- Opowiadanie: Mr Windy - Rower

Rower

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Rower

Rutyna.

Rutyna wcale nie musi być czymś złym. W każdym razie ja tak uważam. Co dzień słyszę w biurze jak ludzie narzekają jakie to ich życie jest nudne, pozbawione smaku i choć odrobiny adrenaliny. Ale mnie to odpowiada. Rutyna to stabilność. A to oznacza spokój i brak niepotrzebnych zmartwień.

Mam stabilną, dobrze płatną pracę jako zastępca kierownika do spraw finansów w świetnie prosperującej firmie. Dzięki temu stać mnie na przytulne mieszkanie na ostatnim piętrze bloku w dobrej dzielnicy. Nie za duże, nie za małe, w sam raz dla spokojnego człowieka jak ja. Naprzeciwko mieszka miła, młoda i nie ukrywam, całkiem ładna blondynka a pode mną jedynie starsze małżeństwo. Mam dobry samochód, może nie z górnej półki ale wiem, że raczej nie spotka mnie nagła awaria w drodze do pracy. I to mi odpowiada. Stateczność. Nie potrzebuję dodatkowych wrażeń i nie rozumiem po co uprawiać sporty ekstremalne, łazić po górach, zwiedzać świat i tym podobne fanaberie. Słowem, niepotrzebnie ryzykować i narażać się na zakłócenie porządku, który sam sobie ustaliłem.

Co dzień rano wstaję dokładnie o 5:30, biorę szybki prysznic, piję kawę z ekspresu i jem proste śniadanie. Potem ubieram się i o 6:15 wyjeżdżam do pracy. 11:00 lunch, punkt 16:00 wychodzę z biura i jadę do domu, w drodze odbierając zdrowy obiad na wynos z firmy cateringowej. Przed 17:00 jestem już w mieszkaniu, zjadam kupiony posiłek i wsiadam na rower stacjonarny, na którym w ciągu czterdziestu pięciu minut do godziny przejeżdżam około pięćdziesięciu kilometrów. Potem pięćdziesiąt pompek, tyleż samo przysiadów i chłodny prysznic dla poprawy krążenia (przecież o zdrowie i kondycję trzeba dbać). Później skromna kolacja, żeby dobrze się wyspać i książka przed snem. W weekendy jogging z rana i po południu spacer po parku. Sprawdzony, dobry system. Tak samo było dzisiaj. A w każdym razie do pewnego momentu…

 Jak co dzień po powrocie z biura zjadłem obiad na wynos (bitki w sosie pieczarkowym, ziemniaki i zestaw surówek) i o godzinie 17:25 wsiadłem na rower treningowy. Włączyłem odtwarzacz i zacząłem pedałować przy dźwiękach starego, dobrego, klasycznego jazzu. Po trzech kwadransach licznik już pokazywał przejechanych pięćdziesiąt kilometrów, dlatego doszedłem do wniosku, że na dziś wystarczy. Ale wtedy stało się coś dziwnego.

Chciałem skończyć codzienne ćwiczenia i iść pod prysznic, jednak pedałowałem dalej. Nie bardzo wiedziałem co się dzieje, przecież rower nie miał żadnego wbudowanego silniczka, tylko taśmę oporową jako mechanizm, więc nie mógł się zaciąć… 

– Co jest, do cholery…? – spojrzałem zdezorientowany na swoje stopy. To nie było uczucie jakby przykleiły się do pedałów, tylko jakby nogi zignorowały polecenie mózgu i postanowiły robić po swojemu.

– Koniec, odbiło mi. Przepracowałem się i odbiła mi palma – skwitowałem. Spróbowałem jeszcze raz. Nic. Wytężyłem całą siłę woli zmuszając nogi do zaprzestania pedałowania… Bez skutku. Nic z tego nie rozumiałem. Może rzeczywiście doznałem jakiegoś uszkodzenia mózgu? Może mam jakiegoś tętniaka o którym nie miałem pojęcia i nagle dostałem wylewu? Podobno takie rzeczy się zdarzają. Tylko, że czułem się naprawdę dobrze. Byłem tylko trochę zmęczony po prawie godzinnym pedałowaniu ale nic poza tym. Nic wcześniej również nie wskazywało na to, że coś jest ze mną nie w porządku.

– Stary, weź się w garść – powiedziałem sam do siebie. Ponownie wytężyłem wszystkie siły i spróbowałem zatrzymać niesforne kończyny. Znów bezskutecznie. 

