- Opowiadanie: Trzask - Brudne sombrero

Brudne sombrero

Hasło konkursowe: Brudne Sombrero

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Brudne sombrero

Stalowa lokomotywa wyrzuciła ze swoich trzewi ostatnie kłęby gorącej pary. Wlepieni w okna wagonów pasażerowie machali do ludzi zgromadzonych na peronie, ci zaś zasłaniali uszy, chroniąc się przed okropnym zgrzytem hamujących kół. Przystanek. Podróżni wysypali się na rozgrzaną słońcem platformę. Eleganckie damy, mniej eleganckie nierządnice, pracownicy kolei, kowboje, kilku Chińczyków… i on.

 

– Panie Smith! Halo! Proszę spojrzeć tutaj! – darł się ktoś pośród tłumu. – To ja! Pański przewodnik!

 

Obcas porządnego, skórzanego buta uderzył w dechy peronu. Zadźwięczały błyszczące ostrogi. Młody rewolwerowiec poprawił płaszcz i szeroki, biały kapelusz. 

 

– Panie Smith! Tak się cieszę, że pan już jest. Wezmę pański bagaż. – Uwijał się chudy jak deszczka kowboj. 

 

– Dziki zachód… – westchnął Smith. – Całkiem tu fajnie. W Chicago brak takich widoków.

 

– Brakuje nam tu wielu rzeczy. Higieny, pieniędzy, godności… ale widoki rzeczywiście fajne. – Wyszczerzył się przewodnik, przecząc temu, co przed chwilą powiedział. 

 

– Chciałbym odwiedzić saloon. Potrzebuję szklanki dobrej whisky. Później możemy ruszać w drogę.

 

– Oczywiście, panie Smith. Proszę za mną. 

 

Saloon przypominał raczej saloonik. Poza kontuarem, kilkoma stołkami oraz pękniętą, świecącą pustymi oczodołami czaszką bizona nie było tu absolutnie nic. Barman rozbudził się, widząc niespodziewanych gości i wypełnił ich szklanki trunkiem.

 

– To prawda co o panu mówią? Zabija pan potwory? – zapytał przewodnik, zamawiając gestem dodatkową porcję whisky.

 

– To nie potwory. To tylko ludzie z nadludzkimi mocami, którzy zabijają niewinnych i sieją postrach wśród cywilizowanego świata. 

 

– Mhm… to zupełnie jak potwory. – Zastanowił się kowboj. – Czyli pokonał pan Billa Kaktusorękiego?

 

– Przez kilka dni nie mogłem pozbyć się jego kolców. Były wszędzie.

 

– A co z Niedźwiedziołakiem Bobem?

 

– Zabiłem go, gdy zległ w sen zimowy. 

 

– Kopytonogi Austin? 

 

– Złapany, oznakowany, zamknięty w pace w Mississippi.

 

– Lasso Reid?

 

– Splątałem go w taki węzeł, że nawet Wężopalcy Logan nie dałby rady go rozsupłać. Dość tych pytań. – Zdecydował Smith. Wychylił resztę trunku i rzucił na ladę równowartość tygodniowego zarobku barmana. – Kup coś ładnego. Coś, co spodobałoby się twojej żonie. – Dodał na odchodne. Kiedy klienci wyszli, uradowany barman zatarł ręce. Uznał, że jego żonie z pewnością spodobałaby by się piękna Daisy z pobliskiego burdelu. 

 

***

 

Dwie godziny później obaj siedzieli w siodłach, przemierzając spieczoną słońcem prerię. Od miasteczka Hesterville dzieliło ich jakieś piętnaście mil.

 

– No dobrze. Opowiedz mi o tym słynnym Brudnym Sombrero. – Przerwał ciszę Smith.

 

– Co tu dużo mówić. Drań, jakich nawet w Meksyku mało. Dużo pije, dużo bije, a do tego strzela celnie jak sam diabeł. Jest równie brutalny, co brudny. 

 

– Ekhm… brudny?

 

– Tak. Kiedyś, dawno temu, stoczył kilka pojedynków w jedno południe… wygrał wszystkie. Lepił się cały od potu i niesionego wiatrem kurzu. Zamiast skorzystać z balii, od razu udał się do saloonu, by celebrować zwycięstwo. Wkrótce pojawili się mściciele. Najczęściej rodziny i bliscy poległych rewolwerowców, czasami jakiś szeryf. Ich również pozabijał. Od tego czasu co chwilę ktoś wyzywa go na pojedynek. Na tyle często, że Brudne Sombrero uznał, że nie warto się myć. Obiecał, że umyje się, dopiero kiedy ktoś go pokona.

 

– Hmm… a więc Brudne Sombrero nigdy nie przegrał pojedynku na śmierć i życie. – Zauważył Smith, a jadący obok przewodnik powiał głową z uznaniem dla jego zdolności dedukcyjnych. 

 

– Tak. Mówi się, że posiadł moc potęgowania zapachów. Codziennie terroryzuje stan Kolorado rewolwerem i smrodem. Trudno określić, które zabija skuteczniej.

