żadnych nozdrzy, żadnych ust, żadnych uszu. Nic. Po prostu rogi i oczy.

Przypatrywali się sobie z równą fascynacją. Hercyryx jednak wciąż pamiętał o swojej misji, która była dla niego wszystkim, bo wszystko od niej zależało. Jakkolwiek bajeczny mógł się wydawać las i jego mieszkańcy, to wojownik nie mógł zapomnieć, co przywiodło go tu w pierwszej kolejności.

Stworzenie jakby wyczuło zmianę nastawienia Hercyryxa, ponieważ przekrzywiło delikatnie głowę, a kolor jego oczu zmienił się na zgniłozielony.

– Na imię mam Hercyryx, syn Ubyryxa – oznajmił z godnością wojownik, choć wiedział, że stworzenie nie rozumie jego słów. – I nie jestem twoim wrogiem. Do twojego lasu trafiłem przypadkiem, podczas polowania. Ale zapuściłem się głębiej, ponieważ szukam czegoś. Szukam Kwiatu Nadziei, który ma moc spełniania życzeń. Chciałem poszukać go w tym lesie, bo wydał mi się miejscem dobrym jak każde inne na poszukiwania. Jest… niezwykły.

Kiedy skończył mówić, Hercyryx zauważył, że oczy stworzenia po raz kolejny zmieniły kolor. Tym razem przybrały barwę świeżej, wiosennej trawy. Wojownik zaczął się zastanawiać, co to mogło znaczyć? Od czego zależały te zmiany koloru? Czy w ten sposób stworzenie próbowało się z nim skomunikować, tak jak on za pomocą słów? Ale wówczas ponownie rozbrzmiał ten kojący dźwięk, którego Hercyryx nadal nie potrafił nazwać. Tym razem jednak trwał on dłużej, co pozwoliło na próbę zrozumienia go. I poniekąd się to udało. Na tyle, na ile można zrozumieć kogoś, kto mówi w obcym, nieznanym języku. Choć same słowa nie mają znaczenia, tak ton głosu i emocje w nim zawarte potrafią powiedzieć bardzo dużo.

W „głosie” stworzenia Hercyryx słyszał energię. Zapał, który kojarzył mu się z kimś, kto opowiada jakąś ciekawą historię. Jak dzieje rodziny bądź legendę. Może trochę jak ktoś, kto chlubi się swoimi osiągnięciami. Albo po prostu opowiadało o sobie i dziwnym lesie. Tak czy inaczej, cudowny głos rozbrzmiewał w uszach wojownika, z czego ten był zadowolony.

Ale nie doprowadzało go to do niczego. Wpadł na pomysł: przykucnął, na co stworzenie zareagowało zmianą koloru oczu, ponownie na zgniłozielony, i palcem starał się narysować na ziemi kwiat. Najprostszy, ale też niemożliwy do pomylenia. Jeśli widziało się kiedyś kwiat, ma się rozumieć. Następnie wojownik wskazał na rysunek palcem, a potem obszernym gestem na całą okolicę i znowu na rysunek.

– Kwiat – powiedział Hercyryx. – Kwiat Nadziei.

Stworzenie powtórzyło. Poniekąd. Nie dosłownie, ale wydało z siebie dźwięk, który oddawał brzmienie słowa w języku wojownika, tylko w nieco inny sposób. Jakby niemowlę próbowało powtórzyć słowo, wydając z siebie tylko bliżej nieokreślone gaworzenie. Jednak zamiast gaworzenia do uszu wojownika znowu doszedł ten kojący dźwięk.

Był piękny, ale bezużyteczny dla Hercyryxa, który poczuł nagły przypływ frustracji. Nie złościł się na stworzenie, a raczej na sytuację, w jakiej się znalazł. Wielu ludzi na jego miejscu zachwycałoby się nowo poznaną istotą, ale on miał misję i musiał ją wykonać. Wszystko inne, nawet magiczne stworzenia i ich magiczne domy, schodziło na dalszy plan. Przepełniło go nagle uczucie rozgoryczenia i złości, nie miał pojęcia, dlaczego. Przecież nikt nie mówił, że znajdzie tu to, czego szuka, ani że ktokolwiek mu pomoże czy wskaże drogę. To było coś innego, coś, co wojownik tłamsił w swoim sercu, a co teraz znalazło lukę i wypełzło na powierzchnię, wylało się jak ropa z zakażonej rany.

Zazgrzytał zębami i zacisnął pięści, ponieważ wypełniła go niemoc. Niemoc wobec tragedii i cierpienia, którym nie mógł zapobiec. Tylko patrzeć. Dzień po dniu. I dzień po dniu umierać po troszku. Uczono go walki, uczono, jak władać mieczem i włócznią, jak bronić się tarczą i jak szyć z łuku. Jak zadawać ból i śmierć.

I Hercyryx zadawał ból i śmierć. Z początku z wielkim trudem, a potem z obojętnością. Przestał pytać, zaakceptował prostą naukę, wedle której działał cały świat, od najmniejszych stworzeń po wielkie cywilizacje. Zabij lub zgiń. A on miał po co żyć. Tylko że… Co by było, gdyby nie miał? Co gdyby nagle cały jego świat runął dookoła, pozostawiając go w czarnej pustce sam na sam ze wspomnieniami? Wtedy cała ta przelana krew poszłaby na nic. Każde stracone życie, każdy zgaszony płomień, każda przelana łza.

I, ku zgrozie Hercyryxa, to właśnie miało miejsce.

Jego świat się walił.

Nie potrafił temu zapobiec. Nie potrafił ocalić Henegi. Nikt nie potrafił. Nawet ci, którzy całe życie poświęcili nauce i leczeniu bezradnie rozkładali ręce i pomimo wszelkich prób i desperackich środków wszystko wydawało się stracone. Nie było żadnej nadziei.

Poza jedną legendą.

Poza Kwiatem.

Kwiatem, na poszukiwaniu którego spędził już całe tygodnie i nawet nie trafił na chociażby ślad! A teraz mógł się znajdować o krok, ale nie potrafił porozumieć się z dziwacznym stworzeniem z jakiegoś dziwacznego lasu!

Burza emocji, jaka niszczyła Hercyryxa od środka, nie znalazła ujścia na zewnątrz. Poza zaciśniętą szczęką i pięściami nie zdradzał żadnych oznak wściekłości i bezradności. Wpatrzony w podłoże przez dłuższy czas, w końcu uniósł wzrok na mieszkańca lasu. Ten wycofał się znacząco i znowu zgarbił, a jego oczy przybrały ciemnoniebieski kolor, dokładnie taki, jak wtedy gdy Hercyryx zobaczył go po raz pierwszy. Wojownik poczuł ukłucie poczucia winy, istota niczym mu nie zawiniła. Zmieszał się i nie wiedział, co powiedzieć. Ale wtedy przyszła mu do głowy myśl: Czym go tak przestraszyłem? Nie wydawałem żadnych dźwięków, a nie sądzę, żeby potrafił odczytywać mowę ciała. Czyżby w takim razie… wyczuł to, co ja sam czułem? Tę falę… wściekłości?

Stworzenie zachowywało dystans i było gotowe do ucieczki w każdej chwili. Hercyryx nie chciał, żeby tak się stało. Wciąż mogli się dogadać… jakoś. Wojownik postanowił poddać próbie swoją wcześniejszą teorię i zaczął przepraszać.

– Wybacz mi – powiedział ze skruchą. Same słowa były, oczywiście, bez znaczenia. Stworzenie ich nie rozumiało. Ale liczyła się szczerość, jaka za nimi stała. Hercyryx nie lubił wykorzystywać, straszyć, poniżać ani znęcać się nad słabszymi. I choć teraz nie zrobił żadnej z tych rzeczy specjalnie, to musiał przyznać, że dziwna istota padła postronną ofiarą jego emocji. I wojownik szczerze tego żałował. – Nie chciałem cię przestraszyć.