– Dobra, tylko spokojnie – westchnąłem. – Zajmę myśli czymś innym to może klepki w mózgu automatycznie wrócą na swoje miejsce – postanowiłem, gdyż nic lepszego nie przyszło mi do głowy.

 Pierwsze o czym pomyślałem to praca. Cholera, przecież na jutro muszę przygotować to sprawozdanie bo szef mi jaja ukręci… Zaraz się za to zabiorę, jak tylko…

– …przestanę, kurwa, pedałować! – dokończyłem już na głos coraz bardziej wściekły. – Dość tego! – wycedziłem przez zęby i chwyciłem nogi próbując zatrzymać je rękoma. Nie ustępowały. Cały czas miarowo obracały mechanizm korby jednostajnym tempem. 

– No przecież to się w pale nie mieści… – pomyślałem przypominając sobie, że dopiero co przechodziłem badania okresowe i żadne nie wykazało najmniejszych nieprawidłowości. A u nas w firmie takie badania są traktowane poważnie i nie było mowy o niedopatrzeniu ze strony lekarza. Byłem, a przynajmniej powinienem być według wszelkich prawideł okazem zdrowia. Fizycznie i psychicznie. 

– Okej, tylko spokojnie. – Zamknąłem oczy i wziąłem głęboki oddech. Płuca miałem zdrowe, nigdy nie paliłem i nie rozumiałem jak ktoś może zabijać się na własne życzenie.

– Myśl! – Zmotywowałem się. Co może być przyczyną? Jakiś żart? Nowy reality show? Jeśli tak to będą musieli wybulić niezłą sumkę jak to się skończy. O ile wiem, żadne prawo nie pozwala na podobne praktyki, a już na pewno nie takie w cywilizowanym kraju. Ale jakby to miało działać? Przecież to ewidentnie nie rower tylko moje własne nogi! Więc co, hipnoza? Chip w mózgu?

– Nonsens! – Doszedłem do wniosku. Nigdy nie byłem zwolennikiem teorii spiskowych a i wiara w podobne banialuki jak ludzie zmuszający innych do udawania kurczaków była mi daleka. 

– No trudno. Poczekam, aż organizm sam się zmęczy, a jutro pierwsze co, to wizyta u lekarza. Sprawozdanie będzie musiało poczekać. – Postanowiłem.

 Czekałem więc. Odtwarzacz właśnie przełączył się na trzeci kompakt, zerknąłem na zegarek. 18:57. Więc pedałowałem już ponad półtorej godziny. Sięgnąłem po butelkę wody z uchwytu przy maszynie próbując opanować drżenie rąk. Zastanawiałem się, kiedy mięśnie nóg zmęczą się na tyle, że w końcu posłuchają sygnałów z mózgu. Zamknąłem oczy i czekałem dalej.

 

 19:30

– Cholera jasna! Przecież jutro będę miał takie zakwasy, że nie ruszę się z łóżka…

Miałem dość. Już wiedziałem, że nigdy więcej nie wsiądę na ten przeklęty rower. Ani na żaden inny, gwoli ścisłości. Postanowiłem, że dość czekania i pora działać.

Rozejrzałem się. Telefon został na stoliku przy kanapie, jakieś dwa metry ode mnie. Obok siebie miałem tylko w połowie pełną, półlitrową butelkę wody i niewielki ręcznik przewieszony przez kierownicę. Nie bardzo miałem pomysł jak to wykorzystać. Gdybym jakoś sięgnął telefonu mógłbym zadzwonić do… No właśnie, do kogo? Najbliższa rodzina mieszkała kilkaset kilometrów od mojego miasta a jakoś nie wyobrażałem sobie, że zadzwonię do kogoś z biura. Co niby miałbym powiedzieć? “Cześć stary, słuchaj, głupia sprawa… Mógłbyś wpaść do mnie na chwilę? Tylko weź ze sobą ślusarza bo nie bardzo mogę otworzyć drzwi. Tak, ślusarza. I może przy okazji psychiatrę albo cholernego egzorcystę”. Skrzywiłem się. Nie, to nie wchodziło w grę. Więc co, policja? Pogotowie? Straż? Kto by mi uwierzył? Pokręciłem głową. Zresztą, komórka i tak była poza moim zasięgiem. Więc pedałowałem.