 

– Wkrótce się przekonamy. W oddali widać Hesterville. Ruszajmy!

 

*** 

 

Jeźdźcy minęli tabliczkę z koślawym napisem Hesterville. Przewodnik zarzekał się, że piszący musiał używać tylko jednej ręki, bo drugą zasłaniał nos. Rzeczywiście… w powietrzu unosił się jakiś słodkawy, osobliwy smród. Mimo panującego upału wszystkie okna w miasteczku były zamknięte. Tuż przed koniem Smitha przebiegł dzieciak ze spinaczem do prania zatrzaśniętym na nosie. 

 

– Jesteśmy na miejscu – powiedział skrzywiony przewodnik, naciągając chustę na twarz.

 

Nagle drzwi saloonu otworzyły się z impetem. Wypadł z nich mężczyzna i od razu padł na czworaki. Chwycił się za brzuch, wymiotując.

 

– Oho! Umieją tu imprezować. – Uśmiechnął się Smith. Jednak w ślad za mężczyzną podążyła chmura smrodu, która uświadomiła rewolwerowcowi, że to nie zbyt duża ilość whisky spowodowała wymioty. – Na brodę Lincolna… miejmy to już za sobą. Przyprowadź mi tego brudnego łobuza.

 

Przewodnik zsiadł z konia i zrobił najgłębszy wdech, jaki mogły pomieścić jego płuca. Nadął policzki i wparował do saloonu. Po chwili bujane drzwi przybytku pchnęła jakaś wielka łapa. Dziwne, przewodnik nie wspomniał, że Brudne Sombrero jest Murzynem. A nie… to po prostu bardzo brudna ręka. – Pomyślał Smith. – Nieważne.

 

Wkrótce jego oczom ukazała się cała postać Brudnego Sombrero. Był niesamowicie, wręcz unikatowo brudny. Brudny od stóp, które skrywały się w skarpetach tak sztywnych, że nie przebiłoby ich nawet ukąszenie jadowitego węża, do głów, którą przykrywało wyjątkowo zasyfione, oklapłe sombrero. Mężczyzna strzepał niedbale resztki jedzenia z dziurawego ponczo. 

 

– To ty chcesz się strzelać, kolego? – zapytał.

 

– Tak. I nie jestem twoim kolegą, brachu – odparł gość z Chicago.

 

– Jak sobie chcesz, stary. Nie zobaczysz już kolejnego południa. 

 

– Nigdy nie byłem na południu. A teraz szykuj się, za chwilę wybije 12:00.

 

Rewolwerowcy stanęli naprzeciw siebie, mierząc się wzrokiem. Przebierali nerwowo palcami tuż nad kolbami swoich coltów. Ohydny smród szczypał oczy Smitha, jednak ten nie odważył się mrugnąć. Jeszcze chwila… BONG! Ratusz wybił południe. Dłonie śmignęły do kabur, padły strzały. Ku zdumieniu wszystkich gapiów rewolwer Brudnego Sombrero poszybował ku niebu, a ten złapał się za zraniony bok. Z niedowierzaniem popatrzył na młodzieńca i zatoczył się w stronę saloonu. Spomiędzy palców uciskających brzuch obficie sączyła się jucha. Szukał czegoś zamglonym wzrokiem, zachwiał się i wpadł do wielkiego poidła dla koni. Woda zafalowała potężnie i zrosiła spragnioną wilgoci ziemię. Ta, która pozostała w poidle, nie zrobiła się czerwona. Przybrała kolor czerni. Sombrero dotrzymał słowa.

 

Ulice miasteczka natychmiast wypełniła pełna niedowierzania wrzawa. Wszystkie okna i drzwi w mieście otworzyły się w akompaniamencie zgrzytu dawno nieużywanych zawiasów. Wiwatom i radości nie było końca. Każdy chciał poklepać ramię Smitha, podziękować mu, uścisnąć dłoń. Przewodnik skakał jak oszalały, machając wytartym kapeluszem. Właściciel saloonu wręczył młodemu strzelcowi zmajstrowany naprędce bukiet kwiatów. Hesterville miało nowego bohatera.

 

– Musi pan być bardzo zmęczony. Podróż pociągiem, cały ranek w siodle, no i ten upał. Z pewnością chce pan coś zjeść i się wykąpać. – Zauważył wśród zgiełku przewodnik. 

 

– Kąpiel może zaczekać. Jedyne, na co mam teraz ochotę, to udać się do saloonu. Whisky!

Koniec

Komentarze

Taki trochę komiksowy ten tekst, chyba głównie przez formę dialogów. I troche jednak o niczym. Gdyby był to pastisz, to mógłbym się chyba uśmiechnąć, ale mam wrażenie, że to jednak na poważnie było.

za chwilę wybije 12:00

za chwilę wybije dwunasta (albo południe)

 

Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.

