- Opowiadanie: ANDO - Akademia dla niegrzecznych dziewczynek

Akademia dla niegrzecznych dziewczynek

Al­ter­na­tyw­na hi­sto­ria zna­nej aka­de­mii, jedna z moich ulu­bio­nych ksią­żek w cza­sach szkol­nych.

Mi­łe­go czy­ta­nia. :)

 

Edit 2.

Zmiany jednego z wątków po wskazówkach Tarniny.

 

Edit 1.

Po­pra­wi­łam i roz­wi­nę­łam opisy w opo­wia­da­niu, m.in. ogro­du, przy­ję­cia i snu.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Akademia dla niegrzecznych dziewczynek

Na­zy­wam się Ala Nie­zgód­ka i mam dwa­na­ście lat. W Aka­de­mii je­stem od pół roku, przy­je­cha­łam ra­dio­wo­zem, kiedy mnie zwi­nę­li z dachu bloku.

Tutaj tra­fia­ją same dziew­czy­ny, nie­któ­re są mega wku­rza­ją­ce, kilka w po­rząd­ku, inne przy­po­mi­na­ją UFO. Nasze imio­na i nazwy pro­ble­mów za­czy­na­ją się na wszyst­kie li­te­ry al­fa­be­tu.

Pan Kłak mówi, że każdą z nas po­tra­fi na­pra­wić. Po­wta­rza to, gdy sie­dzę w jego za­rzu­co­nym pa­pie­ra­mi ga­bi­ne­cie na mięk­kim, cho­ciaż nie­wy­god­nym krze­śle z po­wo­du zbyt ni­skie­go opar­cia.

– Nie je­stem pie­przo­ną za­baw­ką! – krzy­czę.

Znów pa­trzy na mnie spo­koj­nie, jak gdyby oglą­dał nowy eks­po­nat w mu­zeum. Zero ner­wów.

– Dla­cze­go chcia­łaś sko­czyć z dachu? – do­py­tu­je tym samym jed­no­staj­nym gło­sem, po­pra­wia­jąc okrą­głe oku­la­ry, które zje­cha­ły mu na sam czu­bek nosa.

– Nie zro­bi­ła­bym tego – od­po­wia­dam.

– Tak my­śla­łem.

Za­ci­skam pię­ści, chcia­ła­bym krzyk­nąć, żeby spa­dał, ale nie za­mie­rzam tra­fić w ręce Mil­czą­cych Wró­żek, ani do­stać nad­pro­gra­mo­wej por­cji ko­lo­ro­wych pa­sty­lek.

Naj­bar­dziej wku­rza­ją mnie wła­śnie te Wróż­ki. Cho­dzą w bia­łych far­tu­chach, cza­sem są strasz­ne, kiedy robią za­strzy­ki i za­my­ka­ją nas w pu­stych po­ko­jach.

Słu­cha­ją we wszyst­kim pana Kłaka, on rzą­dzi w Aka­de­mii. Jest wy­so­ki i po­tęż­nie zbu­do­wa­ny, wy­glą­da jak za­pa­śnik, ma wiel­ką czar­ną brodę i zmierz­wio­ne włosy tego sa­me­go ko­lo­ru. Za­wsze nosi dżin­sy, ele­ganc­ką ko­szu­lę i ko­lo­ro­wą ka­mi­zel­kę z mnó­stwem kie­sze­ni. W jed­nej z nich prze­cho­wu­je oku­la­ry, które za­kła­da do czy­ta­nia.

Dziew­czy­ny z Aka­de­mii czę­sto o nim roz­ma­wia­ją, pisz­cząc gło­śno i prze­ży­wa­jąc, jakby do­sta­ły prze­pust­kę do domu. Prze­chwa­la­ją się, jak na nie spoj­rzał w cza­sie roz­mo­wy i co dwu­znacz­ne­go po­wie­dział. Ko­men­tu­ją każdy roz­pię­ty guzik jego ko­szu­li, wzdy­cha­ją i za­sta­na­wia­ją się, w któ­rej się za­ko­cha.

Tylko Diana boi się pana Kłaka, ale ją wszyst­ko prze­ra­ża, cho­ciaż poza tym wy­da­je się w po­rząd­ku. Ona uważa, że szef na­szej uro­czej budy na ulicy Cze­ko­la­do­wej to ra­so­wy czar­no­księż­nik, który po­że­ra nie­grzecz­ne dzie­ci.

– Ktoś ci na­wci­skał bajek, nie ma ta­kich ludzi – mówię do niej, kiedy sie­dzi­my na tra­wie w ogrom­nym, za­ro­śnię­tym ogro­dzie przed Aka­de­mią.

Stare drze­wa roz­kła­da­ją ga­łę­zie, które wy­glą­da­ją jak sę­ka­te ręce ol­brzy­mów po­ro­śnię­te li­ść­mi. Po­mię­dzy nimi, ni­czym młod­si bra­cia, sta­nę­ły krzaki z nie­doj­rza­ły­mi jesz­cze jeżynami, a niżej leży mięk­ki dywan z ziel­ska. Kwia­ty obłęd­nie pach­ną, świersz­cze grają jak sza­lo­ne, a nasze od­święt­ne, jasne su­kien­ki łapią nowe plamy.

Palę pa­pie­ro­sa pod­wę­dzo­ne­go Mil­czą­cej Wróż­ce, pusz­czam kłęby dymu ni­czym stary In­dia­nin. Czę­stu­ję Dianę, nie­zdar­nie się za­cią­ga.

– Nie­któ­rzy są gorsi od czar­no­księż­ni­ków. – Opo­wia­da o matce, która chwa­li ją przed ludź­mi, a w domu tłu­cze, czym po­pad­nie, za naj­mniej­sze prze­wi­nie­nie.

– Masz rację, ten Kłak jest dziw­ny, ale nie wy­glą­da na zbója – mówię.

– A jego sio­stra? Nie od­zy­wa się pra­wie wcale, tylko cho­dzi i pa­trzy. Po­dob­no Kłak to wszyst­ko wy­my­ślił w ten spo­sób, żeby nic nie mó­wi­ły, i ona, i Mil­czą­ce Wróż­ki. To ma nas wy­le­czyć – szep­cze Diana.

– Wiesz co? Zu­peł­nie ich nie ro­zu­miem i cza­sem mam ocho­tę stąd zwiać. Chodź, po­ka­żę ci dziu­rę w murze.

W gład­kiej, bia­łej ścia­nie wy­pa­trzy­łam wczo­raj nie­wiel­ką szpa­rę, w sam raz, żeby się prze­ci­snąć na wol­ność. Bie­gnę tam z na­dzie­ją, że Diana da się na­mó­wić na wy­ciecz­kę, ale ona woli zo­stać.

*

Pan Kłak pa­trzy na mnie peł­nym tro­ski wzro­kiem, kiedy ko­lej­ny raz przy­mu­so­wo od­wie­dzam jego ga­bi­net.

– Pa­li­łaś. Na do­da­tek chcia­łaś uciec.

– Wcale nie! – za­prze­czam sta­now­czo. – Po­pa­trzy­ła­bym na nor­mal­ny świat i wró­ci­ła do tego wa­riat­ko­wa dla bo­ga­tych.

Pan Kłak marsz­czy czoło. Chyba prze­gię­łam. Mam go w dupie, nie tra­wię dzia­da! Jest taki sam jak mój oj­ciec, niby tro­skli­wy, a ma wy­wa­lo­ne na wszyst­kich do­oko­ła.

– Pana żona też ucie­kła? – do­py­tu­ję.

– Słu­cham?

– Jak moja mama od taty. Ca­ły­mi dnia­mi nie było go w domu, więc dała nogę z innym. Tylko o mnie za­po­mnia­ła, taki szcze­gół. Pan też cią­gle pra­cu­je, jak mój oj­ciec.

Uśmiech­nął się lekko.

– Nie mam żony. Ani dzie­ci.

– To do­brze, zna­czy, dla nich. Zresz­tą, dla pana też, nie warto się do ni­ko­go przy­wią­zy­wać, za­wsze od­cho­dzą. Za­wsze. I wtedy boli – koń­czę ła­mią­cym się gło­sem.

– Wiem, że moja sio­stra, Rita, nie odej­dzie – od­po­wia­da. – Jak wi­dzisz, zda­rza­ją się wy­jąt­ki. Nawet, jeśli coś się skoń­czy, warto prze­żyć dobre chwi­le. We­szłaś na dach, bo chcia­łaś, żeby ro­dzi­ce cię do­strze­gli. Żeby wciąż nie od­cho­dzi­li – mówi, pa­trząc mi w oczy.

– E tam, ga­da­nie! Nie po­trze­bu­ję ni­ko­go! – Wci­skam ręce w kie­sze­nie. Cie­szę się, że to ko­niec au­dien­cji, bo zro­bi­ło mi się smut­no i za­czy­nam po­cią­gać nosem.

Bie­gnę do mojej kry­jów­ki: do skła­dzi­ku sta­rych, po­ła­ma­nych sprzę­tów na końcu ogro­du. Muszę pobyć sama, z dala od dziew­czyn i Kła­ko­te­ra­pii.

*

W skła­dzi­ku spo­ty­kam szpa­ka Ma­te­usza. Sie­dzi na ster­cie po­ła­ma­nych sto­łów i krze­seł, pię­trzą­cych się aż pod sufit. To zwie­rzak dy­rek­to­ra, po­tra­fi mówić i po­ja­wia się w naj­mniej spo­dzie­wa­nych miej­scach.

– itaj, icjo. – Jak zwy­kle, wy­po­wia­da tylko koń­ców­ki wy­ra­zów.

– Się masz – mru­czę.

Czyli z sa­mot­no­ści nici. Szpak prze­krzy­wia łeb i za­czy­na opo­wieść, którą po­wta­rzam bez zje­dzo­nych koń­có­wek:

– Nie je­stem zwy­kłym pta­kiem, je­stem księ­ciem.

– A ja ce­sa­rzo­wą. Pod­wę­dzi­łeś coś z barku pana Kłaka?

Szpak pa­trzy na mnie przez chwi­lę w mil­cze­niu, po czym znów otwie­ra dziób:

 

– Na­praw­dę uro­dzi­łem się w ksią­żę­cej ro­dzi­nie. Mie­li­śmy wszyst­ko, czego dusza za­pra­gnie. Oj­ciec za­chę­cał mnie do po­lo­wań i walk, za­pla­no­wał moją przy­szłość. Kazał mi ćwi­czyć sztu­kę wo­jen­ną pod okiem naj­lep­sze­go wodza, żebym umiał po­pro­wa­dzić armię do bitwy.