 20:12

 Może zacznę krzyczeć, że się pali czy coś podobnego? Któryś z sąsiadów na pewno usłyszy. Nie, przypomniałem sobie, że sąsiadka z naprzeciwka wyjechała na tydzień pomóc chorej matce, a sąsiad z dołu miał jakiś atak czy wylew o co nietrudno w jego wieku i zabrało go pogotowie a jego żona zatrzymała się u ich córki, żeby mieć bliżej do szpitala. Więc byłem sam. Nikt mnie nie usłyszy. 

 20:46

 Mam całkiem niezłą kondycję jak na pracownika biurowego, ale już bardzo wyraźnie czułem mięśnie nóg. Musiałem natychmiast coś wymyślić bo przyznaję, że zacząłem trochę panikować. Nogi nie zwalniały ani odrobinę, ciągle miarowo pedałowały.

– Gdzie wy chcecie dojechać przeklęte kulasy?! – warknąłem w dół i zagryzłem zęby. Zbierało mi się na płacz. Nic nie rozumiałem. Nigdy nie słyszałem o takim schorzeniu czy jakkolwiek to nazwać. Co innego drgawki, skurcze, czy niekontrolowane odruchy jak przy zespole Tourette’a ale coś takiego przechodziło wszelkie pojęcie. – Co robić…?

Gdybym tylko miał przy sobie telefon zadzwoniłbym do kogoś, i do diabła z tym co by sobie pomyślał. Wpadłem na pewien pomysł. “Że też wcześniej o tym nie pomyślałem” – skarciłem się w duchu. Chwyciłem przepocony ręcznik, którym ścierałem pot z twarzy i ramion i obróciłem się na siodełku w stronę stolika przy kanapie. Trzymając końcówkę ręcznika zamachnąłem się próbując sięgnąć komórki. 

– Jeszcze kawałeczek… – stęknąłem. Nic z tego. Do stolika brakowało co najmniej pół metra. Wytężyłem wszystkie mięśnie nad którymi jeszcze panowałem próbując wychylić się jak najbardziej. 

– Szlag by to jasny trafił! – wysyczałem przez zaciśnięte zęby, bo jak bym się nie napiął i nie wychylił, nie byłem w stanie sięgnąć ręcznikiem do stolika. Westchnąłem ciężko, na ile pozwalały mi zmęczone płuca. Wtem doznałem olśnienia. 

– Przecież wystarczy, że przewrócę to diabelstwo! – Ucieszyłem się z pomysłu. – Dobra. – Napiąłem się ponownie. – Raz. – Wychyliłem się w lewo. – Dwa. – W prawo. – Trzy! – Z tym okrzykiem wyprężyłem ciało wyginając się maksymalnie w lewą stronę. I nic. Maszyna ani drgnęła. Był to solidny model, bardzo stabilny. Nie drgnął ani o milimetr. Spuściłem głowę. 

 

 21:22

 Nogi paliły żywym ogniem. Pedałowałem zlany potem już od czterech godzin. Wypiłem prawie cały zapas wody, który miałem obok siebie. Wtedy naszła mnie myśl, że może powinienem oszczędzać to co zostało, przecież nie wiedziałem ile to jeszcze potrwa. Nie dopuszczałem do siebie tej myśli, ale nic nie wskazywało na to, że koniec tego szaleństwa jest blisko. Oceniłem zawartość butelki. Pięć, sześć łyków, nie więcej. Na ile wystarczy? Godzinę? Dwie? A ile to jeszcze potrwa?! Teraz byłem już przerażony. A co jeśli to się nie skończy? Co jeśli będę tak pedałował do rana? Albo dłużej? Przecież to niemożliwe, organizm w końcu się zbuntuje, przecież nie jestem cholerną maszyną… 

 23:10

 Płakałem. Płakałem jak dziecko, z bólu, z rozpaczy. Siły mnie opuszczały. Zostały dwa łyki wody. To i tak za mało. Już dawno wypociłem to, co wypiłem wcześniej. 

– Pomocy! Pożar! Pali się! – zacząłem wrzeszczeć, wykrzesując resztki energii. Ale wiedziałem, że nikt nie usłyszy.

 2:00

 'Szu, szu, szu'. – Taśma roweru obracała się jednostajnie. Odtwarzacz dawno przestał grać, skończyły się pozycje w slotach na płyty. Już prawie nie czułem bólu w nogach. Siedziałem otępiały nie mając siły płakać. 