Jako parodia westernu może być. Sporo absurdu i czerstwego humoru. Pod konkurs może się jednak nie kwalifikować.

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

W opku masz momenty, które czyta się lekko i takie, przy których trzeba się zatrzymać i ułożyć w myślach. To przykład:

Brudny od stóp, które skrywały się w skarpetach tak sztywnych, że nie przebiłoby ich nawet ukąszenie jadowitego węża, do głów, którą przykrywało wyjątkowo zasyfione, oklapłe sombrero.

Na moje wyczucie zbyt skomplikowałeś.

 

Zastanów się, czy dźwięk wydawany przez hamujące koła lokomotywy to na pewno zgrzyt. Mnie bardziej kojarzy się z piskiem. To oczywiście pierdoła, niemniej zastanowiło mnie to. 

I pytanie. Założyłbyś ostrogi planując podróż pociągiem z dużego miasta? Z Chicago do Kolorado to kawał drogi. Ponad tysiąc mil. Google mi pokazuje, że nawet dziś podróż pociągiem to prawie doba. Musiałby się przespać, itd. 

Ale nie przejmuj się. :-) Ja tak mam, że się “czepiam” pierdółek.

Drogi Trzasku, 

proszę o zamieszczenie w przedmowie hasła konkursowego.

Dziękuję wszystkim powyżej za przeczytanie opowiadania :) postaram się krótko odnieść do każdego komentarza.

 

@fizyk111 walczę ze swoim poważnym językiem, myślę, że masz rację, w tekście z założenia śmiesznym i karykaturalnym język mógłby być nieco inny

 

@fanthomas dzięki

 

@ManeTekelFares długo myślałem nad tym zdaniem, szczególnie te “do głów, którą”… ale jakoś mi tu pasowało. Co do zgrzytu – stalowe koła parowej lokomotywy trące o stalowe szyny wydają raczej zgrzyt. Z ostrogami to pełna zgoda :)) na potrzeby historii przyjmiemy, że bohater założył je tuż przed końcem podróży, jeszcze w pociągu. Dzięki za czujność.

 

@Wiktor Orłowski – gotowe

Doskonały pikczer, Żongler! ;-)

 

Parodia? Pastisz? Absurdalne "czarne kapelusze", dwie sceny i… już.

 

Ale uśmiechnęło.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Jak na tak krótkie opowiadanie zawarłeś tutaj całkiem sporo treści. Brudne sombrero jest obecne, nawet w ciekawy sposób przekute w ksywę słynnego rewolwerowca – hasło konkursowe uznaję więc za zrealizowane, przynajmniej pod względem formalnym, ponieważ mam zastrzeżenia co do klimatu i konwencji tej historii.

Setting przedstawiasz bardzo lekko, w moim odczuciu bazując raczej na stereotypowym postrzeganiu Dzikiego Zachodu. I choć jest to całkiem sprawna opowieść utrzymana w klimacie westernu, mam wrażenie, że nie wpasowuje się ona w ramy konkursowe: weird fiction, groteskę i absurd. Bohaterowie stanowią w moim odczuciu raczej ikony westernu – jest jakiś Bandyta, jakiś Rewolwerowiec i jakaś Dziwka – przez co trudno jest mi postrzegać ich jako pełnokrwiste osoby, wokół których kręci się opowieść. Językowo jest przyzwoicie, choć wyłapałam kilka potknięć formalnych:

– Nieścisłość sposobu zapisu myśli (powinien być uwspólniony w całym tekście, a w paru miejscach Ci się rozjechał)

– Zapis godziny (w tekście beletrystycznym powinna być ona podana słownie, chyba że jest to celowa stylizacja – coś w stylu komunikatu systemowego pełnego liczb; definitywnie nie powinno być godzinowo podanej liczby w dialogu, jak to miało tutaj miejsce).

Podsumowując: sympatyczny tekst, trochę nie w moim stylu (nie pałam miłością do westernu), ale przede wszystkim niespójny z tematyką konkursu.

Oczywiście, że Smith.

Oczywiście, że pojedynek rewolwerowy.

Oczywiście, że… a, no, sam wiesz.

Niewiele tu świeżości, tematyki konkursowej się nie dopatruję, jeśli miało być prześmiewczo lub karykaturalnie, to czegoś zabrakło, by ją uwypuklić, popisać się pazurem. Same elementy nie wystarczają, by pobawić się konwencją. Trzask, prask, i po zawodach, nowy bohater gotowy. “Unikatowo zasyfione” sombrero to jednak za mało, by tekst zapadł mi w pamięć.

 

Dziękuję za udział w konkursie.

Sympatyczny tekst. Bez fajerwerków, ale wesoły.

Z wykonaniem tak sobie – już było o zapisie dialogów i tej nieszczęsnej 12.

Eleganckie damy, mniej eleganckie nierządnice,

No, nie wiem. Niektóre nierządnice ubierały się i ubierają naprawdę szykownie. Taka metresa króla z łatwością może konkurować z innymi damami.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka