- Opowiadanie: tomaszg - Kochane zdrowie część 1

Kochane zdrowie część 1

Fantystyki brak.

Tekst powstał jako pewnego rodzaju odpowiedź na jeden z komentarzy pod jednym z innych tekstów. Napisany na szybko, najprawdopodobniej stanie się początkiem większej całości, która się tworzy.

Nie oczekuję nawet komentarzy w tej sytuacji.

Oceny

Kochane zdrowie część 1

– Zaszył się gdzieś z rdzeniem i grozi, że wysadzi cały kompleks.

– Wziął diabelskiego Jasia?

– Niestety tak.

– Pokaż.

Hawk obrócił do mnie laptopa i pokazał wiadomość, w której były tylko dwa zdania:

„Dzisiaj chcę skończyć z całą nierównością i nieprawością. Nie próbujcie mnie powstrzymać”

– Ale tu nie ma nic o Jasiu – zdziwiłem się.

– Dzwonił do mnie Frank. Nie mogą się doliczyć rdzeni, a on zarzeka się, ze nikt nie wziął pracy do domu.

– Ewakuowaliście ludzi?

– No jasne. Ci, co mogli, już wyszli. Problem w tym, że części eksperymentów nie można przerwać.

– Ile ofiar?

– Około siedemdziesiąt osób plus minus trzy.

– Dobrze, poszukam naszego żartownisia. Daj mi licznik. Ale nie ten – dodałem, widząc, że sięga po miernik przenośny. – Ten na rękę wystarczy.

Wiedziałem, że Tank celowo wysłał alarmującą wiadomość tylko do niektórych. To był typowy głos rozpaczy i mężczyzna na pewno nie planował wysadzić kompleksu A bazy Ascension. To byłoby nielogiczne. Był ogromnym patriotą i pomagał ją budować, jednak trzeba było działać szybko.

Sytuacja była delikatna. Tanberry miał swoich zwierzchników, którym w końcu musiał wszystko zaraportować. Byłem wdzięczny generałowi, że jak na razie nie pojawił się tu SEAL ani trepy z żandarmerii, których móżdżek wielkości orzeszka pozwalał ogarnąć jedynie to, że mają pałować i zamykać wszystkich wokół.

Nic nie trwało jednak w nieskończoność. Trzeba było działać, dlatego wziąłem głęboki oddech i wyszedłem z gabinetu jednego ze starszych naukowców, notabene mojego bardzo dobrego kolegi.

Czasami miałem dosyć tego wszystkiego. Idąc wróciłem myślami do momentu, gdy znalazłem się tu po raz pierwszy. Czułem wtedy dumę z tego, co osiągnęli moją rodacy, ale również swoją małość. Cały kompleks wpuszczony został w ziemię. W środku wyglądał niczym nowoczesne centrum handlowe, w którym zabrakło jedynie światła słonecznego. Całość zajmowała pięć poziomów i miała około kilometra na pięćset metrów szerokości. Gabinety i sale konferencyjne z obu stron wielkiej hali umieszczone były za szklanymi ścianami i miały możliwość oddzielenia się od ogółu, pośrodku na poziomie zero znajdowały się fontanny, drzewa i miejsca zielone. Uzyskano tutaj bliskość i zapewniono niezbędną ochronę informacji, wprowadzając chociażby ciągłą kontrolę polityki czystego biurka. Wszystko szokowało rozmachem, i nie wyglądało na kompleks rządowy, dając pracownikom poczucie przebywania w jednym z wielu miejsc relaksu.

Chciałem zacząć od jego mieszkania. Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się, że będzie gdzieś indziej. Zjechałem windą na poziom mieszkalny i zapukałem do drzwi lokalu numeru czterdzieści dwa. Nic się nie stało, więc powoli nacisnąłem klamkę i delikatnie uchyliłem drzwi, mówiąc przy tym głośno i wyraźniej:

– Halo. Jest tu kto?

W przedpokoju panował półmrok, ale słyszałem telewizor. Wszedłem i starannie zamknąłem za sobą drzwi, potem stanąłem w drzwiach pokoju.

– Mówiłem, że chcę być sam.

Tank siedział na kanapie. W jednej ręce trzymał pustą butelkę cydru, drugiej nie widziałem, bo wystawała za siedzisko.

– Cześć stary byku, co oglądasz?

– Przecież widzisz.

– „Eureka”? Jaja sobie robisz? Ja pierdolę, niezły sposób sobie znalazłeś na wolny dzień. Z hukiem i przytupem.

– A ty wchodzisz jak do obory i jak gdyby nigdy nic chcesz oglądać filmy ze mną. – Odbiło mu się. – To już nie chcą wpuścić tu gazu? Boją się, że mam włącznik naciskowy i zwolnię go, jak zemdleję?

– Coś w tym guście – przyznałem. – Miałeś dobry pomysł, żeby schować rękę. To jak, mogę wejść?

– A wchodź, nic tu mojego. Właściciel chyba nic ma przeciwko żebyś wszedł. Na pewno wysłał cię z orszakiem. Whip. – odbiło mu się.

Powoli przeszedłem i usiadłem na fotelu po drugiej stronie.

– Nic nie powiesz? Że to obowiązek? Że zaszczyt? – Zaczął. – Ile miałeś lat, jak cię zabrali?

– Siedem.

– Piękny wiek.

– Piękny.

– Gdybyś chciał, to już byś to zrobił.

– Pewnie tak. Co teraz? Nafaszerują mnie prochami?

– Pewnie przez chwilę. Jesteś ważny.

– Jak cholera. Jak poszedłem do nich z problemem w zeszłym tygodniu, to mnie zlali.

Zesztywniałem.

– Co się stało?

– Jedna z młodych się na mnie uwzięła. Kasowanie kodu, przestawianie rzeczy, sól w kawie. Do wyboru, do koloru. Do szaleństwa mnie to doprowadza. Najgorzej, że przyczepiła się do dependency injection. Nie wiem już, jak mam z nią gadać. Jest w niej coś… coś… coś takiego, że dech mi w piersi zapiera. Wiem, że będzie iskrzyło, a oni powiedzieli, żebyśmy sami sprzątali swoje brudy.

– Zasada stada – mruknąłem.

– Zasada stada.

– Którą sam napisałeś.

– Którą sam napisałem.

– A u ciebie odezwały się hormony. Nie wystarczają panienki z gospodarczego?

– To coś więcej. Ale wiesz co? To nawet nie chodzi o mojego kutasa.

– A o co?

– Doszliśmy do momentu, że sami jesteśmy leśnymi dziadkami, a Tanberry ma to w dupie.

– No ale od zawsze tak było, że miał.

– Nie, nie, nie chodzi mi o zdrową rywalizację. Nie wiem już, jak mam żyć na tym świecie. Kiedyś jak dostałeś pałą, to przynajmniej ja widziałeś i wiedziałeś za co. A teraz wszystko jest w białych rękawiczkach.

– I nie wiadomo, jak się poprawić – mruknąłem.

– Dokładnie. Źle, źle i wszystko źle. Tylko to słyszę. Pracuję za dwóch. Źle. Nie odwalam pracy za innych. Źle. Zrobię długą dokumentację. Za długa. Zrobię krótką. Opierdalasz się. Napiszę małą czcionką. Nie żartuj sobie. Napiszę dużą. To jest dla grzybów. A najgorsze, że nie potrafię się dogadać z dzieciakami. Jak coś można rozpieprzyć, to skaczą pod sufit. Im coś głupsze, tym lepsze. A jak nie, to przyciąga ich uwagę na pięć sekund.

– No i w czym problem? – Udałem, że nie rozumiem.

– Te ich Tik-toki, instagramy, czarne rewolucje i inne tałatajstwo doprowadzają mnie do szału. Świat za bardzo przyspieszył i nikogo już nie interesuje miłość ani nauka, ani nawet bezpieczeństwo. Wszystko jest… jest… takie zimne i sterylne… i ma grać, tańczyć, śpiewać, jak na jakimś festynie. I do tego trzeba podawać wszystko wszystkim na srebrnej tacy. A oni mają za łatwo dostęp do tych wszystkich markowych okularów, szpilek, lateksowych gaci i innych szmat i ubierają się jak dziwki. Wyobraźnia u nikogo już nie pracuje. Powiedz, gdzie zrobiliśmy błąd?

– To nie my kolego.

– A wiesz co jest najgorsze?

– No co?

– Że nawet nasze świętości bezczeszczą. Kiedyś „Odyseja kosmiczna” to było coś. Albo taki „E.T.”. A teraz jak zrobią z tego wersję odświeżoną, to połowa jest przerobiona tak, żeby nikogo nie urazić. Albo produkują kolejne odcinki, w których nie ma nic głębszego. Zupa instant. Tego się nie da oglądać.

– Czy ty nie masz kryzysu wieku średniego?

– Pamiętam moment, jak kiedyś matka zaprowadziła mnie do biblioteki. Do dziś czuję zapach kurzu na tysiącach woluminów. Tego się nie zapomina do końca życia, to nie to, co teraz. Klik, klik, i już. Kiedyś książka to było coś wielkiego, coś, co się celebrowało. Teraz nikt ich nie chce nawet za darmo.