 4:25

 Patrzyłem tępo przed siebie. Spojrzałem na pustą butelkę po wodzie. Wzrok zatrzymał się na zapoconym ręczniku. Zmusiłem dygocące ręce do sięgnięcia po niego i przyłożyłem do ust. Choć trochę wilgoci.

 5:23

 'Szu, szu, szu'.

 Słońce zaczęło wschodzić. Kątem oka spostrzegłem ruch za oknem. Zmusiłem się do spojrzenia w tamtym kierunku. Na parapecie siedział wróbel i poćwierkując czyścił skrzydełko. 

– Pomóż mi… – wyszeptałem. Nie zwrócił na mnie uwagi. – Proszę…

Ptak zaćwierkał jeszcze raz i odleciał w nowy dzień.

 

 12:01

 Południe. Pedałowałem ze spuszczoną głową. Nie miałem siły zasnąć ani myśleć. Paliło mnie pragnienie. Kilka razy słyszałem jak dzwonił telefon. Oczywiście, w końcu nigdy jeszcze nie opuściłem dnia w pracy. Ponownie spojrzałem na butelkę po wodzie. Wziąłem ją ostrożnie i napełniłem moczem. 

 

 16:36

 Chyba na jakiś czas straciłem przytomność. Teraz, krzywiąc się wziąłem butelkę do ust starając się nie zwymiotować. Człowiek może przeżyć bez wody znacznie dłużej ale ile może przeżyć pocąc się przy nieustannym wysiłku?

 

 Wieczór

 Nie wiedziałem, która jest godzina. Tarcza zegarka rozmazywała mi się w oczach, podobnie jak ściana naprzeciwko. Tylko czy to była ściana…? Przecież przez chwilę widziałem wyraźnie polną drogę, zupełnie jak ta na wsi, gdzie dorastałem.

– Ale ja przecież nie lubię wycieczek… – wychrypiałem.

 

 Noc

 Nie wiedziałem już czy śnię czy nie, wszystko było takie samo i we śnie i na jawie. I tylko polna droga, którą przecież tak dobrze znałem…

 

 Dzień? Noc?

 Za oknem chyba było jasno. Nie byłem pewien, bo nie miałem siły dźwignąć powiek. Nie byłem też pewien, który to byłby dzień odkąd wsiadłem na rower. Trzeci? Czwarty? Setny? 

 

 Jasny, pogodny poranek

 Jechałem na rowerze polną drogą. Słońce łagodnie opromieniało mi twarz. Na gałęzi przydrożnego drzewa siedział wróbelek muskając dziobkiem skrzydełko. Uśmiechnąłem się do niego a on, słowo daję, popatrzył na mnie i zaćwierkał wesoło. I nagle już wiedziałem, że myliłem się. Przecież wycieczki są fajne.

 

Szu, szu, szu.

 

Koniec

Komentarze

Mr Windy, trzy teksty wrzucone jednego dnia to o dwa za dużo.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy, tak, wrzuciłem zanim zobaczyłem wcześniejsze sugestie, obiecuję poprawę.

You get what anybody gets - you get a lifetime.

OK, Mr Windy, trzymam za słowo. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cóż za szaleństwo! 

Zacznę od technikaliów:

Dzięki temu stać mnie na przytulne mieszkanie na ostatnim piętrze bloku w dobrej dzielnicy. Nie za duże, nie za małe, w sam raz dla spokojnego człowieka jak ja.

Proponuję zmienić: Nie za duże, nie za małe, do mieszkania doskonałe → nie no, nie zmieniaj. Po prostu dobry humor mnie trzyma po przeczytaniu Twojego opowiadania.

 

spojrzałem zdezorientowany w dół na swoje stopy.

Ale tu porozmawiajmy poważnie. Jak chłop miał spojrzeć na swoje nogi jak jechał na stacjonarnym rowerze – w górę ;D? W dół śmiało można wywalić. 

 

– Pomocy! Pożar! Pali się! – zacząłem wrzeszczeć, wykrzesując resztki energii. Ale wiedziałem, że nikt nie usłyszy.

Parsknąłem śmiechem Autorze, gdy to sobie wyobraziłem – scenka na duuuży plus. 

 

Ogólnie powiem tak: niezbyt przejmuję się błędami, które są w tekście bo jak we wcześniejszym komentarzu wspomniałem – nie jestem odpowiednim użytkownikiem do ich wyszczególniania. 

Nie wiem, nie znam się, zarobiony jestem. 