Ale ja byłem inny, lu­bi­łem książ­ki. Mdla­łem na widok krwi, a kiedy mo­głem, ucie­ka­łem z zamku, pa­trzy­łem w niebo i ma­rzy­łem o po­dró­żach do gwiazd. Zro­zu­mia­łem, że ta od­mien­ność to nie tylko książ­ki…

Oj­ciec mar­twił się moim sta­nem, uwa­żał, że je­stem chory i po­sy­łał po róż­nych le­ka­rzy. Pew­ne­go dnia zja­wił się dok­tor Paj–Chi–Wo, który wy­pro­sił wszyst­kich z kom­na­ty i po­wie­dział do mnie:

– Prę­dzej czy póź­niej do­wie­dzą się, że je­steś inny, nie ukry­jesz tego.

Po­da­ro­wał mi cu­dow­ną czap­kę bog­dy­cha­nów.

– Noś ją za­wsze przy sobie. Kiedy bę­dziesz chciał uciec, wy­star­czy, że za­ło­żysz ją na głowę. Wtedy sta­niesz się zwie­rzę­ciem, o któ­rym po­my­ślisz. Gdy ze­chcesz wró­cić do ludz­kiej po­sta­ci, wy­star­czy po­cią­gnąć za guzik na czub­ku czap­ki.

Nad­szedł dzień, gdy do zamku przy­je­chał nasz są­siad, po­tęż­ny król wil­ko­ła­ków. Chciał so­ju­szu, któ­re­go po­twier­dze­niem miał być mój ślub z jego córką.

Nie mo­głem się z nią oże­nić, cho­ciaż nigdy nie wi­dzia­łem pięk­niej­szej dziew­czy­ny. Nie­ste­ty, nie mia­łem nic do po­wie­dze­nia, kró­lo­wie uzgod­ni­li wszyst­ko sami.

W noc przed uro­czy­sto­ścią nie po­tra­fi­łem za­snąć, sie­dzia­łem na ta­ra­sie i pa­trzy­łem w gwiaz­dy. Wie­dzia­łem, że już za­wsze będę mu­siał uda­wać kogoś, kim nie je­stem. Wy­cią­gną­łem z kie­sze­ni czap­kę bog­dy­cha­nów i zo­ba­czy­łem, że nie ma gu­zi­ka. Jeśli ją za­ło­żę, już nigdy nie będę czło­wie­kiem…

Czu­łem, że w zamku nikt mnie nie ro­zu­mie, nawet moi ro­dzi­ce. Nie po­tra­fi­łem speł­nić ich ocze­ki­wań.

Nad ranem wło­ży­łem czap­kę na głowę i szep­ną­łem: „chcę być pta­kiem”. Prze­mie­ni­łem się w szpa­ka, po­mkną­łem w niebo.

Krót­ko cie­szy­łem się wol­no­ścią, zła­pa­li mnie źli lu­dzie i uwię­zi­li w klat­ce. Mia­łem wielu wła­ści­cie­li, za­mknię­ty w cia­snym wię­zie­niu czu­łem się prze­raź­li­wie sa­mot­ny. W końcu Pan Kłak kupił mnie na targu i za­brał do aka­de­mii. Gdy­byś kie­dyś zna­la­zła duży, zdo­bio­ny guzik…

 

– Jasne, przy­nio­sę ci – mówię, bo żal mi się zro­bi­ło Ma­te­usza.

*

Pan Kłak bar­dzo in­te­re­su­je się na­szy­mi snami. Wie­czo­rem sta­wia przy łóż­kach spe­cjal­ne lu­ster­ka, a rano od­czy­tu­je ich za­war­tość. Roz­bi­jam je re­gu­lar­nie, udaję, że nie­chcą­cy spa­da­ją z szaf­ki, ale pan Kłak jest wy­trwa­ły i cią­gle przy­no­si nowe.

W moim lu­ster­ku po­wta­rza się ten sam kosz­mar: sen o sied­miu drzwiach. Wę­dru­ję po dużym pu­stym domu, który wy­glą­da jak po prze­pro­wadz­ce. Z sa­lo­nu ktoś za­brał pra­wie wszyst­kie sprzę­ty, zo­sta­ło tylko sa­mot­ne dzie­cię­ce łó­żecz­ko w rogu po­ko­ju i po­rzu­co­ny na pod­ło­dze śli­mak do cią­gnię­cia na sznur­ku. Taki sam, ja­kie­go kie­dyś mia­łam!

– Mamo! Tato! – krzy­czę, ale nikt mnie nie sły­szy.

Za­uwa­żam drzwi, które na­tych­miast otwie­ram w po­szu­ki­wa­niu ro­dzi­ców. Ale znaj­du­ję tylko pusty, wy­czysz­czo­ny z mebli pokój. Roz­glą­dam się po tym opusz­czo­nym miej­scu, pa­trzę na bocz­ną ścia­nę, w któ­rej po­ja­wia­ją się ko­lej­ne drzwi. Szyb­ko je otwie­ram, z na­dzie­ją, że za chwi­lę spo­tkam się z ro­dzi­ca­mi. Znaj­du­ję tylko na­stęp­ny pokój, do­kład­ną kopię po­przed­nie­go. Sły­szę skrzy­pie­nie i szu­ra­nie, ale nikt nie przy­cho­dzi. Ni­ko­go nie ob­cho­dzi, że je­stem głod­na i umie­ram ze stra­chu. Już wiem, co mnie czeka za ko­lej­ny­mi drzwia­mi.

W końcu widzę ich przez okno, im­pre­zu­ją w ogro­dzie: oj­ciec, ma­co­cha i matka. Robią gril­la i świet­nie się bawią. Cała szczę­śli­wa, zbie­gam do nich.

– Już je­stem! Zna­la­złam się! – krzy­czę.

Nie zwra­ca­ją na mnie uwagi, jak­bym była po­wie­trzem. Roz­ma­wia­ją z go­ść­mi, po­pi­ja­ją drin­ki.

– Mamo, tato! – wołam, łapię ich za ręce. Oga­nia­ją się jak przed na­tręt­ną muchą.

Za­czy­nam krzy­czeć coraz gło­śniej, ile tchu w płu­cach, aż się budzę.

*

Mam dość tej całej magii pana Kłaka; ko­lo­ro­we sosy, furt­ki do bajek, pło­my­ki świec, wier­szy­ki kum­ka­ją­cych żab. Słod­ko, aż do po­rzy­ga­nia. Wy­star­czy bajek, muszę szu­kać mamy. Za­py­tam, czy do­pa­dła ją skle­ro­za, że mnie zo­sta­wi­ła, czy miała inny powód.

Dziś rano ob­my­śli­łam plan uciecz­ki. Muszę po­cze­kać, aż wszyst­kie dziew­czy­ny pójdą na klek­so­gra­fię. To takie za­ję­cia, na któ­rych ry­su­je­my.

Kiedy grupa znika w sali, cho­wam się do ła­zien­ki i wy­cho­dzę przez okno do ogro­du. Muszę uwa­żać na Mil­czą­ce Wróż­ki. Prze­kra­dam się do muru, do miej­sca, gdzie wy­pa­trzy­łam ko­lej­ną dziu­rę. Już tylko krok dzie­li mnie od wol­no­ści. Prze­ci­skam się przez szpa­rę, ulica po dru­giej stro­nie wy­da­je się kom­plet­nie wy­lud­nio­na.

– Ali­cjo, stój! – Sły­szę.

Oglą­dam się. Pani Rita otwo­rzy­ła furt­kę i krzy­czy, żebym wra­ca­ła. Jasne, już lecę.

Za­czy­nam ucie­kać wzdłuż muru, ona leci za mną. Moje tramp­ki kla­pią po chod­ni­ku, coraz szyb­ciej. Mijam skwer i rząd skle­pów wci­śnię­tych w wąski pa­wi­lon. Daję nura w ulicę, która oka­zu­je się ślepa.

Chcę uciec przez po­dwór­ko, ale jakiś wy­per­fu­mo­wa­ny facet w bia­łym far­tu­chu łapie mnie za koł­nierz.

– Pusz­czaj, dzia­du! – krzy­czę i mocno kopię go w nogę. Nie po­ma­ga.

Rita, sa­piąc, do­ga­nia mnie.

– Ali­cjo, jak mo­głaś! – mówi z wy­rzu­tem. – Dzię­ku­ję panu – zwra­ca się do nie­zna­jo­me­go.

Ależ on ma fry­zu­rę, jakby sie­dział pół dnia przed lu­strem. Na jego gło­wie widzę czar­ne i białe pa­sem­ka, ko­ja­rzy mi się z bor­su­kiem.

Nagle Rita do­słow­nie za­mie­ra, drę­twie­je jakby ktoś ją zmie­nił w ka­mień. Póź­niej za­czy­na się trząść, bled­nie i osuwa się na zie­mię.

Facet z bor­su­czy­mi wło­sa­mi pusz­cza mnie. Rzuca się ra­to­wać Ritę, kle­pie ją w oba po­licz­ki, pró­bu­jąc ocu­cić. Jasne, mo­gła­bym uciec, ale jakoś tracę ocho­tę.

– Otwórz drzwi do sa­lo­nu – mówi do mnie nie­zna­jo­my, po­ka­zu­jąc wej­ście z na­pi­sem „Filip Go­larz, fry­zjer męski”.

Dźwi­ga Ritę na rę­kach do środ­ka, kła­dzie na fo­te­lu, ja­kie­go nie po­wsty­dził­by się sta­tek ko­smicz­ny. Za­kład przy­po­mi­na ga­bi­net den­ty­sty, różni się tylko zdję­cia­mi fry­zur na ścia­nach. W rogu stoi szafa pełna ko­lo­ro­wych bu­te­lek. Aż mnie korci, żeby po­na­ci­skać te z do­zow­ni­ka­mi.

Facet pry­ska Ricie w twarz kro­pel­ka­mi wody. Ona otwie­ra oczy, pa­trzy wo­ko­ło wzro­kiem śnię­te­go spa­nie­la.

Dobre kilka minut zaj­mu­je, zanim ogar­nia się tro­chę i dzwo­ni po pana Kłaka. Po tym wy­sił­ku znów przy­my­ka po­wie­ki.

– Dla­cze­go masz takie dziw­ne włosy? – pytam fa­ce­ta, te­stu­jąc jego nerwy.