– Wiele rzeczy się od tamtego czasu zmieniło.

– Nie musisz mi mówić. To tak jak ze startami rakiet. Klik, klik, i lecimy. Wszystko na ekranie komputera, wśród idealnie pokazanych liczb. Coś się pieprzy, klikam guzik i akceptuję straty. Nikogo już nie interesują ludzie, nawet jeśli właśnie polegli.

– To się nazywa postęp.

– O czym ty pieprzysz kolego? Najlepsza muzyka to była z winyli albo magnetofonów szesnastościeżkowych. Eugene zresztą wszystko ładnie badał i potwierdził, że po kompresji jest mniej dźwięków o miłych dla ucha częstotliwości.

– Wiesz co? Konflikt pokoleń był od zawsze.

– Ale jakoś nawet po latach wszyscy wracają do Queen, a nie do tych ckliwych utworów, gdzie ciągle powtarzają się te same bity. Ja w środku nadal mam dwadzieścia lat i chcę coś zrobić.

– To rób. – Wzruszyłem ramionami.

– A do tego te baby, które wchodzą wszystkim na głowę.

– A co one mają do tego?

– Jak sprawdza mnie facet, najczęściej nie ma problemu. A jak kobieta, to jest problem. Że niby nie mam uczuć. Kurwa, jestem facetem.

– Kup ty sobie motor albo weź jakąś młódkę, przykuj ją do słupa i poobracaj, a nie zwracaj innym dupy. – Nie wytrzymałem. – Weź się w garść człowieku. Bądź samcem, a nie pierdołą. Oddasz bombę?

– A bierz, co chcesz. Co znajdziesz, to twoje. – Wzruszył ramionami.

Wstałem i obszedłem cały pokój, ale nic nie znalazłem.

– Co jest grane?

– Tu nigdy nic nie było. Bo widzisz, ja się panicznie brzydzę broni.

– Ale w laboratorium mówią, że wziąłeś rdzeń.

– Jak pisałem raporty, że mają burdel, to nikt mnie nie słuchał. Niech lepiej wezmą się do roboty, a nie szukają nieistniejących rdzeni. Wiem, że mamy teraz wiernych słuchaczy i wiem, że musisz pójść do jaśnie wielmożnego pana generała zdać raport. Idź już, ja tu teraz serial oglądam.

 

***

 

Wyszedłem, a za drzwiami zobaczyłem patrol. Na szczęście to byli nasi z ochrony wewnętrznej, do tego z mlekiem pod nosem.

– Pójdzie pan z nami do generała – odezwał się odważniejszy.

– Nie wchodźcie tam, facet nie ma nawet kapiszona.

– Nie przyjmujemy rozkazów od cywili.

– Synku, weź tę gównianą krótkofalówkę, naciśnij guziczek i przekaż, że jeden z najstarszych pracowników melduje, że nie ma zagrożenia. Nie pójdę, jeśli tego nie zrobisz.

– Ale rozkaz…

– Chcecie mieć tu widowisko? Proszę bardzo.

Młody skapitulował. Odszedł kilka kroków, zaczął składać meldunek, a po chwili wrócił jak niepyszny.

– Pan generał rozkazał, żeby postawić posterunek przed drzwiami. A pana poprosił, żeby pan przyszedł.

– Doskonale.

 

***

 

– Co się tam stało? – Tenberry jak zawsze przeszedł od razu do rzeczy.

– Dużo spraw. Facet ma kryzys wieku średniego i nie może dogadać się z młodymi. Ma wiedzę, doświadczenie, ale nie mówi tego, co chcieliby usłyszeć. I go mają w dupie. Do tego…

– Tak?

– Kto się czubi, ten się lubi. Poczuł chemię z jedną z gówniar. Nie wiedzą, co i jak, to się zaczęli niszczyć.

– No i co teraz?

– Miłość to największa siła we wszechświecie. Wiedzieliśmy, że do tego kiedyś dojdzie. Jeśli im zabroniony, to stracimy oboje, a nawet więcej. Zróbmy z nich Adama i Ewę.

– Sentymentalny jesteś, ale możesz mieć rację. – Generał wypił burbona ze szklanki.

– Sam pan mówił, że każdemu trzeba dać szansę. O nic więcej nie proszę, tylko o jedną, jedyną szansę.

– Pamiętam każdego mojego syna i każdą córkę. Nie pamiętam, żebym to mówił w twoim wypadku. – Generał zmrużył chytrze oczy – No ale dobrze, mam do ciebie pewną słabość. Zobaczę, co da się zrobić.

– Dziękuję.

Koniec

Komentarze

Regulatorzy – błagam, nie przemęczaj się!

Nowa Fantastyka