Ode mnie dostaniesz klika do biblioteki (przeleci w ciągu iluś tam godzin), bo tekst poprawił mi humor i kilkukrotnie zaśmiałem się na głos. 

Podobało mi się również początkowe rutyniarstwo. Takie zabawne w swojej prawdziwości ;D 

 

Do góry głowa, co by się nie działo, wiedz, że każdą walkę możesz wygrać tu przez K.O - Chada

Matko z córką! Masz rację z tym “w dół na stopy” (poprawione)… A sam się czepiam, jak ktoś “cofa do tyłu” – wstyd :D

Bardzo się cieszę, że tekst spełnia swoją rolę i jest w stanie poprawić komuś humor. Dziękuję za ocenę.

You get what anybody gets - you get a lifetime.

Jest to jakiś pomysł, ale mnie osobiście okropnie odstrasza brak przecinków i niektóre niejasności np, gdy bohater chce wziąć prysznic na poprawę krążenia, podczas gdy praktycznie przez godzinę codziennie ćwiczy, a więc mam wrażenie, że z krążeniem nie ma problemów. Poza tym brakuje jakiegoś przełamania w tym jego tour de France, co pomogłoby utrzymać uwagę czytelnika. Pozdrawiam cieplutko! 

Dobre opowiadanie i ciekawie opisany horror codziennej czynności. Zabrakło mi jakiegoś rozwiązania na koniec, ale sam nie wiem, co byłoby dobre. Porządny zbieg okoliczności musiał się zdarzyć, aby facet nie mógł otrzymać pomocy lub się uwolnić, ale napisałeś dość przekonująco. Żadnych dłużyzn to zdecydowanie na plus. Pozdrawiam

Niezły pomysł, choć opisanie zdarzenia zdało mi się  nieco monotonne, ale rozumiem takie przedstawienie sprawy – wszak przeżycie bohatera, nijaką przyjemnością ani rozrywką dla niego nie było. Jednakowoż cieszę się, że na koniec docenił przyjemność rowerowej wycieczki. ;)

Wykonanie, a zwłaszcza interpunkcja, pozostawia sporo do życzenia.

Mam nadzieję, Mr Windy, że Twoje przyszłe opowiadania będą jeszcze ciekawsze i znacznie lepiej napisane. ;)

 

po­po­łu­dniu spa­cer po parku. ―> …po­ po­łu­dniu spa­cer po parku. Lub: …po­po­łu­dniem spa­cer po parku.

 

– Co jest do cho­le­ry…? – spoj­rza­łem zdez­o­rien­to­wa­ny na swoje stopy. ―> – Co jest, do cho­le­ry…? – Spoj­rza­łem zdez­o­rien­to­wa­ny na stopy.

Zbędny zaimek – tak nie było innych stóp.

Skorzystaj z poradnika zapisywania dialogów. ;)

 

– … prze­sta­nę, kurwa, pe­da­ło­wać! ―> Zbędna spacja po wielokropku.

 

i chwy­ci­łem swoje nogi pró­bu­jąc za­trzy­mać je rę­ko­ma. ―> Zbędny zaimek – wiemy, że nie chwytał cudzych nóg.

 

'Cześć stary, słu­chaj, głu­pia spra­wa… […] albo cho­ler­ne­go eg­zor­cy­stę'. ―> Cześć stary, słu­chaj, głu­pia spra­wa… […] albo cho­ler­ne­go eg­zor­cy­stę.

Używaj cudzysłowu, nie jego namiastki.

 

'Że też wcześniej o tym nie pomyślałem' ―> Że też wcześniej o tym nie pomyślałem

 

jak przy ze­spo­le to­uret­ta… ―> …jak przy ze­spo­le Tourette’a

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuje Wszystkim za uwagi, na pewno pomogą przy pisaniu przyszłych tekstów.

CharliseEileen, interpunkcja poprawiona. Co do prysznica na poprawę krążenia, facet siedzi cały dzień za biurkiem, może uważa (słusznie bądź nie), że godzina ćwiczeń dziennie to wciąż może być za mało? ;)

Zanais, zakończenie zrobiłem dość specyficzne celowo, chciałem zostawić coś więcej dla wyobraźni czytelnika.

Szczególnie dzięki Tobie, regulatorzy. Przydałby mi się redaktor… ;) Ale to tylko umacnia mnie w przekonaniu, że trafiłem na dobre forum. Uwagi poprawione, poza tylko jednym: “Spojrzałem zdezorientowany na stopy” – tutaj to wyrażenie “swoje stopy” po prostu wydaje mi się jakoś bardziej naturalne… Chyba, że jest to rażący błąd, to poprawię. ;)

P.S.

Z tym apostrofem zamiast cudzysłowu to nawet nie wiem skąd mi się to wzięło, nawet w wiadomościach tak piszę. Muszę się oduczyć. ;)

You get what anybody gets - you get a lifetime.

Bardzo proszę, Mr Windy, cieszę się że uznałeś uwagi za przydatne. ;)

Chcę wyprowadzić Cię z błędu – nie jestem redaktorką, ale też utwierdzić w przekonaniu – tak, trafiłeś na dobre forum. ;)

Dodam jeszcze, że wszystkie moje uwagi to tylko propozycje i sugestie. Opowiadanie jest Twoje i wyłącznie od Ciebie zależy, jakimi słowami będzie napisane. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

 Sugestie, czyli co ja bym zrobił. Uznasz – dobrze. Nie uznasz – też dobrze.

Wybiło mnie to powtórzenie na samym początku. Jeżeli musi być, to zrzuciłbym do akapitu.

Przez interpunkcję często muszę czytać zdania dwa razy

To nie było uczucie jakby były one przyklejone do pedałów, tylko jakby nogi zignorowały polecenie mózgu i postanowiły robić po swojemu.

Nagromadziło się tych „być”. Może tak: To nie było uczucie, jakby przykleiły się do pedałów…

„Koniec, odbiło mi. W końcu się przepracowałem i odbiła mi palma

Jeden koniec wystarczy. I chyba jedno odbicie też. :-)

„– No przecież to się w pale nie mieści…

Już gdzieś wcześniej w tekście wielokropek wydał mi się zbędny

„pozwalały mi płuca zmęczone ciągłym wysiłkiem

pozwalały mi zmęczone płuca i basta. Od dłużej chwili śledzimy wysiłek.

„wyprężyłem całe ciało

Wyprężyłem ciało. Dookreśliłbym w przypadku wskazania na część ciała.

„– Proszę… – ptak zaćwierkał jeszcze raz i odleciał w nowy dzień.

Tutaj to wyszło tak w zapisie, jakby słowo wypowiedziała ptaszyna. No i te trzy kropki. Zmieniają coś?

 

Pomysł ciekawy. Ładnie budujesz napięcie i myśli logicznie się układają. Moim zdaniem dobre opko, choć ma wady. Ale każdy redaktor dałby bez trudu radę.

Problem jest z końcówką. Niby rozumiem, ale jako czytelnik mam niedosyt.

Popracuj nad interpunkcją i zapisem dialogów.

ManeTekelFares, dzięki za rady. Prawie wszystkie zastosowałem, postanowiłem tylko zostawić te wielokropki. Może są zbędne, ale wydaje mi się, że dodają trochę “życia” do tekstu.

Zakończenie, jak wspomniałem w odpowiedzi dla Zanais, jest celowo w takiej formie. ;)

A interpunkcja i ogólna gramatyka to moja pięta achillesowa, dlatego zdecydowałem się wrzucić te teksty tutaj, właśnie z nadzieją na rady i trafne spostrzeżenia jakie od Was otrzymuję.

You get what anybody gets - you get a lifetime.

Mr Windy, przypomniała mi się pewna historia. Otóż, kiedyś popełniłem rozdział w monografii naukowej i profesor, który objął redakcją “tomik” powiedział do mnie: jest ok, ale za dużo przecinków. Zapytałem, o które konkretnie mu chodzi. Odpowiedział, żebym wywalił połowę i będzie dobrze.

Z grubsza rzecz ujmując. Uczono mnie, że jeśli w zdaniu mam więcej niż jedno orzeczenie, to na ogół jest to zdanie złożone i warto owe czasowniki rozdzielać przecinkami. Dotyczy to również imiesłowów. Ponadto, ktoś mądry powiedział mi dawno temu, że jeśli zdanie ma cztery wersy, to zastanów się, czy w miejsce któregoś przecinka nie wstawić kropki. 

Jest wiele różnych problemów z interpunkcją. Głowa do góry. :-)

ManeTekelFares, postaram się zapamiętać, dzięki. ;)

You get what anybody gets - you get a lifetime.

Podaję link do poradników zapisywania dialogów: https://www.fantastyka.pl/loza/14. Zwróć szczególną uwagę na interpunkcję i kiedy i co wielką literą, a kiedy małą. Bo prawie w każdym dialogu masz błędy. 

 

Co dzień rano wstaję dokładnie o 5:30, biorę szybki prysznic, piję kawę z ekspresu i jem proste śniadanie. Potem ubieram się i o 6:15 wyjeżdżam do pracy. 11:00 lunch, punkt 16:00 wychodzę z biura i jadę do domu, w drodze odbierając zdrowy obiad na wynos z firmy cateringowej. Przed 17:00 jestem już w mieszkaniu

Ok, wiem, że bohater jest nudnym korpoludkiem, do tego pracującym w finansach (cyferki!), ale mimo wszystko w toku narracji przydałby się zapis słowny. Tak mi to brzmi jak raport z pracy. A poza tym elementem narracja jest poprowadzona w porządku. Bez szaleństwa, ale za to bardzo dobrze odzwierciedla osobowość narratora.

Z drugiej strony podawanie cyframi godziny w dalszych częściach jest już ok.

 

Wiem, że nie jestem pierwsza, ale też muszę powiedzieć, że interpunkcja leży i kwiczy. Próbowałeś posiedzieć nad zasadami pisowni odnośnie interpunkcji? Wiem, że to mrówcza robota, ale daje rezultaty. 

 

To chyba zemsta wszystkich rowerów stacjonarnych za służenie jako wieszaki na ubrania ;) No i zawsze wiedziałam, że takim urządzeniom nie należy ufać. Rower to rower – ma gnać przez świat. 

Grozy może nie odczułam, ale czytało się (pomijając brak przecinków) w miarę okej.

 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Mnie się podobało. Oczywiście mogłoby być lepiej pod względem warsztatu, ale jeśli chodzi o sam pomysł i treść na nim opartą jestem zadowolona.

Na zachętę klikam bibliotekę :)

śniąca, zastanawiałem się, czy te godziny na początku napisać słownie czy jednak w takiej formie i wydaje mi się, że jest ich sporo a w ten sposób są bardziej czytelne. Dialogi (mam nadzieję) poprawione. Poradniki, które podesłałaś są ładnie, przystępnie napisane. Na pewno będę do nich wracał, tak jak do tych, które podesłano mi wcześniej.

Nad interpunkcją powoli pracuję, ale pewno trochę wody jeszcze upłynie zanim nabiorę wprawy…

Ciekawa teoria o przyczynie opisanego problemu, podoba mi się. :)

 

katia72, bardzo dziękuję za motywację. :)

You get what anybody gets - you get a lifetime.

Ciekawy pomysł. Skojarzył mi się z wczesnymi opowiadaniami Kinga, gdzie bohatera spotyka coś niedorzecznego ze strony zwykłych, codziennych przedmiotów. Parłem do zakończenia, ciekawy jak to się skończy i dostałem dość otwarte (a może jednak nie?) zakończenie, czyli to, czego powinienem się spodziewać :)

 

Z technicznych rzeczy – brakuję trochę przecinków, np w tym zdaniu:

Co dzień słyszę w biurze[+,] jak ludzie narzekają[+,] jakie to ich życie jest nudne, pozbawione smaku i choć odrobiny adrenaliny.

Przez kilka pierwszych zdań nie da się też określić płci narratora. Założyłem kobietę i trochę się zdziwiłem, jak się okazało, że nasz narrator docenia wdzięki sąsiadki.

zygfryd89, dzięki za odwiedziny. :) Cieszę się, że Ci się podobało. Co do przecinków to jeszcze się pochylę nad tekstem, jak będę przy komputerze, dzięki. A to, że nie da się określić płci narratora to mi nawet nie przyszło go głowy… Cena uwaga na przyszłość. :)

You get what anybody gets - you get a lifetime.

Ciekawy pomysł, dobrze budujesz napięcie. Czytałam z przyjemnością. Fajnie, że nie wyjaśniasz wszystkiego w zakończeniu:-) pozdrawiam

Zygfryd ma rację – tekst przypomina wczesne opowiadania Kinga. I jest to porównanie jak najbardziej pochlebne. "Rower" wciąga, czyta się szybko, napięcie brzęczy jak gitarowa struna, czytelnik bardzo chce dowiedzieć się qe cosa i do czego to wszystko prowadzi. 

Tutaj jednak (w mojej opinii) tekst zawodzi – zakończenie jest zbyt otwarte, zbyt niedookreślone, właściwie nawet urwane. Niedopowiedzenia są w porządku, ale siła "Roweru" leży w ciekawości, którą wzbudza, a pozostawienie wszystkich (dosłownie wszystkich) pytań bez odpowiedzi to nienajlepsze posunięcie. 

Do tego pewien zgrzyt kompozycyjny – sporą część opowiadania poświęcasz opisowi charakteru i życia bohatera. Miałoby to sens, gdyby było bardziej istotne dla fabuły albo puenty. Bo bohater równie dobrze mógłby być kierownikem Żabki, studentem filozofii, albo hitmanem Wąchockiej mafii (no dobra, z tym ostatnim to przesadziłem ;-)) – średnie ma to znaczenie dla tekstu, przez co wstęp wydaje się mocno przegadany i w zasadzie zbędny. Rzecz da się poprawić na dwa sposoby: albo przedstawienie bohatera ograniczamy do kilku zaledwie zdań, same ogólniki, żadnych konkretów (to w zupełności wystarczy, by nakreślić lajfstail bohatera), albo wyraźnie wzmacniamy puentę i przekaz. Bo w tym momencie są one rozmyte i nie mają mocy; gdzieś tam pobrzmiewa jakieś niewyraźne echo, że oto nasz bohater został ukarany (choć kara ta mocno niewspółmierna do "winy") za zbyt statyczny i mało ekscytujący tryb życia. Na końcu jest co prawda "I nagle już wiedziałem, że myliłem się. Przecież wycieczki są fajne." to wybrzmiewa to słabo. 

Ale mimo wszystko to dobry tekst i warty biblioteki. 

W ogóle nieźle sobie radzisz! 

Pozdrawiam! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Olciatka, bardzo mi miło, że tekst Ci się podobał, szczególnie, że doceniasz takie “niedopowiedziane” zakończnie. ;)

thargone, porównanie mojego tekstu przez Ciebie i Zygfryda do Kinga to chyba najlepszy komplement jaki słyszałem pod swoim adresem. ;)

Jeśli chodzi o zakończenie, to tutaj opinie są podzielone. Wiadomo, każdy czytelnik ma swoje zdanie na ten temat, ja natomiast (tak jak na przykład zygfryd89 czy Olciatka z komentarzy wyżej) lubię właśnie tego typu niedopowiedzenia, choć liczę się z tym, że nie każdemu się podobają.

Do tego pewien zgrzyt kompozycyjny – sporą część opowiadania poświęcasz opisowi charakteru i życia bohatera.

Może właśnie, między innymi, dzięki temu niektórym kojarzy się z Kingiem? Jak bardzo cenię sobie tego autora, tak muszę przyznać, że on również często na początku wręcz “przynudza”, żeby czytelnik lepiej zrozumiał bohatera, nawet jeśli to nie ma większego znaczenia dla fabuły. A przynajmniej chciałbym myśleć, że tak jest w moim tekście… ;)

W każdym razie dziękuję Wam za opinie, jak i za nominację do biblioteki.

Pozdrawiam serdecznie! :)

You get what anybody gets - you get a lifetime.

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Anet, bardzo dziękuję ;)

You get what anybody gets - you get a lifetime.

O, widzę tekst w bibliotece, gratulacje. Byłem pierwszym klikiem i tym, kto w Twój tekst nie zwątpił, pamiętaj! ;D

Do góry głowa, co by się nie działo, wiedz, że każdą walkę możesz wygrać tu przez K.O - Chada

NearDeath, pamiętam oczywiście! Twój komentarz praktycznie zrobił mi wtedy dzień ;D dzięki raz jeszcze.

You get what anybody gets - you get a lifetime.

Bardzo fajny pomysł na horror. Niby nic, ale, kurczę, co ten facet przeżył, to jego… A co nie przeżył, to horror.

Czyżby rowery stacjonarne były ZUEM? ;-)

Babska logika rządzi!

Finkla, cieszy mnie, że pomysł przypadł Ci do gustu. :) A czy taki rower to ZUO, to już każdy musi sam ocenić. Ja raz wsiadłem i powstało opowiadanie, ha ha..

You get what anybody gets - you get a lifetime.

Ciesz się, że udało się zsiąść… ;-)

Babska logika rządzi!

;)

You get what anybody gets - you get a lifetime.

Nowa Fantastyka