– Lubię eks­pe­ry­men­ty – od­po­wia­da. – I nie zno­szę nudy na gło­wie. A ty?

– Ja mam na gło­wie waż­niej­sze spra­wy.

W drzwiach staje pan Kłak. Przez dłuż­szą chwi­lę pa­trzy na fry­zje­ra, póź­niej zaj­mu­je się sio­strą.

– Rita, co ci jest? – Po­chy­la się nad nią.

Zdą­ży­ła już oprzy­tom­nieć, ci­chym gło­sem za­pew­nia brata, że do­brze się czuje.

– Dzię­ku­ję za pomoc – mówi pan Kłak do fry­zje­ra.

– Dro­biazg – od­po­wia­da tam­ten. – Je­stem Filip.

– Mi­ko­łaj. – Pan Kłak długo trzy­ma jego dłoń w swo­jej. Uśmie­cha­ją się, jakby wła­śnie do­sta­li wy­ma­rzo­ny pre­zent uro­dzi­no­wy.

– Dzię­ku­ję, że się pan nimi za­opie­ko­wał – do­da­je Kłak.

– Za­dzwo­nić po po­go­to­wie? Ta pani mogła mieć zawał. To pana żona? – do­py­tu­je fry­zjer, sia­da­jąc bli­sko niego.

– Sio­stra. Nie trze­ba ka­ret­ki, Rita cier­pi na taką przy­pa­dłość, fobię, po pro­stu nie po­win­na wy­cho­dzić z Aka­de­mii.

– Ten słyn­ny dok­to­rek to pan? My­śla­łem, że jest pan dużo star­szy – mówi Filip, wciąż pa­trząc mu w oczy. – Po­dob­no po­tra­fi pan wy­le­czyć każdy pro­blem.

– Pan mnie prze­ce­nia. – Uśmie­cha się Kłak. – Mu­si­my się zbie­rać, dziew­czę­ta zo­sta­ły same w Aka­de­mii.

– Wpad­nie pan na strzy­że­nie? – pro­po­nu­je fry­zjer, po­da­jąc mu wi­zy­tów­kę.

– Chęt­nie, za­dzwo­nię, żeby umó­wić ter­min.

– Będę cze­kał.

Filip od­pro­wa­dza nas przed za­kład, po­ma­ga Ricie wsiąść do sa­mo­cho­du i macha na po­że­gna­nie z błogą miną.

– Je­steś moim naj­więk­szym wy­zwa­niem te­ra­peu­tycz­nym, Ali­cjo – mówi nasz dy­rek­tor, uśmie­cha­jąc się.

*

Ru­sza­my z Dianą na wy­pra­wę do ogro­du Aka­de­mii, peł­ne­go jarów i wą­wo­zów. W ple­ca­ku mam flasz­kę wódki i pu­deł­ko pi­gu­łek, które wczo­raj zwę­dzi­łam z po­ko­ju pana Kłaka. Ma­co­cha za­wsze bie­rze na noc po­dob­ne prosz­ki, a potem opo­wia­da, jakie ma po nich cu­dow­ne sny.

Sia­da­my z Dianą w mojej nowej kry­jów­ce, w sza­ła­sie nie­da­le­ko stawu, i za­czy­na­my pik­nik. Pi­je­my, prze­gry­za­jąc pi­guł­ka­mi. Wódka pali gar­dło, krzy­wię się, Diana jesz­cze bar­dziej, ale szyb­ko robi nam się we­so­ło. Mu­si­my uwa­żać, żeby nie śmiać się gło­śno, bo Mil­czą­ce Wróż­ki by nas na­kry­ły.

Po ko­lej­nym łyku Diana bre­dzi coś o ko­pa­niu doł­ków, po czym pada na zie­mię i za­czy­na gło­śno chra­pać. Ja koń­czę bu­tel­kę, cho­ciaż mam wra­że­nie, że świat za­czy­na się krę­cić, a ka­ru­ze­la przy­spie­sza.

Za­my­kam oczy i czuję, że po­tra­fię latać. Roz­kła­dam ręce jak sa­mo­lot, na­bie­ram po­wie­trza. Od­ry­wam się od ziemi, szy­bu­ję nad ulicą, pro­sto do psie­go raju. Sza­le­ję z ra­do­ści na widok Reksa, który rok temu wpadł pod sa­mo­chód. Pies po­szcze­ku­je we­so­ło, bie­ga­jąc na­oko­ło mnie. Biorę go w ra­mio­na i przy­tu­lam się do mięk­kiej sier­ści. Mój je­dy­ny przy­ja­ciel…

– Tak bar­dzo mi cie­bie bra­ku­je, pie­sku – szep­czę mu do ucha. W od­po­wie­dzi Reks merda ogo­nem.

Idzie­my nad­gryźć cze­ko­la­do­wy po­mnik dok­to­ra Do­lit­tle.

 

Budzę się na ko­zet­ce w po­ko­ju szpi­tal­nym Aka­de­mii. Na łóżku obok leży Diana z pod­łą­czo­ną kro­plów­ką. Mil­czą­ce Wróż­ki każą mi wstać i wloką do pana Kłaka.

Dy­rek­tor nawet w ta­kiej chwi­li nie traci opa­no­wa­nia.

– Twoja ko­le­żan­ka mogła zgi­nąć przez te wy­głu­py – mówi su­ro­wo. – Nie po­win­ni­śmy na­ra­żać bli­skich.

– Nie mam ni­ko­go bli­skie­go, odkąd zdechł Reks – wy­ja­śniam.

– A twoja mama? Od­wie­dzi­ła cię ty­dzień temu.

– Ma­co­cha. Przez całe dwa­dzie­ścia minut znio­sła moje to­wa­rzy­stwo. Ona nie­na­wi­dzi mnie tak bar­dzo, jak kocha pie­nią­dze taty.

– Co teraz czu­jesz? Smu­tek? Złość? – do­py­tu­je pan Kłak.

– Skąd, luz – mru­czę.

Pod­cho­dzi do mnie bli­sko i pa­trzy w oczy, mó­wiąc:

– Po co ten al­ko­hol i pi­guł­ki? Żeby ktoś cię za­uwa­żył? Ja cię widzę nawet wtedy, kiedy za­cho­wu­jesz się nor­mal­nie.

Nie lubię, kiedy za­da­je takie dziw­ne py­ta­nia. Póź­niej za­czy­na truć bez końca. Mam ocho­tę uciec przez okno, za­szyć się gdzieś, aż prze­sta­nie. Naj­gor­sze jest to, że kiedy tak mówi, coś aż rwie w pier­si i chce się pła­kać. Nie będę się roz­kle­ja­ła.

– Po­dejdź do stołu. Na­ry­suj ulu­bio­ną bajkę. – Kła­dzie przede mną kart­kę i kred­ki.

Wy­cią­gam czar­ną, sma­ru­ję kilka kre­sek. Niech ma ra­do­chę, a mnie omi­nie kara i za­ła­pię się na deser z ko­lo­ro­wych ga­la­re­tek na pod­wie­czo­rek.

Pan Kłak długo przy­glą­da się mojej pracy, marsz­czy czoło.

– Te kre­ski… Za­pał­ki? Czy to dziew­czyn­ka z za­pał­ka­mi? – Usi­łu­je zgad­nąć.

– Skąd, Śpią­ca Kró­lew­na – od­po­wia­dam. – Kolce za­sło­ni­ły zamek.

*

Od czasu wi­zy­ty w za­kła­dzie Fi­li­pa pan Kłak czę­ściej się uśmie­cha i ogól­nie wy­glą­da na bar­dziej za­do­wo­lo­ne­go z życia. Tak jak dzi­siaj. Nad­cho­dzi noc, dziew­czy­ny szy­ku­ją się do spa­nia, ja wy­my­kam się przez okno na fajkę do ogro­du.

Do­sko­na­le widzę, jak pan Kłak nie­cier­pli­wie drep­cze po pod­jeź­dzie. Cho­wam się za krzak, zanim ma szan­sę mnie zo­ba­czyć w świe­tle lam­pio­nów. Zresz­tą, pa­trzy w zu­peł­nie inną stro­nę, na bramę, która ma­gicz­nym spo­so­bem otwie­ra się, wpusz­cza­jąc do aka­de­mii spor­to­we auto.

Sa­mo­chód par­ku­je kilka kro­ków od pana Kłaka, świa­tła gasną, a ze środ­ka wy­sia­da Filip.

Obaj pa­no­wie wi­ta­ją się, kle­piąc po ple­cach, prze­cho­dzą tro­chę dalej, tam gdzie krza­ki za­sła­nia­ją widok z okien aka­de­mii.

– To trud­ne – wzdy­cha pan Kłak.

– Nie bój się po­ka­zać, że je­steś inny – mówi Filip. Pierw­szy go obej­mu­je, za­czy­na­ją ca­ło­wać się w usta, długo.

Oj. Wy­rzu­cam nie­do­pa­łek w suchą trawę, nawet nie tru­dzę się, żeby go zga­sić, taka je­stem prze­ję­ta.

– Daj spo­kój, jesz­cze ktoś zo­ba­czy – mówi pan Kłak, od­su­wa­jąc się od fry­zje­ra. – Przy­ja­dę do cie­bie, nie­dłu­go.

Ten wie­czór wiele zmie­nia. Po pierw­sze, nie­chcą­cy pod­pa­lam ka­wa­łek ogro­du i w nocy od­wie­dza­ją nas stra­ża­cy. Oczy­wi­ście, nie przy­zna­ję się, ale pan Kłak i tak się do­my­śla.

Po dru­gie, od tego dnia roz­mo­wy z nim stają się rzad­sze, czę­sto wy­cho­dzi z Aka­de­mii.

Dziew­czy­ny oma­wia­ją każdy uśmiech pana Kłaka, jego nowe ko­szu­le i per­fu­my. Do­cho­dzą do wnio­sku, że już się za­ko­chał w któ­rejś z nas. A to by się zdzi­wi­ły! Nie je­stem ostat­nią świ­nią, nie mówię im, nawet Dia­nie.

*

Dni mi­ja­ją, pan Kłak jest coraz le­piej ostrzy­żo­ny i chyba szczę­śli­wy, bo zda­rza mu się nawet pod­śpie­wy­wać, gdy leczy chore sprzę­ty.