Stworzenie się nie poruszyło, ale kolor jego oczu ponownie się zmienił i teraz przybrały one barwę lazurową, a potem szybko przeszły w jasną zieleń. Czyli naprawdę potrafiło wyczuwać emocje. Hercyryx nie miał pojęcia jak, ale tak widocznie działało. Wojownik zastanowił się więc, jak powinien wyrazić swoje pytanie o Kwiat. To nie mogło być jedno proste uczucie, bo stworzenie pewnie by go nie zrozumiało, bądź zrozumiało źle. Czasem jedno słowo nie wystarczało, więc podobnie miało się pewnie z emocjami.

Hercyryx zastanowił się więc, jak opowiedzieć swoją historię… uczuciami. Od czego powinien zacząć? Może od tego, co sprawiło, że udał się na tę zatraconą misję w nieznane zakątki świata, niczym jakiś obłąkaniec, goniący za legendą, która nawet nie musi okazać się prawdziwą. Parsknął. Tak, Henega z pewnością nazwałaby go obłąkańcem.

Henega…

Sama myśl o tym imieniu sprawiała mu radość, choć i ból. Ale głównie radość. Zaczął więc przywoływać ich wspólnie spędzony czas. Póki co żadne konkretne obrazy nie stawały mu przed oczyma. Może poza wspomnieniami jej twarzy, jej ognistych włosów rozwiewanych przez wiatr, jej wesołych, zielonych oczu, w których wiecznie czaiły się kłopoty. Jakież te oczy były pełne życia! No i przede wszystkim uśmiechu na jej upstrzonej piegami twarzy. Aparycja Henegi sprawiała, że nawet nazwanie go „wielkim durniem”, kiedy udało mu się przypalić pieczeń, brzmiało jak komplement. Ryx, Ryx, Ryx, powiedziała wtedy. Nadajesz się tylko do tłuczenia innych po głowach. Daj mi to, zanim zrobisz sobie krzywdę, ty wielka niezdaro. Zawsze opatrywała jego rany i dokładała wszelkich starań, żeby jak najszybciej wrócił do zdrowia. Była przy tym niestrudzona i nie odpoczywała choćby na moment. Tylko nie waż mi się umierać, mawiała, kiedy Hercyryx wracał z bitew w szczególnie złym stanie. Ktoś musi rąbać drewno, a mi nie chce się szukać drugiego męża. Miała iście ognisty temperament i nie pozwalała mu o tym zapomnieć nawet na chwilę. Znał wojowników i zabijaków o łagodniejszym usposobieniu od niej. Ale nie była taka przez cały czas. W pamięć szczególnie zapadło mu, jak leżeli wspólnie pod gołym niebem po wyjątkowo upojnej nocy i patrzyli na gwiazdy, trzymając się za ręce. Nic nie mówili, nie było takiej potrzeby. W końcu ciszę przerwało nagłe kocham cię. Wielu wojowników twierdziło, że ponad wszystko kocha walkę, a pole bitwy jest ich łożem małżeńskim. Ale dla Hercyryxa, który przecież również był wojownikiem, to właśnie te dwa słowa wypowiedziane w ciepłą, rozgwieżdżoną noc sprawiały, że wojna i bitwa miały sens. Żeby wrócić i znów je usłyszeć.

To właśnie była miłość, jaką czuł wobec Henegi.

Hercyryx odpłynął we wspomnienia i zapomniał, po co w ogóle się w nie zanurzył. Tymczasem jego „rozmówca” zbliżył się do niego i przykucnął, jakby wyczekując. Taktyka sprawdziła się lepiej, niż wojownik przypuszczał. Istota wydawała się zaabsorbowana, jak gdyby słuchała utalentowanego bajarza. Jej oczy świeciły złotym blaskiem.

Był to niezwykły widok. Oto pośrodku magicznego, zapomnianego i odciętego od świata lasu stał człowiek, rosły mężczyzna z bujną rudą brodą, w której uważny obserwator wypatrzyłby pierwsze siwe włosy. Zanurzony we wspomnieniach wojownik z mieczem przy pasie i odziany w kolczugę przykrytą futrem, a obok niego stworzenie iście z innego świata, wpatrzone w niego jak w obraz. Wokół nich panowała absolutna cisza, świat z zapartym tchem obserwował przebieg tego jakże niesamowitego spotkania.

Hercyryx z największą radością wspominał swoją żonę, ale towarzyszył temu ból, kryjący się gdzieś z tyłu. Wyczekujący idealnego momentu, żeby zaatakować bezlitośnie. Ukrywał się na granicy pola widzenia, w kącie oka. Nie zasłaniał tego, co ważne, ale był tam. Zawsze.

Mówi się, że wszystko, co dobre, prędzej czy później spotka swój koniec. Hercyryx wierzył, że miał już swoje szczęśliwe zakończenie po tylu krwawych bitwach, tylu walkach, które omal nie kosztowały go życia. Myślał, że po tym co przeżył spędzi resztę swoich dni razem z Henegą, że razem doczekają się potomstwa, razem zestarzeją i będą cieszyć się każdą chwilą. Ale los, jak to często bywa, chciał inaczej i żona Hercyryxa zachorowała. Z początku nie wydawało się to niczym nadzwyczajnym, ale z czasem jej stan zaczął się pogarszać. Do tego stopnia, że nie mogła już wychodzić z łóżka czy załatwiać własnych potrzeb. I cierpiała, bardzo. Hercyryx to widział. Codziennie patrzył na jej umęczone oblicze, i chociaż Henega robiła, co w jej mocy, żeby zachować pozory i nie zrzucić maski butności i wesołości, to wojownik widział, ile ją to kosztowało. Czasami słyszał, jak płakała, gdy myślała, że nie ma go w pobliżu. I to raniło go i zadawało ból, jakiego nigdy sobie nie wyobrażał. Wszystkie rany, jakie kiedykolwiek odniósł w walce, wydawały się przy tym śmieszne i nic nieznaczące. A najgorsza ze wszystkiego była niemoc. Hercyryx jedynie przyglądał się katuszom Henegi, aż ta w końcu zapadła w sen, z którego nie mogła się obudzić.

Może tak było nawet lepiej, szeptem mówili znachorzy i lekarze.

Hercyryxowi wryła się w pamięć jedna noc, gdy siedział obok łóżka Henegi w niemal absolutnej ciemności i słyszał jedynie, jak wiatr zawodzi na zewnątrz, jak deszcz tłucze o dach. Jak śmierć się zbliża. Nie poznawał jej. To już nie była ta sama roześmiana psotnica o płomiennych włosach i wesołych zielonych oczach. Nie dało się jej nazwać nawet cieniem swojej dawnej osoby. Wtedy właśnie ukłuła go myśl. Odrzucił ją jak najprędzej, traktując niemal jak bluźnierstwo przeciwko Wszechmocnemu. Ale ta wracała raz za razem, nie dając mu spokoju. Nigdy już nie zobaczę, jak się uśmiecha.

I wtedy właśnie wojownik zapłakał, a łzy obficie spływały po jego rudej brodzie.

Tamtej nocy.

Hercyryx jednak był człowiekiem czynu i nie pozwolił sobie utonąć w rozpaczy, jakkolwiek łatwe by się to nie wydawało. Robił wszystko co mógł, żeby znaleźć kogoś, kto potrafiłby uleczyć jego żonę lub chociaż wskazać mu drogę. Jednak tajemnicza choroba trawiąca Henegę opierała się wszelkim medykamentom, zabiegom, naparom i ziołom. Nikt nie umiał jej pomóc, nikt nie umiał wskazać mu lekarstwa. Wszelka nadzieja, wydawałoby się, zginęła.

Wtedy właśnie przypomniał sobie legendę, którą usłyszał dawno temu. Legendę, mit, pogłoskę. O tajemniczym kwiecie, potrafiącym spełniać życzenia. Nikt nie wiedział, gdzie miałby się znajdować, ale to nie powstrzymało Hercyryxa. Nie potrafiąc nic zrobić dla Henegi, postanowił spróbować dokonać niemożliwego.

Ożywić legendę.

Znaleźć Kwiat Nadziei.

Kiedy podróż była trudna, myślami wracał do uśmiechu Henegi. Kiedy mókł na deszczu, wracał do jej oczu. Kiedy się bał, wracał do jej dotyku. Dzień za dniem, tydzień za tygodniem, Hercyryx poszukiwał niestrudzenie. Jego serce przepełniały determinacja i szczera wiara, że odnajdzie Kwiat. I że wszystko będzie dobrze.

Taki były ból i nadzieja Hercyryxa, które teraz powróciły do niego w formie wspomnień, by zakomunikować istotę jego misji dziwnej i tajemniczej istocie. Jej oczy mieniły się fioletem, który później przeszedł w złoty blask. Podeszła bliżej niego i wyciągnęła rękę, by go dotknąć. Wojownik nie oponował, nie sądził, by chciała go skrzywdzić. Dłoń stworzenia spoczęła na policzku mężczyzny. Jego skóra była delikatna, miękka i chłodna. Bardzo przyjemna, podobnie jak głos.

Hercyryx był bardzo ciekawy, czy stworzenie zrozumiało to, co chciał mu przekazać. Co, jeśli nie? W takim wypadku jedynym, co by mu pozostało, było po prostu pójście w swoją stronę. Jednak z jakiegoś powodu nie chciał, by tak się stało. Nie potrafił tego wytłumaczyć, ale fascynowała go ta istota i chciał móc przyglądać się jej jeszcze przez jakiś czas.

Znowu rozległ się piękny i melodyjny dźwięk, którego Hercyryx nie potrafił zrozumieć. Stworzenie odsunęło się od niego i wskoczyło na najbliższe drzewo ku wielkiemu zaskoczeniu wojownika, po czym z zadziwiającą prędkością zaczęło wspinać się na górę i momentalnie zniknęło mu z oczu. Pozostał sam, zmieszany i nieco zawiedziony. Nie miał pojęcia, dlaczego istota tak nagle go zostawiła i choć miał swoje podejrzenia, to z tyłu głowy słyszał nieprzyjemny szept, mówiący, że już nie wróci.

Został sam.

Las wydawał mu się teraz miejscem, które miał ochotę zwiedzić i zobaczyć, co ma do zaoferowania. W pewnym sensie wszystko to przypominało sen, którego po przebudzeniu się nie pamięta, a po którym zostaje tylko tęskne uczucie. Hercyryx spacerował między srebrnymi drzewami i podziwiał kalejdoskop barw rozciągający się wysoko nad jego głową. Ileż by dał, żeby Henega mogła być teraz z nim. Wzruszyłaby się do granic możliwości. Tak bardzo kochała kolorowe kwiaty i motyle, gdyby ujrzała to, co on…

Nagle do głowy przyszedł mu wspaniały pomysł. Zabierze ją tutaj! Kiedy już znajdzie Kwiat i wypowie swoje życzenie, a Henega wróci do zdrowia, razem wyruszą w podróż na północ przez dziewicze krajobrazy i wrócą tutaj, żeby zachłysnąć się pięknem. I wszystko będzie dobrze.

Hercyryx ponownie spróbował zbadać znaki na drzewach, ale z takim samym skutkiem jak wcześniej. Czyżby mieszkańcy lasu byli tak inni i obcy, że zrozumienie ich wykraczało poza zdolności człowieka? Niemożliwe. W końcu dało się z nimi porozumieć, w pewnym stopniu. Istota, którą spotkał, wydawała się dzielić z nim takie emocje jak ciekawość, strach czy podziw. Nawet jeżeli podobne jej stworzenia nie miały z ludźmi nic wspólnego, to jednak pewne rzeczy pozostawały uniwersalne.

Hercyryx usłyszał za sobą dźwięk. Jednak nie ten wydawany przez stworzenie, które spotkał. Podobny, ale równocześnie odmienny. Bardziej… stanowczy, zdecydowany. Przypominał raczej rozkaz, aniżeli śpiew. Wojownik drgnął, gdy doszedł jego uszu. I nie tylko uszu. Wydawało mu się, że poczuł go całym ciałem. Ale nie tak, jak czuje się drgania bębnów. To było bardziej wewnętrzne, osobiste.

Jakby dźwięk dotknął jego duszy.

Hercyryx odwrócił się i ujrzał istotę, która chwilę temu go zostawiła, a obok drugą.

Otworzył usta, ale nie zdołał nawet mruknąć. Po prostu stał tak, oniemiały, nie wierząc własnym oczom. Pomimo zaufania, jakim obdarzył małą istotę o oczach zmieniających kolor, tak teraz poczuł ukłucie niepokoju. Instynkt wojownika podpowiadał mu, że gdyby dziwne stworzenie okazało się zagrożeniem, nie miałby problemu z obronieniem się.

Teraz jednak wcale nie był taki pewien.

W myślach odruchowo nazwał go Starszym, bo założył, że w jest starszy od istoty, którą spotkał wcześniej. Oraz, że ta mu w jakiś sposób podlega. A może jednak to była Starsza? Wojownik nie miał zielonego pojęcia, czy przed sobą ma samce, samice, czy jeszcze coś innego. Ale chyba jednak skłaniał się ku drugiej opcji, bo kojarzyły mu się z delikatnością i subtelnością Henegi, nie z bezpośredniością i szorstkością jego własnej osoby.

Starsza górowała wzrostem nawet nad Hercyryxem, co mocno kontrastowało z drobną posturą i sylwetką drugiej istoty. Również kolor jej skóry mocno się różnił, ponieważ miała odcień głębokiej czerni, widocznej nawet w dziwnym świetle lasu. Jej głowę zdobiły potężne rogi, których wojownik za nic nie mógł porównać do żadnego znanego mu stworzenia. Miały niesamowicie fantazyjny kształt, zupełnie jakby wyrzeźbił je znamienity artysta z Cesarstwa Góry. Piękne i absolutnie niepraktyczne. Bliższe biżuterii aniżeli części ciała.

Ale największe wrażenie robiły dwie pary oczu, wpatrzone do niego i lśniące srebrnym blaskiem. Zimne, zdecydowane, pewne, oceniające. Pełne mądrości i ostrożności, ale i potęgi. Wystarczyło na nie spojrzeć, by zdać sobie sprawę, że stoi się naprzeciw nadzwyczajnej, pełnej mocy istoty.

Starsza emanowała aurą majestatu, jakiego Hercyryx nigdy sobie nie wyobrażał. Przepełniało go to niepokojem… Nie, strachem. Bał się. Nie po raz pierwszy podczas swojej szaleńczej wyprawy, ale w całkiem inny, nowy sposób. Czuł się niewielki i nieistotny. Jak mrówka pod butem.

Nagle rozbrzmiał kolejny dźwięk, kolejny rozkaz… i Hercyryx poczuł spokój. Choć to nie do końca prawda. Nie poczuł, a raczej wyczuł. Jakby dźwięk niósł ze sobą uczucie nie pochodzące od niego, ale jednak wpływające na jego emocje. Niewątpliwa zasługa Starszej. Z braku lepszego wytłumaczenia, wojownik wyobraził sobie, że właśnie powiedziano mu, żeby się nie bał. Zupełnie tak, jak on chciał zakomunikować na początku spotkania z dziwną istotą. Tylko że on nie został wtedy zrozumiany.