Pew­ne­go wieczoru zmie­nia się wszyst­ko. Ale po kolei. Od rana cała Aka­de­mia jest wy­pu­co­wa­na na błysk, a w bu­dyn­ku rzą­dzi dzien­ni­kar­ka; pstry­ka zdję­cia, za­da­je dziw­ne py­ta­nia i za­glą­da w każdą dziu­rę. Miał być krótki reportaż, ale niespodziewanie kobieta zostaje na obiad, później na kolację. Wieczorem jej głośny chichot dobiega z gabinetu pana Kłaka.

– Na bank napoczęli barek – szepczę do Diany.

– Na pewno – zgadza się koleżanka.

Podsłuchujemy w korytarzu, cicho jak myszy. Lubię ten dreszczyk, kiedy w każdej chwili mogą nas nakryć Milczące Wróżki.

Nagle słyszę szczęk zamka, drzwi gabinetu otwierają się. Ledwo zdążamy ukryć się z Dianą za wielkim fikusem w glinianej donicy. Pan Kłak, z nieodgadnioną miną, idzie po schodach. Dziennikarka też, uwieszona na jego ramieniu.

Spacerują po ogrodzie, kobieta trajkocze jak nakręcona i chichocze. Nasz dy­rek­tor nie wy­glą­da na spe­cjalnie zadowo­lo­ne­go. Wiem, bo pod­glą­da­my ich z Dianą. Ona uważa, że zaraz za­czną się ca­ło­wać i robić to, co na fil­mach.

Dzien­ni­kar­ka i pan Kłak sadowią się na ławce. Ona zdejmuje marynarkę, zostaje tylko w bluzce na ramiączka. Przysuwa się bliżej dyrektora, który się uśmiecha, ale siedzi sztywno, jakby połknął kij. Roz­ma­wia­ją w nie­skoń­czo­ność, a nam z Dianą cierp­ną nogi od ku­ca­nia za krza­ka­mi i wście­kle tną nas ko­ma­ry.

– Wra­ca­my, siku mi się chce – jęczy moja ko­le­żan­ka.

– Po­cze­kaj, jesz­cze chwi­la – mówię, bo pod Aka­de­mię pod­jeż­dża spor­to­wy wóz fry­zje­ra. Kłak nawet tego nie widzi, patrzy na dziennikarkę, która zachwyca się kieszeniami w jego kamizelce, głaszcząc go po piersi.

Za to Filip od razu do­strze­ga, co się dzieje, lampiony doskonale oświetlają ławkę. Bie­gnie w stronę Kłaka i kobiety, widać, że się wściekł.

– Nawet nie zadzwoniłeś! Widzę, że masz ważniejsze sprawy niż spotkanie! – woła.

– Po­znaj, pani została dłużej, nie mogłem… – Kłak pró­bu­je ra­to­wać sy­tu­ację, ale Filip krzy­czy:

– Pa­skud­ny zdraj­ca! Nie chcę cię znać! Po­pa­mię­tasz mnie, dra­niu!

Po czym wsia­da do auta z po­ka­zo­wym trza­śnię­ciem drzwia­mi, nie od­ma­wia też sobie ru­sze­nia z pi­skiem opon.

Dyrektor wstaje i patrzy na to w milczeniu.

– O co mu cho­dzi­ło? – dziwi się dzien­ni­kar­ka.

– Długo by tłu­ma­czyć – mru­czy pan Kłak.

W tym samym mo­men­cie Diana po­py­cha mnie i wy­ta­cza­my się z krza­ków, wprost pod ich nogi.

Dzien­ni­kar­ka ma dziw­ną minę, żegna się szyb­ko.

Pan Kłak pa­trzy na nas, prze­wra­ca ocza­mi i siada na ławce.

– Mia­łam rację, nie wolno się do ni­ko­go przy­wią­zy­wać, za­wsze od­cho­dzą – mówię.

*

W Aka­de­mii coś się psuje. Pan Kłak cho­dzi jak nie­przy­tom­ny, nie udają mu się ani lek­cje klek­so­gra­fii, ani roz­mo­wy z nami. Mil­czą­ce Wróż­ki przej­mu­ją rządy, wy­ga­nia­ją nas na cały dzień do ogro­du albo każą sie­dzieć w sali te­le­wi­zyj­nej.

Nudzę się jak stado mop­sów, tę­sk­nię nawet do roz­mów z panem Kła­kiem. Do­brze wiem, jak to jest, kiedy ktoś od­cho­dzi.

Idę do ga­bi­ne­tu dy­rek­to­ra, tego dnia pan Kłak wy­da­je się mniej­szy i star­szy niż wcze­śniej. Sie­dzi bez ruchu, wpa­trzo­ny w pacz­kę ko­lo­ro­wych pie­gów, które przy­no­sił Filip.

– Nie bę­dzie­my dziś roz­ma­wiać, Ali­cjo – od­zy­wa się smut­nym gło­sem.

Sia­dam na krze­śle obok niego. Żal mi go, na­praw­dę.

– Na po­cząt­ku za­wsze boli naj­bar­dziej, ale za­wsze jakoś idzie prze­żyć – po­cie­szam go.

*

Przy­by­ła nam jedna uczen­ni­ca w aka­de­mii; Filip przy­pro­wa­dził swoją bra­ta­ni­cę, Ja­go­dę. Nigdy nie wi­dzia­łam ta­kiej ład­nej i grzecz­nej dziew­czyn­ki, do­słow­nie cho­dzą­cy ideał. Na ki­lo­metr coś tu śmier­dzi, jak mówi moja ma­co­cha.

Tym­cza­sem trwa­ją ostat­nie przy­go­to­wa­nia do balu. W holu cze­ka­ją dłu­gie stoły, przy­kry­te bia­ły­mi ob­ru­sa­mi i praw­dzi­wa cho­in­ka do sa­me­go su­fi­tu, przy­stro­jo­na zło­ty­mi bomb­ka­mi, wiel­ki­mi jak ar­bu­zy. Pan Kłak za­pro­sił tabun ludzi, wpie­ra nam, że to bę­dzie baj­ko­we przy­ję­cie z oka­zji Gwiazd­ki. Unosi się pod su­fi­tem, opla­ta­jąc salę sznu­ra­mi drob­nych ko­lo­ro­wych lam­pek. Po­ma­ga mu szpak Ma­te­usz.

Rany, jak ja nie lubię tych świąt! Wtedy oj­ciec z ma­co­chą kłócą się dwa razy czę­ściej niż zwy­kle. Wcze­śniej za­mę­cza­ją mnie py­ta­nia­mi, co chcia­ła­bym do­stać pod cho­in­kę. Nie wiem, po co, bo i tak ku­pu­ją coś in­ne­go. Kiedy ma­co­cha z ojcem się po­go­dzą, zo­sta­wia­ją mnie z opie­kun­ką, a sami gdzieś zni­ka­ją.

Na wspo­mnie­nie o świę­tach mam ocho­tę pu­ścić so­lid­ne­go pawia. Na do­da­tek pan Kłak wy­my­ślił, że wy­stą­pi­my w idio­tycz­nych, cu­kier­ko­wych kiec­kach z fal­ban­ką i każe nam śpie­wać pio­sen­kę „Wi­taj­cie w na­szej bajce”. To nie naj­szczę­śliw­sze ży­cze­nia świą­tecz­ne, na­praw­dę.

Nad­cho­dzi ten wie­czór. Kiedy koń­czy­my pio­sen­kę, go­ście biją brawo, chyba z ra­do­ści, że nie muszą nas już słu­chać. Przy­ję­cie roz­po­czę­te, ma­gicz­na or­kie­stra kra­sno­lud­ków trzy­ma w rę­kach skrzyp­ce i trąb­ki, jeden bro­da­ty ludek siedzi przy pia­ni­nie.

Aula pęka w szwach od ludzi ubra­nych w dzi­wacz­ne stro­je. Widzę pi­ra­tów, kró­lew­ny, wróż­ki, ry­ce­rzy, po­two­ry. Mam ocho­tę wy­wró­cić tę wiel­gach­ną cho­in­kę, żeby prze­sta­ło być tak drę­two i słod­ko.

Pan Kłak od po­cząt­ku przy­ję­cia roz­glą­da się na wszyst­kie stro­ny, jakby na kogoś cze­kał. Nie­trud­no zgad­nąć, że cho­dzi o Fi­li­pa, pew­nie dy­rek­tor li­czył, że po­go­dzą się z oka­zji świąt. Żyje tyle lat, a jesz­cze się nie na­uczył: ci, któ­rzy od­cho­dzą, już nie wra­ca­ją. Przy­naj­mniej nie lu­dzie, któ­rych chcie­li­by­śmy zo­ba­czyć z po­wro­tem.

Szpak Ma­te­usz krąży mię­dzy go­ść­mi, krzy­cząc:

– so­łych wiąt!

My roz­no­si­my sło­dy­cze i prze­ką­ski na pół­mi­skach, po­da­je­my szklan­ki z ko­lo­ro­wy­mi so­ka­mi. Na ścia­nach bły­ska­ją łań­cu­chy ze sre­be­rek, ty­sią­ce lam­pek roz­świe­tla­ją salę, wy­peł­nio­ną skocz­ny­mi dźwię­ka­mi świą­tecz­nej pio­sen­ki. Pach­nie do­mo­wym ma­kow­cem i po­ma­rań­cza­mi. Istna sie­lan­ka, przy­szli nawet dzien­ni­ka­rze. Przy­się­gam, że cał­kiem przy­pad­kiem za­pla­mi­łam cu­kier­ko­wą kiec­kę po­le­wą z lodów cze­ko­la­do­wych.

Nagle widzę, jak pan Kłak bled­nie i czer­wie­nie­je na prze­mian, bo w progu po­ja­wia się Filip. Ale on nie przy­szedł dla na­sze­go dy­rek­to­ra. Zaraz bę­dzie wy­stę­po­wa­ła jego bra­ta­ni­ca, powie obrzy­dli­wie nudny wier­szyk o świę­tach.

Mu­zy­ka cich­nie, Ja­go­da bie­rze mi­kro­fon, spusz­cza głowę i mil­czy. Pani Rita pod­bie­ga do niej.

– W tym dniu wy­jąt­ko­wym… – pod­po­wia­da po­czą­tek tek­stu.

Ja­go­da robi zbo­la­łą minę, mó­wiąc:

– Zna­cie se­kre­ty pana Kłaka? Nie? To po­słu­chaj­cie! Wziął mnie do swo­je­go ga­bi­ne­tu, zdjął mi su­kien­kę, a póź­niej swoją ko­szu­lę i spodnie.

Kilka szkla­nek roz­bi­ja się o po­sadz­kę. Ktoś wzdy­cha, inny krzy­czy, ale więk­szość słu­cha z za­par­tym tchem.

Nie wy­trzy­mu­ję i wy­pa­dam na śro­dek sali.

– Prze­cież on woli fa­ce­tów, spo­ty­kał się z twoim wuj­kiem! – wołam do Ja­go­dy.

Oj, chyba nie po­mo­głam.

Po­li­cja zja­wia się szyb­ciej niż zdą­ża­my uprząt­nąć po­tłu­czo­ne szkło. Za­bie­ra­ją bla­de­go pana Kłaka. Mi­ja­ją Fi­li­pa, który opie­ra się o ścia­nę z za­cię­tą miną. Wszyst­ko idzie na żywo w te­le­wi­zji.

Im­pre­za koń­czy się bły­ska­wicz­nie. Wy­cho­dzą go­ście, przy­jeż­dża­ją sa­mo­cho­dy, żeby za­brać dziew­czy­ny do domu.

*

Dwa dni póź­niej wraca Pan Kłak, ale to ko­niec Aka­de­mii. Po­dob­no wsta­wił się za nim ktoś ważny. Tak mówi Diana, zanim od­jeż­dża z matką.

Kłak wy­glą­da na tro­chę spo­nie­wie­ra­ne­go i z nikim nie roz­ma­wia. Miesz­ka­my na Cze­ko­la­do­wej już tylko we troje: on, jego sio­stra i ja. Nawet Mil­czą­ce Wróż­ki znik­nę­ły.

Pa­trzę przez okno na pod­jazd po­kry­ty bia­łym pu­chem. Śnie­go­we gwiazd­ki opa­da­ją na zie­mię, za­sy­pu­jąc ślady opon. Po mnie nikt nie przy­jeż­dża.

Na ra­mie­niu siada mi szpak Ma­te­usz.

– Nie zna­la­złam two­je­go gu­zi­ka – mówię.

– Ezent, od oinką! – woła ptak.

Pre­zent dla mnie? Pod­bie­gam, rze­czy­wi­ście, pod ugi­na­ją­cym się od ozdób drzew­kiem ktoś po­ło­żył mały pa­ku­nek. Roz­ry­wam pa­pier, nie do­wie­rzam. Czap­ka. Praw­dzi­wa czap­ka bog­dy­cha­nów! Szko­da, że bez gu­zi­ka. Skąd Ma­te­usz wie­dział, co chcia­łam do­stać?

Pa­trzę w okno, białe płat­ki śnie­gu sypią się z nieba jak osza­la­łe. Za kilka dni Nowy Rok. Wiem, że ro­dzi­ce nie przy­ja­dą. Gdzieś tam, da­le­ko ode mnie, mają inną, cie­kaw­szą bajkę.

Za­kła­dam czap­kę na głowę i szep­czę:

– Chcę być pta­kiem.

Razem z Ma­te­uszem wzbi­ja­my się do lotu.

Koniec

Komentarze

Hejka, Ando! 

Z komentarzem wrócę jutro. Chciałbym tylko zauważyć, że w tytule masz mały błąd – dla niegrzecznych* ;D

 

 

Do góry głowa, co by się nie działo, wiedz, że każdą walkę możesz wygrać tu przez K.O - Chada

Hej, jeszcze trwają poprawki, do jutra powinna być oficjalna wersja.

 

Edit.

Poprawki naniesione, dzięki za zwrócenie uwagi, umknął mi ten błąd z tytułu.

Porwałaś się na dużą opowieść, więc siłą rzeczy musiałaś mnóstwo skracać. Ale zostały ciekawe elementy. Bardzo interesujący wątek fryzjera. Taaak, to już nie jest bajka dla dzieci…

Wiele rzeczy diametralnie odwróciłaś. Aż miałam niekiedy wrażenie, że to już parodia. Ale Twoja wola i taka wersja nadal jest ciekawa.

Babska logika rządzi!

Finklo, dzięki za klika i komentarz. Zgadza się, opowieść była długa, musiałam coś wybrać. Ostatnio oglądałam dwa reportaże– o celebrytach z pewnego klubu i o księżach, stąd wątek w zakończeniu. Chciałam zrobić wersję akademii dla dorosłych.

No hejka znów. Tym razem przybywam po przeczytaniu tekstu. 

– itaj, icjo – mówi do mnie. Wiem, że to oznacza „Witaj, Alicjo”, szpak wypowiada tylko końcówki wyrazów.

→ Szpak wypowiada końcówki wyrazów, po czym opowiada historię już pełnymi zdaniami – skąd ta Z(a)miana :D?

 

– Naprawdę urodziłem się w książęcej rodzinie. Mieliśmy wszystko, czego dusza zapragnie. Ojciec zachęcał mnie do polowań i walk, zaplanował moją przyszłość. Kazał mi ćwiczyć sztukę wojenną pod okiem najlepszego wodza, żebym umiał poprowadzić armię do bitwy.

Ale ja byłem inny, lubiłem książki. Mdlałem na widok krwi, a kiedy mogłem, uciekałem z zamku, patrzyłem w niebo i marzyłem o podróżach do gwiazd. Zrozumiałem, że ta odmienność to nie tylko książki…

→ Wydaje mi się, że nie jest to poprawny zapis dialogu, bo ciągniesz dialog od nowego akapitu. Dalej jest tak samo. Kurczę, w cytacie tego nie widać, ale dialog ze szpakiem wydaje się być dziwnie napisany. Nie ma myślników, a zdania zaczynają się od nowych akapitów.

 

Robą grilla i świetnie się bawią.

→ Literóweczka

 

Obawiałam się tego, pan Kłak zaczyna truć bez końca.

→ Wydaje mi się, że zdanie wyglądało by lepiej gdyby przez “pan” wstawić “że”. 

 

Siedzi bez ruchu, wpatrzony w paczkę kolorowych piegów, które przynosił Filip

→ Siedzi w bezruchu brzmiałoby dla mnie jednak lepiej ;p

 

– Nie znalazłam twojgo guzika – mówię.

→ Literóweczka

 

No to tak: 

Szczerze w dzieciństwie nienawidziłem Pana Kleksa i być może jest to spowodowane tym, że oglądałem tylko film. Jednak dla mnie te przeżycia okazały się tak traumatyczne, że myślałem że nie przebrnę z opowiadaniem nawiązującym do tego tytułu. 

Jednak się pomyliłem – czytało się fajnie i nieco odwrócona historia nawet przypadła mi do gustu. 

Dobra Z(a)miana! 

Może nie moje klimaty, ale historię kupuję na tyle, aby poskarżyć się o klika. 

Faktycznie… wątek z fryzjerem nieco mnie zszokował ;D 

No to co… Pozdrowienia i powodzenia w konkursie, ANDO! 

 

 

Do góry głowa, co by się nie działo, wiedz, że każdą walkę możesz wygrać tu przez K.O - Chada

NearDeath, dziękuję za komentarz i klika. Literówki zaraz poprawię. Sposób mówienia szpaka powtórzyłam za oryginałem, tam też wypowiada same końcówki, ale opowiadanie o księciu jest normalne. W jego monologu zależało mi na czytelności, dlatego są akapity zamiast bloku tekstu.

Cieszę się, że opowiadanie Ci się spodobało.

Pewnie doceniłabym tekst bardziej, gdybym pamiętała coś więcej z “Akademii Pana Kleksa” niż tylko sam fakt, że było coś takiego :) ale i bez tego czytało się fajnie. Podoba mi się styl, w wielu miejscach myślałam sobie, że nieźle oddaje sposób wypowiedzi takiej dwunastolatki (zwłaszcza na początku). No i do gustu mi też przypadło, że dziewczęta z akademii mają charakterki i mimo młodego wieku różne nałogi są im nieobce. Wraz z próbami ucieczek stworzyło to fajną atmosferę młodzieńczego buntu. Poza tym – ładne zakończenie. Miałam pewien problem ze smutniejszymi momentami, jak choćby z psem bohaterki, bo niezbyt dla mnie wybrzmiały – nie zdążyłam się odpowiednio zaangażować, by to poczuć.

Co do wypowiedzi szpaka w osobnych akapitach. Coś takiego jest, jak sądzę, dopuszczalne, bo widywałam to w druku. Choć tak jak NearDeatha, zdziwiło mnie, że najpierw szpak połyka końcówki, a potem mówi płynnie. Myślę, że przed jego opowieścią przydałoby się zdanie wyjaśnienia, że zapis nie będzie dosłowny. No i uważam, że można spokojnie wyrzucić tłumaczenia zdań poucinanych przez ptaka – bystrzy jesteśmy, domyślamy się, co mówi ;)

Podsumowując, przyjemna lektura, będzie pasowała do Biblioteki.

deviantart.com/sil-vah

Silvo, dzięki za odwiedziny i klika. Fajnie, że opowiadanie Ci się spodobało. Pomyślę nad Twoimi wskazówkami. W wielu miejscach tekstu, np. na początku i kiedy bohater tłumaczy słowa szpaka, naśladuję styl oryginału.

No właśnie, ja już nic z oryginału nie pamiętam. Ale pewnie, jeśli tam też tak to wyglądało, to tak bym to zostawiła.

deviantart.com/sil-vah

Ando, muszę przyznać, że czytając Twoje opowiadanie na przemian byłam rozbawiona i smutna. 

Poruszasz poważne tematy, ale przedstawiasz je trochę w zabawny sposób. 

Zbuntowana, zaniedbana przez rodziców dziewczyna, która wygłasza bardzo dojrzałe kwestie:

 

nie warto się do nikogo przywiązywać, zawsze odchodzą. Zawsze. I wtedy boli

 

Żyje tyle lat, a jeszcze się nie nauczył: ci, którzy odchodzą, już nie wracają. Przynajmniej nie ludzie, których chcielibyśmy zobaczyć z powrotem.

Te słowa można odnieść także do historii pozostałych bohaterów, a one wcale nie są zabawne, jakby się nad nimi zastanowić.

Piękne zakończenie;-)

klik ode mnie, pozdrawiam 

 

 

 

Olciatko, dziękuję za odwiedziny i klika.

Na Alicję silnie wpłynęło odejście matki, wszystkie wygłaszane przez nią kwestie odnoszą się do jej doświadczeń. Masz rację, że są dorosłe, bo dziewczynka musiała wcześniej dorosnąć, żeby zatroszczyć ię o siebie. Jej zachowanie jest specyficzne, za dowcipami i łamaniem reguł ukrywa swój ból, chce też zwrócić na siebie uwagę. Dołączyłam trochę psychologii do opowieści. To przeplatanie się smutku i śmiechu odzwierciedla emocje bohaterki.

 

Bardzo ciekawe połączenie klasycznej historii dla dzieci i wszystkiego, co tak z perspektywy czasu wydaje się w niej nie grać smiley. Wiadomo, o którą akademię chodzi, ale niektóre bardziej dorosłe i buntownicze motywy przypominają troszkę Umbrella Academy i podoba mi się ten nie wiem czy zamierzony smaczek. Czyta się bardzo płynnie i z niemałą przyjemnością, zwłaszcza że szpak Maciek rządzi w każdej wersji tej historii, a tutaj ma ciekawą i niebanalną dla rozwoju akcji rolę. 

Polecam, gdzie trzeba.

Aż wstyd przyznać, jak niewiele pamiętam z Akademii Pana Kleksa, nie jestem w stanie porównać Twojego opka do orginału. Czytało się bardzo dobrze, nigdzie się nie potykałam, pomysł fajny, wykonanie dobre. Bajka ewidentnie nie dla dzieci ;)

Klik :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Witajcie w kłaczej bajce,

miast słoni będą harce.

Wódeczka się rozlewa,

dym z petów chłoną drzewa.

 

Tu wszystko się zazębia,

wraz z magią kroczy głębia.

Cudny klimat bajkowy

przemyca znój życiowy.

 

Rzuć w kąt wszelkie przytyki,

sporo tu fantastyki,

zaś tekst ten, ja nie kłamię,

mit zwykłej bajki łamie.

 

Witajcie w kłaczej bajce,

miast słoni będą harce,

wódeczka się rozlewa,

dym z petów chłoną drzewa.

 

Wgłąb tekstu coraz śmielej,

trupem tabu się ściele

i czuć chęci poważne,

by kwestie wpleść odważne.

 

Cudna gra motywami,

dramat tańczy z bajkami,

a w puencie tli się słowo:

że będzie kolorowo!

 


Niedaleko cieśniny złych komci,

na portalu w klamrowej tawernie,

moi drodzy, zechciejcie mi wierzyć,

bywał gość, co marudził bezczelnie.

 

Latający malkontent to ja,

by pozrzędzić najwyższa już pora,

bo choć tekst ten wybitny ma start,

to część druga jest jakby krztę chora*.

 

Na początku, wiadomo, genialnie,

klimat bajki, a przy tym życiowo,

później BOOM, ale dalej tekst słabnie,

bo już nazbyt jest obyczajowo.

 

Latający malkontent to ja,

mnie nie straszny dla bajki wątek pierza,

byle widzieć, że po świetnym starcie,

równym tempem po głos mój opko zmierza.

 

Ten zaś tekst lekko zwolnił jak dla mnie

i po BOOMie człapie jednotorowo.

Klimat bajki i magię w kąt walnie,

za to robi się ciut zbyt życiowo.

 

Niedaleko cieśniny złych komci,

na portalu w klamrowej tawernie,

moi drodzy, zechciejcie mi wierzyć,

bywał gość, co marudził bezczelnie…

 

*W sensie: słabszy.

 

Jakby coś było niejasne w tym komentarzu, to pytaj, postaram się wyjaśnić. ;)

Pozdrowił i poszedł.

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

Oidrin, dzięki za odwiedziny. Cieszę się, że Ci się spodobało. Nie oglądałam Umbrella Academy, moja akademia to bardziej taki prywaty ośrodek terapeutyczny dla dziewczynek z problemami.

 

Irko, dziękuję za klika. Zgadzam się, to nie jest bajka dla dzieci. ;)

 

CM, padłam po przeczytaniu Twojego komentarza. Niestety, nie umiem tak rymować, więc odpowiem zwyczajnym tekstem. Masz rację, dużo z życia, z fantastyki zaledwie realizm magiczny. W oryginale konflikt Filipa z Panem Kleksem prowadzi do rozpadu akademii, u mnie tak samo, ale z innych przyczyn. Przemyciłam trochę psychologii, niezbyt naukowo podanej, bo opowiada dziecko.

A że lubię wątki obyczajwe, pewnie wiesz. :)

Ciekawa wersja Akademii Pana Kleksa i zastosowanie jej elementów w całkiem innej funkcji. Smutna historia jest tu przedstawiona w bajkowej otoczce – taki kontrast jeszcze bardziej potęguje jej ładunek emocjonalny. Przy zakończeniu, jak zakładała tą czapkę, łezki mi trochę podleciały do oczu, acz nie na zewnątrz :) Ogólnie mi się podobało, choć w niektórych momentach miałam wrażenie, że za szybko pędzisz z opisem.

Sonato, dzięki za odwiedziny. :) Cieszę się, że Ci się podobało.

Książka jest długa, musiałam wybrać kilka wątków, skrócić, zmiksować, może stąd to wrażenie pośpiechu. Poza tym, opowiada dziecko, więc nie zwraca uwagi na te wszystkie detale, które wychwyciłby dorosły. Ale dzięki za radę, przyda się w kolejnych opowiadanich.

Chyba jak wszyscy oglądałam Pana Kleksa i chyba nawet mi się wtedy podobał (albo musiał podobać – nie pamiętam). Było tam wiele fajnych pomysłów (kolorowych i nowatorskich), ale jak dla mnie Pan kleks był przegadany i zwyczajnie mnie nudził. Zdecydowanie wolę twoją wersję – bo wzięłaś chyba najciekawsze elementy z tamtej opowieści i zgrabnie je połączyłaś. Jest ich trochę dużo, ale samo opowiadanie się nie dłuży. Co więcej, historia dziewczynki ciekawi :)

Kasjopejatales, dzięki za odwiedziny. Cieszę się, historia dziewczynki jest ciekawa. Też pamiętam ten film, obejrzałam wszystkie części.

Trudno mi się zebrać do komentarza, bo w zasadzie sam nie do końca wiem, co sądzę o tekście ;)

Na początek może to, co nie do końca mi się spodobało – a jest to niestety sam pomysł na opowiadanie. Wzięłaś pod lupę fabułę Kleksa i poprzerabiałaś ją w taki sposób, żeby w drugiej części przewrócić wszystko do góry nogami i zadziałać na emocje czytelnika. I o ile całą pierwszą część retellingu czytało się naprawdę przyjemnie (o czym więcej za chwilę), to rozwiązanie już do mnie nie trafiło. O poruszanych tematach bardzo dużo ostatnio się mówi i szczerze mówiąc nie mam już ochoty dalej o tym czytać w chwili gdy karmię wyobraźnię fantastycznymi historiami. Według mnie opowiadanie można było skończyć na kilka innych (lepszych) sposobów. Za to samo założenie czapki na koniec – świetne.

Duża część tekstu wygląda jak połączenie bajki z obyczajówką, ale absolutnie się tego nie czepiam (po prostu takie miałem odczucie). Fantastyki chyba mniej niż w oryginale, ale pojawia się i ma konkretne znaczenie.

A teraz to, co przypadło mi do gustu. Bardzo fajnie zbudowałaś bohaterkę, a spersonalizowana narracja nie zawodzi. Panujący w akademii klimat też oddany ciekawie. I przede wszystkim nie pozwalasz czytelnikowi się nudzić – cały czas atakujesz nowymi zdarzeniami i wprowadzasz nowe postacie, unikając przy tym chaosu. Fakt, może trochę za dużo wszystkiego upchnęłaś w tekst o takim rozmiarze, przez co końcówka chyba nie wybrzmiała odpowiednio i mnie nie przekonała.

Ogółem – narracja, klimat akademii i szybkie tempo to elementy, którymi ten tekst stoi. I one spowodowały, że czytało się przyjemnie. Chociaż według mnie przemycane w tekście przemyślenia nie wybrzmiały z odpowiednio dużą siłą.

Perrux, dziękuję za komentarz. W moich opowiadaniach często pojawiają się wątki obyczajowe, chyba muszę czytać więcej fantastyki. ;)

Pamiętaj, że wątki obyczajowe to nie jest jakiś problem który trzeba tępić – skoro je lubisz, to czemu z nich rezygnować ;)

Będę pamiętała. ;)

Pierwsze, najważniejsze – przytnij 16 znaków, bo o tyle wyjechałaś za limit :p

 

Strasznie mi nie podeszła ,,Akademia Pana Kleksa", sam nie wiem czemu. W ogóle do pewnego czasu z lekceważeniem traktowałem Brzechwę, jako autora infantylnych rymowanek, ale kiedyś wszedł mi w ręce jego wiersz, w którym tłumaczył swoje racje w kwestii udzielenia poparcia władzy ludowej. Nie pamiętam już, niestety, jego tytułu, nie wiem nawet czy jest do wygrzebania w odmętach internetu, ale był to kawałek świetnej poezji, zrobił na mnie duże wrażenie.

Daruj przydługi wstęp. 

 

Pisanie opowiadania z perspektywy nastolatki lub nastolatka, zwłaszcza o buntowniczej naturze, to spacer po linie, ławo runąć w śmieszność lub żenadę (nasza rodzima kinematografia służy niejednym przykładem). Tworząc Alę zdecydowanie tego uniknęłaś. Bardzo dobrze ją zbudowałaś, dziewczyna wypada autentycznie i daje się lubić, a to w przypadku nastoletniego bohatera chyba najważniejsze.

 

Dałbym głowę, że z lektury zapomniałem niemal wszystko, a czytając Twoje opowiadanie odkryłem, że jednak sporo pamiętam. Fajnie, że w sposób umiejętny, nienachalny, nawiązujesz do różnych ,,smaczków" z oryginału (łapacze snów, zbieranie piegów).

 

Podoba mi się sposób, w jaki opowiedziałaś tę historię. Tekst autentycznie mnie zaciekawił. Przyczepię się tylko do sceny na balu – jest to kulminacja historii, więc zdecydowanie bym ją rozbudował. Wiem, że z miejscem krucho, ale – w moim odczuciu, oczywiście – opowiadanie nie straciłoby, gdybyś na korzyść scen balowych uszczupliła monolog Mateusza.

Pozdrawiam!

Fajnie, że wpadłeś. :) Limit jest do mitologii, w tym konkursie do 44k. Uznałam, że tak długie opowiadanie musi być dynamiczne. Mogłabym rozbudowywać sceny, ale napisał am w nich wszystko, co chciałam. W moim odczuciu, scena kulminacyjna to ta ostatnia, z czapką, kiedy Ala dochodzi do wniosku, że rodzice po nią nie przyjadą.