Hercyryx obserwował Starszą, doszukując się jakichkolwiek ruchów czy gestów. Ale ta pozostawała nieruchoma jak rzeźba. I wtedy zauważył coś, co wywołało u niego dreszcze. Obie istoty, uświadomił sobie, nie oddychały. Ich piersi nie unosiły się i nie opadały, mogłyby uchodzić za idealne marmurowe posągi. Kolor czterech oczu Starszej również pozostawał taki sam. Srebrny. Hercyryx podejrzewał, że oznacza to samokontrolę, spokój i niewzruszenie. Może nawet obojętność. Choć w to akurat wątpił. Miał przeczucie, że jest jednym z pierwszych, jeśli nie pierwszym człowiekiem, jakiego spotkały te stworzenia

Jeśli tak było, musiał zrobić dobre pierwsze wrażenie.

Rozbrzmiał kolejny rozkaz, a Herycyryx poczuł… wyczuł zrozumienie. Starsza rozumiała. Tylko co? Jego historię? Czy mniejsza istota przekazała uczucia, jakie szalały w jego sercu? I jeśli tak, co Starsza rozumiała przez okazanie zrozumienia? Że znała te emocje? Nie był poetą czy uczonym, więc tego typu rzeczy naprawdę nie stanowiły jego mocnej strony. Nie do tego go wyszkolono, nie tym się zajmował. Miał trudności ze zrozumieniem zrozumienia.

Kolejny rozkaz. Tym razem Hercyryx wyczuł współczucie. To było proste i nietrudne do przyswojenia. On sam poczuł wdzięczność i miał nadzieję, że nie ujdzie to uwadze Starszej.

– Dziękuję – powiedział dla pewności.

Następnemu dźwiękowi towarzyszył żal. Hercyryx westchnął ciężko. Zrozumiał to doskonale. Nie potrafili mu pomóc ani go pokierować. Nie wiedzieli zapewne o istnieniu Kwiatu, tym bardziej, gdzie się znajdował. Część niego wiedziała, że tak się stanie. Było to najbardziej prawdopodobne, jednak pozwolił się ponieść nadziei. A teraz spotkało go rozczarowanie.

Ale nie rozpacz. Wciął przepełniała go determinacja.

Jeżeli nie ma go tutaj, pomyślał. Znajdę go gdzie indziej.

Kolejny dźwięk. Tym razem oznaczający podziw. Starsza szanowała jego starania pomimo tego, że był całkowicie odmienną istotą. Możliwe, że sama motywacja wojownika nie miała dla niej znaczenia, możliwe, że nie miało go źródło jego emocji. Liczyło się tu i teraz i to, co Hercyryx sobą reprezentował. Ilu ludzi na jego miejscu zachowałoby tak niezłomną wiarę w powodzenie i słuszność swojej misji?

Pogodził się już z tym, że istoty z magicznego lasu nie dadzą mu odpowiedzi, więc wolał nie zwlekać i ruszyć dalej. Żałował, że nie spędzi z nimi więcej czasu, że nie pozna ich lepiej. Przynajmniej nie teraz. Może w przyszłości, razem z Henegą. Chciałbym zobaczyć, co jest na górze, w koronach, pomyślał.

Ostatni raz spojrzał na Starszą oraz tę drugą, mniejszą istotę, która go powitała i skierował swoje kroki dokładnie tam, skąd przyszedł.

Rozbrzmiał rozkaz, a Hercyryx zatrzymał się w miejscu. Wyczuł… zakłopotanie? Nie był pewien. Odwrócił się, chcąc dostrzec jakąś zmianę w oczach Starszej, ale one nadal pozostawały białe i bez wyrazu. Zrobiła krok w jego stronę i wielkim pazurem wskazała na kilka strzał, które miał przy sobie. Tym razem nie zrozumiał jej intencji.

Kolejny dźwięk zdradził ciekawość. Ale nie taką czystą i niewinną. Raczej taką, jaką przejawia ktoś zastanawiający się, czy dany przedmiot może mu się do czegoś przydać. To wzbudziło u Hercyryxa mieszane uczucia. Czyżby Starsza chciała go do czegoś wykorzystać? A może interesowała ją sama broń? Bo przecież nie mogła wiedzieć, do czego służą strzały. Prawda? A może jednak nie jestem pierwszym człowiekiem, jakiego widzą, przeszło mu przez myśl.

Z czym kojarzyły mu się strzały? Z polowaniem, a polowanie z cierpliwością, sprytem, no i zaspokajaniem głodu. Hercyryx nigdy nie myślał zbyt dużo o zwierzętach, które zabijał. Był jak każdy inny drapieżnik, beznamiętny, skuteczny, ale i bezlitosny. I właśnie kiedy te bezlitosność przeszła mu przez myśl, poczuł… wyczuł u Starszej coś jakby drgnięcie. Jakby ktoś zaczął uważniej słuchać, z większą ciekawością.

Wojownik zastanowił się przez moment. Czego oczekiwała ta dziwna istota? Czy chciała by użył łuku i strzał? Wzbudzały u niej tę dziwną, nieco niepokojącą, pragmatyczną ciekawość. Cóż, Hetcyryx radził sobie ze strzelaniem do zwierzyny, ale daleko mu było do nazwania się wielkim łowcą. Ulepiono go z innej gliny.

Wpadł na pomysł, może nawet trochę ryzykowny. Chciał dobitnie dać istotom do zrozumienia, kim tak naprawdę jest i czym się para. Bez żadnych złudzeń.

Wyciągnął miecz z pochwy i uniósł tak, by Starsza mogła mu się dobrze przyjrzeć. Nie miał pojęcia, czy sam obiekt ją zainteresował, bo jej mowa ciała praktycznie nie istniała. Jednak wyczuwał pogłębiającą się ciekawość. Zdecydował się więc jak najlepiej przekazać uczucia, jakie towarzyszyły korzystaniu z broni.

Nie było to trudne, bo Hercyryx żył prawem miecza całe swoje życie. I choć do zabijania zdążył przywyknąć, to jednak zdarzały się chwile, podczas których stawał się innym człowiekiem, dzierżąc broń. Głównie pośrodku pól bitew. Gdy wszędzie wokół panował chaos, gdy krzyki rannych i umierających uderzały uszy kakofonią cierpienia i strachu, gdy nozdrza wypełniał zapach krwi i dymu, dławiąc i dusząc, ale jednocześnie upajając niczym narkotyk. Mięśnie bolały od nieustannej walki, rany na całym ciele dokuczały jak ukąszenia nieznośnych insektów. Ale to schodziło na dalszy plan, bo to, co napędzało wówczas wojownika, wykraczało poza zwykły zmysł przetrwania.

Łaknął krwi.

Za każdą kroplę, którą sam stracił, za cierpienie jego ciała, za poległych w walce towarzyszy. Chciał zabijać wszystko na swojej drodze, tylko to liczyło się we wszechobecnym chaosie. Tylko to utrzymywało go przy życiu. Zabij lub zgiń.

Hercyryx, rzecz jasna, nie zamieniał się w krwiożerczego potwora w każdej bitwie. Zdarzyło mu się to zaledwie kilka razy. Ale jednak uważał, że to właśnie z tym uczuciem istoty powinny utożsamić miecz. Był, koniec końców, narzędziem do zabijania. Niczym innym.

Starsza, tak jak się spodziewał, nie zareagowała w żaden sposób, ale oczy kryjącego się za nią stworzenia, które spotkał wcześniej błyszczały na granatowo. Chyba zaczynał powoli rozumieć, co to znaczy. Niebieski oznaczał strach? Dokładnie taką barwę Hercyryx przypominał sobie z ich pierwszego spotkania. To z kolei doprowadziło go do kolejnego wniosku. Czyżby kolor oczu był dla tych istot tym, czym dla nas jest mimika twarzy? Czy Starsza po prostu zachowuje kamienną twarz?

Rozmyślania przerwał kolejny dźwięk. Tym razem niosący ze sobą kilka emocji. Niepokój, może nawet lęk, a także… wstyd? Hercyryx nie był pewien, ale wydawało mu się to najbardziej trafne. Ale również… nadzieję? To chyba najbardziej zdziwiło wojownika. Starsza krępowała się i bała, ale też liczyła na coś. Na jego pomoc? Nie wiedział, co o tym sądzić, nie miał pojęcia, co mógłby dla niej zrobić.

Ciekawił ją miecz. I nie przestała nawet po tym, jak „zademonstrował”, do czego służy. Nie podobało mu się to. Był wojownikiem, nie mordercą.

Podeszła do niego. Nadal nie mógł nacieszyć oczu obcym pięknem dziwnych stworzeń z lasu, które porozumiewały się z nim za pomocą emocji. Ich elegancja i gracja zapierały mu dech w piersiach. Ale starał się na tym nie skupiać. Niepokoił się tym, co zaraz mogło nastąpić. Czego mógł się dowiedzieć. Starsza subtelnym ruchem ręki wskazała na małą istotę za sobą i natychmiast rozbrzmiał jej głos, niosąc ze sobą… miłość. Choć nie do końca. Miłość połączoną z poczuciem wspólnoty. Rodzina? Drugą ręką wskazała w górę. A więc lud.

Następnie Starsza zacisnęła dłoń w pięść i pokazała jeden szpon. Hercyryx zastanowił się przez moment.

– Chodzi o jednego z was – powiedział na głos.

Starsza „mówiła” dalej, a jej głos wywołał u niego uczucie niepohamowanej ciekawości i żądzy odkrywania. Coś, co kojarzyło mu się z młodością i niewinnością. Zwyczajna, prosta chęć poznawania i doświadczania nowych rzeczy. Głowa przepełniona marzeniami o odległych krainach, leżących daleko za horyzontem. Egzotycznych cudach, o jakich usłyszeć można jedynie w opowieściach i jakie zwykło się uważać za bajki i mrzonki. Niewyobrażalne zwierzęta, nienazwane kolory, góry ze złota i rzeki płynnego srebra znajdujące się na wyciągnięcie ręki.

Było to bardzo przyjemne uczucie, kojarzące się z nadzieją. Podobne do jego własnej determinacji.

Ale potem przyszła tęsknota za dawno niewidzianą, ukochaną osobą. Coś, co znał bardzo dobrze.

I w końcu…

Hercryryx westchnął pod wpływem silnych emocji, które znalazły odbicie w oczach Starszej, mieniących się ciemnym błękitem.

Niewypowiedziany żal i niemoc. Niemalże identyczne jak te, które czuł, patrząc na chorą Henegę. Kiedy czuł, że pęka mu serce, ale nie potrafił zrobić nic, bo nigdy wcześniej nie spotkał się z czymś podobnym. I tak dzień po dniu. Nie potrafił myśleć o niczym innym, jak o tym, że zawiódł swoją ukochaną. Że ta na niego liczy i go potrzebuje, a on może jedynie ukryć twarz w dłoniach. I zatrząść się w niemym szlochu.

Hercyryx spojrzał w niebieskie oczy Starszej i zrozumiał, dlaczego przyszła.

Bo dzieliła jego ból.

A teraz chciała jego pomocy.

Chciała, żeby zabił.

Chciała…

– Chcesz, żebym skrócił cierpienie – powiedział głucho.

Odpowiedziała mu cisza.

Nie wiedział, co myśleć. Gdyby ktokolwiek ośmielił się zasugerować to w przypadku Henegi, polałaby się krew. Obficie. Do tej pory nawet nie przeszło mu to przez myśl, a teraz gdy jego lustrzane odbicie prosiło go o coś takiego, nie potrafił znaleźć żadnej odpowiedzi poza pogardą, tak w sercu jak i na twarzy.

Starsza oczywiście to wyczuła, a jej odpowiedzią był dźwięk głośniejszy i ostrzejszy od zwyczajowych rozkazów. Hercyryx nie musiał się wysilać, by zrozumieć brzmiące w nim ostrzeżenie. Nawet jej oczy zabłysły na moment czerwienią. Wojownik nie dał się zastraszyć, w każdej chwili mógł stanąć do walki. Nie chciał tego, ale jeżeli nie pozostawiłaby mu wyboru, nie wahałby się.

Kolejny dźwięk, tym razem łagodniejszy. I przepełniony desperacją. Ostateczne rozwiązanie. Brak wyboru. Najcięższy z obowiązków. Kiedy tak bardzo chciałoby się odrzucić niepodważalną prawdę, że wywoływało to palący gniew, wręcz furię. Ból w zaciśniętych pięściach i zębach, pieczenie łzawiących z bezsilności oczu. Bo najgorszy w tym wszystkim był przeklęty głos rozsądku, z lodowatym okrucieństwem oznajmiający, że to słuszne. Że tak właśnie powinno się stać.

Hercyryxowi w głowie zaświtała myśl, przez którą poczuł do siebie nieskończoną nienawiść. Co jeśli nie znajdzie Kwiatu? Co, jeśli przemierzy świat wzdłuż i wszerz, a potem wróci do domu z niczym, tylko po to, by zastać Henege w jeszcze gorszym stanie? Co wtedy? Czy będzie po prostu patrzył, jak jego ukochana cierpi? Przecież to tylko kwestia czasu…

Zacisnął pięści i zazgrzytał zębami. Spojrzał na Starszą i przyglądał jej się przez długi czas w niczym nieprzerywanej ciszy. Czekała cierpliwie na jego odpowiedź. Nie mógł patrzeć na nią przez dłuższy czas i nie zachwycać się pięknem tej obcej istoty. Czy zdawała sobie z tego sprawę? Na pewno. Czy próbowała to jakoś wykorzystać? Nie wydawało mu się.

W końcu podjął decyzję.

Starsza bez słowa zaczęła iść szybkim, eleganckim krokiem w kierunku przeciwnym do miejsca, skąd przyszedł. Podążył za nią, zerkając na młodsze stworzenie, przyglądające się mu ciemnogranatowymi oczami. Istota, z którą nawiązał pierwszy kontakt, została z tyłu, a gdy się oddalili, wspięła się na najbliższe drzewo.

W swoim obcym i niezrozumiałym pięknie, las był jednocześnie przerażająco jednolity i najzwyczajniej w świecie trudny do zrozumienia. Gdyby Hercyryx nie napotkał tych dziwnych stworzeń i tu zabłądził, to z pewnością miałby problemy z wydostaniem się. Wszystko wydawało się tu takie samo: goła ziemia, metalicznie połyskujące pnie drzew, niepojmowalne symbole i różnobarwne światła wysoko w górze oraz “drzewa” rosnące w równych odstępach od siebie. Przez długi czas Hercyryxowi wydawało się, że tkwią w miejscu pomimo nieustannego marszu. Stracił poczucie czasu, ale nie denerwował się ani nie bał. Zachowywał spokój.

To było dziwne, zupełnie jakby nie robił niczego wykraczającego poza codzienną rutynę. Cóż, miał kogoś… coś zabić. Poniekąd stanowiło to dla niego chleb powszedni. Jednak w takim miejscu jak to…

Coś w końcu się zmieniło. Mianowicie światło. Kalejdoskop barw nad jego głową ustąpił szarości kojarzącej się z niczym, z pustką. Z wielkim stepem, po którym leniwie sunie gęsta mgła. Z drzew zniknęły również tajemnicze symbole, niezawodny znak, że opuścili zamieszkaną część lasu.

Przeszedł go dreszcz. Wydawało mu się to przerażające. Zastanawiał się też nad stworzeniem, które miał zabić. Nie tylko chciano się go pozbyć, ale także wygnano i wykluczono je? Smuciło go to. Współczuł tej istocie, naprawdę współczuł.

Coś zaczęło się zmieniać w otoczeniu. Nie potrafił tego wyjaśnić, ale wszystko zaczęło wydawać mu się ponure i przygnębiające. Niczym świat po utracie bliskiej osoby, kiedy drzewa, niebo i trawa tracą kolor, a jedzenie smak. Muzyka brzmi jak losowe, irytujące dźwięki, a radosne ćwierkanie ptaków staje się okrutną drwiną. Hercyryx z coraz większym trudem stawiał kroki, jakby czuł wielki ciężar.

Nagle Starsza zatrzymała się. Wojownik spojrzał na nią pytająco, a ona jedynie wskazała ręką naprzód. Nie wydała żadnego dźwięku, nie zakomunikowała żadnej emocji. Użyła gestu. To było niespodziewane. Westchnął, obnażył miecz i ruszył przed siebie, rozglądając się za swoim… celem.

Jest na ziemi? przeszło mu przez myśl. A co, jeśli po prostu wespnie na górę? Nie może? Dlaczego?

Jakiś czas później natrafił na pierwsze ślady chorej istoty. Tak bowiem zakładał – że Starsza chce jej śmierci, ponieważ jest chora i cierpi, ale ani ona, ani reszta jej pobratymców nic nie mogą z tym zrobić.

Na jednym z drzew dostrzegł coś, co w pierwszej chwili wziął za mech, ale bardzo szybko okazało się, że jest to o wiele bardziej podobne do rdzy. Dokładnie takiej samej, jaka pokrywała stare narzędzia i broń. Tylko ta cuchnęła słodkawo, przypominając nieco zapach zgnilizny. Ślad wyglądał nieco jak odciśnięta nienaturalna i dziwna dłoń, a przynajmniej tak się wydawało Hercyryxowi. Nie zaobserwował żadnych śladów pazurów ani na pniu, ani na ziemi.

Przepełniło go uczucie obrzydzenia do tego, co robił, do tego, na co się zgodził. I to w imię niczego. Po prostu go poproszono, a on jak gdyby nigdy nic na to przystał. Jak jakiś podły sługa, jak pies. A przecież był dumnym wojownikiem! A nie zwykłym zbirem!

Stanął jak wryty, urywając myśl.

Co się ze mną dzieje?

Skąd wziął się ten nagły gniew? Przecież wcześniej odczuwał jedynie żal, a teraz… Nadszedł zbyt szybko i bez wyraźnego powodu. Poza tym, choć Hercyryx był dumnym człowiekiem, to nikt nie mógł zarzucić mu pychy. Nigdy nie patrzył na świat dookoła siebie z góry, nawet teraz. Nie potępiał Starszej, choć na pewno się z nią nie zgadzał, a jej prośba budziła niesmak.

Ostrożnie rozejrzał się za kolejnymi śladami i bardzo szybko je znalazł. Na kolejnych drzewach widniały takie same rdzawe odciski. Odór zgnilizny zaczął przybierać na sile, powietrze gęstniało, a ogólna atmosfera beznadziei i rozpaczy przytłaczała. Zupełnie jakby znalazł się w innym świecie, daleko od zaczarowanego, kolorowego lasu.

Podążał tropem chorej istoty, zastanawiając się, co dokładnie się tu dzieje. Co przekazała mu starsza? Lustrzane odbicie jego własnych uczuć. Wskazała na bliską osobę, członka rodziny albo klanu. W każdym razie kogoś, na kim jej zależało. Czy to w sferze prywatnej, czy społecznej. Prawdopodobnie przewodziła tym istotom, więc brała za nie odpowiedzialność i troszczyła się o nie wszystkie i każde z osobna.

Potem „mówiła” o ciekawości świata. O odkrywaniu, a następnie o tęsknocie. Czy chodziło jej o współplemieńca, który opuścił las, by zobaczyć, co znajduje się poza jego granicami? Nie wydawało się to niemożliwe. W końcu nawet zwykli ludzie jawiliby mu się jako cuda nie z jego świata.

Śladów było coraz więcej. Pokrywały korę jednego z drzew. Jakby istota oparła się o nie całym ciałem. Kulała? Zataczała się? Hercyryx raz jeszcze poczuł ogromny żal. Na tyle duży, że nie chciał iść dalej. To się nie godziło. Polowanie na chorego jak na zwierzę. Pomyśleć, że jego własni pobratymcy woleli napuścić obcego, by go zamordował, niż mu pomóc.

Już miał zawrócić, by splunąć w twarz Starszej, ale zatrzymał się.

– Wszechmór! – zaklął, niemal podskakując w miejscu.

Znowu to samo. Nagły napływ emocji, które nie należały do niego, wzięły się znikąd. Uczucie minęło, ale Hercyryx wcale nie poczuł się lepiej. Wręcz przeciwnie, rosła w nim panika, którą próbował opanować. Oddychał głęboko, ale ścisk w klatce piersiowej tylko przybierał na sile.

Zaczynał rozumieć.

– To stworzenie, które mam zabić… – powiedział na głos, bo chciał usłyszeć ludzką mowę. Coś, co zakotwiczyłoby go w rzeczywistości i nie pozwoliło oszaleć. – Chce mnie odstraszyć albo zwrócić przeciwko Starszej. A ona chyba stara się temu przeciwdziałać. Tak, chyba tak właśnie jest. Ciekawe, czy dlatego nie poszła sama. Nie potrafiła czy nie chciała? Może dlatego jeszcze nikt z nich się tym nie zajął?

Gdyby ktoś go zobaczył, pomyślałby, że oszalał. Rosły mężczyzna, stojący pośrodku lasu i mówiący do siebie, dysząc przy tym ciężko. Ale poza nim nikogo tam nie było. Prawie. Zdawał sobie sprawę, że jego cel grasuje w pobliżu. Wiedział nawet, że jest przez niego obserwowany. Świadczyło o tym coraz bardziej miażdżące poczucie niezrozumiałej rozpaczy. Hercyryx czuł, że w każdej chwili może paść na kolana i zacząć szlochać, nie potrafiąc znaleźć przyczyny.

Nie miał pojęcia, które emocje tak naprawdę należą do niego. A było ich coraz więcej. Wojownik wątpił, by jakikolwiek człowiek na całym świecie kiedykolwiek przeżył to, co on teraz. Gniew, współczucie, rozpacz, zrezygnowanie, determinację, strach, dumę, poniżenie, nadzieję… Sprawiło to, że rozbolała go głowa i nie mógł skupić myśli.

– Jeżeli zaraz czegoś nie zrobię, to oszaleję – powiedział sam do siebie.

Ruszył, starając się nie myśleć, a jedynie podążać za śladami, kierując się instynktem i zmysłami, ignorując burzę w swojej głowie. Zaczęło to przypominać jakiś dziwaczny sen, koszmar, jaki nawiedza człowieka nad ranem. Jeden z tych, których nie pamięta się po przebudzeniu, ale który pozostawia uczucie grozy, nie ustępujące przez cały dzień.

W dodatku Hercyryx zaczął słyszeć głos, bez wątpienia należący do jego celu… ofiary. Nie! To nie był jego cel, on tylko spełniał prośbę… morderstwa! Zmroziło mu to krew w żyłach. Bo w przeciwieństwie do dźwięków wydawanych przez Starszą i mniejszą istotę, brzmienie chorego przypominało jęki człowieka. Jak to w ogóle możliwe? Do tej pory Hercyryx nie zdołał dostrzec nic ludzkiego w mieszkańcach lasu. Może poza tym, że odczuwały takie same emocje. 

– Wszechmocny, daj mi siłę – wybełkotał Hercyryx.

Nie potrafił wskazać, skąd dobiegał głos, wydawało mu się, że słyszy go z każdej strony. Jakaż to była tortura dla duszy. Poczucie winy uderzyło wojownika niczym młot bojowy. Zrobiło mu się żal stworzenia, kiedy doszły go jego jęki i szloch bólu. Brzmiały jak ludzkie, ale tylko połowicznie. Nadal zachowywały nieuchwytność i mistyczność charakterystyczną dla tych stworzeń. W rezultacie w uszy Hercyryxa uderzało coś rodem z najgorszego koszmaru, zadając niemal fizyczny ból.

Wojownik upadł na kolana i złapał się za głowę, która i tak zdążyła się przemienić w pole bitwy pomiędzy Starszą a chorym stworzeniem. Świat dookoła stawał się chaotycznym mirażem niewyraźnych kształtów. Hercyryx nie był w stanie myśleć, nie miał pojęcia, co jest prawdą, a co próbą zwrócenia go w tę czy inną stronę. Co czuł, przychodząc tu? Co czuł, zgadzając się na prośbę Starszej?

Nie miał pojęcia.

Jedynym, co wiedział…

Co rozumiał…

Idź. Stój. Zabij. Uciekaj. Czynisz dobrze. Jesteś mordercą.

Była jedna myśl.

Zobaczył ją jak światło w ciemności. Jak przebłysk słońca podczas gwałtownej burzy. Była drogowskazem pośród pustkowia i ciepłem paleniska pośród lodowatej nocy. Mógł iść w jej stronę, nie zważając na pandemonium dookoła. Mógł się na niej skupić i wydostać z piekła szalejących emocji.

– Henega – warknął przez zaciśnięte zęby, unosząc się z ziemi. – Henega!

Było to trudne, ale determinacja Hercyryxa znacznie przewyższała potęgę Starszej czy dziwną moc chorego. Dla żony zrobiłby wszystko i przeszedł każde piekło. I nie pozwoliłby sobie postradać zmysłów. I choć te chwilowo znajdowały się pod panowaniem dwóch istot, które starały się wpłynąć na jego emocje tak, by osiągnąć własne cele, to Hercyryx skupił się na myślach o ukochanej i pozwolił, by bitwa toczyła się bez jego udziału.

– Henega! Henega! – krzyknął, zrywając się na nogi i wznawiając pościg.

Mogąc skupić się na myśli, o której wiedział, że jest jego, Hercyryxowi łatwiej było zachować zmysły. Świat wrócił do normy, choć wydawał się dziwnie rozmazany i mglisty. Potrafił jednak rozpoznać kształty i kolory oraz zapach. Dławiący odór zgnilizny kazał mu przypuszczać, że chory jest już naprawdę blisko.

Na drzewach znajdował coraz więcej śladów, aż w końcu go znalazł. Leżał skulony na ziemi i trząsł się, jakby miał drgawki. Nie dorównywał rozmiarem Starszej, był raczej wielkości Hercyryxa. Ale jego ciało… Skóra przypominała metal całkowicie przeżarty brudnoszarą rdzą. Kruszyła się i odpadała, czemu towarzyszyły upiorne jęki.

Jeden, szybki ruch, usłyszał w głowie głos należący do Henegi. I będzie po…

Nagle chory zaatakował, jakby sam usłyszał ten głos. Hercyryx nie był na to przygotowany. Nie zdołał w porę zareagować i do nawałnicy uczuć i emocji doszedł ból. Szpony cięły po twarzy wojownika, ale nie za głęboko i na szczęście ominęły oczy. Mimo to poczuł, jak krew ścieka mu po skroni i policzkach. I coś jeszcze, cuchnącą, szarą rdzę.

Atak był szybki i niespodziewany, ale niezbyt silny. Hercyryx bez trudu odepchnął od siebie przeciwnika, kiedy tylko zorientował się, co się dzieje. Chory wylądował na ziemi i wydał z siebie bolesny jęk. Towarzyszyła temu kolejna fala miażdżącej rozpaczy. Jakby wszystko, co dobre, już się skończyło, a przyszłość niosła ze sobą jedynie tragedię i koszmar. Wpływ Starszej słabnął, zapewne przez bezpośredni kontakt z tym stworzeniem. Hercyryx miał jednak swój własny sposób na poradzenie sobie z natłokiem negatywnych emocji.

Ale jednak nie na długo, pomyślał, a potem uniósł miecz.

Jego oponent już nie próbował walczyć, leżał skulony na ziemi. Ten jeden atak był tylko ostatnim zrywem pokonanej istoty, która doskonale wiedziała, że to koniec, ale wciąż się nie poddawała. Imponowało mu i głęboko w sercu, gdzie nie sięgał wpływ stworzeń z lasu, żałował tego niegdyś pięknego osobnika, który teraz stanowił jedynie przykrą parodię samego siebie.

Hercyryx wyczuł strach. Nie jako próbę manipulowania jego emocjami, tylko szczery, paniczny strach. Wahał się, nie wiedział, czy postępuje właściwie, czy to jedyne wyjście. Ale czy ta decyzja należała do niego? Kim tak w zasadzie był, by oceniać istoty z lasu? To nie jego dom, nie jego świat. Nie jego zasady.

Ale mimo wszystko, to nie było w porządku.

Obszedł chorego dookoła, chciał zobaczyć jego oczy. Spojrzał na nie z góry i ujrzał coś, co go zaskoczyło. Zmieniały kolor, jednak nie tak jak u Starszej czy tej drugiej istoty. Tamte zdawały się wyrażać emocje, jakie w danym momencie odczuwał ich właściciel, zaś w przypadku chorego był to chaotyczny proces. Raz pulsowały ciemnym granatem, by zaraz przejść w ostry fiolet, a potem w bladoniebieski. Zimne i nieprzyjemne odcienie. Nie jak pogodne niebo czy fiołki i chabry.

Najczęściej i najdłużej utrzymywała się jednak purpura. Jej znaczenia Hercyryx nie potrafił odgadnąć. Była tak intensywna na tle szarego świata dookoła. Choć teraz przez wszechogarniające przygnębienie przebijał się tylko strach i błaganie. A w uszach dzwonił ten żałosny dźwięk.

– Wybacz mi – wyszeptał Hercyryx, unosząc miecz do uderzenia.

Wówczas chory uniósł głowę i spojrzał na twarz swojego zabójcy. Jego oczy jeden ostatni raz zalśniły prawdziwym, intensywnym błękitem, który jednak błyskawicznie ściemniał do granatu.

A potem miecz spadł i wszystko ucichło.

Cała burza emocji skończyła się tak nagle, że Hercyryxowi chwilę zajęło przyzwyczajenie się do ciszy. Dysząc ciężko, usiadł obok martwego stworzenia i oparł się o drzewo. Spojrzał na miecz. Był ubrudzony dziwną rdzą, ale ani jedną kroplą krwi. Te istoty po prostu nie krwawiły. Wojownik wytarł oręż w swój płaszcz i schował go do pochwy.

Udało się, ale wcale nie czuł zadowolenia. Raczej obrzydzenie do samego siebie. Dlaczego w ogóle to zrobił? Dlaczego nie odszedł w swoją stronę? Odpowiedź była oczywista. Starsza nie różniła się od niego, dzielili tę samą miłość i ten sam ból. Gdyby zostawił ją samą, to tak, jakby zdradził sam siebie.

Starł krew i pot z twarzy. Piekła go. Rany zadane przez chorego dawały się we znaki, ale miał w jukach trochę ziół leczniczych. Tylko musiał do nich wrócić. Myśl o tym nieco go rozbawiła. Odejdzie, zostawi las za sobą i pewnie szybko nie wróci. Jeżeli w ogóle to zrobi. I co? Czy istoty, które spotkał, zostaną tylko w jego pamięci? A może o nich zapomni? Obudzi się pewnego ranka i uzna, że to wszystko było tylko snem.

– Kto wie – parsknął sam do siebie. – Może to naprawdę tylko sen?

 

*

 

Były ich dziesiątki, jeśli nie setki. Stały na ziemi lub trzymały się drzew. Ale wszystkie patrzyły na niego tymi samymi oczami, które błyszczały jasnym, pomarańczowym blaskiem wpadającym nieco w złoto. Wysokie, niskie. Z fantazyjnym, ogromnym porożem lub małymi różkami. Piękne, obce, nieodgadnione. Ale w gruncie rzeczy podobne do ludzi w tym co i jak czuły. Kiedy Hercyryx kroczył u boku Starszej przez ich zaczarowany las, nie spuszczały go z oczu.

Wyczuwał wdzięczność i podziw. I coś jeszcze, czego nie mógł rozpoznać. Było zbyt subtelne i zagłuszone. Jego samego przepełniał dziwny smutek. Naprawdę chciał, by to inaczej się skończyło. Czy postąpił słusznie? Czy zasługiwał na uwielbienie dziwnych stworzeń?

Czy miał wybór?

Oczywiście, że tak. Ale tylko zły.

Starsza odprowadziła go na skraj magicznego lasu, gdzie nie było już żadnych mieszkańców. Wszyscy zostali z tyłu. Poza jednym wyjątkiem. Małą istotą, która powitała go jako pierwsza. Jej oczy błyszczały tym samym kolorem co u pozostałych, ale nieco jaśniejszym. Hercyryx uśmiechnął się. Widok tego stworzonka sprawił mu radość. Nie znał go, ono nie znało jego. Pewnie już nigdy się nie spotkają. Ale mimo to, wojownik czuł do niego sympatię.

Z daleka widział już normalnie wyglądające drzewa. Ależ dziwny był to widok.

Starsza przemówiła. W jej głosie Hercyryx wyczuwał głęboką wdzięczność i uznanie. Przyjął je, choć sam nie czuł się dobrze z tym, co zrobił. Wprost przeciwnie.

Usłyszał też cudny, melodyjny głos małej istoty. Ten niósł ze sobą… współczucie. Za to Hercyryx był wdzięczny.

Jeszcze raz spojrzał na Starszą i na tę, którą spotkał jako pierwszą.

– Żegnajcie – powiedział, unosząc rękę.

Odpowiedziały takim samym gestem oraz dźwiękami, starajac się naśladować jego głos.

I rozstali się.

Hercyryx wrócił do normalnego lasu i z radością powitał zieleń liści i śpiew ptaków. Po drodze znalazł ciało upolowanej sarny. Całkiem o niej zapomniał. Przez tę całą przygodę nie zwrócił nawet uwagi, jak bardzo był głodny. Ale o to nie musiał się martwić.

W końcu opuścił las i wyruszył w dalszą drogę, ku nieznanemu, w poszukiwaniu Kwiatu Nadziei.

 

*

 

Czym było to stworzenie?

Nie wiem, ale rozumiało nas. I było dobre. Cieszę się, że je spotkałaś. Po tym, co się stało, sama bałam się wyjść mu naprzeciw. Dobrze, że ty jesteś taka odważna.

Co z nim będzie?

Nie wiem.

Musisz wiedzieć.

Zgubiłam je. Z tego powodu czuję rozpacz. Teraz jest tak samo skażone Zatrutym Życiem. Skończy tak samo. Ale nie było innego wyjścia, innej możliwości. Nikt z nas nie mógł tego zrobić. Byliśmy za słabi. Prawda? Mam rację? Odpowiedz! Czy postąpiłam słusznie? Przecież nie miałam wyboru…

 

Koniec

Komentarze

Mam taki nawyk, że chwytam dowolną książkę, czytam pierwszy akapit, potem otwieram ją na losowych stronach, zbliżając się coraz bliżej końca i czytam wyrwany z kontekstu akapit. Czynię tak, by ocenić, czy mnie wciągnie, czy złapię haczyk, który skusi mnie, by przeczytać całość. Idzie to poznać po tym, że gdy czytam owy losowy akapit, to po paru minutach łapię się na tym, że przeczytałem już jedną-dwie, może i trzy strony. 

 

Przeczytałem pierwsze akapity twojego opowiadania i zupełnie nic nie poczułem. Ot, tekst. Przewinąłem opowiadanie, przeczytałem kolejnych kilka losowych akapitów i miałem wrażenie, że cokolwiek jest fabułą tego opowiadania, jest straszliwie rozwleczone. Pomimo bogatych opisów, do których ciężko się przyczepić, pomimo głębi, która wręcz bije z każdej linijki nic nie chwyciło mnie za serce. Lektura zwyczajnie mnie nie wciągnęła.

 

Wiem, że to niesprawiedliwe ocenić tekst na 65 tysięcy znaków po przeczytaniu losowych kilkuset, ale wynikało to głównie z faktu, że naprawdę chciałem znaleźć w opowiadaniu coś, co zainteresuje mnie na tyle, by zgłębić dokładnie całą treść. Nic takiego nie znalazłem. 

 

Nie zniechęcaj się jednak moim komentarzem, bo jeżeli chodzi o fantasy, to jestem dość… zdystansowany do tego gatunku i naprawdę trudno mnie zadowolić, więc potraktuj ten komentarz jako opinię osoby, która woli kryminał i sci-fi. Od razu zapewne nasunie się pytanie – skoro cię to nie interesuje, to czemu to czytasz, a tym bardziej komentujesz? 

 

Otóż interesuje. Po prostu trudno mnie zadowolić :>. W “Jeden dobry czyn” Selmira wsiąkłem jak woda w gąbkę – być może dlatego, że opowiedział typową historię w ciekawy, wciągający sposób. Nie przeciągał fabuły, nie zanudzał zbędnymi przeżyciami bohatera i uczuciami bohatera, zachował równowagę między przedstawieniem świata, bohaterów, akcji i nawału tekstu i mam wrażenie, że gdybyś spróbował dokonać czegoś podobnego, zadowoliłbyś takiego malkontenta jak ja :).

0-3 WARSZTAT | 0-3 NARRACJA | 0-3 FABUŁA | 0-3 DIALOGI | 0-3 POSTACI | 0-3 KLIMAT

To byłoby niezłe, gdyby to skrócić do jakiś dwudziestu tysięcy znaków. W tym momencie jest zwyczajnie przegadane.

Po opku takiej objętości, jak napisałeś spodziewam się czegoś więcej. A tymczasem nie dowiedziałam się, gdzie właściwie jestem, jak skończyły się poszukiwania kwiatu, kim są istoty, które spotkał Hercyryx, skąd się wzięła choroba jednego z nich. Mam za to nużące opisy wewnętrznych przeżyć bohatera :(

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Bardzo dziękuję za komentarze i krytykę!

 

Niestety potwierdziły się moje obawy i nie dałem rady stworzyć tekstu, który broniłby się jako samodzielna historia. Napisałem go pod wpływem nagłej chęci przelania myśli na papier, i miał być częścią większej całości. W zamyśle miało to być fantasy nieco stylizowane na baśń, ale teraz widzę, że nie do końca to wyszło. Trochę za bardzo się skupiłem na formie i ucierpiała na tym treść. 

 

Faktycznie brakuje tu odpowiedzi na pytania postawione przez Irkę, co wynika z tego, że opowiadanie ma mieć swoistą kontynuację. Powinienem był o tym wspomnieć w opisie i popełniłem ogromny błąd, że tego nie zrobiłem.

 

Tak czy siak, postaram się, żeby przyszłe opowiadania bardziej skupiały się na samej fabule i dostarczały czytelnikowi więcej informacji.

 

Jeszcze raz dziękuje i pozdrawiam serdecznie :)

Nowa Fantastyka