Faktycznie, limit dotyczy innego konkursu, sorki :) Zasugerowałem się, widząc trzy dwójki w limicie znaków.

Ostatnia scena, swoją drogą, też dobra. Bolesna, ale pasująca do tej dość gorzkiej historii. 

Cieszę się, że Ci się spodobało. Z monologu szpaka nie chcę nic ciąć, bo jest dopełnieniem i wyjaśnieniem wątku lgbt między bohaterami.

No i masz Ci los, ja nie znam Pana Kleksa, ani książki, więc prawdopodobnie wiele smaków mi uciekło. Domyślałam się, że niektóre postaci mają pewnie swój literacki pierwowzór, jednak nie umiałam tego docenić.

Opowieść jest ciekawa, wiarygodna. Szczególnie ujęła mnie narracja zabarwiona punktem widzenia dwunastolatki, jej sposobem oglądu sytuacji, podejście, czasami słowa i zachowania. To nie było łatwe, tak podejrzewam. 

Aczkolwiek również zastanawiałam się nad tym, czy nie można byłoby tego ugryźć inaczej, przypomniał mi się się "Tajemniczy opiekun”. Niekoniecznie forma epistolarna lub pamiętnikowa byłaby lepsza, ale brakowało mi chyba takich momentów, w których Ala silnie występowałaby na pierwszym planie. Wtedy – być może – inne fragmenty pisane neutralnie dawałyby wyraźniejszy kontekst dla dorosłego czytelnika, coś jak podszewka pod przezroczystym materiałem.

A może właśnie o to chodzi – myślę głośno – dla mnie bardzo dużo się dzieje w opowiadaniu. Działanie bohaterki goni działanie. Trochę trudno było mi nadążyć za zwrotami akcji. Zaciekawiło mnie wiele rzeczy, jak wygląda ta Akademia, lekcje, Milczące Wróżki… ogród. Pewnie wszyscy to wiedzą, więc dlatego nie opisywałaś. 

Słowem przydałoby się trochę rutyny, zwyczajnego (pewnie był niezwyczajny) dnia Ali.

Same zwroty akcji podobają mi się, a scena ze snami i ze szpakiem – urocza, ale jak może domyślasz się, ja lubię takie rzeczy. Czytało się bardzo szybko i przyjemnie.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Asylum, dziękuję za odwiedziny i komentarz. W opowiadaniu naśladuję sposób narracji z oryginału. Zgadzam się, większość czytelników zna akademię i ogród, ale pomyślę nad uzupełnieniem opisów. Nie chciałam rozwlekać tekstu, a w książce dużo się dzieje. Cieszę się, że podobał Ci się opis snu.

Sen był najlepszy i taka naturalna, nienachalna relacja dziewczynki, bardzo prawdziwie reagowała. :-)

 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Trochę rozbudowałam sen i opisy w opowiadaniu.

Cieszę się, że konstrukcja bohaterki Ci się spodobała. Z pozoru relacja Alicji wydaje się nawet śmieszna, ale jak się głębiej zastanowić, znów wyszedł tragizm (jak zwykle u mnie). Miałam taki zamysł, żeby pokazać aktualne problemy dzieci, te skrajnie trudne problemy, stąd obraz specyficznego ośrodka.

Pomyślałam, że reakcja Alicji na doznane krzywdy mogłaby być właśnie taka, jak w opowiadaniu. Takie wczesne stadium borderline, a może tylko dziecka zaniedbanego, które maskuje swoim zachowaniem doświadczany ból.

P.S. Mam nadzieję, że pan Kłak wypadł wiarygodnie jako terapeuta.

Bardzo mi się podobało, zwłaszcza pierwsza część, ale potem też, do samego końca czytałam z zainteresowaniem i radością :) Fajny pomysł na z(a)mianę. Podobnie jak ja wybrałaś sporych rozmiarów utwór i pewnie mogłabyś na podstawie swojego pomysłu napisać niezłą książkę. Cóż konkurs ma swoje znakowe ograniczenia. Tak czy inaczej, wyszło niezłe, buntownicze i wywracające do góry nogami Akademię Pana Kleksa opowiadanie :) Dzięki za przyjemną lekturę :)

Katiu, dziękuję za komentarz. Z własnych obserwacji zauważyłam, że podobne problemy, jakkich doświadczyła Ala, mogą wywołać właśnie taką buntowniczą postawę.

Zgadza się, wybrałam długi utwór, trzeba było ciąć wątki i wydarzenia. Cieszę się, że Ci się spodobało.

Słowo się rzekło, Tarnina u płota :)

 W akademii jestem od pół roku, przyjechałam radiowozem, kiedy zwinęli mnie z dachu bloku.

Minimalnie się rymło (to jest, rymnięte, ale zauważyłam na drugi rzut oka). "Mnie" dałabym przed "zwinęli", ale w sumie niekoniecznie.

 inne przypominają UFO

XD

 miękkim, chociaż niewygodnym krześle

Może przydałoby się objaśnić, w jaki sposób to krzesło jest niewygodne? Czy limit nie pozwoli?

 – Nie jestem pieprzoną zabawką! – krzyczę.

Skojarzenie: Connie Willis, "Wszystkie moje ukochane córki". Nie czytać przed snem.

tym samym, jednostajnym głosem

Jaki jest cel tego przecinka?

 nie zamierzam trafić w ręce Milczących Wróżek, albo dostać dodatkowej porcji

Aliteracja (dostać dodatkowej), przy dwóch równie niepożądanych opcjach używamy raczej "ani" – nie chcę ani tego, ani tego.

 czasem są straszne

Czyli jakie?

 Jest wysoki, wygląda jak zapaśnik

Zapaśnik raczej potężny, choć w sumie to się nie wyklucza. Ale nie widzę go za dobrze.

 wielką, czarną brodę

Przecinek ściśle opcjonalny :)

 rozmawiają, piszcząc głośno i przeżywając

Troszkę rym, ale nie wiem, jak go uniknąć.

 Komentują każdy

Prawie aliteracja.

ale ją wszystko przeraża, chociaż poza tym wydaje się w porządku

Dla porządku – podmiot uciekł. Ale w narracji pierwszoosobowej to buduje postać bohaterki.

 przypominającym dżunglę

W sumie zbędne, już powiedziałaś, że zarośnięty, a zaraz go dokładnie opiszesz.

zwieszają gałęzie, które wyglądają jak sękate ręce olbrzymów

Najpierw zobaczyłam wierzby płaczące, których witki nie są sękate.

 porośnięte pióropuszem

Hmm.

 krzaki z niedojrzałymi jeszcze mirabelkami

Śliwy to drzewa. Take my word for it :)

 zielsko rozpostarło miękki dywan

Hmm. Zielsko właściwie jest tworzywem tego dywanu, nie rozpościera go.

 tłucze czym popadnie za

Tłucze, czym popadnie, za.

 Kłak jest dziwakiem

Powtórzony dźwięk.

 Kłak to wszystko tak

Rym.

 patrzy na mnie zatroskanym wzrokiem

Wzrok nie jest samodzielnym bytem. Z drugiej strony "patrzy na mnie z troską" nie pasuje do narratorki… hmm.

 nie warto się do nikogo przywiązywać, zawsze odchodzą

Nie wiem, czy powiedziałabym to tak wprost na miejscu Ali. Limit?

 Nawet jeśli

Nawet, jeśli.

powtarzam w normalnym brzmieniu:

Hmm. Coś mi to nie pasuje do Ali, taki ton. Nie jestem też pewna formatowania tekstu, nie od razu widać, że Mateusz już skończył.

 Wieczorem stawia przy łóżkach specjalne lusterka, a rano odczytuje ich zawartość. To łapacze snów.

Drugie zdanie rozbija mi rytm. Nie wnosi też niczego – skoro mowa o snach, to co mogą łapać te lusterka?

 dużym, pustym domu

Wyrzuciłabym ten przecinek.

samotne, dziecięce łóżeczko

A ten tym bardziej, bo "dziecięce łóżeczko" jest mocno spojoną całością.

 Taki sam, jak kiedyś miałam!

W zasadzie powinno być: taki sam, jakiego, ale może dzieci teraz faktycznie tak mówią?

 Dostrzegam drzwi

Nie. Ala może drzwi zobaczyć albo zauważyć (neutralnie), ale nie dostrzec (książkowo). Bo cały tekst budujesz ją jako osobę, która nie dostrzega, a tylko zauważa. Widzisz, że to nie moje widzimisię – ja tylko dostrzegam (;]) niekonsekwencje.

 Ale wewnąrz znajduję

"Wewnątrz" ma literówkę, ale w ogóle nie jest potrzebne.

 mój wzrok pada

To też nie pasuje mi do Ali.

 spotkam sięz bliskimi

Ani to. I spacja się zjadła.

 Słyszę skrzypienie i szuranie, lecz nikt się nie zjawia.

I "lecz" też nie.

 W końcu dostrzegam ich przez okno, imprezują

Jak wyżej. Ponadto – "dostrzegam" gryzie się trochę z "imprezują". "Imprezują" jest słowem, którego Ala pewnie by użyła, tak w ogóle.

 zasłaniają jak przed natrętną muchą.

Zasłaniają – przed muchą?

 Zaczynam uciekać wzdłuż muru…

Trochę bym skróciła ten paragraf, zdynamizowała.

 Czarne i białe pasemka przeplatają się na jego głowie

Przeplatają?

 drętwieje niczym

Drętwieje, niczym. "Niczym" nie pasuje mi do Ali, zresztą – skąd skojarzenie z zaklęciem?

 fotelu, jakiego nie powstydziłby się statek kosmiczny

Hmm.

 patrzy wokoło wzrokiem śniętego spaniela.

Niezłe.

testując jego nerwy

Hmm. W sumie pasuje do narratorki…

 Uśmiechają się, jakby właśnie dostali wymarzony prezent urodzinowy.

Hmm.

 że pan się nimi zaopiekował

Szyk: że się pan nimi zaopiekował.

Pijemy, przegryzając pigułkami

Hmm.

 Gdy alkohol drażni gardło

Jakieś to bezosobowe. (Dopiero teraz skojarzyłam Dianę z Anią z Zielonego Wzgórza XD)

 świat zaczyna kręcić się w kółko

Zaczyna się kręcić. "Się" rzadko pasuje na koniec zdania (akapit wyżej masz takie, w którym pasuje).

 nabieram powietrza w usta

A w co innego?

 Szaleję z radości na widok Reksa, który rok temu wpadł pod samochód.

Szkoda w sumie, że limit nie pozwolił Ci tego rozwinąć.

 zawlekają do pana Kłaka

Wloką. "Za-" jest cechą aspektu dokonanego.

 mówi surowym tonem.

A może jednak mówi surowo?

 Ona nienawidzi mnie tak bardzo, jak kocha pieniądze taty.

W sumie anglicyzm, ale w narracji pierwszoosobowej…

 Ja widzę cię nawet wtedy, kiedy zachowujesz się normalnie.

Lepiej by brzmiało po przestawieniu: Ja cię widzę nawet wtedy, kiedy zachowujesz się normalnie.

 pan Kłak zaczyna truć bez końca. Nie lubię, kiedy zadaje takie dziwne pytania.

Coś mi się tu nie łączy.

przygląda się długo mojej pracy

Przestawiłabym: długo się przygląda mojej pracy.

zanim zdąża mnie dostrzec

Zanim zdąży. Arbitrariness of the sign. O "dostrzec" już mówiłam.

 witają się klepiąc

Witają się, klepiąc.

 zaczynają całować się w usta

Cannot. Unsee. O.O

 Oczywiście nie przyznaję się

Oczywiście, nie przyznaję się.

 A to by się zdziwiły!

Hmm.

 – To dlatego zapomniałeś o spotkaniu! – woła.

Mmmm… ale Filip nie wiedział, że przyjedzie ta reporterka? To znaczy, Kłak mu nie powiedział? Jakoś nie wydaje mi się to prawdopodobne, nawet nie narzekał, że mu pracę dezorganizują? Ludzie lubią się wyżalać. A tak – obrażony Filip wyskakuje jak z konopi.

 drobnych, kolorowych lampek

Bez przecinka, "kolorowe lampki" to całość.

 Pomaga mu Szpak Mateusz.

Czemu szpak jest dużą literą? (Czemu kruk przypomina biureczko? XD)

 Nie wiem po co

Nie wiem, po co.

 Kiedy macocha i mój ojciec pogodzą się,

Anglicyzm. Ja bym napisała: Kiedy macocha z ojcem się pogodzą…

To nie najszczęśliwsze życzenia świąteczne

Hmm.

 W naszej bajce nie bywa kolorowo.

Nie bardzo rozumiem sens tego komentarza?

 Aula akademii

Wystarczy "aula", wiemy.

 Przynajmniej nie ludzie, których chcielibyśmy zobaczyć z powrotem.

Hmm.

 krąży między gośćmi krzycząc

Rozdziel czasowniki: krąży między gośćmi, krzycząc.

 salę, po której płyną skoczne dźwięki

Jesteś pewna tej metafory?

 widzę jak

Widzę, jak.

 Razem z Mateuszem wzbijamy się do lotu.

Ooo…

 

Mam wrażenie pewnego niezdecydowania, jakbyś za dużo chciała upchnąć w za małej objętości. Zakończenie jest trochę… na siłę doklejone, zemsta Filipa, mówiąc delikatnie, niewspółmierna do przewinienia (powiedziałam wyżej, dlaczego sam fakt zemsty wydał mi się niewiarygodny) i niezapowiedziana. Zresztą ucieczka Ali też. Konstrukcji brakuje równowagi – sama często mam ten problem. Za dużo ekspozycji, za mało fabuły. No, i przemówienie Jagody wzięte z pierwszych stron gazet…

Ale ten styl, panie Brzechwo! Czego brakuje w warstwie konstrukcyjnej, nadrabiasz dzięki temu, że przemawia tutaj sama Ala. Ona jest prawdziwa. Jej świat – cokolwiek eklektyczny, ale jakoś do niej pasuje. Z drugiej strony, ona naprawdę brzmi jak parę lat młodsza Oktawia Connie Willis. Młodsza, trochę bardziej niewinna i rzucona w inny świat.

 W moich opowiadaniach często pojawiają się wątki obyczajowe, chyba muszę czytać więcej fantastyki. ;)

Ciekawe, jak chcesz napisać cokolwiek fabularnego bez obyczajówki ;)

 Z monologu szpaka nie chcę nic ciąć, bo jest dopełnieniem i wyjaśnieniem wątku lgbt między bohaterami.

Nazwałabym go raczej paralelą, ale może problem Mateusza był bliższy problemowi Kłaka. Tego nie wiem.

 ale brakowało mi chyba takich momentów, w których Ala silnie występowałaby na pierwszym planie.

Hmm, ale Ala cały czas jest wyraźnie widoczna…?

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tarnino, dziękuję za obszerny komentarz. Jutro poprawię błędy i przemyślę wątek zemsty Filipa.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Anet, cieszę się, że Ci się spodobało.

 

Tarnino, babole poprawione. Napracowałaś się, dziękuję.

Pozostał jeszcze wątek Filipa. Końcówkę pisałam w taki sposób, żeby była podobna do oryginału. U Brzechwy Filip niszczy akademię przez wprowadzenie lalki, u mnie – Filip mści się za odrzucenie. Zostaje też nutka niepewności, czy to rzeczywiście jest zemsta.

Tak sobie myślę, może bardziej wiarygodnie wypadłoby, gdyby Kłak wycofał się z relacji z Filipem np. z powodu kariery, dla siostry lub z innego powodu.

Zastanawiam się też, czy wyraz akademia powinien być napisany z dużej, czy z małej litery.

U Brzechwy Filip niszczy akademię przez wprowadzenie lalki, u mnie – Filip mści się za odrzucenie.

Tak, pamiętam, ale w oryginale Filip też się mścił za odrzucenie (inna rzecz, że zachcianki miał z lekka… jak by to nazwać? Dziwaczne? Transhumanistyczne?)

Tak sobie myślę, może bardziej wiarygodnie wypadłoby, gdyby Kłak wycofał się z relacji z Filipem np. z powodu kariery, dla siostry lub z innego powodu.

Nie, nie, to, że zerwanie wychodzi od Filipa, to nie problem – po prostu ten nagły wybuch wściekłej, irracjonalnej zazdrości (Kłak tylko z facetką rozmawiał!) nie wydał mi się wiarygodny. Zwłaszcza, że Filip chyba jednak powinien coś słyszeć o tej wizytacji, a Kłak – nie umawiać się w jej trakcie. Przecież była zapowiedziana?

Zastanawiam się też, czy wyraz akademia powinien być napisany z dużej, czy z małej litery.

W sumie to jest nazwa własna, czy jej fragment, więc raczej dużą. W PWN nie znalazłam niczego bliższego niż to: https://sjp.pwn.pl/zasady/83-18-26-Jedno-i-wielowyrazowe-nazwy-wlasne-przedsiebiorstw-i-lokali;629402.html – artykuł wskazuje, że powinno być dużą literą, ale skonsultuj to jeszcze z kimś.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Poprawiłam. Akademia jest z dużej, zmieniłam też scenę dziennikarka-Kłak-Filip na tyle, żeby nie zburzyć całej konstrukcji.

Dzięki za wskazówki. :)

heart Później jeszcze zajrzę.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Przyznam, że przyciągnął mnie tytuł:), a opowiadanie zaskakuje:). Dobrze oddałaś bunt nastolatki, która ma ku temu realne powody. Akademia Pana Kleksa jakoś nigdy mnie nie urzekła. Choć czytałam książkę (nie była kiedyś lekturą?) i widziałam film, to okazuje się jak mało z niej pamiętam i ciężko mi było chwilami oddzielić prawdziwą historię od Twojej inwencji twórczej:). Tak jak ktoś napisał wcześniej, dwóch tematów mam już dość z telewizji i niekoniecznie chciałabym jeszcze o nich czytać w fantastyce. Również wstawianie ich do bajkowej Akademii było dla mnie chwilami dość niefajne. Jednak równocześnie rozumiem Twój zamysł, który w tą historię świetnie się wgrywa, do osiągnięcia określonych celów opowieści. Końcówka bardzo fajna i pasująca do całości:).

 

Powodzenia w konkursie :)

Monique.M, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Zgadza się, miejscami klimat dość cieżki, mało bajkowy.

Serdecznie nie lubię „Akademii Pana Kleksa” i może dlatego Twój pomysł na tekst tak mi się spodobał.

To nie jest równe opowiadanie. Ma momenty słabsze (mało przekonująca scena zazdrości, z której wynika zniszczenie Akademii – myślę, że nawet baśniowo zazdrosny kochanek uznałby po chwili refleksji, że może warto zapytać o detale…), ma też pomysły i rozwiązania naprawdę znakomite. Bardzo mi się podoba zamiana chłopców na niegrzeczne dziewczynki i nowe role, w jakich dzięki temu umieszczasz bohaterów. Udana i wiarygodna wyszła ci postać Ali – ona zachowuje się jak prawdziwa, wiarygodna w swym buncie, uporze i czasami głupocie nastolatka. Najmocniejszą chyba stroną tekstu jest to, jak budujesz balans między baśniowością, widoczną nie tylko w fabule, ale i w tonie narracji, nawiązującej do oryginału Brzechwy, a zgrzytliwą, paskudną współczesną rzeczywistością, w której bohaterka żyje na co dzień.

Retellingowo wyszło bardzo fajnie – zmiana bohatera na bohaterkę rzeczywiście wyszła przekonująco, bo ma konsekwencje, i dla szkoły, i dla jej losów. Gdyby nie kilka momentów w fabule – jak właśnie ta rodem jak z telenoweli, nieprzekonująca zazdrość i pójście na fabularny skrót z użytym czysto tokenowo tematem pedofilii w finale, byłby to tekst do wyróżnienia.

ninedin.home.blog

Ninedin, dziękuję za komentarz. Cieszę się, że tekst Ci się spodobał pomimo usterek. W scenie zazdrości mogłabym zamienić na jakiś bardziej oczywisty element zdrady.

pójście na fabularny skrót z użytym czysto tokenowo tematem pedofilii w finale

Tutaj nie bardzo rozumiem, co oznacza tokenowo użyty temat. Czy chodzi o powrót Kłaka z więzienia?

Raczej to, że Jagoda ni stąd, ni zowąd go oskarża.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

To było pokrętne nawiązanie do oryginału, do sceny, w której lalka Filipa psuje uroczystość i ujawnia sekrety Pana Kleksa. Fakt, niezbyt subtelna intryga. ;) Starałam się dopasować poziom do Filipa i do wypowiedzi dziecka.

A, widzisz, nie pamiętałam.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Przeczytałem

Witam pod kolejnym opowiadaniem. :)

Nowa Fantastyka